wtorek, 8 lutego 2022

Berserk tom 2

 

Drugi tom Berserka zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu w którym kończy pierwszy. Po uratowaniu przez zabandażowaną postać Guts trafia na tajemniczy Beherit. Dziwaczne jajko z fizycznymi cechami ludzkiej twarzy. Cliffhanger zadziałał do tego stopnia że czułem natychmiastową potrzebę sięgnięcia po kolejny tom. Na szczęście wstrzymałem się, ochłonąłem i spojrzałem trzeźwiejszym okiem na drugi tom mangi Miura Kentarou. Gdybym czytał kontynuację bezpośrednio po pierwszym zachwycie najprawdopodobniej oceniłbym ją dużo lepiej. Trochę dystansu pozwoliło mi się dopatrzeć kilku zgrzytów.

Jednak po kolei. Fabularnie przez cały tom mamy jedną spójną historię, zapoczątkowaną w 2/3 pierwszego wydania zbiorczego. Trochę szkoda bo podobały mi się te krótki opowieści, dające lepsze wyobrażenie o świecie i Gutsie. Jedna długa historia gdy nie jest ekscytująca robi się monotonna. I niestety miałem trochę takie odczucie. Jeśli chcieć streścić fabułę nie zajmie to dużo miejsca. Dowiadujemy się kim jest zabandażowany wybawiciel, jak wygląda backstory Hrabiego i jego córki, a przede wszystkim zobaczymy jak Guts dokonuje zemsty i zabija. Zabija, zabija, zabija. I jeszcze trochę morduję. Ten tom jest w pełni wypakowany akcją. Na szybko policzyłem i prawie 1/2 tomu stanowią walki. Z czego tylko jedno starcie rozpisano na prawie 40 stron. Kentarou jest bardzo uzdolnionym rysownikiem i z przyjemnością się ogląda jego działa, ale w pewnym momencie to zaczyna nudzić. Momentami mam wrażenie, że oglądam slasher gdzie liczy się tylko widowiskowe zabijanie bez skomplikowanych bohaterów i historii.

Momentami jest jednak wręcz przeciwnie. Autor znowu zmusza mnie bym się zastanowił czy ja lubię Gutsa. Coraz bardziej jestem zdania, że bliżej mu do antybohatera niż bohatera. W jakiś sposób straumatyzowany, panicznie bojący się porażki i gardzący słabeuszami. Gardzący w sposób gimnazjalnego rozrabiaki znęcającego się nad słabszymi. Jakby to był jego mechanizm obronny wywołany strachem przed przegraną. Wywyższa się nad innymi, ale w końcu ma dobre pobudki, prawda? Przecież walczy z kanibalistycznymi demonami. Muszę przyznać, że Miura Kentarou udanie zbudował paralelę między Hrabią, a Gutsem w backstory tego pierwszy w taki sposób, że można było z nim sympatyzować.

Prowadzenie narracji ma swoje gorsze momenty, zwłaszcza nadmierna ekspozycja lub wygłaszane moralitety elfa gdy wystarczyłoby spojrzenia na twarz Gutsa lub gdy walki zbyt długo się przeciągają. Jednak gdy trzeba zbudować napięcie dzieje się to perfekcyjnie. Zbliżająca się egzekucja, Puck proszący Gutsa o pomoc, który kategorycznie odmawia, a mimo to pojawia się na placu miejskim. Co się wydarzy? Czy dojdzie do ścięcia czy Czarny Miecznik mimo wszystko zainterweniuję? Albo konsekwentne przedzieranie się przez zamek pełen wrogich żołnierzy, coraz bardziej osłabiony Guts, coraz więcej widocznych ran na ciele. Czy starczy sił na walkę z demonem? Atmosfera jest momentami bardzo gęsta i można by ją kroić nożem.

A krojenia jest tutaj bardzo dużo. Bardziej wrażliwe osoby nie mają tutaj czego szukać. Kentarou lubuję się w pokazywaniu detali okrucieństwa więc zapewne z przyjemnością zaprasza na wycieczkę po sali tortur. Można się kilka razy skrzywić. Zwłaszcza widząc sugestywnie cierpiących ludzi. Ten świat jest okrutny i nie ma co do tego wątpliwości. Momentami jest też horrorowo obrzydliwy. Makabra wylewa się z kolejnych stron, a lovercraftowskie macki potęgują obrzydzenie względem demonicznego pomiotu. Im okropniej tym lepiej.

Całość została znowu bardzo dobrze narysowana. Nie wiem czy styl Kentarou będzie z czasem ewoluował, ale Berserk tom 2 wygląda dokładnie tak jak pierwszy. Ładna kreska to jedno, równie dobre wrażenie sprawia kadrowanie. Mi się najbardziej spodobała pełna detali walka w małym pomieszczeniu, niczym w filmie z zbliżeniami na niszczące się półki, roztrzaskiwane słoiki, małe kadry podkreślające duszność sceny. Czasem jednak miałem wrażenie, że robi się chaotycznie i przeskok na kolejny kadr wydawał mi się chaotyczny. Dalej zachwycam się detalami. Stylistyka jest dziwna. Na pierwszy rzut oka średniowieczna architektura miasta, wnętrza pałaców renesansowe, a zdarzają się klasycystyczne i nawiązujące do starożytnej greki kolumnady i rzeźby. Kompletne pomieszanie. Ciekawe czy wynika to z różnic kulturowych. Czy tak jak przeciętny Europejczyk patrzący na Japonię widzi jeden charakterystyczny styl tak Japończyk wyobrażający sobie Europę ma zunifikowane pojęcie o architekturze która przecież ewoluowała przez ponad dwa tysiące lat.

Przyznaje, Berserk w pierwszym tomie bardziej mi się podobał. Była to bardziej różnorodna opowieść dająca bardzo dobry wgląd w wizję świata wykreowanego przez Miura Kentarou. Drugi tom to głównie opowieść akcji, ale smacznego mięska zagłębiającego się w psychikę bohaterów również się trochę znajdzie. Tylko tym razem cliffhanger rozczarowuję. Zdecydowanie bardziej podobał mi się zaskakujący obraz Beheritu niż przerwa w środku akcji. Chociaż trochę szkoda, że Guts nie zwisa z krawędzi walącej się wieży. Wtedy mielibyśmy dosłowny cliffhanger. Mimo wszystko dalej będę się przyglądał historii Gutsa i jego walce z Ręką Boga.

środa, 26 stycznia 2022

Friday the 13th Part 3 [Piątek trzynastego III]

To jest niesamowite jak można trzeci raz nakręcić tą samą historię i całkiem nieźle na tym zarobić. Gdyby ktoś mi powiedział o mordercy polującym przy domku nad jeziorem mocno bym się zastanawiał o który film z serii Piątek Trzynastego chodzi. Już przy poprzedniej blognotce narzekałem, że to niemalże ten sam film różniący się głównie sposobami śmierci i mordercą. Część Trzecia ma jeszcze mniej unikalnych elementów. Rosnąca liczba ofiar nie sprawi, że film będzie atrakcyjniejszy, wręcz przeciwnie.

Friday the 13th Part III rozpoczyna się zaraz po zakończeniu poprzednika. Ranny Jason ucieka z miejsca zbrodni i bez powodu morduje dwie kolejne osoby. Tak jakby recap z początku miał nie wystarczyć i trzeba było przypomnieć kto tutaj jest głównym bohaterem i jakie ma hobby. Po otwierającej scenie jest klasyczna już sielanka i zapoznanie się z przyszłymi ofiarami. I tutaj muszę pochwalić osobę odpowiedzialną za casting. Niby klasyczna grupka, ale aktorzy sprawiają, że nie irytują i w jakiś sposób można im kibicować. Final girl bez problemu można rozpoznać od samego początku. Jest jeszcze dwójka wiecznie ujaranych hipisów, parka która myśli głównie o seksie, prankster prawiczek i jego potencjalna parterka. Imiona są tutaj nie ważne. Chociaż mam wrażenie, że są to jak dotąd najbardziej wiarygodne i najlepiej zagrane postacie. Chriss przeżywa traumę z przeszłości, mierzy z własnymi słabościami i próbuje odnowić kontakt z dawnym parterem. Hippisi tworzą nietypowy związek gdzie to on jest tym tchórzliwym i mniej charyzmatycznym chociaż pochłaniają zioło z jednakową częstotliwością. Shelly robi sobie głupie żarty udając trupa (tak, wiadomo do czego to na końcu doprowadzi), ma fatalne umiejętności społeczne i kompleks niższości, ale w sytuacjach zagrożenia potrafi zachować się, powiedzmy że heroicznie. Na prawdę ich żałowałem gdy już zaczęli umierać. Pewną nowością zwiększającą dynamikę historii jest dodanie trzeciej frakcji. Grupki motocyklistów którzy przez przypadek stają się kolejnymi ofiarami Jasona. Jestem rozczarowany tym wątkiem bo posłużył głównie do zwiększenia ilości trupów nie mając realnego wpływu na pozostałych bohaterów po tym gdy już spełnił swoją rolę w jednej scenie.

Gdy pierwsza dwa filmy otaczały mordercę nimbem tajemnicy tak Piątek trzynastego III z lubością eksponuje Jasona. Jego zwalista sylwetka dominuję nad swoimi ofiarami, a obrzydliwa twarz została wreszcie schowana za kultową maską. I to nawet działa. Kadry ukrywające sylwetkę i budzące tajemnicę dalej są obecne, ale rozumiem czemu ograniczono ich rolę. W kolejnym filmie z serii nie sprawdzałyby się już tak dobrze. Jason Voorhees przeraża nie tylko tym co robi, ale też kim jest. Maska spełnia swoją rolę. Zakrywa by móc odkryć to co obrzydliwe i zwiększyć efekt przerażenia w finale. A właśnie, finał. Ekipa produkcyjna robi postępy bo jest coraz lepiej. Dynamiczny, wciągający, bez zbędnego przedłużania, a do tego final girl nawiązuję wyrównaną walkę. Ciekawie spina się to z jej rysem charakterologicznym. Gdy po przebytej traumie musi się skonfrontować z swoim oprawcą. Jej początkowy szok szybo zamienia się w wolę walki i triumf życia i ludzkiej determinacji nad śmiercią uosabianą przez Jasona. Czy w takim razie tylko jednostki skrzywdzone w przeszłości w pełni mogą zrozumieć sens życia i dzięki temu walczą z większą determinacją? W końcu co Cię nie zabije to Cię wzmocni. Tylko szkoda, że nieudana zbrodnia z przeszłością kłoci się z Jasonem którego poznałem.

Morderstwa w tej części to typowe hit & miss. Trafia się kilka nudnych dźgnięć, ale jest też parę bardziej kreatywnych. Jak rozpołowienie maczetą chłopaka chodzącego na rękach czy miażdżenie czaszki gołymi rękami zakończone wyskakującym okiem. Może dzisiaj nie robi to większego wrażenie, ale sposób reżyserii, budowanie napięcia i przywiązanie do jak najciekawszego kadrowanie dalej są godne pochwały. Zapewne musiało to robić niezłe wrażenie w 3D, tak jak film był oryginalnie pokazywany. Mam cichą nadzieję, że w dalszych częściach seria pójdzie bardziej w krwawy slapstick niż realistyczne pokazywanie śmierci. pasuje mi taka konwencja do Jasona, który również jest przerysowanym antagonistą.

Mimo wszystkich wad jest troszkę lepiej niż w pierwszej części, a w kilku miejscach robi się interesująco, bohaterowie są fajni, a Jason odgrywa coraz większą rolę kosztem swoich ofiar. To dalej nie jest dobry film, ale przy odrobinie chęci można się na nim dobrze bawić. Na pewno robiła to ekipa filmowa. A końcówka to znowu małe zaskoczenie, które można interpretować na dwa sposoby. Jako budowanie mitologii serii lub szokujące obrazy dręczące wymęczony umysł. Następna część zapowiada się interesująco.

Luźne przemyślenia:

  • strasznie wolno mi idzie ten cykle, w takim tempie do konfrontacji Jasona z Freddym dojdę za ponad dwa lata. Moje zainteresowanie slasherami z filmu na film robi się coraz większe więc postaram się trochę przyśpieszyć.
  • film rozbił boxoffice. Przy budżecie 2,2 mln zarobił prawie 37 mln. Całkiem niezły wynik, po przeliczeniu inflacji nawet dzisiaj można byłoby mówić o sukcesie.
  • krytycy co oczywiste nie byli zachwyceni. Na dzień dzisiejszy na Rotten Tomatoes widnieje oszałamiające 7% od krytyków i 42% od widzów.
  • początkowo film miał wyglądać zupełnie inaczej i opowiadać dalszą historię Amy z dwójki. Nic z tego nie wyszło, a zręby tej historii można dostrzec w Chris, która układa sobie życie po tym gdy pierwsze spotkanie z Jasonem niemal nie doprowadziło do jej śmierci.
  • jestem rozczarowany pochodzeniem maski hokejowej. Miałem nadzieje na jakąś ambitniejszą historię niż trofeum po jednej z swoich ofiar.
  • to trochę zabawne, ale film nie dzieje się w piątek 13 tylko już w sobotę 14.

niedziela, 16 stycznia 2022

Star Wars: The High Republic: The Rising Storm

Przyznaje się, nadrabianie The High Republic nie idzie mi tak szybko jakby chciał. Głównym winowajcą nie jest brak czasu, a jakość niektórych tytułów. Na The Rising Storm bardzo czekałem. Najważniejsza książka drugiej fali mająca ruszyć do przodu fabułę całej opowieść o Wielkiej Republice. Poprzednie trzy tomy zbudowały ciekawe podwaliny gdzie potężna Republika i Zakon Jedi muszą zmierzyć się z niespodziewanymi zagrożeniami. Z jednej strony kosmiczni wikingowie Nihili, a z drugiej krwiożercze dendroidalne Drengir, których lękali się nawet Sithowie w czasach swojej potęgi. Za to po jasnej stronie mocy stała grupka mniej lub bardziej interesujących postaci których losy chciało się śledzić. Jakie było moje zaskoczenie gdy The Rising Storm zamiast splatać wątki korzystając z wcześniej rozsianych nici fabularnych kompletnie minął się z celem pozostawiając niedosyt i zniechęcenie. Light of the Jedi miało swoje minusy, upadło pod ciężarem własnych ambicji, ale widać że Charles Soule się starał i miał chociażby udane pomysły. Cavan Scott w swojej książce nie ma nawet tego, poza nielicznymi wyjątkami.

Od czasu Wielkiej Katastrofy minęły miesiące. Galaktyka nie jest jednak spokojnym miejscem. Drengiry pustoszą kolejne planety, a Nihili usypiają czujność Jedi ukrywając się na odległej planecie i ograniczając swoją aktywność. W tym momencie kanclerz Lina Soh postanawia urzeczywistnić wizję kolejnej z swoich Wielkich Prac - Wielki Festiwal będący symbolem jedności Republiki. I to jest pierwszy zgrzyt. Rozumiecie, umierają ludzie, zagrożenie budzi strach i niepewność, a politycy postanawiają zorganizować wielkie święto, które ma zamydlić oczy głosząc hasła o tym jak Republika nie da się nastraszyć. To nie byłoby wcale takie złe gdy książka w jakiś sposób demaskowała tą obłudę, a autor wykreował postacie o odmiennym punkcie widzenia. Nie ma tego. Jako czytelnik nie mogłem znieść takiego prowadzenia historii bo od początku wiadomo jak to się skończy - atakiem na planetę i walką. Pierwsza połowa książki to za długie wprowadzenie, druga to za długie starcie. Nieudolne budowanie napięcia przez co traciłem zainteresowanie wraz z odliczaniem kolejnych procent na czytniku. Boli tym bardziej, że Światło Jedi skończyło się wizją nadchodzącej katastrofy. Ten wątek jest tutaj obecny, ale nie ma on dużego wpływu na wydarzenia. Potencjalnie mógł prowadzić do archetypicznego konfliktu walki z własnymi przeznaczeniem. Elzar Mann jako skonfliktowana postać widząca nadchodzące wydarzenia i nie mogący temu zaradzić. Zamiast tego na początku opowieści stwierdza, że sama jego obecność na Valo wystarczy żeby temu zapobiec. Arogancki Jedi kuszony przez ciemną stronę mocy to znowu fajny pomysł. Co z tego jeśli wątek romantyczny dostaje więcej miejsca niż apokaliptyczna wizja. Nawet w młodzieżowych tomach było mniej tego rodzaju motywów.

Rozczarowujących wątków jest więcej. Niespełnioną obietnicą są drengirowie. Potencjalnie ciekawsi antagoniści niż Nihili. Niestety pokazują się tylko okazjonalnie. Nie wiem czy to zagrożenie ma odgrywać główną rolę w komiksach czy kolejnych tomach, ale po tym jak zostali przedstawieni w Into the Dark spodziewałem się, że będą mieli większą rolę. Tym bardziej, że stanowią potencjalnie większe zagrożenie niż kosmiczni piraci z którymi bez problemu powinna sobie poradzić dobrze wyszkolona formacja militarna. I tutaj płynnie przechodzę do kolejnego wątku, który wywołuje zgrzytanie zębami i umniejsza wiarygodność świata. Polityka w Gwiezdnych wojnach zawsze odgrywała dużą rolę. Przecież Palpatine przejął władzę dzięki zakulisowym machinacją. Tutaj jest ona na poziomie kolorowanki dla dzieci. Republika się rozrasta, wchodzi w kolejne konflikty, ale całą swoją siłę militarną opiera na Zakonie Jedi, który podkreśla, że jest niezależny, ani tym bardziej nie jest armią. Logiczne wydawałoby się, że choćby dla walki z lokalnymi watażkami, a tym bardziej gdy zagrożenie stało się realne będzie potrzebny militarny argument perswazji. Ten wątek się pojawia tylko, że osoba chcąca wzmocnić siłę Wielkiej Republiki jest kreowana na antagonistę. Nikt jej nie lubi, nie odnosi się z sympatią mimo, że to jak najbardziej logiczne w obecnej sytuacji. Dla kanclerz Liny Soh ważniejsze są tradycję, wyimaginowana wizja utopijnej Republiki, a nie odpowiedź na realne potrzeby jej obywateli. Ja jako czytelnik to widzę, razi mnie to, ale w książce nikt nie zwraca na to uwagi. Wcale nie żałuję, że ta Republika upadanie. Może i był taki zamysł by pokazać jak rodziły się podwaliny pod przyszłe konflikty w Senacie i powstanie Imperium, ale bardziej mam wrażenie, że Cavan Scott w ten sposób idealizuję oderwaną od rzeczywistości wizję. Oczywiście nie pokuszono się o analogię do kolonializmu i ekspansji Republiki na Zewnętrzne Rubieże.

Burza nadciąga ma więcej problemów. Postacie są nudne i jest ich za dużo. Syn kanclerz dostał nawet wątek romantyczny. Może gdyby lepszy autor to pisał byłbym mu kibicował, w końcu to kolejny POV na katastrofę podczas kosmicznego expo, lepszy ogląd na ogarniający chaos. Tylko, że to było nudne. Tak jak cała inwazja. Cavan Scott myśli, że jak się dużo dzieje to znaczy, że będzie wciągająco. To nie prawda. Muszą być bohaterowie którym się kibicuje. Gdy tego nie ma jest jedynie pusty spektakl. Może lepiej wychodzi mu pisanie komiksów, ale z kilkusetstronicową powieścią Scott sobie nie radzi. Za często używa też deus ex machina. Wątki się zdarzają bo są potrzebne. Przypadkowe spotkania, nielogiczne zawiązywanie akcji czy dziwne zachowania bohaterów. Jest to notoryczne. Może niektóre rzeczy zostaną rozwinięte powieściach towarzyszących z drugiej fali, bez kontekstu to jednak nie działa.

Mimo wszystko znalazło się kilka plusów w książce. Marchion Ro ma jednak jakiś plan. Mimo, że Nihili dostają za dużo czasu i spokojnie można by niektóre wątki wyrzucić to jednak prowadzi to do czegoś większego. Szkoda, że dwa tomy to jedynie wstęp. Ponadto pojawiły się dwie postacie, które polubiłem. Bell Zettifar już w Świetle Jedi pozytywnie się wyróżniał. Tutaj ten młody padwan dostał wątek traumy po stracie mistrza i kilka budzących sympatię scen, a jego wątek dostał całkiem interesujące zwieńczenie. Trzymam kciuki by jego historię poprowadził ktoś mający jakieś pojęcie o psychologii i wychodzeniu z PTSD. Całkiem sympatycznym dodatkiem do kanonu jest Ty Yorrick. Najemniczka z mieczem świetlnym zawierzająca swoje decyzję ślepemu losowi. Wraz z postępem historii poznajemy jej przeszłość i budzi coraz większą sympatię. Myślę, że na swoich barkach spokojnie by udźwignęła całą książka. Dodatkowo tworzy całkiem fajny duet z Elzarem Mannem. On również miał kilka fajnych wątków jak kuszenie przez ciemną stronę, ale ostatecznie autor pogubił się w prowadzeniu tej postaci rozgrywając nudny romans i robiąc z niego rozemocjonowanego nastolatka.

Piszę to ze smutkiem, ale Star Wars: The High Republic: The Rising Storm to rozczarowanie. Kilka fajnych pomysłów zostało pogrzebanych pod zalewem nijakości. Lubię niektóre postacie, dlatego tym bardziej to boli. Może cała historia lepiej by się sprawdziła jako miniseria komiksowa, to byłaby też możliwość by pokazać cuda Republiki w bardziej atrakcyjniej formie. Albo chociaż zbiór opowiadań. Jako powieść nie działa. Cieszy mnie, że najważniejszą książkę trzeciej fali napiszę Claudia Gray, która udowodniała w Into the Dark, że potrafi w Gwiezdne wojny. A co w następnym odcinku mojego cyklu? Jeszcze się zastanawiam czy konstytuować książki czy zrobić sobie małą wycieczkę do komiksów. Tylko nazwisko Cavan Scott na okładce odstrasza...

Luźne przemyślenia:

  • mój zapał do The High Republic opadł gdy ogłoszone, że wydarzenia następnej fazy mają rozgrywać się kilkadziesiąt lat przed Light of the Jedi. Architekci projektu chcą powtórzyć pomysł z prequelami z filmów, ale nie jestem przekonany czy to się uda.
  • okładka jest bardzo nijaka. Troje Jedi na przeciwko nieznanego zagrożenie i wielka ciemna plama. To już czepianie się dla czepiania, ale chcę pozostać konsekwentny do samego konća.
  • zadziwiające, że nie wprowadzono jeszcze Sithów. Ciemna strona czy wspomnienia o nich przewiają się w tle, nie zdziwię się gdy z czasem tych wątków będzie więcej
  • z pierwszych materiałów promujących The High Republic pamiętam Starlight Beacon który miał być odpowiednikiem Gwiazdy śmierci tylko dającym nadzieje, a nie śmierć. Jak na razie jego obecność jest szczątkowa i The Rising Storm tego nie zmienia.
  • Vernestra Rwoh pojawiła się na moment, szkoda tylko że to moment.

czwartek, 6 stycznia 2022

Podsumowanie roku 2021

Największym osiągnięciem jest powrót do blogowania. Tak jak nie planowałem przestawać tak wróciłem raczej bez większych planów żeby sobie popisać, zobaczyć jak to wyjdzie. Przez te kilka miesięcy udało mi się wprowadzić pewien system, mam kilka powracających cykli (Slasher Universe i Star Wars: The High Republic), chciałbym dodać jeszcze jeden. Jestem z tego po części zadowolony. Tylko dalej mam problemy z regularnością. W przyszłym roku celuje w cztery wpisy miesięcznie. Możecie robić screeny i mnie rozliczać. Natomiast pod względem liczby odwiedzających delikatnie mówiąc nie ma szału. I chyba muszę się przyzwyczaić do ~1k wyświetleń miesięcznie. Blogowanie swoje dni świetności ma za sobą. Zobaczę jak ten rok będzie wyglądał. Może dorzucę kanał w social mediach. Pewnie nie, w końcu dalej nie zrobiłem liftingu graficznego. Na pewno nie zamierzam kończyć. Podoba mi się takie niezobowiązujące blogowanie, gdzie nie wrzucam wszystkiego co skonsumowałem jak kiedyś. W ten sposób trudniej o wypalenie. I fajnie jest mieć swoje miejsce w internecie gdzie można zostawić dłuższy tekst.

Jeśli chodzi o konsumowaną treść popkulturową to zacznę od gierek. Mimo zakupu Switcha i konsol Microsoftu i Sony pod telewizorem granie mocno odpuściłem. Dalej kolekcjonuje darmowe gry z Epic Store, przeglądam obniżki na Steamie czy zastanawiam co by sobie kupić. Ale gram i kończę mało. Najczęściej w tle leci jakiś idler który daje złudne poczucie postępu. Na Ciebie patrzę Cookie Clicker. Pograłem trochę w Breath of Wild, Ori, Days Gone, Hadesa... Nic z tego nie udało się skończyć chociaż to bardzo dobre gry. Skończyłem za to Star Wars Jedi - Fallen Order, które okazało się fajnym casualowym soulslikem, Wolcen to przyjemny h&s który pozwala się zrelaksować, a Gears of War 2 to więcej i lepiej tego co w pierwszej części. Skończyłem też kilka mniejszych tytułów i sporo czasu poświęciłem platformówką. Te ostatnie będę kontynuował i dalej opisywał na blogu. Planem na 2022 jest nadrobienie Half-Life 2 i dwóch epizodów. I w ramach żartu dodam powrót do Wiedźmin 3.

Co dziwne udało mi się zobaczyć więcej filmów niż w 2020 i chciałbym kontynuować ten trend. Jestem prawie na bieżąco z superhero, ale tutaj rok był przeciętny. Shang-Chi bardzo dobry i kilka rozczarowań. Spider-Man dalej przede mną. Nadrobiłem kilka klasycznych animacji które mnie ominęły. Frozen to zaskakująco dobry film, Disney umie w tego typu historię. Najlepsze rzeczy? Dune i Knives Out. Warto było czekać i się nie zawieść. Zacząłem też oglądać slashery w ramach blogowego cyklu. Idzie opornie, ale na pewno będę kontynuował bo autentycznie jestem ciekaw ewolucji poszczególnych marek, które znałem tylko przez osmozę.

Gdy spojrzałem na listę obejrzanych seriali zdziwiłem się, że jest tego tak dużo. Do lat świetności bardzo daleko, ale gdy ostatnio moim mottem życiowym jest “nie mam czasu” to jest to mała wygrana. Tutaj najwięcej Marvela, który śmiało sobie poczynana w telewizji. Pięć seriali, a najgorszy można nazwać dobrym. A najlepszy jednym z moich ulubionych w tym roku. Loki S01 mnie bardzo zaskoczył bo gdy nadeszły zapowiedzi uważałem go za coś niepotrzebnego, a wyszła fantazja o Doctorze Who w uniwersum Marvela. Nadrobiłem też końcówki Agentów SHIELD, The 100, Dark. Raczej by odhaczyć niż z ciekawości. Najlepsza rzecz? Spóźniony na imprezę pokazuję palcem na Czarnobyl. A Netflix dalej rozczarowuje. Życzę wam by nie zabrali się za adaptację waszego ulubionego IP.

Względem zeszłego roku chyba najbardziej na minus zmieniła się statystyka książek. Trzynaście sztuk na Goodreads to bardzo smutny wynik, tym bardziej, że są tam takie fillery jak Reksio i Pucek czy O nawróceniu, tylko po to by podbić statystykę. Trafiło się jednak kilka kobył. Kontynuuję czytanie Koła czasu. I będę to robił przez kilka najbliższych lat, w zależności od tempa wydawniczego Zysk S-ka. Przebijam się też przez książkowe The High Republic, ale jakość niektórych tomów wcale nie pomaga. W 2022 kontynuuje obecne serie i jeśli uda się być na bieżąco to Abercrombie lub wyprawa do Malazu. Bo wiecie, brakuje mi monumentalnych cykli fantasy...

Z komiksami jak z książkami. Jest ich mniej niż ostatnio. Nie tylko przeczytanych, ale i na półce. Nie oszukujmy się, to droga zabawa, a prócz pieniędzy potrzebne jest też sporo miejsca. Najlepszy tytuł to omnibus Sagi. Monumentalne dzieło, które polecam każdemu. Epicka saga rodzinna w dziwacznym kosmosie z lekko erotycznym zabarwieniem. Dojrzała, emocjonalna, mądra. Niezwyciężony Tom 8 dalej daję radę, ale wciąż mam jeszcze trochę do końca. Powtórki z Power Ranger Year One i Mister Miracle też przyjemne. I najważniejsze - Berserk. Na razie pierwszy tom, ale ciesze się, że dałem szansę mandze i wiem, że będę czytał dalej.

W nowy rok wchodzę z małym postanowieniem. Mniej i więcej. Mniej nowych rzeczy, ale kończenie tego co jest na liście. Do tego lepsza selekcja. Jest za dużo dobrych rzeczy by marnować czas na przeciętne lub zamykać się w swojej banieczce.

A co Wy skonsumowaliście interesującego? Jest coś co polecacie?

Teoretycznie pełna lista popkulturowej przygody AD 2021:

Gry (9): Star Wars Jedi - Fallen Order, Hue, Gone Home, Gears of War 2, Super Mario 3D Land, Call of Duty: Moder Warfare Remastered, WarioWare Inc, Wolcen, Super Mario Land

Seriale (18): The Queen's Gambit S01, Star Trek: Short Treks S02, Star Trek Discovery S03, The Expanse S04, Lupin S01, WandaVision S01, Charnobyl S01, The Falcon and The Winter Soldier S01, Love is Blind S01, Agents of SHIELD S07, Dark S02, Loki S01, Dark S03, What If… S01, The 100 S07, The Flight Attendant, Kastanjemanden S01, Hawkeye S01

Filmy (17): Shazam, Frozen, Game of Thrones: The Last Watch, Veronica Mars, Detective Pikachu, Snowpiercer, Friday the 13th, Knives Out, Frozen 2, The Suicide Squad, Cowboy Bebop: The Movie, Dune, Friday 13th Part 2, Black Widow, Shang-Chi and the Legend of the Ten Rings, The Iron Giant, Breaking Bad El Camino

Książki (13): Wrocław - przewodnik, Reksio i Pucek, Kreatywność SA, Hobbit, Star Wars: The High Republic: The Light of Jedi, Koło Czasu II: Wielkie Polowanie, Tortilla Flat, O Nawróceniu, Star Wars: The High Republic: A Test of Courage, Veronica Mars The Thousand-Dollar Tan Line, Koło Czasu III: Smok odrodzony, Star Wars: The High Republic: Into the Dark, Przewodnik Gdańsk, główne miasto

Komiksy (15): Mighty Morphin Power Rangers vol 13, Black Panther: World of Wakanda, New Avengers vol. 2 Nieskońćzoność, Invincible Ultimate Collection vol. 8, Saga Compedium One, Czarna Wdowa, Avengers Vol. 7 The Age of Khonshu, Mighty Morphin Power Rangers: Rok pierwszy, Mister Miracle, Poe Dameron Vol. 4, Sędzia Dredd Kompletne Akta #15, Infinity Wars, Usagi Yojimbo: Początek. Księga 1, Moon Knight, Berserk Tom 1

czwartek, 23 grudnia 2021

Super Mario Land [GB] - recenzja

 

Przez zupełny przypadek powstał na blogu kolejny cykl. Tylko nie wiem jeszcze jak go zatytułować czy pozostawić go jaką nieoficjalną serię wydawniczą i zobaczyć co się z tego wykluje. Slasher Universe i The High Republic wyraźnie wskazują czego dotyczą. Z tym nowym mam problem. Z jednej strony mogą być to gry o Mario. Proste, ale jeśli będę szedł po kolei z serią Mario Land dojdę do gier Wario. Więc może nazwać go “Marioland” i mieć wymówkę by zagrywać się w kolejny gry z uniwersum hydraulika? Bardziej by mi się podobał cykl zatytułowany zwyczajnie “Platformówki”. Tylko jak wiadomo nie wszystkie gry z Mario należą do tego gatunku. I chyba sobie w tym przypadku odpuszczę nową kategorię i po prostu będę sobie grał i opisywał to na co mam ochotę. Już mogę jednak zdradzać, że w planach jest zaliczenie sześciu tytułów kończąc na Wario Land IV z GBA. Oczywiście jeśli niczego nie pokręciłem, nazewnictwo gier z serii jest pokręcona jak u Marvela.

Czym jest Super Mario Land widać na pierwszy rzut oka. Klasyczna platformówka. Omijasz przepaście, skaczesz na wrogów, zbierasz monetki, a to wszystko przemierzając planszę od lewej do prawej. Gra została wydana w okienku między Super Mario Bros. 3 z NESa, a Super Mario World na SNESa. Zważywszy na specyfikę Gameboya i to, że gra debiutowała wraz z konsolką jest o wiele mniej rozwinięto. To do bólu standardowy platformer gdzie największą innowacją był jej przenośny charakter. Przeglądając materiały przed pisaniem tekstu byłem trochę zdziwiony entuzjastycznymi reakcjami. Ja grę potraktowałem bardziej jako ciekawostkę której oceny się nie podejmę bo pozbawiony nostalgii byłbym bardzo surowy. Tym bardziej, że Super Mario Land to miniaturka do skończenia w niecałą godzinę. Dwanaście poziomów w czterech światach o niezbyt rozbudowanym charakterze z powtarzającymi się elementami. Planszę raczej nudzą niż fascynują dlatego dwa etapy gdzie możemy pokierować pojazdem gdy gra zmienia się w shumpa to miła odmiana. Która tak średnio pasuję do całej konwencji. Pojedynki z bossami nie stanowią żadnego wyzwania co jest kolejną rozczarowującą rzeczą.

 Nie lubię krytykować grafiki gier sprzed 30 lat, tym bardziej tych które dopiero testowały możliwości sprzętu. Dlatego postaram się nie pisać, że Super Mario Land jest szkaradnie brzydkie. Jednak to nie jakoś grafiki najbardziej rzuca się w oczy, a pomysły designerskie. Od pierwszych chwil widać, że to nie ten sam Mario którego dobrze znamy. Tym razem to nie Shigeru Miyamoto, a ojciec Gameboya Gunpei Yokoi był odpowiedzialny za przygody hydraulika. Z tego powodu nie zwiedzamy dobrze znanego Mushroom Kingdom tylko Sarasaland walcząc z złym kosmitą Tatanagą i ratując księżniczkę Daisy. Jest to jedyna okazja by zwiedzić tą krainę, która inspirowana jest starożytnymi Chinami i Egiptem, Wyspami Wielkanocnymi i Bermudami. Wyobraźcie sobie moje skonfundowania gdy w tle pierwszej planszy zobaczyłem zarys piramidy, a później skakałem na głowy uskrzydlonym posągom moai. Tła są proste, ale charakterystyczne i łatwo wczuć się w daną miejscówkę. Tylko ten nieszczęsny, powtarzalny projekt poziomów i ograniczona liczba assetów. Już pod koniec przygody nie mogłem patrzeć na kwadratowe bloki z których w głównej mierze zbudowane są poziomy. Irytowała mnie też momentami dziwnie działająca fizyka. Brakowało mi płynności poruszania dobrze znanej z Super Mario Bros. a i detekcja kolizji czasem szwankowała. Muzyka była za to przyjemna i dobrze dobrana do miejscówek.

Jednym z pierwszych przeciwników w Super Mario Land jest klasyczny Koopa Troopas czyli po naszemu żółw. Jakże byłem zdziwiony gdy po skoczeniu mu na skorupę zamiast puścić ją w ruch doszło do eksplozji, a ja zginąłem. Taka właśnie jest ta gra. Eksperymentuje z dobrze znanym pomysłem i opowiada go na nowo. Niby dostałem dobrze znaną grę z Mario, a co chwilę jestem zaskakiwany jej innością. Dla mnie było to fascynujące doświadczenie. Można się tylko zastanawiać co by się stało gdyby seria rozwinęła się właśnie w tym kierunku, a tak Super Mario Land zostało ślepą uliczką ewolucji. Winna na pewno nie jest sprzedaż bo ta przekroczyła 18 mln sztuk co jest wynikiem iście imponującym.

Właśnie zdałem sobie sprawę, że Super Mario Land to mój równolatek, 32 letnia gra. Inne czasy, zupełnie inny świat. A mimo to kawałek tak starego software’u poza wartością edukacyjno historyczną jest w stanie dostarczyć trochę przyjemności. Teraz odrobina przerwy by następnym razem opowiedzieć o Super Mario Land 2: 6 Golden Coins. Trzy lata różnicy między grami, a przeskok technologiczny jest niebywały.

Inne gry w 1989 roku - Castlevania III, Mother, SimCity