poniedziałek, 18 października 2021

WarioWare, Inc.: Mega Microgames! [GBA] - recenzja

Jak większość ludzi lubię wracaj do znanych już rzeczy. Ponowne spotkanie z WarioWare Inc. jest dla mnie powrotem podwójnym. Z jednej strony odświeżam sobie grę w którą zagrywałem się w liceum i spędzam czas jak ten niczego nieświadomy nastolatek z mało znaczącymi problemami w porównaniu do tego co ma teraz człowiek na głowie. Z drugiej strony znowu przelewam swoje myśli na wirtualny papier pisząc swoje wrażenie po ograniu tej pozycji. Gdybym był bardziej pretensjonalny mógłbym sparafrazować Doktora Manhattana z Strażników i pokazać jak mało się zmienia mimo upływu lat. Na szczęście nie jestem. Nie jestem też wredny więc nie będę nic pisał o potworku który wyszedł wtedy spod mojej klawiatury. Pisać dalej nie umiem, ale tamta recenzja nie dałaby spać po nocach niejednemu puryście językowemu.

Postać Wario polubiłem od samego początku i podczas mojej przygody z emulacją lat młodzieńczych często do niego wracałem. Pierw klasyczne platformówki z Game Boya, a potem odkrycie zbioru z mikorgierkami. Nie będę przybliżał tutaj jego genezy. To nie czas i miejsce na to. Powiem tylko, że moje zdziwienie było ogromne gdy platformówki nie polegały na prostym przechodzeniu plansz z lewa do prawa, a główny bohater był tak na prawdę antybohaterem. Zamiast ratowania księżniczki chęć wzbogacenia się, a sympatyczny wygląd zastąpiony w sumie też sympatycznym, ale w kategorii wujka z podlaskiej wsi lub bywalca ławeczki pod wiejskim spożywczym. Kolejnym, może jeszcze większym zdziwieniem była zmiana formuły w serii WarioWare. Zbiór króciutkich szybko następujących po sobie gierek popierdółek. Moje dawne ja wychowane na arcedówkach i bawiące się flashówkami w przeglądarce i obecny ja często zmęczony rozbudowanymi tytułami wymagającymi dziesiątek godzin jesteśmy zachwyceni tą formułą.

Siła i urok WarioWare Inc. leży w prostocie i minimalizmie formy. "Microgames" w tytule nie jest bez powodu, a nazywanie ich minigeirkami jak dawniej mówiło się na flashówki byłoby nad wyrost. Gry są kilkusekundowe, a gameplay jest maksymalnie uproszczony, zazwyczaj polega na wciskaniu jednego przycisku w odpowiednim momencie lub używaniu strzałek do poruszania się postacią. Rzadko kiedy wykorzystuję kombinację tych dwóch. Patrząc z dystansu i ukończeniu całego tytułu na 100% (chwalę się) powinienem on być monotonnie powtarzalny. Co oczywiste, tak nie jest. Wciskając A skaczesz, wkładasz palec do nosa, zjadasz jabłko, łapiesz spadającą rurkę, wcielasz się w Małysza, kontrolujesz wysokość rakiety, bawisz w rewolwerowca, liczysz żaby, usypiasz kotka, łapiesz myszkę i grasz w pinballa. Rozumiecie o co chodzi. Szczególnie ciekawie robi się w "kampanii" gdzie gry pojawiają się w losowy sposób i błyskawicznie metodą prób i błędów trzeba się ich uczyć. W sumie jest ich ponad 200 (plus kilka minimalnie bardziej rozbudowanych na zakończenie każdego rozdziału) pogrupowanych w kilka kategorii nadzorowanych przez jednego z przyjaciół Wario - zwierzęta, sport, logiczne czy klasyki Nintendo z dobrze znanymi grafikami i dźwiękami z innych tytułów. Trafiło się nawet kilka gier na dwie osoby. I tylko szkoda, że brakuje zawartości. Kampania jest krótka i prosta, może na jakieś 2h. Prócz tego jest tylko tryb wyzwań gdzie zalicza się każdą grę po kolei bijąc z góry ustalony wynik co jest tylko formalnością. Kilka podejść i zaliczone. Szkoda bo aż prosi się o jakieś losowe playlisty lub modyfikatory rozgrywki wydłużające zabawę. Na szczęście sama czynność odhaczania kolejnych etapów jest satysfakcjonująca. Krzywa nauki jest idealnie zbalansowana. Zanim człowiek zacznie się frustrować zaliczy wyzwanie i przechodzi do następnego. Może z dwa - trzy razy trafiła mi się gierka która mnie zirytowała. W biciu rekordów najfajniejsze jest gdy gra zaczyna hipnotyzować. Tempo jest tak szybkie, że mrugnięcie oka może przeszkodzić, czuć tylko grę, nie liczy się to co na około, kluczową rolę odgrywa pamięć mięśniowa i rytm, na wyższych obrotach wygląda to niczym gra muzyczna gdzie zapamiętuje się krótki sekwencję i wciska je jeszcze zanim mózg zorientuje się co widać na ekraniku.

WarioWare Inc. to idealny przerywnik. Odpalasz na kilak minut, pozwalasz zrelaksować się mózgowi i chłoniesz absurdalnie przerysowaną stylistykę. Kilka razy jest zabawnie, kilka razy czuć cringe. Ogólnie warto. Zwłaszcza jeśli ktoś tak jak ja ma ochotę na coś prostego, satysfakcjonującego i zaskakującego. Teraz jestem bardzo ciekaw jak seria ewoluowała na przestrzeni tych kilkunastu lat. I zastanawiam się czy za kolejne 15 lat jako stary dziadyga pod pięćdziesiątkę znowu wrócę do pierwszego WarioWare.

Inne gry w 2003 roku - Advance Wars 2, Call of Duty, Final Fantasy X-2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz