środa, 27 października 2021

Star Wars The High Republic: Into the Dark

 Pierwsza fala książkowych publikacji z logiem The High Republic zawierała trzy tytuły skierowana dla odmiennych grup wiekowych. Epickie wprowadzenie w realia w Light of The Jedi, kameralna historia skierowana do młodszych czytelników A Test of Courage i niżej opisywane Into the Dark które można umieścić pomiędzy. Opowieść pisana pod nastolatków, ale starsi nie poczują zażenowania. Zaskoczyło mnie jak ważne dzieją się tu rzeczy, które powinny istotnie wpłynąć na nadchodzące opowieści z tej ery. Z początkiem lektury nic na to jednak nie wskazywało.

Historia zawarta w Into the Dark dzieje się równolegle do tych w poprzednich tomach - mniej więcej od katastrofy Legacy Run do uruchomienie Starlight Beacon. Daje to wrażenie spójności i możliwość oglądania Republiki i zmian w niej zachodzących pod wpływem mijających wydarzeń z szerokiej perspektywy. Mnie wraz z rozpoczęciem lektury najbardziej cieszyła osoba głównego bohatera - padwan który woli spędzać czas w bibliotece zamiast wymachiwać mieczem. Trochę się rozczarowałem ponieważ przechodzi klasyczną i spodziewaną drogę, ale podobały mi się momenty gdy zamiast nastawiać się na walkę myślał logicznie czy był żądny wiedzy, nawet w sytuacjach zagrażających życiu. Reath Silas, tak jak Vernestra Rwoh z A Test of Courage mają w sobie coś sympatycznego przez co chcę się czytać ich przygody. Trochę czekam aż ich ścieżki się skrzyżują.

Pozostali bohaterowie książki dobrze się dopełniają. Jest ich sporo, ale nie przytłaczają liczebnością, mają swoje osobowości i nie są zbitą papką jak u Chalers'a Soule'a w Light of the Jedi. Doświadczeni mistrzowie Jedi którzy szukają swojego miejsca w Zakonie to udany sposób by pokazać inne podejścia do Mocy i ścieżek jakimi można podążyć przy jej władaniu. Na szczęście prócz jeszcze jednego Jedi, młodego i stanowiącego przeciwieństwo Silasa, ale zarazem jego przyjaciela, pozostali władający Mocą stanowią tło. Równie ważną bohaterką co Reath jest Affie Hollow, nastoletnia pilotka statku Vessel i przyszła dziedziczka gildii handlowej z Zewnętrznych Rubieży. Zaradna, wygadana, z prawidłowo działającym kompasem moralnym, która musi stawić czoło swojej mentorce.Pozostali członkowie załogi statku nie są jedynie statystami. Zwłaszcza Geode, który jest wielką skałą. I jest. Przez większość czasu stanowi udany comic relief. Claudia Gray bardzo udanie posługuje się komedią i powtarzający się żart czy Geode to zwykła skała czy jakaś forma życia wcale się nie nudzą. Co zaskakujące nie ma żadnego droida. Jest za to jeden z przedstawicieli Nihili - młoda kobieta Nan, to ładnie pokazuje zróżnicowanie jakim są najwięksi antagoniści ery Wysokiej Republiki.

Wprowadzenie do historii jest do bólu standardowe. Młody bohater próbujący odnaleźć swoją drogę mimo przeciwności losu, dobrze znana katastrofa i grupka rozbitków na opuszczonej starożytnej stacji kosmicznej. Dalszego ciągu można się łatwo domyślić. Początkowy raj okazuje się mieć mroczne tajemnicę, a Reath i Affie muszę zastanowić się kim tak na prawdą są i chcą być. Jest jednak mały twist fabularny. Tam gdzie opowieść normalnie by się skończyła książka ma jeszcze trochę do opowiedzenia. Wychodzą kolejne tajemnice, a historia robi się bardziej skomplikowana. Nie jest to wymyślna fabuła z woltą w wolcie, ale satysfakcjonuje. Tym bardziej, że udaje się przemycić kilka ciekawszych tematów jak np. temat niewolnictwa na Zewnętrznych Rubieżach. Nie jest to jeszcze poziom jaki można osiągnąć wykorzystując w pełni potencjał motywu ekspansji imperium i kolonizacji słabiej rozwiniętych światów, ale promyczek nadziej że inni autorzy pójdą w tym kierunku. Pierwsze zderzenie Zewnętrznych Rubieży z Republiką wręcz prosi się o wykorzystanie bardziej złożonych motywów i poruszanie się w strefie moralnej szarości.

Nie będzie wielkim spoilerem jeśli napiszę o Drengirach, w końcu byli ujawniani na materiałach promocyjnych przed startem Starej Republiki. Wyobraźcie sobie skrzyżowanie tolkienowskich entów z lovercraftowskimi horrorami. Złowrogie drzewa z potężnymi mackami. Istoty potrafiące rzucić wyzwanie Jedi i budzące strach w Sithach w czasach Starej Republiki, redukujące inne gatunki do roli mięsa, z ambicją podboju Galaktyki. Brzmi to dużo lepiej niż Nihil na których tak narzekam. Ten wątek ma olbrzymi potencjał i mam nadzieje, że nie stanowią zagrożenia jedynie w Into the Dark. Czy wizja Elzara Manna z końca Light of the Jedi dotyczy właśnie chaosu jaki będą siać Drengirowie? Wyobrażam sobie również, że w kontynuacji historii Reatha będzie badał ich przeszłość co możne stanowić furtkę do przybliżenia czasu Starej Republiki w nowym kanonie.

Nie wiem czy Disney płaci autorom od liczby znaków, ale po raz kolejny miałem wrażenie, że jest tutaj zbyt dużo dłużyzn i nawet sprawny styl Claudii Gray nie potrafi tego zamaskować. W pewnym momencie tempo trochę siada, a co dziwne pod koniec wszystko dzieje się bardzo szybko. Nie potrzebnie wciśnięto też historię z przeszłości dwójki Jedi. Za dużo czasu jak to do czego prowadzi. Mimo to jestem zadowolony z lektury Into the Dark. Powiedziałbym nawet, że to najlepsza historia z pierwszej fali tytułów o Wysokiej Republice. Umiejętnie korzysta z utworzonego świata, ale też sporo dodaje od siebie. Mimo prostej historii pozwala rozwijać się bohaterom i przywiązać do nich. Czekam na bezpośrednią kontynuacją.

Chwilę zastanawiałem się za co zabrać się następnym razem w ramach cyklu o High Republic. Do wyboru miałem komiksy lub kolejną falę książek. Na tą chwilę zdecydowałem się na The Rising Storm czyli bezpośrednią kontynuacją The Light of the Jedi. Jestem ciekaw co dalej, a czas na wypełnianie luk komiksami jeszcze nadejdzie.

poniedziałek, 18 października 2021

WarioWare, Inc.: Mega Microgames! [GBA] - recenzja

Jak większość ludzi lubię wracaj do znanych już rzeczy. Ponowne spotkanie z WarioWare Inc. jest dla mnie powrotem podwójnym. Z jednej strony odświeżam sobie grę w którą zagrywałem się w liceum i spędzam czas jak ten niczego nieświadomy nastolatek z mało znaczącymi problemami w porównaniu do tego co ma teraz człowiek na głowie. Z drugiej strony znowu przelewam swoje myśli na wirtualny papier pisząc swoje wrażenie po ograniu tej pozycji. Gdybym był bardziej pretensjonalny mógłbym sparafrazować Doktora Manhattana z Strażników i pokazać jak mało się zmienia mimo upływu lat. Na szczęście nie jestem. Nie jestem też wredny więc nie będę nic pisał o potworku który wyszedł wtedy spod mojej klawiatury. Pisać dalej nie umiem, ale tamta recenzja nie dałaby spać po nocach niejednemu puryście językowemu.

Postać Wario polubiłem od samego początku i podczas mojej przygody z emulacją lat młodzieńczych często do niego wracałem. Pierw klasyczne platformówki z Game Boya, a potem odkrycie zbioru z mikorgierkami. Nie będę przybliżał tutaj jego genezy. To nie czas i miejsce na to. Powiem tylko, że moje zdziwienie było ogromne gdy platformówki nie polegały na prostym przechodzeniu plansz z lewa do prawa, a główny bohater był tak na prawdę antybohaterem. Zamiast ratowania księżniczki chęć wzbogacenia się, a sympatyczny wygląd zastąpiony w sumie też sympatycznym, ale w kategorii wujka z podlaskiej wsi lub bywalca ławeczki pod wiejskim spożywczym. Kolejnym, może jeszcze większym zdziwieniem była zmiana formuły w serii WarioWare. Zbiór króciutkich szybko następujących po sobie gierek popierdółek. Moje dawne ja wychowane na arcedówkach i bawiące się flashówkami w przeglądarce i obecny ja często zmęczony rozbudowanymi tytułami wymagającymi dziesiątek godzin jesteśmy zachwyceni tą formułą.

Siła i urok WarioWare Inc. leży w prostocie i minimalizmie formy. "Microgames" w tytule nie jest bez powodu, a nazywanie ich minigeirkami jak dawniej mówiło się na flashówki byłoby nad wyrost. Gry są kilkusekundowe, a gameplay jest maksymalnie uproszczony, zazwyczaj polega na wciskaniu jednego przycisku w odpowiednim momencie lub używaniu strzałek do poruszania się postacią. Rzadko kiedy wykorzystuję kombinację tych dwóch. Patrząc z dystansu i ukończeniu całego tytułu na 100% (chwalę się) powinienem on być monotonnie powtarzalny. Co oczywiste, tak nie jest. Wciskając A skaczesz, wkładasz palec do nosa, zjadasz jabłko, łapiesz spadającą rurkę, wcielasz się w Małysza, kontrolujesz wysokość rakiety, bawisz w rewolwerowca, liczysz żaby, usypiasz kotka, łapiesz myszkę i grasz w pinballa. Rozumiecie o co chodzi. Szczególnie ciekawie robi się w "kampanii" gdzie gry pojawiają się w losowy sposób i błyskawicznie metodą prób i błędów trzeba się ich uczyć. W sumie jest ich ponad 200 (plus kilka minimalnie bardziej rozbudowanych na zakończenie każdego rozdziału) pogrupowanych w kilka kategorii nadzorowanych przez jednego z przyjaciół Wario - zwierzęta, sport, logiczne czy klasyki Nintendo z dobrze znanymi grafikami i dźwiękami z innych tytułów. Trafiło się nawet kilka gier na dwie osoby. I tylko szkoda, że brakuje zawartości. Kampania jest krótka i prosta, może na jakieś 2h. Prócz tego jest tylko tryb wyzwań gdzie zalicza się każdą grę po kolei bijąc z góry ustalony wynik co jest tylko formalnością. Kilka podejść i zaliczone. Szkoda bo aż prosi się o jakieś losowe playlisty lub modyfikatory rozgrywki wydłużające zabawę. Na szczęście sama czynność odhaczania kolejnych etapów jest satysfakcjonująca. Krzywa nauki jest idealnie zbalansowana. Zanim człowiek zacznie się frustrować zaliczy wyzwanie i przechodzi do następnego. Może z dwa - trzy razy trafiła mi się gierka która mnie zirytowała. W biciu rekordów najfajniejsze jest gdy gra zaczyna hipnotyzować. Tempo jest tak szybkie, że mrugnięcie oka może przeszkodzić, czuć tylko grę, nie liczy się to co na około, kluczową rolę odgrywa pamięć mięśniowa i rytm, na wyższych obrotach wygląda to niczym gra muzyczna gdzie zapamiętuje się krótki sekwencję i wciska je jeszcze zanim mózg zorientuje się co widać na ekraniku.

WarioWare Inc. to idealny przerywnik. Odpalasz na kilak minut, pozwalasz zrelaksować się mózgowi i chłoniesz absurdalnie przerysowaną stylistykę. Kilka razy jest zabawnie, kilka razy czuć cringe. Ogólnie warto. Zwłaszcza jeśli ktoś tak jak ja ma ochotę na coś prostego, satysfakcjonującego i zaskakującego. Teraz jestem bardzo ciekaw jak seria ewoluowała na przestrzeni tych kilkunastu lat. I zastanawiam się czy za kolejne 15 lat jako stary dziadyga pod pięćdziesiątkę znowu wrócę do pierwszego WarioWare.

Inne gry w 2003 roku - Advance Wars 2, Call of Duty, Final Fantasy X-2