środa, 15 lutego 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #218 [06.02.2017 - 12.02.2017]

SPOILERY

24: Legacy S01E01 12:00 P.M. - 1:00 P.M.
Spodziewałem się rozczarowania. Czegoś w rodzaju smutku i tęsknoty za Jackem, ale ostatecznie pewnego substytutu starych dobrych 24. Nie byłem jednak gotowy na taki bezwstydny cios w krocze. I nie wiem czy to wina zmiany percepcji seriali jaka się u mnie dokonała czy zwykłej nieudolności 24: Legacy. Zakładam, że to drugie, tak jest łatwiej. Chociaż powinienem się tego spodziewać. Już przy ostatnim sezonie 24 i Live Another Day mówiłem, że marce potrzebne są zmiany. Trzeba zatrudnić nowe twarze nie tylko przed, ale głównie za kamerom. Potrzebna jest zmiana showrunnerów na młodych i gniewnych, nie bojących się odważnych decyzji wnoszących świeżość do formy. Legacy tego nie oferuje. To bezrefleksyjna kalka pojawiających się na przestrzeni lat pomysłów. Nawet nie esencja serialu tylko losowy zbiór motywów. Jest źle, co mnie bardzo smuci.

Nie miałem nic przeciwko gdy do roli nowego Jacka zatrudniono Coreya Hawkinsa. Nie mam nic przeciwko jego grze, widziałem dużo gorszych aktorów. Przeszkadza mi jego postać. Brakuje mu magnetyzmu, jest zwyczajnie nudny. Były wojskowy, problemy rodzinne, kłopoty z bratem bla bla bla. Kogo to obchodzi? Jednak najgorszy jest brak efektu wow. Wprowadzenie postaci jest toporne przez co od pierwszej sceny akcji jestem do niego zniechęcony. Ponieważ nic w niej nie pokazuje i łatwo daje się zaskoczyć terrorystą. Ostatnia strzelanina trochę poprawia sytuację, ale nie mogłem przestać się śmiać bo ciągle widziałem przed oczami kultową już scenę ucieczki z Prometeusza.

Fabularnie nie wciąga. Brakuje stawki, ale pierwsza scena jak na wprowadzenie do thillera politycznego jest żałośnie nudna. Może chciano zacząć kameralnie i stopniowo zwiększać stawkę? Nie wyszło. Potem są scenki obyczajowe. I jeszcze jedna i jeszcze. Poznajemy też początki wątków politycznych podczas kampanii wyborczej. Jest Jimmy Smith i Miranda Otto więc ma odrobinę mojego zainteresowania, ale to szybko niknie. Już są konflikty małżeńskie. Tak jak trójkąt miłosny z Carterem i jego żoną. Są też dwa megafacepalmy i kilka mniejszych. Te największe to szkolny wątek z czeczeńską uczennicą/terrorystką uwodzącą nauczyciela (!) i idiotyczne zachowanie w CTU. IDIOTYCZNE! Pewnie, że trzeba zakładać, że kretem jest nowy szef i ogłuszyć go paralizatorem. Jest też... zresztą nie ważne. Chodzi o to, że nie ma tutaj nic przez co już teraz chciałbym włączyć następny odcinek poza myślą "ciekawe co teraz spieprzą". Metr muły i zdechłe ryby. Już zupełnie pomijam stereotypowe podejście do terroryzmu, które tak bardzo jest teraz potrzebne Ameryce.

OCENA 2/6

24: Legacy S01E02 1:00 P.M. - 2:00 P.M.
Co za koszmar. Nie dałem rady obejrzeć w trakcie jednego posiedzenia, musiałem zrobić prawie 24 godzinną przerwę podczas, której tylko wkurzałem się na poziom jednej z moich ulubionych franczyz. Jest równie źle co w pilocie, niemalże każda scena to piramidalna głupota. Szkoda mi czasu by przyglądać się wszystkim idiotyzmom bo bym pisał i pisał, a już wystarczająco szkoda mi czasu, który poświęciłem na oglądanie.

Serial próbuje Hawkinsa za bardzo wzorować na Bauerze, który zdolny był do radykalnych kroków by osiągnąć powodzenie misji. Tylko, że tutaj przybrało to absurdalnąformę. Co zrobił by Jack gdyby był szantażowany przez terrorystę?  1) zorganizowałby na niego zasadzkę przy wsparciu CTU, 2) spełniły jego żądanie pierw prosząc brata o 2 miliony, a potem atakując posterunek policji? Co jest prostsze? Odpowiedź jest oczywista. Co zrobił główny bohater? Wybrał bramkę numer dwa. Przy okazji serial topornie, niczym dzielenie włosa siekierą przedstawił swoje spojrzenie na problem brutalności policji wobec czarnoskórych. Wisienką na torcie było jednak zamontowanie policjantowi bomby by zapewnić jego posłuszeństwo. Pac, pac, pac i czoło boli.

24 zawsze miało delikatnie mówiąc, nietrafione wątki obyczajowe. Tutaj jest tego apogeum. Czeczeńska imigranta/terrorystka uwodzi swojego nauczyciela by ten zbudował jej bombę, a potem tenże nauczyciel zabija innego ucznia który nakrywa ich w jednoznacznej sytuacji. Wątek gangsterski jest równie potrzebny. Żeby pokazać już nie trójkąt, a czworokąt miłosny i przedstawić historię zdrady i walki o władze w gangu zdradzonej dziewczyny. Szczyt serialowego scenopisarstwa i rewolucja w kreowani fabuł thrillerów politycznych.

Jednak fabuła wcale nie jest tutaj najgorsza. Bawienie się zapałkami ma w sobie więcej napięcia i emocji niż ten potworek. Akcja na posterunku policji to nic specjalnego. Strzelania żadnego nie było więc adrenalina nawet odrobinkę nie skoczyła. Wątki szpiegowską są rozgrywane strasznie. Nie przedstawiono dobrze bohaterów, a już nastawia się ich przeciw sobie. Nie obchodzi mnie, że ktoś komuś nie ufa skoro nie wiem co ich łączyło, jakie mają cele i ambicję. Odkrywanie źródła wycieku to amatorka. Serial pierw oszukuje, że do wiedzy o tożsamości rangersów miały dostęp trzy osoby, a potem okazuje się, że cztery, a tak na prawdę wszystko zostało elegancko zarchiwizowane. Potem podsuwa trop o terrorystce w szeregach kandydata na prezydenta (sorry, nawet nie chcę mi się sprawdzać jak się nazywa), oddala to podejrzenia by ostatecznie zrobić z niej (domniemane) źródło wycieku. Wszystko to na przestrzeni  max. 20 minut. I teraz stawiam swoją kolekcję tazosów, że jest wrabiana.

Na koniec jeszcze jedno - drętwe jak Stumilowy Las rozmowa o patriotyzmie, wierze w szczere intencję i zaufaniu do drugiej osoby. Jak tak dalej pójdzie moje bębenki zaprotestują podczas następnego odcinka i będę miał samą wizję. Co tylko przysłuży się mojej kondycji psychicznej.

I tak, zamierzam obejrzeć następny odcinek. Będę się frustrował, bił po czole i krzyczał na bogu ducha winny ekran, ale obejrzę z powodu mojego przywiązani do marki. Mam też naiwną nadzieje na poprawę. Przecież dobrze pamiętam jak wylałem kilka wiader pomyj na pilot The 100, a teraz chłonę z niezdrowym zainteresowaniem kolejne odcinki.

OCENA 2/6

DC'S Legends of Tomorrow S02E11 Turncoat
Seans LoT zaraz po 24 był jak prysznic po orce na ugorze. Ten serial ma duszę, doskonale zdaje sobie sprawy z swojej komiksowości i nie boi się jej używać. Epizod był pełen humoru i akcji. Już voiceover z początku odcinka Micka był zabawny, a potem to już tylko eskalacja niesamowitych pomysłów których zwieńczeniem był jego pomnik Roryego z Washyngtonie czy ucieczka zmniejszonego Raya przed szczurem. Dawno tak dobrze się nie bawiłem. A przecież odcinek miał też dramatyczniejsze momenty. Postrzelenie Sary przez Ripp to udana gra na emocjach. Wiadomo, nic jej nie będzie, ale tworzy emocjonalne następstwa. Podobał mi się też Jax jako kapitan i jego zabawa w Kevina samego w domu. I ta końcówka gdzie wszyscy siedzą przy świątecznym stole gdzie poruszono często przewijający się motyw rodziny. Jak mam się do czegoś przyczepić to tylko do seksu Nate'a z Amaya. Nie pasuje mi to do kontekstu równolegle rozgrywających się wydarzeń.

OCENA 5/6

Falling Skies S02E01 Worlds Apart
Gdy maszyna losująca wydała wyrok obejrzenia Falling Skies trochę się zmartwiłem i trochę ucieszyłem. To jest serial do którego chciałem kiedyś wrócić i nadrobić. Pamiętam, że kiedyś miałem mocno mieszane uczucia. Podobał mi się setting i kilka elementów z historii, ale denerwowały poboczne wątki i momentami konieczność mocnego zawieszenia niewiary. Po tym odcinku mam jednak pozytywne odczucia. Nie na tyle żeby z miejsca włączyć następny, ale wystarczająca by ta myśl mnie kusiła.

Ogólnie podobał mi się klimat zaszczucia i walki z kosmitami. Dano też dużo czasu bohaterom, szczególnie synom Toma, ale to akurat gorzej wyszło. Ja rozumiem, że to rodzinna drama, ale to właśnie te wąki mnie najbardziej męczyły. Wolałbym żeby więcej czasu poświęcono na szukanie sposobu ucieczki przed kosmitami niż konflikt dwóch nastolatków. Drama z Benem i Halem była męcząca. Poruszono trudny temat, czy można dać dzieciom broń by się broniły, ale wypadło to bardzo słabo. Fajnie za to wypadły wątpliwości Weavera czy nie pusunął się za daleko podczas wojny i czy przez niego nie cierpią cywila, a obecność TOma by coś zmieniła. Widać też rodzące się konflikty i nieufności. Nie widać za to motywu przeowdniego na cały sezon.

Po cliffhangerze kończącym pierwszą serię najbardziej mnie ciekawiło co będzie na statku obcych i jak wypadną nowi kosmici. I tutaj znowu, mieszane odczucia. Wyszło generycznie i nic rzucono nowego światła na cel inwazji na Ziemię. Przylecieli i chcą nas zniewolić jak inne rasy. Scena rozmowy była ładnie nakręcona, a design kosmitów całkiem udany. Humanoidalny, ale w wystarczającym stopniu odczłowieczniony. Tylko szkoda, że nic nowego tam nie powiedziano. Więcej miejsca poswięcono na wędrówkę Toma do swoich. I tutaj ogromne rozczarowaniem. Pomógł młodej dziewczynie by następnie podróżować z nią przez kilka miesięcy. Ogromny potencjał na opowiadanie historii. Tylko, że ona postanawia odejść gdy docierają do celu. Po The Last of Us taka banalna opowiasta w Falling Skies mocno mnie rozczarowało. Zero więzi i przywiązania, nic co by pokazywało, że długa podróż ich zmieniła. Czas antenowy nie jest z gumy, ale w takim wypadku lepiej nie opowiadać tego typu historii.

OCENA 4/6

Inne:
- dziwnym trafem gdy kosmici zaproponowali rezerwaty dla ludzi Tom nawiązał m.in. do Hitlera ale nie wspomniał o tym co zrobili rdzennej ludności Ameryki. Ja rozumiem, że momentami jest to laurka dla Amerykanów, ale takie wybielanie historii mnie mocno zniesmaczyło.

Riverdale S01E02 Chapter Two: A Touch of Evil
Bardzo chciałbym żeby Riverdale mi się podobało. Poprzedni odcinek taki był, niestety teraz nie mogę napisać tego samego. Zamiast w większym stopniu skupić się na morderstwie, jego wpływie na miasteczko albo na jego dziwaczności pokazywano nudne konflikty. Szczególnie męczył wątek Archiego i jego problemu z wyjawieniem strzału nad rzeką. Cięzko mi go obdarzyć sympatię. Jest manipulowany przez nauczycielkę czego zupełnie nie widzi. Za stary jestem na takie historię. Tak jak konflikt między Veronicą i Betty. Liczę, że przecierpiałem to i teraz będzie spokój. Brakowało mi tez atmosfery z pilota, jakby inni ludzie byli odpowiedzialny za stylistykę serialu.

Na szczęście było kilka świetnych momentów. Jak wykorzystanie muzyki która buduje nastrój sceny i wzmacnia napięcie. Gdyby nie ona otwarcie odcinka mogło być jeszcze gorsze niż było. Świetnie wypadła piosenka Josie and Pussycats przed meczem. Podoba mi się też jak serial buduje swoją szeroką obsadę wprowadzając kolejne postacie znane z imion, nawet w drugoplanowych rolach. Na szczęście końcówka trochę namieszała w tajemnicy morderstwa Jasona i rzuciła fałszywe oskarżenie względem Cheryl. Jestem zaintrygowany.

OCENA 3.5/6

Riverdale S01E03 Chapter Three: Body Double
Czasem mam wrażenie, że serial za bardzo się stara. Przy swoimi campowym wyglądzie próbuje poruszyć tematy trudne. Upchnąć jak najwięcej w czterdzieści minut przez co wątki nie są odpowiednie poprowadzone. Głównym wątkiem był tutaj slut shaming i mam bardzo mieszane uczucia jak to zostało poprowadzone. Narobiono hałasu o niesłuszne oskarżenie o seks i dokonano zemsty na złych chłopakach. Bez refleksji i równouprawnieniu i samostanowieniu kobiet. Miałem nawet wrażenie, że serial odwraca kota ogonem. Nie mówi, że krytyka kobiet za uprawianie seksu jest zła, tylko, że oskarżeni jest be. Nie podobała mi się też zemsta Veronicy. Jej tyrada była świetnie zagrana i napisana. Przecież nie pozwoli się obrażać! A potem nic z tym konkretnego nie zrobiła tylko zgodziła się na plan Betty. Który był równie zły - fizyczna zemsta. Liczyłem na coś bardziej wyrafinowanego. W tym wypadku przeszkadza mi również odcięcie od niego Archiego. Był w drużynie futbolowej, musiałem wiedzieć o takich zabawach jego kolegów, a serial nawet na ten temat się nie zająknie. Dla przeciwwagi podobało mi się jak idealizowanie Jasona przez Cheryl została zburzone.

Odcinek mimo swoich wad zrobił kilka rzeczy dobrze. Jak zagęszczanie intrygi morderstwa i sprawianie kłopotów swoim bohaterom. Umiejętnie rozbudowuje też świat i uwiarygodnia bohaterki. Jak kłopoty psychiczne Betty, republikański harcerz uczący strzelać swoich podkomendnych z broni czy zapowiedzi z offu nadchodzącej tragedii. To wszystko sprawia, że serial mimo wszystko potrafi zachęcić.

Inne:
- gazeta szkolna w dzisiejszych czasach? Ja rozumiem, że akcja Rivendale ma miejsce gdzieś obok, w alternatywnym i przestylizowanym świecie, ale bądźmy poważni, zwłaszcza, że Sheryl nałogowo korzysta z twittera.
- gościnny występ Shannon Purser czyli Barb z Stranger Things dał możliwość poprowadzenia fajnego dialogu między dwoma serialami. Scena kulminacyjna z udziałem Ethel dzieje się w domu z basenem gdzie ma dojść do seksu nastolatków tylko tutaj wszystko szczęśliwie się kończy. Fajnym zagraniem było też wypowiedziane przez Sheryll #justiceforEthel czy bezpośredniej odwołanie do kampanii w mediach społecznościowych po emisji Stranger Things. Może i czasem odnoszenie się do innych dzieł popkultury jest ordynarne, ale sprawia mi sporo frajdy.

OCENA 4/6

The 100 S04E02 Heavy Lies the Crown
To ci niespodzianka, odcinek The 100 z moralnymi dylematami. Pierw Clark męczy się czy powiedzieć ludziom o końcu świata nie mając rozwiązania. Los lidera jest ciężki. Mówiąc bez planu odbiera ludziom nadzieje, zatapiając informacje przypomina ALIE odbierając im prawo wyboru jak spędzić ostatnie chwilę. Ostatecznie decyduje się na półśrodek. Kłamie obiecując nadzieje, bierze przykład z Jahy i obciąża się ciężarem przywódcy, które może zaciągnąć ją na dno gdy sprawy wyjdą na światło dzienne. A wyjdą. Nikt teraz jej nie lubi, ale ona się tego spodziewała. Wszyscy są smutni, że umrą. Tylko Jasper chwyta dzień. Biedaczek strzeli sobie w łeb jeśli uda się mu przeżyć koniec świata.

Drugą wahającą się osobą jest Bellamy. Wraz z ziomkami wyruszył po kolektor do stacji rolniczej by po apokalipsie wytarzać wodę. Tam zastaję Ice Nation i ich małą fabryczkę z niewolnikami. Zamiast dyplomatycznie rozmówić się z sojusznikiem dochodzi do konfrontacji. Nie bez głębokich przemyśleń. Czy można ocalić garstkę ryzykując przetrwanie setek? Dylemat zwrotnicy z możliwością zatrzymania pociągu. Bellamy odpokutowując winy z zeszłego sezonu chce dać ukojenie duszy tu i teraz, a nie czekać pół roku i sprawdzić czy plan się powiedzie. Jego decyzja jest zrozumiała. I głupia. W międzyczasie podobał mi się powrót Rileya i dyskusja w grupie. To nie była autonomiczna decyzja Bellamy'ego, a głosowanie gdzie można było łatwo zrozumieć każdą z stron i dlaczego dani bohaterowie w taki sposób się opowiadali.

W Polis działy się rzeczy wagi królewskiej. Chociaż z małymi narracyjnymi problemami - osobiste wprowadzenie nowej postaci na początku odcinka, która potem niewiele robi. Roan ma zostać wyzwany na pojedynek przez jednego z ambasadorów. Ćwiczy (świetny trening z Echo), ale jest daleki od swojej najlepszej formy. Pokój dla Skikru i władza dla Ice Nation mogą się skończyć zanim na dobre się nie zaczęły. Dyplomatyczne działania Kane'a nie dają rezultatu więc do działania bierze się Octavia. Przesiąknięta ideologią Grounders i szukając własnej drogi zabija przyszłego rywala Roana. Wciąż jest lojalna swoim, ale teraz działa według własnych zasad. Działa poza nawiasem z własnym kodeksem moralnym. I jestem bardzo ciekaw jej drogi. Cicho liczę na trochę scen z Echo.

OCENA 4.5/6 

The Flash S03E12 Untouchable
Nie wiem jak Arrow, ale superbohaterskie seriale The Cw całkiem nieźle radzą sobie w tym roku. Ostatni Flash początkowo był niemrawy, trochę nudził i brakowało napięcia. Na szczęście szybko przeistoczył się w bardzo solidny odcinek z wysoką stawką i solidnymi historiami pobocznymi. Nawet walka z metą nie była zwykłym dodatkiem, ale wniosła coś do historii przepowiedni Savitara. Z małych i dużych rzeczy najbardziej mnie cieszy wtajemniczenie Joe'ego w sprawę śmierci Iris. Oczywiście w odcinku było tez kilka mniejszych czy większych głupotek, ale skutecznie były spychane na drugi plan z powodu funu jaki dawało oglądanie tego co dzieje się na ekranie.

Podobały mi się dialogi w odcinku, co akurat jest pewnym odstępstwem od normy. Szczególnie w scenach dramatycznych. Tutaj wszystko zadziałało. Tyrada Juliena w stronę Killer Frost była mocna. Tak jak motywacja przemowa Barry'ego w stronę Wally'ego. Ogólnie sceny między postaciami pokazywały coś nowego o nich, nie były pustymi wypełniaczami ekranu. Barry jako mentor się sprawdza, Catlyn walczy i powoli wygra z swoją złą stroną, a Iris bardzo boi się tego co ma wydarzyć.

Końcówka to powrót Jessie Quick i zapowiedź wyprawy na Earth-2. Dwuodcinkowa historia z gorylami powinna być czymś wyjątkowym.

Inne:
- Sarah w Legends of Tomorrow i Iris w The Flash otarły się o śmierć tego samego dnia i ranne przeleżały część historii. Przypadek? Nie sądze.

OCENA 4.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz