niedziela, 29 września 2013

Serialowe podsumowanie tygodnia #52 [23.09.2013 - 29.09.2013]

Serialowy sezon ruszył, a ja oczywiście nie mam czasu na oglądanie bo trzeba się zmobilizować i skończyć magisterkę. Życie... Ale mimo wszystko udało się parę tytułów zobaczyć. Nowości też są mimo, że zarzekałem  się, że nic nie ruszę przez pierwszy miesiąc emisji i będę czekał na recenzję i wyniki oglądalności. Hype mnie dopadł i trzeba było samemu sprawdzić. O ile Hostages i The Blacklist wypadły słabo i średnio tak SHIELD i Sleepy Hollow będę jeszcze długo oglądał. Jestem zadowolony z poziomu i klimatu. Bardzo przystępne i widać potencjał na przyszłość. Jednak wielka telewizja jest na kablówkach i tam objawia się geniusz ludzi babrających się w tym medium. Szczególnie u Vince'a Gilligana i jego Breaking Bad. Ciężko opisać to co się tam dzieje. Taka dawka emocji rzadko kiedy się trafia, a przy BB osiąga ona apogeum. Boję się finału i nie mogę się go doczekać. Ostatnio niecierpliwiłem się tak ponad 3 lata temu przed finałem Lost. Teraz jednak będzie trzeba zastosować środki zaradcze - odciąć się od twittera i wszelkich recenzji by nie zakłócały odbioru zwieńczenia historii (upadku) Waltera White'a. Szkoda tylko, że nie będę mógł się podzielić wszystkimi wrażeniami i stworzyć oddzielnej notki. Brak czasu i zalew obowiązków daje o sobie znać akurat wtedy gdy nie powinien.


SPOILERY

Breaking Bad S05E15 Granite State
- ciężko mi się ogląda ten serial. Tyle przeżyć w tak krótkim czasie. Skumulowana dawka emocji w godzinę. Mnóstw niesamowitych scen, które szokują i poruszają. I każdą z nich można analizować i interpretować, pisać o niej i dyskutować. I pewnie i tak nie wyczerpie się wszystkich aluzji. Ja się nie będę tego podejmował. Jestem tylko zachwycony jak ten serial wygląda i co się w nim dzieje. Długo będzie trzeba czekać na coś równie poruszającego i wbijającego się w psychikę.
- Walter w tym odcinku to cień samego siebie, który zniszczył życie nie tylko sobie i bliskim, ale echa jego czynów docierają do osób postronnych. Rekcja łańcuchowa, która uderza niespodziewanie. Dlatego takie satysfakcjonujące było oglądanie upadłego króla królów. Bez dawnej siły perswazji i charyzmy. Pokonanego przez chorobę i upokorzonego. Został sam i jego śmierć to kwestia czasu czyli już w najbliższym odcinku. Dlatego takie satysfakcjonujące było oglądanie jego rozmowy z synem. Tak odmiennej od tej z zeszłego odcinka. Wciąż jednak niczego nie rozumie. Daje pieniądze, chcę uratować rodzinę, ale nie może pojąć, że ona już nie istnieje. Też nie przeprasza. Dalej się usprawiedliwia i wg. niego robienie mety nie było złą decyzją tylko piał pecha. Co jest świetne to dalej chcę się mścić. Pycha go napędza. Twierdzi, że odzyska pieniądze od Jacka, a pobudziło go podrażnione ego. Walter White to fascynująca postać i czekam, aż ktoś napisze o niej więcej.
- sceny z Jessem równie niesamowite. U niego również tliła się chęć walki jednak nie był taki zrezygnowany jak w poprzednim odcinku. To napięcia gdy Jack oglądał kasetę, delikatna satysfakcja gdy jego partia osiągnęła 96%, nadzieja jak udało mu się oswobodzić z kajdanek, obawa gdy biegł do ogrodzenia oraz strach i współczucie gdy mu się nie udało. A potem szokująca śmierć Andrei, której musiał się przyglądać i groźba, że zajmą się Brockem. Dziedzictwo Waltera White'a. Chciałbym, żeby ostatnia scena to była śmierć Walta z rąk Jessego po tym gdy rodzinka Whitów zginie na skutek działań ojca. To by pasowało. I Jesse odchodzący w stronę wschodzącego słońca jako symbol nowego rozdziału dla tej postaci. Pytanie tylko czy będzie miał ochotę jeszcze żyć. Co Walt zrobi ze swoją bronią, jak zaatakuje Jacka. Jaką rolę odegra nieprzewidywalny i upiorny Todd? Boję się tego finału i nie mogę się doczekać. 

OCENA 6/6

Castle S06E01 Valkyrie
- nie powiem żebym się stęsknił za tym serialem, ale premiere oglądało się niezwykle przyjemnie. To wciąż stary dobry Castle. Lekko odmieniony, ale praktycznie to samo. Bohaterowie których się lubi zabawne dialogi i zaskakujące sprawy. Tym razem padło na wielką konspirację, Beckett pracującą w FBI, tajne bezy wojskowe i zamach terrorystyczny - podoba mi się.
- cliffhanger z poprzedniego sezonu został błyskawicznie rozwiązany - urocza scena Kate mówiącej "tak" Rickowi, jak plątała się, a Castle dopytywał się o co jej chodzi. Tęskniłem za tym. Co zadziwiające zmieniła się trochę koncepcja serialu - Rick nie współpracuje z Kate, a ona zmieniła miasto. I chciałbym żeby potrwało to kilka odcinków. Lubie takie eksperymenty w proceduralach.
- zaskoczyło mnie, że premiera jest dwu częściowa. Gdzieś musiałem ominąć to info, ale tym lepiej. Rick jest umierający i zostało mu 24h życia. No to w przyszłym odcinku powinien w pełni współpracować z Kate w końcu to może być jego ostatnie życzenie
- zadziwia mnie tylko czemu on się nie przeprowadził do DC. Alexis będzie szła na studia więc nic go nie trzyma w NY.

OCENA 4.5/6

Hostages S01E01 Pilot
- serial sprawdziłem tylko dlatego bo na stronie The Hollywood Reporter pojawiła się pozytywna recenzja. Po emisji trailera serial był mi raczej obojętny i nie planowałem się z nim zapoznać. Żałuję, że nie zaufałem instynktowi bo nikt mi nie zwróci tych 40 minut, które zmarnowałem na pilot Hostages.
- największym grzechem serialu jest brak napięcia i zbyt długa ekspozycja postaci. W zapowiedziach było, że lekarka ma zabić prezydenta by uratować rodzinę i przez cały odcinek nic nowego się nie pojawia, no może poza jednym delikatnym zwrotem akcji. Podczas oglądania ma się nadzieje na jakiś twist, że to już jest dobry moment by go wprowadzić, a ostatecznie nic się nie dzieje. Po kłębku do sznurka, bez zbędnych rozwidleń. Już w jednym z odcinków Peron of Interest lepiej opowiedziano historię tego typu, a przecież tutaj cały serial ma się się w okół tego toczyć...
- irytują też bohaterowie. Prezydent jest bezpłciowy i obojętne jest czy przeżyję. Nic rewolucyjnego nie robi, ot jest. Terrorysta/agent FBI jest do bólu standardowy i otacza go obowiązkowa wielka tajemnica. Dr. Sanders za to jest postawiona przed trudnym wyborem. O ile dobrze to wszystko zostało zagrane tak postacie wydają się strasznie nudne. Dramat występuje jednak przy dzieciach. Tak, są i dzieci. Zło większości seriali występuje i tutaj. Synek ma długi u handlarza marihuaną, a córeczka jest w ciąży. Po co te wątki rodem z 90210 w thrillerze o zabójstwie prezydenta? Nie mam pojęcia. Okropny zapychacz, który nikogo nie obchodzi.
- sami terroryści też są bezpłciowi. Wyróżnia się tylko jeden, kolejni robią za tło. Niby próbowano dodać im trochę osobowości, ale słabo to wypada.
- serial jest przeraźliwie nudny, dawno nie oglądałem tak słabego pilota żeby zniechęcił mnie do sprawdzenia kolejnego odcinka. Już w 3/4 epizodu byłem tego zdania, a jego finał tylko mnie w tym utwierdził bo zapowiada się, że przyjrzymy się bliżej rodzince, a wątek z prezydentem będzie jeszcze długo ciągnięty.

OCENA 2.5/6

Person of Interest S03E01 Liberty
- no dobra lekkie rozczarowania bo nie udało się utrzymać tempa z końcówki zeszłego sezonu, a jedynie dano nam standardową sprawę tygodnia z jakimś marynarzykiem. Nic interesującego czy specjalnie męczącego, ogólnie poziom serialu. Jednak kilka zmian zaszło - Root i Shaw w stałej obsadzie, Carter zdegradowana i poszukująca prawdy o HR, przyczajony Elaias czy świadoma maszyna. Potencjał na sezon jest tylko będzie trzeba trochę czekać by został wykorzystany.
- najlepsza w odcinku była współpraca Shaw z Jackem. Uwielbiam tą dwójkę i chcę ich częściej razem widywać. Ona grająca według reguł, a on zachowujący się po swojemu. Teraz tylko czekać aż jakiś story arc będzie się w okół niej kręcił, a najlepsze byłby flashbacki. Również Root nie zawodziła szczególnie w ostatniej scenie jak szantażowała swojego doktorka. Jest uroczo upiorna jak mówi o tym, że bogini do niej przemawia. I pomyśleć, że kiedyś narzekałem na niedobór kobiecych bohaterek w tym serialu, a teraz w okół nich toczą się najlepsze wątki.

OCENA 3.5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S01E01 Pilot
- po zapowiedzi serialu pytanie nie brzmiało czy serial będzie się podobał tylko jak bardzo. Whedon, Marvel, superbohaterowie bla bla bla. Tyle o tym napisano, że każdy zainteresowany wie o co chodzi. Na szczęście mimo lawiny marketingowej nie zdradzono wszystkiego w trailerze, a to jest sztuka. Przez co przyjemność z oglądania była jeszcze większa. Pilot nie był kapitalny, ale tego nie oczekiwałem. Było bardzo dobrze, nie nachalna ekspozycja postaci, mamy o nich jakieś pojęcie, ale wciąż mają jakieś tajemnicę, dodano do tego sporo akcji, przyzwoite efekty specjalne oraz iskrzące dialogi. Zabrakło trochę wątku wielkiej tajemnicy, ale do tego dojdziemy. Przecież seriale Whedona zawsze miały rozbudowaną mitologię. Jednak już tego trochę jest - tradycyjni tajemniczy źli oraz co się na prawdę przydarzyło Culsonowi i czy on wie, że coś jest nie tak.
- bałem się bohaterów i nowych nieznanych twarzy bo poza Ming Na i Greggem w pozostałych głównych rolach mało znani aktorzy. Ale wszyscy dają radę udało im się zarysować sympatyczne postacie i już widać niektóre relację między nimi. I w sumie nie wiem kto jest na razie bardziej uroczy Sky czy Simmons z Fitzem. Już uwielbiam ich technobełkot do którego mam słabość i brakowało mi tego po zakończeniu Stargate.
- podoba mi się, że serial jest mocno usadzony w filmowym uniwersum. Często nawiązania do The Avengers, Chituri i ostatniego Iron Mana. Praca domowa została odrobiona, jest poczucie spójności świata. Nie zależy mi na pojawieniu się znanych aktorów, ale miłe będę drugoplanowe crossovery. Jestem ogromnie ciekaw czy Marvel szykuje coś specjalnego na premierę nowego Thora. Echa tych wydarzeń w serialu? Tak bardzo proszę.
- końcówka cudownie geekowska - latający samochód rodem z Powrotu do przyszłości. Cool! I jeszcze Skye parodiująca wujka Bena czy Culson wychodzący z cienia. Mnóstwo drobnych, ale cieszących scen. W to mi graj!

