wtorek, 17 września 2013

Breaking Bad S05E14 Ozymandias

Nie mogłem się powstrzymać i napisałem co sądzę o ostatnim odcinku Breaking Bad. Jest tego więcej niż zwykle więc będzie oddzielny wpis. Jeśli ktoś nie widział odcinka niech trzyma się z daleka. 

SPOILERY


Geniusz i arcydzieło to niedomówienie w odniesieniu do Vince'a Gilligana i ostatniego odcinka Breaking Bad. To tak jakby na obrazy van Gogha powiedzieć, że są ładne. To co dziej się na ekranie podczas oglądania Breaking Bad oszałamia, wciska w fotel i zabiera w przejażdżkę po granicach (i poza) ludzkiej moralności. Ozymandias pokazuje też do czego jest zdolna telewizja jako medium opowiadające historię. Filmy mogą mięć swoje letnie blockbustery i wielkich wizjonerów kina, ale to właśnie kilkudziesięciu odcinkowe seriale mogą opowiedzieć prawdziwie złożone historię.  

Dobra koniec słodzenia trzeba napisać coś o samym epizodzie. Jego początek mnie nie zaskoczył. Miałem dziwne wrażenie, że nie wrócimy bezpośrednio do strzelaniny i czeka nas niespodzianka. Tak też było. Powrót do przeszłości i pokazanie pierwszego gotowania z Jessem na pustyni. Pokazanie, że ostateczna przemiana bohatera się dopełniła. Zaczęła i skończyła w tym samym miejscu. To też sentymentalne przypomnienie kim Walt był dawniej w kontraście kim jest teraz i do czego jest zdolny. Pokazano również jak okłamał pierwszy raz żonę. Nieporadnie, musiał zrobić pierw kilka prób i był zestresowany, ale się udało. Teraz robi to koncertowo, jest w tym mistrzem. Przez tyle lat opanował sztukę manipulacji i zwodzenia niemal do perfekcji.

I po tym wstępie następuje to na co wszyscy czekali - konkluzja strzelaniny. Wiele osób narzekało, że była nierealistyczna, że dziwne, że nikt nie został ranny po takim ciężkim ostrzale. Jednak wszyscy się mylili. Gomez nie żyję, wbrew prawidłom opowiadania historii nie dostał swojej ostatniej wielkiej chwili, po prostu leży martwy, a zaraz obok krwawiący Hank. Łudziłem się, że to przeżyję,  ale to w końcu finałowe odcinki, nie było na to szans. On wie, że to koniec i Jack wie, że to koniec. Walt jednak błaga by darować mu życie, jest nawet zdolny oddać 80 mln by tego dokonać. O jak się pomylił! Myślał, że jak zwykle jest w stanie kontrolować scenę na której występuje, ale to już dawne czasy, teraz domek z kart się sypie. Śmieszna przy tym wydała się argumentacja, że to przecież rodzina i Hank nie może zostać zabity. Tylko, że odcinek wcześniej mówił to samo o Jessem. To rodzina dlatego ma być szybko i bezboleśnie. Dwulicowy bydlak!

Samo uśmiercenie Hanka pokazane z niezwykłym wyczuciem. Jednak najważniejsze było to co stało się z Waltem. To na nim skupiła się kamera, zarejestrowała jego ostateczny upadek i koniec. Ten który próbował zapewnić byt rodzinie doprowadza do jej rozbicia. Jeszcze tego nie wie, ale w tym momencie zawalił się jego cały świat, doszło do nieuniknionego. Stracił też niemal wszystkie pieniądze, które zarobił, to co miało uratować rodzinę. Jednak mimo wszystko dostał jedną beczkę. Jack chyba zdaje sobie sprawę, że dobre stosunki z Waltem są dla niego zbyt cenne więc daje mu nagrodę pocieszenia. Tylko, że mam wrażenie, że to sprowadzi na niego jeszcze więcej kłopotów.

W śmierci Hanka było piękne to, że po strzale jaki dostał w głowę pokazano go tylko na jeszcze jedną chwilę. Podczas wrzucania go do dziury po beczkach. Na sekundę czy dwie, bez zbytecznej celebracji jego osoby. Samo sprzątanie trupów ukazało Waltera - odpowiedzialnego za to wszystko. 

Tutaj można się zastanawiać czy Walt w finale będzie chciał odzyskać swoje pieniądze i właśnie po to mu karabin. Tylko czy to jest to dobry trop? Przecież te flashforwardy dzieją się kilka miesięcy w przyszłości. Więc może to zemsta? Albo próba odkupienia i uwolnienia Jessego?  

Właśnie Jesse. Śmierć Hanka nie była jedyną rzeczą przyprawiającą o dreszcze, która wydarzyła się na pustyni. Gdy Walt patrzył pod samochód od razu było wiadomo, że jest tam Pinkman. Pytaniem było czy go wyda. Chwila niepewności przedłużała się do samego końca i nie było wiadomo czy Mr. White ma dość krwi na swoich rękach. Nie miał. Zapewne stwierdził, że to wszystko to wina Jessego i trzeba się pozbyć szkodnika raz i na zawsze. Gdy Jack pyta się go czy jest pewien ten tylko kiwa głową. Jedno kiwnięcie, a wrzuciło mi dreszcze na plecy. Pełna transformacja się dokonała. Jak powiedział Gilligan " I wanted to turn lead character from Mr Chips into Scarface" i tak to wygląda. Tylko, że jakimś cudem udaje się Jessemu przeżyć. Todd stwierdza, że może być użyteczny więc zabierają go ze sobą. Przed tym jednak Walt wyjawia jeden z największych sekretów serialu - przyglądał się jak ginie Jeane. Coś co musiało wrócić pojawia się tutaj. Walt pokazuje swoją prawdziwą twarz Jessemu tylko po to by uświadomić mu jak długo był manipulowany i wpędzić go w kolejną depresję. To też pokazuje jak ten serial jest precyzyjnie skonstruowany. Może i Gilligan nie miał na myśli tej sceny gdy zabijał Jane, ale zapewne wiedział w jakim kontekście ją wykorzystać.

Tyle się działo, a to przecież pierwsze 20 minut! Potem następuje chwilowe rozluźnienie podczas oglądania Waltera. Toczenie beczki po pustyni i zakupy wprowadzają trochę luźnego nastroju. Wciąż czuć to napięcie z ostatnich minut, ale jest chwila na oddech czy nawet uśmiech. Tylko, że był tutaj jeden szczegół, który mnie przeraził. Walt przygląda się samochodowi i odkrywa, że oberwał. Widzi ślad po kuli, a na karoserii jest odbicie jego twarzy dokładnie w tym samym miejscu w którym  samochód został trafiony. W innym serialu powiedziałbym, że to przypadek tutaj można wysunąć daleko idące wnioski. Może to być zapowiedź tego co się stanie z Waltem - kulka między oczy, śmierć od postrzału. Nie zdziwiłbym się gdyby właśnie tak się to skończyło. 

Niezwykła była też piosenka, która leciała w tle. Zwłaszcza jak wsłuchało się w słowa. Mówi ona o pożegnaniu i końcu pewnego etapu życia. Zresztą posłuchajcie sami.

Równocześnie do tych wydarzeń odbywa się spotkanie Marie i Skye. Cóż za scena! Jedna jest pewna, że odniosła zwycięstwo, a druga, że porażkę. Obydwie jednak nie mają pojęcia co się wydarzyło na pustyni. Marie przekonuje Skye by powiedziała synowi prawdę o ojcu. I dochodzi do tego! Scena jak z greckiej tragedii. Los kpi sobie z bohaterów i prawda wychodzi na jaw wtedy gdy wcale nie musi. Wizualnie znowu było pięknie - dwie siostry siedzą na przeciw siebie, jedna cała w bieli, a druga w czerni. To wszystko by podkreślić kontrast między nimi, pokazać że obydwie pragną zupełnie czego innego. Biel tutaj nie odzwierciedla czystości, a raczej pokazuje, że jest jeszcze nadzieja dla Sky, a czerń Marie jest zapowiedzią jej żałoby.

Nie wiem czy to moje zwidy czy rzeczywiście tak jest, ale Skye nazywa Walta Jr. za każdym razem Flynn w tym odcinku tak jakby nie chciała przywoływać imienia swojego męża. Sam Flynn nie może uwierzyć w to co zrobił ukochany ojciec. A potem obwinia matkę jak mogła żyć z takim złym człowiekiem. Junior, który tyle razy deklarował miłość do ojca od razu zaczyna pałać nienawiścią gdy przekonuje się, że to wszystko prawdę. Jego rozpacz po śmierci Hanka jest rozdzierająca. I to niedowierzania. Walt kłamie dalej, ale nie ma już dla niego ratunku, spalił za sobą wszystkie mosty. Chciał ratować rodzinę, a został tylko z beczką kasy i nienawiścią do siebie. Upadek się dokonał. 

Sama konfrontacja Skylar i Walta to kolejna scena, która trzyma w niesamowitym napięciu. Gdy pokazany jest kuchenny blat z nożami i telefonem nie wiadomo co się zaraz stanie, co wybierze Skylar. Chwyta jednak za nóż, wywiązuje się walka, a Walter przekracza jeszcze jedną granicę. Do tego zostało to wyreżyserowane w ten sposób, że można się było spodziewać czyjeś śmierci. Raz nóż znikał w plątaninie ciał, raz jego czubek był skierowany w stronę Flynna. Po tym co widziałem wcześniej nie zdziwiłbym się gdyby Walt zabił kogoś na kim mu zależy. Jednak nie dochodzi do tego. Syn dzwoni na policję, wypiera się ojca szybciej niż była to w stanie zrobić Skyler. A Walt porywa w tym czasie swoją córkę. Ani chwili spokoju w odcinku

Jedna jeszcze wrócę do Jessego. W Grze o Tron, serialu Showtime czy Starz pokazano by brutalne tortury na nim, znęcanie się fizyczne jak i psychiczne. Tutaj nie było to konieczne, a efekt okazał się piorunujący. Widzimy zmasakrowanego Jessego, pozbawionego chęci życia, poddał się i na niczym mu już nie zależy. Chcę tylko by dano mu spokój. Jest trzymany w klatce jak dzikie zwierzę. Jednak to jeszcze nie koniec. Todd karze mu gotować. Nie ma tutaj sympatii, a raczej wyrachowanie i chęć osiągnięcia korzyści. Jest też kolejne upokorzenie Jessego. Jest trzymany na łańcuchu i nie dostaje nawet kombinezonu do gotowania. Jakby tego było mało pojawia się groźba. Nie będziesz współpracował to skrzywdzimy tych których kochasz. Nic nie zostało wypowiedziane, dialogi tutaj nie były potrzebne, wystarczyło zdjęcie Brocka w laboratorium.

Po bójce w domu Walt i porwaniu córki następuje kolejna rozdzierająca scena. Walt przebiera Holly widać, że ją kocha, pozostały w nim pewne ludzkie odruchy. Tylko, że ona chcę do mamy. Jest zagubiona i chce powrotu do tego co było dawniej. Ostatnia osoba porzuca Walta. I on zdaje sobie z tego sprawę, widać to na jego twarzy.

A potem następuje scena kulminacyjna odcinka. Jeden z najbardziej niesamowitych dialogów w telewizji. Walt rozmawia z Skye, obwinia ją o wszystko, grozi, że skończy jak Hank, krytykuje jej postawę. Ona natomiast jest tym wszystkim zszokowanym. Niedowierzanie odbija się na jej twarzy, to co słyszy jest dla niej nie od pomyślenia. Szok i błaganie, bo odzyskać córkę. Tylko, że ta scena niesie ze sobą jeszcze tyle innej treści. Walt pierw pyta żonę czy jest policja i potem od razu jej ufa? Przecież on nie jest taki głupi. Raczej mu to obojętne. A może to jest jego sposób by przyznać się do wszystkiego? Bierze na siebie całą odpowiedzialność. Widać też, że walczy ze sobą by to wszystko wyrzucić z siebie. Może zupełnie tak nie myśli, a mówi to by odciąć się od przeszłości, by żona go kompletnie znienawidziła, a policja nie podejrzewała jej o współudział? A może próbuje zgrywać bezwzględnego gangstera, ale tak na prawdę nie jest do tego zdolny? Jedna scena, a tyle możliwości interpretacji. Nie bez znaczenia jest fakt, że Walter już wcześniej postanowił oddać córkę żonie, przecież inaczej by nie zaparkował przy straży.

I potem następuje ostatnia scena gdzie Walt odchodzi. Jak ten pies z ostatnich sekund tak i on jest zbity i wynędzniały, przekracza też pewną granice. Dla psa jest to ulica, dla Walta jest początek nowego życia. Tylko on i beczka. Czy to właśnie teraz stał się panem Lambertem? Jeśli tak to co stanie się z jego pieniędzmi gdy on zacznie się zbroić? Jaki ma plan? Nie będę próbował zgadywać, nie podejmę się tego. Pewnie pomocny byłby zwiastun kolejne odcinka lub zdjęcia promocyjne, ale nie mam serca choćby odrobinę spoilerować sobie kolejnych wydarzeń. Wytrzymam tydzień i potem następny i będę wiedział.
 
Jeszcze na koniec słówka o tytułowym Ozymandiasu. Polecam też przypomnieć sobie teaser tych ostatnich odcinek gdzie Bryan Cranston czyta wiersz. Wielki władca Egiptu po którym został jedynie strzaskany posąg. Mimo jego potęgi dawne imperium już nie istnieje i nikt o nim nie pamięta. Zapomniany zostanie i Walter wraz z całym imperium, które już obróciło się w pył. Jak i Ramzes tak i Walt był tyranem, władcą zapatrzonym w siebie i pewnym swojej wielkości. Tylko, że z drugiej strony jego imperium upadło, ale został jego pomnik tak jak zostanie pamięć o czynach Waltera.

 
"OZYMANDIAS" Percy Bysshe Shelley (tłumaczenia Adam Asnyk)

Podróżnik, wracający z starożytnej ziemi, 
Rzekł do mnie: "Nóg olbrzymich z głazu dwoje sterczy 
Wśród puszczy bez tułowia. W pobliżu za niemi 
Tonie w piasku strzaskana twarz. Jej wzrok szyderczy, 
Zacięte usta, wyraz zimnego rozkazu 
Świadczą, iż rzeźbiarz dobrze na tej bryle głazu 
Odtworzył skryte żądze, co, choć w poniewierce 
Przetrwały rękę mistrza i mocarza serce. 
A na podstawie napis dochował się cało: 
"Ja jestem Ozymandias, król królów. Mocarze! 
Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą 
Gińcie z rozpaczy!" Więcej nic już nie zostało 
Gdzie stąpić, gruz bezkształtny oczom się ukaże 
I piaski bielejące w pustyni obszarze."


OCENA 6/6

1 komentarz:

  1. Bardzo ładnie to ująłeś, ja po obejrzeniu odcinka nawet nie byłem w stanie we własnej głowie przeanalizować tego, czego przed chwilą bylem świadkiem. Arcydzieło!
    Moim zdaniem ten epizod mógłby nawet być tym ostatnim. Oczywiście cieszę się, że to dopiero zapowiedź zakończenia, mimo to z powodzeniem mógłby zamknąć całość.
    Jesse - mimo wszystko fajnie, że jeszcze żyje, bo daje to choćby minimalne nadzieje na przynajmniej godną śmierć. No cóż, pozostaje czekać...

    OdpowiedzUsuń