niedziela, 19 listopada 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #257 [13.11.2017 - 19.11.2017]

SPOILERY

GLOW S01E05 Debbie Does Something
Nie dość, że najzabawniejszy odcinek to jeszcze pokazali całkiem efektowne przedstawienie wrestlingowe. Wciągnąłem się, pośmiałem i lepiej poznałem niektóre bohaterki. Ruth wreszcie odnalazła swoje powołanie i będzie radzieckim stereotypem. To pasuje, zwłaszcza, ze Debbie to ucieleśnienie Ameryki. Konflikt osobisty i światopoglądowy z wrestlingiem w tle. Kupuje! I cieszy mnie większa ilość scen między tą dwójką. Na przyjaźń nie liczę, ale na ciekawe relację jak najbardziej.

Inne:
- Ruth dała czadu na imprezie sponsorowanej gdy pierwszy raz wcieliła się w swoją bohaterkę. I ten zachwyt Sama.
- Debbie wreszcie zrozumiała czym jest wrestling. To telenowele gdzie się biją. I jak się zajarała!
- świetne pojedyncze scenki z innymi dziewczynami. Od kupowania pizzy i nieumiejętną próbę podrywu po głupie telefony do koleżanek.

OCENA 5/6  
 
GLOW S01E06 This Is One of Those Moments
Czasem sam nie wiem czy lubię te bohaterki czy nie. Ale to chyba dobrze, pokazuje jak bardzo złożone to postacie. Chwiejne nastroje Ruth i jej niezdecydowanie mnie denerwują przy czym jest zabawna jako złoczyńca i kibicuje jej w karierze. Debbie gwiazdorzy i czasami jest nie do zniesienia przy czym można ją zrozumieć po tym jak jej życie wywróciło się do góry nogami. Justin, Melrose, Cheryll, wszystkie mają jakieś wady, ale i mnóstwo zalet. I dlatego są tak fascynujące na ekranie.

Sam odcinek miał kilka niezłych scen, szczególnie tych na sali treningowej. Uwielbiam jak dziewczyny są w dużej grupie, ćwiczą i rozmawiają. Widać też, że nauka nie idzie na marne i zbliża się ich pierwszy publiczny występ, którego jestem bardzo ciekaw. To może być wielki niewypał. Chociaż kto wie, oglądanie ich na ringu jest na razie absurdalne, ale nie bez przyczyny GLOW odniosło sukces w latach '80.

OCENA 4.5/6 

Mindhunter S01E01 Episode 1
Stranger Things nadrobiono więc można się zabrać za kolejny Netflixowy serial. I czy na prawdę muszę zaczynać od tego jak jest dobrze? Przecież to wiadomo od kiedy David Fincher był łączony z projektem. Do tego początki behawiorystyki kryminalnej i seryjni mordercy. Przecież to samograj. W przeważającej mierze jest to odcinek o rozmawianiu. O mordercach, o nowych sposobach nauki, o tym, że świat jest be i nikt go nie rozumie. Ogląda się to lepiej niż niejeden film akcji, ani chwili na nudę. Bohaterowie są wyraziści, mają wady i zalety, szybko można ich poznać by potem zagłębiać się w nim coraz bardziej. Do tego serial jest piękny. Wiadomo, Fincher. Niesamowite kadrowanie i dbałość o detale to jego znaki firmowe. Jaka szkoda, że Netflix nie posiada przycisku odpowiedzialnego za robienie screenów.

OCENA 5.5/6 

Revolution S01E12 Ghosts
Zaczynam się przyzwyczajać do powtórek podczas losowania, w końcu od pierwszego minęło ponad pół roku. Tym razem ponownie padło na Revolution. Trochę się skrzywiłem na myśl powrotu do tego serialu. Jednak rzeczywistość nie okazała się taka tragiczna i odcinek oglądało się z umiarkowanym zadowoleniem. Była to prosta historia wykorzystująca wielokrotnie przerabiane tropy nie robiąc z nimi niczego nowego. Mimo to wciągnąłem się. Wyprawa Milesa po starego buntownika czy napięcie między córką i matką po śmierci Danny'ego. I tylko szkoda nagromadzenia tych głupotek. No nic, może następny odcinek będzie lepszy. Nawet jestem ciekaw kontynuacji.

Inne:
- Charlie pierwszy raz korzysta z karabinu i prawie ma auto aim, okropnie to wyglądało.
- żołnierze Monroe to patałachy, grupa przedszkolaków lepiej by przeszukała szkołę z ukrywającymi się buntownikami.
- za wyłączenie prądu jest odpowiedzialny rząd USA, brak zaskoczenia.
- szkoda, że ten serial nie jest czymś bardziej ambitnym i nie bawi się w tworzenie szalonych historii. Przecież taki atak na USA pod wodzą warlorda z Europy dodałby tu sporo kolorytu.

OCENA 4/6

Riverdale S02E06 Chapter Nineteen: Death Proof
Riverdale pod wieloma względami jest naiwne. Taka konwencja, albo akceptujesz uliczny wyścig jako sposób walki gangów o terytorium albo pukasz się w czoło i oglądasz coś co jest miksem komiksu i teen dramy. Ja zostaje, zapinam pasy i wraz z Jugheadem i Archiem biorę udział w wyścigu chcąc więcej i to jak najszybciej.

Postacie są tutaj jak ogry, mają warstwy. Mimo mocnego zakotwiczenia w stereotypach intensywnie się z nich wyłamują i tworzą oryginalną mieszankę. Tutaj mógłbym kolejny raz ułożyć pieśń pochwalną w kierunku Betty. Dziewczyna z sąsiedztwa, pierw szantażowana przez Black Hooda wydaje mu wojnę po tym jak pomaga swojemu chłopakowi ustawiać auto przed wyścigiem. Jak tu nie pałać do niej sympatią? Nie da się. Przeszła długą drogę, a za kolejnym zakrętem następne przygody.

O ile główny motyw odcinka średnio mnie interesował - poszukiwania Sugarmana, tak wątki obyczajowe i rozpisanie napięcia w odcinku to mistrzostwo. Piątka bohaterów z ważnymi wątkami i dużo wspólnych scen, czego ostatnio mi brakowało. Archie dalej jest naiwny, V i Cheryll łącza siły, a Jughead walczy z narkotykami w szkole. Mocny akcent społeczny, umiejętnie poruszony problem napaści seksualnych i nierówności społecznych. Zadziwiające jaki ten serial jest mądry i dojrzały.

Inne:
- Toni jest lesbijką, a Jughead i Betty do siebie wrócili. Szybko i bezboleśnie. Daję okejkę.
- hmmm a może szeryf Keller jest Black Hoodem? Musi to być ktoś znany dla bohaterów, a Hiriam byłby zbyt oczywistym wyborem.
- Hiriam i Hermione grają w szachy, patrzcie jacy oni mądrzy i przebiegli!

OCENA 5/6

Star Trek: Discovery S01E09 Into the Forest I Go
Wraz z śródsezonowym finałem stwierdzam, że to jednak jest dobry serial. Miał dużo kłopotów, szczególnie na początku, ale udało mu się stworzyć własną tożsamość i zaciekawić bohaterami. Warto było czekać. Nawet będę tęsknił przez te dwa miesiące czego jeszcze kilka odcinków temu był nie napisał.

Ten odcinek był naładowany akcją, miał kilka dylematów moralnych, działania kapitana które można było kwestionować, odrobinę humoru, zwroty akcji i rozwój bohaterów. Dużo tego. Najdziwniejsze, że pozamykał niektóre wątki. Wykradziono technologię maskowania oraz zniszczono Statek Umarłych. Więc antagonista serialu już teraz mówi papa co jest trochę śmieszne na to ile czasu mu poświęcono. Otworzono też nowe, ale spodziewane wątki. Stames przenosi Discovery w nieznane miejsce i prawdopodobnie czas. Czyżby kolejne rozdanie dla serialu?

Kolejną zadziwiające rzeczą jest dla mnie jak bardzo serial idzie w portretowanie bohaterów. Nie szczędzi im cierpień. Molestowany Ash, Michael wciąż z swoją traumą po stracie przyjaciółki i zhańbieniu imienia, Stames i jego poświęcenia, Lorka z swoją dwuznacznością. Kto by się spodziewał jeszcze na początku, że tyle uda się z nich wykrzesać. Teraz ciężko mi  znaleźć swojego ulubieńca i sceny z każdym z nich oglądam z niemałym zainteresowaniem.

OCENA 5/6

Stranger Things S02E09 Chapter Nine: The Gate
Jestem z siebie dumny. Udało mi się ukończyć Stranger Things w ponad dwa tygodnie zamiast usiąść w niedziele na kacu i pochłonąć całość za jednym razem. Byłoby to czymś zupełnie normalnym. Netflix ma w zwyczaju robić seriale z okropnymi cliffhangerami, które wręcz każą włączać kolejne odcinku. Było ciężko, ale udało mi się oprzeć. Dodatkowy benefit to minimalnie mniejsza przerwa w oczekiwaniu na kolejny sezon. Czy raczej kolejną część, jakoś serialowa nomenklatura nie pasuje mi do Stranger Things

Jednak miało być o finale, a nie moich osobistych osiągnięciach. Kurde jeżu, ależ to było dobre! Czterdzieści pięć minut opowieści nie tyle trzymającej w napięciu co przykuwającej do krzesła kilkutonowymi łańcuchami. Boisz się mrugać by przeoczyć jak najmniejszą liczę klatek i oglądasz to na bezdechu dotleniając się jedynie w momentach jakże potrzebnego humoru. Bracie Duffer już kilkakrotnie łączyli swoją świętą trójcę akcji-humoru-dramatu w idealną mieszankę. Teraz trafili na kamień filozoficzny. Żonglując wątkami stworzyli mały majstersztyk w swojej klasie.

 Cieszyłem się z połączenia sił bohaterów i trochę przykro mi się patrzyło gdy się rozdzielali. Zagrało to jednak na korzyść. Trzy mocarne wątki. Niczym kino nowej przygody skrzyżowane z Alien, horrorowe egzorcyzmy i niemalże mistyczna walka z nieokreślonym bytem. Pośmiałem się z chłopakami przedzierając tunelami pod Hawkins, wzruszałem gdy Winona przeżywała cierpienia swojego serialowego syna i gdybym nie był takim twardzielem to uroniłbym łezkę podczas pojednania Hoppera z Jedenastką.

Ten odcinek był też zwieńczeniem tegorocznego dojrzewania. Dzieciaki poznały w zeszłym sezonie siłę przyjaźni i brutalność świata, teraz postanowiły kolejny krok na drodze do dorosłości. Pokazano, że potwory to nie jedyne zło które się na nich czai, równie źli są ludzie. Zszokowani oglądali eksplozję przemocy Billa wobec Steva. Poznali też tą lepszą stronę życia. Miłostki Mike czy Lucasa i Max mają w sobie dużo młodzieńczej niewinności. Czyli w S03 czas poznać smak złamanego serca.

O ile trochę mnie smuci brak potężnego cliffhangera tak podoba mi się optymistyczny epilog. Miesiąc później wszyscy zdrowi bawią się na imprezie szkolnej. Tylko dorośli martwią się przyszłość, dzieci korzystają z życia i nie przejmują przyszłością. Zło wciąż tam jest, ale to problem na przyszły rok.

To był bardzo dobry sezon, ale poczytuje go jako krok wstecz względem debiutu. Za mało było wspólnych scen dla wszystkich dzieciaków, mało fabularnego mięska i niektóre wątki zupełnie niepotrzebne. Dużo tutaj niespełnionych obietnic. Jak choćby monstrualne zło okazało się mało strasznym przeciwnikiem. Mimo to esencja pozostała. Niesamowity klimat, świetnie to wygląda i bohaterowie, których ciężko nie lubić. Czekam na więcej.

Inne:
- jak ja się ciesze, że nikt nie zginął. Dawno nie martwiłem się tak o moich bohaterów jak podczas punktów kulminacyjnych kolejnych wątków.
- pierw pokażemy jaki Bill jest czarujący i szarmancki, a potem zrobiły z niego skurwysyna. Nie ma to jak pobawić się emocjami widza.
- nawet Dart dostał zwieńczenie swojego wątku. Miło.
- Steve przyznający się, że jest dobrą opiekunką do dzieci. I ta ostatnia scena z Dustinem <3

OCENA 5.5/6
OCENA SEZONU 5/6
 
The Deuce S01E01 Pilot 
Dziwnie się złożyło, że ostatnio oglądam seriale historyczne. GLOW, Stranger Things, Mindhunter i teraz The Deuce. Jeszcze dziwniejsze, że wszystkie trzymają niesamowicie wysoki poziom. Za to nie dziwi, że najlepsze jest nowe dzieło Davida Simona. Niczym w The Wire kreuje namacalny świat z żywymi bohaterami, tym razem początków branży porno w Nowym Jorku. Mimo 1,5h odcinek nie nudził ani przez chwilę. Solidnie przedstawił swoich bohaterów i wrzucił w klimat. Ferajna jest zróżnicowana, od prostytutek i alfonsów po feministki i nieudaczników życiowych. Z reporterską precyzją opowiadane są epizody z ich życia oraz historia miasta. Właśnie miasto, to kolejny bohater. Brudne i obleśne zachwyca swoim wdziękiem. Całość podkreślona przez niesamowitą reżyserię Michelle MacLaren. Nie raz zachwyciłem się przepięknymi kadrami i sprawnością snutej historii. Na pewno będę jej kibicował na rozdaniu Złotych Globów. Nominacja to pewniak.

OCENA 5.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz