środa, 29 listopada 2017

Darkwing Duck [NES]

Seriale i seriale, wypadałoby napisać o czymś innym. Gram, czytam książki i komiksy więc materiał na notkę jak najbardziej jest. Planowałem nawet krytyczny wpis o fabule Wiedźmina Trzeciego. Zriserczowałem kawałek internetu, zrobiłem kilka notatek... i usunąłem całość. Zamiast tego będą pisał o Darkwing Duck z NESa. Czemu? Ciężko powiedzieć. Po pierwsze, mój mózg chodzi własnymi drogami, nie warto próbować go zrozumieć. Jeszcze się można zarazić czegoś złego. Po drugie, mimo, że nie gram wiele to byłem odrobinę znudzony blockbusterami i ~100h zabijania utopców i innego tałatajstwa. Postanowiłem zrobić sobie przejażdżkę w czasy dzieciństwa, zagrać jeszcze raz na kultowym systemie w platformówką, której nie miałem okazji za dzieciaka dostać w budzie z grami. Szalony pomysł z realizacji, którego chciałbym się podzielić z tobą czytelniku.

Postać Dzielnego Agenta Kaczora powstała w 1991 roku dla animowanego pasma Disneya i szybko okazała się sukcesem. Kaczy mściciel fascynował dzieci swoją mroczniejszą od DuckTales atmosferą  co przełożyło się na komercyjny sukces. Tutaj mógłbym zgrabnie przepisać notkę z wiki. Nie lubię jednak marnotrawstwa czasu więc dla chcących poczytać więcej o tej fascynującej postaci, jej historii i kontekście popkulturowym polecam blog Lektura Obowiązkowa. A jeśli już klikniecie w link zostańcie tam na dłużej, dużo dobrego materiału. Tylko nie zapominajcie o mnie.


Nas interesują przede wszystkim gry więc opowiadając o początkach wirtualnego Darkwing Ducka trzeba wspomnieć o devoloperze. Jest nim sam Capcom. Twórca Residentów już za czasów Femicona rozpoczął i spopularyzował marki z którymi jest teraz kojarzony i przyniosły mu wywrotki pieniędzy. Choćby Street Fighter, Bionic Commando, Ghosts 'n Goblins i kultowy Mega Man. Mimo bycia pionierem współczesnego gamedisgina żółto-niebiescy nie gardzili licencjami znanych marek filmowo-telewizyjnych. Gry pogardzane za czasów PS2 gdzie sukcesem było 5/10, obecnie robione na szybko na mobilki z nieodłącznymi mikropłatnościami. Capcom zrobił jednak coś innego. Stworzył dzisiaj już kultowe tytuły na licencji Disneya do których sentymentalni gracze wciąż wracają. DuckTales, TailSpin, Chip 'n Dale Rescue Rangers. Tytuły tak dobre, że dorobiły się całkiem niedawno reedycji na współczesne konsole. Wszystko to dzięki Mega Manowi.

Ostatnie zdanie jest na wyrost. Trzeba jeszcze dodać trochę szczęścia przy przejmowaniu licencji, zakulisowych rozmowach, nie zapominać o utalentowanych ludziach zarządzających projektami i przysłowiowemu Hiroshiemu, który rzucił genialnym pomysłem na spotkaniu preprodukcyjnym. Jednak przede wszystkim Megamenowi. Sześć gier w serii to nie byle co, świadczy, że Capcom platformówki ma we krwi. A największym tego beneficjentem jest Darkwing Duck. Czy może jest to jego największym przekleństwem.

Gra powstała na zmodyfikowanym silniku Mega Mana przez co gameplay obydwu gier jest bardzo zbliżony. Pierw wybór planszy z puli dostępnych, a następnie klasyczne poziomy z dużą ilością skakanie z charakterystyczną bezwładnością i strzelania do wrogów. Z cech różnicujących można wyróżnić możliwość zwisania z platform, zasłanianie się peleryną i broń z trzema dodatkowymi trybami strzelania oraz brak zdobywania umiejętności po pokonanych bossach. W obydwa tytuły gra się bardzo podobnie.


Jeśli chodzi o wrażenie z gry to ja idę okoniem do znacznego grona i mam mieszane uczucia. Gra jest wymagająca, szczególnie podczas pierwszego podejścia. Uczy cierpliwości i wymaga nauki schematów zachowania przeciwników, których rozmieszczono w jak najbardziej złośliwych miejscach. Tylko po to by wydłuży przechodzenie tytuły. Gracz uczy się na własnych błędach i zgonach z konieczności. Nie znając zachowań przeciwników życie przelatuje między palcami i trzeba zaczynać od nowa. Nauka przez śmierć. To rozczarowuje. Dam tutaj przykład. Na jednej z pierwszych plansz idziesz i nagle wyskakuje ci z podziemi przeszkadzajka. Nie ma czasu na ucieczkę więc skucha. Następnym razem wiesz, że jest tutaj wróg więc bez zbytecznego rushowanie nie staje ci się krzywda. Cała gra jest przepełniona takimi sytuacjami. Do tego walki z niektórymi przeciwnikami są długie i nużące. Niektórzy też oszukują strzelając przez ściany. O ile jest to możliwe lepiej ominąć wroga i iść dalej. Na szczęście każdy z etapów oferuje nowych wrogów do pokonania. Dla przeciwwagi elementy stricte platformowe są bardzo proste. Przeskakiwanie nad przepaściami, latające platformy, chwytanie się wystających elementów. Nie stanowi to wielkiego wyzwania poza jednym krótkim fragmentem gdzie wrzucono przeszkadzające moby.

Jeśli chodzi o urozmaicenie od klasycznej formuły to nie ma ich wiele. Gasnące światło w kanałach wymagające zapamiętania rozkładu pomieszczenia, wertykalne fragmenty z dużo ilością miejsc do chwytania i kilka ukrytych sekretów do których można się dostać dzięki jednemu z alternatywnych trybów strzelania. I samo strzelanie właśnie. Klasyczne pojedyncze z trzema alternatywnymi trybami gazu usypiającego. Wiadomo, że bohater kreskówki nie zabijałby swoich wrogów, a posługuje się Gas Gunem. Można też dostać się do ukrytych leveli i podkręci tym highscora. Jak tam wejść? Tutaj spotkałem się z jednym z najgłupszych założeń designerskich w historii. Strzelasz ślepo po planszy i szukasz pikseli uruchamiających drzwi do ukrytego etapu. Serio. Żadnych podpowiedzi, nic. Poświęcając grze kilka godzin nigdy na taki etap nie trafiłem, a dowiedziałem się o jego istnieniu z lektury instrukcji i walkthrough na yt.



Każdy etap jest klasycznie zakończony walką z bossem. Zamknięte arena mieszcząca się na jednym ekranie i schematycznie poruszający się szef. Jak przy zwykłych przeciwnikach wymagana jest cierpliwość i powtarzanie wyuczonego do znudzenia wzoru. Na naszej drodze staną takie tuzy jak Liquidator (kaczy T-100), Wolfduck, Megavolt, Moliarty czy Quackjack. Częściowo pochodzą z kreskówki, są też specjalnie wymyśleni dla gry. Większym wyzwaniem jest ostatnie starcie jako jedyne składające się z dwóch faz. Muszę przyznać, że przy kilku pierwszych podejściach do bossów byłem mocno sfrustrowany, ale bardzo szybko można ich rozpracować i nie będą stanowić większego wyzwania. Gra nie jest długa. Można ją ukończyć w ~30 min. Ucząc się jednak poziomów ten wynik trzeba pomnożyć przez liczbę większą od 5, w zależności od zdolności manualnych i samozaparcia.

Z spraw technicznych pierw pochwalę grafikę. Jest przejrzysta z czytelnymi sylwetkami wrogów. Zwiedzamy kanały, mroczny las, centrum miasta czy przechadzam się po moście walcząc z klasycznym złym bliźniakiem, jajkami na spadochronach, szczurem z piłką do kosza, zabójczymi roślinkami, żółwiami atakującymi własnymi skorupami, wściekłymi buldogami zaklinowanymi w własnych budach itd. Cały szalony zwierzyniec. Chwali się brak powtarzalności i nieustane zaskakiwanie. Również animacje są całkiem niezłe. Zwłaszcza tytułowego bohatera z powiewającą peleryną podczas skoków. Niestety niektóre rzeczy zostały niedopracowane. Jak mechanika soku w dół, która jest mało intuicyjna czy użyteczność alternatywnych trybów strzelania z których przydaje się jedynie ten pozwalający na dostęp do ukryty lokacji. Kwiatkiem jest też możliwość odbijania pocisków za pomocą własnej peleryny gdzie nie wiadomo który z nich zrobi ci krzywdę, a który można zneutralizować.  

Ogólnie mam bardzo mieszane odczucia co do gry. Bardzo szybko weszła mi na ambicję. "Ja nie przejdą?" mruknąłem nosem i na przemian frustrując się i dobrze bawiąc dotrwałem do końca.Trochę nie rozumiem statusu kultowości czy nominacji przez Nintedo Power do najlepszej gry 1992 roku. Jest kilka udanych pomysłów, ale można by było z nich wycisnąć dużo więcej. Za dużo bezpiecznego podejścia do tematu i brak większych eksperymentów. Niewykrzesane też wiele z licencji serialu. Przeniesiono przeciwników, ale zapomniano o humorze. Absurdalny design wrogów to za mało.

Mimo niewykorzystanego potencjału licencji Darkwing Ducka dam szanse innym Dsneyowym grą od Capcomu. DD powstał u schyłku życia konsoli gdy na rynku  od dwóch lat królował SNES. Wydaje się to jedynie łatwym skokiem na kasę. Skutecznym, dającym trochę frajdy i zarobku. Myślę jednak, że wcześniejsze gry dadzą mi więcej przyjemności.

W następnym odcinku Chip & Dale z Brygady RR.

Inne w 1992 roku:
- Wolfenstein 3D
- Super Double Dragon
- Super Mario Kart
- Sonic the Hedgehog 2

poniedziałek, 27 listopada 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #258 [20.11.2017 - 26.11.2017]

SPOILERY

GLOW S01E07 Live Studio Audience
Doczekałem się pierwszego przedstawienia na żywo i wyszło zaskakująco efektownie. Obyło się bez wróżonej przeze mnie spektakularnej klapy. Tzn. nie takiej jakiej się podziewałem. Część walk była całkiem niezła, pod względem technicznym czy realizacyjnym, w to wszystko wpleciono też odrobinę dramatu. Machu Piccu stchórzyła przed wejściem na ring, a Liberty Bell niespodziewanie na widowni zobaczyła własnego męża. Wzorowe pisanie komedii. Zwroty akcji i osobista stawka dla bohaterek z słodko-gorzkim wydźwiękiem.

Inne:
- no dajcie wreszcie jakąś rozmowę Justine z Samem, nie wiem czemu, ale nie mogę się tego doczekać.
- montaż treningu Ruth i Betty z braćmi Carmen był świetny. Może trochę za szybko im wyszła nauka, ale co się pośmiałem to moje.
- sam zapowiadający kolejne pojedynki i She-Wolf grająca na keyboardzie, absurdalny pomysł idealnie współgrający z kiczowata stylistyką wrestlingu.
- rasistowska satyra na Amerykę w pojedynku czarnych dziewczyn i tych przebranych za KKK czy USA vs. ZSRR to proste tropy trafiające do widza. A ja się śmieje z przerysowania i wyczucia scenarzystów.

OCENA 5/6

GLOW S01E08 Maybe It's All the Disco
Takiego odcinku zupełnie się nie spodziewałem. To był bardzo kameralny dramat Ruth. Odkryła, że jest w ciąży, ukrywała to przed wszystkimi i ostatecznie poprosiła Sama o towarzystwo podczas wizyty w klinice aborcyjnej. To bardzo smutna historia o samotności mimo przebywania w otoczeniu tylko wesołych dziewczyn. Sporo było tutaj celowego dysonansu. Obok historii Ruth była celebracja urodzin Shelii. Wyprawa na wrotki i trochę żartów. Zadziwiające, ale to zadziałało.

OCENA 5/6

GLOW S01E09 The Liberal Chokehold
Odcinek przed końcem sezonu, a ja się odrobinę wynudziłem. Problemy finansowe, które nie wpłynęły zbytnio na realizacje programu zostały wciśnięte na siłę i nie wyszło z tego nic interesującego. Nawet zatknięcie się dwóch światów, wyzwolonych wrestlerek i konserwatywnych republikanek było takie sobie. Pointa przemowy Ruth o odnajdywaniu własnej tożsamości podczas przygotowań do występów też wydaje mi się dosyć miałka. Pośmiałem się trochę oglądając Sama gdy usłyszał o Powrocie do przyszłości i trochę zaszokowałem poznając twist o prawdziwej tożsamości Justine, to jego córka. I sam nie wiem czy mi się to podoba. Ogólnie odcinek mnie mocno rozczarował.

OCENA 4/6

GLOW S01E10 Money's in the Chase
Zgodnie z oczekiwaniami sezon został zwieńczony galą wrestlerską. Wyszło przednio z kilku powodów. Pierwszy to ten oczywisty, można było w końcu pokibicować dziewczyną gdy stawiały pierwsze kroki w telewizji. Ruth godnie zastąpiła Sama z swoją organizacją i niespożytym entuzjazmem. Natomiast na ringu było wspaniale. Efektownie, i ten finał z zwrotami akcji. Pierwszorzędna telenowela.

Serial nie byłby sobą gdyby poważniejsze wątki nie odgrywały istotnej roli. Zapijaczony Sam nie umiejący zareagować na wieść o dziecku to wbrew moim obawą jednak ciekawy sposób na rozwinięcie fabuły. Nieźle też wypadł wątek emancypacji i kłótnia Debbie z mężem. Mężowie nigdy nie doceniają pracy swoich żon, a gdy te biorą sprawy w swoje ręce są lekceważone. Podobało mi się też oglądanie widowni którą tak łatwo manipulować najprostszymi bodźcami. To celny komentarz do świata.

Odcinek nawet skończył się niezłym cliffhangerem. I to podwójnym. W swoim show Sam pozwolił wygrać Królowej zasiłków by podbić oglądalność. Któż by nie chciał potem kibicować ucieleśnieniu Ameryki i jej długiej drodze do sławy. Natomiast GLOW zawisło na klifie gdy dziewczyny miały oglądać swój debiut. Jak wyszło? Jak zareaguje publiczność? Czy się sprzeda? Mnie na pewno zatrzymają.

Inne:
- kibicowanie Carmen i skandowanie jej pseudonimu przez całą publiczność było super.
- Justin żartująca z Sama i pytająca go czy ma na nią jeszcze ochotę była najśmieszniejszym momentem odcinka. Absurdalne, jego reakcja i jej uśmiech.

OCENA 5/6
OCENA SEZONU 5/6

Marvel's The Punisher S01E01 3 AM
Przed premierą pojawiło się dużo mieszanych recenzji. Z tych negatywnych najgłośniejsze mówiły, że nic nowego, że nudne, niepotrzebne i brutalne. Ja oczywiście nastawiałem się pozytywnie dlatego z delikatną niepewnością podchodziłem do Ukaratora. Niepotrzebnie. To był bardzo solidny pilot i  jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno to Punishera będzie można postawić obok Luka Cage'a i Jessicy Jones pod względem sensu narracyjnego. Pod kolejnym serialem superhero kryje się dramat jednostki. Żołnierza z PTSD ciągle przeżywającego śmierć bliskich. Po dokonaniu zemsty żyję bez celu. Próbuje pracą i książkami wypełnić sobie czas. Bez przyszłości i przeszłością o której chcę zapomnieć. Serial dużo miejsca poświęca samotności Franka i daje wczuć się w jego położenie. Szybko można z nim sympatyzować. Przynajmniej do jego pierwszej eksplozji brutalności. Niby ratuje chłopaka, który popadł w kłopoty, ale nie można wytłumaczyć jego zabójstw. Jakby coś przekręciło mu się w mózgu. Tyle wstrzymywał swoją agresję i teraz znalazła swoje ujście. I to jest ciekawe. Jeśli serial nie skupi się na akcji (a pilot sugeruje, że nie) to może wyjść z tego niezły dramat psychologiczny.

Pierwszy odcinek w dużej mierze skupiony był na Franku. Nie było tutaj kreowania antagonisty, a jedynie ostatnia scena delikatnie zasugerowała czego można się spodziewać dalej. Również budowanie świata było delikatnie. Prócz Franka poznajemy wystarczająco dobrze jedynie agentkę Bezpieczeństwa Wewnętrznego Dinah Madani. I tutaj trochę się boję, że jej relacja z Frankem pójdzie śladami tej Misty z Lukem. Mimo to ich powiązanie jest ciekawe - ona prowadzi swoje prywatne śledztwo związane z szmuglowaniem heroiny z Afganistanu do Stanów. Czyli nawiązanie do Daredevil S02.

Jak to w netflixowych serialach Marvela każdy z nich ma jakiś techniczny wyróżnik. Czy to paletę barwną czy podkład muzyczny. The Punisher stawia na metalowy podkład, który idealnie pasuje do scen akcji, czy paradoksalnie to pokazanie wspomnień Franka. Oby tak dalej. Trzymam też kciuki za eksperymenty podczas scen akcji. Daredevil pokazał, że można tutaj zrobić wiele dobrego.

OCENA 5/6 

Marvel's The Punisher S01E02 Two Dead Men
Jedna scena akcji w serialu o Punisherze to teoretycznie mało. Teoretycznie bo wcale nie przeszkadzało. To był bardzo dobry thriller konspiracyjny. Powolne odkrywanie kolejnych elementów układanki, zwroty akcji i napięcie wynikające z przebywanie dwóch osób w jednym pomieszczeniu. Nie obyło się bez dłużyzn, można by skrócić nawet o 10 minut i odcinek wiele by nie stracił. Na razie cieszy mnie powrót Karen. Zawsze fajnie jest zobaczyć nową twarz. Dalej nieźle wypada Madani i muszę przyznać, że czekam na kolejne sceny z jej udziałem. Szkoda trochę, że ograniczone pokazywanie traumy Franka. Co jednak może wynikać z pewnego ukierunkowania jego działań. Znowu ma cel w życiu, troski schodzą na drugi plan.

OCENA 5/6

Mindhunter S01E02 Episode 2
Mam odrobinę wyrzutów sumienia z powodu mojej fascynacji tym serialem. Rozmowa o brutalnych morderstwa, szczegóły dewiacji, a ja słucham tego z uwagę nie zauważając kiedy minęła godzina. Bo właśnie w główniej mierze to była godzina dialogów Holdena z Edem Kemperem. Próba zajrzenia w psychikę mordercy, zrozumienia niezrozumiałego. Może to się wydaje niewłaściwe, ale trzeba to zrobić. Jam mówi Bill zrozumieć by ich łapać. To jest wejście w świątynie ciemności. Bill się długo prze tym bronił, ale dał się namówić parterowi. Natomiast Holden jest tym zafascynowany. Nie może się doczekać kolejnych rozmów, a jego dotychczasowe doświadczenia wpływają na życie osobiste. To jest straszne. I prosi się o włączenie następnego odcinka.

Inne:
- montaż pokazujący mijający czas i rutynowe podróże po Ameryce był bardzo elegancki. Klasyczny Fincher.

OCENA 5/6

Mindhunter S01E03 Episode 3
Trzeci odcinek przyniósł wreszcie debiut Anny Torv. Uwielbiam ją po Fringe i od tego czasu śledzę jej karierę. Nie udało się z Open od HBO, ale przyszedł Netflix i poratował. Jej postać została zaledwie przedstawiona, ale już wywarła niemały wpływ na Holdena i jego badania. Otworzyła mu umysł na nowe kierunki przez co jestem ciekaw ich współpracy. Tak jak jego nią zauroczenia. Wpasowuje się to w motyw dewiacji i może opowiedzieć o kompleksie Forda. Bo to nie tylko serial o dewiacjach morderców. Snuje ciekawe paralele do zwykłych ludzi i opowiada o tym co ich ukształtowało. Nie tylko na mordercach matki wywarły determinujący wpływ.

Ten odcinek przyniósł też pierwszy sukces i schwytanie pierwszego zbrodniarza. Dewiant mordujący psy i bijący staruszki. Może i nie brzmi jakoś strasznie to rozmowa z nim prowadząca do demaskacji była fenomenalna. Tak jak ta z Kemperem. Ten serial mógłby się składać jedynie z samych rozmów i nie miałbym nic przeciwko. Dobra, jednak bym miał. Niech trochę zejdą w końcu z Holdena. Jego postać jest przytłaczająca i z chęcią zobaczyłbym odcinek z perspektywy Tencha.

OCENA 5/6

Mindhunter S01E04 Episode 4
Nie chcę za wcześnie wyciągać wniosków, ale Mindhunter zaskakująco wpadł na tory procedural. Co odcinek nowe śledztwo i kolejne rozmowy z skazańcami. Wciąż otoczone niesamowitą atmosferą, ale do pewnego stopnia powtarzalne. To trochę rozczarowuje. Z nowych rzeczy pokazano trochę osobistego życia Billa. Problemy z dzieckiem i ogólnie jego nastawienie do całego bagna w jakie dobrowolnie wdepnęli. Cieszy mnie też w pełni uformowanie zespołu który współpracuje nad zrozumieniem seryjnych morderców. Tylko mogłoby tu być więcej mięska fabularnego.

OCENA 4.5/6

Mindhunter S01E05 Episode 5
To dopiero piąty odcinek, a mi ciężko napisać coś nowego o serialu. Może i nie najlepiej z moją kreatywnością, ale w swojej aroganci zrzucę to na serial. Dalej ogląda się to świetnie, wizualnie przypomina film, a długie rozmowy o zbrodniach wciągają jak Tony Montana kokę. Tylko to wszystko już było. Ten odcinek w całości jest poświęcony śledztwu z poprzedniego. Nudy ani trochę nie czułem, rozczarowanie zauważyłem po seansie i wynika z małej ilości treści. Nawet nie udało się rozwiązać zagadki co tym bardziej nastawia negatywnie. I mam przeczucie, że agenci zdziwią się na wieść o mordercy. Ciekawą rzeczą było tworzenie paralel między problemami seksualnością Forda, a jego podejrzanego. Tylko znowu, serial jakoś specjalnie nie zagłębia się w psychologią postaci, a raczej intryguję niedomówieniami.

OCENA 4.5/6

Mindhunter S01E06 Episode 6
Wreszcie, po pięciu odcinkach serial przestał skupiać się na Fordzie i zaczął przypominać serial z grupową obsadą, a nie postacią prowadzącą. Nie było tego dużo, Wendy dostała kilka scen, ale jakże potrzebnych. Oferta pracy w FBI, przejmowanie dowodzenia w zespole i pokazanie życia osobistego. Postać dzięki temu zrobiła się ciekawsza. Dobrym pomysłem była też kolacja u Billa. Holden w obcym środowisku, a Tench w swoim naturalnym. Kolejny raz pochylono się nad ojcostwem Billa i tworzono paralele do ojców morderców. Znowu, nie było tego dużo, ale sprawia, że postacie są bardziej ludzkie.

Niestety rozczarował trochę wątek morderstwa. Świetne wywiady i rozmowy z mordercą i dogadywanie się z prokuratorem. Tyle. Czułem pewien niedosyt. Zabrakło też mocnego twistu. Chciałbym żeby wrócono do wywiadów w więzieniu albo zaserwowano mocną zagadkę kryminalną.

Inne:
- odcinek miał tylko 36 minut. Nie mam nic przeciwko. Lepiej treść skondensować niż rozciągnąć.

OCENA 4.5/6

Sleepy Hollow S02E12 Paradise Lost
Powrót do Sleepy Hollow utwierdził mnie w decyzji o porzuceniu serialu. I pomyśleć, że ucieszyłem się z tego losowania. Lubiłem ten serial. Miał świetnie rozpisane relacje między bohaterami i potrafił przełożyć język campu na supernaturalną walkę z demonami. Ta magia raptownie uleciała i ostatnie obejrzane przeze mnie odcinki były niczym starcie z wymagającym przeciwnikiem. Nie potrafiły też angażować. Tak bardzo, że zupełnie nie pamiętałem co się ostatnio stało. Wróciłem do swoich notatek, a tam czarno na białym że pokonano Molocha. Ok, niech będzie. To dużo świadczy o poziomie zamykanie tej jakże ważnej historii.

Jaki więc był powrót? Bardzo słaby. Mało humoru, szczątkowa fabuła i sztuczne konflikty między postaciami. Oglądało się to bardzo ciężko, a wprowadzony antagonista jest nudny. Anioł chcący zniszczyć ziemie i stworzyć coś na podobieństwo nowego raju? Meh. Do tego nie czuć by był do tego zdolny. Momentami jego przerysowanie było zabawne, ale tylko momentami. Trochę ciesze się z powodu ponownego spotkania z Cranem, Abby i Jenny. To są bardzo fajne postacie i czasem potrafią zabłysnąć na ekranie. Szkoda, że scenarzyści nie robią z nimi nic ciekawego. I to jest największy grzech tego odcinka.

OCENA 2.5/6

The Deuce S01E02 Show and Prove
Gdy już poznaliśmy bohaterów można zacząć pokazywać ich codzienne życie. David Simon jest tego mistrzem. Snuje swoją opowieść o ludziach, opisuje ich z reporterską precyzją, a jego słowa i wizja reżysera mówią coś o ludzkości i miastach. Nie jest to laurka. Bynajmniej. Świat jest okropny. Oparty na niespełnionych marzeniach i ludziach którzy wpadli w tryby systemu. Niektórzy próbuje znaleźć własną drogę. Vincent kombinuje, dogaduje się z mafią i dostaje własny bar do prowadzenie. Candy zaczyna przypadkiem prace przy filmach i wpada na jakiś pomysł. I ja tu widzę kolejnych marzycieli. Widzą szansę, a miasto podetnie im nogi. To samo spotka też Abby. Rzuciła studnia, podąża własną ścieżką tylko czy wie co chcę robić? Na razie jest to w dużej mierze serial o marzeniach i mi się to podoba.

Jeśli ktoś nie lubi stylu Simona nie ma tutaj czego szukać. Obyczajowe scenki z precyzją chirurga zgłębiają bohaterów i snują ich skomplikowane charaktery. Trudne relację prostytutek z alfonsami. Od rozmowy do wybuchów brutalności. Kto by się też spodziewał jednej z pań w bibliotece? Kolejna szukająca czegoś innego. Każda scena jest tutaj ważna i mówi coś nowego. Ja jestem zachwycony.

Inne:
- rozmowa Jamesa Franco z Jamesa Frano świetna. Ogólnie Frano jest w tym wybitny, widzę dla niego jakąś nominację. Duże nazwisko i HBO to przepis na sukces. Trame i The Wire zajmowały raczej niszę, teraz dzięki gwiazdorskiej obsadzie powinno być głośno.

OCENA 5/6

The Deuce S01E03 The Principle is All
Kolejny odcinek kolejna porcja zachwytów.  Znowu, żadnych zwrotów akcji i szokujących scen. Życie toczy się dalej, rzeczy się dzieją, ludzie marzą, a ja nie mogę oderwać wzroku. Kibicuje kobietą w odnalezieniu swojego powołania. Candy próbuje skończyć z prostytucją i zacząć biznes w branży filmowej. Zna się na rzeczy, wie że pieniądz rządzi światem, ale po rozmowie z matką widać, że ma dziecięce marzenia. Podobnie jest z Abby. Szuka swojego miejsca. Szuka pracy, nic jej nie pasuje i ostatecznie ląduje w barze Frankiego w pogardzanej przez nią pracy. Na papierze nie wygląda to szczególnie ekscytująco, ale ogląda się wspaniale.

Vincent po kilku kłopotach z pompą otworzył swój bar. Było efektownie, widać że ma smykałkę. Tylko wiedząc o czym to serial to wiadomo jak skończy się ten biznes. Jest zaplątany w stosunki z mafią włoską, irlandzką i właścicielami maszyn. Kreci się obok niego mnóstwo alfonsów i policjantów. Wybuchowa mieszanka, która nie skończy się dobrze. Tylko keidy się zacznie? Obstawiam początek przyszłego odcinka i liczenie wpływów.

OCENA 5/6

The Deuce S01E04 I See Money
Strasznie podoba mi się jak tutaj wszystko jest powiązana. Akcja dzieje się na małym wycinku Nowego Jorku przez co wszyscy przebywają w tych samych miejscach. Nie muszą się znać czy wymieniać dialogów, wystarczy że zajmują tą samą przestrzeń przez co ogląda się to tak wspaniale. Zwłaszcza jak dwa światy kolidują między sobą np. wtedy gdy Abbie próbuje pomóc Darlene. Niezrozumienie świata i idealizm zmierzą się z twardą rzeczywistością.

Otwarcie baru Vincenta jednak okazało się sukcesem. Tak bardzo, że mimo drobnych kłopotów mafia zaczyna mu ufać. Co tam łapówki dla policji, niespodziewane bójki i krnąbrni robotnicy, przed Vincentem pojawia się nowa możliwość. Ciężko mi nie kibicować chociaż wiem, że prędzej czy później wpadnie w kłopoty.

Maggie Gyllenhaal była w tym odcinku wspaniała. Zwłaszcza w tych scenach gdzie sama stała przed kamerą. W domu próbując zdecydować co robić z swoim życiem czy gdy podczas seksu oralnego jej klient dostał zawału. Świetnie zagrała też randkę gdy jej postać udawała kogoś kim nie jest. 

Inne:
- pierwsza scena piękna wizualnie. Zaczynając od zbliżenia na twarz Candy i przechodząc stopniowo do szerokiego planu. Szacunek za stronę wizualną. 

OCENA 5/6 

niedziela, 19 listopada 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #257 [13.11.2017 - 19.11.2017]

SPOILERY

GLOW S01E05 Debbie Does Something
Nie dość, że najzabawniejszy odcinek to jeszcze pokazali całkiem efektowne przedstawienie wrestlingowe. Wciągnąłem się, pośmiałem i lepiej poznałem niektóre bohaterki. Ruth wreszcie odnalazła swoje powołanie i będzie radzieckim stereotypem. To pasuje, zwłaszcza, ze Debbie to ucieleśnienie Ameryki. Konflikt osobisty i światopoglądowy z wrestlingiem w tle. Kupuje! I cieszy mnie większa ilość scen między tą dwójką. Na przyjaźń nie liczę, ale na ciekawe relację jak najbardziej.

Inne:
- Ruth dała czadu na imprezie sponsorowanej gdy pierwszy raz wcieliła się w swoją bohaterkę. I ten zachwyt Sama.
- Debbie wreszcie zrozumiała czym jest wrestling. To telenowele gdzie się biją. I jak się zajarała!
- świetne pojedyncze scenki z innymi dziewczynami. Od kupowania pizzy i nieumiejętną próbę podrywu po głupie telefony do koleżanek.

OCENA 5/6  
 
GLOW S01E06 This Is One of Those Moments
Czasem sam nie wiem czy lubię te bohaterki czy nie. Ale to chyba dobrze, pokazuje jak bardzo złożone to postacie. Chwiejne nastroje Ruth i jej niezdecydowanie mnie denerwują przy czym jest zabawna jako złoczyńca i kibicuje jej w karierze. Debbie gwiazdorzy i czasami jest nie do zniesienia przy czym można ją zrozumieć po tym jak jej życie wywróciło się do góry nogami. Justin, Melrose, Cheryll, wszystkie mają jakieś wady, ale i mnóstwo zalet. I dlatego są tak fascynujące na ekranie.

Sam odcinek miał kilka niezłych scen, szczególnie tych na sali treningowej. Uwielbiam jak dziewczyny są w dużej grupie, ćwiczą i rozmawiają. Widać też, że nauka nie idzie na marne i zbliża się ich pierwszy publiczny występ, którego jestem bardzo ciekaw. To może być wielki niewypał. Chociaż kto wie, oglądanie ich na ringu jest na razie absurdalne, ale nie bez przyczyny GLOW odniosło sukces w latach '80.

OCENA 4.5/6 

Mindhunter S01E01 Episode 1
Stranger Things nadrobiono więc można się zabrać za kolejny Netflixowy serial. I czy na prawdę muszę zaczynać od tego jak jest dobrze? Przecież to wiadomo od kiedy David Fincher był łączony z projektem. Do tego początki behawiorystyki kryminalnej i seryjni mordercy. Przecież to samograj. W przeważającej mierze jest to odcinek o rozmawianiu. O mordercach, o nowych sposobach nauki, o tym, że świat jest be i nikt go nie rozumie. Ogląda się to lepiej niż niejeden film akcji, ani chwili na nudę. Bohaterowie są wyraziści, mają wady i zalety, szybko można ich poznać by potem zagłębiać się w nim coraz bardziej. Do tego serial jest piękny. Wiadomo, Fincher. Niesamowite kadrowanie i dbałość o detale to jego znaki firmowe. Jaka szkoda, że Netflix nie posiada przycisku odpowiedzialnego za robienie screenów.

OCENA 5.5/6 

Revolution S01E12 Ghosts
Zaczynam się przyzwyczajać do powtórek podczas losowania, w końcu od pierwszego minęło ponad pół roku. Tym razem ponownie padło na Revolution. Trochę się skrzywiłem na myśl powrotu do tego serialu. Jednak rzeczywistość nie okazała się taka tragiczna i odcinek oglądało się z umiarkowanym zadowoleniem. Była to prosta historia wykorzystująca wielokrotnie przerabiane tropy nie robiąc z nimi niczego nowego. Mimo to wciągnąłem się. Wyprawa Milesa po starego buntownika czy napięcie między córką i matką po śmierci Danny'ego. I tylko szkoda nagromadzenia tych głupotek. No nic, może następny odcinek będzie lepszy. Nawet jestem ciekaw kontynuacji.

Inne:
- Charlie pierwszy raz korzysta z karabinu i prawie ma auto aim, okropnie to wyglądało.
- żołnierze Monroe to patałachy, grupa przedszkolaków lepiej by przeszukała szkołę z ukrywającymi się buntownikami.
- za wyłączenie prądu jest odpowiedzialny rząd USA, brak zaskoczenia.
- szkoda, że ten serial nie jest czymś bardziej ambitnym i nie bawi się w tworzenie szalonych historii. Przecież taki atak na USA pod wodzą warlorda z Europy dodałby tu sporo kolorytu.

OCENA 4/6

Riverdale S02E06 Chapter Nineteen: Death Proof
Riverdale pod wieloma względami jest naiwne. Taka konwencja, albo akceptujesz uliczny wyścig jako sposób walki gangów o terytorium albo pukasz się w czoło i oglądasz coś co jest miksem komiksu i teen dramy. Ja zostaje, zapinam pasy i wraz z Jugheadem i Archiem biorę udział w wyścigu chcąc więcej i to jak najszybciej.

Postacie są tutaj jak ogry, mają warstwy. Mimo mocnego zakotwiczenia w stereotypach intensywnie się z nich wyłamują i tworzą oryginalną mieszankę. Tutaj mógłbym kolejny raz ułożyć pieśń pochwalną w kierunku Betty. Dziewczyna z sąsiedztwa, pierw szantażowana przez Black Hooda wydaje mu wojnę po tym jak pomaga swojemu chłopakowi ustawiać auto przed wyścigiem. Jak tu nie pałać do niej sympatią? Nie da się. Przeszła długą drogę, a za kolejnym zakrętem następne przygody.

O ile główny motyw odcinka średnio mnie interesował - poszukiwania Sugarmana, tak wątki obyczajowe i rozpisanie napięcia w odcinku to mistrzostwo. Piątka bohaterów z ważnymi wątkami i dużo wspólnych scen, czego ostatnio mi brakowało. Archie dalej jest naiwny, V i Cheryll łącza siły, a Jughead walczy z narkotykami w szkole. Mocny akcent społeczny, umiejętnie poruszony problem napaści seksualnych i nierówności społecznych. Zadziwiające jaki ten serial jest mądry i dojrzały.

Inne:
- Toni jest lesbijką, a Jughead i Betty do siebie wrócili. Szybko i bezboleśnie. Daję okejkę.
- hmmm a może szeryf Keller jest Black Hoodem? Musi to być ktoś znany dla bohaterów, a Hiriam byłby zbyt oczywistym wyborem.
- Hiriam i Hermione grają w szachy, patrzcie jacy oni mądrzy i przebiegli!

OCENA 5/6

Star Trek: Discovery S01E09 Into the Forest I Go
Wraz z śródsezonowym finałem stwierdzam, że to jednak jest dobry serial. Miał dużo kłopotów, szczególnie na początku, ale udało mu się stworzyć własną tożsamość i zaciekawić bohaterami. Warto było czekać. Nawet będę tęsknił przez te dwa miesiące czego jeszcze kilka odcinków temu był nie napisał.

Ten odcinek był naładowany akcją, miał kilka dylematów moralnych, działania kapitana które można było kwestionować, odrobinę humoru, zwroty akcji i rozwój bohaterów. Dużo tego. Najdziwniejsze, że pozamykał niektóre wątki. Wykradziono technologię maskowania oraz zniszczono Statek Umarłych. Więc antagonista serialu już teraz mówi papa co jest trochę śmieszne na to ile czasu mu poświęcono. Otworzono też nowe, ale spodziewane wątki. Stames przenosi Discovery w nieznane miejsce i prawdopodobnie czas. Czyżby kolejne rozdanie dla serialu?

Kolejną zadziwiające rzeczą jest dla mnie jak bardzo serial idzie w portretowanie bohaterów. Nie szczędzi im cierpień. Molestowany Ash, Michael wciąż z swoją traumą po stracie przyjaciółki i zhańbieniu imienia, Stames i jego poświęcenia, Lorka z swoją dwuznacznością. Kto by się spodziewał jeszcze na początku, że tyle uda się z nich wykrzesać. Teraz ciężko mi  znaleźć swojego ulubieńca i sceny z każdym z nich oglądam z niemałym zainteresowaniem.

OCENA 5/6

Stranger Things S02E09 Chapter Nine: The Gate
Jestem z siebie dumny. Udało mi się ukończyć Stranger Things w ponad dwa tygodnie zamiast usiąść w niedziele na kacu i pochłonąć całość za jednym razem. Byłoby to czymś zupełnie normalnym. Netflix ma w zwyczaju robić seriale z okropnymi cliffhangerami, które wręcz każą włączać kolejne odcinku. Było ciężko, ale udało mi się oprzeć. Dodatkowy benefit to minimalnie mniejsza przerwa w oczekiwaniu na kolejny sezon. Czy raczej kolejną część, jakoś serialowa nomenklatura nie pasuje mi do Stranger Things

Jednak miało być o finale, a nie moich osobistych osiągnięciach. Kurde jeżu, ależ to było dobre! Czterdzieści pięć minut opowieści nie tyle trzymającej w napięciu co przykuwającej do krzesła kilkutonowymi łańcuchami. Boisz się mrugać by przeoczyć jak najmniejszą liczę klatek i oglądasz to na bezdechu dotleniając się jedynie w momentach jakże potrzebnego humoru. Bracie Duffer już kilkakrotnie łączyli swoją świętą trójcę akcji-humoru-dramatu w idealną mieszankę. Teraz trafili na kamień filozoficzny. Żonglując wątkami stworzyli mały majstersztyk w swojej klasie.

 Cieszyłem się z połączenia sił bohaterów i trochę przykro mi się patrzyło gdy się rozdzielali. Zagrało to jednak na korzyść. Trzy mocarne wątki. Niczym kino nowej przygody skrzyżowane z Alien, horrorowe egzorcyzmy i niemalże mistyczna walka z nieokreślonym bytem. Pośmiałem się z chłopakami przedzierając tunelami pod Hawkins, wzruszałem gdy Winona przeżywała cierpienia swojego serialowego syna i gdybym nie był takim twardzielem to uroniłbym łezkę podczas pojednania Hoppera z Jedenastką.

Ten odcinek był też zwieńczeniem tegorocznego dojrzewania. Dzieciaki poznały w zeszłym sezonie siłę przyjaźni i brutalność świata, teraz postanowiły kolejny krok na drodze do dorosłości. Pokazano, że potwory to nie jedyne zło które się na nich czai, równie źli są ludzie. Zszokowani oglądali eksplozję przemocy Billa wobec Steva. Poznali też tą lepszą stronę życia. Miłostki Mike czy Lucasa i Max mają w sobie dużo młodzieńczej niewinności. Czyli w S03 czas poznać smak złamanego serca.

O ile trochę mnie smuci brak potężnego cliffhangera tak podoba mi się optymistyczny epilog. Miesiąc później wszyscy zdrowi bawią się na imprezie szkolnej. Tylko dorośli martwią się przyszłość, dzieci korzystają z życia i nie przejmują przyszłością. Zło wciąż tam jest, ale to problem na przyszły rok.

To był bardzo dobry sezon, ale poczytuje go jako krok wstecz względem debiutu. Za mało było wspólnych scen dla wszystkich dzieciaków, mało fabularnego mięska i niektóre wątki zupełnie niepotrzebne. Dużo tutaj niespełnionych obietnic. Jak choćby monstrualne zło okazało się mało strasznym przeciwnikiem. Mimo to esencja pozostała. Niesamowity klimat, świetnie to wygląda i bohaterowie, których ciężko nie lubić. Czekam na więcej.

Inne:
- jak ja się ciesze, że nikt nie zginął. Dawno nie martwiłem się tak o moich bohaterów jak podczas punktów kulminacyjnych kolejnych wątków.
- pierw pokażemy jaki Bill jest czarujący i szarmancki, a potem zrobiły z niego skurwysyna. Nie ma to jak pobawić się emocjami widza.
- nawet Dart dostał zwieńczenie swojego wątku. Miło.
- Steve przyznający się, że jest dobrą opiekunką do dzieci. I ta ostatnia scena z Dustinem <3

OCENA 5.5/6
OCENA SEZONU 5/6
 
The Deuce S01E01 Pilot 
Dziwnie się złożyło, że ostatnio oglądam seriale historyczne. GLOW, Stranger Things, Mindhunter i teraz The Deuce. Jeszcze dziwniejsze, że wszystkie trzymają niesamowicie wysoki poziom. Za to nie dziwi, że najlepsze jest nowe dzieło Davida Simona. Niczym w The Wire kreuje namacalny świat z żywymi bohaterami, tym razem początków branży porno w Nowym Jorku. Mimo 1,5h odcinek nie nudził ani przez chwilę. Solidnie przedstawił swoich bohaterów i wrzucił w klimat. Ferajna jest zróżnicowana, od prostytutek i alfonsów po feministki i nieudaczników życiowych. Z reporterską precyzją opowiadane są epizody z ich życia oraz historia miasta. Właśnie miasto, to kolejny bohater. Brudne i obleśne zachwyca swoim wdziękiem. Całość podkreślona przez niesamowitą reżyserię Michelle MacLaren. Nie raz zachwyciłem się przepięknymi kadrami i sprawnością snutej historii. Na pewno będę jej kibicował na rozdaniu Złotych Globów. Nominacja to pewniak.

OCENA 5.5/6

poniedziałek, 13 listopada 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #256 [06.11.2017 - 12.11.2017]

SPOILERY

GLOW S01E02 Slouch. Submit.
Zgodnie z przewidywaniami serial bardzo szybko się rozkręca i wychodzi poza dwie bohaterki będące początkowo jego siłą napędową. Powiedziałbym nawet, że gdyby nie scena kulminacyjna to nie one odrywały najważniejszą rolę. Świetnie przedstawiono historię Cherry. Pokazano silną kobietę po poronieniu, aktorka zagrała wewnętrzną walkę, a scenariusz dał jeszcze woltę na końcu podkreślająca cały dramatyzm. Było też więcej śmiechu niż ostatnio. Czasem niesmacznego, ale to celowe. Podkreślenie zawiści między bohaterkami, pierwszych konfliktów oraz zaakcentowanie jak bardzo to toksyczne środowisko. Fantastyczna była końcówka. Wielka improwizacja Sama i pomiatanie Ruth by wkupić się w łaski Debbie. Świetnie rozpisane i wielowarstwowe opowiadające o trzech bohaterkach, ale i całym środowisku. Ogólnie jestem dobrej myśli i widzę tutaj coś więcej niż kolorową komedię z wrestlingiem.

Inne:
- nieporadna Ruth będzie złoczyńcą opowieści. Tak! Jak powiedział Sam, to złoczyńcy mają najlepsze teksty.

OCENA 4.5/6

GLOW S01E03 The Wrath of Kuntar
To było świetne. Tak zwyczajnie i bez większych wstępów. Znaleziono perfekcyjny balans między dramatem, humor i prezentacją bohaterek. Znowu obnażono seksizm branży filmowej w bezczelny sposób, ale też zabawiono się motywem seksistowskiego reżysera wierzącego w swój feminizm. Świetne dialogi, aż się od nich iskrzyło. Była też impreza gdzie dziewczyny mogły być tym kim chcą, a ostatecznie stanęło na stereotypach. Było rozwijanie relacji w grupie. Był też absurd goniący absurd. Wciąż tylko brakuje mi lepszego zarysowania charakterów bohaterek.

OCENA 5/6

GLOW S01E04 The Dusty Spur
Powoli dochodzę do wniosku, że wystarczy zamknąć główne bohaterki w jednym pomieszczeniu i pozwolić im rozmawiać. Tyle wystarczy by odcinek wyszedł co najmniej bardzo dobry. Dlatego ciesze się, że GLOW trzyma postaci w kupie. Mało jest scen gdy są pozostawione same sobie, a jak już są to ważne - konfrontacja Debbie z mężem czy wstęp z Wilczycą. Mimo nagromadzenia bohaterek na ekranie nie brakuje tutaj wątków osobistych. Poszukiwania własnej tożsamości, emancypacji czy wyrwania spod jarzma własnego ojca. Wszystko w kiczowatej konwencji. Dramat i komedia w doskonałych proporcjach.

Zakochałem się w ostatniej scenie i symbolicznym obrazku. Debbie i Ruth nieświadome swojej obecności zasypiają na leżakach rozdzielone basenem. Debbie się orientuje z obecności swojej nemezis, ale daje jej spokój i idzie spać. Symboliczne zawieszenie broni i pokazanie różnic je dzielących bez wypowiadania słów.

OCENA 5/6

Riverdale S02E05 Chapter Eighteen: When a Stranger Calls
Nie raz pisałem jak dobre jest Riverdale w tym sezonie. Nie przeszkodzi mi napisać jeszcze raz. Jest bardzo dobre, wręcz wyśmienite. Wystarczy tylko zaakceptować przerysowaną stylistykę i można chłonąć historię z życia bohaterów.

Niedoceniana na początku sezonu Betty dostaje własny wątek. I jest on zabójczy. Dosłownie, he he. Biedaczka jest szantażowana emocjonalnie przez zabójcę. Black Hood mówi o więzi ich łączącej, chęci oczyszczenia miasta z zła i pastwi się nad panną Cooper. Każe jej zerwać stosunki z sodomitami, wejść w konflikt z matką i zaprasza ją na schadzkę zmuszając do założenia maski mordercy. Świetnie rozpisany wątek, który wbrew moim obawą Lili Reinhart udźwignęła. A przecież był jeszcze cliffhanger. W zamian za życie Archiego musi wskazać osobę która ma zginąć. Trzeba im przyznać, że umieją w cliffhangery.

Robienie rzeczy, których się nie chcę było spoiwem tego odcinka i w pewien sposób spotkało wszystkich młodych bohaterów. Veronica by zaimponować ojcu musiała zbliżyć się do Nicka i zaakceptować jego molestowanie. W obawie przed konsekwencjami i reakcją tatusia postanowiła to ukryć. Kolejny świetny komentarz do współczesnej sytuacji społecznej. Efekt? Drapieżnik miał kolejną szansę, tym razem by zgwałcić Cheryll. Całość skończyła się mocno feministycznym wydźwiękiem gdzie Pussycats dokonują małego rewanżu. W kobietach siła, chcę nam powiedzieć serial.

Jughead wbrew sobie i zgodnie z oczekiwaniami zostaje wężem. Konflikt wewnętrzny, oddalanie się od starych przyjaciół i idealistyczna chęć naprawy świata w czasach prób inicjacyjnych. Dużo tego, ale bez uczucia przytłaczania. Trochę campu, sporo dramatów i pierwszy poważny zgrzyt z soap opery - zapowiedź romansu z Toni. Ech, nie tak prostackiego prowadzenia fabuły po Riverdale oczekiwałem.

Podczas gdy pierwsze odcinki sezonu należały do Archiego tak teraz został odsunięty na boczny tor. Grał głównie zazdrosnego chłopaka, ale dobrze rozpisanego przez co nie irytującego, jak często te role mają w zwyczaju. Był też przyjacielem Betty. Wspierającym i dającym rady prosto z swojego naiwnego serca. Miał też świetną scenę z Jugheadem. Na quescie od Betty musiał mu przekazać, że zrywają. Znowu czyny popełniane z wielką niechęcią i koniecznością wobec większego dobra. Niby romans, ale jaka dawka emocji. Kupuję to.

Nie jesteśmy ani trochę bliżej poznania tożsamości Black Hooda i wcale mi to nie przeszkadza. Jest na to cały sezon i nie jest to wcale najważniejsze. Najbardziej prawdopodobny wydaje się Hiriam. Zna Archiego i Cooperów oraz najwięcej na tym zyskuje. Tylko takie bezpośrednie narażanie się nie wygląda jak jego styl. Na pewno próbuje wykorzystać sytuację co mu się udaje. A może Zamaskowanych morderców jest dwóch? Taki Krzykowy twist. Pasowałby biorąc pod uwagę dwa charaktery pisma.

Inne:
- nie dziwi mnie Alice Cooper jako były Wąż, chyba nawet sygnalizowano to w zeszłym sezonie. Natomiast zrobienie się na bóstwo i zaakceptowanie swojej przeszłości głośno to manifestując tak bardzo w jej stylu.
- wspominanie burzliwej przeszłości Veroniki wygląd jak set up pod jakiś zwrot akcji związany z jej życiem w Nowym Jorku. Narkotyki i ostre imprezowanie, coś w tym musi być.  
- syn Alicji z The Good Wife, to miło niespodzianka. Albo nie miła, zależy jak na to patrzeć.

OCENA 5.5/6

Star Trek: Discovery S01E08 Si Vis Pacem, Para Bellum
Chciałbym napisać, że odcinek jakościowo był porównywalny do poprzedniego. Nawet próbował klasycznego motywu z pierwszym kontaktem i grupką niehumanoidalnych bytów żyjących w absolutnej harmonii. Z początku ciekawił koncepcją tajemniczych obcych i problemem do rozwiązania. Z czasem fabuła się za bardzo rozmyła. Za dużo odrębnych wątków przez co żaden z nich nie był dobrze prowadzony. Najciekawiej wypadła misja odkrywcza. Znowu była współpraca w drużynie i zaciskania więzi więc bardzo szkoda, że skończyło się sztucznym konfliktem.

Gorzej było na statku. Pierw zaczęło się od mało ekscytującej bitwy kosmicznej. Sztuką jest by przy takim budżecie polec na takim elemencie. Potem były problemy Stamesa i pomoc Tilly by zakończyć cliffhangerem z spotkaniem z Klingonami. Bardzo mało. To trochę boli. Serial kreuje ciekawe wątki, rozpoczyna je i potem nic z nimi nie robi.

Niestety po odcinku przerwy wróciły Klingony. Nie znoszę scen z ich udziałem. Brakuje mi tu wyrazistych postaci. Czy to tragicznego bohatera czy przerażającego antagonisty. Wygląda to trochę kabaretowo. A ja cierpię oglądając kolejne sceny, które mogłyby być spożytkowane na załogę Discovery. I chyba więc czemu mam do tego awersję. Nie interesuje mnie wojna w tym serialu. Nie obchodzi kto wygra i w jaki sposób. Wolę przygodę i bohaterów, a nie kosmiczny konflikt którego wynik jest z góry przesądzony. 

Inne:
- idę o zakład, że w związku z "chorobą" Stamesa Discovery prędzej czy później skoczy w czasie. Prawdopodobnie nawet już doświadcza nakładanie się różnych linii czasowych. Nie bez powodu nazwałby Tilly kapitanem.
- czy admirał Cornwell wróciła tylko po to by zginąć i służyć za nudny element ekspozycyjny dla Dennas? Bez sensu.

OCENA 4/6

Stranger Things S02E05 Chapter Five: Dig Dug
Póki nie zrozumiałem jednej rzeczy przez pewien czasem miałem problem z Stranger Things. Tego serialu nie można pojmować jako serial właśnie, a raczej 9 godzinny film. Nie lubię tego określenia, ale w tym przypadku to prawda. Nie można odróżnić kolejnych epizodów, a wszystkie zlewają się w całość. Nawet nie ma klasycznej konstrukcji trój, lub pięcio aktowej. To jest długa opowieść stawiająca na budowanie klimatu. Brakuje rozwoju postaci czy zamknięcia pewnych etapów po napisach końcowych. To opowieść która trwa do samego finału. Jeśli to się zaakceptuje czerpie się jeszcze większa przyjemność z seansu.

Z powodu powyższych powodów ten odcinek mi się podobał. Wydarzyło się niewiele, ale jaki tu był klimat. Poszukiwanie Hoppera czy jego przedzieranie się we wnętrznościach wielkiego stwora. Nieustające zagrożenie i tykający zegar. Plus obleśne macki. Była też chwila rozluźnienia z Nancy i  specjalistą od teorii spiskowych czy klnącym Dustinem. Było też kapitalne polowanie na minidemogorgona. I wreszcie emocjonalne sceny z Jedenastką i jej matką. Może nie potrzebne, ale niewątpliwie dodające kolejną cegiełkę do opowieści.

Pięć odcinków minęło i wciąż jest dużo niewiadomych, ale trochę za mało na budowanie teorii spiskowych. Patrz pierwszy akapit. Myślę nawet, że ten serial w telewizji by się za dobrze nie sprzedał, jego siła to  bingwatching i na tym polu działa on perfekcyjnie.

OCENA 5/6

Stranger Things S02E06 Chapter Six: The Spy
Wciąż drażni mnie poszatkowana struktura sezonu. Jedenastka na uboczu, 2/3 za nami a ona nie miała żadnej sceny z chłopakami. Nancy i Jonathan również w swoich własnych serialach. Jedynie mgliste powiązanie z główną historią. I w zasadzie to jedyna rzecz do jakiej mogę i chcę się doczepić bo to był znakomity odcinek.

Mimo mojego czepialstwa do historii Nancy i Jonathana lubię oglądać tą dwójkę na ekranie. Nie jestem świrem od teorii spiskowych i nie czuję między nimi chemii, ale lubię ich. Zwłaszcza ten kontrast będący przy okazji zaprzeczenie stereotypów. Ona stanowcza i pewna siebie on wahający się w podejmowaniu decyzji i outsider. Świetnie to było widać przy śniadaniu gdy po wspólnej nocy i uwagach o ich zachowaniu ona się uśmiechała, a on chował głowę i uciekał wzrokiem.

Kolejne udane parowanie to Dustin z Stevem. Brakowało mi takich błyskotliwych wymian zdań w koleżeństwie. Grupka za bardzo jest rozbita w tym sezonie. Na szczęście tym razem się udało. Rozmowy o dziewczynach podczas polowań na minidemogorgona czy też szturm na piwnicę. Wszystko to zwieńczone pełną napięcia sceną akcji z równoległym montażem do kulminacji innego wątku.

 Przejmująco wypadły sceny w laboratorium. Choroba Willa do doskonały pretekst dla kolejnych popisów aktorskich Winony Ryder. Kilka udanych zwrotów akcji i finał. Było co oglądać. I tylko czynnej roli Hoppera mi brakuje. Kilka onelinerów od przyszłego Hellboya to trochę za mało.

Inne:
- Hopper dzwoniący do Jedenastki i przepraszający za ostatnie wydarzenia pusty dom! Scena odcinka...
- ... obok momentu gdzie Steve wyjawia Dustinowi jak utrzymuje swoje boskie włosy.
- backstory Max to delikatne rozczarowanie. Oczekiwałem czegoś bardziej przewrotnego niż rozbita rodzina. Chociaż, może w tym tkwi siła tego wątku? Pokazanie, że są też bardziej przyziemne problemy niż walka z potworami.
- tytuł odcinka spoilerował końcówkę, nie powiem, że się zaskoczyłem, ale klimacik i tak był.
- siostra Lucasa jako przerywnik komediowy kradnie odcinek. Daleko jednak jej do małej Holly i jej miny przy stole z pierwszego sezonu.

OCENA 5/6

Stranger Things S02E07 Chapter Seven: The Lost Sister
W internetach pojawiło się dużo skrajnych opinii o tym odcinku, w większości negatywne. Mając w pamięci pierwszą scenę sezonu i błyskawicznie analizując tytuł jeszcze przed seansem moim synapsom udało się wywnioskować o czym The Lost Sister będzie opowiadać. I nie mam nic przeciwko takim odchyłom. Opuszczenie Hawkins na rzecz wielkiego miasta i poświęcenie całości Jedenastce było miłą odmianą od monotematyczności (nie monotonii!) Stranger Things. Ba, nie miałbym nic przeciwko gdyby nawet Eleven się nie pokazała, a Eight wykorzystano by jako podbudowę pod kolejne sezony. To jest serial, tutaj można się bawić formą i zabierać widza w rejony do których nie jest przyzwyczajony. Nawet trzeba by nieustannie go angażować.

To była bardzo osobista opowieść. O wyrzutkach społecznych, którzy odnaleźli rodzinę. O brutalnej wendecie będącej sposobem radzenia sobie z traumą. O zrozumieniu się nawzajem, o tym co się w życiu liczy i miejscu które nazywamy domem. Było wzruszająco, śmiesznie i dramatycznie. To była mocno skondensowana opowieść. To też miejsce gdzie dano więcej czasu Jedenastce, która została odsunięta na boczy tor w tym sezonie. Jestem zadowolony i poproszę więcej takich eksperymentów.

Inne:
- świetnie wyszło wplecenie wydarzeń z poprzedniego odcinka w życie Jedenastki w wielkim mieście.
- Bon Jovi i Ruanaway w otwierającej scenie <3

OCENA 5/6

Stranger Things S02E08 Chapter Eight: The Mind Flayer
Niemalże 50 minut siedzenia na skraju fotela w napięciu oczekując kolejnych scen. Pierwsza połowa to pierwszorzędny thriller. Ucieczka z budynku przed demodogami była niesamowicie zrealizowana. Montaż, rozłożenie scen akcji i tych cichszych dramatycznych momentów których atmosferę można by ciąć brzytwą, heroicznych momentów oraz klimat zagrożenia. Opuszczona placówka z wszechobecnymi trupami i oczekiwanie na śmierć. Musiało do tego dojść, to był najwyższy czas by podbić stawkę. I tylko szkoda, że postąpiono tak zachowawczo zabijając Boba. Niesmacznie jego rozszarpywanie przez pieski pokazano odrobinę zbyt długo. Wcześniej Stranger Things uciekało od tak bezczelnego gore.

Druga część odcinka to odmiennie klimatyczna opowieść. Zagrożenie wciąż się czai, ale udaje się podjąć walkę. Cała ferajna została zebrana do kupy i kombinują co dalej. Więcej humoru, ale też bardziej personalny dramat. Egzorcyzmy opętanego Willa. Młody zagrał to świetnie, panowie odpowiedzialni za montaż również wykazali się w swojej robocie. Mniam. I może to trochę naiwne i mało w tym wszystkim rozwoju postaci tak ogląda się świetnie. I końcówka z powrotem Jedenastki. About damn time!

Inne:
- "Steve!?", "Nancy?" chyba najzabawniejszy moment w odcinku gdy przypadkowo dwie grupki dzieciaków spotykają się koło opanowanego przez potwory laboratorium.
- Dustin wciskający namiętnie guzik odpowiedzialny za otwieranie bramy i to zadowolenie gdy zupełnie przypadkiem się ona otwiera.
- dramatu w domu Maxime ciąg dalszy. Tym razem jednak to Billy jest poniewierany. I dalej jestem zdania, że ta historia ma sens i może się rozwinąć w S03. Chyba, że doprowadzi do durnego cliffhangera na koniec tej serii.
- jak pokonać Łupieżce umysłów? Powołać armię zombie. Mogę zrozumieć Hoppera czemu jest sceptyczny do tego pomysłu. Ja bym mimo to spróbował.
- Nancy znowu z bronią. Ech, chciałbym żeby dostawała ciekawsze wątki.

OCENA 5.5/6
 
Star Wars Rebels S01E04 Breaking Ranks
Disneyowska machina promocyjna The Last Jedi rozkręciła się tak bardzo, że wpłynęła na moje cotygodniowe losowania wrzucając mnie w świat Gwiezdnych wojen. Nie narzekam. Za bardzo. Jest czego się czepić, zwłaszcza naiwnych scen akcji, ale odcinek miał wystarczająco liczbę plusów bym przymknął na to oko. Fajnie było zajrzeć do akademii szturmowców, nawet jeśli pokazano to pobieżnie. Jednak dużo lepiej od budowania świata wyszły relację między bohaterami. Widać, że Ezra się rozwija, a jego jednoodcinkowi towarzysze dostali interesujące historię. Wpadli w machinę imperium, część z nich wierzy w to o co walczy, są niepewni swojej przyszłości, czy zwyczajnie zaciągnęli się by odnaleźć własną siostrę. Trochę szkoda, że odcinek nie poszedł mocniej w kierunku osobistych historii. Mimo to udało się mu podtrzymać moje zainteresowanie przez całe 20 minut.

OCENA 4/6

The Last Ship S04E07 Feast
Pod względem akcji był to przyjemny odcinek. Oglądało się dobrze, trochę naiwnie, ale nie schodziło poniżej ustalonego przez serial poziomu. Gorzej z główną intrygą. Złole zachowują się idiotycznie. Popełniają szkolne błędy przez co ciężko ich traktować poważnie. I jeszcze zwrot akcji z prawdziwymi intencjami Velleka. Jego nadrzędnym celem jest uratowanie ludzkości i poprzez inżynierie genetyczną wyeliminowanie agresji. Normalnie szalony naukowiec z kreskówki.

OCENA 3.5/6

The Last Ship S04E08 Lazaretto
Gdy myślałem, że wprowadzenie kontroli umysłów to za dużo serial poszedł jeszcze dalej i zafundował twist rodem z Fight Club. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Dodaje to głębi Vellekowi i wyjaśnia jego motywację. I jest tak bardzo głupie. Wyszło jeszcze gorzej niż w Dexterze. To nie serial na tego typu rewelację. Tutaj robi to jedynie za narzędzie ekspozycyjne przeszłości i charakteru złoczyńcy. Nie kupuję tego.

Na szczęście akcja z Vulture Team była dużo ciekawsza niż wszystko co związane z Georgim, Fletchrem i Vellekem. Acz trochę szkoda, że znowu misja na lądzie. Misja pod przykrywką i udawanie potulnych więźniów wypadło trochę zabawnie i trochę napięcia udało się z tego wykrzesać. Śmieszne były sceny z Wolfem, udał się dramat z Aresem i osobiste problemy bosmana. Ogólnie mały plusik.

Inne:
- ten sezon jest mocno pomostowy. Jakby trzeba było coś napisać przed lepszymi pomysłami szykowanymi na finał. Dlatego nie lubię zamówień na więcej niż jeden sezon.

OCENA 4/6

The Last Ship S04E09 Detect, Deceive, Destroy
Mogę narzekać na złoczyńcę sezonu, cały wątek związany z Nostos oraz nieudolne prowadzenie głównej fabuły i przedstawianie świata w większej skali. Nie znaczy to, że nie doceniam świetnego odcinka gdy go widzę. Takie było właśnie wprowadzenie do finału. Bitwa morska dwóch przebiegłych kapitanów. Dużo niespodziewanych manewrów, starcia podnoszące adrenalinę i na końcu powiewająca na wietrze w glorii i chwale Amerykańska flaga. Udało się w to wszystko wcisnąć nawet kilka osobistych dramatów nadających ludzki wymiar całemu konfliktowi. Czy mini historyjka o Nolan, czy problemy zdrowotne bosmana. Takie sceny są ważne. Ile by nie było akcji i wybuchów to przecież bohaterowie są w centrum serialu.

OCENA 5/6

The Last Ship S04E10 Endgame
 Jak przystało na finał The Last Ship było mnóstwo akcji, konkluzja wątków i dramaty postaci. Było też trochę rozczarowania. Mimo to bawiłem się bardzo dobrze. To w końcu najlepszy substytut sensacyjnego kina akcji w telewizji. Dzielni żołnierze odnoszący sukces i Ziemia nieustannie ratowana dzięki ich poświęceniu.

Endgame udanie wyważył sceny na lądzie i wodzie. Doceniam, w końcu klimat okrętu wojennego to główna zaleta serialu. Pierw strzelanina z udziałem dzielnych komandosów, ratowanie przyjaciół i decyzję, które trzeba było podjąć dla dobra ludzkości. Stężenie patetyzmu na metr kwadratowy dawno przekroczyło dopuszczalną normę. I to jest zaleta. Potem była misja infiltracyjna z udziałem Chandlera i Sashy by skończyć się kolejną strzelaniną i sukcesem misji. Tym razem po staroświeckim abordażu.

Może to wszystko nie brzmi jakoś specjalnie ekscytująco, ale dzięki realizacji oglądało się świetnie. Dynamiczne momenty, szybko montaż, czasem kamera skupiające się na bohaterach, a nie na akcji. Właśnie bohaterowie. To znowu dzięki nim chcę się to oglądać. Jak Greenowie martwią się o siebie, jak Gator zgłasza się na ochotnika do abordażu, jak poświęcają swoje życie dla innych i wreszcie jak walczą z ciemnością. Personalną i całego świata. Banał, ale jak nie często piszę, czasem to banały najlepiej trafiają do widza.

I tylko szkoda, że cała intryga z Nostos i wielkim planem Velleka okazała się zbitką nieudolnych pomysłów na szalonego naukowca po stracie syna. Zamiast pójść w thriller polityczny oparty o napięcia międzynarodowe związane z brakiem żywności zafundowano opowieść z animacji dla dzieci. Nie pomogły próby nadania człowieczeństwa Vellekowi i aktorskie popisy Petera Wellera. To nie była odpowiednia opowieść dla tego serialu. 

Inne:
- tytuł Endgame dla finału prawdopodobnie przedostatniego sezonu wydaje mi się marnotrawstwem.
- Sasha chyba zupełnie zapomniała o Fletcherze. Nawet przez chwilę nie zastanowiła się nad jego losem.
- przed nami prawdopodobnie ostatni sezon. Trochę szkoda, ale patrząc na tą serię trochę się cieszę.

OCENA 5/6
OCENA SEZONU 4.5/6

poniedziałek, 6 listopada 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #255 [30.10.2017 - 05.11.2017]

SPOILERY

Fargo S01E02 The Rooster Prince
Chyba powinienem puścić kupon lotto i cieszyć się moimi milionami. Skoro dwa tygodnie z rzędu udało się wylosować ten sam serial to wygraną w totalizatorze mam gwarantowaną. Na pewno poziom ekscytacji będzie porównywalny. Tak, Fargo jest aż tak dobre i aż mnie skręcę, że trzymam się zasady nadrabiania seriali które skończyły się ostatnio. Oglądając odcinek zachwycałem się każdą sceną. Dosłownie każdą. Czy to z powodu niebanalnych dialogów, zachowania postaci, gry aktorskiej czy krajobrazów. Wszystkie jest tutaj niesamowicie dopieszczone. Mimo 50 minutowego czasu trwania nie ma tutaj scen zbytecznych. To wciąż jest jednak wstęp. Intryga i połączenia między bohaterami dopiero się tworzą i przyjdzie czas na zagęszczania. Pierw trzeba skupić się na odpowiedniej introdukcji postaci by stawka jeszcze lepiej była odczuwalna.

OCENA 5/6 



GLOW S01E01 Pilot
Na GLOW czekałem od pierwszych zapowiedzi. Alison Brie i świat wrestlingu od Netflixa i Jenji Kohan? Przecież to musiało się udać. I udało. Pilot jest bardzo udanym wprowadzeniem nakreślającym klimat serialu. Wrestling jest pretekstem do opowieści o kobietach. Seksizmie branży filmowej, zagubionych dziewczynach goniących za marzeniem i przyjaźni, która może zostać w głupi sposób zniszczona. Bohaterki są wyraziste, sympatyczne i niepozbawione wad. Do Alison Brie mam słabość od czau Community więc nie jestem w stanie obiektywnie jej ocenić. Ale kocham ambicje i nieudolność jej Ruth. Tak jak pewność siebie żyjącej w patriarchalnym świecie Debbie, która będzie musiała odnaleźć się bez męża. 

 Inne:
- lata '80 z całą swoją kiczowatością i oczojebnymi kolorkami wypadają cudownie. Tak bardzo odmiennie od tych z Stranger Things.
- samej komedii jest tutaj trochę za mało. Niewiele momentów do śmiechu (nie licząc montażu z treningiem aktorskim podczas oglądania wrestlingu), więcej scen mających wprowadzić pewien dyskomfort.
- na świeczniku na razie tylko Ruth i Debbie, ale czekam, aż kolejne cudowne panie wrestlingu dostaną własne wątki.

OCENA 4.5/6

Riverdale S02E04 Chapter Seventeen: The Town That Dreaded Sundown
Muszę przyznać, że męczy mnie historia Archiego, ba, jest on najmniej ciekawą postacią w całym Riverdale. Veronica bardzo dobrze go opisała, naiwny i łatwowierny. Teraz przeżywa kryzys i to widać. Serial próbuje pokazać jego ciemną stronę, jak tragedia może odcisnąć się na niewinnym duchu. Napędza go chęć zemsty bo to emocja której łatwo się poddać. To znowu jest ładna paralela do współczesnego świata, ale nudzi. Na szczęście ten odcinek wprowadził kilka istotnych przetasowań i z nadzieją spoglądam z przyszłość.

Trochę zaczyna mi przeszkadzać główny wątek sezonu. Poprzednia historia była bardziej spójna, nadawała pewien tor wszystkim postaciom i pozwalała im wchodzić w częstsze interakcję. Tutaj jest głównie wątek Archiego i dopisywanie postaci by mieli z nim jakaś interakcję. Czy to Betty dostająca list czy Węże walczące z Buldogami czy Veronica odkrywająca manipulacje ojca na rudzielcu. Wszystko dotyczy Archiego. Może to tylko setup do ciekawszych wydarzeń, ale obecnie to mnie przytłacza.

Narzekałem ostatnio, że Betty nie ma własnych wątków, a tu proszę. Trójkąt Toni, Betty, Jughead pominę. Ciekawiej wypada więź Black Hooda z panną Cooper. Łatwo można zrozumieć jej decyzję o ukrywaniu listu mówiącego o inspiracjach mordercy. Poczucie winy i wymykające się resztki kontroli. Tylko czemu morderca z nią piszę? Niby wszystkie ofiary były z nią w jakiś sposób związane, ale to nie ma sensu. Chyba, że to jej brat, Tylko ten twist były zbyt słaby by zadziałać. 

Inne:
- jak ja lubię reżyserskie zabawy Riverdale. Tutaj narracja Jugheada, wybieranie książek w bibliotece i wmontowanie w to seryjnych morderców. 
- konflikt klasowy w serialu dla nastolatków? Czemu nie, Riverdale pokazało, że nie boi się trudnych tematów.
- gdzie jest Cheryll? Nawet nie przemykała w tle jak ostatnio. Dajcie jej w końcu jakiś wątek. 

OCENA 4.5/6

Star Trek: Discovery S01E07 Magic to Make the Sanest Man Go Mad
Nie namyślając się zbyt długo uznam ten odcinek za najlepszy w krótkiej historii serialu. Nie jestem sam, na Twitterze i recenzjach pojawiło się sporo zachwytów. Paradoksalnie udało się to uzyskać porzucając szumnie promowano formułę ciągłej fabuły. Nie jest to stricte odcinek proceduralny, ale udane wymieszanie tych dwóch podejść do kreowania opowieści.

Głównym motywem jest pętla czasu. Klasyczny motyw, który musi się pojawić w szanującym serialu sci-fi/fantasy, że wymienię tylko moje ulubione Window of Opportunity z Stargate SG-1 i wzruszające White Tulip z Fringe. To nie jest ten poziom, historia nie ma odpowiedniej wagi jednak rozrywkowo spisuje się całkiem nieźle. Powrót Mudda i próba wywarcia zemsty na Lorce była niespodziewana. Kilkadziesiąt zabójstw kapitana i wysadzanie Discovery w celu resetu odpowiednio budowało stawkę.

Osobiste motywy antagonisty były przekonujące. Zaskakujące było w tym wypadku odsunięcie kapitana na dalszy plan. Jeszcze dziwniejsze acz witane z otwartymi rękami było obdarzenie świadomością pętli Stametsa. Pokazanie jego backstory, opowiedzenie o miłości i dzięki niemu wgląd w Michael. Dlatego trochę szkoda, że w drugiej połowie odcinka trochę zapomniano, że to on jest poza pętlą.

Często narzekałem jak słabo wypada załoga w serialu i Discovery nie działa na tej samej zasadzie co choćby Firefly. Brak dynamiki w grupie. Tutaj to się poprawiło. Zbliżono Stamesa do Michaela, nawet jeśli tylko on miałby o tym pamiętać. A Ash, Michael i Tilly spędzili trochę czasu imprezując. I romansując. Dobrze wiedzieć, że twórcy robią coś w tym kierunku.

W dużej mierze jest to odcinek rozrywkowy. Akcja, humor i romanse. Współczesna hollywoodzka mieszanka. Jest jednak coś więcej. Próba rozgryzienia natury człowieka. Trochę nieudolnie, jakby stwierdzono, że trzeba dodać do tego jakąś filozofię, ale jako klamra odcinka zadziałało. Podczas odcinka o pętli czasu Michael prowadzi monolog o tym jak ważna jest zmiana. I ja chciałbym więcej takich motywów, a nie nudnego sapania Klingonów i szarego moralnie Lorci.

Nie kupuję trochę końcówki. Mudd kilkukrotnie zabijał załogę Discovery i okazał się zdrajcą Federacji, a na końcu nie spotyka go za to kara. Dla mnie to trochę naiwne i nie niesie ze sobą żadnego morału. Do tego odrobina deus ex machiny. "Ukochana" Mudda teleportuje się na Discovery w ciągu 30 min, nie wiadomo z jak odległego zakątka galaktyki. Jeśli statki są tak szybkie to po co napęd sporowy?   

Inne:
- długie, opisowe tytuły odcinków trochę mnie męczą i trochę bawią. Pod tym względem wolę jednak minimalizm.
- Mud powrócił po kilku odcinków i wprowadza zamieszanie. Gdyby był to procedural sprzed kilkunastu lat jego powrót nastąpiłby po kilku sezonach.
- impreza na statku bojowym, nawet jeśli po służbie wydaje się to trochę niewłaściwe.

OCENA 5/6

Stranger Things S02E04 Chapter Four: Will the Wise
Na takie odcinki Stranger Things czekałem. Pełne napięcia gdzie w każdym wątku dzieje się coś ciekawego, mocno stawiające na dramaty postaci. Jedenastka po emocjonalnej kłótni z Hopem odkrywa dokumenty i poznaje swoją matkę. Co to był za pokaz umiejętności młodej aktorki. Nieźle wypada też Will pochłaniany przez coś mrocznego. I te jego rysunki wnętrza czegoś co rozpościera się pod Hawkins. Zło niedługo nawiedzi tą mieścinę. Był też mocarny cliffhanger. Dustin nakarmił swoją kijankę po zmroku, a ta przeobraziła się w mini Demogorgona. Połowa sezonu i serial skończył z przydługim wstępem.

OCENA 5/6

Teen Wolf S06E15 Pressure Test
 Uwielbiam odcinki z gatunku bottle episode. Zdolni scenarzyści przy ograniczonym budżecie mogą z tego wiele wycisnąć. Zagęszczać napięcie na małym terenie i prowadzić do konfrontacji. Jak np. podczas oblężenia komisariatu w Banshee. Tutaj było to samo, a wyszło fatalnie. Jeden z najgorszych odcinków Teen Wolf, istna męczarnia. Konflikt między łowcami, a wilkołakami jest nudny, postacie nie robią wiele, a jak już robią ich wyboru są wątpliwe. Scott wcale nie wygląda na przywódce watahy, a reszta robi za statystów bez własnych wątków. Nie do tego przyzwyczaił mnie ten serial. Na szczęście do końca już tylko pięć odcinków.

Inne:
- oblężony posterunek, jest scenka o odcięciu łączności, a jakimś cudem Stilinski dodzwonił się do papy McCalla. Ten scenariusz ma więcej dziur niż wilkołak po spotkaniu z van Helsingem.
- byłem pewien, że Theo nie żyję. Albo ja tak uważnie oglądam odcinek albo scenariusz jest taki pokraczny. 

OCENA 2.5/6

Teen Wolf S06E16 Triggers
Autentycznie cierpię oglądając popisy scenarzystów w tym sezonie i zmuszam się do oglądania kolejnych odcinków. Widzę już metę, to tylko cztery odcinki. Będzie to jednak męcząca droga jeśli poziom pozostanie ten sam. Bohaterowie snują się bez większego planu, przeżywają potyczki bez znaczenia i odnoszą przypadkowe zwycięstwo. Teoretycznie mają też wątki osobiste. Słabo pisane i bez większego znaczenia. Liam dalej ma problemy z gniewem, a Scott zostaje ostatecznie sparowany z Malią. Tyle. Widać jak bardo brakuje tutaj Stilesa dodającego humor, rozwagę i pomysł.

OCENA 2.5/6
 
Teen Wolf S06E17 Werewolves of London
Ostatnio trochę się pastwię nad Teen Wowlf, ale to był na prawdę dobry odcinek. Ani razu nie poczułem znużenie, podobała mi się realizacja, fabuła, zachowanie bohaterów i humor. O jak mi brakowało takiego humoru w serialu. Trochę campu i przesady zawsze tutaj pomaga. Do tego powroty. Jackson, Ducalion i Peter. Każda scena z nimi to złoto, ale pod względem komediowym wygrywa Theo sugerujący Liamowi co zrobić po morderstwie. Podobało mi się nawet desperackie zachowanie Scotta który zbliża się do granicy której nigdy normalnie by nie przeskoczył. Wciąż jednak nie jest prawdziwym liderem. Brakuje mu planu i nie przewodzi stadem jak powinien. To się już nie zmieni.

OCENA 4.5/6

Teen Wolf S06E18 Genotype
Co za okropna huśtawka jakościowa. Znowu jesteśmy na dole. Było słabo. Bez pomysłu i dużo bezproduktywnych scen. Choćby akcja z wskrzeszaniem ogara. Trochę humoru zawsze na plus, ale niech ma jakiś kontekst. Tyle czasu stracone by powiedzieć, że dwie połówki złego nie mogą się połączyć, a jego wzrok zabija. Inaczej można to było rozegrać. Źle rozpisano też historię Quinn i jej matki. Dano jej jedna fajną scenę i zabitą poza ekranem by nadać jakąś więź z postacią by oglądanie nie było pozbawione emocji. Było jednak zbyt naiwnie. Chyba nie muszę też pisać o pani biolog, która okazuje się wilkołakiem po tylu sezonach przez co fabuła serialu jest jeszcze bardziej niespójna. I gdzie jest Jackson? Dawać mi go skoro jest już w Beacon Hills.

OCENA 3/6

Teen Wolf S06E19 Broken Glass
To nie był dobry odcinek. Działo się mało i często nielogicznie mimo zbliżającego się finału. Scott i Malia spędzili go na trening z Ducalionem, a Lidia z Pterem ich szukając. Liam za to przesiedział w szpitalu by wpaść w pułapkę na końcu. Pod tym względem było bardzo słabo. Dużo lepiej u postaci pobocznych. Wrócił Derek i to w duecie z Argentem. Świetne sceny, zabawne z akcją i w jakiś sposób wiążące się z całą intrygą. Gdyby całość tak wyglądała. Chociaż nie było tak tragicznie jak jeszcze parę odcinków temu. Lepiej rozłożono akcenty i widać, że sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Jeszce tylko jakby scenariuszowo było lepiej. Ogólnie mam wrażenie, że sezon 6B jest strasznie dziwnie napisany. Dużo tutaj niespójności i źle rozpisanej żonglerki wątkami.

Inne:
- dialog na początku odcinka o odcięciu od sieci komórkowej by pod koniec rozmawiać przez telefon. To wiele mówi o niekonsekwencji scenarzystów.

OCENA 3/6

 Teen Wolf S06E20 The Wolves of War
Powinienem dostać order lub dwa za dokończenie tego sezonu. Przecież już nie takie seriale porzucałem sezon przed końcem. Męczyłem się okrutnie i cieszę się, że to koniec. Jest mi też przykro z tego powodu. Ten serial dał mi całkiem sporo frajdy, zwłaszcza w swoich środkowych sezonach. Niestety jego finałowy akt był gorszy od rozpoczęcia. Nawet nie można się było pośmiać z niedorzeczności, był zwyczajnie słaby.

Na szczęście finałowy odcinek miło się wyróżniał. To wciąż nie było fantastyczna historia czy sprytne zwieńczenie wątków. To nie było też zakończenie o którym będę pamiętać podczas sporządzania topek czy przypominania sobie o serialu. Ba, jestem pewien, że zapomnę jak Teen Wolf się skończył i wrócą tylko złe wspomnienia. Finał był zwyczajnie ok. Sporo fanserwisu, udany humor, zabawa postaciami, nawet  udało się go spiąć zgrabną klamrą narracyjną. Byłem nawet zainteresowany tym co oglądam. Póki nie zacząłem się skupiać na zagadnieniach fabularnych. Mały koszmarek. Źle rozpisane starcie z Anuk-Ite, zero napięcia w walce z Gerrardem, częsty brak zasady ciągu przyczynowo-skutkowego, głupie zachowanie postaci czy last but not least nic nie wnoszące sceny. I mimo tych wad jednak byłem zainteresowany tym co się dzieje.

Jak wypadło samo zakończenie i cliffhanger? Serial bardzo chciał mieć wszystkich najważniejszych bohaterów w jednym miejscu na samym końcu i to zrobił. W bardzo naiwny sposób, ale jako pocztówka na zakończenie zadziałało. Nie zamknięto wszystkich wątków. Monroe wciąż poluje na wilkołaki, a Scott pomaga młodym wilczkom. To nie koniec jego historii, ale zakończenie części jego życia w Beacon Hills i znalezienie nowego powołania. Nawet czekam na spin-off i podcast by sprawdzić co dalej.

Inne:
- czy scenarzyści pamiętają co działo się kilka odcinków temu? Melissa całkiem nieźle wygląda jak na osobę która niemal zginęła od postrzału.
- łowcy Gerarda zachowują się amatorsko. Polują na wilczki i nawet nie używają zagłuszaczy coby im sporo ułatwiło
- Stiles spojrzał Anuk-Ite i nic mu się nie stało. Scenarzyści, reżyser, montażyści, aktorzy, nikt tego nie zauważył? Nie wiem jak można schrzanić tak podstawową rzecz.
- brak nawet wspomnienia Kiry uważał za karygodne.

OCENA 4/6
OCENA SEZONU 3/6
OCENA SERIALU 4/6