środa, 19 maja 2021

Star Wars The High Republic: Light of the Jedi

Wiele można pisać o obecnej sytuacji marki Star Wars. Od przejęcia Lucasfilm przez Disneya za niebagatelną kwotą 4 mld dolarów minęło ponad 8 lat. W tym czasie wypuszczono 5 filmów, 3 seriale animowane, stworzono telewizyjne miniuniwersum na Disney+, kilka gier, sporo książek i komiksów, zatrzęsienie zabawek, a toksyczny fandom wywołał niejeden shitstorm. Jednak za największą burze, wywalenie całego rozszerzonego uniwersum do kosza, odpowiedzialna jest Myszka Miki. Stary kanon dalej jest, przyjął jakże marketingową nazwę Legendy- historię które mogły być. Nowe Expanded Universe rozwija się powoli i początkowo bez wyraźnego kierunku. Zaczęto od historii osadzonych między kinowymi epizodami. Zazwyczaj wypełnianie luk nikomu niepotrzebnymi historiami. Coś się zmieniło na początku zeszłego roku. Disney po zakończeniu Skywalker Saga (ugh) musiał znaleźć nowy sposób by o marce było głośno. Tak właśnie powstała Wielka Republika.

The High Republic to multimedialny projekt który w zamierzeniu miał być nowym kołem napędowym Gwiezdnych Wojen. Zaczynamy od książek i komiksów, a potem serial i może film. Ambitnie. Czym więc jest ten jakże szumnie reklamowany projekt? Opowieść o dawno minionej erze w uniwersum. Akcja została osadzona ok. 250 lat przed bitwą o Yawin z Nowej Nadziei, są to czasy prosperity Republiki i Zakonu Jedi. Jednak nie na tyle daleko w historii by zupełnie odciąć się od znanego świata. Czuć tutaj ducha Gwiezdnych Wojen, ale mamy niemalże samych nowych bohaterów. Jest to odważny pomysł któremu jestem w stanie przyklasnąć. Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego o realizacji.

Światło Jedi jest książką wprowadzającą w nowy/stary okres. I w moim osobistym odczuciu nie jest to dobre wprowadzenie. Nie jest też tragicznie, ale po kolei. Zaczyna się przyzwoicie. Katastrofa statku, kosmiczny kataklizm i próby powstrzymania go. Można powtórzyć klasyka i wspomnieć o trzęsieniu ziemi na początku. Czuć zagrożenie, skala stopniowo rośnie i czytając zdarza się przejąć wydarzeniami. Tylko z czasem całe moje zainteresowanie ucieka z prostego powodu - nie ma tutaj interesujących postaci. Nie potrafię nawiązać więzi emocjonalnej z opowieścią jeśli nie mogę się przejmować czyimiś losami. Bohaterowie są, jest ich zatrzęsienie. Nowi Jedi, padawani, politycy, piloci, naukowcy i ci źli. Teoretycznie każdy powinien znaleźć swojego ulubieńca. W praktyce są to wydmuszki odgrywające określone rolę bez głębi osobowości. Gdyby był to film/serial charyzmatyczni aktorzy mogliby ich uratować. Tutaj niestety się nie da. Posągowi idealiści i źli do szpiku kości kosmiczni wikingowie. Wątki osobiste, konflikty wewnętrzne czy niejednoznaczność moralna? Nie ma tego tutaj. Bohaterowie są zazwyczaj pretekstem do opisania spektakularnej akcji. Owszem, kilka postaci zapada w pamięć, ale to głównie zasługa częstotliwości ich występowania. Zawadiacki Jedi czy Mistrzyni odczuwająca moc jako muzykę. Liczę, że w przyszłych opowieściach potencjał postaci zostanie wykorzystany, Charles Soule sobie z tym nie poradził.

Wyszło za to tworzenie świata. Mitologia Gwiezdnych Wojen to gigantyczne rusztowanie służące do opowiadanie zróżnicowanych historii. Grupka do zadań specjalnych oddelegowana do tworzenie The High Republic poradziła sobie nieźle, a autor wprowadzającego tomu robi dobrą robotę dzieląc się tym światem z czytelnikiem. Galaktyka przypomina najbardziej tą z początków Mrocznego Widma. Jedi są potężnym zakonem, kanclerz posiada władzę kształtowania galaktyki, a wojna to małe kosmiczne starcia z piratami, a nie walka o przetrwanie z potężnymi siłami. Jest jednak kilka znaczących różnic. Republika jest tutaj w rozkwicie. Niczym potężne imperium z idealistyczną kanclerz, kolonizującą nowe światy Zewnętrznych Rubieży. Nie ma tutaj widma upadku, nie przez kolejne dziesięciolecia. Jedi, naukowiec, zwykły rolnik czy polityk, wszyscy z niezachwianą wiarą powtarzają "We are all the Republic". Zakon Jedi jest niby ten sam, ale inny. Bardziej aktywny, robiący za strażników pokoju, aktywnie biorący udział w wydarzeniach. I różnorodny. Charles Soul próbuje pokazać zróżnicowanie ras w szeregach zakonu (padawan Wookiee), ról jakie mogą przyjmować (piloci, samotne wilki, strażnicy, dowódcy), to jak interpretują moc (muzyka, wielkie drzewo życia, bezkresny ocean, koła zębate). Wszyscy fani scen akcji z trylogii prequeli również będą zadowoleni. Jedi są potężni, walczą efektownie i moc wykorzystują w spektakularny sposób.

Historia w Świetle Jedi kuleje. Zaczyna się od wielkiej katastrofy i ratowania miliardów po czym zmienia się w kameralną opowieść. To bym jeszcze przełknął, ale początkowa spójność zmienia się w poszatkowaną opowieść. Niepowiązane wątki, które dopiero splatają się w niewiarygodny sposób w finale. Elementem wspólnym są Nihil - kosmiczni wikingowie, obsesyjnie wykorzystujący symbolikę burzy. Niestety nie czuć, że stanowią poważne zagrożenie dla Republiki. Wydają się niegodnym przeciwnikiem, trudno traktować ich na poważnie po czym okazuje się, że przez sposób w jaki byli pisani mocno ich nie doceniałem. I mi to przeszkadza. Zgraja najemników przeradza się w zagrożenie. I trochę mi ciężko uwierzyć, że będę odpowiadali za początek końca Republiki.

Gwiezdne Wojny to kosmiczna baśń. Wchodząc w ten świat trzeba zaakceptować, że nie będzie on wiarygodnie przedstawiony. Mamy tutaj prosty podział na dobro i zło, a szarej strefy moralnej przynajmniej na razie brakuje. Nie jest to wada, ja niestety o tym zapominam i potem czuję się rozczarowany. Chciałbym wiedzieć jak śmierć kilku miliardów obywateli Republiki wpłynęła na popularność kanclerz Liny Soh. Nie dowiem się też jak konfiskata kilkudziesięciu tysięcy droidów nawigacyjnych czy zamknięcie szlaków handlowych w hiperprzestrzeni wpłynęło na gospodarkę. Brakuje mi też głosów i myśli szaraczków. Co myślą o ekspansji Republiki. Mam marzenie poczytać więcej o sprawach socjo-ekonomicznych w tym świecie. Niestety tego nie dostanę. Dostanę bajeczkę jak Rycerze są heroiczni, a źli bardzo źli. I to samo w sobie nie jest złe.

Trudno mi z czystym sumieniem polecić Star Wars: The High Republic: Light of Jedi. Na pewno ludzie spragnieni Gwiezdnych Wojen będą usatysfakcjonowani. Ja trochę jestem, narzekam z przyzwyczajenia i świadomości, że mogło być lepiej. Na pewno sięgnę po inne tytuły. Komiks Marvela wygląda obiecująco. Pomoże w wizualizacji tego okresu Republiki. Natomiast kolejną książką którą przeczytam i o niej opowiem jest młodzieżowe Star Wars The High Republic: A Test of Courage o grupce nastoletnich rozbitków na obcej planecie.

3 komentarze:

  1. Jak tylko się napatoczy, myślę, że sięgnę. Lubię Gwiezdne Wojny, choć wielką fanką bym się nie nazwała. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jakoś wielką fanką Gwiezdnych Wojen nie jestem, więc siłą rzeczy ta książka mnie jakoś bardzo nie kusi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz to Dave Filoni opowiada najlepsze historie w świecie Star Wars, oprócz Madalorianina świetna jest też kreskówka "The Bad Batch". A z książek te Timotyhy'ego Zahna są lepsze niż pozostałe.

    OdpowiedzUsuń