OCENA 4.5/6

The Blacklist S01E01 Pilot 
- najbardziej promowana nowość NBC wypadła znośnie. Tyle tylko, że rok temu to samo pisałem o Revolution dlatego nie będę wyrokował o przyszłości serialu. Raczej oglądalność dopiszę, ale z jakością może być różnie. Bo wielkie spiski są fajne tylko trzeba umieć je poprowadzić. Tutaj wydaje się to niezwykle sztuczne, za dużo znaków zapytanie i potencjalnie nudnych elementów. Chwilowo wszystkie niedociągnięcia maskuje James Spader, ale taka sytuacja długo nie potrwa. Boję się, że będzie to kolejny nudny procedural, nowa wersja White Collar tylko trochę poważniejsza. Dobrze, że przynajmniej jest ładnie nakręcone. Na razie przyszłość serialu jest mi obojętna. Tak bardzo, że nawet niespecjalnie chce mi się o nim pisać. Oglądało się fajnie, ale kilka razy ręka lądowała na czole. Całkiem możliwe, że Blacklist skończy jako średniak

OCENA 3.5/6

Sleepy Hollow S01E02 Blood Moon
- jest dobrze! Świetnie się bawię i o to chodzi. Nie trzeba dużo myśleć, a jedynie radować się tym co na ekranie. Crane dalej śmieszy, Abby nie irytuje, serial jest ładnie nakręcony i nie bierze się na poważnie. Więcej mi do szczęścia nie trzeba
- niby w odcinku jest sprawa tygodnia i takich będzie więcej, ale widać, że duży nacisk jest na fabułę. Absurdalną, ale i wciągająca. Już pokazano wszystkich jeźdźców i brawa za design - black knight, samuraj i tajemniczy w opończy dołączyli do bezgłowego. Cudownie ich czwórka wyglądała - mroczny nastrój, którego nie można brać na poważnie. Tak samo zresztą jak złego policjanta Brooksa - wykrzywiona szyją i dziwne zachowanie. Trochę też pojawia się informacji o żonie Crane'a oraz złych i dobrych wiedźmach. Jestem bardzo na tak! Oby i dalej fabuła była prowadzona równie udanie.
- pojawiła się siostra Abby i gra ją Lyndie Greenwood czyli Sonya z Nikity co jest miłą niespodzianką. Mam nadzieje, że zostanie na dłużej i będzie miała dużo interakcji z Cranem. 

OCENA 4/6

Najlepszy odcinek - Breaking Bad 5x15
Najgorszy odcinek - Hostages 1x1

poniedziałek, 23 września 2013

Serialowe podsumowanie tygodnia #51 [16.09.2013 - 22.09.2013]

SPOILERY

Breaking Bad S05E14 Ozymandias

OCENA 6/6

Brooklyn Nine-Nine S01E01 Pilot
- bardzo przyjemna premiera. Jest to jedyna komedia za jaką się miałem brać i nie czuje się zawiedziony. Wprawdzie na razie nie ma popadać w entuzjazm, ale kilka razy zostałem rozśmieszony. Tyko kilka bo większość gagów była znana z trailera z upfrontu więc przez większość czasu nie było mowy o zaskakiwaniu.
- najwięcej humoru wynika z zróżnicowanych charakterów detektywów i interakcji między nimi - standard. Jednak od razu można ich polubić. Przede wszystkich Andre Brougher jako komendant jest niezwykle charyzmatyczny. Jednak to Rose i Amy wypadają najlepiej. Jedna to twarda kobieta, druga chcę udowodnić, że taką jest. Choćby dla tej trójki będę oglądał dalej
- niestety, ale kilka scen nie trafiło w moje poczucie humoru. Przerysowanie nie w tym miejscu gdzie trzeba. Niestety główny bohater jest na razie irytujący, ale liczę, że to się zmieni. Boyle też niezbyt pasuje do całej obsady
- mimo tylko kilku wad zobaczę pozostałe odcinki. Nie chcę być złym prorokiem, ale obawiam się, że za dużo ich nie będzie bo serial będzie rywalizował z Marvelowym S.H.I.E.L.D. co dobrze nie wróży

OCENA 3.5/6

Masters of Sex S01E01 Pilot
-miałem dużo obaw dotyczących tego serialu. No bo to Showtime, a oni lubią niepotrzebnie epatować nagością, a tematyka serialu  mogła być jedynie tanim pretekstem żeby zgromadzić widzów. Na szczęście serial broni się wykonaniem. A kobiety nie są uprzedmiotowione. Wręcz przeciwnie, są wyzwolone i z charakterem. Nie boją się mieć własnego zdania i są lepiej zorientowane w temacie seksu niż mężczyźni.
- sama tematyka jest niezwykle interesująca - rewolucyjne badania nad seksem na podstawie prawdziwych wydarzeń. Czyli da się zaspoilerować sobie cały serial czytając książkę, ale nie umniejsza to samej telewizyjnej produkcji. Bo tutaj jest na co popatrzeć. Nie mówię tylko o kobietach tylko stylistyce przełomu lat '50 i '60. Niezwykła dbałość o szczegóły, bogate wnętrza i stroje. Mamy już teraz zarysowane napięcia na tle rasowym i pierwszy powiem rewolucji seksualnej. Notka na wikipedii pokazuje, że badania będą prowadzone kilkadziesiąt lat więc najważniejsze wydarzenia z historii świata i Ameryki powinny odbić się echem w serialu. I to jest jeden z głównych powodów dla których zostaje. Jestem ciekaw nie tyle samej historii i końca badań, ale jak to wszystko zostanie poprowadzone
- na pochwałę zasługują aktorzy wcielający się w skomplikowane postacie. Nie ma tutaj jednostki jednowymiarowe, każda z nich jest skomplikowana i prawdziwa, a Lizzy Caplan i Michael Sheen grają wybornie. On jako egocentryk nie przyznający się do błędów i pragnący zmienić świat, ona wyzwolona kobieta z burzliwą przyszłością. Tworzą nietypową parę, ale współpraca się układa. Interesujące jest oglądania ich życia prywatnego. Problemy z żoną czy przyjacielem. Jest dobrze, serial ma wiele do zaoferowania w tym temacie

OCENA 4.5/6

Sleepy Hollow S01E01 Pilot
- dobra przyznaje się jestem totalne bezguście i podobał mi się pilot Sleepy Hollow wbrew wcześniejszym obawą i wyśmiewaniu jeźdźca bez głowy. Jasne może zmienić się szybko w Zero Hour i okazać kompletną klapą, ale jestem dobrej myśli bo umiejętnie pokazuje kicz i balansuje na krawędzi dobrego smaku i zażenowania. Kilka irytujących rzeczy się przytrafiło, ale nic co by zbytnio rzutowało na opinie
- najbardziej podoba mi się starcie dwóch światów. Człowiek sprzed 250 lat musi się odnaleźć w naszym. Można narzekać, że Abbie za szybko mu zaufała, ale to taka konwencja. Dużo humoru to wprowadza i luźnej atmosfery. Na plus wszystkie wątki apokaliptyczne. Ma słabość do nich ogromnie jestem ciekaw jak to zostanie poprowadzone. Czterech jeźdźców, czarownice, zbliżający się koniec świata, masoneria, walka dobra ze złem. Jak tego nie lubić? Nawet demon przypominający diabła się pojawia. To może być całkiem udany serial. Na razie będę oglądał dalej, ale ciężko wyrokować jak to się rozwinie. Czy co odcinek będzie jakaś maszkara czy może bardziej spójna historia? Okaże się. Widać jednak, że fabuła jest na długą historię zaplanowana. Nie mogę się doczekać kolejnych jeźdźców i spotkanie z żoną Crane'a, a to dobry znak na przyszłość.
- mimo tego, że odcinki ą momentami śmiertelnie poważne to sposób reżyserii pokazuje, że twórcy nie biorą wszystkiego na poważnie. I dobrze. Takie Sympathy for the Devil to tylko potwierdza czy przerysowane finałowe starcie. 
- najbardziej mi się nie podobała śmierć szeryfa. Takie typowe zagrania - ktoś coś wie niech zginie, niech bohaterowie żyją w niepewności. Ostatnio choćby w pilocie Under the Dome to było.

OCENA 4/6

Sons of Anarchy S06E02 One One Six
- drugi odcinek sezonu, dobrze się ogląda, ale mam wrażenie, że nie wiele się przez ten czas wydarzyło poza tym, że tracę coraz więcej sympatii do tych postaci. Jax jest bezlitosny, wydaje wyrok śmierci na kobietę tylko dlatego, że może zagrozić klubowi. Jeszcze karze Juicowi to zrobić. A potem kłamie w żywe oczy Nero. Chyba ten układ między nimi długo nie pociągnie. Chibs pewnie też nie będzie mógł tego tolerować znając jego charakter. Jakby tego było mało Jax jeszcze bardziej oddala się od żony. Mam przeczucie, że dobrze nie skończy na zakończenie serialu
- wątek strzelaniny był tylko punktem wyjścia do problemów klubu. Szkoda bo miałem nadziei na jakieś reperkusję społeczne i nagonkę mediów. Pojawiła się nowa pani prokurator, która chcę pozbyć się Sonsów. Powodzenie. Ciesze się, że gra ją CHH Punder, którą oglądam teraz w The Shield. I to nie jedyny nawiązanie do tego serialu. Właśnie zauważyłem, że ekipa Nero wywodzi się Byz-Lats czyli gangsterów za którymi ugania się Vick Mckey
- brat Pameli jest coraz dziwniejszy. Nie gra zgonie z literą prawa, nie boi się pobrudzić rąk i ma własne zboczenia. Coraz mniej mi się podoba bo to udziwnianie jest raczej na siłę. W przyszłym odcinku pewnie znowu zrobi coś szokującego
- co takiego robi Bobby? Jeździ po klubach i zbiera Nomadów? A może rozwiązuje ich sprawy i wyrabia sobie markę? Szkoda, że tak mało czasu dostaje

OCENA 4/6

Suburgatory S01E22 The Motherload
- trochę lepiej niż przez kilka ostatnich odcinków, ale nie na tyle by przekonać mnie do oglądania kolejnego sezonu. Podobały mi się rozważanie Tessy na temat matki i jej odczucia z tym związane. Realistycznie poprowadzone. Do tego jeszcze kilka śmiesznych scen z tym związanych było. Sama idea dnia matki z Chatswin absurdalna, większość scen strasznie przerysowanych, ale tym razem w dobrym guście i wyszło przez to zabawnie. Szczególnie Sheyla. Bez niej ten serial byłby wyjątkowo nudny
- nie podobała mi się za to sypialnia dziecka. Tutaj serial poszedł za daleko i to nie było śmieszne. Tak jak gadający pies. Za dużo pomysłów i za mało przemyślanego implementowania ich. Ja wiem, że serial ma wyśmiewać przedmieścia, ale nie popadajmy w przesadę

OCENA 3/6

The Shield S03E10 What Power Is...
- Clark Gregg jako seryjny gwałciciel. To dopiero zaskoczeniem. Smaczku dodaje fakt, że już za chwilę będzie grał w SHIELD. Co za zbieżność nazw. Śledztwo w jego sprawie było długie i trudne, ale w końcu się skończyło. Prawie bo teraz będzie najlepsze - przesłuchania. Na jego trop Dutch i Wyms wpadli zupełnym przypadkiem, ale w końcu im się udało. Tylko czy zbiorą za to wszystkie zasługi? Nie zdziwiłbym się gdyby ten nowy detektyw przypisałby sobie rozwiązanie sprawy. W tym wszystkim jedną z najbardziej przerażających rzeczy było to, że rabowane figurki były wręczane żonie jako prezenty
- Shane jednak przyznał się reszcie Strike Team co zrobiła Mara. Dobrze, że nastąpiło to tak szybko. Nie spodziewałem się za to, że jej matka będzie taka dwulicowa. Chociaż w tym momencie zaczynam podejrzewać Mare o złe intencję. Bo o wszystkich tych kłopotach dowiadujemy się od niej, nie było pokazane, że matka ją szantażuję. Wszystko to może być jej grą
- Aceveda w końcu dokonał zemsty. I jeśli tak skończy się ten wątek to jestem troszkę rozczarowany bo oczekiwałem więcej konsekwencji. Dokonał morderstwa, znęcał się psychicznie nad świadkiem i na końcu nad swoim oprawcą. Przecież nie może teraz wrócić szczęśliwy do żony. To byłby idealny punkt wyjścia by zacząć jego upadek. Liczę, że tak będzie. Niby powiedział, że wiele odwagi wymagało od niego żeby nie zabił tego gangstera, ale to tylko gadanie.
- bardzo mi się podobało co Vick powiedział do Corrine jak ta się go spytała czy nie chcę żeby spotykała się z Owenem. Prosto z mostu powiedział, że chcę by to się skończyło. Bez owijania w bawełnę i przedłużania

OCENA 4.5/6

White Collar S04E12 Brass Tacks
- niektóre seriale nie chcą lub nie potrafią się zmienić. White Collar jest jednym z nich. Niby to już czwarty sezon, a czuje się jakbym oglądał pierwszy. Neal dalej ma tajemnicę przed Peterem i obaj rozwiązują zagadkę. Tylko, że teraz jest ona strasznie dziwaczna i nie pasuje mi do charakteru Ellen. Ktoś w stylu Mozziego mógłby na coś takiego wpaść, ale raczej nie ona. Zresztą mapa miasta w kluczu to wyjątkowo głupi pomysł...
- Titus Welliver jako ten zły - nic nowego. Czemu nikt nie może go obsadzić w roli tego dobrego? Dobrze, że przynajmniej nie było sztucznego trzymania w niepewności i od razu wyłożone kawę na ławę. Wątek zapowiada się średnio bo dotyczy przeszłości bohaterów. Nie lubię takiego odkopywania zagadek z przeszłości. Szkoda, że nie ma już starego dobrego szukania skarbów jak w pierwszym sezonie...
- zachowanie Elisabeth mnie zupełnie zdziwiło. Peter zostaje uszkodzony w wypadku, a ona chcę żeby trzymał się z z dala od senatora. Przecież to ona powinna być jego wsparciem i go zachęcać, jak zwykle zresztą. Tak samo Neala, tyle razy traktowała go jak rodzinę i raptem teraz jej się to odwidziało. Dziwne..
- wątek klucznika słaby. Niepotrzebne tworzenie aury tajemnicy i po prostu próba stworzenie kolejnej zagadki tylko żeby czymś wypełnić odcinek. Najgorsze jest to, że klucznik już pewnie nie wróci. Jadnak trzeba przyznać, że fabularnie odcinek był niezły i dobrze wykorzystano ten motyw. Peter nie wie o Nealu i wzajemnie. Dobrze się to zakończyło.

OCENA 3.5/6

wtorek, 17 września 2013

Breaking Bad S05E14 Ozymandias

Nie mogłem się powstrzymać i napisałem co sądzę o ostatnim odcinku Breaking Bad. Jest tego więcej niż zwykle więc będzie oddzielny wpis. Jeśli ktoś nie widział odcinka niech trzyma się z daleka. 

SPOILERY


Geniusz i arcydzieło to niedomówienie w odniesieniu do Vince'a Gilligana i ostatniego odcinka Breaking Bad. To tak jakby na obrazy van Gogha powiedzieć, że są ładne. To co dziej się na ekranie podczas oglądania Breaking Bad oszałamia, wciska w fotel i zabiera w przejażdżkę po granicach (i poza) ludzkiej moralności. Ozymandias pokazuje też do czego jest zdolna telewizja jako medium opowiadające historię. Filmy mogą mięć swoje letnie blockbustery i wielkich wizjonerów kina, ale to właśnie kilkudziesięciu odcinkowe seriale mogą opowiedzieć prawdziwie złożone historię.  

Dobra koniec słodzenia trzeba napisać coś o samym epizodzie. Jego początek mnie nie zaskoczył. Miałem dziwne wrażenie, że nie wrócimy bezpośrednio do strzelaniny i czeka nas niespodzianka. Tak też było. Powrót do przeszłości i pokazanie pierwszego gotowania z Jessem na pustyni. Pokazanie, że ostateczna przemiana bohatera się dopełniła. Zaczęła i skończyła w tym samym miejscu. To też sentymentalne przypomnienie kim Walt był dawniej w kontraście kim jest teraz i do czego jest zdolny. Pokazano również jak okłamał pierwszy raz żonę. Nieporadnie, musiał zrobić pierw kilka prób i był zestresowany, ale się udało. Teraz robi to koncertowo, jest w tym mistrzem. Przez tyle lat opanował sztukę manipulacji i zwodzenia niemal do perfekcji.

I po tym wstępie następuje to na co wszyscy czekali - konkluzja strzelaniny. Wiele osób narzekało, że była nierealistyczna, że dziwne, że nikt nie został ranny po takim ciężkim ostrzale. Jednak wszyscy się mylili. Gomez nie żyję, wbrew prawidłom opowiadania historii nie dostał swojej ostatniej wielkiej chwili, po prostu leży martwy, a zaraz obok krwawiący Hank. Łudziłem się, że to przeżyję,  ale to w końcu finałowe odcinki, nie było na to szans. On wie, że to koniec i Jack wie, że to koniec. Walt jednak błaga by darować mu życie, jest nawet zdolny oddać 80 mln by tego dokonać. O jak się pomylił! Myślał, że jak zwykle jest w stanie kontrolować scenę na której występuje, ale to już dawne czasy, teraz domek z kart się sypie. Śmieszna przy tym wydała się argumentacja, że to przecież rodzina i Hank nie może zostać zabity. Tylko, że odcinek wcześniej mówił to samo o Jessem. To rodzina dlatego ma być szybko i bezboleśnie. Dwulicowy bydlak!

Samo uśmiercenie Hanka pokazane z niezwykłym wyczuciem. Jednak najważniejsze było to co stało się z Waltem. To na nim skupiła się kamera, zarejestrowała jego ostateczny upadek i koniec. Ten który próbował zapewnić byt rodzinie doprowadza do jej rozbicia. Jeszcze tego nie wie, ale w tym momencie zawalił się jego cały świat, doszło do nieuniknionego. Stracił też niemal wszystkie pieniądze, które zarobił, to co miało uratować rodzinę. Jednak mimo wszystko dostał jedną beczkę. Jack chyba zdaje sobie sprawę, że dobre stosunki z Waltem są dla niego zbyt cenne więc daje mu nagrodę pocieszenia. Tylko, że mam wrażenie, że to sprowadzi na niego jeszcze więcej kłopotów.

W śmierci Hanka było piękne to, że po strzale jaki dostał w głowę pokazano go tylko na jeszcze jedną chwilę. Podczas wrzucania go do dziury po beczkach. Na sekundę czy dwie, bez zbytecznej celebracji jego osoby. Samo sprzątanie trupów ukazało Waltera - odpowiedzialnego za to wszystko. 

Tutaj można się zastanawiać czy Walt w finale będzie chciał odzyskać swoje pieniądze i właśnie po to mu karabin. Tylko czy to jest to dobry trop? Przecież te flashforwardy dzieją się kilka miesięcy w przyszłości. Więc może to zemsta? Albo próba odkupienia i uwolnienia Jessego?  

Właśnie Jesse. Śmierć Hanka nie była jedyną rzeczą przyprawiającą o dreszcze, która wydarzyła się na pustyni. Gdy Walt patrzył pod samochód od razu było wiadomo, że jest tam Pinkman. Pytaniem było czy go wyda. Chwila niepewności przedłużała się do samego końca i nie było wiadomo czy Mr. White ma dość krwi na swoich rękach. Nie miał. Zapewne stwierdził, że to wszystko to wina Jessego i trzeba się pozbyć szkodnika raz i na zawsze. Gdy Jack pyta się go czy jest pewien ten tylko kiwa głową. Jedno kiwnięcie, a wrzuciło mi dreszcze na plecy. Pełna transformacja się dokonała. Jak powiedział Gilligan " I wanted to turn lead character from Mr Chips into Scarface" i tak to wygląda. Tylko, że jakimś cudem udaje się Jessemu przeżyć. Todd stwierdza, że może być użyteczny więc zabierają go ze sobą. Przed tym jednak Walt wyjawia jeden z największych sekretów serialu - przyglądał się jak ginie Jeane. Coś co musiało wrócić pojawia się tutaj. Walt pokazuje swoją prawdziwą twarz Jessemu tylko po to by uświadomić mu jak długo był manipulowany i wpędzić go w kolejną depresję. To też pokazuje jak ten serial jest precyzyjnie skonstruowany. Może i Gilligan nie miał na myśli tej sceny gdy zabijał Jane, ale zapewne wiedział w jakim kontekście ją wykorzystać.

Tyle się działo, a to przecież pierwsze 20 minut! Potem następuje chwilowe rozluźnienie podczas oglądania Waltera. Toczenie beczki po pustyni i zakupy wprowadzają trochę luźnego nastroju. Wciąż czuć to napięcie z ostatnich minut, ale jest chwila na oddech czy nawet uśmiech. Tylko, że był tutaj jeden szczegół, który mnie przeraził. Walt przygląda się samochodowi i odkrywa, że oberwał. Widzi ślad po kuli, a na karoserii jest odbicie jego twarzy dokładnie w tym samym miejscu w którym  samochód został trafiony. W innym serialu powiedziałbym, że to przypadek tutaj można wysunąć daleko idące wnioski. Może to być zapowiedź tego co się stanie z Waltem - kulka między oczy, śmierć od postrzału. Nie zdziwiłbym się gdyby właśnie tak się to skończyło. 

Niezwykła była też piosenka, która leciała w tle. Zwłaszcza jak wsłuchało się w słowa. Mówi ona o pożegnaniu i końcu pewnego etapu życia. Zresztą posłuchajcie sami.

Równocześnie do tych wydarzeń odbywa się spotkanie Marie i Skye. Cóż za scena! Jedna jest pewna, że odniosła zwycięstwo, a druga, że porażkę. Obydwie jednak nie mają pojęcia co się wydarzyło na pustyni. Marie przekonuje Skye by powiedziała synowi prawdę o ojcu. I dochodzi do tego! Scena jak z greckiej tragedii. Los kpi sobie z bohaterów i prawda wychodzi na jaw wtedy gdy wcale nie musi. Wizualnie znowu było pięknie - dwie siostry siedzą na przeciw siebie, jedna cała w bieli, a druga w czerni. To wszystko by podkreślić kontrast między nimi, pokazać że obydwie pragną zupełnie czego innego. Biel tutaj nie odzwierciedla czystości, a raczej pokazuje, że jest jeszcze nadzieja dla Sky, a czerń Marie jest zapowiedzią jej żałoby.

Nie wiem czy to moje zwidy czy rzeczywiście tak jest, ale Skye nazywa Walta Jr. za każdym razem Flynn w tym odcinku tak jakby nie chciała przywoływać imienia swojego męża. Sam Flynn nie może uwierzyć w to co zrobił ukochany ojciec. A potem obwinia matkę jak mogła żyć z takim złym człowiekiem. Junior, który tyle razy deklarował miłość do ojca od razu zaczyna pałać nienawiścią gdy przekonuje się, że to wszystko prawdę. Jego rozpacz po śmierci Hanka jest rozdzierająca. I to niedowierzania. Walt kłamie dalej, ale nie ma już dla niego ratunku, spalił za sobą wszystkie mosty. Chciał ratować rodzinę, a został tylko z beczką kasy i nienawiścią do siebie. Upadek się dokonał. 

Sama konfrontacja Skylar i Walta to kolejna scena, która trzyma w niesamowitym napięciu. Gdy pokazany jest kuchenny blat z nożami i telefonem nie wiadomo co się zaraz stanie, co wybierze Skylar. Chwyta jednak za nóż, wywiązuje się walka, a Walter przekracza jeszcze jedną granicę. Do tego zostało to wyreżyserowane w ten sposób, że można się było spodziewać czyjeś śmierci. Raz nóż znikał w plątaninie ciał, raz jego czubek był skierowany w stronę Flynna. Po tym co widziałem wcześniej nie zdziwiłbym się gdyby Walt zabił kogoś na kim mu zależy. Jednak nie dochodzi do tego. Syn dzwoni na policję, wypiera się ojca szybciej niż była to w stanie zrobić Skyler. A Walt porywa w tym czasie swoją córkę. Ani chwili spokoju w odcinku

Jedna jeszcze wrócę do Jessego. W Grze o Tron, serialu Showtime czy Starz pokazano by brutalne tortury na nim, znęcanie się fizyczne jak i psychiczne. Tutaj nie było to konieczne, a efekt okazał się piorunujący. Widzimy zmasakrowanego Jessego, pozbawionego chęci życia, poddał się i na niczym mu już nie zależy. Chcę tylko by dano mu spokój. Jest trzymany w klatce jak dzikie zwierzę. Jednak to jeszcze nie koniec. Todd karze mu gotować. Nie ma tutaj sympatii, a raczej wyrachowanie i chęć osiągnięcia korzyści. Jest też kolejne upokorzenie Jessego. Jest trzymany na łańcuchu i nie dostaje nawet kombinezonu do gotowania. Jakby tego było mało pojawia się groźba. Nie będziesz współpracował to skrzywdzimy tych których kochasz. Nic nie zostało wypowiedziane, dialogi tutaj nie były potrzebne, wystarczyło zdjęcie Brocka w laboratorium.

Po bójce w domu Walt i porwaniu córki następuje kolejna rozdzierająca scena. Walt przebiera Holly widać, że ją kocha, pozostały w nim pewne ludzkie odruchy. Tylko, że ona chcę do mamy. Jest zagubiona i chce powrotu do tego co było dawniej. Ostatnia osoba porzuca Walta. I on zdaje sobie z tego sprawę, widać to na jego twarzy.

A potem następuje scena kulminacyjna odcinka. Jeden z najbardziej niesamowitych dialogów w telewizji. Walt rozmawia z Skye, obwinia ją o wszystko, grozi, że skończy jak Hank, krytykuje jej postawę. Ona natomiast jest tym wszystkim zszokowanym. Niedowierzanie odbija się na jej twarzy, to co słyszy jest dla niej nie od pomyślenia. Szok i błaganie, bo odzyskać córkę. Tylko, że ta scena niesie ze sobą jeszcze tyle innej treści. Walt pierw pyta żonę czy jest policja i potem od razu jej ufa? Przecież on nie jest taki głupi. Raczej mu to obojętne. A może to jest jego sposób by przyznać się do wszystkiego? Bierze na siebie całą odpowiedzialność. Widać też, że walczy ze sobą by to wszystko wyrzucić z siebie. Może zupełnie tak nie myśli, a mówi to by odciąć się od przeszłości, by żona go kompletnie znienawidziła, a policja nie podejrzewała jej o współudział? A może próbuje zgrywać bezwzględnego gangstera, ale tak na prawdę nie jest do tego zdolny? Jedna scena, a tyle możliwości interpretacji. Nie bez znaczenia jest fakt, że Walter już wcześniej postanowił oddać córkę żonie, przecież inaczej by nie zaparkował przy straży.

I potem następuje ostatnia scena gdzie Walt odchodzi. Jak ten pies z ostatnich sekund tak i on jest zbity i wynędzniały, przekracza też pewną granice. Dla psa jest to ulica, dla Walta jest początek nowego życia. Tylko on i beczka. Czy to właśnie teraz stał się panem Lambertem? Jeśli tak to co stanie się z jego pieniędzmi gdy on zacznie się zbroić? Jaki ma plan? Nie będę próbował zgadywać, nie podejmę się tego. Pewnie pomocny byłby zwiastun kolejne odcinka lub zdjęcia promocyjne, ale nie mam serca choćby odrobinę spoilerować sobie kolejnych wydarzeń. Wytrzymam tydzień i potem następny i będę wiedział.
 
Jeszcze na koniec słówka o tytułowym Ozymandiasu. Polecam też przypomnieć sobie teaser tych ostatnich odcinek gdzie Bryan Cranston czyta wiersz. Wielki władca Egiptu po którym został jedynie strzaskany posąg. Mimo jego potęgi dawne imperium już nie istnieje i nikt o nim nie pamięta. Zapomniany zostanie i Walter wraz z całym imperium, które już obróciło się w pył. Jak i Ramzes tak i Walt był tyranem, władcą zapatrzonym w siebie i pewnym swojej wielkości. Tylko, że z drugiej strony jego imperium upadło, ale został jego pomnik tak jak zostanie pamięć o czynach Waltera.

 
"OZYMANDIAS" Percy Bysshe Shelley (tłumaczenia Adam Asnyk)

Podróżnik, wracający z starożytnej ziemi, 
Rzekł do mnie: "Nóg olbrzymich z głazu dwoje sterczy 
Wśród puszczy bez tułowia. W pobliżu za niemi 
Tonie w piasku strzaskana twarz. Jej wzrok szyderczy, 
Zacięte usta, wyraz zimnego rozkazu 
Świadczą, iż rzeźbiarz dobrze na tej bryle głazu 
Odtworzył skryte żądze, co, choć w poniewierce 
Przetrwały rękę mistrza i mocarza serce. 
A na podstawie napis dochował się cało: 
"Ja jestem Ozymandias, król królów. Mocarze! 
Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą 
Gińcie z rozpaczy!" Więcej nic już nie zostało 
Gdzie stąpić, gruz bezkształtny oczom się ukaże 
I piaski bielejące w pustyni obszarze."


OCENA 6/6

poniedziałek, 16 września 2013

Serialowe podsumowanie tygodnia #50 [09.09.2013 - 15.09.2013]

50 odsłona podsumowania tygodnia. Ładny okrągły jubileusz. Powinienem zrobić jakieś podsumowanie czy coś, ale nie mam pojęcia o czym w nim pisać. Ilość odcinków? Nie chcę mi się liczyć (wrodzone lenistwo), za dużo tego, ale szacunkowo mogę powiedzieć, że coś około 500 - 700. Nie jest tego dużo, nawet mniej niż 3 odcinki dziennie. Już nie oglądam tyle telewizji co jeszcze 3 lub 4 lata temu. Jednak dalej potrafię się wciągnąć w dobrą produkcję. Wystarczy spojrzeć na ten tydzień gdzie spontanicznie obejrzałem cały czwarty sezon Friday Night Lights. Było warto. Teraz jednak trzeba przypałuzować by za szybko się nie skończyło. Bo to jest lepsza taktyka niż obejrzeć całość ciurkiem. Niektórymi smakołykami trzeba się delektować i wydłużać przyjemność. Nie jest to łatwe bo najczęściej po finale prosi się o następny odcinek, ale przez te kilka lat udało mi się opanować tą trudną sztukę. Opanowałem też obowiązkowość, że się skromnie pochwalę. Niemal rok ukazywania się serialowego podsumowania tygodnia (co za mało pomysłowa nazwa!), ale obyło się bez opóźnień. Tylko raz notka pojawiła się w poniedziałek popołudniu, ale to wszystko wina Person of Interest, które prosiło się o skończenie sezonu więc nie było czasu na takie pierdoły jak blog. Aj, jednak nie do końca wyrobiłem sobie ten odruch dawkowania...

Muszę koniecznie napisać, że jestem zadowolony z obecnej formuły. Takie pomieszanie recenzji z wrażeniami, pisanymi na szybko po zakończeniu oglądania. Niezbyt przemyślane, ale oddające po części moje emocję i opinię. Jeśli jednak ktoś ma jakieś sugestię to zapraszam do komentowania. Na pewno je rozpatrzę, a i milej na serduchu się zrobi jak okaże się, że ktoś to czyta. A jak nie to trudno, dalej będę robił swoje.


SPOIL, SPOILER, SPOILER
Breaking Bad S05E13 To'hajiilee
- no to jakiś żart! Jak można skończyć odcinek w takim momencie?! Przecież to czysta złośliwość i psychiczne znęcanie się nad widzem. W środku strzelaniny, z uwięzionym Heisenbergem i życiem Hanka i Gommiego pod znakiem zapytania. I jeszcze tyle niesamowitych rzeczy do tego prowadziło - dynamiczna pogoń za kasą, odkrycie prawdy i aresztowanie. Tyle dobrego, a mogło być przecież więcej! Plus jest taki, że przyszły odcinek od samego początku będzie trzymał w napięciu chyba, że zafundują przeskok w czasie. Oby nie bo jestem ogromnie ciekaw co się stanie. Ktoś zginie na pewno bo najwyższy na to czas. Tylko kto? Ktoś od Todda? A może Hank lub Gomez? Na Jessego jeszcze za wcześnie.
- reszta odcinka była bardzo dobra, ale miałem wrażenie, że ciągnie się. Jasne przekręt z Hullem i cała ta mistyfikacja z zdjęciami były niezłe, ale wolno się to działo i brakowało w tym napięcia. Tak do momentu zobaczenia beczki na ekranie telefonu przez Walta byłem zdania, że to jeden z najsłabszych epizodów tego sezonu. Miał mocne sceny, ale jako całość zawodził. Póki nie gruchnęło.

OCENA 5/6

Dead Like Me S02E06 In Escrow 
- podoba mi się ten sezon, chyba bardziej od poprzedniego. Najbardziej istotna rzecz do jakiej mogę się doczepić w tym odcinku to głupi żart z pierdzeniem. Już dawno przestały mnie śmieszyć takie rzeczy, dobrze że miało to jakąś większą otoczkę i prowadziło do innego humorystycznego elementu (nie pozwę was), ale lekki niesmak i tak pozostał
- narracja George jak zwykle dość błaha, o trudach życia itp. ale dobrze się jej słucha bo ja no właśnie taka życiowe. Mówi o życiu szaraka, każdego z nas razem i z osobna. Do tego jeszcze zaakcentowano wątek odpowiedzialności, tego że nasze decyzję mają konsekwencję.
- u Lassów nic się nie zmieniło. Mogło, ale do tego nie doszło. Jednak przypadkowe wydarzenie może trochę namieszać w przyszłości.
- ciesze się, że dużą rolę w tej serii dostają inni Żniwiarze. Roxy musi się skonfrontować ze swoimi uczuciami, to tylko pokazuje, że nie jest to taka płaska postać jak można się było na początku spodziewać. I jeszcze sporo humoru podczas spowiedzi jak prosi o zdrowaśki na pokutę. Mason za to konfrontuje się ze swoim dawnym idolem. Humor i zarazem smutek biją z tych scen. Jeszcze okazuje się, że wspomnienia są piękniejsze od rzeczywistości
- sceny śmierci jak zwykle absurdalne. Szczególnie ta na lodowisku. Strzelanina też przemyślanie pokazana. Sam dźwięk przez co zamiast wypaść tragicznie była śmieszna. 

OCENA 4.5/6

Friday Night Lights S04E01 East of Dillon 
- po długiej przerwie wróciłem do Dillon i czuje się jak w domu. Wprawdzie mnóstwo zawirowań i bohaterowie w nowych sytuacjach, ale to to samo miasteczko które opuściłem. Już początek mi to uświadomił gdzie podróżujemy wzdłuż ulicy i słuchamy radia zapowiadającego nowy sezon. Sezon, który będzie inny od poprzednich - nowa szkoła, nowa drużyna, nowi ludzie i kolejne konflikty. Już nie mogę się doczekać by lepiej poznać nowych i zobaczyć jak Lwy zaczną grać football. Ciekawe też co u Panter, jak sobie radzą z nowym trenerem bo nie pokazali wyniku meczu.
- sceny z trenerem jak zwykle niesamowite. Kyle Chandler jest niezwykle charyzmatyczny jak musi się wydzierać i ustawiać swoich do pionu lub zagrzewać ich do walki. Piękny i smutny widok na końcu jak poddaje mecz, a jego drużyna ledwo co trzyma się na nogach.
- a co u starych bohaterów? Tim zachowuje się jak zwykle, brakuje mu odpowiedzialności, JD przerodził się w prawdziwego dupka, a Matt został w mieście  i marnuje się. Smutno ogląda się ich dramaty wiedząc co już przeszli

OCENA 4.5/6

Friday Night Lights S04E02 After the Fall
- bohaterką tego odcinka jest Tammi. Pierw szantażowana, nie daje się przekonać, wykłóca się z mężem o kłamstwa z przeszłości i potem rozprawia się z McCoyem. Pieknie to wyglądało jak upokorzyła go przy radzie. Szkoda, że w szkole nie najlepiej, ale z drugiej strony to dobrze bo szykują się z nią ciekawe wątki i może mieć problem z utrzymaniem się w pracy
- wschodnie Dillon jest straszne. Nie dziwie się, że ludzie nie chcą tam posyłać swoich dzieci. Gangi i obskurne wnętrza. Szkoda mi Julie, nawet nie wie w co się wpakowała
- trener musiał po raz kolejny zmierzyć się z hejtem miasteczka. Poddanie meczu została źle odebrane przez widzów jak i drużynę. Ciężko było ją poskładać, ale jest nadzieja na lepsze jutro. Riggins wiele pewnie nie pomoże bo będzie się pakował w swoje kłopoty, ale coś z tego będzie. Nie w tym sezonie, ale w następnym mistrzostwo będzie. I tylko pragnę widzieć więcej meczy bo są niesamowicie emocjonujące

OCENA 4/6

Friday Night Lights S04E03 In the Skin of a Lion
- jest pierwsze przyłożenie drużyny i pierwsze punkty! Niby kolejna klęska, ale dająca nadzieje na przyszłość, nadzieje która jest potrzebna drużynie gdzie już rysują się wewnętrzne konflikty i nawet spory na tle rasowym. To będzie dobry sezon pod tym względem
- Taylor jak zwykle poświęca się dla drużyny i płaci za stroje z własnej kieszeni. Do tego jeszcze nikt w niego nie wierzy, dyrektor grozi końcem zespołu, a sponsorów nie widać. Zupełnie inaczej niż w Panterach. Jednak tamci mają zupełnie inne problemy i Buddy zaczął o nich głośno mówić. Teraz czekać aż zmieni niebieskie barwy na czerwone
- u Matta i Julie źle się dzieje i boję się że nadejdzie dla nich koniec. Nie chcę tego bo to jedna z najbardziej uroczych serialowych par, ale zerwanie byłoby czymś normalnym. Prozą życia, a o tym jest ten serial. Smutno tez patrzy się na Rigginsa, który dalej nie może odnaleźć sensu życia i zaczęła z nim flirtować jakaś podlotka

OCENA 4/6

Friday Night Lights S04E04 A Sort of Homecoming
- ten serial funduje mieszankę emocji - raz daje olbrzymią frajdę z oglądania, a zaraz potem przyprawia o smutek. Tak się właśnie skończył ten odcinek. Zresztą, taki był wątek Matta. Zrezygnował z edukacji na rzecz dziewczyny i teraz to go trapi. Na końcu natomiast dowiaduje się, że stracił ojca. Wiele przeszedł i cały czas ma pod górkę.
- konflikt między Lukiem i Howardem zażegnany? Dość szybko, ale pewnie niedługo się znowu zacznie. Ciekaw jestem jak będą się spisywać razem na boisku.
- tym razem w roli głównej byli dawni mistrzowie, a nie młode lwy. Jak widać nie każdy ma wesołe wspomnienia związane z footballem.
- biedna Tammi. Jak zwykle postąpiła dobrze, ale jest przez to nienawidzona. Connie Britton gra perfekcyjnie i ciesze się, że tak dużo czasu jest poświęcane jej bohaterce

OCENA 4.5/6

Friday Night Lights S04E05 The Son
- co za odcinek! Niemal w całości poświęcony żałobie i przeżyciach Matta po śmierci ojca. Smutna atmosfera emanowała z ekranu i odczuwanie współczucia było czymś naturalnym. Niesamowicie zagrał Zach Gilford w tym odcinku - momentami niezwykle stoicki, potem zdenerwowany czy zdezorientowany, wkurzony i pogrążony w rozpaczy. Wiele świetnych scen było, ale najlepsza chyba na samym końcu jak sam zasypuje trumnę.
- co dziwne w odcinku pojawiła się Layla. Nie żebym się za nią specjalnie stęsknił, ale jej powrót był czymś normalnym. I chciałbym tak zobaczyć więcej starych twarzy i sprawdzić co u nich.
- co do Lwów - w końcu jakieś sukcesy. Niby nic jeszcze nie wygrali, ale widać postęp. Howard został graczem miesiąca, ale widać, że nie radzi sobie w nowej roli. Ma też mnóstwo innych kłopotów - z matką i pieniędzmi którym brakuje. Czyżby kolejny konflikt z prawem? Uwielbiam jak są skonstruowane postacie w tym serialu. Nie jednoznaczne i obciążone swoją przeszłością

OCENA 5/6

Friday Night Lights S04E06 Stay
- niesamowicie depresyjny ten sezon. Nikomu nic ię nie udaje, co rusz jakieś pechowe wydarzenia i nikt nie jest prawdziwie szczęśliwy. Radosne chwilę występują, ale są niezwykle ulotne. Nawet drużyna jeszcze nie wygrała, a to przecież połowa sezonu. Iskierka nadziei istnieje, ale trzeba czasu by buchnęło ogniem. Nie mogę się doczekać emocji związanych z kolejnymi meczami
- Layla dostała więcej czasu i nie powiem żeby było specjalnie szczęśliwa. Tęskni za Rigginsem, a on za nią, ale nie mogą być razem. Snują marzenia, które nie mają szans się spełnić. I jeszcze Becky opowiada historię o bratni duszach, która oczywiście nie ma szczęśliwego zakończenia
- również Mattowi i Julie się nie układa. Widać, że wciąż się kochają, ale coś niedobrego się między nimi dzieje. Co by się jednak nie stało to i tak będzie jedna z moich ulubionych serialowych par i basta

OCENA 4.5/6

Friday Night Lights S04E07 In the Bag
-jakoś mnie nie zdziwiło to, że nie działo się prawie nic pozytywnego. Ten sezon jest strasznie smutny...
- Julie mocno przeżywa rozstanie, stara się trzymać, ale niezbyt jej to wychodzi. Matt za to okazał się dupkiem i tchórzem. Nie spodziewałem się tego po nim. Czekam aż się odezwie, ale boję się jak to będzie wyglądało
- Howard jednak miał broń. Trenerowi bardzo trudno uzyskać zaufanie tej drużyny. Zdziwił mnie też wątek naprawianie płotu. Obstawiałem, że drużyna się pojawi i pomoże, potem Tank się zaoferował, że ich przyślę, a okazało się że tylko on przyszedł. I jeszcze tragiczna końcówka z kontuzją Luke'a. Nikomu nic się nie układa...
- u Becky to samo. Rozczarowana ojcem i prawdą. Bill ma kłopoty z żoną i wpadnie w kolejne tylko teraz z gangami. Już mu współczuję. Nawet Landry ma pecha. U Tammi nie lepie. Niech w końcu uśmiechnie się do nich szczęście!

OCENA 4.5/6

Friday Night Lights S04E08 The Toilet Bowl
- niby jest, promyk nadziei, Lwy w końcu wygrały swój pierwszy mecz, ale nie znaczy to że układa się bohaterom. Raczej są to wstępy do poważnych dramatów
- najszczęśliwsza powinna być Julie bo jest bliska dostania się na studia, ale wiąże się to z wyjazdem z rodzinnego miasta. Również Becky nie może mówić o prawdziwym szczęściu - pocałunek z Timem przysporzy jej więcej powodów do smutku niż radości. Sam Tim i Billy znaleźli dopływ gotówki, ale pewnie przyjdzie im za to poważnie zapłacić. Strasznie smutno się to ogląda...
- pozostałe postacie też mają pecha - romans Landryego będzie miał tragiczny koniec, a Luke będzie miał problem z lekami. I ja wcale na to nie narzekam. Wszystko to jest strasznie naturalne, bez zbytniego udziwniania, a zwykle sploty wydarzeń które mogą się przydarzyć. Takie Friday Night Lights chcę oglądać tylko mogłoby się coś w końcu przydarzyć dobrego

OCENA 4/6

Friday Night Lights S04E09 The Lights of Carrol Park
-  Taylorowie to najlepsze serialowe małżeństwo i basta! Bezgranicznie sobie ufają i nie zachowują się głupio i irracjonalnie. Miłość bije od każdej sceny z ich udziałem. Najlepszym przykładem jest ten nieszczęsny Glenn. W jakimś innym serialu mąż by się wkurzył i zaczął pienić i doszłoby do kłótni. Tutaj widać tylko delikatną zazdrość i obrócenie sprawy w żart. Pięknie to wyglądało
- głównym wątkiem odcinka był mecz inny od poprzednich - w parku z amatorami. I wyszło równie dobrze co zwykle. Uwielbiam oglądać tutaj footballowe starcia. Ciekawe czy ten młody co go Taylor wyłapał pojawi się w przyszłym sezonie. Ciekawe też czy rzeczywiście się coś zmieni czy po paru tygodniach park będzie wyglądał jak dawniej.
- u Becky dramat - dziewczyna jest w ciąży z Lukem. Nie powiem żeby mi się specjalnie ten wątek podobał, ale jestem ciekaw jak sobie poradzą bo już darze sympatią te nowe postacie.
- Howard znalazł robotę u ojca Jess. Jego wątek też bardzo mi się podoba bo widać jak ta postać przez sezon się zmieniła i dąży do czegoś. Świetnie wypadła scena z Landrym jak nic mu nie powiedział co sądzi o jego związku z Jess
- nowy chłopak Julie nic, a nic mnie nie interesuje. Niech lepiej Matt wraca

OCENA 4/6

Friday Night Lights S04E10 I Can't
- odcinek o aborcji, ale poprowadzony z niesamowitym wyczuciem. Bez zbytniego moralizatorstwa tylko spojrzenie oczami osób najbardziej tym zainteresowanych. Uwielbiam Friday Night Lights, że jest to serial tak nastawiony na bohaterów, ich wybory i przeżycia. Nie musi się wiele dziać wyszukanych rzeczy, tutaj najprostsze historię są najlepsze przez co tak łatwo się sympatyzuje z bohaterami
- u Howarda też nie za dobrze. O ile na boisku jest lepiej, tak już życie go nie rozpieszcza. Ustatkował się, ale musiał podjąć drastyczną decyzję i wrócił do gangsterki. To się na nim mocno odbiję. Chyba, że znowu dokona trudnych wyborów. A może jego losy splotą się z Rigginsami? Niby chcą zrezygnować z prowadzenia dziupli, ale to nigdy nie jest takie łatwe
- Connie Britton jest cudowna, nic dziwnego że Tim wysyła Becky do Tami. Jak zwykle przejmuje się każdym z dzieciaków bo stawia ich w miejsce swojej córki i zachowuje się jak matka.

OCENA 4.5/6

Friday Night Lights S04E11 Injury List
- dalej jest niesamowicie smutno, nic nikomu się nie układa. Brawa dla scenarzystów za konsekwencję w kreowaniu tak spójnego sezonu
- najsmutniej wypadł chyba wątek Tami. Jak zwykle zrobiła dobrze, a teraz zupełnie niesłusznie obrywa za to po tyłku.Szykuje się skandal i sprawa w gazecie. Najbardziej szkoda w tym wszyskim Becky i Luke'a bo to się szczególnie na nich odbiję
- Matt to dupek ostatnio, ale jestem w stanie zrozumieć jego zagubienie. I tutaj znowu robi się przykro Julie bo to ona ma najciężej.
- Tim w tym sezonie wpadł między dwie kobiety. Obydwie zastawiały na niego sidła, a on powstrzymywał się. I jak skończył? Na kanapie w Riggins Rigs bo jego intencję zostały źle odczytane. Chciał dobrze, a wyszło...
- u Howarda też dramat - pojechał na akcję zginął jego kumpel. Czy to odmieni jakoś jego życie? Opuści gangi czy bardziej wsiąknie?
- jeśli chodzi o drużynę to też nie najlepiej. Przegrała. Znowu. A teraz zbliża się pojedynek z Panterami. Może na zakończenie sezonu jakiś pozytyw? Będzie ciężko bo Luke na ławce, a Howard może nie zagrać, ale ja wierzę w Lwy. 

OCENA 4.5/6

Friday Night Lights S04E12 Laboring
- ale ja głupi jestem, na prawdę myślałem że zaczyna się w końcu układać bohaterom. Poród dziecka Billego byłby idealnym wstępem do dalszego ciągu dobrych wydarzeń. Tak jak te wykałaczki na boisku, zadziałały strasznie rozluźniająco. A potem wszystko zaczęło się walić... prawie wszystko bo przynajmniej Howard się opamiętał, ale to i tak będzie miało konsekwencję w postaci końca związku Jess i Landryego
- najbardziej szkoda wszystkich Lwów i Taylorów. Mecz zostanie rozegrany na obcym boisku przy publiczności która ich nienawidzi i lekceważy. Jednak liczę na zwycięstwo. Bardzo bym tego chciał żeby coś się w końcu udało zrobić z tą drużyną. Należy się im. Eric i Tami również powinni dostać coś od życie. Ostatnio tylko pod górkę. Oby Tam ładnie rozegrała sprawę tego pozwu, ona ma talent do takich rzeczy
- Tim w więzieniu? To jest smutna wiadomość, ale zupełnie zrozumiała w kontekście całej serii.

OCENA 4.5/6

Friday Night Lights S04E13 Thanksgiving 
- mecze w Friday Night Lights niejednokrotnie dostarczają więcej sportowych emocji niż realne rozgrywki. Pewnie dlatego, że człowiek jest bardziej przywiązany do tych bohaterów niż prawdziwych sportowców, obserwuje ich codzienne życie i trzyma kciuki by wiodło się im jak najlepiej. Dlatego tak cudowny był to mecz. Dwie drużyny z Dillon stają na przeciw siebie i po niesamowitej walce wygrywają Lwy. Każdy dał z siebie wszystko. Nawet Tinker zapunktował! Radość udzieliła się i mi jak schodzili do szatni ciesząc się ze swojej gry. Euforia przyszła na końcu jak Luke przezwycięża swój ból i trenera mu postanawia zaufać, a potem Landry zdobywa zwycięskie punkty. To było coś niesamowitego. Nie zdziwiłbym się gdyby nie trafił bo przez cały sezon było wszystkim pod górkę, ale udało się wygrać. Z niczego Eryck stworzył drużynę, która ma szansę powalczyć o mistrzostwo w przyszłym roku. Cudownie by było jakby znowu zagrali z West Dillon i ponownie wygrali.
- jednak nie dla wszystkich ten sezon dobrze się skończył. Nie zabrakło emocji i wylewały się one z ekranu. Zwłaszcza mowa Billego na kolacji u Taylorów. Potem jeszcze poświęcenie się Tima, zerwanie Julie i Matta, Landry wylatujący do Chicago i wcześniej zrywający z Jess. Zwolniona Tami i zmieniająca pracę. A przecież to dopiero początek bo w premierze przyszłego sezonu pożegnają się ze szkołą kolejne osoby.

OCENA 5/6

Sons of Anarchy S06E01 Straw
- Sons of Anarchy wróciło z nowym sezonie i szczerze mówiąc jakoś niespecjalnie ciągnęło mnie do oglądania. Czekałem na nowy sezon, ale miałem opory przed jego włączeniem. To chyba wynika z zmęczenia materiałem. 5 lat śledzenia jakiegoś serialu to szmat czasu i nawet najlepsze produkcje mogą zniechęcić. Tylko, że o tym wszystkim zapomina się tuż po włączeniu odcinka bo serial jest tak dobry jak zawsze
- jak na premierę epizod był całkiem spokojny. Trochę się działo, trochę przestoi i trochę brutalnie. Spodziewałem się więcej, ale nie ma się zbytnio do czego przyczepić. A te całe kontrowersje związane z odcinkiem? Śmieszne. Serial ma określony rating wiekowy więc dzieciaki nie powinny go oglądać, a dorośli niech sobie sami wyciągną wnioski skąd się biorą takie rzeczy. Sama scena pokazana z wyczuciem, a przez cały odcinek postać chłopaka budziła zainteresowanie. Ciekawe tylko jakie będzie to miało konsekwencję dla fabuły. Koniec handlu bronią? Nagonka na klub?
- u bohaterów dzieje się. Tig impulsywnie popełnia morderstwo topiąc gościa w szczynach - jak zwykle czarny humor obecny w serialu. Chibs daje upust złości na Juiceie, a potem bratersko go zszywa. Bobby myśli nad zostaniem Nomadem. Jax rozwija działalność i poznaje ciekawą burdelmamę i jeszcze ciekawszego nowego gangstera z Stockton. Hap i Unser dalej robią za opiekunki do dziecka. Jest dobrze.
- najciekawiej wypada wątek więzienny. Tara szybko nie wyjdzie, ale już zyskuje pozycję w więziennej hierarchii. Wie, że musi pokazać że trzeba się z nią liczyć. Tylko bez sensu, że nie chcę się spotkać z Jaxem. Natomiast Clay zacznie donosić. Albo i nie bo z nim nigdy nic nie wiadomo. Pewnie będzie chciał jak najwięcej ugrać dla siebie, a zemsta będzie na drugim planie. Ten Marshall co ma go w garści jest dziwny, również ma swoje problemy. I jest sadystyczny. Tortury nad Otto trwają dalej. Śmierć byłaby dla niego wybawieniem, ale na to nie ma raczej co liczyć 

OCENA 4.5/6


Suburgatory S01E21 The Great Compromise
- słabo. Znowu. Dobrze, że tylko jeden odcinek do końca sezonu bo tylko mnie ten serial irytuje. Śmieje się może z 2 razy na odcinek i tyle. Chyba tylko Dallia i Shelia poprawiają mi humor, reszta jest strasznie wymuszona. Może i kilka ciekawych wątków fabularnych było, ale co z tego skoro historia Eden jest przeraźliwie słaba i nie śmieszna. Jedna scena z Lisą i Malikem wyszła dobrze, ale reszta nudna. Szkoda bo tak fajnie się zapowiadało. Dawniej była to parodia amerykańskich przemieści, a teraz komedia o związkach...

OCENA 2/6

The Shield S03E07 Safe
- i udało się uzyskać listę z sejfu. Szkoda, liczyłem na jakieś kłopoty z tym związane, za łatwo poszło. Szkoda, że Ronnie nie pokazał swojej magii bo lubię jak on albo Lem dostają więcej czasu antenowego. Aż szkoda, że serial skupia się w większości na Vicku bo w tle przewija się tyle fascynujących postaci
- najmocniejsza była ostatnia scena. Aceveda dzieli się swoim sekretem z kimś z rodziny (bratem), a ten mu mówi że na jego miejscu by zabił gwałcicieli. A co zrobi David? Nie zdziwiłbym się jakby tego dokonał by doznać spokoju. Widać jak go to męczy i jak puszczają mu nerwy więc jakoś trzeba rozwinąć ten wątek
- co za pomysł z narcocorridos - przestępcy nagrywający swoje dokonania. Dobrze poprowadzony wątek, przeplatające się w paru miejscach różne sprawy, pędzenie mety i smutne zakończenie. A właśnie skoro mowa o mecie - takie same nagranie było w Breaking Bad - Heisenberg Song
- Julien i Dany siedzą w magazynie - słabo, liczę że niedługo dostaną jakiś ciekawszy wątek. Trochę zabawnych scen z Dutchem to za mało
- jedna z moich ulubionych scen tego odcinka to ta z początku jak pies szuka zwłok i w pewnym momencie zaczyna brakować chorągiewek do oznaczania ciał. Niby nic wielkiego, ale udało się stworzyć w niej świetny nastrój. I jeszcze gościnnie wystąpiła Natalie Zea 

OCENA 4.5/6

The Shield S03E08 Cracking Ice
- sprawa ukradzionych pieniędzy powoli się rozkręca. Ostatnio udało się zidentyfikować poszukiwane nominały, teraz zabawa w to kto podwędził 7 tysięcy. Szkoda, że taki zapychacz. I tak wszyscy wiedzą, że to Shane i trochę niepotrzebne. Przecież za swoje pieniądze nie kupiłby Marze lexusa. W końcu nawet na pierścionek mu było szkoda. Zabawne sceny z paserem i urocza z dziewczyną. Tylko mam wrażenie, że to się dobrze nie skończy. Na początku myślałem, że Mara z biegiem sezonów trafi do ekipy Vicka i będzie pomagała prać pieniądze, ale raczej nie ma co na to liczyć. Jest za bardzo roztrzęsiona i za mało konkretna na takie coś
- sprawa odcinka toczyła się w okół na wpół zdekonspirowanego Decoy Squad. I trzeba przyznać, że wyszło nieźle. Wyścig z czasem, Trish robiąca wszystko by nie wypaść z roli i Vick działający po swojemu z gangami. Nie mogę tylko uwierzyć w to przeoczenie Wyms. Zupełnie jak nie ona.
- spotkanie z chłopakiem nowej kobitki Vicka było dziwne. Chyba ma tutaj miejsce niezdrowy związek, który sporo może jeszcze namieszać.
- sporo było scen z policjantami na posterunku - smutny koniec wątku Tommyego, Danny twierdząca że wybrał tchórzowskie wyjście i Julien znowu nie radzący się ze swoją seksualnością. Chciałbym, żeby było więcej takich scen.

OCENA 4.5/6


The Shield S03E09 Slipknot
- Vick wraca do starych metod, Decoy Squad odchodzi, Aceveda zdaje sobie sprawę, że Vick nie będzie grał czysto czyli wracamy do punktu wyjścia. I mi to zupełnie nie przeszkadza.
- sprawa linczu i morderstwa księdza mocna. Wojna wisząca w powietrzu i Vick zapowiadający swój powrót. Takie rzeczy dobrze się tutaj ogląda
- pobicie Corrine zaskakujące. Aż dziwne, że Vick nie zmasakrował tego azjaty, dobrze że przynajmniej Julien go trochę poturbował. Ma za swoje
- wybuch Dutcha zaskakujący, ale powiedział prawdę. Szkoda, że nic z tego nie wyniknie. Ciekawe czy w 4 sezonie coś się zmieni i czy Wyms awansuje czy zostanie detektywem bo przez te odcinki, które zostały do końca sezonu może się jej przydarzyć wiele złego
- niestety ale było parę elementów, które mi się nie podobały - związek Corrine z Owenem został potwierdzony - fatalny wątek, strasznie sztampowy, od tego serialu oczekiwałem więcej. Nie kupuję też Mary okradające Shane. Może to ciekawie wyewoluować, ale jest strasznie nie przekonujące 

OCENA 4.5/6

White Collar S04E11 Family Business
- biorę się za nadrabianie kolejnego porzuconego serialu i muszę przyznać, że długa przerwa przy White Collar przysłużyła się serialowi. Współpraca Neala i Mozziego jak zwykle bawiła, kila niezłych scen z tą dwójką podczas fałszerstw oraz poważne rozmowy. Ten aspekt wypadł dobrze
- sprawa odcinka niczym wielkim nie zaskoczyła, łatwo poszło i baz większego napięcia. Poniżej średniej serialu bo zabrakło błyskotliwych scen, ale nie ma się zbytnio do czego przyczepić
- najgorzej jednak wypadają sceny z James. Jakie to wszystko typowe! Już kij z tym, że przewidywalne, z tym mógłbym się pogodzić, ale najgorsze jest, że wyszło bez polotu. Do tego jeszcze ta historia z jego przeszłości taka sztuczna i naiwna - serio pierwsze co robi policjant bo znalezieniu trupa to bierze do ręki znalezioną broń? Albo nie pomyśli żeby się rozejrzeć przed kradzieżą kasy? Trochę instynktu samozachowawczego!
- nie podoba mi się też w jakim kierunku idzie serial - wielka intryga na policyjnych szczeblach. O wiele bardziej wolałem jak to była lekka przygoda ze skarbami...

OCENA 3.5/6

Najlepszy odcinek - Friday Night Lights 4x5
Najgorszy odcinek -Suburgatory 1x21

wtorek, 10 września 2013

"Mistborn I: Z mgły zrodzony" - Brandon Sanderson


Dzisiaj chciałbym podzielić się wrażeniami po przeczytaniu drugiej książki Brandona Sandersona, która wpadła mi w ręce czyli Z mgły zrodzony. Po skończeniu Elantris miałem więcej niż dobre zdanie o autorze i bardzo chciałem by nie okazał się wyrobnikiem jadącym na tym samym pomyśle. Po pierwszym tomie Mistborn jednak ciężko mi stwierdzić jak jest bo obydwa tytuły mają mnóstwo punktów stycznych. Jednakże Z mgły zrodzony nie jest pojedynczym pomysłem, a pozycją otwierającą cały cykle (trylogia Mistborn, krótka nowelka w świecie i zapowiedziana kolejna trylogia) więc wydarzenia tego tomu są zaledwie wstępem do poważniejszych wydarzeń i podstawą przy kreacji świata. Na odtwórczość nie ma co narzekać, raczej na zapożyczenia sprawdzonych pomysłów. Więc jeszcze za wcześnie oskarżać autora o autoplagiat, ale żółta lampka już się świeci.

Trzon fabularny książki jest banalny - wieki zły imperator, którego trzeba pokonać. Dobrze znany motyw tyko, że poprowadzony w nowy sposób w unikalnym świecie, znajdującym się na krawdzędzi zagłady. Jakbym miał do czegoś porównać Z mgły zrodzony byłoby to właśnie Elantris wymieszane z Diuną. Ostro zarysowany podział klasowy społeczeństwa gdzie spód drabinki stanowią niewolnicy traktowani jak bydło, trapieni tajemniczą dolegliwością. Głównym teatrem akcji jest miasto, a zależności w nim występujące są bardzo istotne. Poruszane są również wątki mistyczne, rola symbolu i poświęcenia się. Religia odgrywa tutaj rolę narzędzia służącego manipulacji. Istotne są też pytania o rolę przywódcy i ile można poświęcić kosztem osiągnięcia wyższego celu. 

Jak poprzednią książkę Sandersona również i tą czyta się błyskawicznie. Jest lekka w odbiorze, dużo humoru i żywe dialogi bohaterów, których łatwo polubić. Zarówno tych na pierwszym jak i drugim planie. Szczególnie ciekawie wypada "drużyna dobra" chcąca pokonać "głównego złego". Ich priorytety i motywacje z biegiem czasu ulegają zmianie. Główny wątek ma w sobie też coś z filmów heist (w końcu to złodzieje) gdzie tak jak finałowe starcie liczą się skrupulatne przygotowania i wdrażanie planu w życie.

Poznawanie historii tego wyimaginowanego świata jest niezwykle interesujące jednak najlepiej wypada system magii, który jest oczkiem w głowie autora. Dokładnie opisany, posiadający ścisłe reguły, odrobinę tajemniczy, ale i logicznie uargumentowany. Niedomówienia są celowe, by rozwiać go w sequelach. Główne założenia są banalnie proste - część ludzi posiada specjalną umiejętność, którą jest kontrolowane spalanie w żołądku określonych metali. Inny metal z określonej puli = inna umiejętność oraz konsekwencja zażycia. Ładnie wytłumaczone podczas szkolenia nowego Z mgły zrodzonego (osoby z darem allomancji). I tutaj kolejna analogia z Elantris - z czasem okazuje się, że to nie jedyny system magiczny.

Nie będzie zaskoczeniem jeśli w podsumowaniu napiszę, że polecam książkę. Brandon Sanderson udowadnia, że ma lekkie pióro i bujną wyobraźnie. Wykreowanie sympatycznych i intrygujących bohaterów, unikanego systemu magicznego oraz przyprawienie tego kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji to dla niego nic trudnego. Z mgły zrodzony to ciekawy wstęp do rozbudowanego świata do którego jeszcze wrócę. 

OCENA 4.5/6

niedziela, 8 września 2013

Serialowe podsumowanie tygodnia #49 [02.09.2013 - 08.09.2013]

Nowy sezon coraz bliżej i to mnie przeraża. Tyle nowych odcinków, powrót starych seriali, a przecież człowiek chciałby jeszcze obejrzeć jakiegoś starego klasyka i nadrobić kilka produkcji z którymi jest do tyłu. Nie mam pojęcia jak w drugiej połowie września znajdę czas na to wszystko, ale trzeba go będzie jakoś wygospodarować. Najwyżej się nie będzie spało. Sen jest przereklamowany, przecież tyle odcinków można obejrzeć przez ten czas. 

Breaking Bad mocarnie finiszuje. W sumie podziewałem się czegoś takiego, ale i tak każdy odcinek oddziałuje na mnie emocjonalnie. Szkoda, że to jeden z niewielu seriali, które są do tego zdolne. Niestety nie udało się to w pełni Lutherowie. Premiera 3 sezonu wypadło zaledwie bardzo dobrze, ale od tego serialu oczekuje więcej. Po początkowym zauroczeniu The Shield dalej jestem zdania, że serial zasługuje na moje TOP10, ale daleko mu do The Wire i Breaking Bad. W sumie ma jeszcze trochę czasu by mnie przekonać do siebie, ale wątpię żeby dorównał ww. serialowym gigantom. Niestety nie ta liga. Ciekawe jak w porównaniu do nich wypada jeszcze Mad Men, The Sopranos, Deadwood, Carnivale, Oz... tyle do nadrobieniu, a tu zaraz wróci Sons of Anarchy i kolejna godzina mniej z głowy w tygodniu. 

Całkiem niespodziewanie pojawiła się w internecie premiera 3 sezonu Homeland. Miesiąc przed premierą! Ściągnąłem, miałem obejrzeć, ale wykalkulowałem, że się nie opłaca i usunąłem. Nie dość, że brak części efektów specjalnych to jeszcze musiałbym czekać niesamowicie długo na dalszą część.Tyle wytrzymałem, wytrzymam i jeszcze troszkę by w pełni cieszyć się serialem. Mam tylko nadzieje, że będzie lepiej niż ostatnio. 

Jak zwykle w podsumowaniu kilka odcinków Dark Shadows. Niby mało czasu, ale jakoś wlatują kolejne epizody tej telenoweli. Do 70 na pewno obejrzę. Więcej nie mam na dysku więc będzie to dobry moment na coś innego. Pretendentem jest pierwszy sezon Mighty Morphin Power Rangers. Tak lubię takie starocia i dobrze mi z tym.

Wbrew pozorom nie zapomniałem o pisaniu recenzji całych sezonów. Po prostu stwierdziłem, że odrobinę mija się to z celem bo w gruncie rzeczy w większości powtarzam się z tygodniowych podsumowań. Dlatego następnym razem pojawi się zbiorczy post z kilkoma serialami opisanymi bezposilerowo dla tych, którzy nie zaglądają tutaj. Trochę tego się nazbierało więc będzie konkretnie i bez lania wody. Chyba, że będę chciał sobie trochę popisać.

UWAGA NA SPOILERY

 Breaking Bad S05E12 Rabid Dog
- i tym razem na prawdę spokojny odcinek gdzie niby nie ma akcji, ale i tak się sporo dzieje. Do tego ładna konstrukcja epizodu, która wzmaga zaciekawienie.
- Walt został podstawiony pod ścianą i uległ presji otoczenia. Nie chcę wysyłać Jessego na Belize, nie uważa, że ma wściekliznę, ale podejmuje drastyczne kroki za namową Saula i Sky. Strasznie emocjonująco wyszły te sceny gdy oni mówią mu żeby zabił Pinkmana. A on mimo, że zrobił tyle złego nie chcę tego dokonać bo w jego pokręconej głowie wciąż jest między nimi więź. Niby używa tej manipulacji, ale tak bardzo wmówił sobie, że to dla dobra Jessego, że w to nawet wierzy. Telefon do Todda na końcu zaskakujący, ale mam przeczucie, że będzie chciał to jeszcze jakoś odkręcić
- po kilkunastu minutach pokazano co działo się w domu Waltera i jednak Jesse się nie rozmyślił. Musiał zostać przekonany przez Hanka, który trafił do niego w właściwym momencie. Mocna scena w domu i w końcu poddanie się. Trochę szkoda, że spowiedź Jessego została w tak normalny sposób pokazana. To w końcu Breaking Bad i miałem nadzieje na jakieś charakterystyczne ujęcie w tym momencie i nietypowy sposób zaprezentowania wyzwania. Nic z tego. Dobrze jednak, że to się stało. I Jesse ma racje - to jego słowo przeciw słowu Walta. Praktycznie nic to nie znaczy bez dowodów. 
- wrażenie na mnie wywarły sceny z Marie. Pierw u terapeuty, a potem w domu z Jessem. Niby na rozluźnienie, ale tutaj nic do końca takie nie jest, zawsze jest to drugie dość pesymistyczne dno. Również Hank dostał trochę czasu. Czasu w którym straciłem część sympatii do niego. Rozumiem to że jest wkurzony po tym jak odkrył, że jest wykorzystywany przez Waltera, ale teraz robi dokładnie to samo w stosunku do Jessego. Używa go jako narzędzia do spełnienia swoich planów. Zepsuje się trudno, nie zepsuje będzie mógł odłożyć na półkę i zostawić w spokoju. Zero empatii tylko czyste kalkulowanie. Dobrze, że Jesse ma jeszcze coś do powiedzenia i zdecydował się to rozegrać po swojemu
- na koniec o scenie, która zrobiła na mnie największe wrażenie - Walt Jr. pocieszający ojca. Niby jeden z najspokojniejszych momentów odcinka i nic nie znacząca scenka, ale serce się człowiekowi kraja jak zda sobie sprawę ze wszystkich implikacji. Bezgraniczne zaufanie syna i ojciec go wykorzystujący zastanawiający się nad kolejnym morderstwem osoby do której ma stosunek paternalistyczny. Rodzi się też współczucie gdy pomyśli się co będzie się działo z juniorem gdy ten dowie się kim tak na prawdę jest jego ojciec i do czego jest zdolny

OCENA 5/6

Dark Shadows - Beginnings Episode 39/209
- kłótnia Rogera i Sama wygląda jak te z podwórka z małymi dziećmi. Zrobisz to bo ja tak mówię, a on że nie potrafi. Śmieszne to trochę. Ciekawiej się jednak zrobiło jak Roger znowu zaczął mu grozić śmiercią. Chyba jednak Sam zginie, a jeśli nie to i tak treść listu się pojawi 
- co takiego Bill kombinuje? Czy na pewno jest w stanie poświęcić Rogera? I kim jest ten człowiek z którym rozmawiała Elisabeth? Namnożyło się sporo pytań

Dark Shadows - Beginnings Episode 40/209
- Bill przypadkiem dowiaduje się o powiązaniach między Rogerem, a Samem, szkoda, że bez szczegółów. I jak to zwykle bywa - droga do prawdy przez alkohol. Teraz powinien rozpocząć swoje własne śledztwo i grzebać dalej.
- u Caroline i Burta dalej to samo. Trochę się to już nudne robi, dobrze że ona wciąż urocza

Dark Shadows - Beginnings Episode 41/209
- ile tu się rzeczy ostatnio dzieje. Zupełnie jakbym oglądał jakiś inny serial. Trochę szkoda, że przez to David został odsunięty na dalszy plan, ale jak powróci to z hukiem
- współczuje Samowi. Jest ogromnie zaszczuty, niemal każdy ma do niego jakieś pretensje i coś chcę. Nie zdziwię się jak popełni samobójstwo, ale coś głupiego u Elisabeth
- doszedł jeszcze jeden wątek. Na razie ledwie wspomniany, ale pewnie również będzie miał istotny wpływ - problemy finansowe Rogera.  

Dark Shadows - Beginnings Episode 42/209
- no niestety, spotkanie Sama z Elisabeth nic nie wniosło do fabuły. Tylko jeszcze raz pokazano jak bardzo jest on roztrzęsiony i jego życie chyli się ku upadkowi. Szkoda, że na drastyczne zmiany trzeba jeszcze czekać
- u Burta trochę więcej. Zajmuję się finansami Collinsów i ma plany ich wykupienia - nic czego nie wiadomo. Do tego jeszcze spotkanie z słodką i naiwną Caroline. Kiedy ona w końcu przejrzy na oczy, że jest bezwzględnie manipulowana?  

Dark Shadows - Beginnings Episode 43/209 
- teoretycznie mało się działo, ale cała intryga i relacje między postaciami z odcinka na odcinek robią się coraz bardziej poplątano. Jeszcze Joe został w to wplątany, będzie niedługo iskrzyć na linii Victoria/Sam, a Bill powinien podjąć trudną decyzję. Dzieje się i całkiem niespodziewanie wypływają nowe fakty - wszystko zaczęło się od wypadku samochodowego Burta, Rogera i jego żony. Myślałem, że będzie to coś bardziej dramatycznego, ale w końcu nie znane są jeszcze wszystkie fakty  

Dead Like Me S02E05 Hurry 
- znowu z błahej rzeczy zrobiono główny wątek odcinka. Tym razem ulotność czasu i różne sposoby jego percepcji. Nie zdawanie sobie sprawy jak szybko ucieka i jaka jest nieudolna pogoń za nim. Gdy spojrzy się na mijające wskazówki i nad tym zastanowi jest już za późno. Lubie te monologi George bo można w nich znaleźć sporo analogii do własnego życia
- i jeszcze takie ludzkie były sceny na poczcie. Długie kolejki, pokręceni ludzie i osoby wpychające się przed nas. I mądrość życiowa Ruba. Brawo! Wątek z listem z przeszłości smutny mimo, że wiele o nim nie wiadomo. Znowu ten czas, zabójca wszystkiego
- u Daisy znowu smutno. Czasem ten serial potrafi być na prawdę przygnębiający. Jasne, jest dużo humoru opartego na postaciach, ale puenta jest zwykle depresyjna. Tym razem facet popełniający samobójstwa. U Masona analogicznie - wesołe przygody  na koniec zdanie sobie sprawy jakie to nędzne życie i co on w ogóle robi

OCENA 4/6

Luther S03E01 Series 3, Episode 1
-lekkie rozczarowanie mimo, że to wciąż świetny serial. Spodziewałem się czegoś mocniejszego i mroczniejszego, a dostałem dość przeciętnie zapowiadającą się sprawę. Przynajmniej tak to teraz wygląda. Kolejny morderca, którego się nie będzie pewnie pamiętać. Sceny jak podchodzi ofiary i się z nimi rozprawia są jak najbardziej klimatyczne, ale nic poza średnią serialu. Równie dobrze mógłby to być odcinek jakiegoś innego procedurala. Co najgorsze ta sprawa jeszcze będzie się toczyć przez najbliższy odcinek...
- druga sprawa to morderstwo, które John postanowił puścić płazem. I tutaj jest o wiele lepiej. Na prawdę mocne sceny i dwuznaczna moralność. Efekt po zabawie sokowirówką czy scena w kuchni robiły wrażenie i działały na emocje. Tutaj akurat jestem ciekaw co dalej
- jeśli chodzi o samego bohatera to tutaj nie ma się w większości do czego przyczepić. Szkoda, że Alice nie ma, ale sam John też daje rade. Wciąż jest styrany życiem, samotny i działający według własnego kodeksu moralnego. Jeszcze śledztwo przeciw niemu powinno mu nadać sporo charakteru i zaprowadzić w nieodkryte rejony jego osobowości. Mam nadzieje, że serial będzie odpowiednio odważny w tym aspekcie
- nie podobał mi się jeszcze tani dramatyzm, szczególnie podczas drugiego morderstwa. Nieszczęśliwy zbieg wypadków, przypadek, irracjonalne zachowanie jak z tanich horrorów. Słabo to wyszło. Tak jak niektóre fragmenty podczas śledztwa przeciw Johnowi czy jego pierwsze spotkanie z nową dziewczyną. Grubymi nićmi to wszystko szyte

OCENA 4.5/6

Suburgatory S01E20 Hear No Evil
- nic mnie nie roześmiało w tym odcinku. Był tragiczny. Szkoda, że taki słaby poziom się utrzymuje bo w środku sezonu było przyjemnie, a teraz pałam niechęcią do każdej z postaci. Nawet Tessy. To ona miała być ostoją normalności w Chatswin i wyśmiewać te wszystkie schematy, a okazało się, że idealnie się wpasowało. Tylko, że to nie jest śmieszne
- najgorzej wypada wątek Eden. Jest taki nienaturalny, że tylko zgrzytam zębami. Przecież George zupełnie do niej nie pasuje. Zachowanie Noaha i Jill również irytuje i niczego specjalnie nie wyśmiewa mimo, że ma takie ambicję. Przerost ambicji nad umiejętnościami
- wątek Lisy mnie nie interesuje, ale idę o zakład, że to Ryan jest z surogatki, jeśli w ogóle coś takiego będzie miało miejsce

OCENA 2/6

Suits S01E12 Dog Fight
- cliffhanger finału można było już przewidzieć w pilotowym odcinku. Typowe zagranie, które nie jest ani trochę emocjonujące. Bo przecież Mike i tak wróci do współpracy z Harveyem i za góra 3 odcinki wszystko będzie o staremu by następne trzęsienie nastąpiło przed dłuższą przerwą. Takie to typowe
- po całym sezonie dochodzę do wniosku, że nie lubię Mike'a. O ile do jego relacji z Harveyem nie mam zastrzeżeń tak tracę do niego całą sytuację gdy próbuje załatwić jakiś swój problem. Boi się prawdy i szczerej konfrontacji, jego życie uczuciowe jest w rozsypce i jest okropny w ocenianiu charakterów. Nie wiem może na przestrzeni kolejnych serii się zmieni, ale we mnie wzbudza on tylko irytację
- sprawa całkiem interesująca. Do czasu. Występ w sądzenie ok, mało emocjonujący, brakowało dobrych dialogów, reszta dziejąca się w okół tego o wiele lepsza. Rozwiązywanie śledztwa i stawianie czoła kolejnym problemom. Szkoda tylko, że wszystko się dobrze skończyło... Czekałem tylko na dramatyczną końcówkę. Marzyło mi się, że bohaterowie go unieważniają i gdy chcą mu przekazać dobrą wiadomość okazuje się, że popełnił samobójstwo. I wtedy serial wiele zyskał by w moich oczach
- narzekam i narzekam, ale to wcale nie był zły odcinek. Typowy w konwencji Suits z odniesieniami do klasyki filmowej. Za to serial będę zawsze chwalił. Nie zabrakło też humoru i Donny. Donna to zawsze zaleta.

OCENA 4/6

The Shield S03E04 Streaks And Tips
- znowu to zrobili - zestawili dramatyczne wydarzenia z tymi pełnymi humoru. Z jednej strony występ golasów, a z drugiej wypadek, być może, że nawet śmiertelny, Tevona. I nic tego nie zapowiadała. Kolejne słowne przepychanki w odcinku między nim, a Shanem to standard tylko, że teraz doszło do rękoczynów. Wszystko pokazane w sposób naturalistyczny, krew i odkształcenia na twarzy już po kilku ciosach, szalejąca kamera i dewastacja mieszkania i mocny akcent z Marą. Perfekcyjna realizacja co przyniesie długotrwałe konsekwencje. Dla wszystkich
- ciekawy zrobił się wątek Juliena. Nie dość, że ostatnio nadużywa przemocy to jeszcze kłóci się z żoną. I okazuje się, że tego przyczyną jest to, że nie może dać jej dziecka. Dramat postaci, bo nie dość, że były gej, który chcę uzyskać potomstwo z kobietą to jeszcze jest kreowany na samca alfa.
- śledztwo dobrze poprowadzone, kilka zwrotów akcji, powrót znanej postaci (Denna mogłaby jeszcze wrócić)  i wypełnianie tego dodatkowym śledztwem w sprawie zatrucia. Nieudany popis Dutcha i efektowne rozwiązanie sprawy przez Wyms. No ciekawe co takiego ten dziennikarz napisze

OCENA 4.5/6

The Shield S03E05 Mum
- co za mocny odcinek. Chyle czoła przed tym kto go skonstruował, głównie ze względu na końcówkę bo niemal wszystko to co się działo przez 40 minut miało jeszcze uwydatnić szok Acevedy. Scena gwałtu była niespodziewana niemal z niczego i przez zupełnie podrzędnych i nic nie znaczących oprychów. Niesamowicie mnie zszokowała i jestem pod wrażeniem popisu aktorskiego Benito Martineza. Jego szok i obrzydzenie zostały tak zagrane, że mu się autentycznie współczuło
- powróciła sprawa gwałciciela staruszek. Jakby jedno przestępstwo w odcinku było mało. Dalej detektywi stoją w martwym punkcie i nie ma się co dziwić kobietą, że się nie chcą przyznać. Mocna scena na końcu jak jedna z nich myślała o samobójstwie po tym co się stało. Smutne było też to, że całe śledztwo Wyms i Dutcha niemal bezcelowe bo kapitan nie zgodził się na badanie. Swoją drogą fajne narzędzie statystyczne, pobawiłbym się takim, ale podejrzewam, że kasa idzie dla specjalisty bo w obsłudze nie jest raczej trudne
- Tevon jednak przeżył, ale ma uszkodzony mózg, Shane oczywiście do niczego się nie przyznaje. Będą z tego jeszcze kłopoty. Sprzątanie domu nieźle pokazane, ciekawe kto pierwszy nie wytrzyma napięcia - Mara czy Shane i zacznie gadać.
- kasa wypłynęła i może to narobić niezłych kłopotów Strike Team oraz Dagurowi. Czekam na więcej i mam nadzieje na przyśpieszenie trochę sprawy bo strasznie wolno toczą się wątki w tej serii

OCENA 5.5/6

The Shield S03E06 Posse Up
- Aceveda dalej nie może się otrząsnąć po ostatnich przeżyciach i nie ma się co mu dziwić. Pytanie tylko jak to dalej będzie na niego wpływało. Problemy z żoną na pewno, ale czy w pracy? I kiedy wypłynie zdjęcie? Bo przecież musi, inaczej by nie było robione.
- Strike Team włamujące się do sejfu kapitana na posterunku policji? I podobno trudno było obrabować pociąg z forsom ormian. Teraz się zaczną problemy.
- śledztwo w sprawie zabójstwa żony policjanta ciekawe. Jasne, była typowa solidarność mundurowych, ale też zakończenie bez happy endu. Trochę szkoda bo oczekiwałem czegoś więcej np. Julien zabija podejrzanego, a winnym okazuje się Tommy. Bardziej by pasowało do serialu. Jednakże ciesze się, że spowodowało to kilka scen Julien/Vick
- o wiele lepszy jest dla mnie wątek seryjnego gwałciciela. Dutch na konferencji prasowej sobie nie radził, powiedział za dużo i potem trzeba było się z tym uporać. Trochę dziwne, że to Wyms nie występowała. Liczę, że to śledztwo będzie się jeszcze trochę ciągnęło
- Vick zazdrosny o "romans" Corrine. Jakie to przewidywalne... już kilka odcinków temu można było dojść do tego wniosku.
- Shane jako gej był jednym z śmieszniejszych elementów odcinka. I jeszcze ta nić porozumienia z innymi i zgrywanie się z niego przez resztę ekipy

OCENA 4.5/6 


Odcinek tygodnia - The Shield 3x5
Wpadka tygodnia -  Suburgatory 1x20