środa, 27 marca 2013

"Malazańska Księga Poległych I: Ogrody Księżyca" – Steven Erikson


Boję się monumentalnych cykli, ale zaraz je uwielbiam. Nic mnie nie raduje jak śledzić przygody ulubionych bohaterów lub historię fascynującego świata przez kilka czy nawet kilkadziesiąt tysięcy stron. Nie muszą to być dzieła wybitne, ważne by miały charakterystyczne postacie i dawały radochę z czytania. Do Malazańskiej Księgi Poległych podchodziłem jak do jeża, książkę widziałem w Empiku już kilka lat temu, a do tego dość często pojawiała się na przeróżnych listach i zestawieniach. W końcu się przełamałem, ale nie była to miłość od pierwszej kartki. Trochę czasu zeszło za nim się polubiliśmy, ale teraz jestem pewien że na długo zostaniemy przyjaciółmi. Może nie będziemy się często widywać ze względu na jej skomplikowany charakter, ale nasza przyjaźń powinna przetrwać lata.
 
Ogrody Księżyca nie bawią się w żadne wstępy, preludia i wyjaśnienia. Od razu jesteśmy rzuceni na głęboką wodę. Informacji o świecie dowiadujemy się z czasem, wtedy gdy wynikają one z dialogów lub przemyśleń postaci. Autorska narracja jest ograniczona, nie ma długich do przesady opisów ciągnących się przez kilka stron. Tutaj o ważnych miejscach, wydarzeniach i postaciach dowiadujemy się mimochodem i najczęściej jest to tylko małe wspomnienie. Wraz z rozwojem wydarzeń odkrywane są kolejne szczegóły, a nasza wiedza o świecie staje się pełniejsza by na końcu zdać sobie sprawę, że tak naprawdę wiemy mniej niż sądziliśmy, a cały pierwszy tom był wstępem do czegoś większego. Nakreśleniem graczy, środowiska i rozłożeniem pionków na szachownicy. Czy może raczej postawieniem kart tarota gdzie tylko część jest odkryta i tak na prawdę nie mamy pojęcia z ilu składa się cała talia. 

Jeśli miałbym do czegoś porównać świat Malazańskiej Księgi Poległych byłaby to mitologia grecka. Tutaj bogowie nie są niejasnymi bytami. Jak w starożytnych wierzeniach świat ludzki jest areną rozgrywki potężnych bóstw, a śmiertelnik często jest tylko narzędziem. Walczy on z swoim przeznaczeniem, buntuje się, ale najczęściej nie zdaje sobie sprawy, że jest wykorzystywany. Tylko garstka bohaterów wie o ingerencji boskich sił i stara się nim przeciwstawić. 

Sama kraina jest kolejnym fantastycznym światem jakich w literaturze pełno. Posiada bogatą historię którą odgrywa ogromną rolę, zamieszkiwana jest przez przeróżne kreatury, a ludzie posługują się magią. Nie ma elfów i orków oraz określonego antagonisty, tutaj walczą ludzie przeciw ludziom, a inne rasy pełnią rolę pomocniczą. Nie wiadomo też kto jest zły, a kto działa z dobrych pobudek. Motywację i cele postaci nie są klarowne do samego końca. Bohaterowie są niejednoznaczni, biorą udział w skomplikowanej intrydze gdzie finta w fincie finty. Plany w planach. Czytelnik jednak nie czuję zagubienia, a gamechangery są czymś naturalnym, a nie wymuszonym. Nie raz też przyłapałem się na tym, że kibicuję postaci teoretycznie negatywnej, a raczej tragicznej, która działa wedle rozkazu i niezgodnie z swoim sumieniem. Związana przysięgą dąży do swojego marnego końca. 

Celowo nie piszę o bohaterach bo nie ma tutaj głównego protagonisty. To jest epopeja, która opisuje, życie podczas wojny. Pewne jednostki wysuwają się na pierwszy plan, ale z biegiem czasu ma się wrażenie że oni nie są wcale najważniejsi. Odgrywają jakąś rolę, ale nie kształtują świadomie tego świata. Są porwani przez wir wydarzeń i starają się przetrwać. Elitarna jednostka dawnego cesarza skazana na zagładę przez nową władczynię czy wesoła kompania w Dardżustanie (niepozorny mag, złodziej, zabójca, szlachcic bez majątku), mieście które ma być kolejnym celem Malazu. Każdy z nich żyję swoim życie i powoli zbiegiem czasu dostosowuje się dzięki zdobywaniu coraz większej wiedzy o siłach rządzących światem, w którym żyją.

Mimo, że pierwszy tom Księgi poległych zachwyca swoim światem oraz intrygą jest ciężki w odbiorze. Trzeba się do niego przekonać, polubić narrację Eriksona i wtedy można się zaczytywać historią tego niezwykłego świata. Ja wrócę na pewno bo chcę dowiedzieć się co dalej, które postacie wyjdą na pierwszy plan, kto rozdaje karty oraz jak zostanie zwieńczona historia Imperium Malazańskiego. Może nie dziś i nie jutro, ale ponownie wkroczę w ten świat i będę się czuł jak w domu. 

OCENA 4+/5

poniedziałek, 25 marca 2013

3 filmowe grosze #4

 Lis Miserables
- ale to był dramat! 20 minut zaciekawienia i ponad 2h oczekiwania na koniec. Dawno się nie wynudziłem na filmie tak jak na Nędznikach. Jego największy problemem było to że nie umiał zaciekawić i w sumie nie wiadomo o czym był. Mamy spore nagromadzenie wątków i bohaterów przez co całość wydaje się strasznie rozmyta, a im dalej tym gorzej. Jednak najgorsze jest to, że wszystko zostało ledwo zaakcentowane.
- Konflikt między Javertem i Valjanem mało przekonujący. Świetni aktorzy, z pozoru ciekawe postacie i tak zmarnowany potencjał. Nie widać obsesji o której jest mowa, a rozciągnięcie scenariusza na kilkanaście lat sprawia, że te niby najciekawsze wydarzenia nie są nawet pokazane. Do tego jeszcze dochodzi niezbyt jasna motywacja bohaterów. Niestety jest mało scen między tą dwójką, a jak już się zdarzają nie niosą takiego ładunku emocji jak powinny. Zaprzepaszczony potencjał i tyle. Crowe vs. Jackman - pięknie brzmi i tylko tyle.
- film poległ też na płaszczyźnie ewolucji bohaterów. Nie pokazano jak się zmieniają, są tylko punkty zwrotne, a potem przeskok w czasie. Brak konsekwencji i wyraźnego ciągu przyczynowo skutkowego. najgorsze jest jednak to, że oni wiele mówią(śpiewają), a mało robią. Wszystko musimy przyjmować na wiarę. Bo skoro on twierdzi, że tak jest to tak musi być. Często też ich czyny są irracjonalne. Czemu to robią? Kto to wie...
- wątek rewolucyjno społeczny równie słaby. Czemu młodzi się buntują? Podobno chcą by wszyscy byli sobie równi, a król to zły człowiek który ich wykorzystuje. Podobno bo wcale tego nie widać. Mamy wziąć to na wiarę, że się im źle dzieje, a władza jest zła. Nierówności społeczne i życie robotników pokazane zostało w kilku scenach. I to takich bez wyrazu. Anna Hathaway zagrała solidnie, może i oscarowo, ale coś mi się wydaję, że za miesiąc nie będę pamiętał co ona robiła w tym filmie
- żenująco wyszedł też wielobok miłosny. Ojciec kocha córkę, córka rewolucjonistę z wzajemnością, ale ma dylematy związane z swoimi rewolucyjnymi zapędami (kobieta czy ojczyzna - co za nowatorski pomysł). Do tego w dzielnym wojaku kocha się kolejna kobieta. Wielka miłość (bo tak mówią) i zazdrość (bo to musiało być). Zero chemii między postaciami, zero oczekiwań i napięcia z przewidywalną końcówką. Bo przecież chociaż częściowy happy end musiał być
- beznadziejnie wypadła też scena "batalistyczna". I że niby tak walczyli w XIX wieku? Nie tłumaczy tego musicalowa konwencja. Już chyba lepiej jakby tego nie było. Chociaż nie, cieszę się z tej sceny bo można było się w końcu z czegoś solidnie pośmiać. Trochę z zażenowania, ale film w końcu wywołał jakieś emocję
- paradoksalnie w musicalu najbardziej nużyło śpiewanie. Muzyka przez niemal 3h podobna do siebie i zero spektakularnych scen z świetną chorografią. Wyróżniłbym tylko jedną scenę zbiorową (Helena Bohan Carter i Sasha Baron Cohen rządzą!), ale tylko dlatego bo reszta była słabiutka. Te kameralne występy nużące. Nie dość że wykonania nie powalały to jeszcze niemal w każdej scenie mamy zbliżenie na twarz, a bohater wznosi oczy do nieba i śpiewa. Śpiewa wyjątkowo nudne utwory. Teksty bez polotu, częściej nużyły niż wciągały i w połowie wykonania przestawało się interesować resztą. To już w jednym 40 minutowym odcinku Buffy (niezapomniane One more, with feeling) jest więcej i lepiej wszystkiego.
- podobały mi się za to kostiumy i charakteryzacja. Brudni ludzie z żółtymi zębami w pięknych strojach z epoki. Tutaj nie mam nic do zarzucenia. Szkoda tylko, że ze scenografią trochę gorzej. Swój urok miała szczególnie w zamkniętych pomieszczeniach. Gorzej jak pojawiał się szerokie plany gdzie ewidentnie było widać efekty komputerów przez co miało się wrażenie sztuczności.
- może moje wrażenie wynikają z tego że nie znam się na musicalach? Całkiem prawdopodobne. Jednak nie usprawiedliwia to tego, że wynudziłem się okropnie. Film ma bawić, wciągać albo skłaniać do myślenia, a nie zmuszać do odliczania minut do końca.

OCENA 2/5

Psycho
- jednak udało mi się obejrzeć jakiś dobry film w tym tygodniu. Chociaż określenie Psychozy jako dobre kino to cholerne niedowiedzenie. Na pewno nie jest to najlepszy film jaki widziałem, ale w pełni zgadzam się z tymi zachwytami nad nim. 
- niespełnione oczekiwania czy może raczej nie dostrzeganie w pełni geniuszu tego filmu wywodzi się stąd że większość znanych pomysłów już została przerobiona w popkulturze dziesiątki razy.  Chorobę psychiczną i twist fabularny związany z matką można łatwo przewidzieć i nie wprawia on w zachwyt. Jednak trzeba przyznać że wielkie objawienie zostało fachowo pokazane
- strasznie podobało mi się budowanie napięcia, a szczególnie pierwszy akt filmu. Pokazano związek Marion, scenka w pracy, postanowienie kradzieży i w końcu jej podróż. Ta zmiana konwencji kilkukrotnie mnie zaskoczyła. Tak samo zresztą jak zupełne porzucenie wydawałoby się głównego wątku. Co ciekawe tytułowa psychoza może się też odnieść do głównej bohaterki
- siła tego filmu tkwi też w dialogach. Cudowne! Uwielbiam to w starych filmach, że są takie przegadane, ale te rozmowy są o czymś konkretnym. Odnoszą się do życia tych fikcyjnych postaci, idealnie je określają, pokazują ich stan emocjonalny oraz światopogląd. Dla mnie rozmowa między Normanem, a Marion to najlepsza scena filmu, a nie ta kultowa, która jest z nim kojarzona
- no właśnie scena prysznicowa. Już pierwsze pojawienie się łazienki sprawiło, że moje zainteresowanie osiągnęło maksymalny poziom. I potem ona nastąpiła co mnie kompletnie zaskoczyło. Myślałem, że będzie miała miejsce w finale, a nie jeszcze przed połową. Rozumiem jej fenomen. Perfekcyjnie nakręcona z psychodeliczną muzyką (która przez cały film jest fenomenalna!). Trwa ona krótko, cięcia i kamera potęgują wrażenie, a potem przez parę minut kapiąca woda z prysznica nie pozwala zapomnieć o tym co się stało. Cudo!
- kapitalnie w tym filmie też wyszło jak postacie plątały się w własnych kłamstwach, same sobie stwarzały pułapkę z której nie da się uwolnić. Działały irracjonalnie, pochopnie i w pełni przekonująco. Uwielbiam coś takiego w filmach
- Norman Bates wypadł hmmm sympatycznie i zarazem potwornie. Morderca, któremu można współczuć, jego stan jest wynikiem doświadczeń z dzieciństwa i głęboko rozwiniętej choroby psychicznej. Do tego nie zabija bo chcę tylko musi, jego motywacja to chronienie samego siebie. I jak mu nie kibicować?
- końcowy monolog opisujący stan Normana oraz finalna scena to doskonałe zakończenie filmu. Trochę się boję kontynuacji, ale jeśli będą w połowie tak dobre jak pierwowzór jestem dobrej myśli
- muszę się przyznać, że Psychozę obejrzałem głównie z powodu premiery Bates Motel i teraz jeszcze bardziej nie mogę się doczekać sprawdzenia serialu. Relację Normana z Normą na pewno będą dość osobliwe. W końcu "Najlepszym przyjacielem każdego chłopca jest jego matka".

OCENA 5-/5

Zero Dark Thirty
- Jessica tak. Maya nie. Ten film poległ w momencie kreowania głównej bohaterki. Może reżyserka chciała pokazać, że to nie taka słaba płeć i nie są już w cieniu mężczyzn, ale kompletnie jej to nie wyszło. Maya irytuje swoim zachowaniem, niby ma być twardą babką dążącą do celu, ale wypada strasznie mało przekonująco. Nie ma życia poza pracą, jest ogarnięta obsesją, ale tego dokładnie nie widać. Było zaledwie kilka scen domowych, ale mało co wniosły i nie pogłębiły głównej bohaterki. Miała kilka swoich nawyków i przyzwyczajeń, kilka scen było mocnych, ale po obejrzeniu całego filmu postać Mayi dalej mnie nie zachwyca. Tym gorzej dla filmu bo w całości się opierał na kreacji Jessicy Chastain
- w ogóle cały film był nie wiadomo o czym. Ani to dokument relacjonujący przebieg wydarzeń, ani pomysłowa fabularna produkcja. Zawieszony był gdzieś po środku przez co zawodził na obydwu frontach. Na tym pierwszym bo film każe nam wierzyć, że Bin Laden został złapany dzięki determinacji jednej kobiety, która mimo tego że nikt w nią nie wierzył dokonała czegoś niesamowitego. Ona jedna dzięki przeczuciu i szczęściu złapała i namierzyła najgroźniejszego terrorystę świata. Jakoś mało to przekonująca. I dlatego właśnie warstwa fabularna cierpiała a ja wraz z nią. Film wydawał się strasznie sztuczny, miał kilka zupełnie nie pasujących scen, a niektóre dialogi były do bólu przewidywalne. Poległ na polu na którym powinien błyszczeć
- sam motyw wojny z terroryzmem został przedstawiony zachowawczo. Sceny tortur nie były szokujące, przecież o tym było wiadomo od dawna, były tylko kolejną sceną, a nie problemem który film chcę zgłębić. A może właśnie chodziło o to że były tak naturalne? Dobrym pomysłem było też wplecenie w fabułę filmu znanych z ostatniego dziesięciolecia zamachów. Szkoda tylko, że one też nie miały dla fabuły większego znaczenia. Były bo były, ale nie poruszono palących problemów terroryzmu. Zero strachu, ciągłego zagrożenie i świadomości że nie wiadomo gdzie może nastąpić kolejny atak. Już lepiej wyszło to w jednym z odcinków Nikity, a to przecież serial The CW.
- nie podobała mi się też konstrukcja filmu. Nie czuć było, że dzieje się na przestrzeni dziesięciu lat, wyglądało to raczej jak jakaś krótsza sprawa z serialu proceduralnego. Pokazane zostały tylko kluczowe fragmenty, a ja chciałbym widzieć jakieś chwile zwątpienie, zwykłą papierkową robotę, normalną pracę agentki CIA, nawet na zgrabnym montażu żeby poczuć ten upływ czasu. Nic z tego. Od czasu do czasu zmieniała się fryzura i telefon głównej bohaterki i to wszystko. Do tego co jakiś czas pojawiały się tytuły kolejnych aktów filmu. Po co? Żeby przygotować widza na to co ma nastąpić? Przecież to zupełnie bez sensu, film ma trzymać w napięciu, a nie komunikować o tym o czym będzie najbliższe 20 minut...
- trzeba jednak mu przyznać, że momentami wciągał. Szczególnie na początku, jak jeszcze miało się nadzieje, że całe to śledztwo wywrze jakiś znaczący wpływ na bohaterkę i jej otoczenie. Przydługie sceny miały swój urok i samo śledztwo wciągało, a 2,5h bardzo szybko minęło. Ostatnia akcja czyli wielce wyczekiwane zaciukanie Bin Ladena efektowne i dobrze wykonane. Przyjemnie się oglądało, ale niestety brakowało efektu wow bo przecież było wiadomo jak to się skończy
- tak czy inaczej warto obejrzeć. Nie by się zachwycać filmem, a po to by sprawdzić jak wygląda amerykańska propaganda. Nie cały czas ta pozytywna, ale wciąż propaganda. Można tez cieszyć oko Jessicą, ale niestety jej bohaterka nie dorównuje aktorce. O wiele lepszą agentką CIA mimo jej zaburzeń psychicznych jest Clare Danes z Homeland
- ciekawostka Oscarowa - Kyle Chandler wystąpił w zeszłym roku w dwóch Oscarowych filmach i w obydwu zagrał szychę z rządu. Na szczęście wygrał ten lepszy film czyli Argo
- ciekawostka serialowa - Jessica Colins! Kto? Pani z Rubicon znowu pracuje w Agencji. Z występu Chandlera też się cieszę, dobrze jest znowu zobaczyć trenera Taylora. Ucieszył mnie też John Barrowman tylko czemu dostał zaledwie jedną króciutką scenę? Takie wykorzystywanie świetnych aktorów powinno być karalne

OCENA 3=/5

niedziela, 24 marca 2013

Serialowe podsumowanie tygodnia #24 [18.03.2013 - 24.03.2013]

W tym tygodniu dość skromnie. Udało mi się nadrobić kilka odcinków Community. Dalej to przyjemna komedia, ale nie ma porównania do starych dobrych czasów. Od The CW dwa zupełnie różne seriale - Arrow i Nikta. Ten pierwszy znowu zawodzi, a drugi daje kolejny fenomenalny odcinek w sezonie. Szkoda tylko, że serial jest tak bardzo niedoceniony. Momentami jest naiwny, ale na tle innych procedurali lśni i błyszczy. Jest dużo lepszy od zaledwie przyjemnego Person of Interest od którego w połowie S02 musiałem sobie zrobić przerwę. Moją nową miłością jest Vikings. Koniecznie muszę znaleźć jakąś dobrą książkę o wikingach bo jeden odcinek tygodniowo to stanowczo za mało. Jeśli będzie kolejna seria to szykuje się godne historyczne zastępstwo Spartacusa (którego niestety nie udało mi się obejrzeć w tym tygodniu, tak jak i Bates Motel) mimo zupełnie innej konwencji. Krew i seks jest w Banshee więc nie narzekam. Liczę też że będzie tego pod dostatkiem w nowym projekcie Stevena S. DeKnighta, który ma skupiać się na kosmicznych żołnierzach. Oczami wyobraźni już widzę latające kończyny i krzyki rannych!

OCZYWIŚCIE PEŁNO SPOILERÓW

Arrow S01E17 Return of the Huntress
- po świetnym odcinku musi zdarzyć się słabiutki. Wielka szkoda, że potencjał tego serialu jest tak marnowany
- ponowne pojawienie się Heleny bez emocji. Oliver dalej chcę ją naprawiać, one chcę zabić ojca, a potem się dziwi, że Oliver chciał zabić ją. Najgorsze jest to że ona jeszcze powróci czyli szykuje się kolejny żenujący epizod. Na szczęście McKenna też zniknęła z serialu i prawdopodobnie w tym sezonie jej już nie zobaczymy. Świetnie bo już nie mogłem patrzeć na ten mało przekonujący romans
- wiecznie narzekający Tommy pod koniec odcinka zrozumiał że Oliverowi było ciężko utrzymać sekret. Serio? Dopiero teraz wykorzystali tą kliszę? Jakby tego było mało musimy jeszcze oglądać problemy w związku z Lauiel...
- matka Lauriel przedstawiła przekonujące dowody że Sarah wciąż żyję. Proszę tylko nie to. Jeszcze tylko brakuje tego żeby Ollie dowiedział się o tej szalonej teorii. Tylko jak się ma to do tego, że Oliver został znaleziony na zupełnie innej wyspie niż na tej co wylądował?
- na wyspie jedna efektowna strzelanina i żenująca rozmowa. Bilans wychodzi na zero. I co oddadzą ten układ i pozwolą wywołać wojnę? Czy niespodziewanie będą chcieli oszukać Fayresa?
- wątek miłosny Thea/Roy jest żenujący. Dobrze przynajmniej że on pokazał coś ciekawego. Tylko czekać aż Oliver go odkryje.

OCENA 3-/5

 Community S04E03 Conventions of Space and Time
- dalej nie dorównuje poprzednim sezonom, ale momenty były. Najbardziej podobał mi się wątek Shirley i Pierca z amerykańską wersją Inspektora Czasoprzestrzeń. Jak zwykle remake zniszczył oryginał, ale wywiad środowiskowy z Piercem był cudowny i na końcu Abed jak mówi że go nienawidzi. Najśmieszniejsza scena odcinka
- najmniej mi się podobał klimat konwentu bo nie było go czuć. Aż się prosi o szalone akcję z fanami, ale tego nie było. Nowy przyjaciel Abeda słaby, wystrój taki sobie, Jeff jako kosmita nie pasował, a jedno zachowanie tłumu śledzącego Britte o za mało.
- sama Britta miała udaną scenę na początku jak wyślizgiwała się od Troya, Abed też potem z tego zażartował, ale praktycznie to koniec. Abed/Troy też mało zabawne.
- bardzo śmiesznie wypadł wątek Annie. Ona jest cudowna i ją uwielbiam. Strasznie mi się podobało jak starała się być dorosłą i zachowywała się jak dziecko. I ta zdrada męża - piękne. Szkoda tylko, że Tricia Helfer dostała taką głupią rolę
- Abed wingerujący Tobyego świetny!

OCENA 4=/5

Community S04E04 Alternative History of the German Invasion
- wciąż nie to, ale lepiej niż ostatnio. Było kilka zabawnych momentów, ale odcinek w którym mowa o tym że historię piszą zwycięscy można by lepiej poprowadzić np. zrobić flashbacki widziane z innej perspektywy i w całości oprzeć na tym epizod, a nie dać zaledwie 3 sceny na krzyż. Jednak trzeba się cieszyć, że i one były bo powrót niemców wypadł średnio (no może poza przyjacielem Abeda)
- odwołanie do innych seriali w tym odcinku były cudowne. Szczególnie Troy uczący się historii średniowiecza z Gry o Tron. Najlepszy tekst odcinka. Świetna też była zabawa z fortelami i odwołanie do tego amerykańskiego serialu i potem obrażona Annie bo ona przecież jest żydówką
- cudowne było też to jak nasza grupa uznała, że to oni w tej opowieści są nazistami (to w końcu kto bardziej przypomina Hitlera Pierce czy Jeff?), a potem pojawienie się profesora i jak myśleli że chciał dać im nauczkę. Szkoda tylko, że potencjał Malcoma McDowella nie został w pełni wykorzystany
- Chang wrócił i średnio bawi. Chociaż śmieszne było jak dziekan mylił changnezje z deanmnezją. Ciekawe co dalej w związku z jego wątkiem.

OCENA 4/5

 Community S04E05 Cooperative Escapism In Familial Relations
- odcinek ok. Dalej brak błysku dawnego Community, momentami było żenująco ale odcinek bawił bo pojawiły się dwa niezłe wątki. U Shirley świetnie wypadła narracja Abeda. Cudownie potraktował ich sytuację jako film więzienne. Człowiek, który może wszystko załatwić! I na końcu ta dziura w ścienia proso z Shawshank Redemption! Annie też była cudowna jak starała się wybiec. jak najszybciej od Shirley. Żałuję tylko, że nie pokazali więcej interakcji Pierca z rodzinką, ale to by mogłoby już zbyt kontrowersyjne
- Josh Brolin po raz kolejny zagrał zaginionego serialowego ojca w tym roku. I ten występ w Castle był o wiele lepszy. Podobała mi się tutaj głównie spowiedź Jeffa jak na końcu wygarnął ojcu oraz to jak on potem chciał go zwingeryzować. Nie podobał się przyrodni brat i wiecznie wcinająca się Britta. Słabe to było.
- świetny był początek odcinka z dziekanem jak wygadał tajemnicę i bohaterowie zrobili swoje miny.

OCENA 3+/5

Nikita S03E14 The Life We've Chosen
- koniec arcu z Arim wypadł fenomenalnie! Nie sądziłem, że to będzie jego koniec, że jeszcze sobie pobędzie, ale to w końcu Nikita powinienem być przyzwyczajony do takich rzeczy, a ten odcinek, kilkukrotni mnie zaszokował.
- po pierwsze kill chip. Ryan zachował się jak Percy i zataił to przed całą ekipą. Do swojego poprzednika jeszcze mu wiele brakuje, ale powoli do niego dąży. Podobało mi się też jak jego pomysł podzielił całą ekipę i będzie miał dalej konsekwencje.
- po drugie nieudane misje ratunkowe. Alex chcę działać po swojemu Nikita ma swoją misję przez co dochodzi do rozdziału między nimi i obydwie wyruszają osiągnąć swój cel i żadnej się to nie udaje. Ari ginie, Larrisa też. Ten sezon zdecydowanie nie jest miły dla bohaterów
- po trzecie sama końcówka. Konflikt między Alex i Nikitą narasta, obie się obwiniają za niepowodzenie misji, a Ryan gratuluje im świetnie wykonanej roboty. Sekcja niszczeje od wewnątrz, a ten kto nimi dowodzi nie widzi problemu.
- akcji w odcinku również nie brakowało. Ari pokazał, że dalej jest w formie, Alex biła się aż miło, a do tego niezła strzelanina. Może nic nowego, ale dalej się to świetnie ogląda.
- ogromnie jestem ciekaw jak to dalej będzie, jak Amanda namiesza i jakie wewnętrzne konflikty wystąpią. Jednak jeszcze bardziej nie mogę się doczekać jak będą wykonywane misje dla rządu bo to jeszcze bardziej nagnie granice zaufania między postaciami

OCENA 5-/5

The Walking Dead S03E14 Prey
- pierwszy raz od bardzo dawna kibicowałem Andrei. Przez cały odcinek ani razu mnie nie irytowała i od początku przejrzała na oczy. Jej ucieczka całkiem efektowna, szczególnie te starcie w magazynie mimo, że wiadome było że obydwoje przeżyją. Trochę bezsensu, że nie wzięła samochodu Gubernatora. No i ta końcówka, miałem nadzieje że trafi do więzienia, a ona sama została więźniem. Aż się boję zobaczyć co się z nią stanie
- Tyreesowi nie podoba się to co dzieje się w okół Gubernatora, Miltonowi też nie czyli któryś z nich zginie. Trzymam kciuki, że ten drugi, ale najbardziej chciałbym żeby reszta grupki zginęła, Ben i ten drugi.
- do końca jeszcze dwa epizody i nie zapowiada się, że wątek Woodbury się skończy w tym sezonie. Dużo prawdopodobieństwo że następny epizod zostanie poświęcony tylko więzieniu czyli wielkie starcie miałoby zaledwie 40 minut. Czyli pewnie sezon się skończy zawieszeniem broni, albo pojawieniem się jeszcze groźniejszego przeciwnika 
- trochę się rozczarowałem, że Rick tylko na chwilę się pojawił, liczyłem na chociaż jedną scenę w więzieniu, a tu takie rozczarowanie
- flashback na początku fajny, szkoda tylko że taki krótki. Chciałbym zobaczyć więcej scen z podróży Michonne i Andrei i poznać w końcu kim byli jej tragarze

OCENA 4/5

Vikings S01E02 Wrath of the Northmen
- jednak wyprawa była w tym odcinku z czego się strasznie cieszę. Zbieranie drużyny wyszło sprawnie szkoda tylko, że na razie nie ma jakieś charakterystycznej postaci, która by się wybijała z tej gromadki. Ragnar, Rollo i Floki to trochę za mało. Wielka szkoda, że Lathgerta nie wybrała się w podróż jednak sama bójka z mężem przerwana przez dzieciaka wypadła przednio. Chciałbym ją jak najszybciej zobaczyć w akcji
- pojawienie się klasztoru nie było wielkim zaskoczeniem jednak klimacik był. Strach przed Apokalipsą, przepisywanie ksiąg i kościelne śpiewy i tak muzyka. Świetny klimacik! Szkoda, że nie ma więcej takich seriali. Bardzo jestem ciekaw jak będzie wyglądało postać mnicha i jak wpłynie na Ragnara
- Earl jest szalony, to pewne. Przez to nieobliczalny i nie wiadomo jak zareaguję na powrót Ragnara i jego wesołej gromadki. Pewnie nie uderzy wprost, ale podstępem i to przy użyciu żony. A może napadnie na dom Raganara? W każdym razie jestem ciekaw jak to się skończy

OCENA 4/5

Vikings S01E03 Dispossessed
- dobra zakochałem się w serialu. Braku ma zawrotnego tempa, jest grzeczny, wikipedia mówi że ma dużo przekłamań historycznych, ale świetnie się go ogląda. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Surowy brzegi Skandynawii i Angli, trudy codziennego życia i walka o władzę. Jakby teraz dali odcinek w całości poświęcony połową to i tak bym się nim rozkoszował
- ogromnie jestem ciekaw jak będzie wyglądał dalszy ciąg walki z earlem. O otwartym konflikcie raczej nie ma mowy więc raczej sposobem. Tylko jak? Bo nie dość że on jest przebiegły to jeszcze ta żonka i jego pomocnik. Chyba Ragnar będzie potrzebował wsparcia całej wioski. Liczę, że grzeszki władcy szybko wyjdą na światło dzienne
- mnich na smyczy - fajne zwierzątko domowe. Podoba mi się jak Ragnar wyciągnął z niego informację o Anglii oraz jak się z nim obchodzi. I jeszcze na końcu dał mu dom i dzieci pod opiekę. Czekam na jego powrót by sprawdzić co się zmieniło. Może próbował ich chrystianizować? Oby nam to pokazali po sceny tego typu wychodzą tutaj komicznie. Jak Ragnar zadaje coraz bardziej dociekliwe pytania, a mnich nie wie jak na nie odpowiedzieć. Bardzo mi się też podobała scena jak zaprosili go do łóżka. Biedak co on musiał przeżywać
- Lagherta popłynęła na wyprawę! Strasznie mi się to podoba i chcę ją jak najdłużej oglądać w tej roli, a nie jak podtrzymuję ognisko domowe
- końcowa scena na plaży świetna! mam takie małe zboczenie i uwielbiam jak w serialach mówi się w oryginalnych językach, a tutaj jeszcze doszło do niezrozumienia dwóch przeciwnych stron. Niepewność, strach, podstęp i w końcu walka. Uboga i krótka, ale wystarczająca. Spartakus za bardzo mnie rozpieścił i od pojedynków wyczekuje dużo więcej. Jednak moc tego serialu leży gdzie indziej i nie narzekam

OCENA 4+/5

Obejrzane odcinki - 8
Najlepszy odcinek - Nikita 3x14
Najgorszy odcinek - Arrow 1x17

czwartek, 21 marca 2013

“Honor Harrington XII: Misja Honor” – David Weber


Chaos. Tak jednym słowem można opisać ten tom. O ile poprzednie części były stosunkowo spójne i mimo, że wszystkie przedstawiają jedną większa historię to poszczególne książki stanowiły zgrabną całość z otwartymi wątkami opowiadającymi historie świata. Tutaj nie można tego powiedzieć, mimo że dzieje się dużo. Bardzo dużo. Co rusz skaczemy z jednej części galaktyki w drugą tylko jest to bardzo męczące. Na szczęście końcówka poprawia wydźwięk książki i rodzi nadzieje na lepszą przyszłość tylko, że teraz trzeba czekać na kolejne polskie tomy, a szkoda bo tom skończył się najlepszym cliffhangerem w serii.

Co nie zagrało? Przede wszystkim obowiązkowa znajomość spin-offów. Czułem się trochę oszukany bo zawsze uważałem, że takie dodatki są po to by uzupełnić wiedzę o świecie serii, a nie być równoprawną kontynuacją tylko z innymi bohaterami. O ile przed „Za wszelką cenę” przeczytanie Cienia Saganami i Królowej niewolników było opcjonalne tak teraz jest obligatoryjne. Czułem, że ominął mnie kawałek historii i nie mam pełnego zrozumienia w sytuacji. Niby odwoływano się do wcześniejszych wydarzeń na Torch i Gromadzie Talbot, ale to były tylko strzępki informacji, większości trzeba się było domyślać. Nie wiadomo też skąd nagła zmiana Królestwa Manticore na Gwiezdne Imperium Manitore. Za dużo ważnych rzeczy działo się poza głównym cyklem. 

Do zbędnych opisów już się przyzwyczaiłem, ale teraz Weber przeszedł samego siebie. Skupiał się na mało istotnych elementach z których potem mało co wynikało. Mogę mu przyznać, że przeszukanie wraku było klimatyczne tylko ja się pytam po co skoro nic z tego nie wniknęło. Jednak najgorsza była redundancja informacji. Oto przykład – istotne wydarzenie w Gromadzie Talbot, dyskusja o tym w Lidze Solarnej, kolejna dyskusja na Mesie, rozmyślanie Honor, wspomnienie w Republice Haven i oczywiście rozpatrywanie tego na Manticore. I w większości mówili o tym samym! Wielokroć miałem ochotę przerzucić kilka stron i zaczytać się w jakiś inny wątek by tylko działo się coś nowego. Jeszcze jakby o tym dyskutowali interesujący bohaterowie. Nic z tego. Wątek Mesy do mnie nie przemawia, a główny manipulator jest zbyt stereotypowy, a intryga grubymi nićmi szyta. Rasa panów? Bez przesady. 

Niestety w tym wszystkim strasznie mało było Honor i jej tytułowej misji, która polegała na zawarciu pokoju z Republiką, a te rozdziały należały właśnie do tych najciekawszych. Gra polityczna i dążenie do pokoju między dwoma stronami, które tego chcą, ale przez aroganckie jednostki i siły zewnętrzne nie mogą do tego doprowadzić. Muszą też się liczyć z głosem społeczeństwa, dla którego wrogość między dwoma państwami jest czymś naturalnym. Szkoda, że podczas tych negocjacji tak mało było pasjonujących rozmów między najciekawszymi bohaterami oraz w większości poruszali mało istotne tematy, a nie najważniejsze i przy tym najciekawsze problemy takie jak treść not dyplomatycznych.

Brakowało mi też rozwoju postaci. Znowu. Miałem nadzieje, że coś się zmieni po wydarzeniach z poprzedniego tomu, ale tamte wydarzenia nie wywarły takiego wielkiego wpływu na Honor. Chodzi mi o jej macierzyństwo. Niby jest matką, martwi się o dziecko, ale mało jest takiego prawdziwego, rodzicielskiego rozmyślania, strachu o własne bezpieczeństwo by przeżyć i opiekować się dziedzicem. Strasznie po macoszemu ten wątek został potraktowany.

Na całe szczęście ostatni akt książki jest efektowny. Też jest chaos, ale już w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Coś się dzieje, a wydarzenia nabierają szaleńczego tempa. Okładka spoileruje to co się stanie, ale prawdziwa przyjemność jest z czytania o orgii zniszczenia i o konsekwencjach tych tragicznych wydarzeń. Co najważniejsze po raz kolejny zmienił się układ sił i otwarto kolejne wątki. 

Problem tej książki polega na tym, że za bardzo jest osadzona w uniwersum Honorverse oraz że za dokładnie wszystko jest opisane. O ile poprzednie części rozgrywały się na przestrzeni kilku lat i takie były przerwy między kolejnymi tomami tak Misja Honor dzieje się w przeciągu ok. pół roku. Jakby tego było mało dziewięć książek (spino-off i główna seria) opowiada wydarzenia z pięciu lat. Za dużo i za dokładnie. Jednak jeśli ktoś już wcześniej pokochał ten wszechświat wciąż będzie się bawił dobrze. Szkoda tylko, że będzie miał więcej powodów do narzekania niż dawniej. 

OCENA 3+/5

niedziela, 17 marca 2013

Serialowe podsumowanie tygodnia #23 [11.03.2013 - 17.03.2013]


Banshee S01E09 Always A Cowboy
- początek odcinka słabiutki, wynudził mnie. Szczególnie Carrie, która latała jak głupia. Strasznie męczące to było. Ogólnie dość spokojny epizod, cisza przed burzą i wielką rozwałką, która będzie w finale. Już nie mogę się doczekać. 
- Rabbit jako villan jest nudny. Mam nadzieje, że zginie w finale i ten wątek pozostanie zamknięty. Konsekwencje będą szczególnie w rodzinie Hopewellów szczególnie po wizycie dziadka. Wypadła całkiem nieźle, ale mam nadzieje że niewygodne pytania padną później niż wcześniej
- świetna scena między Hiobem i Sugarem w barze! Jak ja bym chciał żeby ta dwójka częściej pojawiała się razem na ekranie.
- bijatyka Lucasa z Hoodem całkiem, całkiem. Lubie te przydługie walki w tym serialu i to, że postacie są w nich masakrowane. Ciekawe jaką pomoc dostanie Lucas.
- wątek z indianami średni jest, nudzi. Jednak podoba mi się jak Kai podchodzi do edukacji Rebeckhi. Ciekawe jakie ma plany wobec niej
- Nola to obecnie zbędny dodatek. Ładnie wygląda, ale na razie to wszystko

OCENA 4-/5

 Banshee S01E10 A Mixture of Madness
-  i po sezonie. Niemal wszystkie odcinki opierały się na tym samym schemacie, co tydzień Hood dostawał po mordzie i kogoś bił i w sumie mi się to podobało. Tutaj było do samo. Wielka strzelanina na początku i ratunek ze strony Proctora. No ciekawe o jaką przysługę poprosi
- efektownie wyszła końcówka. Zero w niej sensu, ale była efektowna. I jeszcze wszystkie najlepsze postacie wzięły w niej udział. Hiob, Sugar, Carrie i całe biuro szeryfa. Przegięciem była scena z RPG i dlatego tak mi się podobała. Więcej takich odjechanych akcji poproszę. Ten serial nie musi mieć sensu, ważne by był efektowny. 
- podoba mi się wątek Proctora. Niby gdzieś na uboczu, ale wiadomo że będzie miał wpływ na całe Banshee. Wojna z Longshadowami będzie interesująca. Ja jestem szczególnie ciekaw starcia Noli i Rebeki. Chciałbym żeby ta druga zaczęła bardziej przypominać swojego wujka. No i pytania czy Kai będzie obwiniany za śmierć burmistrza i kto zostanie nowym 
- flashbacki z więzienia dobre. Nie rewelacyjne jak kiedyś, ale dobre. Szczególnie miło się oglądało Anasstasie Griffith jako panią psycholog i to kim się okazała. Chciałbym żeby jeszcze na trochę wróciła. 
- cliffhangerów pojawiło się mnóstwo i co najważniejsze dobrze rokują na przyszłość. Rabbit przeżył i będzie chciał zemsty, młody Hood dopytuje się o ojca, FBI prowadzi śledztwo, Carrie została opuszczona przez męża (rodzina drama nie wypadła tak źle jak się obawiałem!) i przede wszystkim znaleziono ciało prawdziwego Lucasa Hooda. Nasz szeryf powinien zostać prędzej czy później zdemaskowany

OCENA 4+/5

Nikita S03E012 With Fire
- powiedziałbym, że zaskakująco dobry odcinek, ale jestem już przyzwyczajony do wysokiego poziomu jeśli chodzi o Nikite.
- motyw terroryzmu zawsze jest na czasie, a w tym wypadku wypadł wyjątkowo przekonująco. Każdy mógł się czuć zagrożony, losowe akty przemocy w małych miasteczkach - chyba to co najbardziej przeraża. Mocne sceny zbrodni. Szkoda tylko, że nie pokazano reakcji CIA czy pani prezydent
- świetny początek z Arim w knajpie i potem jak zjawia się w samochodzie Sekcji. Cudowne, a potem to życzenie sobie 50 mln dolarów, tortury i w końcu dowiedzenie się prawdy o jego motywach. Bardzo dobry wątek. I w to wszystko został wmieszany związek Nikity i Michaela. I ta końcówka gdy na planach ślubu zostaje kropla krwi. Zły znak czyli dobrze dla nas
- dowiedzieliśmy się prawdy o motylu Alex. Świetne miała sceny z Owenem gdy mówili o swojej przeszłości. Dwie zniszczone postacie doskonale się rozumiejące. Ciesze się, że ta dwójka pojawia się razem na ekranie. I oby Seana jak najmniej bo nudzi.
- Nikita torturująca Ariego była badassowa! Chciałbym więcej scen tego typu. Szkoda, że nie było flashbacka z tym co wydarzyło się w Serra Leone.

OCENA 4+/5


Nikita S03E13 Reunion
- ile akcji! Dawno nie było tak napakowanego odcinka. Dużo strzelania i bicia się - w to mi graj. Szczególnie nieźle wyszło jak Nikita walczyła z Amandą. Szkoda tylko, że inne sceny z tymi dwiema były słabsze. Szczególnie przesłuchanie przez Kriega. Brakowało napięcia i ostrej wymiany zdań. Tak samo jak podczas pożaru. Jednak to co do niego prowadziło świetne
- Alex została pojmana przez Amandę! To mnie zaskoczyli. Myślałem, że będzie standardowe odbicie, a tu taki zaskoczenie. Następny odcinek zapowiada się więcej niż zachęcająco
- Ari był świetny w tym odcinku. Szczególnie podczas rozmowy z Owenem jak mu opowiedział historyjkę, że ten był na tajnej misji na Arktyce w poszukiwaniu niemieckiego u-boota z pozaziemską technologią, a tamten w to uwierzył. Cudowne.

OCENA 4/5

Spartacus: War of the Damned S03E07 Mors Indecepta
- zawiodłem się. Jakiś taki niemrawy ten odcinek. Zostało parę odcinków do końca, ale nie czuć że zbliża się wielki finał. Teraz miała być wielka bitwa i niestety nic z tego. Pojedyncze potyczki też średnio wyszły. Jedynie walka Spartakusa z Crixosem była niezła, ale i tak nie mogłem jej znieść bo wynikała z kłótni. Ile oni mogą to robić?! Zasadzka Krassusa w namiocie mnie zaskoczyła, ale niestety słabo to wyszło. Tak samo jak ta walka pod murem na końcu. Bez polotu. Tak można określić cały odcinek, nawet sceny seksu były jakieś takie bardziej stonowane niż zawsze
- kompletnie nie rozumiem Kore. Zamiast powiedzieć prawdę ta przyłączyła się do buntowników! Po co? Nie wiadomo. Nie wiadomo też jak się udało jej niepostrzeżenie trafić do ich obozu. Za łatwo i zbyt naciągane. Jakby nie mogła zabić Tyberiusza albo Marka. Przecież i tak czeka ją smutny koniec
- Gannicus zmądrzał i stał się bardziej odpowiedzialny? Jeśli tak to szkoda bo lubiłem go jako lekkoducha. I jeszcze dał sobie spokój z Saxą. Bez sensu...
- Neavia została ranna. Miałem nadzieję, że zginie, ale widocznie na to za wcześniej. Chociaż w sumie nie wiem czy chciałbym jej śmierci bo to by wyzwoliło furię u Crixosa, a to by mi się pewnie też nie podobało
- Laeta i Spartacus mają się ku sobie. Przewidywalne...
- końcówka była dobra, otwiera nowe możliwości. Ciekawe co dalej - walka czy ucieczka? I co zrobi Marek Krassus?

OCENA 4-/5

The Walking Dead S03E13 Pale Horse
- paradoksalnie najnudniejsze w odcinku były rozmowy między Gubernatorem i Rickem. Ciągnęły się w nieskończoność i nic z nich nie wynikło. Rick chcę pokoju, Gubernator walki i żaden nie jest w stanie na ustępstwa. Aż dziwne, że się nie pozabijali między sobą.
- świetne były sceny z Darylem i Martinezem! Prężenie muskułów na początku przewidywalne, ale potem obaj strzelili efektowną popisówke. Całkiem efektowny jest ten bejsbol chociaż i tak wolę kuszę Daryla. Podobało mi się jednak to co dalej się wydarzyło jak Martinez opowiadał o żonie i potem ten wspólny papieros i zrozumienie, że i tak będą musieli do siebie strzelać, a w zupełnie innych okolicznościach zostaliby przyjaciółmi
- sceny z Milotem i Hershellem śmieszne. Szczególnie jak Milton chciał oglądać kikut farmera. Szkoda, że dłużej między sobą nie porozmawiali
- Andrea drażniła jak zawsze. Proszę niech ktoś ją w końcu zastrzeli! Ta jej wiara w człowieka jest zupełnie nie na miejscu i jeszcze to jak daje się sobą manipulować. Pomyśleć, że w S01 była jedną z moich ulubionych postaci
- w więzieniu działo się też trochę. Szczególnie u Glenna. Postawił się Merlowi i to on zaczyna organizować obronę i widać, że nadaje się na przywódcę. Pojednał się też z Maggie z czego się szczególnie ciesze bo jako para są świetni, a jak się kłócą to ich nie znoszę. Dobra drama podczas zombie apokalipsy nie jest zła.
- Rick w tej swojej przemowie miał rację i powinni się bać. Gubernator chcę zabić wszystkich w więzieniu, a oddanie Michonne tego nie zmieni. Boję się tylko zobaczyć co takiego planuje Rick. Mam nadzieje, że nic jej nie zrobi bo coraz bardziej ją lubię. Bo jak nie lubić czarnej samurajki?

OCENA 4/5

Vikings S01E01 Rites of Passage 
- pilot nie wciągnął mnie tak jak inne z tego roku, ale i tak zajrzę do następnego bo jest klimat. Może to i dobrze bo większość seriali pokazuje to co najlepsze w pierwszym odcinku, a potem nudno, a tutaj napięcie może tylko rosnąć. Powoli, ale systematycznie
- postacie są ok, wiele o nich nie można powiedzieć poza tym, że dziwnie mówią. Strasznie dziwnie. Nie wiem czy ja to sobie wyobrażam, tak miało być czy coś jest z nimi nie tak, ale dziwnie się ich słucha. Plus za to, że od czasu do czasu mówią coś po skandynawsku. Lubię takie wtrącenia!
- na razie Ragnar i Rollo mnie nie przekonują. Konflikt wisi w powietrzu - o władzę i kobietę. Nudy się zapowiadają. Samemu głównemu bohaterowi brakuje trochę charyzmy, mało co go wyróżnia, a do tego widzi bogów i ma konflikt wewnętrzny, brak mu pewności. Oby szybko się wyrobił bo do oglądania może mnie on skutecznie zniechęcić
- również Floki wydaje mi się straszni sztuczny. Czasem jest zabawny, ale średnio na razie pasuję do opowieści
- najbardziej mi się za to podoba Lagertha bo to w końcu piękna Katherine Winnick jako wojownicza żona Ragnara. Oby częściej chwytała za miecz niż dziergała z córką
- po Spartacusie i Grze o Tron dziwnie mi się ogląda serial utrzymany w klimatach historycznych bez nadzwyczajnej dawki krwi i seksu. Wszystko jest tu stonowane, bez nadmiernego epatowania wulgarnością. Nie mówię, że to złe, tylko dziwne. Dobrze, że reszta jest na poziomie do jakiego zostałem przyzwyczajony - stroje, rekwizyty, realia historyczne i piękne krajobrazy. Zakochać się można w tych fiordach.
- serial ma potencjał tylko pierw musi się rozkręcić. Mam nadzieje, że organizowanie wyprawy nie będzie zbyt długie. Dwa trzy odcinki, jeden na morzu i lecimy do Francji lub Anglii na grabieże. Tak ładnie proszę.
- chyba w międzyczasie będzie coś trzeba poczytać o wikingach bo mam wrażenie, że wkręcę się w temat

OCENA 4/5


Obejrzane odcinki - 7
Najlepszy odcinek - Banshee 1x9
Najgorszy odcinek - Nikita 3x12