wtorek, 22 marca 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #178 [14.03.2016 -20.03.2016]

SPOILERY

DC's Legends of Tomorrow S01E07 Marooned
Time pirates! Kocham takie szalone pomysły, a ten serial ma ich pod dostatkiem. Oby w przyszłości więcej takich dziwactw jak walka w kosmosie z piratami i abordaż statku. Zacnie się ubawiłem. Dużo przyjemności dało mi też oglądanie postaci. Stein robiący za jednoosobowe komando, Palmer bawiący się w kapitana statu i zacieśnianie więzi Snarta z Sarą gdy razem "umierali" i rozmawiali o śmierć. Dobrze oglądało się też akcję. Sprawnie wyreżyserowaną, z jednym oszukanym długim ujęciem przeskakującym między postaciami. Nawet fabułka była miła dla oczu, a klaustrofobiczne wnętrza statków nie męczyło.

Tylko niestety trochę zgrzytało. Serial jest najlepszy wtedy gdy stawia na nieskrępowaną zabawę i bawi się swoimi superbohaterskimi korzeniami. Psuje się gdy wplątywane są poważniejsze wątki. Tutaj Rip cały odcinek płaczę za żoną co już robi się nudne. Denerwuje też trochę konflikt Snarta z Rorym, który skończył się głupim cliffhangerem. Jednak najbardziej boli motyw miłości. Jak to ona ważna, ważniejsza od bycia Władcą Czasu, tylko dzięki niej można właściwie przeżyć życie, a Time Masters to dupki bo jej nie szanują. Nudzą mnie odwieczne próby podejścia do tego tematu. A jeszcze bardziej nudzą romanse w drużynie. Jednak będzie Palmer/Kendra...

OCENA 4/6

DC's Legends of Tomorrow S01E08 Night of the Hawk
Lata '50, małe amerykańskie miasteczko i Vandal Savage zmieniający ludzi w potwory. Dobry pomysł na fabułę, ale coś nie zagrało. Czuję się rozczarowany i nie wiem do końca czemu. Wiem, że nie cieszyłem się z odcinka i to mnie boli. Na pewno nie chodzi o nie rozwiązany cliffhanger. Serial próbuje wmówić, że Snart zabił Rory'ego. Nie pokazał trupa więc wiadomo, że to tylko zmyłka. Zwiększa to brak zaufania w drużynie więc nie przeszkadza mi to. Nie przeszkadzało mi też nachalne poruszanie wątków związanych z rasą i seksualnością w połowie wieku. Serial zbytnio to narzucał by podkreślić jaka Ameryka jest dzisiaj fajna, ale było kilka udanych scen (odwołania do Powrotu do przyszłości!) więc akceptuje.

Problem mam z postaciami. Chyba pierwszy raz brakowało chemii. Interakcje były nudne, dialogi słabe, humor płytki. Fajnie wyglądał Snart jako agent FBI, ale Snart jest zawsze fajny. Sara miała własny wątek, Jaxon również, Kendra i Ray są nudni jako para. Dużo złych decyzji rozpisując odcinek, a potem już nie wiele można było z tego wycisnąć.

Problem mam też z Savagem, który jako złoczyńca z 4 tysiącami lat na karku nie zachwyca. Denerwuje mnie też, że na razie podróże w czasie to +/- 70 lat. O wiele bardziej podoba mi się Chronos. Zamaskowany terminator niszczący wszystko na swojej drodze. Nie posiada własnej historii, ale stanowi realne zagrożenie. Jego akcja z finału odcinka spowodowała rozdzielenie drużyny i trójka z nich została sama w latach '50. Lubię takie cliffhangery.

OCENA 3.5/6

Marvel's Agnets of S.H.I.E.L.D. S03E12 The Inside Man
Nie chciało mi się oglądać tego odcinka. Cała sympatia do serialu uleciała gdzieś podczas przerwy, a niechęć została jeszcze spotęgowana przez powrót. Chociaż nie, lepszym słowem będzie obojętność. Agenci są fabularnie w takim miejscu, że nie obchodzi mnie co stanie się z postaciami. Niech giną, nie przejmę się. Wyjdzie to na dobre, niech odchudzą drużynę, położą większy nacisk na bohaterów i wprowadzą intrygujące wątki. Chcę was lubić, chce czerpać przyjemność jak w S02. Chcę czekać na następny odcinek, a nie włączać kolejny z obowiązku. I nie chcę się czuć zażenowany oglądać kolejne sceny.

Niestety, ale tutaj zbyt często mi się to zdarzało. Całościowo oceniam to lepiej niż powrót. Jest jakaś historyjka, zdarzyło się parę fajnych scen i serial zaskoczył. Nawet w jakimś stopniu interesuje mnie co planuje Gou'uld Ward. Komiksowy przeciwnik jest lepszym zagrożeniem niż kolejne nudne walki z Hydrą i jeszcze nudniejsze spiski z twistem. Więc czekam na konfrontację Agentów z nowym zagrożeniem i niech szybciutko do niej dojdzie. Budowanie suspensu na wątku, który jest trochę groteskowy (jestem zły, zabijam ludzi i kąpię się w ich krwi), na razie nie działa, konieczna jest interakcja z głównymi postaciami. Jestem naiwny i dobrej myśli, ale wolę to niż narzekać, a muszę to zrobić.

Od czego by to zacząć. Głupia tajemnica, która nie powinna być tajemnicą to dobry punkt wyjścia. Syn Talbota został porwany przez co generał został zmuszony do współpracy z Hydrą. Co w takim razie robi? Nic. Wierzy w swojego człowieka i biernie czeka na rozwój wypadków. Niema powodów by nikomu o tym nie mówił, ale dla "dobra" historii tak się dzieje. Jasne twist podczas oglądania zaskakuje - Talbot współpracuje z Hydrą, a potem Kreel nie należy do Hydry. Tylko to nie powinno mieć miejsca. Cała intryga jest słabo umotywowano. Nie było powodu żeby Talbot nie ufał Culsonowi. Tym bardziej, że działał z polecenia prezydenta. Boli mnie jeszcze, że wątek zdrady, bo tak trzeba to interpretować szybko został zamieciony pod dywan. Nie minęło 5 minut i powrócono do poprzednich relacji trochę typu hate/love. Konsekwencję zdrady? Degradacja? Chociaż reprymenda? Nie. Ratowanie dziecka to wyższa konieczność i można zdradzić kraj i zaryzykować światowy pokój. Przecież w takich nadzwyczajnych okolicznościach wszystko zostanie wybaczone.

Nie wiem czy serial próbuje zabrać krytyczny głos na temat szeroko dyskutowanych problemów. Nie podejrzewam go jednak o takie ambicję i światową naradę na temat przyszłości inhumans uważam za szopkę i kpinę z tego jak powinny być przedstawiane stosunki dyplomatyczne. Dzieją się rzeczy ważne dla świata, szeroko komentowane przez prasę. Najważniejsze państwa próbują uformować plan poradzenia sobie z kryzysem inhumans. Zrozumiałem. Ale jak to wygląda! Kilka państewek na krzyż - USA, wiadomo, Rosja, Japonia, i chyba coś jeszcze. Dyskutuję 5 minut przy stole i decydują o przeprowadzeniu głosowania na temat obozów dla inhumans w Rosji. Kilku dyplomatów podejmuje decyzję dotyczące tysięcy ludzi poza oczyma opinii publicznej i społeczeństwa. Ciężko jest mi w to uwierzyć. Najbardziej bolał mnie brak przedstawicieli inhuman. Aroganccy ludzie, uważać wszystko odmienne za złe, sami decydują o przyszłości innych. Zamiast zagłębić się nad temat, przestudiować go dogłębnie, rozpatrzyć plusy, minusy, szanse i zagrożenie, zostaje wygłoszone kilka banalnych słów i decyzja o budowie placówki o ironicznej nazwie Sanktuarium. I nie wiem właśnie czy miało to być satyra na działania wobec np. Syrii i braku zorganizowania czy scenarzyści mają kilka pomysłów, które nieudolnie łączą w spójną fabułę. Czy może nie chcą zbytnio jej mieszać, bo grupa docelowa to młodzież i nie trzeba jej zbytnio komplikować światopoglądu.

Ponarzekałbym jeszcze na nudy osobisty wątek Huntera, marginalną rolę Fitzsimmons, trening Lincolna w warunkach bojowych i brak Macka. Jednak wolę napisać coś pozytywnego. Rozmowy Lincola z Daisy dotyczącej inhumans. Tylko konkretnie tej rozmowy, resztę z nimi uważam za przygotowanie do melodramatycznego finału sezonu gdzie pan elektryczny poświęci życia. Ale nie o tym. Lincoln i Daisy spierają się o naturę inhumans. Ona uważa, że trzeba zaakceptować to kim się jest, trzeba pozwolić ludziom zmieniać się w ich naturalną formę. Co swoją drogą mówienie o eksperymencie genetycznym jako czymś naturalnym jest głupie. On jednak twierdzi, że trzeba dać ludziom możliwość. Nie każdy może być nadczłowiekiem i w jakiś sposób trzeba kontrolować ich populację, a szczepionka nie jest wcale takim złym wyborem i powinna zostać opracowana. Najciekawsze, że żadne z nich nie ma racji. Opracowanie szczepionki to broń dla wojska i możliwość kontrolowania populacji, ale nie informowanie ludzi o tym to narażanie ich na śmierć i życie, którego nie chcą mieć. A najfajniejsze, że mimo ostrej wymiany zdań nie poróżniło to zbytnio Daisy i Lincolna. Jak normalni ludzie różnią się poglądami o których dyskutują i nie wpływa to na ich relację.

Dobra jeszcze jedna GŁUPOTA. Wysoce zabezpieczona konferencja pokojowa, zakaz wnoszenia broni, straże i zakaz wstępu dla kosmitów. Żeby dostać się do pokoi delegatów trzeba zdobyć ich odcisk dłoni. Standardy zabezpieczeń na najwyższym poziomie. Jasne. Gdy już akcja się rozkręciła Bobby wchodzi do pokoju przez okno. Szef ochrony powinien zostać za to zwolniony.

OCENA 3.5/6

Marvel's Daredevil S02E01 Bang
Jest moc. Po zaledwie pierwszym odcinku mogę to napisać, a nie często mi się to zdarza. Stęskniłem się za Daredevilem, za dojrzałą opowieścią z Marvela i ulicami Hell's Kitchen. Na powrót do serialu trzeba było czekać troszkę ponad 11 miesięcy, ale wsiąkłem od razu. Pierw nocna zdjęcia Nowego Jorku, a potem pogoń Matta za złoczyńcami. Szybko odnalazłem stary klimat pomimo zmiany showrunnera.

Odcinek jest wstępem, ale różni się od pilota. Akcja jest szybciej budowana i już od tego odcinka rozpoczęto konflikt między Punisherem i Daredevilem. S01 miał długie wprowadzenie Fiska, człowieka z cienia. S02 już tutaj pokazuje maskarę jaką urządza Puni. Jednak jego sylwetkę widać dopiero w finale. Pierw nogi, tył twarzy i shotgun. Prawie jak Terminator. Świetne wejście. Zaskoczyła mnie walka, która zwieńczyła odcinek. Zamiast długiego zagęszczania konfliktu już teraz doszło do konfrontacji. Świetnie wyreżyserowanej i długiej, gdzie to Punisher ma przewagę. I ta końcówka z "bang". Wow! Przy czym już teraz widać, że Punisher nie jest bezmyślną maszyną do zabijania i zajmuje się tylko przestępcami. Myślę, że wiedział o cavlarowej zbroi Matta i dlatego strzelił.

Podobało mi się, że Punisher wcale nie przyćmił naszych bohaterów. Dużo Foggiego, Karen i Matta. I to razem. W kancelarii i barze. Nakreślono ich problemy i podkreślono sylwetki. Jaka Karen jest zaradna, jak Foggy się o wszystkich troszczy i jak Matt nie przejmuje swoimi nocnymi eskapadami. Dostali też pojedyncze scenki co mnie bardzo cieszy. I wpakowali się w niezłą kabałę.

Serial jak zwykle nie traktuje swojego tytułowego bohatera lekko. Wygrał w ostatnim sezonie, wsadził Fiska do więzienia i przy okazji wykreował jeszcze większy chaos. Wojny gangów na ulicach i nowy mściciel w mieście. Czekać aż Matt zacznie się o to obwiniać.

Inne:
- pościg z początku odcinka kończy się w kościele. Oczywiście.
- jak zwykle piękne długie ujęcia z podróżującą kamerę, szczególnie oddalenie z miejsca zbrodni przez rozbite okno.
- kilkakrotnie podkreślono upały w NY co by jeszcze zagęścić klimat. Swoją drogą ciekawe ile czasu minęło od poprzedniego sezonu.

OCENA 5/6

Marvel's Daredevil S02E02 Dogs to a Gunfight
Konstrukcyjny cel odcinka taki sam jak poprzednio. Dawkowanie Punishera zakończone walką z Daredevilem. Jakby serial chciał szybko spełnić oczekiwania, dać starcie na które czekali fani by następnie zająć się snuciem bardziej skomplikowanej historii opartej na relacji postaci z odmiennym punktem widzenia na świat. Kupuje to. Zwłaszcza, że walki są jak zwykle wciągające (grad pocisków i długaśne starcie!) i głównie pokazują nieprzygotowanie Matta. Drugi raz oberwał, tym razem został porwany przez Puniego. Źle mu się dzieje, a Charlie Cox gra to wspaniale. Kulka w hełm miała go spowolnić, Frank nie chciał go zabić. I zadziałało. Kapitalnie wyszły jego problemy z słuchem jak krzyczał w w ciszy. I te rozmowy z Foggym lub Karen.

Punisher dalej jest tajemnicą. Zaczął mówić, ale to tyle z nowości o nim. Gęsta atmosfera gdy kupował policyjne radio i oczekiwanie na jakąś akcję, która została wywołaną ofertą pedofilskiego porno. Wziął kij, podszedł do sprzedawcy i... następny scena. Jest brutalnie, nie zawsze pokazują to na ekranie przez co jeszcze bardziej na mnie działa.

Foggy i Karen dostali dużo czasu. Chyba serial stara się ich eksponować póki Punisher jest zaledwie tłem, a Elektra nie zaliczyła debiutu. Foggy jak zwykle jest pewny siebie i serial pokazuje jaki świetny z niego adwokat. Karen za to nie jest tylko ładnym dodatkiem do obsady, a postacią, która myśli, analizuje świat i zastanawia się nad skutkami działań Daredevila. Potrzebna jest taka postać i chciałbym by jak najdłużej nie była świadoma kto kryje się pod maską.

OCENA 4.5/6

Outlander S01E03 The Way Out
Na parę tygodni przed debiutem S02 Outlander postanowiłem wrócić do serialu. Słyszałem dużo dobrych opinii, a to co widziałem wcześniej podobało mi się. Więc czemu nie dać jeszcze jednej szansy. Prawie dwuletnia przerwa zrobiła swoje. Pozapominałem kilka imion i powiązań. Na szczęście wszystko szybko do mnie wróciło i cieszyłem się serialem bardziej niż powinienem. Mimo 55 minut wciągnąłem się w opowiadaną historię i jestem ciekaw co dalej.

Podoba mi się zagubienie Claire w XVIII wieku. Jak powoli i skutecznie przystosowuje się do tej dziwnej sytuacji. Stara się zbytnio nie wyróżniać, akceptuje sytuację przy czym pozostaje sobą i gdy trzeba działa. Smutki topi w alkoholu, pracy uzdrowicielki oraz uwodząc Jamiego. I kurde, ale jest chemia między nimi! Proste gesty, zbliżenia, flirtowanie, bardzo dobrze to przedstawiono. Mają moje zainteresowanie.

Fabuła odcinka rozwijała się bardzo powoli. Opowieści o nawiedzonym kościele, śmierć dziecka i egzorcyzmy kolejnego. Wszystko na przestrzeni kilkudziesięciu minut. Prowadziło to do przewidywalnego konfliktu Claire z księdzem, który powinien nabierać mocy na przestrzeni następnych odcinków. Również końcówka zwiastuje przyśpieszenie akcji  - pokazano zdeterminowanie Claire w celu powrotu do domu. Należy jej przyklasnąć bo znaczy to bardziej dynamiczne odcinki.

Jednak za sprawą klimatu nie mam nic przeciwko takim spokojnym epizodom jak ten. Przyjemnie ogląda się zimne mury szkockiego zamczyska i prymitywizm ówczesnych ludzi. Słuchanie szkockiego czy niezwykłych śpiewów w przyciemnionych salach to również wartość dodatnia.

Czego chciałbym więcej? Więcej akcji z perspektywy innych bohaterów. Trzy odcinki to wystarczający by przedstawić Claire, teraz należy się skupić na kimś innym. Serial ma pod tym względem dużo do zaoferowania. Życzyłbym sobie też mniej voice coverów. Claire mówi o oczywistościach, a to nigdy nie jest dobre.

OCENA 4.5/6

Outlander S01E04 The Gathering
Ładny i klimatyczny odcinek. Standard dla Outlander. Słuchanie przemówień po szkocku i oglądanie mężczyzn w kitlach nie powinno mi się znudzić. Tym bardziej jeśli wystarczająco często będą grać w palanta, polować na dziki i składać hołd lenny. Jednak najwyższy czas by fabuła ruszyła do przodu. Claire planująca ucieczkę i niezbyt zrozumiałe zamieszanie z Jamiem to za mało. Mocno przewidywalny koniec, zero napięcia i długie nic nie wnoszące sceny. Serialowi brakuje siły napędowej, wciągającej intrygi zmuszającej do powrotu. Oglądanie jak radzi sobie Claire to nie to czego oczekiwałem po serialu. Na szczęście następny odcinek zapowiada się lepiej. Wyprawa z Dougalem powinna wprowadzić tak wyczekiwane urozmaicenie do serialu.

OCENA 4/6

Outlander S01E05 Rent
Chyba najbardziej wciągający odcinek. Niby prosta podróż przez ziemię MacKenziech polegająca na zbieraniu podatków. Pokazania życia ówczesnych ludzi to jedno. Zapyziałe wioski, głodujący ludzie, szalejący bandyci pod płaszczykiem patriotyzmu, ludzie pochłonięci własnymi problemami i życiem. Oglądałem to z prawdziwym zainteresowaniem. Nawet scenę podczas, której kobiety farbowały ubrania i śpiewały, moment gdzie Claire mogła poczuć jakąś wspólnotę.

Jednak najciekawszy był aspekt polityczny serialu. Ten wątek rozkwitał powoli, wręcz niezauważalnie. Początkowo szkoccy wojownicy o wolność byli postrzegani przez Claire jako rozbójnicy, gdzie Dougal chciał jak najwięcej pieniędzy zagarnąć dla siebie. Z czasem zaczęła inaczej interpretować wydarzenia i odkryła prawdę. Zbieranie funduszy na nieudane powstanie przeciw Anglikom. Dzięki temu odcinek nabrał mocno fatalistycznego wydźwięku. Inaczej zacząłem patrzeć na te postacie, zastanawiając się jak zginą i jak Claire zostanie powiązana z historycznymi wydarzeniami. Bardziej niż zwykle zainteresowała mnie historię.

Przez większość odcinka Claire była mocno wyalienowana od reszty. Obca wśród obcych. Samotna, nie rozumiejąca tego co się dzieje. Coraz trudniej jest jej akceptowań XVIII wiek, częściej protestuje, ale dlatego, że zależy jej na ludziach. Przez te kilka tygodni wyprawy (świetnie pokazano upływ czasu, zwyczajnie zaliczając przez odcinek kilka wiosek), zbliżyła się do szkotów, a Szkocji do niej. Oni stają w obronie jej honoru, a ona żartuje. Nie jest to może mistrzowskie scenopisarstwo, ale wyciśnięto bardzo dużo z ogranych tropów. A oglądanie karczemnej bójki jak zwykle przyjemne.

OCENA 4.5/6

Outlander S01E06 The Garrison Commander
Fascynujący odcinek, wyraźnie podzielony na sekcję. Dwie najważniejsze i stanowiące przeważającą część odcinka to rozmowy Claire z Anglikami. Pierwsza to zmiana sytuacji Cliare. Znalazła się w innym miejscu i gra kogoś innego. Angielkę chcącą wrócić do domu. To też moment gdy dochodzi do starcia dwóch kultur. Pozornie wyższej Anglików z barbarzyńskimi szkotami. Ci pierwsi reprezentują typową pogardę i wyższość cywilizacyjną, sami zachowują się w sposób nie przystający wykształconym ludziom. Jest też słowne starcie na gruncie moralno-politycznym o prawie do wolności Szkotów. Serial to piękna laurka dla tych ludzi. Przesłodzona, dobitnie pokazuje kto dobry, a kto zły, ale proste opowieści czasem są najlepsze.

Druga rozmowa, w tym samym pomieszczeniu, co by dorzucić klimat zaszczucia, to dialog Claire z kapitanem Randallem. Potok kłamstw i pokazanie zła w człowieku, tego jak czerpie przyjemność z brutalności i władzy, którą bezwzględnie się posługuje. Pełna napięcia i emocji rozmowa z wybuchowym końcem gdzie Dougal ratuje Claire.

Coraz bardziej podoba mi się sytuacja w jakiej znalazła się główna bohaterka. Gdy udaje się do Anglików oddycha z ulgą. Myśli, że znalazła się wśród swoich. Tylko nie ma już swoich. Jeszcze mocniej podkreślono jej alienację. Dwie strony wojny uważają, że szpieguje dla wroga. Jej jedyna nadzieja to powrót do przyszłości. Tylko czekać, aż kamyki zawiodą i pozbawią ją złudzeń.

Końcowe zbliżenie Jami'ego i Claire mocno na siłę. Myślałem, że ich romans będzie dłużej rozgrywany, tak by coraz bardziej zaczęli sobie ufać, gdzie uczucie będzie czymś naturalnym. Zamiast tego ślub okazał się jedynym wyjściem by uratować ją przed Anglikami.

OCENA 5/6

Outlander S01E07 The Wedding
Niemal cały odcinek to noc poślubna Claire i Jamiego. To mógł być samobójczy punkt wyjścia, ale serial wyszedł z tego pomysłu obronną ręką. Sceny między nowo poślubionym małżeństwem były gęste od napięcia seksualnego. Pierw strach Claire, długie rozmowy między bohaterami i poznawanie się. Potem konsumpcja związku. Ładnie nakręcona erotyka zakończona w dosadny sposób, tak by podkreślić brak doświadczenie Jamiego w łóżku. A potem dalej rozmowy, trochę coraz ładniej zrobionego seksu i rozmowy. Wszystko w wyważonych proporcjach by nie znudzić. Dobrze się to oglądało. Ładne nagie kobiece ciało zawsze się dobrze ogląda. Tylko mało tutaj treści.

Najbardziej istotne było zagubienie Claire. Jak pogodziła się z losem angielki wśród szkotów. Poddała się, zdradziła męża i wyszła za Jamiego. Jakby żyła w nowych czasach. Najfajniej wyszła ostatnia scena gdzie znajduje swoją obrączkę. Udało się jej znaleźć chwilę szczęścia podczas seksu z Jamiem, a na koniec dostała brutalne przypomnienie kim jest. Jakby znak, że przeszłość ją jeszcze nawiedzi. Przy okazji wżeniła się w niezłą rodzinkę. Mogłaby się teraz zająć polityką. I mam nadzieje, że wątek romansowy nie przyćmi reszty.

Wybitnie udały się scenki komediowe z Agnusem, księdzem i Nedem. Chwila odwrócenia uwagi od jednolitej komnaty małżeńskiej.

OCENA 4/6

Outlander S01E08 Both Sides Now
Im wyższy koń tym upadek bardziej boli. Spodobał mi się Outlander, czerpałem duża przyjemność z oglądania serialu, podziwiania szkockich krajobrazów, obrzędów i zwyczajów. Nawet zainteresowała mnie historia Claire. Wsiąkłem. Dlatego tak bardzo jestem zniesmaczony tym odcinkiem. Zapowiadał się dobrze. Dalsza część podróży, spotkanie z niemową, dawnym nieznajomym Jamiego oraz możliwość zdjęcia nagrody z jego głowy. Potem była scena akcji i trochę humoru gdy Claire uczyła się samoobrony. Sprawnie napisane, szybko zleciało.

A potem zaczęło się coś psuć. Pięć minut po tym jak Claire nauczyła się władać nożem musi go użyć na chcącym ją zgwałcić angielskim dezerterze. Parszywe scenopisarstwo. Strzelba powinna być wprowadzono na scenę z dużym wyprzedzeniem. Jako widz muszę być świadomy jej istnienie, przyzwyczaić się do niej, zapomnieć, a potem gdy zostanie użyty zdać sprawę, że to normalne, ona tam po to stała. Tutaj zamiast budować opowieść, rzucono we mnie brzydkim ochłapem. Serial poszedł na niewybaczalna skróty. Jestem tak bardzo zniesmaczony, że nie mam ochoty na więcej. Już lepiej jakby w flashbacku pokazano jej szkolenie przed wyruszeniem na wojnę. Podejrzewam, że nauczono ja jak się bronić. To byłoby bardziej wiarygodne.

Niestety to nie jedyne wykroczenie odcinka. Flashbacki z mężem Claire były zbyt długie. Rozumiem, że tęskni, ale nie chcę tego oglądać przez tyle czasu. Do tego jego wątek był bardzo przewidywalny. Z melodramatyczną końcówką od której pękają zęby. Dwoje kochanków w tym samym miejscu, ale w innym czasie. Krzyczą do siebie. Ich miłość jest tak wielka, że słowa podróżują przez czas. I nagle pojawiająsię Anglicy, porywają Claire i nie ma happy endu, którego nikt nie oczekiwał.

Mało? To jeszcze słówko o końcówkę. Claire jest wieziona do Randalla, ale obmyśla plan. Prawie udaje się jej uciec dzięki swojej inteligencji. Wykorzystuje wiedzę z przyszłości i prawidłowo rozszyfrowuje patrona Black Jacka. Potem wszystko się wali i znowu ma zostać zgwałcona. Świetna gra aktorska Caitrony Balfe, jak przeszła od pewnej siebie kobiety-szpiega po ofiarę męskiej napaści. Taki świat, tacy bohaterowie, nie przeszkadza mi, że znowu gwałt jest wykorzystywany jako narzędzie narracyjne. Przeszkadza mi, że kobieta jest ratowana przez mężczyznę, który nie miał prawa się tam pojawić. Jamie wskakujący przez okno na którymś piętrze i ratujący żonę. Wyglądało to jak scena z campowej komedii.

OCENA 3/6

Vikings S04E05 Promised
Odcinek ni miał wątku przewodniego. Kolejny zlepek scen przedstawiających życie wikingów budujący wątki, które będą stopniowo rozwijane. Można w nim wyróżnić dużą rolę kobiet, to one ruszały wątki do przodu i wpływały na zachowania mężczyzn. Chciałoby się żeby częściej dostawały swoje sceny, ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Najwięcej zmieniło się u Lagherty. Przez dotychczasowe odcinki grała kochankę, może nawet coś czuła do Kalfa. Wszystko miało się ułożyć, w końcu nadchodziła wielka ceremonia zaślubin. Tylko ona mu obiecała, że go kiedyś zabije za zdradę. Czuła coś do niego, pożegnała pocałunkiem, ale nie zawahała się wbić mu sztyletu między żebra. To musiało się tak skończyć. Podobało mi się, że jej wątek był klamrą odcinka, a nawet tytuł odnosi się do jej obietnicy. Rozczarowało mnie niewiele scen dla Lagherty. To jednak wynika z innego problemu - zbyt dużej liczby postaci.

U Ragnara znowu spokojnie. Oddaje się nałogowi, zabawia się z Chinką i zwierza jej. Serial wytworzył przyciągające oko napięcie seksualne między tą dwójką. Nawet Ragnar się z nią zabawiał. Nie chciał zwykłej kochanki, chciał ją uwieść. I udało mu się. Pięknie nakręcona, odrobinę oniryczna przez zastosowania rozmyć, scena kąpieli i seksu w bali zakończona ścięciem włosów i pocałunkiem. Jednak mi się bardziej podobały rozmowy. Choćby ta na dachu, gdy Ragnar przyglądał się uczcie i zwierzył z porzuconej wioski. Jednak ważniejsza była opowieść o tym jak stary się czuje. Znudzony wojaczką pragnie spokoju. Wygląda to na kryzys wieku średniego. Potrzebne mu są nowe wyzwania. Paryż już był, czas na podróż do Chin.

W Kattegat wydarzyły się jeszcze dwie rzeczy. Za sprawą Torvi Bjorn szukający swojego miejsca w wiosce, dowiedział się do kogo należy pierścień zabitego berserkera. Teraz czas na zemstę. Oby wziął przykład z ojca i opracował intrygę. Wpadnięcie z toporem i chęć morderstwa mnie nie usatysfakcjonuje. Ten wątek musiał zostać szybko poruszony więc nie zaskoczył.

Zaskoczyła scena z Ivarem. Nauki Flokiego i zabawa z dziećmi pokazują wykluczenie kalekiego dziecka z społeczności. Nadopiekuńcza matka tylko wszystko utrudnia. Myślałem, że zabawa do której nie jest przystosowany z powodu swojej niepełnosprawności skończy się brutalną lekcję. Jakże się myliłem! Dzieciak złapał za swoją siekierkę i zabił inne dziecko. To było zaskakująco brutalne, popychające wątek jego i Ashlaug w niespodziewanym kierunku.

W Paryżu w miarę spokojnie. Rollo i Odon przygotowują się do najazdu - nic ciekawego. Ciekawsze są słowa księżniczki ostrzegającej męża. Rollo niedługo będzie musiał się nauczyć grać w grę spisków. Ona już umie kontrolując swojego ojca. Umie połowa dworu. Na szczęście kostki domina zaczęły się już przewracać. Cesarz dowiedział się o ambicjach Odona, ale nic z tym na razie nie robi. Na wszystko przyjdzie czas. I znowu na kobiecej postaci spoczywa ciężar tego wątku.

W Wesex dalej nudnawo. Nie ma wikingów, nie ma nawet zagrożenia wikingami więc niezbyt mnie to ciekawi. Jest za to Ekbert rozmawiający z Bogiem. Widziałem już wiele tego rodzaju scen, gdy w kościele władca wyzywa Wszechmocnemu. Największe wrażenie wciąż robi na mnie ta z The West Wing. Tutaj była poprawna. Pokazała, że mimo swojego machiawelizmu i chorych ambicji Ekbert dalej jest wierzącym chrześcijaninem. Pragnie światła, ale jeśli ciemność pomoże spełnić jego ambicję przystanie na to. Poproszę więcej jego konfliktu moralno - religijnego.

Coraz bardziej podoba mi się Judith. Jak nieśmiała księżniczka zmieniła się w pewną siebie kobietę umiejąc przeżyć i być sobą w męskim świecie. Najlepiej to widać podczas sceny kłótni z mężem. Ona zdradza, on zdradza, ich małżeństwo istnieje tylko teoretycznie. Przy czym Judith zdaje sobie sprawę tego kim się stała i wie, że jej seksualność to jedyna broń w tym świecie. Zaczyna używać jej z pełną świadomością.

OCENA 4.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz