poniedziałek, 12 maja 2014

Winter is coming[Captain America: The Winter Soldier]

 Długo się zbierałem by napisać parę słów o najnowszym filmie sygnowanym logiem Marvela. Nie chciałem spisywać emocjonalnej relacji zaraz po seansie bo wyszłaby z tego pozbawiona sensu, pełna zachwytów, laurka dla Kapitana. Odczekałem parę dni, przemyślałem kilka spraw, a laurka i tak powstanie. Jeszcze bardziej kolorowa niż miała być na początku. Bo Winter Soldier to film, który nie powinie mi się tak podobać. Pierwszego Capa darzę ogromnym sentymentem bo podszedł w oryginalne sposób do pokazania superbohatera, a usytuowanie akcji podczas alternatywnej drugiej wojny światowej była dodatkowym smaczkiem i miłą odmianą od typowych filmów komiksowych. Mimo tego bałem się jak ten archaiczny bohater poradzi sobie w naszych czasach w erze post Avengers. I ku mojemu zdziwieniu okazał się najlepszym filmem drugiej fazy, z łatwością wyprzedzając w moim rankingu zaledwie poprawnego Iron Man 3 i rozczarowującego w wielu miejscach Thor: Dark World. Ba, postawiłbym go na równi z dziełem Jossa Whedona i  przed pierwszym Człowiekiem w Żelazie. Czemu? Bo zwyczajnie w świecie bawiłem się doskonale i zaangażowałem w seans bardziej niż powinienem. Pewnie gdybym był jakieś 10 lat młodszy piszczałbym z ekscytacji podczas seansu jak fanki Zmierzchu na nocnej prapremierze kolejnej części. Nie żebym wiedział co na takich premierach się dzieje...

Jeśli przy odrobinie wyobraźni Captain America: First Avenger  może zostać nazwany filmem wojennym tak Winter Soldier zasługuje na metkę kina sensacyjno-szpiegowskiego z komentarzem społeczno-politycznym kryjącym się pod przykrywką superhero. Intryga nie jest zbyt skomplikowana, ale w paru miejscach potrafi zaskoczyć. Wymusza też ciągłe kwestionowanie tego co dzieje się na ekranie. Obowiązuje zasada ograniczonego zaufania bo nie wiadomo kto okaże się zdrajcą, a kto sojusznikiem lub znienacka wyskoczy z pudełka. W tym aspekcie niestety marvelowy rodowód działa na niekorzyść. Większość głównych postaci jest dobrze znana i wiadomo czego można się po nich spodziewać. Tutaj zaskoczenie widza jest niemożliwe. W przeciwieństwie do bohaterów z drugiego planu. Tutaj cały czas oczekuje się zmiany frontu i niespodziewanego zagrania. Oczywiście jest też wielkie zagrożenie, które trzeba powstrzymać bo inaczej miliony niewinnych duszyczek odejdą z tego padołu łez więc stawka jest wysoka. Cieszy, że spójna fabuła łączy się z poprzednią częścią mimo, że jest to taki quasi sequel. Cała historia jest mocno współczesna, porusza orwellowski problem dużego brata roztaczającego parasol ochronny nad obywatelami, bierze trochę z PRISM, dorzuca tajemnicze organizacji, walkę o wolność Amerykanów (znaczy się świata) i podstawowych praw obywatelskich. Jest poważnie i dlatego nie pasuje mi jeden trochę zbyt komiksowy wątek, ale skoro w tym świecie istnieją latające lotniskowce to czemu nie SI. Na pochwałę zasługuje też sposób wprowadzenia retrospekcji, które przypominają co się działo w poprzednim filmie. Nie ma tutaj na początku intra pełnego ekspozycji, ale stanowią one integralną część narracji.

Mimo zaskakująco wysokiego poziomu fabularnego historia to jedynie otoczka w ramach, której działają bohaterowie będące motorem napędowym tego filmu. To co tak dobrze sprawdzało się w Mścicielach działa i u Steva Rogersa z przyjaciółmi. Powoli budująca się drużyna, dynamika i chemia między bohaterami, rzucane od niechcenia uwagi, które bawią czy wspólne działanie w terenie. Takie mini Avengers, ze ludźmi zdającymi sobie sprawę z swoich umiejętność, śmiertelności i ograniczeń. Może nie licząc Rogersa, on boryka się z innymi problemami. Jest to człowiek nie z naszych czasów, archaizm pełen dawnych ideałów, któremu ciężko się przystosować. Nie chcę się zmienić i dostosować do XXI wieku, chcę pozostać sobą. Musi się też zmierzyć ze swoją przeszłością. Tutaj pojawiła się jedna, niezwykle gorzka scena, której za nic nie spodziewałbym się w letnim blockbusterze. Cieszy, że scenarzystą największą wadę bohatera czyli obrońcę ideałów Ameryki udało się przekuć w największą zaletę bez moralizatorskiego zacięcia czy pompatycznych scen z Rogersem stojącym na tle powiewającej flagi. Trochę szkoda, że Chris Evans nie jest bardziej utalentowanym aktorem. Póki biega i walczy jest dobrze. Gorzej gdy coś mówi i kamera skupia się na nim bo za często ogląda się ten sam garnitur min i emocji. Na przeciwnym biegunie jest Czarna Wdowa, która również musi się mierzyć z przeszłością, ale robi to z wdziękiem i odpowiednio luźnym podejściem. Skład drużyny dopełnia Falcone, kolejny heroes. Krótki reserch powiedział, ze ta postać komiksowa jest często wyśmiewana dlatego, że potrafi rozmawiać z ptakami. Tutaj nic takiego nie miało miejsca i jak pozostali posiada pewną rysę. Jest to były żołnierz cierpiący na PTSD korzystający z jetpacka przez co sceny z jego udziałem są niezwykle efektowne. Galerie głównych postaci dopełnia Alexander Priece (genialny Robert Redford) zarządzający S.H.I.E.L.D. oraz tytułowy Winter Soldier. Wyrazisty antagonista, postać tragiczna i istotna dla całego uniwersum. Co ważne film potrafił pokazać zajebistość Zimowego Sołdata i sprawić, że był prawdziwym zagrożeniem mimo, że równie dobrze całość broniłaby się bez niego. 

Podczas czytania recenzji po seansie zaskoczyła mnie jedna rzecz - niezwykle mało miejsca poświęca się stronie technicznej filmu podkreślając głównie imponujące efekty specjalne. I z tym nie mam najmniejszego zamiaru polemizować bo graficy komputerowi odwalili kawał dobrej roboty, a mieli jej całkiem sporo, zwłaszcza podczas finałowej sekwencji, która epickością przebija połączone siły IM3 i Dark World. Jednak powodów do chwalenia jest więcej. Choćby choreografia walk gdzie żadna z postaci nie posługuje się tym samym stylem walki. Już pomijam takie szczegóły jak używanie tarczy, cybernetycznej ręki czy gadżetów Natashy. Chodzi o sposób poruszania się i zadawane ciosy. Zimowy preferuje brutalny styl stawiający na szybką eliminację wrogą, Wdowa za to ma bonus do zręczności i tak samo jak rąk często używa swoich boskich nóżek. Pojedynki wręcz są długie, zróżnicowane i świetnie pokazane. To wszystko zasługa cichych bohaterów tego filmu - braci Russo. Anthony i Joe w swojej filmografii nie mają znaczących filmów, pracowali głównie nad serialami (choćby moje ukochane Community, gdzie razem lub osobno nakręcili kilkadziesiąt odcinków) dlatego tym większe było moje zdziwienie, że zostali oddelegowani przez decydentów Marvela do tak istotnego zadania. I wywiązali się z niego lepiej niż ktokolwiek by przypuszczał przebijając się do pierwszej ligi kina rozrywkowego. Dynamizm akcji, tworzenie odpowiedniego nastroju czy fenomenalne strzelanina czy bijatyki. Nie tylko umiejętnie operowali obrazem (pokłony za scenę od boku, jak z rasowego mordobicia podczas jednego z pierwszych starć Capa), ale też dźwiękiem. Klimatyczny atak na statek w ciszy to małe mistrzostwo świata. Już nie mogę się doczekać następnego seansu z możliwością przewiania by w pełni rozkoszować się wybranymi scenami.

Więc ideał? Jasne, że nie. To w końcu kino rozrywkowe obarczone pewnymi uproszczeniami i komiksowymi zagraniami, które będą niektórym przeszkadzać. Brakuje też trochę wyjaśnienia czemu wydawałoby się szeregowi przeciwnicy stanowią godnych przeciwników dla superżołnierza. Irytowały też niektóre strzelaniny z uwagi na niską celność broni maszynowej, krótkiej i długiej co niestety jest typowe dla filmów akcji, a mnie strasznie irytuje. Niestety nie zwróciłem też większej wagi na muzykę czyli musiała być nijaka, a przydałby się jakiś charakterystyczny motyw.

SPOILEROWY AKAPIT
Dla tych co już widzieli moja wrażenia odnoszące się od uniwersum. Przede wszystkim niepotrzebnie wprowadzono wątek Zoli, chociaż tłumaczenie planu w serwerowni miało zaskakujący rezultat i nie było zwykłym przechwaleniem się villiana. Wydaje mi się, że przypomniano o nim by płynnie wprowadzić go do serialu z agentką Carter, który został już zapowiedziany przez ABC. Ciesze się z tego jak Disney umiejętnie rozwija swoje Mavel Cinematic Universe i łączy różne media do opowiadania historii w jednym świecie. Wpływ wydarzeń z Winter Soldier będzie dalekosiężny, nie wpłynie jedynie na The Avengers 2, kontynuację, ale głównie serial Agents of S.H.I.E.L.D. Reperkusje wydarzeń dały zespołowi Culsone nowe życie i przywróciły wiarę w serial, szkoda tylko, że żadna postać nie zaliczyła krótkiego cameo. Widać, że jego trudny początek i linia fabularna były podporządkowane filmowi, który można nazwać odcinkiem specjalnym serialu. Zanosi się też, że powrót Buckyego nie ograniczy się tylko do roli Winter Soldiera i ewentualnego powrotu na ścieżkę dobra. Aktor ma podpisany kontrakt na jeszcze 6 filmów więc wszystko wskazuje na to, że to on przejmie tarczę Kapitana, a po tym co pokazał w tym filmie jestem w stanie uwierzyć, że udźwignąłby własny. Sam Captain America 3 jest ciekawym doświadczeniem bo w boxoffice będzie bezpośrednio konkurował z Batman/Superman od DC. Ciekawe czy DC ze strachu przed swoim największym konkurentem przesunie premierę filmu. Na koniec, scena po napisach, zgrabne przedstawienie bliźniaków, pokazanie supermocy w uniwersum i krótka zajawka na Age of Ultron. Już tylko rok do premiery, będzie na co czekać!
KONIEC SPOILEROWEGO AKAPITU

Korzystając z okazji nie odmówię sobie okazji wylania pełnego wiaderka pomyj, fekaliów i uryny na polskiego dystrybutora. Fajnie, że film był w kinach wcześniej niż w USA, ale nie usprawiedliwia to fatalnego tłumaczenia, które wygląda na efekt pośpiechu bo jeśli to norma to tłumacz jest prawdziwym partaczem i powinien zająć się czym innym. Masa literówek (już w pierwszym zdaniu!), problem z polskimi znakami, niektóre zwroty przetłumaczone jak przez translator, chaos przy złożonych zdaniach wywołany przez dziwny szyk wyrazów. Tragedia, zwłaszcza jak myślę, że ktoś wziął za to pieniądze. Skoro o warunkach seansu mowa to jeszcze o Trzy De - zbędny bajer, w ogóle niezauważalny podczas scen akcji, czasem rzucający się w oczy podczas statycznych dialogów, zbędny dodatek wyłudzający dodatkowe pieniążki i sztucznie przyciemniający obraz co tradycyjnie irytowało. 

Obowiązkowy akapit podsumowujący mówi wam byście poszli do kina. Jeśli już widzieliście Captain America: The Winter Soldier to zróbcie to ponownie po premierze na Bluray i rozkoszujcie się kawałkiem świetnego kina. Ja na pewno tak zrobię. Następnym razem ominie mnie powolne odkrywanie prawdy i ratowanie świata wraz z bohaterami, ale będę się bawił znakomicie.  

Kolejna wizyta w kinie to prawdopodobnie Godzilla. Tam na pewno będę piszczał.

OCENA 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz