poniedziałek, 25 stycznia 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #170 [18.01.2016 - 24.01.2016]

SPOILERY

DC's Legends of Tomorrow S01E01 Pilot, Part 1
Bardzo chciałem napisać, że mi się podoba. Przecież ja lubię te postacie, komiksowe klimaty i lekkości (większości) seriali The CW, stacji która zrobiła niebywały postęp w ostatnich lat. Niestety oszukałbym siebie i was. Legendy okazały się zawodem. Mają potencjał na przyszłość, ale pilot był bardzo przeciętny, z naprawdę udanymi momentami. Był to chaotyczny odcinek, średnio trzymający się kupy. Zbieranie drużyny wyszło żenująco słabo i jedynie końcowy twist to odrobinkę ratuje. Sama drużyna może mieć fajną chemię tylko jest ich za dużo przez co gubią się pojedyncze postaci i jest między nimi zbyt mało interakcji. Serial też ignoruje choćby backstory Hawków bo Rip nie robi z nich użytu mimo, że są istotni dla głównego wątku czyli pokonaniu Vandala Savage. Jednak jeśli już są interakcję między postaciami jest fajnie. Zwłaszcza trio Canary, Cold i Heatwave. Choćby dla nich będę oglądał. No i Rory jako Time Master co mnie niezmiernie śmieszy. Szkoda, że w większości scen brakuje tego komediowego wyczucia. Ostatecznie w odcinku dzieje się nie wiele i bez sensu. Zebranie drużyny, pierwszy zaciskanie więzi i niezbyt przekonująca próba walki z Savagem i Władcami Czasu. Prosta konstrukcja, która się nie sprawdziła.

OCENA 3/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E51 Grumble Bee
Odcinek ma szokujące otwarcie. Kolejny dzień w szkole, pani Appleby rozdaje wyniki klasówki, uczniowie w większości przypadków oddychają z ulgą. Czuć opadające napięcie. Do czasu gdy Billy dostaje swoje wyniki. Szok. Niedowierzanie. Koniec świata jaki znamy. Praca oceniona na marne B! Iście hitchcockowski początek, który jest potęgowany przez dramatyczny najazd na twarz Billy'ego. Niespodziewana ocena prowadzi do kryzysu egzystencjalnego. Chwilowej utraty wiary w własne możliwości po to tylko by przełamać niemoc, pokonać swojego największego wroga czyli siebie i osiągnąć zwycięstwo. Bohater uczy się, że porażki to proza życia, a ludzie mają moc, która pozwala je zminimalizować są jednak konieczne by być lepszym człowiekiem.

Nabijam się, ale co poradzić, gdzieś trzeba szukać plusów w kolejnej standardowej fabułcę o walce z potworem Rity. Potworem, który był gigantyczną pszczołą. Wiecie B na klasówce więc Billy walczy z Bee (bardzo subtelne), z pomocą Trini, wiadomo teamwork to podstawa. Jakie jeszcze modyfikatory podczas walki? Zack, Jason i Kim zostali spętani magicznym sznureczkiem przez Goldara więc początkowo nie mogli wziąć udziału w starciu z Grumble Bee. Oczywiście, Goldar nie zniszczył (czytaj. zabił ) Power Rangers gdy miał ku temu świetną okazję. Seriale dla dzieci rządzą się swoimi prawami.

Najbardziej podobała mi się komediowa scena z Mięśniakiem i Czachą. Dawno nie była tak zabawna, a to dzięki kreatywności jaką się wykazali scenarzyści. Zamiast kolejny raz robić z nich ofermy dano książki i kazano się uczyć. I to zadziałało, zwłaszcza jak Wojownicy dowiedzieli się, że gdy Dynamiczne Duo nie zaliczy semestru na C będą musieli im pomagać.

Tommy pojawił się na końcu odcinka. Ćwiczył do nadchodzącego turnieju więc Zordon nie kłopotał go takimi szczegółami jak ratowanie świata i przyjaciół.

OCENA 2.5/6

Teen Wolf S05E13 Codominance
Ten odcinek mi się podobał. Przynajmniej przez więksą część, ale już po napisach końcowych poczułem rozczarowanie ponieważ był o niczym. Fabularnie nie wydarzyło się tutaj nic istotnego. Postacie ze sobą rozmawiały o Bestii i grupa Scotta się o niej dowiedziała. Tyle. Była też przygoda Kiry z Skinwalkers, ale kompletnie nie rozumiem jej sensu. Walki fajne, szczególnie ostateczne starcie gdy raniąc przeciwnika zadaje sobie ranny, ale tyle. Zabrakło konkluzji w tym wątku. Przecież od dawna wiemy, że Lis przejmuje kontrolę nad Kirą. Nie trzeba było temu poświęcać całego odcinka. Może ten wątek wróci i to np. zapowiedź wątków na przyszły sezon (Kira przegrała duszę i musi za to zapłacić), ale oceniam to co widziałem.

Najfajniejsze były rozmowy Scott/Stiles mimo, że to wszystko już było wiadomo. Zagrali to w wiarygodny sposób, czuć było problemy jakie mają i mur, który kruszą. Road trip po Nowym Meksyku również był zabawny. Tylko mam wrażenie, że kilka lat temu wyszłoby to lepiej. Podobała mi się też wkurzona Malia obijająca Theo. Nie podobał trening Lydi. Dostała kilka minut tylko po to by zaznaczyć, że coś robi. Wątki Liama, Hyden i stada Theo nudne. Coś czuje, że jakościowo ten sezon będzie w kratkę już do samego końca.

OCENA 3.5/6

The 100 S03E01 Wanheda: Part One
Nareszcie. Dziesięć miesięcy oczekiwania i powrót mojego ulubionego serialu. Było warto czekać, zafundowano nam bardzo solidny odcinek będący wprowadzeniem do kolejnej serii. Był bardzo spokojny, nie miał szaleńczego tempa i szokujących wydarzeń, ale spełnił swoją rolę. Nakreślił sytuację bohaterów po trzymiesięcznym przeskoku, rozpoczął nowe wątki i zapewnił, że będzie więcej, lepiej i mocniej. Spośród wszystkich seriali jakie oglądam to właśnie na kolejne odcinki The 100 czekam najmocniej, a premiera udowodniła mi, że nie bezpodstawnie. Jasne, jest kilka rzeczy do których się przyczepię, ale to w większości drobnostki nie rzutujące na odbiór całości.

Odcinek zaczyna się w bunkrze z Murphym. Zaskoczenie bo to nie jest najważniejsze postać. Miało to jednak sens. Dzięki niemu, zamiast planszy "3 miesiące później" pokazano upływ czasu. Nagłe zamknięcie bunkra i świetny montaż jak John radzi sobie w samotności. Czy raczej nie radzi. Dramatyczne sceny, coraz gorsza kondycja fizyczna i psychiczna, a w końcu myśli samobójcze. Na brawa zasługuje zwłaszcza pomysł z zapamiętywaniem przez niego dialogów z filmików o A.L.I.E. To potem zaprocentuje. Wydaje mu się, że poznał SI, a potem może nieść to jakieś konsekwencje fabularne.

Potem trochę rozczarowująca wyszła konfrontacja Johna z Jahą ponieważ nic nowego z tego nie wynikło. Jaha dalej jest przywódcą z kompleksem zbawiciela. Wierzy w misję A.L.I.E mimo, że jest ona tajemnicą. Dalsze niszczenie ludzkości? To byłoby zbyt łatwe. Podoba mi się połączenie mistycyzmu z technologią. Religijny prorok widzący swojego boga, będący jego przedłużeniem w realnym świecie. A.L.I.E. też się sprawdza jako wyniosła SI z własnym planem. Jasne, początkowe motywację wydaje się być sztampowe, ale tutaj czekam na twist, który można już prognozować.

Czym jest Miasto Światła? Dalej nie wiadomo. Widzimy modlącego się Jahę i SI mówiącą, że wcale go tutaj nie ma. Jest też rozmowa o miejscu bez bólu i złości oraz magiczny kamyczek, który dostaje John. Obstawiam, że chodzi  o wirtualną rzeczywistość. W sumie to byłoby fajne. Jeśli SI zostało stworzone jako dobre, mające bronić ludzi to przed nuklearną zagładą mogło dokonać transferu ludzkiej świadomości do VR albo ucząc się na błędach teraz chcę tego dokonać. To jest sensowne też z innego powodu - serial pełnymi garściami czerpie z Battlestar Galactica więc teraz powinien zacząć inspirować się Capricą. Ciekawi mnie też czy John rzeczywiście widzi Emori czy może to jakaś projekcja od magicznego kamyka od Jahy. To byłoby logiczne, jakoś trzeba go zmanipulować. Ale to już tylko moje naciągane domysły. Chociaż skoro Jaha widzi A.L.I.E. to czemu John też nie może mieć wirtualnej towarzyszki.

Porzucając wątek SI czas przenieść się do Camp Jaha. Tfu, Arkadii. Nowa nazwa obozu jest jak najbardziej logiczna. I podoba mi się. Nawiązuje do Arki swoją pisownią oraz mitologicznej etymologi. Ma też odrobinę ironiczny wydźwięk pasujący do tego serialu. Wiadomo, że to nie będzie ziemski raj i kraina szczęśliwości. O to będzie trzeba zawalczyć. Nie tylko dlatego, że Lincoln prowadzi szkolenia dla przyszłych wojowników. Walka będzie też się toczyć na mniejszą skalę, a jej największą bronią będzie postęp. Widać jak się zmienił obóz na przestrzeni trzech miesięcy. W tle widać ogrody, słychać o kobietach, które chcą pozbyć się antykoncepcyjnych implantów, a by przetrwać Skye People grabią Mount Weather mimo traumy jaką powoduje tamto miejsce.

Podobał mi się początek sezonu w Arkadii. Pokazał jej spory kawałek i ją jako działający mechanizm. Wszystko oczami Bellamy'ego. Pierw trening z Lincolnem i trochę naiwna mowa, a potem szykowanie się na wypad przez co wpadł na najważniejszych bohaterów. Wyczerpana Abby i Kane zajmujący się polityką, szybkie nakreślenie obecnej sytuacji poszczególnych postaci i wyprawa na tereny Ice Nation. I można się czepiać, że Kane wysyła na misję dzieciaki, ale już dawno powiedziano, że to nie dzieci. Bellamy, Jasper, Monty, Miller i Octavia wiele przeszli i radzą sobie tak samo jak dorośli dlatego Kane im ufa. W końcu przez kilka miesięcy jakoś sobie radzili. Świetnie wypadły sceny gdy Raven szykuje samochody, Octavia pojawia się na koniu, a potem jadą. Śmieją się, kłócą, w tle muzyka, koń przy wozie bojowym i piękne widoczki. Ale mi się podoba ten serial! A potem dochodzi do konfrontacji z Ice Nation, która może mieć konsekwencję. Ma ona sens dla scenariusza bo jeszcze bardziej podkreśla jak trudna jest sytuacją Clarke. 

I tutaj mała dygresja o Jasperze. Traum w tym serialu pod dostatkiem. Już nie raz bohaterowie przeżywali przez długi czas tragiczne wydarzenia, które ich dotknęły. Teraz znowu padło na Jaspera, jeszcze bardziej pogłębiono jego alienację. Po śmierci Mayi jest załamany, wciąż to przeżywa mimo, że minęło kilka miesięcy. Rozpił się, ściął (wiadomo, krótkie włosy podkreślają buntowniczy charakter) i popadł w konflikt z innymi. I można się czepiać, czemu tak niestabilna postać jeździ na misję. Przecież to głupie, żaden dowódca nie chciałby mieć kogoś takiego pod komendą. Ale nie do końca. Jasper i Bellamy są przyjaciółmi, wiele przeszli i w dziwny sposób zapewne dalej na sobie polegają. Dlatego Bellamy może ukrywać stan Jaspera przed Abby i Kanem. On zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, ale jako kamraci, którzy wiele przeszli kryją się. Przy czym Bellamy nie daję mu broni, bo wie, że może to być niebezpieczne. Podobał mi się też wybuch Jaspera na koniec odcinka, gdy oskarżył swoich ludzi, że są padlinożercami. To było fajne.

Trochę szkoda, że Bellamy i reszta dostali na wyprawie tak mało czasu razem. Szybko musieli wracać i część z nich robiła za taksówkę dla Kane'a i Indry. Tam dowiadujemy się o liście gończym za Clarke. Grounders nazywają ją Wanheda, Komandor Śmierci i chcą ją zabić by przejąć jej moc. Co jest zupełnie zrozumiałe. Nie naprawdę, nie ironizuję. Może o ich religii nie wiele wiadomo, ale zawsze sprawiali wrażenie wierzących w siły natury, totemy i głęboki mistycyzm. Tak więc chęć zabicia Clarke jest zrozumiała.

Jeszcze zanim przejdą do głównej bohaterki to o Raven i sytuacji Octavia.Lincoln. Ta pierwsza dalej cierpi, cieszy mnie, że nie naprawiono zupełnie jej nogi, chociaż ta proteza działa w bardzo niezrozumiały sposób. Słyszymy, że się jej pogarsza, a ona to ukrywa przez co jeszcze bardzie komplikuje swój stan. Dalej złości się na Abby, ale widać, że to dwie przyjaciółki. Zwłaszcza podczas samego końca ich rozmowy jak razem piją albo wcześniej jak Abby pomaga jej zejść z konia.

U Octavi i Lincolna jest... interesująco. Bardzo osobisty wątek. O tym, że obydwoje nie pasują do świata w którym żyją. Ona to wie, on się oszukuje, a ostatecznie oboje zakłamują rzeczywistość i pozwalają się definiować przez to co im się wydaje, że chcą, a nie tego co pragną. I mimo, że kłócą się przez cały odcinek to uczucie między nimi nie wygasło. Mam tylko nadzieje, że motyw alienacji i szukania swojego miejsca na świecie nie będzie rozciągnięty na cały sezon.

I na deser Clarke. Jej, ale się zmieniła. Już mniejsza z tymi rudymi włosami i wyglądzie jak Grounders. Musi się ukrywać, odcięła od własnego życia więc przeszła małą metamorfozę. Żyję samotnie, zabija zwierzęta by przetrwać. Przejęła inną kulturę co jej pomaga. Nie ma celu w życiu, ukrywa się. Żyję z dnia na dzień, jest nawiedzana przez przeszłość, ale też pozwala sobie na chwilę przyjemności. Jej zmiany są głównie fizyczne bo to wciąż ta sama postać, ale widać jak się zmieniła od ostatniego odcinka. A końcówka gdy zostaje jednak złapana? Niepotrzebna, chciałby pooglądać dłużej jej samotne zmagania i duchową drogę jak odnajduje to kim jest i akcpetuje co zrobiła.

W odcinku nie wiele się wydarzyło mimo, że odrobinę się rozpisałem. Było to raczej kładzenie fundamentów pod nadchodzące wydarzenia. Budowanie wątków, które potem wybuchną. Zarówno w mikro, na gruncie osobistym, jak i makro skali. Serial dużo opowiada o polityce, ale w sposób bardzo subtelny, tak by się domyślać co się dzieje. Co rusz wspomina też o wojnie i niestabilnym sojuszy. To kolejna strzelba stojąca na scenie. Tak więc będzie się działo, a pilot sezonu mocno rozbudził oczekiwania

 Inne:
- bardzo mi się podoba jak Grounders mówią w swoim języku bo to niesamowicie zwiększa immersję. Dlatego wybiło mnie gdy Clarke i Niylah niespodziewanie przeszły na angielski.
- ależ ten serial jest bogaty w szczegóły. Świetne chatki Grounders, wystrój Arki, stroje, specjalnie zmodyfikowany samochód (a prawko mają?), subtelne nawiązanie do poprzednich serii w postaci Gwieździstego nieba.
- delikatnie zmodyfikowano czołówkę wprowadzając m.in. drony, rezydencję A.L.I.E. oraz platformę wiertniczą. Czy to właśnie tam płynie Murphy?
- Harper pojawiła się na moment! Jak ja lubię, że serial nie zapomina o swoich trzecim planie przez co sprawia, że czuć ten świat.

OCENA 4.5/6

The Expanse S01E07 Windmills
Chyba za dużo spodziewałem się po tym serialu. Niby dobry odcinek, a ja czuję delikatne rozczarowanie bo znowu nie wydarzyło się nic spektakularnego. Ot kolejny rozdział w opowieści. Najwięcej emocji budziły przygody załogi Rocinante. Podróż ku Erosowi, spotkanie z pasażerem na gapę i przezwyciężenie kolejnej trudności. Niby nic specjalnego, ale czuć było napięcie gdy bohaterowie zaczęli kombinować jak pozbyć się Marsjan, a kolejne starcia charakterów były interesujące. Zwłaszcza oglądanie Holdena w świetle rozmowy jego matki z Christjen i wyjawieniu jego skomplikowanej przeszłości. Wciąż jednak mam wrażenie, że dużo tutaj niepotrzebnych scen i komplikacji. Równe dobrze mogłoby wyciąć ich przygodę i historia nic by na tym nie straciła.

U Millera jednak nie tak ciekawie jak się spodziewałem. Załamał się, zaczął działać chaotycznie, odwiedził kilka miejsc na Ceres by ostatecznie pożegnać to miejsce. Udał się na Erosa w poszukiwaniu Juli i jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności spotka się z załogą Canta. Fajnie ogląda się jego sceny, ale znowu, mam wrażenie, że większość z nich to ładne wydmuszki nie posiadające duszy. Bardzo bym chciał, ale nie potrafię się wkręcić w historię, która ewidentnie cierpi z powodu literackiego rodowodu.

OCENA 4/6
 
The Flash S02E10 Potential Energy
Ten odcinek przypomniał mi jak ten serial potrafi być beznadziejnie głupi. Boli tym bardziej, że serial wrócił bo dłuższej przerwie, która zaostrzyła apetyt na więcej. Nawet mi się zbytnio nie chcę o nim pisać, tak mnie rozczarował. Ale jak można zaprzepaścić taki fajny związek w taki sztampowy sposób?! Beznadziejne powodu, które nawet w głowie scenarzystów musiały wyglądać idiotycznie. Patty wyjeżdża od Barry'ego bo już nie chcę być policjantką, a miłość, no cóż jest tylko miłością, można z niej zrezygnować, a wcześniejsze słowa o angażowaniu się były wypowiedziane tak dawno temu, że już się nie liczą. Barry oczywiście też zachowuje się jak kretyn. Miał jej powiedzieć, że jest Flashem, planuje, planuje, chcę to zrobić, ale nie mówi. I nawet nie wiadomo dlaczego bo przecież nie pokazano jako wątpliwości.Nie powiedział jej bo scenariuszowi było na rękę by tego nie robił, ale ktoś wpadł na pomysł by trzymać widzów w niepewności.

Wątek odcinka słaby. Meta złodziej Żółw, kradnie nie wiadomo czemu, nie wiadomo czemu chcę mścić się na Flashu, a dopisywanie backstory z żonką było bardzo na siłę. Wyszedł tylko fajny gag, że wszyscy o nim wiedzieli prócz Barryego.

Dalej przynudza wątek Westów. Drama rodzinna jest słaba i nie trzyma się kupy, pełno tu logicznych dziur, a obwinianie Joe, że go nie było przy Wallym jest tak bardzo płytkie. Tak jak aluzje do jego komiksowego odpowiednika ciosane siekierą - przyszły Flash bierze udział w nielegalnych wyścigach i ma nieustanną potrzebę prędkości.

Przez to całe narzekanie nawet nie zainteresował mnie clifhanger z pojawieniem się Eobarda Thawne. W przyszłym odcinku ma dojść do jego pierwszego spotkania z Flashem, a mi jest to zupełnie obojętne. Liczę jednak na mały twist gdzie nie zostaną śmiertelnymi wrogami. Chyba, że twórcy będą się ściśle trzymać komiksowej predestynacji.

OCENA 3/6

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #169 [11.01.2016 - 17.01.2016]

SPOILERY



Sherlock S04E00 The Abominable Bride
Pierwszy raz jak usłyszałem o odcinku Sherlocka w XIX wieku trochę się wkurzyłem. Jak to, przerywać opowieść w takim momencie? Zamiast skupić się na kręceniu kolejnego sezonu zrobić skok w bok i opowiedzieć niezależną historię? Czysta złośliwość, tym bardziej, że kolejny sezon najwcześniej za rok. Z tego powodu nie śledziłem specjalnie doniesień, nawet nie oglądałem zwiastunów. I wiecie co? Podobało mi się.

Najważniejsze, historia nie jest samodzielną opowieścią nie związaną z główną osią. W zgrabny sposób Moffat powiązał dwa okresy historyczne wykorzystując pałac umysłu Sherlocka. Nie jest to jasne na początku co gdy się wyjaśnia bardzo dobrze działa. Odcinek był quasi opowieścią szkatułkową. Jednak nie było typowego zagłębiania się w historię w historii, a szkatułki częściowo się nakładały, a przeszłość czy raczej wizja mieszała się z rzeczywistością, a rzeczywistość nie zawsze była jednoznaczna. Powiedziałbym, że był to bardzo Doctorowy odcinek, co bardzo mi się podobało.

Podobała mi się rzeczywistość XIX wieku, która była retellingem retellingu. Pierwsza scena to remake sceny z poznania się dwóch głównych bohaterów, a z czasem pojawiają się nawiązania do przeżytych historii tylko w trochę odmienny sposób. Jest nawet Molly i scena nad wodospadem Reichenbach. Nie podobał mi się tylko Mycroft przestylizowany na grubaska, ale odnośnie tego mam własną teorię, o której za chwilę.

Sprawa odcinka niezbyt mnie wciągnęła. Przynajmniej z początku. Jak w Sherlocku była chaotyczna, dużo wątków i brak wyraźnej narracji. Potem było trochę lepiej, ale trzeba przyznać, że jako śledztwo nie interesowała, a pytanie "jak martwa kobieta mogła zabić męża" zbytnio nie zawracało mojej uwagi. Cenię jednak nawiązania do Moriatego. Bardzo wyraźne, ale pasujące gdyż o to chodziło. Samobójstwo po strzale w głowie i powrót do żywych plus nieustane przebitki z współczesnej sprawy udanie wkomponowane w przeszłość. Udanie wyszedł też feministyczny wątek przewijający się przez cały odcinek przez co rozwiązanie sprawy miało ręce i nogi. 

Cały odcinek dział się w mind palace Sherlocka więc trochę zgłębiono jego psychikę, obecne lęki i niepewności. Szczególnie fajnie wypadła scena rozmowy Sherlocka i Watsona o kobietach, wspomnienie Irene Adler i Molly Hooper. Oj, jak bym chciał by Irene wróciła choćby na chwilę. Gdy odcinek okazał się imaginacją mocniej zaczął mnie zastanawiać Maycroft, zwłaszcza gdy Sherlock spytał się go w samolocie czy nie schudł. Może ta zabawa w zgadywanie daty śmierci nie była bezsensowna i podświadomość Sherlocka chciała mu powiedzieć, że jego brat jest umierający?

Jak zwykle odcinek został ładnie wyreżyserowany. Pojawiająca się treść telegramu na ekranie, przenikające się sceny i charakterystyczne dla serialu zabawy z kamerą. Dobrze było to jeszcze raz zobaczyć. Stroję i scenografia epoki wypadły solidnie, ale jak to telewizja ma w zwyczaju szerokich planów było niewiele, a akcja działa się przeważnie w pomieszczeniach.

OCENA 5/6

Teen Wolf S05E12 Damnatio Memoriae
Taki ten serial lubię. Wciąż nie jest to szczyt możliwości, dużo brakuje do topowych odcinków, ale widzę ogromną poprawę w stosunku do poprzedniego odcinka. Było spokojniej i przez to ciekawiej. Można się było skupić na postaciach i poszczególnych wątkach, budować atmosferę i zaciekawić. Szkoda tylko, że horrorowe sceny już nie działają. Mocno je chwaliłem, zwłaszcza podczas pierwszych sezonów. Teraz brakuje elementu zaskoczenia. Przedzieranie się tunelami technicznymi nudne, smolista postać taka sobie, a wielka Bestia, która ma wzbudzać strach pokracznie wymodelowana, a jedyne co może spowodować to śmiech.

Podoba mi się, że widać o co toczy się gra. Wątków głównych jest kilka, a pobocznych zatrzęsienie, ale zostało to uporządkowane. Cel podstawowy to ponowne zebranie drużyny. I niech teraz każdy kolejny odcinek skupia się na pozostałych członkach stada. Cel następny to pokonanie Bestii, która wydaje się niemożliwa do ubicia. Jest też stado Theo. Wielka niewiadoma i przeszkadzajka, a całość urozmaicają Doktorzy Strachu. Jest tego dużo, ale stanowi spójny kolaż, który przy odrobinie talentu nie rozleci się.

Świetne sceny z główną dwójką. Zarówno komediowe, dramatyczne i interakcje między nimi. Scott średnio radzi sobie bez swojego najlepszego przyjaciela, przeżywa kolejne chwile zwątpienie i wychodzą jego niedoskonałości. Jak przy niesamowicie komicznej scenie z tablicą i sznureczkami gdzie zupełnie się pogubił. To nie jego domena. Stiles natomiast przeżywa dramat rodzinny. W trochę ckliwej scenie, ale pasującej do konwencji serialu doszło do jego pojednania z ojcem. Jak to tatuś zawsze wspomoże syna, jest gotów wszystko poświęcić, a syn powinien mu zaufać bo rodzina/stado najważniejsze. Był też zgrabnie rozpisany konflikt na linii rozum i serce. Gdyby to zostało gorzej zagrane by nie zadziałało, tutaj było idealne. Jednak najfajniejsze były sceny Stiles/Scott. Nie przez co mówili, ale chwilę milczenia, wzajemne zrozumienie i współpraca by wreszcie ponownie stanowić część jednego stada. Bardzo ładnie wyszło rysowanie kręgów na piachu jako pewnego rodzaju rytuał podkreślający ich wspólnotę. I komentarz Stiles, że nienawidzi tego symbolu.

Dalej nie podoba mi się, że Liam dostaje tyle czasu na ekranie. Jego sceny nie działają. Ma czasem zabawne i nieporadne momenty z Masonem, ale ogólnie wypada bardzo słabo. Głównie ze względu na kompletnie schrzaniony wątek romantyczny. Przez tyle lat serial umiejętnie je prowadził by teraz spektakularnie się wyłożyć. Brak chemii to jedno, bardziej mi przeszkadza bezsens tej historii i co znowu podkreślę, marnowanie czasu na nudne postacie w nieciekawych sytuacjach. Gdyby nie moja awersja do przewijania seriali pewne bym to robił.

Bardzo szkoda, że Malia i Lydia kosztem Liama dostają mniej czasu. Polowanie na Pustynną Wilczyce może być fajne tym bardziej, że ma Deatona. Biedaczek tyle z nią już przesiedział. Do tego Malia chcę ją zabić co oddala ją od stada Scotta, ale plany planami i całość może się skończyć zupełnie inaczej. Fajnie, że jest Braeden, ale niech ten wątek mocniej ruszy. Chyba bardziej obchodzi mnie ta historia niż niesforne stado zombie chimer.

Lydia siedzi w Eichen House i odbywa astralne podróże po zakładzie. To jest fajne. Podczas gdy jej ciało jest pozbawione ducha  ona będzie trenować swoje umiejętności banshee. Pod okiem ducha Meredith. Nie wiem czemu nawiązała telepatyczną więź z Lydią, ale i to podoba mi się. Zastanawia mnie tez jak uda się ją uratować. Chyba trzeba czekać na powrót Deatona bo tylko on może ją wyciągnąć z katatonicznego stanu.

Dziadek Argent uzdrowiony?! Ale czemu? Przecież to nie była jeszcze podbramkowa sytuacja, Doktorzy wciąż nie wydają się przeciwnikiem nie do pokonania. Bestia tak, ale Chris jeszcze nie wiedział czym ona jest. Fajnie, że Gerard wrócił, ale to trochę bez sensu. Jednak ta scena się udała zwłaszcza przez sposób w jaki pokazano jego pokój pełen zakrwawionych na czarno chusteczek walających się po całej podłodze co podbudowała klimat. 

Inne:
- scena z Tracy zabijającą ojca - po co mi to? Pokazuje tylko, że Theo manipuluje ludźmi i ich od siebie uzależnia co od dawna już wiadomo. Znowu niepotrzebne marnowanie czasu.
- nic nie łączy tak ojca z synem jak rozmowa nad ciałem w kostnicy.
- przekupny za 10 tysięcy dolarów członek Specnazu przekazujący wiadomości o Desert Wolf. Czasem pojawiają się rzeczy, w które nawet ja nie jestem w stanie uwierzyć.
- końcówka odcinka to wielkie WTF. Kira kontra... co? Nocujący w ziemi praprzodkowie? Rdzenne ludy Ameryki? Pierwsze magiczne istoty? Nie mama pojęcia co to jest, ale przypomina mi finał czwartego sezonu Buffy gdzie było coś podobnego - mistyczna wizja z pierwszą pogromczynią.

OCENA 4/6

The Expanse S01E06 Rock Bottom
Mam problem z tego typu odcinkami. Z jednej strony ciekawe historię poszerzające wiedzę o świecie lub łączące się z większą całością. Z drugiej, zawiało nudą. Do tego stopnia, że oczekiwałem końca odcinka i niezwykle łatwo ulegałem rozproszeniu. Gęsta atmosfera gdzieś uleciała i trafiło się zbyt dużo zapychaczy mających na celu wypełnienie czymś serialu. Czymś kameralnym tak by zaoszczędzić trochę funduszy.

Zupełnie nie rozumiem scen z pozyskiwaczem asteroid na marsjańskiej granicy. Znaczy rozumiem co znaczyły, ale nie czemu aż tyle trzeba mu było poświęcić. Pokazano napięte nastroje, kolejny w odcinku przykład podejmowania trudnych decyzji oraz ogólny rys sytuacji społecznej. I niespodziewany atak terrorystyczny, które może przynieść poważne konsekwencje. Jestem ciekaw czy to sugestywne budowanie przyczyn wojny. Nie pojedyncze akcję, ale ciągi oderwanych incydentów wynikających z tego samego problemu. Tylko na miłość Pustki Kosmosu, niech takie rzeczy będą podawane w skondensowanej formie.

Ziemskie scenki jak zwykle trochę pokrzywdzone. Było ich niewiele, ale ważne. Podkreślono bezwzględność i dążenie do celu, którym bez wątpienia jest dobro Ziemi, przez Chrisjen. Nikogo nie zawaha się użyć by zdobyć potrzebne informację. Co mi się tutaj podobało, jak zresztą w całym serialu, postacie nie żyją w pustce. Pojawiają się na moment, jedną scenę, ale mają własne backstory, które jest istotne dla historii. Tak jak rozmowy o Rzeźniku jeszcze lepiej obrazowały postać, która nie jest już tak oczywista jak ostatnio, a jej motywy wciąż pozostają tajemnicą.

Jaki interes ma Johnson? Chcę zaognić sytuację czy ją uspokoić, a może dalej zbijać własny kapitał. Jak to wszystko łączy się z Pasiarzami, tajemniczymi okrętami stealth, Julią Mao i wojną Ziemia vs. Mars? Czuję się zagubiony i rozumiem co czuli oglądający Grę o Tron bez zapoznania się z prozą Martina. Natłok wydarzeń i faktów, które trzeba samemu rozłupywać i prowadzić mentalne notatki by w tym wszystkim ię nie pogubić.

Na stacji Tycho najbardziej podobało mi się zacieśnianie więzi między załogą. Zwykłe rozmowy, wyjawienie prawd i jeszcze dogłębniejsze poznawanie głównych bohaterów, którzy nie mają pojęcia w jaką kabałę się wplątali. Alex i Amos coraz lepiej się dogadują mimo, że wyrośli w dwóch różnych środowiskach wiele ich łączy. Wychodzą też docinki między nimi oraz nieudane docinki np. w momencie gdy Alex żartuje sobie i minimalnie nieświadomie przekracza granicę z czego szybko stara się wybrnąć by nie urazić Amosa. Równie dobrze wypadły relację Naomi i Holdena. Najfajniejszy był w nich brak podtekstu seksualnego, a damsko żeńska przyjaźń zwłaszcza gdy podczas sceny alkoholizowania się wspominają poległych towarzyszy. Zgrzyta mi tylko jedna rzecz - czemu Johnston wpuścił ich na stację skoro chcę ukryć ich obecność. Przecież to oczywiste, że tak potężny człowiek jak on musi być śledzony.

Na Cecres ciąg dalszy cliffhangera. Porwany Miller jest przesłuchiwany i to są kolejne niepotrzebnie przedłużane sceny. Nie czuć napięcia i gdyby nie Jared Harris i wyjawienie przeszłości jego postaci oraz krytyka Millera pewnie bym się doszczętnie wynudził. Zaskoczyła trochę końcówka gdy Miller jest ratowany przez Octavia. Jednak tutaj też mam wrażenie, że można było coś więcej wyciągnąć. Na reszcie końcówka sugeruje, że ekspozycja i trochę bezcelowe prowadzenie śledztwa się skończyło. Star Helix jest zamieszane w incydent, a Miller zostaje wyrzucony ze służby. Tylko znowu nielogiczność - czemu kapitan Shaddid nie rozegrała tego lepiej by nie wzbudzać podejrzeń Millera? Mocno cierpi na tym opowieść gdy ma się wrażenie, że bohaterowie głupio się zachowują.

Inne:
- głupia rozmowa na Ziemi o szpiegu, ale jak ładnie nakręcono w oceanarium z rybami krążącymi nad głowami postaci. Kontrapunkt dla pustki kosmosu i ciasnych korytarzy stacji.
- może trochę oszczędzono budżet na scenach między postaciami, które były mocno statyczne i opierały się na rozmowach, ale statki, stacje kosmiczne i przebywanie w zerowej grawitacji to coś co dalej robi wrażenie.
- zachwyca dalej stylistyka serialu. Ziemne filtry w kosmosie, statkach i stacjach i ciepłe na Ziemi. Albo malowanie w próżni z mocno nasyconą czerwienią i żółcią, które dominują nad innymi barwami. Przy czym mimo nasycenia dalej pozostaje zimne czy wręcz stalowe.
- nie wiem czemu, ale strasznie mi się podoba, że tyle postaci ma tatuaże, blizny i charakterystyczny sposób ubierania. Już tylko na podstawie tego można coś o nich wywnioskować.
- muzyka dalej jest co najwyżej przeciętna. Boli tym bardziej, że ostatnio odświeżałem sobie OST do Battlestar Galactica.

OCENA 4/6

The Shannara Chronicles S01E04 Changeling
Z przyjemnością włączyłem kolejny odcinek. Podczas seansu trochę ponarzekałem, zdarzały się słabsze sceny i mrowie ciężko strawnych dialogów, ale to wciąż przyjemny i niezobowiązujący serialik. Póki za dużo się nie zastanawia można czerpać mnóstwo radości z przygody w klimatach fantasy w tv. Tym razem dzielni bohaterowie szukają zmiennokształtnego demona. Trochę późno na to wpadają i powinni wykazać się większą inteligencją, ale mogło pójść dużo gorzej. Odcinek cierpi trochę przez brak zaskoczeń dla widza. Od początku wiadomo kto jest zły co powoduje brak suspensu, a narażanie życia księżniczki jest bezcelowe bo wiadomo, że nie może stać się krzywda. Dlatego szkoda, że niemal cały odcinek poświęcono temu wątkowi. Jeszcze jakby dano ładną sekwencję akcji to bym wybaczył, ale tutaj też rozczarowanie. Nie zawsze można mieć bombastyczne efekty na ekranie.

Odcinek próbuje zgłębiać psychikę Amberle, a Elcrys przygotowuje ją do roli wybrańca. I znowu - mieszane odczucia. Czemu Bohater w przeciętnych historiach fantasy musi wybierać między miłością, a ocaleniem świata? Czemu ma się odczłowieczać? Przecież wyzbycie się miłości i emocji oddala go od tego co ludzkie, traci kontakt z tym czego ma bronić, a quest nie wynika już z przekonania tylko zaprogramowanego obowiązku. Tutaj jest to samo. Wizja Amberle jest fajna, pole bitwy zasłane trupami, widzenie Lorna i walka z Willem. Która kończy się w głupi sposób, a jego śmierć jest przypadkiem, a nie świadomą decyzją podjętą przez bohaterkę, ale Elcrys zostaje przekonany. I nie wiem czy drzewko jest takie głupie czy to była lekcja, a nie próba. Pokazanie, że podczas misji czekają trudne wybory i bohaterka musi być na nie gotowa. W każdym bądź razie sceny te miały sens, ale nie wiem czy interpretuje je zgodnie z intencjami scenariusza.

Podoba mi się, w Amberle, że nie jest ideałem. Jest zawistna, ma w sobie odrobinę pychy i czuć jej arystokratyczne pochodzenie. Ciężko jej przyznać się do błędów, a wizję ignoruje bo tak się jej podoba. Potrafi tez ukrywać emocję kiedy trzeba. Jest w czym rzeźbić i mam nadzieje na pokazanie zmian jakie będzie przechodziła na skutek podróży. Zwłaszcza teraz gdy została sama z Willem i Eretrią.

Właśnie Will i Eretria. Nie mam pojęcia jak to było w książce, zbytnio mnie to nie obchodzi, ale trójkąt miłosny tutaj nie działa czemu winny jest odtwórca dzielnego przyszłego herosa. Za grosz mu charyzmy i brak chemii między dziewczynami. Jest też głupi jak but, niczego się nie uczy, brak mu własnego zdania. Ma dobre serduszko, ale to za mało. Niektóre sceny wypadają śmiesznie, ale za często czuje zażenowanie z powodu oglądania słabego trójkąta miłosnego. I wciąż liczę na moją wymażoną kombinację. Teraz czekam na bonding dziewczyn, a cały następny odcinek powinien na tym polegać.

Lubię Eretrię, ale to chyba wynika z archetypu postaci jaki odgrywa. Aktorka jest przeciętna, trochę brakuje jej zadziorności. Może w 2-3 sezonie będzie to lepiej wyglądać, ale wciąż dużo przed nią pracy bo za często jej zachowanie jest sztuczne. Widać, że gra, ale jeszcze do końca nie czuje postaci. Jednak zdarzają się jej fajne momenty, a jej backstory wciąż jest interesujące. Tatuś nie jest tatusiem, a ona nie odkupiła swoich grzechów na końcu odcinka i dalej pozostała więźniem, a nie pełnoprawnym członkiem drużyny. Wciąż też nie wiadomo keidy mówi prawdę i jak bardzo manipuluje Willem co jest bardzo fajne bo podkreśla charakter postaci i pokazuje, że serial ma jednak trochę wyczucia i nie rzuca wszystkiego prosto w twarz.

Inne:
- jak to Brandon nie rusza na wyprawę? Chociaż jego współpraca a Allanonem też może fajnie wypaść. W przeciwieństwie do Willa jego trauma jest bardziej przekonująca, a on autentycznie boi się swoich mocy.
- efekt poruszającego się korzenia drzewa okropny, tak jak współczesne skórzane kurtki lub kamizelki. Natomiast sztuczna krew jest niesamowicie nienaturalna z powodu koloru i konsystencji
- wątek synów króla męczy. Jeden dobry, drugi zły i nieakceptowany, bla bla bla, niech się skończy, wiadomo w końcu który nadaje się na następcę. A może jakiś twist?
- reżysersko odcinek kuleje. W spokojnej scenie rozmowy kamera latała jak oszalała. Chciano podkreślić dramaturgię, ale zupełnie nie można się było skupić na treści z powodu chaosu. Kiepsko wypadła też prezentacja legendarnego miecza, który otrzymuje Amberle. Zabrakło iskierki epickości potrzebnej tego typu serialom.
- Allanon to fatalny mentor. Idź Willu na niebezpieczną wyprawę, jak spotkasz niebezpieczeństwo może nauczysz się korzystać z Elfich Kamieni. Może.
- cliffhanger słaby. Zmiennokształtny pozostaje w zamku z powodu nieudolności elfów i druida. Może i pokazuje, że zło bardzo ciężko pokonać, a wygrana nigdy nie jest oczywista, ale wolałbym nowe wątki.

OCENA 4/6

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #168 [04.01.2016 - 10.01.2016]

SPOILERY

Luther S04E01 Episode 1
Luther wrócił. Przyjąłem to spokojnie, nie śpieszyło mi się w oglądaniu. I nie podejrzewałem, że potrzebowałem tego w moim życiu. Kapitalny odcinek. Duszna atmosfera z przerażającym mordercą. Powolne odkrywanie jego zbrodni, poznawanie kolejnych detali i śledzenie tego jak podgląda swoje ofiary. Odpychający typ i zgłębianie kolejnej ludzkiej dewiacji - seksualnego fetyszu na temat kanibalizmu. Obrzydliwy temat, a ogląda się go z ogromnym zaciekawieniem przez to jak został pokazany. Tylko szkoda, że tak mało było śledztwa i genialnego umysłu Luthera. Równie ważne było badanie domniemanej śmierci Alice Morgan. Dwa ciekawe wątki, które nie powinny być ze sobą zestawiono bo na tym tracą. Równie dobrze całość mogła być poświęcono jednemu z nich. Zamiast tego jest niepotrzebna kumulacja wydarzenia i John lata między dwoma śledztwami. I tutaj fajna scena, z jednej strony chcę by działać zgodnie z regulaminem, a z drugiem sam porywa człowieka, który może coś wiedzieć o zniknięciu Alice. Wybuchy złości Idrisa Elby dalej ogląda się wyśmienicie. Niestety nie mogę tego powiedzieć o bohaterce Rose Leslie. Ja ją bardzo lubię, dobrze gra i w tym serialu, ale postać niedomaga scenariuszowo. Chodzi za swoim partnerem, chodzi z Johnem i nie robi nic konkretnego. Oby nie została dodana tylko po to by stać się kolejną ofiarą i podbić stawkę w finale.

OCENA 5.5/6

Luther S04E02 Episode 2
Rozczarował mnie finał tej historii. Od dwu odcinkowego eventu oczekiwałem więcej, bardziej druzgocących wydarzeń dla Luthera. Czegoś co by zmieniło jego życie, pełnych emocji scen i skomplikowanej  intrygi. Dostałem za to dość linearną historią, spójną opowieść o polowaniu na kolejnego psychopatę i wątek związany z Alice, ale nie do końca. Pierw jednak sprawa. Śledztwo było ciekawe, mroczne i niepokojące, ale finalna konfrontacja już nie bardzo. Ciekawie odwrócono schemat, teraz John musiał kryć kogoś agresywniejszego, ale finalna konfrontacja była najgorszą częścią polowań na kanibala. I czy brytyjscy detektywi nie posiadają broni czy olbrzymia wpadka serialu? Jedno i drugie nielogiczne. Sprawa śmierci Alice była fajna, póki nie okazało się, że całość to wielka ściema i powrót dawnej sprawy z życia Luthera. Niepotrzebne komplikowanie. Końcówka ma otwartą formułę więc czekam na kolejny special. Oby Ruth Wilson tym razem była dostępna.

OCENA 4.5/6

Scream Queens S01E03 Chainsaw
Trochę się pośmiałem, ale większość odcinka to uczucia zażenowania z powodu tego co oglądam. Dzieje się dużo, postacie rozmawiają ze sobą, jest flow. Tylko co z tego skoro to nie ma najmniejszego sensu i do niczego nie prowadzi? Całość wygląda jak kilka zszytych ze sobą scenek, które może będą tworzyły spójną całość. Czasem to działo, czasem nie. Nie rozumiem motywacji postaci i ich zachowania, dla mnie to wydmuszki służące do pokazywania zabawnych scen i tak mam zamiar to odbierać. Co mi się najbardziej podobała? Chyba nieudolne psychoanalizy Chada i przemowa Dziekan na stypie, która była zupełnie nie na miejscu. Zdarzały się czasem trafne teksty, ale kurde, za dużo muszę się męczyć by dobrać do mięska. Nawet mnie nie interesuje kto jest mordercą, a to bardzo zły znak przed odpaleniem następnego odcinka.

OCENA 3/6

Teen Wolf S05E11 The Last Chimera
Nie ukrywam, że lubię ten serial więc bardzo czekałem na powrót mimo chwiejnego poziomu ostatnimi czasy. I się rozczarowałem. Po pierwsze nie było recapa, te kilka scenek nic nie przypomniało. To niedopuszczalne przy miesięcznych rozstaniach. Potem wcale nie lepiej. Od razu sam środek akcji, wizje senne, flashforwardy, akcja zaczyna się tam gdzie ostatnio skończyło i szaleńczo galopuje od jednej sceny do drugiej. Nie ma czasu by odwrócić wzrok i poprawić na krześle. Co rusz jakaś rewelacja, powrót znanej twarzy, ktoś umiera, komuś kręcą dziurę w czaszce, rozszerza się mitologia i zapowiadany jest kolejny straszny przeciwnik. Pogubiłem się. Wciąż fajnie ogląda się sceny między postaciami zwłaszcza Stiles/Scott po ciężkim rozstaniu, ale jest ich za mało. Odcinek jest zmontowany niczym teledysk, akcja, akcja, akcja przerywana cięciami. Spokojnych rozmów jest zbyt mało, brakuje relacji między postaciami, a jak już ktoś dostaje trochę minut to są to osoby, które mnie nie obchodzą (Liam i Mason). Liczę, że serial szybo zwolni tempo i poukłada historię bo nie chciałbym by mnie zniechęcił do oglądania. Na razie dostaje ostrzeżenie.

OCENA 3.5/6

The Expanse S01E05 Back to the Butcher
Odcinek przejściowy, oszczędny w wydarzenia, ale z dużą  ilością ekspozycji. Nawet trafiły się trochę zbędne flashbacki. Rozczarował mnie też brak scen na Ziemi i szerszego spojrzenia na tragedię Donnagera. Zamiast tego powtarzanie o rzeczach, które już wiadomo. Pasiarze są źle traktowani, korporacje są be, śledztwo Millera jest ważne. Nie powiem by której sceny szczególnie zapadły mi w pamięci. Może te z załogą Canta na końcu? Na prawdę podobało mi się jak Holden cieszył się z znalezionej kawy lub ta leciutka nić porozumienia z Amosem gdy nadawali nową nazwę dla statku. Coraz bardziej lubię te postacie. Serial umiejętnie rozwija swoją mikro i makro skalę. Jestem pewien, że postacie, które wcześniej miały miej miejsca na ekranie dostaną go w przyszłości więcej.

OCENA 4/6

The Shannara Chronicles S01E01E02 Chosen
Nie miałem wielkich oczekiwań względem Shannary. Ucieszyła mnie wieść o heroic fantasy w telewizji, a trailery robiły kolosalne wrażenie. Jednak to stacja MTV, kierowana do amerykańskich nastolatków. Robili już dobre seriale (Teen Wolf), ale każdy kolejny produkt to wielka niewiadoma. Jak więc wypadło ich najnowsze dzieło? Znośnie. Lepiej niż oczekiwałem, a irytowało to czego się spodziewałem. Ogólnie podoba mi się, a w pewnym momencie złapałem się na tym, że jestem autentycznie ciekaw co dalej mimo popowej stylistyki.

Nie miałem styczności z książkami Terry'ego Brooksa. Oczekiwałem serialu w stylu Legends of the Seeker. Prostej przygodówki, z drużyną, questem i pojedynczymi sprawami na odcinek, które z głównym wątkiem nie mają wiele wspólnego. Jednak jeśli pilot jest wyznacznikiem stylu serialu to Shannara stoi spory kawałek od Miecza Prawdy. Wciąż trzeba powstrzymać Wielkie Zło, a losy świata spoczywają na barkach młodych bohaterów. Jednak całość została podana w bardzo strawny sposób. Bogata historia świata, mnóstwo nazw własnych, wydarzenia sprzed trzydziestu lat, które wpływają na obecne, tajemnice rzucane od czasu do czasu. Wszystko to w przesadzonej ekspozycji i kilku niepotrzebnych dialogach. Ale to działa, widać że świat jest ogromny. Walka nie toczy się tylko z Wielkim Złem, ale też są różne frakcję na świecie - trolle, elfy, ludzie, które zbytnio za sobą nie przepadają. Do tego kilka pojedynczych wątków, które mogą miło umilać czas. Przyciąga również historia świata. Mimo high fantasy całość dzieje się w post apokaliptycznej Ameryce przez co obok monumentalnych elfich budowli są obrośnięte roślinnością satelity lub zrujnowane mosty.

Co do bohaterów mam mieszane uczucia. Robotę robi Manu Bennett jako druid Allanon. Charyzmatyczny, mało mówi, a jak już rzuca ironicznymi żarcikami. Jest łącznikiem między przeszłością, a teraźniejszością, włada magią i łączy go konflikt z serialowym Sauronem. Umie też grać czego niestety nie można powiedzieć o nastoletnich aktorach. Większość z nich to słabo ociosane drewienka , którym scenarzyści każą wypowiadać smętne dialogi, lub nie obdarzyli ich zbytnio statystykami inteligencji. Na szczęście twist z drugiej połowy sugeruje, że wątki romantyczne będą mocno zredukowane. Mi podobają się jeszcze dwie żeńskie postacie. Księżniczka z poczuciem misji, która jest prawdziwą heroiną serialu i Eretria, tutejsza naciągacza, która całkiem nieźle sobie radzi w tym wrogim świecie i ma całkiem nieźle rozpisany osobisty wątek z konfliktem rodzinnym w tle.

Reżysersko są wzloty i upadki. Zacznę może od minusów. Jest chaotycznie, dużo skakanie po różnych miejscach, czasem zbyt szybko by jak najwięcej pokazać. Są też nudniejsze i nic nie wnoszące sceny. W niektórych momentach muzyka jest mocno chybiona. Raz przygrywa typowe fantasy, a raz wybijają popowo romantyczne kawałki. Rażą też wykonania niektórych miejscówek czy kostiumów.  Wrażenie robią szerokie plany. Nowa Zelandia ostatnio tak piękna była w Władcy Pierścieni. Cudowna wzgórza porośnięta lasami, piękne wodospady i wyschnięte pustynie. Źli wyglądają przerażająco, CGI budynków i efekty specjalne to wyższa serialowa półka, a dynamiczne sceny są nieźle wyreżyserowane. Oglądając to ma się wrażenie uczestnictwa w wydarzeniach, obecności w innym świecie. Póki serial nie przywali po twarzy plastikowymi dekoracjami I gdyby bohaterowie tak nie przypominali amerykańskich nastolatków co niesamowicie wybija z oglądania.

Odcinek został zakończony chamskim cliffhangerem co by zmusić widzów do powrotu. Ja bym i tak to zrobił. Wkręciłem się, jestem ciekaw co dalej, było mniej facepalmów niż się obawiałem, a o dobry znak na przyszłość.

OCENA 4/6

The Shannara Chronicles S01E03 Fury
Dwie godziny serialu minęły, a mi się wciąż podoba. Ma swoje głupotki, ale jako guilty pleasure działa doskonale. Oglądam piękne widoczki, niezłe efekty specjalne Manu Bennetta posługującego się magią i mieczem, a gra toczy się o ratowanie świata. Nawet lubię bohaterów i mam komu shipować. Willa nie trawię, ale Eretria i Amberle fajnie wypadają. Szczególnie razem na ekranie. No uformujcie już drużynę i wyruszcie razem w podróż! Chcę dalej oglądać ich docinki, niesforne zachowanie i Allanona robiącego za tatusia. Jestem dobrej myśli odnośnie przyszłości, nawet podobają mi się te chamskie cliffhangery i przerywanie sceny w połowie. Nie miałbym nic przeciwko gdyby stało się to znakiem rozpoznawczym serialu i zabawą z widzami. W Alias to działało. A jak fabularnie odcinek? Dużo się działo, serial dalej skaczę po różnych miejscówka, niespodziewanie wyskakują nowe postacie, ekspozycja i nadmiar nazw własnych przytłacza, ale to działo. Wciąga, a tego oczekiwałem. Tylko ta nieszczęsna muzyka...

OCENA 4/6

Utopia S02E06 Episode 6
Chyba miałem za dużo oczekiwania przed finałem bo teraz czuje rozczarowanie i niedosyt. To była świetna seria, która swoją kulminację miała odcinek temu. Może i teraz wydarzenia były donioślejsze i na globalną skalę, ale mi bardziej podobała się emocjonalna konfrontacja z 2x5. Tutaj za dużo czasy było poświęcono konspiracji i zabójcy, którego trzeba było powstrzymać przez co historię postaci trochę cierpiały. Jednak były świetne momenty i to przecież one zostaną zapamiętane. Szczególnie te z Wilsonem, który wyrasta na niesamowitego villina. Nie wiem, która scena była najlepsza - szantaż Dugdale'a, zabicie z zimną krwią Lee, narodziny Królika czy każda kolejna rozmowa z Ianem i Debbie.

Jak na finał musiały przydarzyć się wolty fabularne. Przejście Wilsona na ciemną stronę mocy nie było jedną z nich, to oczekiwana konsekwencja wydarzeń kształtujących postać. Nieoczekiwane zmiany zaszły u Debbie i Iana. Ona gotowała się na śmierć już od kilku odcinków, chciało odejść na własnych warunkach i to robi. Przy okazji okazuje się, że jednak nie choruje na żadnego Deela, a nasilające się efekty jej choroby są związane z odstawieniem leków. I to było słabe bo wyciągnięte z kapelusza. Ale z drugiej strony może posłużyć jako komentarz do big pharmy i tworzenia sztucznych uzależnień. O wiele fajniejszy game changer zaszedł u Iana. Jego twardy kręgosłup moralny został zachwiany. By ratować miliony musiał zabić, zrobił coś czego sobie nie wyobrażał, coś co go zupełnie odmieni. Nathan Stewart-Jarrett zagrał kapitalnie w tej scenie gdy prosił zamachowce o to by nie musiał go zabić. Całość została tak wyreżyserowana , że napięcie jak zwykle wystrzeliło w kosmos i wszystko mogło się zdarzyć. 

Jak zaczął nadrabiać Utopię myślałem, że na koniec będę klął na Channel 4 i Davida Finchera za anulowanie serialu. Jednak nie, jestem zaledwie lekko wkurzony. Cliffhanger był chamski, chcę zobaczyć co stanie się z bohaterami i oglądać niesamowite zdjęcia, ale pogodziłem się, że nie zostanie mi to dane. Utopia odeszła jako genialny serial i taka zostanie zapamiętana. Może za parę lat dostanie film. Kto wie. 

OCENA 4.5/6

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #167 [28.12.2015 - 03.01.2016]

SPOILERY

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S03E09 Closure
Mocne, niespodziewane... i niepotrzebne (?) uderzenie. Odcinek rozpoczął się zabawnie romantyczną scenką z Culsonem i Ros, która szybko przerodziła się w dramat dyrektora. Na prawdę się nie spodziewałem jej śmierci. Wydaje mi się ona niepotrzebna. Można ją było okaleczyć, a efekt dla scenariusza mógł być identyczny, a nawet lepszy. Teraz serial sporo straci. Podobały mi się jej relację z Culsonem, poszerzanie świata o politykę i kolejna twarda kobieta w obsadzie będąca żeńskim Philem. Wielka szkoda. Następny trup - Banks to już zupełnie nieistotny zgon. Wydaje mi się jakby serial sprzątał po ACTU i wstydził się tego wątku. Zamiast tego znowu Hydra. Kolejny łeb, a potem jeszcze jeden i jeszcze jeden i jeszcze jeden...

Jednak co by nie było dalej dobrze się to ogląda. Dynamiczna sekwencja akcji na samym początku gdzie Culson bawi się w MacGyvera, a potem przefajnowany skok na spadochronie prosto w horyzont zdarzeń gwiezdnych wrót. Równie dobrze zostały pokazane relację Fitz/Simmons. Oni chyba nigdy nie będą mieli chwili szczęścia. Tylko czekać na dramatyczny finał wyprawy na Tatooine.

Właśnie wyprawa! Fabularnie dużo się dzieje, ciesze się że serial porzucił swój proceduralny charakter bo fabułki jakie przedstawia są wciągające i porównując do Arrowa bardzo logiczne. Postacie i świat się rozwijają, a dawniej zasiane ziarna kiełkują. Powrócił wątek rodziny Warda, Hydra próbuje sprowadzić Kosmiczne Zło, a zaradzić temu ma drużyna Inhuman pod przywództwem Daisy. Jest dobrze, może będzie jeszcze lepiej.

OCENA 4.5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S03E10 Maveth
Znowu mi się podobało i znowu przeszkadzały mi szczegóły. Dużo się działo, fajnie to to oglądało, kolejna przygoda z lubianymi postaciami. Mack daję radę jako dowódca SHIELD, Secret Warriors zaczęli działać, a na Tatooine najfajniej. Tyle parę godzin po seansie pamiętam głównie kilka onlinerów, akcję z Bobbi i pół śmierć Warda. Co mnie mocno rozczarowało. Myślałem, że to koniec, najwyższy czas by pożegnać postać. To była dobra śmierć z ręki Culsona (ha, bohaterowie znowu zabijają!), a szykuje się kontynuacja dramy mimo, że to nie będzie już ten sam Ward. W końcu Goa'uld przejął nad nim kontrolę i Kosmiczne Zło zaczęło się panoszyć po ziemi. Kolejny problem, który nasi dzielni bohaterowie pokonają do końca sezonu. Podbijanie stawki robi się nudne. Nie podobała mi się końcówka. Podniosła muzyka, zwolnienia i długie, bardzo długie finalne sceny przez co cały dramatyzm gdzieś uleciał.

OCENA 4/6

Marvel's Jessica Jones S01E12 AKA Take a Bloody Number
Bałem się trochę tego powrotu Luke'a, a wyszło zacnie. Pierw nieufność, potem wspólne śledztwo, pogłębianie więzi między nimi i kolejne emocjonalne zawirowania. Lekkim zaskoczeniem była końcówka gdy okazuje się, że jednak jest pod władzą Kilgrave'a. Fajność ich wspólnych scen przysłoniła i mi osąd i nie spodziewałem się tego. Pokazano jeszcze bardziej wkurzonego Kevina, tym razem żądnego krwi. Zrozumiał, że Jessica nie może być jego więc poszczuł ją Cage'em. Coś to była za walka. Chaotyczna, surowa, z rozlatującym się budynkiem i prymitywną brutalnością. To nie wysmakowane ujęcia i gimnastyczno - boskerskie choreografię Daredevilu. Surowe i urzekające mordobicie ludzi silnych, ale bez wyszkolenia. Kupuję to w pełni. Końcowy cliffhanger niepotrzebny, wiadomo, że Luke żyję. Bardziej mnie ciekawi co z policjantami. Czyżby serial był większym wstępem do solowych przygód Cage'a niż myślałem?

Bardzo lubię sceny z Trish. Jej postać jest fabularnie potrzebna i chyba ze wszystkich wzbudza największą sympatię. Tym ciekawiej ogląda się jej sceny z matką. Krępujące, pełne dystansu i niezrozumienia, obciążone grzechami przeszłości. Teraz Trish musi jej zaufać by chronić przyjaciółkę co zapewne dobrze się nie skończy. I dobrze, więcej komplikacji więcej satysfakcji z oglądania. Wciąż jestem zdania, że powoli rozwija się wątek na S02, a Trish pakuje się w kabałę, która dobrze się dla niej nie skończy. Tym bardziej, że nie powiedziała Jessice o jej przeszłości jakby szykowana grunt pod cliffhanger.

Serial dalej niepokoi i rozstraja emocjonalnie. Dołujące sceny z Robyn żegnającą Rubena to jedno. Dwa to brutalne obrazy sprawiające, że Kilgrave jest jeszcze bardziej przerażający. Wsadzenie przez ojca Kilgrave'a palców do miksera było sceną pełną napięcia (chociaż najlepsza mikserowa scena to chyba ta z Luther), ale mnie z tego typu urywek najbardziej ruszył facet stojący cały odcinek przed klubem i jego desperacki wyraz twarzy.

OCENA 5/6

Marvel's Jessica Jones S01E13 AKA Smile
Luke Cage w starciu z Kilgrave nie odegrał znaczącej roli. Dobrze bo to nie był serial o nim. Jednak był ważny dla historii. Dramatyczny początek, wizyta w szpitalu i spotkanie Claire Temple, która wyrasta na Culsona netflixowych seriali Marvela. Strasznie podobały mi się z nią sceny. Nie chcę być bohaterką, ale się nią staję, widzi też dobro w innych dostrzegając heroizm pod płaszczem cynizmu u Jessicy. Świetna chemia między tymi dwiema. Mimo finału udało się wcisnąć dużo rozmów w spokojniejszych scenach. Dialogów, które miały sens. Dużo mówiły o postaciach i podkreślały ich charakter. Stawianie ostatecznej kropki przed długim rozstaniem.

Rozstrzygnięcie historii Kilgrave trochę rozczarowało. O ile w całości kupuje tego złoczyńcę, rozumiem motywację i podoba mi się origin, tak schrzanili sprawę z jego mocami. Niepotrzebnie wyjaśniono sposób kontroli umysłów przez co trudno zawiesić niewiarę, konstrukcja świata zgrzyta i na końcu zrobiono z bohaterów idiotów. Przez jedne głupie słuchawki, które blokowały jego moce. Tak! Całe 13 odcinków trzeba było na to czekać. Już lepiej gdyby zrezygnowano z tego pomysłu, a jeszcze lepiej zamiast tłumaczyć kontrolę umysłu bakteriami (!) to można było wymyślić feromony i bezsłowne wydawanie rozkazów. Dużo zgrabniej by to wyglądało.

Jednak trzeba przyznać, że scena w kościele z Trish w słuchawkach i przebraniu za Jessice była mocarna. Świetnie wyreżyserowana i pełna napięcia. Potem trochę głupsza acz efektowna strzelanina. Jednak prawdziwe starcie było dopiero później. Bardziej kameralne i osobiste. Obsesja i wiara w własną kontrolę nad ofiarą wykończyła Kilgrave'a. Myślał, że ma pełną kontrolę nad Jessica i to go zgubiło. Podobało mi się to gdy wszystko wydaje się skończone, a Jessica na końcu skręca kark. Szybko, bezboleśnie i bez finalnych słów. I to jest też bardzo ciekawy koniec. Triumf bohatera poprzez morderstwo z zimną krwią. Przez to czekam by zobaczyć konsekwencję emocjonalne dla bohaterki. Swoją drogą przypomina to Man of Steel , a całość jest podsumowaniem naszych czasów. Bohaterowie zabijają.

Finał musiał być gorzki. Kilgrave został odrobinę wybielony aby uratować Jessicę przed więzieniem. Według oficjalnej wersji dopadły go wyrzuty sumienia i wykorzystał ją do popełnienia samobójstwa więc nie mógł być do końca zły. I znowu analogia do chorych związków i patologicznych relacji - wybielanie oprawcy, prawda znane jedynie nielicznym.

Jessice Jones oceniam jako bardzo dobry serial, ale trochę słabszy od Daredevilu. Bardziej kameralny, skupiony na jednym problemie i drobnymi problemami scenariuszowymi. Liczę, że z Jessicą spotkam się wcześniej niż w The Defenders. Drugi sezon musi być w przyszłym roku, a najlepiej gdyby zaliczyła jeszcze gościnny występ w Daredevil.

OCENA 5/6

Utopia S02E02 Episode 2
Po długiem przerwie wróciłem do Utopii. Winię siebie, a nie serial. Może troszeczkę pilot S02, który poświęcony w pełni retrospekcją lekko wytrącił z oglądania mimo bycia niesamowitym przeżyciem. Tak więc oglądam dalej i teraz mam w planach szybciutko dokończyć serial. Po 2x2 jestem dobrej myśli. Szybko wsiąkłem, a magnetyzm serialu nie pozwolił się oderwać mimo 50 minutowego odcinka. Utopia ma w sobie coś hipnotycznego. Z oczarowaniem patrzy się na kolejne kadry, podziwia stylistykę, sytuację w jaką wpakowali się bohaterowie i przechodzi od śmiechu do poczucia współczucia wobec bohaterów.

Właśnie bohaterowie, to oni są najważniejsi. Wielka i niejasna konspiracja jest tłem, pretekstem do postawienia zwykłych (w większości) i odrobinę dziwacznych postaci wobec niecodziennych wydarzeń. Nie wiem kogo mi się najlepiej oglądało. Wilson przeszedł na ciemną stronę, wierzy w to co robi, ale jest pełen wątpliwości bo musi pracować z swoimi oprawcami. Tragiczna historia, która może go zaprowadzić w przedziwne rejony. Becky próbuje popełnić samobójstwo, ulega szantażowi i pomaga zdobyć informację o swojej chorobie. Co doprowadza do żyjącego w apatii Iana. Co to było za spotkanie! Jest też Arby, który ostatecznie deklaruje po której stronie stoi co przyniesie bolesne konsekwencję.

Jednak jak zwykle najlepiej oglądało się enigmatyczną Jessicę. Przetrzymywana przez Królika, przesłuchiwana by wydobyć prawdę o Janusie. Wydaje się załamana, ale wciąż walczy. Na swój, skuteczny sposób. Wszystko to by zdobyć małą sprężynkę, która pewnie odegra kluczową rolę w jej ucieczce.

Bohaterowie bohaterami, a fabuła fabułą ale dalej największą siłą serialu jest reżyseria. Pełna napięcia scena z dawaniem pluszaka, co to było za wejście Arbyego Albo abstrakcyjna ucieczka dwóch związanych doktorów gdzie jeden z nich dostanie zawału. Muzyka, praca kamery i nagła cisza poprzedzona wystrzałem. Cudo! Tak jak następne ujęcia na zielonym polu z uciekającą gromadką i to rażące słońce. Stęskniłem się też za tymi wyrazistymi kolorami podkreślającymi detale.

W sumie nie podobała mi się jedna rzecz. Powrót Lee. Jego śmierć była wystarczająco przekonująco pokazana, a dla fabuły nie miał on istotnego znaczenia. Rozumiem cel jaki służył jego sprowadzeniu - postawienie Wilsona i Arbyego w trudnej sytuacji, zatrzęsienie ich światem, ale jest to trochę droga na skróty.

OCENA 5/6

Utopia S02E03 Episode 3
Niesamowity odcinek. Historia płynie swoim powolnym tempem, ale wydarzenia dla postaci mają ogromną wagę. Chyba najbardziej podobały mi się sceny z Michaelem. Jest osaczoną ofiarą losu, która nie wie co robi. Jest karaluchem próbującym przetrwać, ale posiadającym wyrzuty sumienia. Jest tak bardzo nie na miejscu w tej historii i tak bardzo pasuje do tego serialu. Tym razem jego podwładna odkryła prawdę o szczepionkach. Próbował ją ratować, nawiązał z nią bardzo solidną nić porozumienia, a ostatecznie ją poświęcił. Nie z przekonania, że działa dla wyższej sprawy, a dlatego by przetrwać. Jest to niesamowicie ludzkie i jednocześnie warte potępienia. brakowało mi jeszcze jednej sceny - gdy wraca do pustego domu i znowu odgrzewa jedzenie z zamrażalki tak by podkreślić jego samotność.

Odmienną postacią jest Wilson. Również on dopuszcza się haniebnych rzeczy. W przeciwieństwo do Duga wierzy, że można poświęcić miliony dla większej sprawy. Ma jednak problem z jednostkami. Jak w tym powiedzeniu o milionie, statystykach i pojedynczych tragediach. Nawet nie jest w stanie dokonać osobistej zemsty bo ta jedna konkretna śmierć by nic nie znaczyła.

Dziką kartą jest Arby. Jego ruchy są nieprzewidywalne, podjęte decyzję nieoczekiwane, a motywację pozostają tajemnicą. Przynajmniej początkowe. Jego nadrzędnym celem jest ochrona bliskich. Długo się zastanawiałem czemu chcę tylko trzy dowody, kto się wydaje dla niego zbędny. Jak się okazało wszyscy. Liczą się najbliżsi. Sprawy czekają tylko by się pokomplikować.

Najnudniej oglądało mi się relację Ian/Becky. Za długo, już zdążyła spowszednieć, a patrząc co dzieje się wkoło jest niepotrzebna. Jasne, jej choroba jest ciekawa, a przekleństwa dobiegające z jej ust dalej potrafią rozśmieszyć tak już mam dość tego trójkącika. Tym bardziej, że postacie stoją w miejscu i się nie rozwijają. Chociaż może to i dobrze? Przecież nie zawsze historia musi pokazać zmiany w człowieku, stałość również odgrywa pewną rolę w opowiadaniu historii. Tylko czy musi być taka nudna?

Ucieczka Jessicy była rozczarowująca. Zbyt uproszczona, oczekiwałem dużo więcej. Jednak jej sceny z całą dozą dziwności ogląda się wybornie.Jak tą posiadówke na huśtawcę i przypatrywanie się dzieciom. Gdy Jessica jest cała zakrwawiona po odpadach biologicznych. Niby nie na miejscu, ale jeszcze dziwniejsze było zjawienie się jej w domu Michaela w stroju przysłowiowej wiejskiej laski.

Ja wiem, że nie powinienem się śmiać ze scen gdy umierają ludzie, a epatowanie brutalnością dla samego szokowania jest złe, ale nic nie mogłem poradzić gdy widziałem co działo się z ofiarą Lee. Szybko podcięte gardło, lejąca się krew, wydaje się, że to koniec, aż tu nagle przełożony Iana okazuje się być wciąż żywy. Czołga się do wyjścia, paskudzi firmę na czerwono (gdzie przeważa pięknie nasycona żółć), a Lee tłumaczy się przez telefon, że jednak nie będzie można sfingować samobójstwa. Kocham ten serial za ten dyskomfort, w który potrafi wprawić, za działanie na pierwotnych emocjach, których się potem wstydzi.

OCENA 5/6

Utopia S02E04 Episode 4
Tym razem mniej o bohaterach, a konspiracji i przeszłości. Plan Network jest coraz jaśniejszy, bardzo przemyślany i bliski realizacji. Milner wyjawia go Wilsonowi, wydaje się, że sukces jest bliski. W tym samym czasie Carver opowiada historię ze swojego punktu widzenia. O swojej tragicznej przeszłości w obozie zagłady, wyjawia o co chodzi z tajemniczymi śmierciami rodzin oraz opowiada jak zaprogramował Janusa by wybić jedną konkretną rasę. Co za ironia, dawny więzień obozu koncentracyjnego będzie odpowiedzialny za kolejne czystki etniczne.Albo nie, wciąż jednak nie mówi kogo Janus ma wyeliminować, może kryje się tu jakiś twist.

W międzyczasie Ian spotyka się z Jessicą i lądują razem w łóżku. To było nieoczekiwane. I zrozumiałe. Jessica szuka sobie kogoś komu może zaufać za dużo przeżyła sama i już nie daję rady. Dlatego takie oczywiste jest szukanie pomocy u Michaela. Spotkanie z Królikiem jeszcze komplikuje sytuację czyli bardzo dobrze dla ostatnich odcinków.

Arby działa zgodnie z oczekiwaniami. Gdy udaje mu się uratować rodzinę udaje się do Iana i reszty gdzie dowiaduje się, że Carver jest jego ojcem. Mniej więcej w tym samym momencie co Jessica. Ależ się atmosfera zagęściła. Prawie zabija też Iana, a los Becky pozostaje tajemnicą. Śmierć poza kadrem? W tym serialu wszystko jest możliwe.

Jedne z najmocniejszych scen znowu u Wilsona. Milner porywa brata Iana, wyjawia, że jest Królikiem i daje Wilsonowi ultimatum. Zabij go, wraz z dwoma agentami bo inaczej świat czeka zagłada. I w przeciwieństwie do poprzedniego odcinka jest w stanie to zrobić. Widzi wyższą konieczność, jest w stanie poświęcić własne sumienie by uratować ludzkość. Piękne finalne ujęcie z charakterystycznym widokiem od boku gdzie kompozycja przytłacza bohatera.

OCENA 5/6

Utopia S02E05 Episode 5
Co za niesamowite napięcie udało się utworzyć podczas finałowej konfrontacji. Większość bohaterów w jednym miejscu, wyjawianie prawdy i emocję targające postaciami. Przeczuwało się katastrofę, tutaj każdy mógł zginąć. Nie wiadomo było tylko kto kogo. Każda konfiguracja była jak najbardziej możliwa. I serial zaskoczył. Dwukrotnie. Carver strzela do syna i Grant do Milner. W takich momentach. Gdy Wilson wyjawia prawdę o szczepionce, która działa tylko na Romów, a Milner i Carver po tylu latach są szczęśliwi. Piękna scena, jej surowość podkreślana przez angielskie wzgórza i mroźną pogodę. Jakę się to oglądało!

Trochę gorzej wypadł Michael. Jasne śmieszne sceny z Jessicą czy Milner, ale odbijanie żony i córki już bardzo naciągane. Zbyt dużo tu przypadku, a on nie nadaje się do tej roli. Jednak ta ofiara losu mogła dostąpić odkupienia więc nie mam nic przeciwko. Tym bardziej, że wyrzuty sumienia powinny zostać. Becky jak zwykle z uroczym komentarzem dotyczącym lęku wysokości Alice z soczystym przekleństwem. Fucki z jej ust są niezwykle miłe dla ucha.

Strasznie podobały mi się pierwsze sceny z Ianem i Becky. Gdy on dowiaduje się o śmierci brata i szok jaki został wywołany. Świetna gra aktorska pokazująca zagubienie postaci. Serial dalej popycha bohaterów w bardzo niebezpieczne rewiry. Ile ludzie są w stanie zrobić dla własnego przeżycia? Tym razem pozbywanie się ciała i komentarz Becky zastanawiającej się czy ofiara Arby'ego ma rodzinę co spowodowało natłok wirtualnych wyrazów współczucia i sprawienia, że bohaterowie są mniej przyjemni. Bo to ich wina.

OCENA 5/6