niedziela, 30 marca 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #78 [03.24.2014 - 30.03.2014]

SPOILERY

Alias S01E14 The Coup
- w efektowny sposób wprowadzono Sarka. David Anders zawsze na propsie. Jego postacie w Heroes, The Vampire Diaries, 24 czy Once Upon a Time były zawsze intrygujące i mam nadzieje, że ta również będzie posiadała tą charakterystyczną dla niego arogancką postawę. Szkoda tylko, że na jego kolejne pojawienie się trzeba było czekać do końca odcinka.
- sam epizod niestety rozczarowujący. Miał kilka fajnych scen (Sid z ojcem przy karuzeli), ale było dużo irytujących momentów. Jak wizyta w Las Vegas i drama z Francine. Nie pasuje mi też śledztwo Willa i korzystanie z hasła do otwierania drzwi, które ma jakieś osiem lat. Odcinek się dłużył i chyba pierwszy raz czułem znudzenie mimo, że w tle Rambaldi i The Man.

OCENA 3.5/6

Alias S01E15 Page 47
- strona z manuskryptu Rambaldiego odszyfrowana i przedstawia niby Sydney? Miałem jednak nadzieje na jakiś koniec świata czy inne apokaliptyczne przepowiednie. Jednak jestem otwarty na ten wątek. Już wcześniej sugerowano, że Syd jest specjalna, zwłaszcza podczas rozmowy z zegarmistrzem. Tylko w jakim sensie?
- sam odcinek znowu średni. Akcja z początku miała dość przewidywalny przebieg, potem dużo domowych spraw i w końcu wizyta u Sloana. Fajnie, że przedstawiono jego żonę żeby go uczłowieczyć, ale brakowało napięcia podczas włamu Sydney. W takim miejscu nie miało prawa pójść coś nie tak.
- Will to prawdziwy dupek. Może i ładną historyjkę opisał, ale nie potrafię z nim sympatyzować. Sypia z Jenny, ale ją okłamuje bo chcę być z Sydney. Zresztą ona nie jest bez winy wiecznie się z nim umawiając i przychodząc do niego w chwilach kryzysu. Mam nadzieje, że wątki romantyczne szybko zostaną zredukowane do absolutnego minimum bo ostatnio ich za dużo.

OCENA 4/6

Alias S01E16 The Prophecy
- yeah! Jednak są starożytne przepowiednie o końcu świata, a Sydney jest zwiastunem zagłady. Bardzo mi się to podoba. Czuć trochę Buffy, ale i późniejsze Fringe. A to przecież jest dopiero wierzchołek gigantycznej góry lodowej.
- wizyta w Watykanie całkiem fajna, znowu udana współpraca Voughna z Syd i sporo humoru przy okazji. Więcej ich wspólnych akcji.
- serial jest ostatnio tak prowadzony żeby coraz bardziej sympatyzować z Sloanem. Pierw żona, a teraz został zmanipulowany by zabić własnego przyjaciela. Ciesze się, że świat Alias jest coraz bardziej poszerzany. Pokazano Sojusz i jak wygląda jego struktura. Obstawiam, że nie później niż w trzecim sezonie nic z niego nie zostanie. Czekam na powrót Rogera Moora bo w swojej roli wypadł całkiem nieźle.

OCENA 4.5/6

Alias S01E17 Q&A
- nienawidzę odcinków z przypomnieniem co się stało wcześniej. Jako speciale bez nowych scen ok, ale nie zapychacze w środku sezonu. Dobrze, że był Terry O'Quinn jako charyzmatyczny agent FBI przepytujący Sydney. Jennifer Garner świetnie oddała emocję gdy musiała przeżywać swoje doświadczenia jeszcze raz.
- na szczęście były też nowe sceny - kolejny fragment przepowiedni, który mówi, że Sydney wcale nie musi być niszczycielem światów. Chyba, że błąd tłumaczenia. Akcja ratunkowa i pościg też nieźle zrealizowane. I te cudowne komentarze Francise i Willa oglądający uciekająca Syd w telewizji.
- jest całkiem spore prawdopodobieństwo, że matka Sidney żyję. Wcale mnie to nie dziwi.

OCENA 3/6

Alias S01E18 Masquerade
- fajnie, że Sid na misji spotkała znajomego agenta, dużo gorzej, że była z nim uwikłana w poważny związek. Niestety zamiast eksploatować dalej przepowiednie Rambaldiego i dać z pół odcinka we Włoszech to dostajemy kolejny romans. Niby w tle jest The Man i polowanie na matkę, ale to za mało zwłaszcza, że nic nowego nie zostaje ujawnione.
- podobają mi się sceny z Jackem. Zaczyna znowu pić, trudne relację z Sloanem oraz obowiązkowa wizyta u psychiatry gdzie odpowiada podręcznikowa. I to, ze woli jak się do niego mówi Jack, a nie pan Bristow. Zupełnie jak Sidney.

OCENA 3.5/6

Alias S01E19 Snowman
- nie mam nic przeciw szokującym twistom fabularnym, ale niech będą one uzasadnione. Noah jako Snowman strasznie mi nie pasuje, fatalnie zostało to poprowadzone i jego postać średnio trzyma się kupy. Można jego motywacje interpretować na kilka sposobów, ale żaden nie jest racjonalny. Nie powiem, że z serialem się dzieje coś złego, po prostu trafił się okres słabszych odcinków co jest nieuniknione w tak długim sezonie.
- pierwsza akcja z ucieczką na motocyklach i przechwyceniem przez samolot jak z któregoś Bonda. Podobnie jak zdobywanie informacji z serwera. Fajnie jednak to nakręcono dając jedynie podkład muzyczny  bez dźwięków tła.
- podobała mi się scena z Sydney okłamującą przyjaciół, a potem płaczącą w łazience.

OCENA 3.5/6

Alias S01E20 The Solution
- wyjątkowo mało Sydney w tym odcinku i wcale to nie przeszkadzało. Ciesze się z kolejnej wspólnej akcji z Voughnem oraz pojedynku z Sarkem tylko to cliffhangerowe zakończenie takie złośliwe, że zmusza do natychmiastowego włączenie kolejnego epizodu.
- Will ma coraz większy mętlik w głowie. Dowiedział się, że to Jack go porwał i ruszył do działania bo doszedł do wniosku, że Syd może być zagrożona. Już mnie to męczy. Jednak fajnie, że coś się rusza w tym temacie.
- jednak gwiazdką odcinka jest Sloane. Nie dość, że ostatnio zamordował przyjaciela, jego żona jest umierająca to jeszcze Sojusz podważa jego lojalność i chcę by poświęcił Caroline, która szepcze mu do ucha jak to jest z niego dumna. Podobają mi się te trudne wybory przed, którymi stawiane są postacie. Jakby nie wybrali mocno to na nich wpłynie.

OCENA 4/6

Alias S01E21 Rendezvous
- Will współpracujący z Jackem, Sydney ratująca Willa, Will umierający! Wat?! Dobra, tego się nie spodziewałem. Akurat wtedy gdy Tippin dowiedział się prawdy o Sydney postanowiono go wykreślić z serialu. Syd się załamie, bo sytuacja się powtarza i dzieje się to samo co z Dannym. Tylko czy aby na pewno? Może to tani clifhanger i Will wcale nie zginie? Tylko co Sark miałby innego tam robić.
- śpiewająca Sydney wypadła bardzo uwodzicielsko, a potem jedna z najbardziej spektakularnych scen akcji w serialu. Widać, że serial stara się przed końcem sezonu i zagęszcza atmosferę.
- wątek Sloana jest świetny. Prosi Sojusz o odroczenie zabójstwa żony bo i tak umiera na raka, a potem okazuje się, że wyzdrowieje przez co będzie musiała jednak zginąć. Mimo, że Sloane to kawał skurwiela to zrobiło się go przykro na moment.
- Dixon ma wątpliwości wobec Sydney i przypomniał sobie co działo się w Chile. Czyżby miało dojść w finale do konfrontacji? Idealny moment.
- czym do cholery jest "warunek" o którym wie Jack i chcę sprzedać to informatorowi Willa? Jaki ma to związek z Rambaldim? I o co tu chodzi?! Uwielbiam to uczucie nic nie wiedzenia podczas oglądania serialu.

OCENA 4.5/6 

Alias S01E22 Almost Thirty Years
- finał jak to finał - dużo akcji, wyjaśnień, niedopowiedzeń i cliffhanger. Tylko mam wrażenie, że nie czuć było stawki i w porównaniu do średniej sezonu nie było wcale tak szokująco. 
- jednak Will nie zginął, a został jedynie uśpiony. Jednak trzeba mu przyznać, że ma jaja i całkiem nieźle zniósł tortury. I ostatecznie wykaraskał się z tego pokazując przy okazji charakter. Najlepsze jest jednak to, że jego artykuł się ukaże i zatrzęsie to trochę SD-6.
- rozczarowujący okazał się ten tajemniczy Warunek. To tylko urządzenie znane z premiery tylko w większej skali. Nie wiadomo jednak do czego służy i w jakim celu jest budowane. Nie przekonało mnie też, że tajemniczym The Men wcale nie jest Khasinau tylko matka Syd. Proszę, robi się z tego niepotrzebna drama rodzinna zamiast fajnego serialu sensacyjnego z wątkami near-fi.
- czy ja mam uwierzyć, że Voughn się utopił? Nie ze mną takie numery. Za każdym razem gdy jakaś postać miała zginąć nigdy do tego nie dochodziło. Teraz to pewnie też gra na emocjach.
- Dixon wie, że z Syd jest coś nie tak i doprowadził do konfrontacji z której nic nie wynikło. Kolejne rozczarowanie finału. Liczyłem na jakąś zmianę w ich relacjach, nadanie nowej dynamiki, ale nic z tego. Przynajmniej jeszcze przez kilak odcinków.
- Sloane znowu skradł epizod swoimi scenami. Gdy chodzi o żonę pokazuje swoje najlepsze, ale i najgorsze oblicze. Czyżby tak bardzo wierzył w wyższy cel, że zabił jedyną osobę, która odwzajemnia jego miłość?

OCENA 4/6

Arrow S02E17 Birds of Prey
- to nawet nie był słaby odcinek, był okropny. Niby można się było spodziewać obniżki poziomu z powrotem Huntress, ale zanim się pojawiła już uszy cierpły od katastrofalnych dialogów i scen. Jednak nie ma się co dziwić jak do pisania scenariusza zaprasza się kompletnych amatorów.
- nawet specjalnie nie chcę mi się pastwić nad odcinkiem. Uważam, że godzina (krótkie pauzy co 5-10 minut były obowiązkowe) którą straciłem na oglądanie starczy, nie będę więcej marnował więcej czasu niż to konieczne.
- nie rozumiem jak Helena nie zabiła ojca w tym odcinku, miała przecież ku temu tyle okazji. Zazdrość Sary w stosunku do niej też kompletnie irracjonalna, ale w tym serialu bohaterowie przejmują się każdymi błahostkami. Jej końcowa przemiana żałosna. I co przy jej następnym pojawieniu się będzie dobra?
- jakby Huntress to za mało w odcinku było dużo Laurel. Jej użalanie się nad sobą było nie do zniesienia, tak jak zaciskanie więzi z Sarah czy Heleną. Jak nie poznała siostry w przebraniu jest dla mnie tajemnicą. Jednak szczytem wszystkiego był jej powrót do pracy. Pierw Donner jej załatwił bo poprosił kolegę by uchylić jej karę (!), a potem ona zaszantażowała swoją przełożoną. I ja mam z nią sympatyzować?
- kuriozalna była ostatnia strzelanina. Dowódca SWAT obrażony na zamaskowanych mścicieli sam udaje się na miejsce wymiany i zaczyna strzelać do wszystkiego co się rusza. A tak bez powodu.
- Ollie zachowujący się jak mentor w stosunku do Roya to szczyt żenady. Zerwanie z Theą nie lepsze. Tak jak wypłakiwanie się na ramieniu brata, który jako jedyny nie ma przed nią tajemnic. To musiało zostać powiedziane, musiało!
- jedyne fajne były sceny na wyspie bo Slade jest odpowiednio charyzmatyczny, tortury Olivera niezłe i wyjaśniono pochodzenie części jego blizn i tatuażu. Tylko zachowania Hendricksa kompletnie nie rozumiem. Nie zna on Slade, wie tylko, że dzięki jego atakowi został uratowany. Mimo wszystko nie chcę wracać. Czemu? Nie wiadomo.

OCENA 2/6

Brooklyn Nine-Nine S01E22 Charges and Specs
- pierwszy sezon Brooklyn Nine-Nine kończy się efektownie. Dużo śmiechu, cliffhanger i nadchodzące zmiany w relacjach między postaciami. Dlatego ogromnie się ciesze, że serial wraca z drugim sezonem.
- fajnie pomyślany wątek Peralty. Na początku pijany opłakuje swoje zwolnienie z policji, a potem flashbacki jak do tego doszło. Twist musiał być. Historyjka bardzo fajna, zwłaszcza, że w centrum byli Amy i Holt. Cudowne sceny taneczne oraz w lumpie. Będę za nimi tęsknił! Dziwi mnie tylko, że nie wykorzystano jednej sceny z trailera odcinka, która była jedną z najśmieszniejszych.
- na posterunku też się działo. Rozstanie Boyla spodziewane, ale nie sądziłem, że w tak komiczny sposób będzie je przeżywał. Ubrany jak Neo z Matrixa wcina gotowane jajka. Cholernie zabawne! Tak jak życzliwi koledzy próbujący mu pomóc. Cliffhanger z Giną niespodziewany, ale doprowadzi do kilku śmiesznych sytuacji w przyszłości.
- Jake powiedział Amy, że coś do niej czuje i zachował się przy tym strasznie arogancko. Biedaczka co ma zrobić? Więcej rozmawiać z nim nie może bo spali przykrywkę więc zostaje pozostawiona w niewiedzy.
- brawa dla serialu, że Jake koślawie cytuje dewizę z Friday Night Light przeinaczając ją na "Eyes closed, head first, can't lose!".

OCENA 5/6

Hannibal S02E05 Mukozuke
- co za odcinek i ile świetnych dialogów, które zostały w perfekcyjny sposób odegrane. Poza tym jakie piękne zdjęcia, które urzeczywistniły bujną wyobraźnie Fullera. Uwielbiam patrzeć na ten serial, ma w sobie coś pociągającego. 
- Beverly jedna zginęła. Nie jest to niespodziewane, ale do końca się łudziłem, że Hannibal będzie ją trzymał przy życiu z czystej ciekawości lub by z kimś pogadać. Jednak trzeba mu przyznać, że się popisał przedstawiając jej ciało. Jakby przyrządził tą wystawę specjalnie dla Willa - popatrz co jestem w stanie zrobić jak mnie zdenerwujesz. Jednak najbardziej makabrycznie wyglądał Will inscenizujący zbrodnię, duszenie Katz, a potem ćwiartowanie, okropne i fascynujące sceny od, których nie można się było oderwać. Do tego jeszcze Will z plastikową maską jako hołd dla filmów z Hopkinsem wyglądał upiornie. 
- Eddie Izard wrócił i znowu perfekcyjnie wciela się w Gideona. Gra swoją gierkę, nie wiem na czym mu zależy. Chroni sekret Hannibala mimo, że go wystawił, nie chcę też wyjawić prawdy Willowi. Droczy się z nim i Chiltonem. 
- morderca tygodnia okazał się być tajemniczym wielbicielem Willa. On zabił strażnika, ale to Hannibal sędziego. Ładnie go Will wykorzystał, tak jak Hannibal innych. Przekroczył pewną granicę, która będzie go droga kosztowała. Zlecił zabójstwo Hannibala i teraz cierpi z tego powodu, staje się taki jak on co symbolizują rosnące poroża (co za piękna scena!). Cierpi z tego powodu, ale godzi się ze swoim losem bo chęć zemsty jest silniejsza. Zaraz potem zostaje zaserwowane cudowne ujęcie, gdzie umywalka wypełniająca się przelaną krwią, twarz Willa i posadzka w posoce Hannibala stanowią jedno. 
- sanitariusz prawie wykończył Lectera. Prawie. Pierwszy raz Hannibal był tym bezbronnym i pozostawionym na łaskę innych, nie docenił jednak Willa w grze, a teraz przyjdzie czas na zemstą. Czy tylko mi wiszący Hannibal kojarzył się z ukrzyżowanym Chrystusem? Już wcześniej robiono aluzję do Lectera uważającego się za boga, pana życia i śmierci. 

OCENA 5/6

Person of Interest S03E18 Allegiance
- przeciętny wątek proceduralny. Niby były zwroty akcji, ale można je było wyczuć na kilometr. Ciężko też było mi się przejmować inżynierką skoro jej zachowanie było irytujący, a wątek romansowy strasznie ckliwy. Mało przekonujące było dla mnie jak serial próbował mi wmówić, że gdy odetnie się prąd władzę w mieście od razu przejmują terroryści, a o zapasowym zasilaniu nikt nigdy nie słyszał. Może i akcja była przyjemna, a do tego kilka zabawnych scen Shaw/Fusco, ale od tego serialu oczekuje dużo więcej, a przecież nie raz okazał, że potrafi nawet błahą sprawę zaprezentować w ciekawy sposób. 
- na plus wątek Root, ale to nic nowego. Może i Amy Acker nie była przerażająca w tym odcinku i nie robiła nic efektownego, ale dalej przeuroczo się uśmiecha. Do tego Greer próbuje ją zwerbować czyli analogicznie jak Vigilante w zeszłym odcinku Shaw. Co ważne również i on mówi o nadchodzącej wojnie czyli nie chodzi już o maszyna vs. maszyna tylko o coś więcej. 

OCENA 3.5/6

The 100 S01E01 Pilot
- ten serial jest głupiutki, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Jednak będę oglądał dalej bo w przeciwieństwie do takiego The Tomorrow People tutaj mogę się pośmiać ze scenariusza i na razie częściej do tego dochodzi niż uderzania się w czoło z powodu zachowania bohaterów. Poza tym nad serialem będzie się fajnie pastwić. Już pominę idiotyczny pomysł wysłania 100 nastolatków jako grupy kolonizacyjnej bo to zawiązanie akcji, ale dalej jest tak słabo, że aż śmiesznie. Dzieciaki błyskawicznie przystosowują się do ziemskiej atmosfery, nie dziwi ich widok roślinek, perfekcyjnie orientują się w terenie, nie mają problemów z oddychaniem ani z słońcem, zarazków też pewnie żadnych nie złapią. No sielanka po prostu. A wystarczyło tylko zatrudnić jakiegoś konsultanta naukowego. Tylko jakby do tego doszło to serial musiałby wyglądać zupełnie inaczej. Zadziwia mnie też zacofanie technologiczne stacji. Na prawdę nie są w stanie zbadać z orbity jak wygląda Ziemia? Nie mogą wysłać żadnej sondy? Nie mają dostępu do żadnych satelitów, których na orbicie powinno być od liku? I czemu nie umieją zaprojektować sprawnej komunikacji. Widać, że ta misja to kompletna prowizorka.
- z bohaterami nie jest lepiej, ba jest dużo gorzej. Trójkąt miłosny po prostu musiał być w serialu The CW. Zaradna dziewczynka, arogancki typek, comic relief umierający jako pierwszy, złe chłopaki chcące przejąć władzę, zbiorowy anarchistyczny umysł. Nic ciekawego, jedynie rażącego. Wszyscy są piękni, zdrowi, wysportowani i modnie ubrani. Kolejny standard stacji zachowany. Nie wiem jak długo ich zniosę, ale jak za często nie będą się odzywać będzie dobrze.
- na stacji również średnio inteligentni ludzie. Jest walka o władzę, miłość dwóch przyjaciółek i zdrady. Mamy też ostry kodeks skazujący ludzi na śmierć gdzie kanclerz i tak może ułaskawiać swoich przyjaciół. Nikt też nie przejmuje się zabicie naukowca odpowiedzialnego za kierowanie projektem mającym na celu ocalenie planety. Wszyscy też zapomnieli o przysiędze Hipokratesa. Krwi za to powinno być pod dostatkiem. Widać, że rządy na stacji są twarde więc wystarczyłby nakaz jej oddawania. Jednak pewnie o tym też nikt nie pomyślał.
- fajnie się za to ogląda zmiany jakie zaszły na Ziemi. Trochę ciężko mi uwierzyć, że teren koło bazy wojskowe nie jest nuklearną pustynią tylko porośnięty bujną roślinnością kanadyjskich (?) lasów. Przecież to powinien być jeden z pierwszych celów atomówek. Dzikie węże i zmutowany jelonek Bambi jednak fajne. Do tego pierwotni mieszkańcy, którzy jakimś cudem przetrwali  i cofnęli się w rozwoju cywilizacyjnym. Już nie mogę się doczekać wojny dzieci vs. dzikusy.
- dziwi mnie tylko jak udało się namówić tylu niezłych aktorów do gry w tym szrocie. Paige Turco, Kelly Hu, Henry Ian Cusick, Alessandro Julliani (Geata wrócił w kosmos!). Wolałbym zobaczyć ich w jakieś ambitniejszej produkcji, ale jakoś na chleb trzeba zarabiać.

OCENA 3/6

The Good Wife S05E15 Dramatics, Your Honor
- o cholera! Co oni w tym serialowym sezonie mają do zabijania postaci z głównej obsady w zupełnie niespodziewanym momencie. To jakaś plaga! Pewnie gdyby nie spoilery na twitterze przez dzień czy dwa zbierałbym szczękę z podłogi z powodu zaskoczenia, ale i tak odcinek mnie zniszczył emocjonalnie. Scena śmierci Willa zupełnie nie podobna do niczego. Pełna emocji mimo, że nie pokazali bohatera czy strzałów. Jedynie bohaterów je słyszących co pozostawiło w jeszcze większym zawieszeniu, co takiego stało się na tej sali. Bohater odszedł też bez pożegnania, był i go nie ma. Niekonwencjonalne, ale przez to tak bardzo chwytające. Przy tym dające kopa na resztę odcinków tego sezonu. Przyjdzie czas na żałobę przez co aktorzy się wykażą, a Julianna Margulies powinna sobie zasłużyć na Emmy lub Globa. Będzie mi brakowało Josha Charlesa, ale jego odejście z serialu nada mu nowej dynamiki.
- zgrabnie też poprowadzono odcinek i robiono podkład pod odejście Willa. Gdyby sprawa skończyła się normalnie byłby zaledwie dobry, ale teraz kilka scen nabiera konkretnej głębi. Will naiwnie wierzył w niewinność swojego klienta i ostatecznie zginął z jego ręki. Jednak co jakby na prawdę nie popełni przestępstwa i był niewinnie oskarżonym, wychodzi na to, że to system go złamał i to doprowadziło do tragedii.
- ostatnie sceny z Kalindą i Alicją też się udały. Tej pierwszej mówi, że robi to co lubi, nie wyobraża sobie niczego innego. Z drugą dochodzi do porozumienia, pierwsza od dawna scena z której nie bije agresją, a wzajemnym szacunkiem. Idealne zakończenie dla jego postaci. Trochę brakowało mi bliższego kontaktu z Diane, ale obserwowanie jej reakcji na strzału i gry aktorskiej Christine Baranski w pełni mi to wynagrodziło.
- poza tym w odcinku dalszy ciąg śledztwa w sprawie Petera i przesłuchanie Alicji gdzie znowu pokazała pazur. Śmierć Willa wiele tutaj namiesza.

OCENA 5.5/6

The Walking Dead S04E15 Us
- o taka konstrukcja odcinków mi się podoba. Większość bohaterów się pojawia choćby na chwilę, ale akcja skupia się tylko na wybranych. O wiele bardziej wolę takie coś niż całe 40 minut tylko o jednej grupce. Poza tym było kilka fajnych momentów i w końcu część z postaci doszła do osławionego Terminusa.
- najbardziej mnie cieszy ponowne spotkanie Glenna i Maggie. Uwielbiam tą dwójkę zwłaszcza jak są razem. Może to bardzo melodramatyczny wątek, ale często poprawiający humor bo to jedyny prawdziwy związek w tym okrutnym świecie. Obawiam się tylko, że zaraz komuś stanie się krzywda. Długa rozłąka, chwila szczęścia i tragedia. Gdyby to był serial Whedona już można by było szykować chusteczki.
- Eugene działa mi tylko na nerwy, ale chyba taki był zamysł twórców - by szybko znienawidzić tą postać. Jeśli coś innego planowali to im się nie udało. Cała gadka o ratowaniu cywilizacji jest naiwna i nie zdziwiłbym się jakby okazała się ściemą, ale z psychologicznego punktu widzenia spełnia swoją rolę bo Abraham ma jakiś cel i może się na nim skupić.
- Tara jest tykającą bombą. Glenn okłamał Maggie kim ona jest, ale prędzej ktoś ją skojarzy z napaścią na więzienie, a to się dobrze nie skończy.
- scena w tunelu była głupia. Ja rozumiem chęć wprowadzenia odrobiny napięcia, ale nie kosztem ogłupiania postaci. Na prawdę nie dało się wybić tych zombiaków z góry? Podchodzi jeden - likwidacja, podchodzi następny - likwidacja. Chwilę by zajęło, ale na pewno pewniejsze niż skradanka.
- u Carla i Michonne chwila radości. Strasznie mi się podobał moment jak szli po torach. Widać jak bardzo się związali. Carl też spoważniał bo wie, że dobro grupy zależy na wzajemnym wspieraniu się. Tylko Rick ma ponury nastrój, ale przynajmniej powoli odzyskuje cechy lidera.
- u Daryla chyba najsłabiej. Wpadł w nową grupkę bezwzględnych bandytów polującą na Ricka, ciężko mu się w niej odnaleźć, ale powoli akceptuje swój los i znowu dostosowuje się do sytuacji.

OCENA 4.5/6

Vikings S02E05 Answers in Blood
- nie dawno Kattegat zostało stracone teraz wszystko wróciło do normy. Akcja pędzi do przodu w tym sezonie jak oszalała. Strasznie podobają mi się tutaj sceny batalistyczne. Pełne chaosu, dwie ścierające się grupy okładają się tarczami i mieczami, a do tego kilka brutalnych pojedynków jeden na jeden. Podoba mi się też jak potraktowano kobiety. Nie jest niczym szczególnym, że biorą udział w walkach, nie są mocniej wyeksponowane, to kolejni wojownicy w tłumie. I tutaj też mała uwaga - obsada Vikings jest niewielka, brakuje wątków dla postaci drugoplanowych, ale mimo wszystko są oni charakterystyczni i jak giną czuć, że to ktoś znajomy mimo, że przewiał się tylko w tle.
- Bjorn zostaje z ojcem, Laghreta odchodzi. Trochę spodziewane, ale to dobrze bo konflikt z Ashlaug mógłby na tym etapie denerwować. Pewnie jeszcze w tym sezonie wróci do Ragnara, ale pierw musi się rozprawić z swoim mężem. Tylko biedny Ragnar nie wie czego chcę. Swoją drogą w tym sezonie mało co robi, podróżuje od jednego do drugiego miejsca, ale nie kształtuje wydarzeń, a raczej na nie reaguje.
- Athlestein dalej zmaga się ze swoją wiarą i chyba sam nie wie w co wierzy. Ma mistyczne objawienia, ale też nawiedzają go wyimaginowane demony. Powoli zyskuje sobie też pozycje na dworze Ekhberta tylko czekać aż zostanie zaufanym króla albo zostanie wyprawiony z poselstwem do wikingów.

OCENA 4.5/6

sobota, 29 marca 2014

3 filmowe grosze #11

Trochę czasu minęło odkąd widziałem te filmu więc krótko.  

Pineaple Express
Film obejrzałem ponownie tylko tym razem z kumplami i znowu doskonale się bawiłem. Masa humoru sytuacyjnego jak i cięte dialogi, parodystyczne sceny akcji i pokręceni bohaterowie. Sam film to kumpelska komedia romantyczna o narodzinach przyjaźni. W tle jest dziewczyna i wątek miłosny (piękna Amber Heard) i doskonale tutaj pasuje bo uwypukla relację dwóch głównych palaczy trawki. James Franco jak zwykle jak kameleon gra wiecznie narajanego i zblazowanego dilera, a Seth Rogen gra jak Seth Rogen. Chemia między nimi jest ogromna, a postacie z tła dopełniają całości. Idealny film do piwa w dobrym towarzystwie. Aktorzy tak dobrze się bawili na planie filmu, że w This is The End dla fanów PE czeka mały prezent.

OCENA 4.5/6

Grown Ups 2
Nie lubię Adama Sandlera, gdyby to ode mnie zależało pewnie wciąż żyłbym w błogiej nieświadomości, że żyję na tej samej planecie co ten film. Jest to jedna z tych komedii która nie śmieszy, a wprawia w uczucie zażenowania. No chyba, że bawią kogoś sikające jelenia, skakanie na golasa z klifu i cały asortyment mniej lub bardziej wulgarnych żartów. Fabuły nie ma tu za grosza, kolejne sceny to kolejne scenki, które mają niby śmieszyć, do niczego to nie prowadzi, niby jest jakieś przesłanie, ale gubi się w morzu żenady. Aktorzy nie mają nic do pokazania, dialogi są bo są. Film chyba powstał na podobnej zasadzie co Pineaple Express - przyjaciele robią to co lubią tylko, że tylko oni się przy tym bawią. Chciałbym zapomnieć, że widziałem to coś, ale nie potrafię. Jedyny plus to Penelope Cruz, ale chyba lepszym wyjściem jest wrzucić jej nazwisko w google grafika.

OCENA 1.5/6

Rush 
Dla odmiany dramat, a nie komedia i przy okazji najlepszy film w tym zestawieniu. Celuloidowa kronika pojedynku dwóch legendarnych kierowców F1 - Jamesa Hutna i Niki Laudy. Piękny film. Nie tylko z powodu jak zostało to podane - cudownie nasycone kolory, zaglądanie pod maskę historycznych bolidów, wysmakowane zdjęcia i muzyka, która zwiększa emocję podczas pompujących adrenalinę wyścigów. Piękny bo pokazujący niezłomność ludzkiego charakteru, ludzi poświęcających swoje życie w imię swojej pasji, ale też pokazujący różnice priorytetów. Jedni czerpią przyjemność z wiecznej zabawy i wygrywania, a drudzy z stabilności i rodziny. Co ważne film nie jest biografią jednego czy drugiego kierowcy. To zapis ich pojedynku gdzie kibicuje się raz jednemu raz drugiemu mimo, że dobrze zna się koniec tej tytanicznej rywalizacji. Film nie zapomina też o ich wadach przez co ma się lepszy wgląd w ich charaktery. Popisowo spisali się aktorzy. Chris Hemsworth w swojej najlepszej formie został i tak przyćmiony przez Daniela Bruhla, którego pominięcie w Oscarowych nominacjach to mały skandal. Film jest dla każdego, nie tylko fana motoryzacji. To historia wielkich charakterów w specyficznej otoczce. Niczym Friday Night Lights. Sport nie jest najważniejszy, tylko ludzie się im zajmujący i emocję jakie wywołuje. 

OCENA 5.5/6

niedziela, 23 marca 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #77 [03.17.2014 - 23.03.2014]

SPOILRY
Alias S01E06 Reckoning
- miałem chwilowo dość przeciętnych seriali emitowanych z tygodnia na tydzień i odpaliłem klasyka którego zacząłem w wakacje. I jestem bardzo z tego powodu zadowolony. Może to nie był świetny odcinek, ale bardzo solidny i pokazujący jakie szmiry teraz oglądamy i czemu hype na Arrow jest zupełnie niezasłużony. Przecież tutaj nawet nudniejsze postacie nie męczą i mają ciekawe wątki. Taki Tippin prowadzi śledztwo dziennikarskie i wpada w niezłe szambo. Dostaje mało czasu, posuwa swoją historię do przodu i jest nawet interesujący. Nawet Francine się dobrze ogląda, która robi za obyczajowe tło dla Sydney.
- strasznie mi się podobał kontrast jak przedstawiono Rumunię i Londyn. W tym drugim sterylne i wnętrza  białymi ścianami, a przeciwieństwo tego obskurny szpital psychiatryczny gdzie zdekonspirowano Sydney. Do tego fajna i dynamiczna akcja okraszona niezłą muzyką.
- matka Sydney zginęła przez ojca, który uciekał od FBI? Raczej nie. Też mi się wydaje, że Sydney jest zaślepiona. To może jej mamusia była agentką KGB? To byłby ładny twist.

OCENA 4.5/6

Alias S01E07 Colo-Blind
- John Hannah świetnie zagrał pacjenta szpitalu psychiatrycznego, a jego rozmowa z Sydney w chatce gdzieś w lasach Rumunii była mocna. Wyjawił jej, że to on zabił Dannyego, a ona mu i tak pomogła bo został do tego zaprojektowany, jak i ona był narzędziem SD-6. Strasznie mi się też podobał motyw z pocztówką, którą dostała na końcu odcinka.
- artefakty Rembaldiego już w następnym odcinku? Ogromnie jestem ciekaw co to takiego. I jak wpłyną na fabułę serialu.
- czy Jack mówi prawdę, że został oczyszczony z zarzutów szpiegowstwa czy może okłamuje córkę dla jej własnego dobra? Niby chciał jej pokazać dowód, ale równie dobrze mógł blefować. Tak jak Sloan oszukujący Marshalla i Tippin dalej prowadzący swoje śledztwo przed Sidney. Chyba nie można tu przyjmować za pewniki tego co mówią bohaterowie.

OCENA 4.5/6

Alias S01E08 Time Will Tell
- na początek jedna mała głupota, która mi nie pasowała - podczas akcji przechwycenia zegara Sydney ucieka przez uchylone okno w laboratorium. W takim razie po co była cała ta szopka z kopiowaniem karty skoro można by było wejść tam w ten sam sposób. Strasznie to raziło. Dobrze, że natłok innych wydarzeń sprawił, że się o tym szybko zapomniało.
- wielka intryga z Rambaldim jest coraz ciekawsza. Przewidywanie przyszłości, wydłużanie życia o kilka wieków, renesansowy GPS, grobowiec w Chile i spaczony zagon dawnych strażników tajemny. I to dopiero ósmy odciek pierwszego sezonu! Coś mi się wydaje, że pokocham ten serial. Ciekawe tylko w jaką stronę pójdzie ostrego sci-fi czy raczej fantastycznych niedowiedzeń. 
- nie wierzę, że Sidney jest wykryto, że Sidney jest kretem, tak jak, że jej ojciec pracował dla KGB. Za dużo tu niedowiedzeń i suspensu. Jednak końcówka zrobiła na mnie mocne wrażenia - walka z Espinosą przeplatana rozmowami o krecie (Tobin Bell odpowiednio creepy), postrzelenie Sidney w kamizelkę i potem jej wielki upadek. To zafundowali cliffhanger.

OCENA 5/6

Alias S01E09 Mea Culpa
- szaleństwo. Sydney umiera, zdradza się przed Dixonem, Sloan zleca jej zabicie, ale nie zleca, znowu zaczyna jej ufać, a potem znowu nie. Tyle w tym odcinków zwrotów fabularnych, że można by obdzielić nimi kilka odcinków. A co jak się niedługo okaże, że Sloan zaczął wątpić w Sojusz i skrycie popiera działania Bristowów? I jakie jeszcze tajemnice wiążą go z Jackem?
- u Tippina też ciekawie. Zabawne sceny z pluskwą, a potem tajemniczy telefon. Kto go informuje, czyżby to był Jack, który działa na dwa fronty?
- Nokia 3310 znowu się pojawiła, tym razem jako drukarka 3D fałszywych odcisków palców. Wielofunkcyjny i ponadczasowy sprzęt.
- jedyny minus odcinka to brak wątku Rambaldiego. No cóż i na to przyjdzie czas.

OCENA 4.5/6

Alias S01E10 Spirit
- jak nie podejrzenie o zdradę przez SD-6 to porwanie przez terrorystów. Sid ma ostatnio ogromnego pecha. Jednak dobrze, że ma takiego tatusia jak Jack. Pierw poświęcił jednego z agentów by chronić córeczkę, a teraz uratuje jej życie. Podobało mi się, że w tym odcinku poświęcono mu sporo miejsca. Tak jak pognębiono trochę Sloana i dodano mu człowieczeństwa.
- Tippin dalej prowadzi swoje śledztwo i odkrył istnienie SD-6. Nie wie jeszcze co to jest, ale to się dobrze dla niego nie skończy. Wciąż jestem zdania, że to Jack przesłał mu kasetę.

OCENA 4.5/6

Alias S01E11 The Confession
- ha, wiedziałem! Jednak to nie Jack był agentem KGB tylko jego żona. I przez to sytuacja rodzinna Sydney zrobiła się jeszcze ciekawsza. Podobało mi się jak było budowane napięcie i zbliżała się chwila wydania własnego ojca i wahania Syd.
- misje w tym odcinku ok. Szybko udało si,e uciec z Kuby gdzie powstała kolejna nić porozumienia na linii Syd-Jack, potem krótki wypad do klubu w Atenach i wizyta w silosie pełnym broni. I znowu mały zwrot akcji z Hassanem i dynamiczna scena gdzie Sydney walczy o życie. Nie ma chwili nudny podczas oglądania serialu.

OCENA 4/6

Alias S01E12 The Box (1)
- serial zmienił formułę na dwuodcinkową historię i jest to miła odmiana. Mamy zamknięcie SD-6, tajemniczy agent z przeszłości chcę mścić się na Sloanie i wspomina o jeszcze bardziej tajemniczym pracodawcy, a Sidney wraz z ojcem muszą uratować sytuację. I świetnie się to ogląda bo długa misja to niecodzienny widok w tym serialu. Klimatyczne przedzieranie się szybem wentylacyjnym i dywersja uwięzionych. Świetne.
- niewątpliwa zaleta to Quentin Tarantino przed kamerą. Świetnie mu idzie grania opętanego rządzą zemsty dawnego pracownika SD-6. Kto jak kto, ale on psycholi grać umie. Mam też wrażenie, że brał udział w pisaniu swoich dialogów bo czuć od nich tarantinowskim stylem, szczególnie jak opowiadał o najostrzejszym sosie.
- fajny myk też z tytułem odcinka. Sydney opowiada o pudełku z rzeczami o swojej matce, łowi pudełeczko na wędkę, Cole grozi zawartością pudełka Sloanowi, a i akcję odcinka można określić jako dziejącą się w pudełku. Nie zdziwiłbym się jakby kolejne znalazło się w skarbcu.
- dobra wątek Tippina robi się już nudny. Raz porzuca sprawę by znowu do niej wrócić. W kółko to samo. U Voughna nie lepiej. Spotkanie z psycholog wypadło dość średnio. Śmiesznie też wygląda to, że w biurze już chyba wszyscy wiedzą o Sydney.

OCENA 4.5/6

Alias S01E13 The Box (2)
- oczywiście, że chodziło o artefakt Rambaldiego, innej opcji nie było. Co to jest nie wiadomo. Jakieś renesansowe perfumy, a pewnie jakiś super roztwór robiący coś niesamowitego. Obecnie jednak bardziej intrygujący jest tajemniczy The Man na którego poluje też wywiad brytyjski.
- Tarantino w swojej role był wspaniały i oczekuje jego powrotu. Nie wiem czy podczas swoich scen improwizował czy pomagał pisać dialogi, ale znowu czuć było, to ten Tarantino. Żałuje, że cały odcinek nie opierał się tylko na jego rozmowach z kolejnymi bohaterami.
- Voughn podczas akcji i to w SD-6. Niecodzienny widok. Jednak jego team-up z Syd wypadł całkiem nieźle.
- odcinanie palca Sloanowi - fuj. Takich rzeczy dzisiaj nie ma w ogólnodostępnej telewizji, a kiedyś to była norma. Przecież w tym samym czasie leciało 24 na FOX.

OCENA 4/6

Arrow S02E16 Suicide Squad
- muszę przyznać, że twórcy Arrow są całkiem nieźli w tym co robią. Nie że ich dzieło jest wybitne, ale udaje im się wmówić, że oglądał całkiem dobry serial. Od czasu do czasu zdarza mi się uśmiechnąć na kilka komiksowych pomysłów, akcja jest przyjemna i widać, że obsada się dobrze bawi odgrywając swoje postacie, a scenarzyści pisząc historię i ogląda się znośne. Tylko, że to nie jest dobra produkcja bo za często zdarza mi się zgrzytać zębami i rozkładać ręce ze zdumienia. No bo czemu do cholery super urządzenia do sprawdzania tożsamości gości nie wyświetlają ich zdjęć tylko same nazwiska? Czemu Amanda nadzorując misję nic nie robi tylko czeka na informację od Layli zamiast sama być na bieżąco? Skoro Deatshot ma kamerę w oku to na bieżąco powinna lecieć transmisja na jednym z monitorów. Czemu nikt nie śledził obrazu z Predatora i czemu Wallera chciała poświęcić Deadshota? Nie można było ustawić koordynatów miejsca gdzie stoi i kazać mu uciekać? Czemu Oliver zachowuje się jak idiota i pali za sobą mosty w Bratwie? Czemu nie dopuszcza Sary i innych do jego krucjaty przeciw Sladowi? Czemu Diggle jest bardziej oburzony na wiadomość o śmiercionośnych chipach w głowie swojego składu niż na wiadomość, że ma z nimi współpracować? Czemu wątek Suicide Squad jest tak idiotyczny? I można tak jeszcze długo. Tylko, że mimo tych pytań i narzekań dobrze mi się oglądało przez co mam małe wyrzuty sumienia.
- końcówka była najbardziej interesująca. Amanda zna się z Oliverem? Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że w odcinku z uwięzieniem Layli się jednak nie spotkali. I jeszcze łączy ich walka z Sladem. Dobra to jest fajne i nie mogę się doczekać ich kolejnej współpracy.

OCENA 4/6

Banshee S02E10 Bullets and Tears 
- drugi sezon Banshee miał swoje wzloty i upadki, cierpiał przede wszystkim z powodu rozmycia wątku głównego i nagromadzeniu mało ciekawych wątków i całkiem zgrabnie pomyślanych postaci. Dlatego tym bardziej się ciesze, że finał okazał się być najlepszym odcinkiem sezonu. Mnóstwo ostrej akcji z efektowną wymianą ognia i brutalnymi walkami, trochę seksu oraz ten charakterystyczny montaż z gubieniem kilkudziesięciu klatek i hipnotyzującą muzyką. Tego było mi potrzeba przed długą przerwą. Szkoda, że na przykładzie tego odcinka tym bardziej widać jak pozostałe odstają.
- najważniejsze, że niemal w całości został poświęcony Lucasowi i Carrie. Akcja szła równolegle dwoma liniami czasowymi - feralny skok na diamenty oraz teraźniejsze zlikwidowanie Rabbita. I wyszło to miodnie. Pięknie do siebie pasowało zestawienie tych dwóch historii. Zakończenie jednej jest początkiem drugiej, która również dobiegła końca. Czas na nowe rozdanie. Bez Rabbita i konsekwencji dawnego życia. Przynajmniej na jakiś czas. Bo nie wierze, że bohaterowie będą się długo trzymać od NY. Oby! Bo Fat Au jest intrygującą postacią i dzięki niemu będzie można poznać lepiej przeszłość Lucasa. I te jego warkoczyki na brodzie są śmiechowe.
- ogromnie się ciesze, że odstrzelano dwie osoby ze starej obsady. Pa pa dla Emmeta i Longshadowa. Ten pierwszy miał tylko istotny wątek zemsty, teraz już nie był potrzebny, a jego zgon może wyzwolić reakcję łańcuchową. Alex zginął w widowiskowy sposób z rąk Rebeckhi. Okres niewinności definitywnie się skończył, a teraz jej dziwne relację z wujem będą mogły rozkwitnąć. Szykuje się też jego zemsta na Lucasie. Nie ma mowy o spokoju w Banshee.
- ciekaw jestem jak w przyszłej serii zostanie poprowadzony wątek Lucasa. Jego związek z Siobhan będzie czymś nowym, a i relację z Devą powinny go odmienić. Może w końcu zrobi się interesującą postacią nie tylko z powodu swojej przeszłości.

OCENA 5/6

Black Sails S01E07 VII.
- powrót na wyspę i zrobiło się słabo. To zasługa Flinta i Silvera. Jak ja nienawidzę ich historii! Działają mi już na nerwy. Tak jak pani Barlow, która prowadzi na własną rękę intrygi, a Flint nie potrafi nic z tym zrobić. Jego plany dotyczące przejęcie władzy na wyspie też mnie średnio interesują. I wszystko wynika z tego, że biedaczek został skrzywdzony przez własny kraj. Same intrygi w załodze nie są intrygujące, nie są nawet zbytnio skomplikowane. Silver robi wszystko by przeżyć, wymiguje się z kolejnych kłopotów, a załoga szykuje się do buntu. Dla mnie się wszyscy wzajemnie się mogą wyrżnąć.
- ciekawiej jest o załogi Vane'a. Jego wątek był jednak słaby. Gdzieś płynie, z kimś walczy, zostaje pokonany, ale nie do końca i zdobywa załogę. Serio? Tak po prostu z straconej pozycji bez zbędnych wyjaśnień i bogatej historii odbudowuje swoją pozycję? Bardziej skrótowo i naiwnie się tego nie dało zrobić. Ciekawszy jest wątek Jacka prowadzącego burdel bo można się chociaż trochę pośmiać.
- Eleneor i Flint? Kolejny niedorzeczny pomysł, pokazujący, że serial ma poważne problemy z swoją tożsamością. Sprawdzę jeszcze finał i chyba na tym poprzestanę bo za mało jest bohaterów z ciekawą historią, a za dużo irytujących postaci, które nie potrafią zainteresować.

OCENA 3/6

Black Sails S01E08 VIII. 
- drugi finał tego tygodnia i nie wypada tak okazale jak produkcja Cinemax. Przyczyna jest jedna - Black Sails nie jest tak angażujące jak Banshee. Ba wcale nie jest angażujące. Nie obchodzą mnie te postacie (może poza kilkoma wyjątkami), nie chcę wiedzieć czy Flint utworzy swoje państwo, jak będzie wyglądać sytuacja Nassau ani czy uda się zdobyć Urkę de Limę. Jest mi to zupełnie obojętne, a to przekreśla w moich oczach cały serial. Wszystko prze z bohaterów. Mogą ze sobą walczyć, snuć intryg i ginąć, ale po co skoro nie są ciekawi i charyzmatyczni. Może niby mam się złościć na Flinta lub dziwić jaki on zły skoro zabił swojego przyjaciela? Albo przejąć śmiercią Gatesa? Może, ale nie potrafię bo te postacie za grosz nie miały mojej sympatii, nie potrafiły mnie zmusić do przejęcia się ich losami i kibicowania im. Były one zbyt proste, za słabo je zilustrowano, nie postawiono ich w ciekawych sytuacjach, nie mieli wiele do powiedzenia i wyglądali sztucznie wygłaszając swoje filozoficzne prawdy o życiu lub dawniej cytując Marka Aureliusza.
- a jak finał jako ostatni odcinek, wyróżnił się czymś? Niezbyt. Niby był bitwa, ale raptem posypało się parę drzazg, statek został zniszczony, a ocaleni wylądowali na wyspie. Ciekawe czy na końcu następnego sezonu będą chodzić z łukami, a po powrocie do Nassau próbować zaprowadzić w nim porządek. Czy zdobędą Urcę i jej złoto. Nie wiem, nie chcę wiedzieć. Niech zdobywają. Niech nawet zabiją Flinta. Najlepiej razem z Silverem. Niby próbowano w ogniu bitwy (hiperbolizuje, bo wielkiej bitwy nie było, raptem kilka wystrzałów, ale ładnie brzmi) zacieśnić ich stosunki, doprowadzić do zrozumienie, ale nie czuć tego bo obydwaj są ignorantami niewartymi funta kłaków. A z opresji się wymigają bo ten serial łatwo idzie na ustępstwa.
- w Nassau też się działo. Podłożone też mocne podwaliny pod wątki na przyszły sezon. Wątki, które już wiem, że by mnie nie interesowały gdybym go oglądał. Vaane wrócił ze swoją przypadkową armią piratów niczym Aragorn w Powrocie Króla. Nie miał nikogo teraz trzęsie wyspą co doprowadzi do jego tańca z Elenor, która pragnie jedynie samodzielności. A tak fajnie się zapowiadała ta postać. Drugi pirat, równie złowrogi co Flint tylko ciekawszy, a zrobili z niego szczura lądowego z złamanym sercem. Wzruszające, aż muszę sięgnąć po chusteczkę. Piękny by był z tego film romantyczny o miłości ponad podziałami. Bo on to przecież robi dla miłości, by Elenor zaczęła go szanować.
- i moje ulubione postacie - Jack i Anne. Fajne sceny w burdelu, odnajdowanie się w nowej rzeczywistości, ale gdyby nie to, ze ich nazwiska są w głównej obsadzie można by stwierdzić, że to gościnne występy. Ona się obraziła na swojego kochanka, a on cudem uniknął śmierci z rąk swojego dawnego kapitana. Bo teraz może okazać litość. Nie, że scenariusz tak karzę. Po prostu może. Zyskał respekt, fort i żołnierzy to może teraz spełniać swoje zachcianki i nie ukarać człowieka, który prawdopodobnie go zdradził, zabijając towarzyszy. I Jacka tyle. Szkoda, że to nie jest serial o nim, a pół piratach i handlarzach.
- co wyszło w odcinku fajnie to sztorm. Kołyszący się statek, zacinający deszcz, rzygający ludzie i załoga zajmująca się swoimi sprawami. Miłe też były przygotowania do walki, której nie było, wtedy dało się poczuć klimat pirackiej przygody. I mniej więcej tyle.
- niestety serial jest jak jego czołówka. Ładny, potrafi oczarować, ale po jednym obejrzeniu nie chcę się wracaj i z czasem przychodzi obojętność. Papa, Black Sails, fajnie było sobie pożeglować te parę odcinków. Szkoda, że to tyle czarnej bandery w światku seriali bo Crossbones nie wróżę sukcesu jako, że wychodzi na NBC.

OCENA 3.5/6

Brooklyn Nine-Nine S01E21Unsolvable
- kapitalne są sceny przed czołówką. W tym odcinku był to najlepszy moment odcinka. Przychodzi Holt z zwichniętą ręką, Peralta, za wszelką cenę chcę rozwiązać tą tajemnicę po czym Holt wyjawia mu, że na ćwiczeniach hula hop doszło do wypadku. Niedorzeczne i śmieszne. Zwłaszcza końcowy komentarz kapitana, że i tak nikt Jake'owi nie uwierzy.
- reszta odcinka miała lepsze i gorsze sceny. Na pewno Hitchock i Scullyjako super detektywi byli śmieszni, ale już tajemnicza łazienka taka sobie. Amy bawiła jak zwykle, ale ostatecznie jej wątek mógł być zabawniejszy. Nierozwiązana sprawa za to została rozwiązana. Tu też śmiesznie i nudnie, ale flashback sprzed 8 lat mógł wynagrodzić wszystkie niedociągnięcia.

OCENA 4.5/6

Community S05E07 Bondage and Beta Male Sexuality
- przeciętny odcinek Community, ale mimo wszystko mnóstwo okazji do śmiechu oraz sytuacji depresyjnych. Jak np. Britta, która nic w życiu nie osiągnęła, a przyjaciele okazali się zwykłymi frajerami, albo Chang, który dla innych był duchem. Szkoda trochę, że w odcinku było mało Annie i Shirley, plus za dużo Duncana. Chciałbym by się częściej pojawiał.
- sceny z Hickeyem i Abedem bardzo dziwne. Nie śmieszne, a raczej smutne, jak zgorzkniały były policjant wyrzuca Abedowie to, że jest rozpieszczony i inni obchodzą się z nim jak jakiem. I powoli rodzi się między innymi więź. Było też wspomnienie Troya. Brakuje go, ale serial nieźle radzi sobie bez niego.

OCENA 4/6


Hannibal S02E04 Takiawase 
- panie Fuller, nienawidzę pana! I przy okazji wielbię. Cliffhanger pierwsza klasa mimo, że wiadomo jak to się skończy. Swoją drogą dziwny trend w tym sezonie zabijanie postaci z głównej obsady w środkowych odcinkach sezonu. 
- jednak zaczynając od początku - kolejne sceny w umyśle Willa i kolejny połów rybek tylko tym razem z Abigail. Dobrze ją było znowu zobaczyć. Ładna też paralela o łowach i łowieniu odnosząca się do morderstw Abigail. Co takiego symbolizuje ta scena? Że Will zarzuca haczyk na Lectera w tym odcinku? To jak Hannibal również i on będzie prowadził długą i złożoną grę, ale jego narzędziami są Chilton i Beverly?
- powrót do formatu jeden odcinek = jedna sprawa i nie mam nic przeciwko tym bardziej, że znowu dostajemy coś pokręconego i obrzydliwego. Tym razem ludzie robiący za ule, przeprowadzanie lobotomii oraz wyjmowanie gałek ocznych w wykonaniu starszej terapeutki. Fuller do tego serwuje piękne odniesienie do Pushing Daisies. 
- może i niektórym osobą będzie przeszkadzać, że w odcinku nie było śledztwo tylko zagadka morderstwa sama się rozwiązała, ale była ona potrzebna by zafundować kolejną paralele w tym serialu. Pimms twierdzi, że daje swoim ofiarą wyzwolenie ucieczkę od bólu. Tego samego chcę Bella i postanawia popełnić samobójstwo. Kapitalne były jej rozmowy z Lecterem oraz ich finał. Ona przychodzi naszprycowana morfiną i oznajmia mu że zaraz umrze. Hannibal zbytnio się tym nie przejmują, zachowuje kamienną twarz po czym rzuca monetą. Jej los jest mu obojętny. Nie wie co bardziej wpłynie na Jacka i bardziej mu się przyda - jej śmierć czy próba samobójcza. Więc rzuca monetą. To był chyba jeden z najbardziej przerażających momentów odcinka. Lecter, którego śmierć nie ruszyła powierza przyszłość Belli przypadkowi. 
- Chilton i Beverly zachowują się trochę głupio. Will mówi im, że to Hannibal jest mordercą, nie wierzą mu, ale są gotowi pomagać. Przy tym oni zaczynają własną grę z Lecterem. Dla niej na pewno nie skończy się to dobrze. Dla Chiltona zapewne też. Może nie od razu, ale prędzej czy później i on trafi na stół w postaci jakieś pięknej potrawki.
- brawo Will w końcu wpadłeś na to co Hannibal robi z swoimi ofiarami i podzieliłeś się z tym z Beverly. Tylko biedaczku teraz będziesz miał jeszcze większe wyrzuty sumienia jak ona już więcej do ciebie nie wróci. 
- odcinek oczywiście został też pięknie nakręcony. Pierw lot pszczółek do ula, a potem scena wstrzykiwania amytalu sodu i chaotyczne sceny gdzie Will przypomina sobie co się tak na prawdę działo. Wykrzywiona postać Hannibala niczym z obrazów Picassa to jawne zaprzeczenie piękna, które jest jego kamuflażem w prawdziwym życiu.

OCENA 5.5/6

Person of Interest S03E17 /
- Root <3 Znowu będę chwalił Amy Acker, ale inaczej nie da się pisać o odcinku. Skradła show swoimi uśmieszkami, pewnością siebie oraz humorem. Do tego jeszcze dopisano jej wątek dramatyczny i wewnętrzną przemianę. Zaczęło jej w końcu zależeć na ludziach, a to dlatego, że coraz częściej z nimi przebywa. 
- fabularnie odcinek w najlepszym stylu Person of Interest. Nie wiadomo o co chodzi, czemu Vigilantes i Decima chcą woźnego, a potem okazuje się, że stawka jest nadzwyczaj wysoka. Samarytanin zostanie niedługo zbudowany, a Root mówi o ratowaniu świata. Strasznie mi się podoba jak bardzo ten serial się rozwinął z zwykłego procedurala. 
- Shaw również cudowna. Trochę szkoda, że nie pokazali jej całej walki, ale to też jedna z cech charakterystycznych serialu. Jej pojawienie się u Fincha na końcu odcinka zabawne. Tylko czy nie lepiej by było jakby próbowała zinfiltrować Czujnych?

OCENA 5/6

The Good Wife S05E14 A Few Words
- wspominkowy odcinek dodatkowo z akcją w teraźniejszości na konferencji w NY. Lubię to. Fajnie było znowu oglądać starą Alicję i kulisy jej powrotu do zawodu. Julianna Margulies spisało się koncertowo i pokazała jak jej postać zmieniła się na przestrzeni 5 sezonów. Ładnie też skwitowano relację Alicja/Will i jestem ciekaw w jaką stronę będą one ewoluowały - wyniszczająca wojna czy może zrozumienie i zakopanie topora.
- Carrie Preston jak zwykle wnosi sporo humoru do serialu. I ten uśmiech Willa gdy wpadł na pomysł by została jego adwokatem. Szatański plan się sprawdził, Dubek przegrał pierwszą rudne, ale udanie kontratakował. Szykuje się mocny finał tego wątku. Szkoda tylko, że na razie Alicja została z niego odsunięta.
- gdy nie ma rodziców w domu dzieci się bawią. Krótka scena w LG i ile śmiechu.

OCENA 4.5/6

The Walking Dead S04E14 The Grove
- bałem się tego odcinku bo miał w całości powiadać o Tyreesie, Carol i dziewczynkach, a nie są to moje ulubione postacie. Jednak zainteresowanie i nadzieje na dobrą telewizję podsyciły wywiady z Melisą McBride. Nie czytałem, nagłówki wiele nie zdradzały, ale można się było domyśleć, że ktoś zginie. Przecież po zwykłym epizodzie nie ma co przepytywać aktorów. Obstawiałem na nią po tym jak Ty dowie się prawdy co stało się z Karen. O jak się myliłem! Postanowiono uśmiercić dzieci. Dzieci! Nie zdarza się często w serialach, że one umierają na ekranie. Tutaj się tego nie badano i dzięki temu postanowiono po raz kolejny pokazać jak brutalny jest świat po apokalipsie, do czego są zdolni ludzie i że normalność już dawno zanikła. I zrobiono to w sposób bardzo dosadny i poruszający.
- Mika i Lizzie okazały się być ostatecznie całkiem ciekawymi postaciami. Już ostatnio było widać, że coś mrocznego siedzi w starszej z nich, ale ten odcinek jeszcze lepiej je sportretował. Młodsza to humanista wierząca w ludzi w ten banalny dziecięcy sposób, ale rozumiejąca konieczność zabijania szwendaczy, druga to przeciwieństwo. Była w stanie zabić człowieka, jak i zombiaka jeśli nastąpiła taka konieczność, ale wydaje się jej, że może się zaprzyjaźnić z szwendaczami. Jej dziecięcy mózg widzi w nich nie tylko zagrożenie, ale też towarzystwo. Czy też nawet jednostki lepsze od ludzi. I przez to postanawia wyzwolić siostrę z tego okrutnego świata. Dać jej nowe życie, gdzie będzie się można tylko szwendać bez celu, ale też bez cierpienia. I dlatego ją zabija. Mocny i zaskakujący widok po tym jak jeszcze niedawno zostały uratowane przed pewną śmiercią. Ciarki o plecach przeszły dodatkowo jak opowiadała, że chciała to zrobić z Juddith po czym się zreflektowała, że tak nie wolno jak Carol jej przypomniała, że przecież ona nie może chodzić. To było straszne.
- jednak prawdziwe uderzenie miało jeszcze przyjść. Najprostszym wyjściem byłaby śmierć Lizzi z rąk przemienionej siostry. Tylko, że to byłoby banalne. Carol postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, proponuje Tyreesowi, że z nią odejdzie gdyż stanowi zagrożenie dla siebie jak i towarzyszy. Tylko, że to oznaczałoby pewną śmierć Ty'a i Carol. Więc trzeba zrobić to co konieczne. Carol, która straciła córkę, musi zabić przybraną. Strzela jej w tył głowy na łące z kwiatami. Szok, niedowierzanie. Dawno ten serial nie wzbudził u mnie tyle emocji. Scena została jeszcze spotęgowana, pytaniem Lizzi czy Carol się na nią gniewa i czy zrobiła coś złego oraz rozmową o kolorze dymu, analogiczną jaką Carol przeprowadziła z Miką. Na prawdę brawo dla scenarzysty  jak doprowadził do tych wydarzeń (wcześniej zabawa w dom i plany na przyszłość), nie czuć było taniego dramatyzmu, a autentyczne emocję.
- co zaskakujące to nie było wszystko. Na końcu Carol wyjawia prawdę kto zabił Karen, a Tyreese jej wybacza. Rozumie konieczność tej decyzji i wie, ile to kosztowało Carol, że zabrało jej cząstkę duszy, ale nie złamało.

OCENA 5.5/6

Vikings S02E04 Eye For an Eye
- spokojniejszy odcinek bez scen batalistycznych czy podróży morskiej (a mogła być!), ale ociekający klimatem i świetną muzyką. Uwielbiam ten serial nawet jak nie dzieje się wiele bo porywa mnie na te 40 minut w zupełnie inny świat.
- Ragnar nie odgrywam w tym odcinku dużej roli. Oczywiście to on musiał zostać zakładnikiem Ekberta. Kilka zabawnych scen, ale też wyznanie prawdy o tym co go napędza nie podboje i chęć sławy, ale ciekawość. Ogromnie mnie ciekawi czy będą ciągłe wojny w Weesex czy może jakiś chwiejny sojusz. Bo król ma ambitne plany, a wikingowie mogą mu się przydać w ich realizacji.
- o wiele większy nacisk w odcinku położono na Athelstana. Przechodzi kolejny kryzys wiary jak i tożsamości. Nie wie już do jakiego świata przynależy. Może i mówi Ragnarowi, że przysłuży mu się bardziej w Anglii też podczas odbijania wioski, ale wg. mnie on chcę zostać jeszcze trochę w Anglii, wśród swoich. Scena z krzyżowaniem wyszła fenomenalnie. Muzyka była cudowna, myślałem, że to już jego koniec, ale całkiem niespodziewanie nadeszło wybawienie i nadanie ciekawego kierunku postaci. Dziwnie tylko się to ogląda gdy krew raz tryska z ran, a raz jej brakuje. Cenzura zrobiła swoje i szkoda, że History nie wypuszcza tego samego dnia dwóch wersji odcinka, a na tą właściwą trzeba czekać do premiery na innych rynkach.
- również u Lagherty się działo. W końcu pokazano pokazała swoje prawdziwe oblicze. Miała dość męża więc go pobiła. Tą twardą kobietę chcę oglądać. Jej spotkanie z Ragnarem może i nie było pełne emocji, ale rezerwy, ale wciąż im na sobie zależy. Inaczej przecież by nie zbierała dla niego wojowników.

OCENA 4.5/6

niedziela, 16 marca 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #76 [03.10.2014 - 16.03.2014]

SPOILERY

Banshee S02E09 Homecoming
- co jak co, ale Banshee ma fenomenalnie nakręcone sekwencję akcji. W tym względzie serial nigdy nie zawodzi. Pierw Job uciekający z kościoła, a potem strzelanina w szpitalu z udziałem Carrie. Czuć było moc w tych scenach i adrenalina zaczęła buzować. Szkoda tylko, że pomiędzy nie działo się wiele istotnego. Jakbym miał wybierać największe rozczarowanie tego roku to ten sezon Banshee znalazłby się w gronie kandydatów. Za mało szalonych akcji, a za dużo tworzenia dramatyzmu u dalszoplanowych postaci.  Bo np. taka wizyta Sugara u Rabbita albo jego matki co miała oznaczać? Powoli boję się, że jak w przypadku True Blood główny wątek będzie się gubił w mało istotnych wydarzeniach, których nie chcę się oglądać. Wątek kasyna i Longshadowa dalej się ciągnie i nic z niego nie wynika, Rebeckha się słania i nic nie robi, a Gordon dalej chodzi obrażony na Hooda. Trochę narzekam, ale tylko dlatego, że miałem dużo oczekiwanie po pierwszym sezonie gdzie napięcie nieustannie rosło, a teraz mamy przed ostatni odcinek i nie czuć, że to już koniec.
- podoba mi się, że Hood próbuje stworzyć jakiś prawdziwy związek z Siobhan, nie jest jego kolejną przygodą, a coś się między nimi dzieje. Pewnie zaraz się skończy, ale plus za to.

OCENA 4/6

Black Sails S01E06 VI. 
- podobało mi się. Nie jest może to wielki serial, ale oglądam go z przyjemnością. Nawet Silver nie irytował jak zwykle, a sceny na statku mimo swojej przeciętności były dość klimatyczne. Rozmowy niewolników, próba dostania się do bunkra i niepewność u Billego. Ciekawe czy Flint go wywalił za burtę. Nie zdziwiłbym się. To, że żyje jest niemal pewne. Nie pokazali ciała = nic mu się nie stało. Tylko teraz trafi do niewoli.
- bardzo ciekawie na wyspie. Anne Bonny dostała w końcu jakiś własny wątek, zdjęła kapelusz i wyjawiono, że z Jackem są kochankami, a ich relacje są dość osobliwe. Podobało mi się jak poszła do Elenor prosić ją o pomoc, a potem własnoręcznie zabiła Hamunda. Szkoda tylko, że jej przesadzona mimika jest momentami nieznośna.
- gdzie się udał Vane i jaki jest jego plan? Czyżby to był serialowy Czarnobrody?
- Mirandy i jej wątku nie trawię. Średnio mnie obchodzi co takiego znaczy list i co się stało w przeszłości. Serial dużo lepiej by wyglądał gdyby jej nie było.

OCENA 4.5/6

Brooklyn Nine-Nine S01E19 Tactical Village
- doskonałe! Odcinek miał wszystko co trzeba - większość bohaterów w wspólnym wątku, świetny humor i rozwijanie relacji między postaciami. Wypad na obóz taktyczny wyszedł przednio, miła odmiana od komisariatu. Paintballowe akcje też fajne. Jednak najlepsze były relację Rosy z Boylem jak się nad nim znęcała. Kapitalna scena jak się zwiał na podłodze. Coś mi się jednak wydaje, że nici będą ze ślubu, a Charles z innego powodu jej nie zaprosił - mogłoby mu się odwidzieć.
- również relacje Amy/Jake były rozwijane. I o ile kiedyś tego się bałem, tak teraz twierdzę, że są bardzo przyjemne. Czuć chemie między nimi i zależy im na sobie. I jest śmiesznie. A Teddy niech się więcej nie pojawia bo wciąż mam traumę po Worst Week i ciężko mi się patrzy na Kyle'a Bornheimera.
- również Holt dostał kapitalny wątek - uzależnienie od głupiej gierki na telefon. Cudowne było jak Gina go prześladowała, a on wmawiał, że nie ma z tym problemu.

OCENA 5/6

Brooklyn Nine-Nine S01E20 Fancy Brugdom
- gdy jakiś serial odnosi się w jednym odcinku do Gry o Tron i Star Wars nie może być słaby. Rosa udająca Palpetina była cudowna, a Holt szokujący, że nie wie o co chodzi. Sam ich wątek przyjemny, lubię ją jak znęca się nad kolejnymi osobami, a jej przeprosiny były dość osobliwe, ale najlepsze było jak Holt uczyła ją wymawiać "i am sorry"
- Charles ma poważne kłopoty i rozstanie z Vivian jest coraz bliższe. Bo przecież ten związek nie ma przyszłości mimo jego starań, a może wręcz dzięki nim. Jake za to przeszedł tortury w tym odcinku (oliwkowy szampan?!).
- dieta Terrego to jakaś masakra. Najśmieszniejsze było jak dziewczyny z niej rezygnowały. Tylko te żarty z pierdzeniem żenujące i nie pasujące do humoru Brooklyn Nine-Nine.

OCENA 4.5/6

Hannibal S02E03 Hassun
- scena otwarcia fenomenalna jak Will smaży się na krześle elektroniczny gdzie sam sobie był katem. Jego sen podświadomie sugeruje mu, że to on jest największym zagrożeniem dla samego siebie i jego gierka może się tragicznie skończyć. Nie wiem jak Fuller to robi, ale z nawet taką ponurą scenę uczynił momentami piękną.
- uwielbiam te paralele między Hannibalem, a Willem. Wieczne porównywanie tych dwóch wielkich postaci. Pokazano to choćby w scenie ubierania się w garnitur jak Hannibal przykłada uwagę do każdego szczegółu, a Will robi to mechanicznie. Hannibal przywdziewa maskę, a Will jest sobą, nie gra nikogo. Zabawnym żartem było wskazanie Willa jako najmądrzejszej osoby na sali, a potem ten przebiegły uśmiech Hannibala. Było jeszcze kilka takich opisów Willa, które na myśl przywoływały Hannibala (np. to że ma się za boga).
- sam proces był tylko pretekstem dla rozwijania postaci. Szczególnie Hannibala, który dalej bawi się z Willem, który jest dla niego projektem, żywą materią na której przeprowadza doświadczenie. W odcinku daje mu złudną nadzieję, chcę sprawdzić jego reakcję, obiecuje kłamstwo, ale tak prowadzi przesłuchanie, że bańka pryska. Jednak mimo wszystko zabija sędziego. Nie z zawiści czy by pomóc Willowi, a raczej by rozpocząć ten cały cyrk od nowa. Jest to jego kolejny sposób by znęcać się nad Grahamem. Swoją drogą ta skrzywiona Temida była przepiękna chociaż mam delikatne wrażenie, że można było ją pokazać w lepszy sposób bo widok powinien działać na wyobraźnie niczym anioły z poprzedniej serii.
- Jack w końcu przyznał się do błędu i własnej ignorancji, to on odpowiada za złamanie Willa i chcę go bronić kosztem swojej reputacji. Tylko, że proces został unieważniony, a Lecter zasugerował mu, że nie warto poświęcać kariery dla ułudnej ulgi. Mistrz zła i manipulacji ponownie zarzuca swoje sieci. Bo czyż nie po to doprowadził do ponownej rozprawy by Jack zmienił swoje zeznania?
- Chopin zabrzmiał w Hannibalu w potwornie melancholijnych ujęciach. Czyż ten serial nie jest piękny?
- świetna była też jedna z ostatnich scen gdzie Will w swoim śnie wychodzi z celi po czym Leceter zaprasza go do niej z powrotem. Czyżby oznaczała ona, że Graham przejrzał, że wydarzenia z tego odcinka były przedstawieniem Lectera czy to ponownie jego podświadome lęki

OCENA 5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S01E15 Yes Men
- bardzo chciałbym pochwalić ten odcinek, ale nie mogę. Były już gorsze, ale serial ostatnio przyzwyczaił mnie do wyższego poziomu. Epizodyczny wątek nawiązujący do Asgardu wypadł słabo, Lorelei nie miała za grosz charyzmy, a Sif była wiecznie irytująca. Również sceny akcji źle wyreżyserowane, z Sif używającą bezmyślnie siły bo niby to ma być fajne, a końcowe pojedynki z masą cięć i zbliżeń przez co wpadły chaotycznie i nie satysfakcjonując. Same nawiązanie do MCU to za mało by móc zignorować większość wad. Również bohaterowie zachowywali się głupio, a wątek miłosny May/Ward/Skye jest idiotyczny. Jak to dobrze, że momentami Fitz i Simmons potrafili rozbawić.
- intrygujący za to jest główny wątek. Ukrywający się Fury działa na wyobraźnie. Tak jak ten obcy z THAITI. Chcę wiedzieć o co kaman i dlatego oglądam dalej, a momentami czuje satysfakcję z tego na co pacze. Culson trochę irytował jak przepraszał Skye, że uratował jej życie, dobrze że ona jest o wiele rozsądniejsza pod tym względem. Jest jeszcze May raportujący stan Culsona tajemniczemu zwierzchnictwu. Pod tym względem robi się ciekawie.
- serio? Technologa Asgardu rozwaliła się od kuli z pistoletu? Miałem większe mniemanie o ich umiejętnościach.

OCENA 3/6

The Good Wife S05E13 Parallel Construction, Bitches
- stęskniłem się za tym serialem. Może sprawa nie była jakaś wspaniała i stawka nie była wysoka, ale pojawienie się chłopaków z NSA niesamowicie mnie rozbawiło. Uwielbiam ten wątek i jak się emocjonują losami pani Florrick. O wiele bardziej niż ona serialem Grace. To też był fajny smaczek dla wszystkich serialomaniaków.
- ciekawie za to zapowiada się przyszłość. Śledztwo Dubeka przeciw Peterowi, Will w nieciekawej sytuacji i groźba więzienia dla Alicji. To by był szok gdyby w nim wylądowała, ale nie takie niespodziewane. Ładne by to dopełniło jej podobieństwo do męża.
- podobało mi się też jak Alicja mówiła do Dubeka, że nie łatwo jest jednoznacznie stwierdzić, że coś jest dobre, czasem jest szara strefa czego nauczyło ją doświadczenie. Czyżby i on miał przejść tą samą lekcję?
- Robyn z Lasterem była świetna, ale ja chcę więcej jej scen z Kalindą bo to jest jedna z najfajniejszych serialowych par.

OCENA 4.5/6

The Walking Dead S04E13 Alone
- lekkie rozczarowanie po poprzednim bardzo dobrym odcinku. Ten się dłużył, momentami był nudny i nie opowiadał o niczym szczególnym. Znowu też miał irytujący sposób przedstawienia sytuacji tylko garstki postaci. A na nieszczęście promo zapowiada, że kolejny będzie w całości poświęcony Tyreesowi i Carol.
- fajnie, że Daryl zaczął szkolić Beth. Gorzej, że długo to nie potrwało, a potem kolejne sceny wskazywały jakby twórcy chcieli wytworzyć między nimi jakieś napięcie erotyczne i zakazane uczucie. Nie podoba mi się to, wolałem ich relację typu brat-siostra z poprzedniego odcinka. Głupio też skończył się ten wątek. Nieostrożność Daryla (chwilowa kara do inteligencji od scenarzystów) doprowadziła do tragedii i porwania Beth. To było słabe. Dobrze, że końcówka interesująca jak grupa Joe dopada Daryla. To w końcu będzie jakiś ciekawy wątek bo to ludzie którzy wpadli na Ricka. Ciekawi mnie czy potem będą chcieli napaść na Terminus czy może Terminus należy do nich i to jedna wielka pułapka na naiwnych. Bo to na pewno nic dobrego.
- u grupki Bob, Sasha, Maggie nudno. Uwielbiam tą ostatnią, tu znowu pokazało, że to silna kobieta, ale pozostali od niej odstają. Bob i jego spoglądanie na Sashę jest słabe, a ich sceny nie mają wcale chemii. Te postacie są nieciekawe i nie mogą zbytnio przykuć mojej uwagi. Może i sposób rozumowanie Sashy jest logiczny bo boi się poznać prawdę, ale nie znaczy, że mam z nią sympatyzować.

OCENA 4/6

True Detective S01E08 Form and Void

OCENA 6/6

Vikings S02E03 Treachery 
- lubię Vikings za to, że nie sili się na złożoną historię. Jest to prosta opowieść, łatwo się można domyśleć kto jest dobry, a kto zły, skupia się na garstce głównych bohaterów, przez co tło jest ledwie zarysowane, brakuje też nagłych zwrotów akcji. Wszystko dzieje się dość spokojnie i normalnie. Dla jednych wada, dla drugich zaleta. Bardzo chciałbym żeby ten serial taki pozostał i nie zagubił gdzieś swojej tożsamości. Na szczęście nic na to nie wskazuje.
- co robią wikingowie podczas raidów? Grabią! I co z tego, że poprzednie dwa odcinki zafundowały bitwy skoro zgodnie z tą prostą logiką i w tym musiała ona być. Starcie jest krótkie, ale niezwykle efektowne pokazuje siłę ludzi północy i przemianę Athelstana, który walczy jak prawdziwy wojownik, czasem wygląda nawet na ogarniętego bitewnym szałem. Potem następuje grabież kościoła i podkreśla jacy ludzie są bohaterami serialu. Normalnie tego nie widać, ale jak dochodzi to zderzenie dwóch kultur uwidacznia się prawdziwa brutalność głównych bohaterów.
- cieszy mnie też, że zdrada Horika przyszła w tym odcinku. Żadnego przedłużania i knowań. Miała być więc jest. Starcie o Kattegat wyszło dramatycznie i efektownie. Ładne zdjęcia i muzyka co zawsze w tego typu scenach sobie cenię. Rollo oczywiście zachował się bohatersko, a teraz będzie ochraniał rodzinę Ragnra. U niego też jest prosta historia - upadek i odkupienia, ale często te proste są najlepsze.
- w końcu pokazano Lagherte i tutaj lekkie rozczarowanie bo jest nie podobna do siebie samej z przeszłości. Daje się bić mężowi? Serio? Nie pasuje to do jej charakteru. Może i robi to dla ochrony syna, ale nie spodziewałem się tego po niej. Mam nadzieje, że niedługo ponownie chwyci za miecz. U Bjorna zmiana aktora to logiczne wyjście. Było w Rome w przypadku Oktawiana jest i tutaj. Czy wyjdzie gorzej to się okażę, ale jestem dobrej myśli. Ciekawi mnie tylko jak jego historia zostanie przedstawiona i kiedy dojdzie do spotkania z ojcem.

OCENA 5/6

White Collar S04E13 Empire City
- długa przerwa dobrze mi zrobiła bo oglądało się ten odcinek całkiem przyjemnie. Kilka zabawnych scen z Nealem, trochę błyskotliwych dialogów z Mozzim i jak zwykle przeurocza Eliabeth. Jeśli tylko tyle się wymaga od tego serialu to nie ma zbytnio na co narzekać. Szkoda, że ja chcę więcej.
- nie pasowała mi zagadka odcinka, skakanie po dwóch zupełnie różnych środowiskach, sporo chaosu, zero zaskoczenie na końcu. Pod tym względem pojechali po najmniejszej linii oporu. Nie rozumiem też planu FBI. Czy on nie przekracza w paru momentach prawa? Włamywanie się do sejfu i podłożenie własnego medalionu łatwo byłoby przecież obalić w sądzie, a dowody zdobyto w nielegalny sposób. Dziwne, że Peter nie miał żadnych obiekcji co do tego planu.
- nie rozumiem tez zachowania El. Peter mówi jej, że Neal ją okłamuje, wyjawia że ma klucz i prowadzi własne śledztwo, a ona nic. Pewnie, że jak każdy z nich działa na własną rękę to mniejsza szansa, że komuś coś się stanie...
- wpadnięcie na miejsce dopasowania klucza też wydaje się głupie. Dopiero teraz Neal sobie przypomniał co łączyło go z Elen, a to powinna być pierwsza rzecz jaką analizuje. I jeszcze Empire State Building. To Mozz nie pomyślał żeby pierw sprawdzić wizytówki miasta?
- narzekam i narzekam, ale w końcu przyjemnie się to oglądało. Tylko trzeba zapomnieć, że kiedyś to był bardzo dobry serial.

OCENA 3.5/6