poniedziałek, 29 maja 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #232 [22.05.2017 - 28.05.2017]

SPOILERY

American Gods S01E04 Git Gone
Po dwóch odcinkach zwątpienia znowu mogę się zachwycać American Gods i to częściowo z zupełnie innych powodów niż ostatnio. Najważniejsze było skupienie się na opowiadaniu jednej historii. Życia, śmierci i życia po śmierci Laury. Zaczyna się od pokazania jej rutynowego dnia, codzienności której ma już dość. Nawet dochodzi do próby samobójczej. Potem jest spotkanie z Cieniem, moment gdy udaje się jej poczuć odrobinę życia i dalsze zobojętnieje. Życie bez celu, miłości i wiary w coś ważniejszego od nas. Życie odrobinę hedonistyczne gdy wykorzystuje męża swojej najlepszej przyjaciółki gdy czuje się samotna. Emily Browning zagrała to świetnie. Zwłaszcza momenty gdy próbowała dominować nad innymi z swoją niewinną twarzą i filigranową posturą.

Jest też cała akcja po jej śmierć. Pierwszy akt to smutne love story, w drugim na pierwszy plan wychodzi czarna komedia. Laura ratująca Cienia w fontannach krwi, paradująca bez ręki i konfrontacja z Aubrey. Niesamowite ile naturalnego humoru udało się wykrzesać z tej bądź co bądź przygnębiającej opowieści.

W tym wszystkim brakuje szczęśliwego zakończenia. Gdy ludzie wracają do życia mają zazwyczaj drugą szansę jak George w Dead Like Me, również od Bryana Fullera. Laura jej nie dostała. Niby może odnaleźć Cienia i wyznać mu miłość, ale w starym życiu spaliła za sobą wiele mostów. Po śmierci dalej będzie czekała na nią nicość. Chyba przez tą godzinę Laura stała się najbardziej ciekawą postacią w American Gods i w nosie mam bożków i ich wojny. Przynajmniej do kolejnej aktorskiej szarży Iana McShane i Gillian Anderson.

OCENA 5.5/6

Into the Badlands S02E10 Wolf's Breath, Dragon Fire
Na początku będę chwalił. Szczególnie to jak ładnie finał zwieńcza cały sezon. Wątki ładnie się zbiegły, a wszystkie wydarzenia prowadziły do tej chwili. Ostateczna konfrontacja Quinna i Sunny'ego musiała nadejść. Tak jak odejście Tildy od swojej matki, tutaj również rzucano okruszki, a zeszłotygodniowa konfrontacja dopełniła czary. Cieszą mnie te rozwiązania.

Sam odcinek bardzo dobrze się oglądało. Miał znakomite tempo które stopniowo rosło do wybuchowego finału. Nawet rozmowy bohaterów, Wdowa szantażująca M.K. czy Waldo i Wdowa miały coś w sobie. Tak jak długie ujęcia pokazujące przygotowania Sunny'ego zaostrzały apetyt. Ani chwili nudy. Do tego wszystko wyglądało przepięknie. Kadry i kolory to klasa sama w sobie. Dawno też nie widziałem tak zachwycającego śniegu, czy powoli wirującego w powietrzu czy pokrywającego przeróżne powierzchnię. Ostateczne walka wyszła fenomenalnie. Zarówna grupowe starcie jak i pojedynek 1 na 1 Quinna z Sunnym. Mam słabość do oglądania w akcji sztyletów sai więc byłem zachwycony. Tak jak fontannami krwi i latającymi członkami w slow-mo. Palce lizać.

Szkoda tylko, że scenariusz w pewnych momentach potknął się o własne nogi i zaliczył efektowną glebę prawie że skręcając kar. Chodzi mi o Quinna który dostał kilka śmiertelnych ciosów i dalej nie mógł umrzeć. Za dużo. O dwa razy. Jego ostatnia śmierć gdy Veil zabija się by go dobić wypadła bardzo słabo i naciąganie przez co część emocji jakie miała wywołać gdzieś uleciała. Szkoda bo wątek miłosny Sunny'ego i Vail i tragiczny koniec mogły chwycić za serducho.

Cliffhanger w sensie dosłownym był jeden. Ranny Bajie puszcza w eter dziwny sygnał, mrucząc Azra po tym jak wcześniej wspominał o ratowaniu świata. Jedno wielkie WTF komponujące się z surrealistyczną wizją świata będącą zlepkiem motywów z historii Stanów. Bardziej jednak podobały mi się pootwierane wątki. Waldo dostający własną baronię, Wdowa z M.K. w rękach i Tilda z Odessą poza władzą matki. Będzie ciekawie w przyszłym sezonie. 

Inne:
- gdzie się podziała Jade? Miałem nadzieję, że dostanie chociaż jedną krótką scenę. 
- Lidia atakująca swoich oprawców kolejny raz pokazuje swoje drapieżne pazurki. Oby nie ostatni.
- Sunny na motocyklu to ładne odwołanie do początku serialu. Teraz zamiast makówek drzewa bez liści i też pięknie to wyglądało.
- czy w przyszłym sezonie Simon Pegg może dostać jakąś małą rolę dzieląc scenę z Nickem Forstem?  Na przykład jako sprzedawca lodów.
- S03 z szesnastoma odcinkami. Dużo jak na AMC i tego typu serial, oby nie odbiło się na jakości.

OCENA 4.5/6
OCENA SEZONU 5/6

Power Rangers Jungle Fury S16E09 Good Karma, Bad Karma
Już chyba o tym pisałem. Bardzo chciałbym lubić ten sezon. Mam jednak z nim tyle problemów, że nie potrafię się wkręcić, a moją niechęć do nadrabiania wzmagają jeszcze polecajki osób których opinię szanuję. Sezon na pewno obejrzę do końca by powrócić do Mighty Morphin, nie wiem tylko ile mi się zejdzie. Dlatego ciesze się z wylosowania Power Rangers, inaczej pewnie jeszcze długo by tutaj nie zawitali.

Niestety odcinek okazał się rozczarowujący. Rola Power Rangers poza zbyt długimi walkami była marginalna. Jedynie Casey dostał jakąś historyjkę. Bardzo naiwną i z morałem wykrzykniętym drukowanymi literami. O tym jak należy właściwie postępować, a nie korzystać z łatwych rozwiązań. Zawsze warto wybierać cięższą acz właściwą drogę. Wszystko na przykładzie dziecka okradającego Caseya z napiwku z powodu marzeń o latawcu. I wszystko byłoby jakoś znośne gdyby nie wcześniejsze zachowanie Caseya, który okrada go z ostatnich pieniędzy. Dziecko traci dolary na nie działającym automacie w pizzerii, a Casey nie chcę mu ich zwrócić co wywołuje u młodego kryminalny odruch. To akurat nie są dobre wzorce wychowawcze.

Większy wątek dostaje Dai Shi. Po odszukaniu mistrza Carnisoara i sprawdzeniu się w walce zostaje jego uczniem. I wreszcie pojawia się jakiś bezwzględny zły. Szkoli Dai Shi zmieniając jego przeszłość, usuwając wydarzenia które w jakiś stopniu czyniły jego duszę dobrą. Bardzo złowieszczy plan. Szkoda tylko, że to nie trening. Dai Shi jest bierny, protestuje, ale też nie reaguje aktywnie na działania Carnisoara przez co jego ewolucja w bezwzględnego władcę jest bardzo słabo umotywowana.

Przeciwnik tygodnia? Monster obślizgły niczym ślimak, a by go pokonać Caseya ociera go by nie wyślizgiwał się z rąk. Nic specjalnego. Kolejna walka którą będzie można szybko zapomnieć. 

OCENA 2.5/6

Power Rangers Jungle Fury S16E10 The Blind Leading The Blind
Dobry odcinek można poznać po ograniczeniu do minimum scenek z morfowaniem. Wtedy jest troszkę więcej czasu na fabułę lub żarty. Tak też było teraz. Zapowiadało się dość standardowo. Carnisoar po treningu z Dai Shi przyzywa swoich dwóch minionów by zniszczyły miasto, a Rangersi muszą ich pokonać. Jest to pretekst by opowiedzieć historię Theo. Na chłopaku przez całe życie ciążyła presja. Ze strony rodziców czy środowiska, dlatego obarczał się przerastającą go liczbą zadań. Tak jednak nie można ocalić świata. Multitasking sprawia jedynie kłopoty przez co nic nie może zostać porządnie zrobione. Theo uczy się tego odnajdując zen za pomocą nowego mistrza, który przybył wyczuwając zakłócenia mocy. To była bardzo fajna i pouczająca historyjka z dużą dawką humoru i nieźle zrealizowaną ostatnią sekwencją walk.

Inne:
- niewidomy mistrz Swoop w czarnych okularach i skórzanym długim płaszczu wygląda jak Neo na emeryturze.

OCENA 4/6

Power Rangers Jungle Fury S16E11 Pushed To The Edge
Święto, drugi z rzędu dobry odcinek, tym razem z Camille w centrum. Zazdrosna o Dai Shi, wybiera się na Ziemię by uciec od problemów. Trafia na Pizza Karma Jungle gdzie nie znając jej prawdziwej tożsamości dostaje pomoc od Lily, która nieświadomie sprowadza na drogę Power Rangers nowego mistrza - personifikacje meduzy. W tym wszystkim najciekawiej wypada zagubiona Camille. Odsunięto na boczny tor chcę zwrócić na siebie uwagę Dai Shi i niespodziewanie odsuwa się od niego jeszcze bardziej. Widać w niej też ludzkie odruchy. Momentami robi się bardzo sympatyczna ze swoją złośliwością i ostatecznie pomaga Rangersą. Nie obraziłbym się gdyby to ona została Zielonym Wojownikiem. Serialowi brakuje większej dynamiki w grupie, trzech Rangersów to za mało.

OCENA 4/6

Power Rangers Jungle Fury S16E12 One Master Too Many
Ten odcinek wykorzystał znany od jakiegoś czasu schemat z pojawieniem się nowego mistrza. Lily i Theo mają nowych, Dai Shi ma również, tylko Casey został z R.J. co mu trochę doskwiera. Chłopak chcę więcej więc jest zachwycony tajemniczym nieznajomym wyglądającym niczym wiking i posługującym się dwoma szablami. Przesadzony do granic absurdu wymiatacz. Szybko okazuje się, że jest ojcem R.J. co wprowadza nowej dynamiki do serialu. Pokazano R.J. jako odrobinę zazdrosnego mistrza, ale też martwiącego się o Caseya. Było też o rodzicach tłamszących swoje dzieci, planujących ich przyszłość, a potem o zawodzie gdy syn wybiera własną drogę by na końcu zaakceptować jego powołanie. Bardzo klasyczna dla Power Rangers opowieść. I tylko Fran w tym wszystkim zabrakło.

OCENA 4/6

Power Rangers Jungle Fury S16E13 Ghost of a Chance (1)
Odcinek zaczynający się od totalnego zwycięstwa Rangersów nad monsterem tygodnia mógł zwiastować tylko nadchodzącą klęskę w kolejnym starciu. Tak też się stało. Pełni wiary w swoje moce Wojownicy starli się z Dai Shi i sromotnie przegrali By uratować im życie R.J. poddaje się bez walki i zostaje jeńcem. To jest bardzo prosta historia, ale działa. Było też trochę humoru, dostatecznie zrealizowanych walk, biedna Fran której jest żal i zapowiedź standardowego dla serii upgrejdu dla Rangersów.

OCENA 4/6

Power Rangers Jungle Fury S16E14 Ghost of a Chance (2)
Spotkanie z nowymi mistrzami było jednak rozczarowujące ze względu na próby jakie rzucono na Wojowników. Mocno stereotypowe i bez polotu. Mieli zwyczajnie pokonać swój strach. Theo przed śpiewaniem, Casey przed potworem w szafie, a Lily pająkami. Oczywiście serial nie robił wcześniej odpowiedniej podbudowy pod te wątki przez co próby wyszły mało interesująco. Tak jak potem walka z Dai Shi i jego pomagierami. Pierw przegrali, uwolnili nowe moce i wygrali. Fajnie się zrobiło pod końcem gdy pokazali ich nowe kostiumy z dyszami na środku kostiumu przez co walki są dużo bardziej dynamiczne. No i zord w postaci pingwina na skateboardzie. Największy pozytyw odcinka to Fran dowiadująca się tożsamości Rangersów. Przyda się to do scenek obyczajowych z których ciężko było wykrzesać jakieś przyzwoite wątki. W odcinku nie zawiódł R.J. w fatalnej sytuacji rzuca żartami i odmawia walki z Dai Shi. Jak go nie lubić?

OCENA 3.5/6 

Prison Break S05E08 Progeny
Naiwna historyjka już od pierwszych minut gdy ekipa łapie stopa na środku Morza Śródziemnego. Dalej wcale nie jest lepiej gdzie zamiast zawiłej intrygi i konspiracji jest raczej przypadkowe bieganie od miejsca do miejsca w oczekiwaniu na twist z rozrzuconych na ślepo puzzli. Mimo to oglądało się dobrze. Akcja, trochę grifterki i twist na końcu z ogromnym cliffhangerem. Nawet nie wiem kiedy zleciało mi 40 minut, a to jest wystarczająca rekomendacja dla serialu sensacyjnego. Tylko parę razy byłem zażenowany tym co widzę, zwłaszcza scenką gdy Wip okazuje się dzieciakiem T-Baga. Poza tym znośnie.

OCENA 3.5/6

The 100 S04E13 Praimfaya
Kolejny sezon, kolejny finał i znowu rok oczekiwania. Podczas gdy ja chcę już i teraz nowe odcinki. The 100 wie jak sprawić bym nie mógł doczekać się kontynuacji. Nie bez powodu od trzech sezonów jest w czołówce moich ulubionych seriali.

Ten finał nie poszedł śladem dwóch poprzednich. Nie było wielkiego dylematu moralnego. To była bardzo osobista historia podczas końca świata, a w jej centrum stała Clarke. Obawiając się profetycznej wizji swojej matki bała się swojej śmierci i była na nią gotowa poświęcając się za swoich przyjaciół. Prosta decyzja była niczym katharsis po tych które musiała podejmować wcześniej. To Bellamy musiał zaakceptować jej "śmierć" i robi to z klasą przywódcy. Za jej radom kieruje się nie tylko sercem, ale i rozumem dzięki czemu rakieta odlatuje na Pierścień by inni mogli żyć, co nie było do końca oczywiste.

Odcinek miał bardzo prostą konstrukcję. Po pożegnaniu się z bunkrem (Bellamy i Octavia w końcu pojednani!) i wykładzie Raven o tym co może pójść nie tak wszyscy biorą się za pracę przeżywając przy tym drobne dramaty i akty heroizmu. Czuć atmosferę końca, z ust bohaterów padają formułki "We will met again" i "Your fight is over". Łatwo się wzruszam i to na mnie działa. Ruszył mnie też Monthy który najprawdopodobniej stracił częściowo czucie w rękach gdy je napromieniował by zdobyć sprzęt do oczyszczania powietrza. Ruszył mnie też Murphy wracający po Monthy'ego i ich uścisk. Ruszyła mnie Echo próbująca popełnić samobójstwo z powodu strachu przed kosmosem. Dla odmiany rozbawiła mnie Emori ciesząca się z bycia na orbicie. Jednak najbardziej poruszyło mnie gdy wszyscy umierali z niedotleniania i dzielili się ostatkami powietrza. Piękne sceny solidarności. Dotknęły mnie też pożegnania których nie było. Clarke nie mogła porozmawiać z matką przed Falą Śmierci niszczącą Polis. Nie mogła też pożegnać Bellamy'ego i reszty którzy zastanawiali się czy ich uratuje czy nie.

The 100 zatoczyło koło. Serial zaczął się od wysłania Setki na Ziemię, a czwarta seria kończy powrotem w kosmos. Nie jest to jedyne koło dzięki cliffhangerowi. O matko, tego się nie spodziewałem tydzień temu. Myślałem, że następny sezon będzie dział się na Pierścieniu i w bunkrze. Jak się okazuje mamy przeskok w czasie o całe sześć lat. Clarke opiekuję się młodą Czarnokrwistą która również ocalała z zagłady i wypatruje powrotu swoich przyjaciół wciąż wysyłając im wiadomości. Nie ma też żadnych wiadomości z bunkra. Podczas jednej z takich wypraw widzi lądownik. Niespodziewanie to nie jej przyjaciele, a transport więzienny. WTF?! Jason Rothenberg dawno mnie tak nie zaskoczył. Jest to miękki reboot serialu. Gdzie nasi bohaterowie są Grounders i będą mierzyć się z nowym zagrożeniem. Kim są też ci skazańcy? Czy raczej ich potomkowie? A może komory kriogeniczne? Cholera wie. Na pewno to, jak i flashbacki sprawią, że serial nabierze świeżości. 

Inne:
- Echo w stałej obsadzie od przyszłego sezonu. Yeah! Ale nie ma się co dziwić po stratach w tym i zapowiedzianym odejściu Jahy.
- wciąż nie wiadomo czy S05 będzie finałowy i ile będzie miał odcinków. To jest bardzo frustrujące.
- Clarke znowu z różowymi pasemkami!

OCENA 5/6
OCENA SEZONU 5/6

The Flash S03E23 Finish Line 
Byłem pewien uratowania Iris, nie wiedziałem tylko jak tego dokonają. Podejrzewałem użycie podroży w czasie i w jakiś sposób znaczącą rolę HR. I trochę się pomyliłem. Naprawienie cliffhangera i intrygi sezonu poszło bardzo szybko. Savitar nie zabił Iris tylko HR używającego swojego kamuflażu dzięki któremu wyglądał jak ona. Przy okazji unowocześnił trochę urządzenie, które teraz nie zmienia tylko twarzy, a również ubrania... Ogólnie jestem trochę rozczarowany. Cieszę się z zaskoczenia, ale powinno to dużo lepiej działać. Śmierć HR nie jest też specjalnie poruszająca. Za bardzo irytował na przestrzeni sezonu, a aktor w serialu i tak zostanie. Tylko Tracy szkoda.

Logiką podróży w czasie już dawno przestałem się przejmować w tym serialu. Scenarzyści tego nie robią to czemu ja bym miał zawracać sobie tym głowę? A nawet bez tego scenariusz odcinka kulał i był sklejony na wiarę. A zaczęło się tak obiecująco. Barry zdaje sobie sprawę, że to nie gniew jest jego największą siłą, a wiara, nadzieja i miłość.Takiego optymizmu w tym serialu dawno mi brakowało. Co więc robi? obiecuje Savitarowi, że mu pomogą. Głupie, ale ok. Gorzej, że kompletnie nic z tego nie wynika, a końcówka sprowadza się i tak do nawalanki, zbiegów okoliczności i przewidywalnych twistów. Kilka rzeczy było miło widzianych - Catlin zdradzająca Savitara, powroty Gypsy i Jaya, ale wszystko było grubymi nićmi szyte. Przez co nie bawiłem się tak jak powinienem. 

Obowiązkowe słowo o cliffhangerze. Serial na własny sposób zinterpretować śmierć Flasha w Crissis on Infinite Earths. Speed Force zrobiło się niestabilne bo Savitar nie mógł się znaleźć w pułapce i ktoś musiał zająć jego miejsce. (Na marginesie - co działo się przed pojawienie się Savitara?). Wybór pada na Barry'ego. Egoistyczne wybory i samolubne decyzję w końcu go dopadły. To on był sprawcą wszystkich problemów w sezonie i teraz musi odpokutować. Nie ma to większego znaczenie bo w premierze pewnie się i tak pojawi. Dużo bardziej jestem ciekaw drogi Catlin. Przezwyciężyła swoją mroczną stronę i teraz będzie poszukiwać własnej ścieżki. Cieszy też powrót Wellsa na naszą Ziemię.   

Inne:
- czy to Wells musiał przekonywać Tracy do pomocy Savitarowi? Przecież to było okrutne, pokazać jej twarz mężczyzny którego kochała u kogoś zupełnie obcego.
- bieganie w nowej, leśnej scenerii, graficy dostali kilka dodatkowych  roboczogodzin.

OCENA 3.5/6
OCENA SEZONU 3.5/6

The Handmaid's Tale S01E04 Nolite Te Bastardes Carborundorum
Każde wrażenia po The Handmaid's Tale powinienem zaczynać jak przy Orphan Black - od chwalenia głównej bohaterki. Elisabeth Moss portretując Offred jest niesamowita. Uśmiech, ból i zwątpienie pokazywane w tak namacalny i rozmaity sposób. Sympatia do bohaterki i fascynacja jej zachowaniem. Pierw oglądanie upadku i zwątpienie, potem ponowne narodziny i siła wynikająca z wspólnoty krzywdzonych kobiet. Z coraz większą przyjemnością odpalam kolejne odcinki i z uwagę wpatruję się w Moss. Do ekranu przykuwa również Serena i Waterford. Niby antagoniści i personifikacja systemu, ale z równie ciekawymi osobistymi historiami.

OCENA 5/6

The Handmaid's Tale S01E05 Faithful
Czy ja już pisałem jak niesamowita jest obsada? Elisabeth Moss dźwiga serial na swoich barkach, ale koledzy i koleżanki z planu dzielnie jej towarzyszą. Nie zazdroszczę jury jakiejkolwiek z nagród przy wyborze aktorów drugoplanowych. Zobojętnienie Alexis Bledel i jej ostatnia walka były poruszające. Yvonne Strahovski i jej topniejący chłód gdy marzy o macierzyństwie. I czarujący Joseph Fiennes z swoimi radykalnymi poglądami na świat. To jak grają to czysta poezja. W tym wszystkim nie gubi się historia. Bardzo ciekawie wypadło zestawienie pierwszego razu z Lukem z rytuałem zapładniającym. No cóż, postęp nie musi być dobry dla wszystkim. Wbrew pozorom są jednak kobiety zadowolone z nowej wizji świata, akceptują drugą szansę od życia. Serial też całkiem spodziewanie ciąży do wątku ruchu oporu. I sam nie wiem czy chcę to oglądać. Obyczajowa opowieść na razie mi wystarcza.

OCENA 5.5/6 

poniedziałek, 22 maja 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #231 [15.05.2017 - 21.05.2017]

SPOILERY

American Gods S01E03 Head Full of Snow
Nie potrafię polubić American Gods tak bardzo jakbym chciał. Zachwycam się stroną wizualną i grą aktorów, czasem śmieję, a innym razem myślę nad wypowiadanymi słowami. Brakuje mi tylko historii. Ten odcinek to bardzo ładna seria widokówek. Kilka mikropowieści nie wnoszących wiele do głównej historii. Może to i rozstawianie szachów, ale bardzo nudne. Serial w niemiły sposób igra z widzem próbując za dużo opowiedzieć przez co całość jest zbyt rozwodniona. Złapałem klimat w pierwszym odcinku, teraz chcę się wgryźć w mięsko. Nie muszę poznawać całego panteon upadłych bogów żyjących w Ameryce. Wolę więcej o Cieniu i Wotanie. Ich chemia jest niesamowita i powinno właśnie tego być więcej. Mam też problem z ważnością opowiadanej historii. Stawka gdzieś uciekła z horyzontu. Nawet cliffhanger z 1x2 został bardzo szybko rozwiązany. I mimo tych narzekać przez większość odcinka byłem oczarowany wizualną stronę. Pośmiałem się, wzruszyłem i wciągnąłem. Przydałby się ktoś kto równoważyłby artystyczne ambicję Fullera i Slade'a.

OCENA 4/6

Into the Badlands S02E09 Nightingale Sings No More
Coraz bardziej martwię się wizją twórców na przyszły sezon. Wszystko wskazuje, że Wdowa będzie główną antagonistką, a ja nie mam zbytnio ochoty oglądać kolejnych starć z baronami. Zraziła do siebie Sunny'ego, Benjie nie pała do niej sympatią, a Tilda wreszcie skonfrontowała się z matką. Minevra zazwyczaj była postacią szarą z nie do końca zdefiniowaną moralnością. Ten odcinek popchnął ją w stronę Quinna i zaczęto coraz bardziej sugerować, że jej działania są wynikiem chęci władzy. Co trochę jest sprzeczne z opowieścią Benje. Wciąż jednak liczę, że po usunięciu Quinna serial skupi się na wątku Azry i demonicznych mnichów.

Mogę narzekać na obecną pozycję Wdowy w serialu, ale jej walką z Tildą będę się zachwycał. Najlepsza tego sezonu? Całkiem możliwe. Efektowna, brutalna i troszkę wzruszająca. Jakby dwie kobiety nie chciały się znaleźć w tym miejscu, ale słowo się rzekło, a do konfrontacji dojść musiało.

Ogólnie odcinek był bardzo dobry. Ładnie skonstruowana paralela do naszego świata (terroryści atakujący obozy dla uchodźców), budowanie napięcie i sprawne korzystanie z precyzyjnie rozstawionych pionków. Nie mogę się doczekać finału.

OCENA 4.5/6

Prison Break S05E07 Wine-Dark Sea
Początek sezonu oglądało się z pewnym zainteresowaniem. Akcja pędziła, staży bohaterowie wywoływali uczucie nostalgii, trafiało się też kilka zabawnie absurdalnych motywów. Był też postęp fabularny. Czuło się, że historia dokądś zmierza. Im bliżej końca tym gorzej, zwłaszcza z historią.

Odcinek zaczął się w Jemenie, bohaterowie trafili na Kretę, by na końcu znaleźć się u wybrzeży Algierii podczas gdy Sarah przeleciała do Grecji i z powrotem.  Działo się dużo. I bardzo bezsensu. Brakowało tutaj napięcia i takiego detalu jak historia.  Olbrzymi chaos utrudniał odbiór całości. Jakby ktoś stwierdził, że im większy dystans przebędą bohaterowie tym odcinek będzie lepszy.

Zawodzi też narracja dla całego sezonu. Bohaterowie są wprowadzani na ślepo. Ty i Wip nie odgrywają w fabule żadnej istotnej roli i można by ich zastąpić randomami. Historia Jackoba i Sary to jeden wielki bullshit z niepotrzebnym ogłupianiem postaci. Jest też T-Bag. Czy raczej go nie ma. Pokazał się, fanom zrobiło się dobrze i zniknął. Za późno ujawniany jest plan Michaela, a główna intryga to kupa łajna z agentami CIA kręcącymi się bez sensu. Nie o takiego Prison Break nie podpisywałem petycji.

Czy coś się udało? Kilka rzeczy. Nostalgia znowu zadziałała i fajnie było znowu zobaczyć Sucre. Kilka scen z Wipem i Lincolnem również należało do udanych. I oczywiście spotkania Michaela z Sarą. Atak komandosów na statek początkowo zapowiadał widowiskową sekwencję akcji by wszystko skończyło się stekiem idiotyzmów z atakiem rakietowym na transportowiec. Bo wiecie, dużo poważniejsze byłby konsekwencje gdyby wpłynął na wody Algierii. 

Inne:
- zaraz, co?! Szmuglowanie ludzi z Jemenu do Grecji na łodzi? Amerykanie dziwnie pojmują geografię i problem migracji.
- Koreańczyk zostaje w jemeńskiej wiosce gdzie odnalazł prawdziwą wolność. Chyba najśmieszniejsza scena sezonu. Mniejsza z tym, że wszyscy zapomnieli o jego tajemniczym znaczeniu dla Micheala.
- sorry, powyższe nieaktualne. Dużo zabawniejsza była Sara nosząca na co dzień pierścionek wart 125 tysięcy dolarów. Co najmniej tyle!

OCENA 2.5/6

The 100 S04E12 The Chosen
W drugim sezonie The Expanse jest scena gdy część ludzi poświęca się by garstka mogła wejść na statek i przeżyć. Piękny przykład heroizmu i solidarności społecznej. Wybierają kto ma przetrwać i świadomie godzą się z swoją śmiercią. W The 100 jest podobny problem. Z ponad 400 osób 75% musi zginąć by setka mogła przeżyć. Akty heroizmu były na Arce, teraz nie ma na nie miejsca. Przynajmniej w makro skali. Ludzie byli pewni, że przeżyją i chcą walczyć o to. Racjonalne argumenty do nich nie trafiają, mają już dość oczekiwania na śmierć. Prowodyrem jest Jaha, przywódca potrafiący poświęcić ludzi gdy trzeba, ale też walczący by tego nie robić. On obmyśla plan i gdy ma go egzekwować dochodzi do rozmowy z Kanem. I kto by się spodziewał, racjonalne argumenty go przekonują. Zamiast walki i niepewnej przyszłości wybiera honorowe przetrwanie. Uśpić ludzi i na podstawie listy Clarke wybrać tych którzy mają przetrwać. Kto by się tego po nim spodziewał.

Historia w bunkrze była świetnie rozpisana. Niepewność do samego końca i ludzkie dramaty w centrum. Pomagała też całkiem pokaźna grupka statystów by lepiej wczuć się w desperackim klimat. Czuć było złość tych ludzi, zrezygnowanie i chęć życia. Abby była gotowa oddać jedno miejsce bo nie mogła żyć z decyzjami które popełniła. Starszy Miller zamiast wpisać siebie do puli loterii wpisał syna by zwiększyć jego szansę na przeżycie. Ojciec znany z odcinka w którym Clarke tworzyła listę znowu walczył by zostać z synem i znowu odniósł porażkę. Krótkie i wzruszające historyjki przeplatane z obwinianiem się o podjętą decyzję związaną z otwarciem bunkra.

Swój osobisty dramat przeżywa jeszcze Octavia. Przywódczyni ocalałych z przypadku. Wątpi w swoje prawo, ale dzięki wsparciu Indry robi co trzeba. Odcina się od Skaikru bo wie, że nie może nikogo faworyzować. Wygłasza też tyradę, że to nie są wcale jej ludzie. Zabili jej matkę, a przez całe życie musiała się ukrywać pod podłogą. Wypowiedziane na głos słowa ranią ją i nie są do końca prawdziwe przy czym obnażają obłudę i desperację Skaikru. Na końcu dla odmiany mówi  "My people, my responsibility" parafrazując swojego brata. Wie, że trzeba oczyścić bunkier z nieposłusznych i wie, że ona jest za to odpowiedzialna. Przeszła tak długa drogę i wciąż nie znalazła swojego miejsca.

Mniejsza porcja odcinka była poświęcona wyprawie Clarke i Bellamy'ego po Raven. Zbliżająca się fala śmierci i goniący deadline. Czy coś mogło pójść nie tak? Ależ oczywiście. Pierw tubylcy atakują i wybawienie z ręki Echo robiącej wszystko by przetrwać. Potem Clarke poświęcająca swój kombinezon dla Emori by przekonać się o niedziałającej Czarnej krwi. Na końcu pomoc od Monthy'ego i Harper. Wszystko by uratować Raven. Prawie, Murphy i Emori  mają plan zostać w bunkrze Becci, wiedzą że nie będzie dla nich miejsca w głównym schronie. Ostatecznie nikt nie ma szans wrócić do bunkra. Droga się przedłużyła i jest już za późno. Co w takim razie? Desperacka podróż w kosmos na pozostałości Arki. Yeah! Wiele rzeczy może pójść nie tak, ale plan jest. Polecieć w kosmos i przetrwać pięć następnych lat. To byłoby bardzo ładne zwieńczenie serialu który zatacza koło. 

Inne:
- "Deathwave can kiss my ass" - Raven <3
- Echo na zakrwawionym koniu ratująca Clarke i Bellamy'ego. Co jak co, ale kobiety w The 100 potrafią kopać tyłki.

OCENA 5/6

The Flash S03E22 Infantino Street
Co za odcinek. Niesamowite tempo akcji, dobrze rozpisane dialogi, humor i dramat. Nie podejrzewałem, że scenarzyści są jeszcze w stanie tak wciągnąć mnie w historię. Moim największym zaskoczeniem był finał. Gdy byłem pewien, że odcinek zbliża się do końca tak na prawdę zostało jeszcze 10 min. I to jakże ważnych.

Ale po kolei - Snart! Jak to dobrze było znowu zobaczyć Wentwortha Millera w tej roli. Dowcipny i pewny siebie z niesamowitą chemią z Barrym. I trochę szkoda, że nie było odcinka w stylu heist movie. Zamiast tego szybko akcja i naiwne włamanie się do Argus po źródło zasilania. Spotkanie z King Sharkem wyszło dobrze, dzięki nawiązaniom do Szczęk i Shark Week w wykonaniu Snarta. Ważniejsze było to co działo się u postaci. Barry był gotów zabić by uratować kobietę którą kocha, a Snart nie chciał by superbohater się splamił morderstwem. Ten zły okazał się dobry. Między nimi jest ciekawa dynamika - Snart widzi w Barrym zło, a Barry w Snarcie dobro. Ja ja bym chciał więcej takich spotkań.

Największym zaskoczeniem była końcówka. Szybka wizyta na Earth-2 i wydarzenia z flashforwardów. To w tym odcinku doszło do zabicia Iris. Planowanie nie przyniosło rezultatów i Savitar dopiął swojego. Wzruszająca scena z narracją Iris wyznającą miłość Barryemu i jej śmiercią. Pięknie to wyszło. A do końca sezonu jeszcze jeden odcinek więc pewnie szykuje się bomba.

Jeszcze słówko o wizycie Snarta. Mam wrażenie, że scenarzyści coś zepsuli. Po pierwsze - skąd Barry wiedział, że spotka go na Syberii w XIX wieku? Po drugie kiedy to miałoby być? Dzieje się to po tym jak stracił rękę do czego nawiązywał, a po tym wydarzeniu historia w Legends of Tomorrow była spójna. Nawet Snart nawiązuje do swoich ostatnich słów, że nie jest marionetką. Coś mi tutaj śmierdzi. Jeśli dzieje się to przed wydarzeniami z finału Legend to heroizm Snarta wynika z inspiracji Flashem co mi się wcale nie podoba. Jeśli po i  jest to foreshadowing wskrzeszenia Snarta to wykonanie jest fatalne.

Inne:
- HR mocno załamany po wyjawieniu miejsca pobytu Iris i znaczącą patrzy na ostrze Savitara. Coś kombinuję.
- Cheetah w Suicide Squad? Wow, fajne nawiązanie do Wonder Woman.

OCENA 5/6

The Following S01E04 Mad Love
Wrażenie po odcinku mógłbym streścić w krótkim stwierdzeniu - pańszczyzna odrobiona więc można zająć się interesującymi serialami. Mimo mojej niechęci wracania myślami do odcinka trochę to rozwinę. Powrót do The Following wypadł bardzo słabo. Pamiętałem, że była to głupia opowieść o seryjnym mordercy do której mnie nie ciągnęło. Całkiem słusznie. Dalej jest głupio. Bardzo.

Serial jest pełen absurdalnych sytuacji. Na czele jest trójkąt miłosny akolitów seryjnego mordercy. Kłócą się, nie wiedzą co zrobić z porwaną dziewczyną, każą zabić ją temu który w tych sprawach jest prawiczkiem, on ją wypuszcza, reszta ją goni, ostatecznie wszyscy lądują pod prysznicem i wyznają sobie miłość. Piękna historia. Tyle, że nie. Co chwila parskałem śmiechem jak nieudolnie jest to prowadzone. Jak brakuje napięcia i jak głupie są tutaj postacie.

Na początku powinienem napisać o głównym bohaterze, ale jego wątek jest tak nijaki, że o tym zapomniałem. Porywają mu siostrę. On oczywiście nie mówi o tym FBI i pojechałbym sam ją ratować gdyby nie bardzo dociekliwy agent. Standard. Porywacz chcę żeby zachować tajemnicę i przyjechać bez broni więc tak się to robi. Niemalże poziom 24: Legacy. Irytujący było czekanie na wybawienie Ryana gdy Mike obchodził budynek z drugiej strony przez jakieś pół godziny. Łzawe flashbacki z siostrą nie pomagały sytuacji.

Najgorsza jest jednak fascynacja śmiercią i morderstwami. Niektóre sceny były niesmaczne w oglądaniu. Długie znęcanie się nad ofiarami, kręcenie tak by widz miał sympatyzować z sprawcami i ta ekscytacja gdy śmierć jest na wyciągnięcie ręki. To było męczące. Spodziewałem się, że to ci dobrzy będą odgrywać aktywne rolę tymczasem serial chcę opowiedzieć o mordercach.

Wielkim zaniedbaniem było danie zaledwie dwóch małych scenek Jamesowi Purefeyowi. Taki aktor tak się marnuje. Gdy zaczyna mówić i prowadzi grę z Ryana serial zyskuje. Pojawia się napięcie, czuć powagę sytuacji i zaczynam się interesować całą intrygą chcąc zobaczyć kolejne rozdziały opowieści. Niestety takich momentów jest za mało.

OCENA 2.5/6

The Handmaid's Tale S01E02 Birth Day
Wizja przyszłości w Handmaid's Tale jest ogromnie niepokojące, zwłaszcza gdy świat jest urzeczywistniany poprzez wspomnienia z wydarzeń które doprowadziły do obecnej sytuacji. Ekspozycja jest uboga przez to jeszcze bardziej działa na wyobraźnie. Tak jak obrazy potęgujące fascynację tym światem. Jest też propaganda. Wytworzenie nowych obrzędów związanych z porodem i całą tą chorą otoczką macierzyństwa w upośledzonym społeczeństwie Gilead. Nie można odwrócić wzroku od zbiorowych scen porodu. Z tym współgrają flashbacki Offred z szpitala po urodzeniu córki i moment gdy przez chwilą ją utraciła.

W tym wszystkim jest też miejsce na odrobinę luźniejszych scen. Jak gra w scrabble i wybuch śmiechu Offred na końcu. Finał z rockową muzyką i zapowiedź lepszego życia co okazuje się iluzją. Obecność Oka nieustannie czuć i nie wiadomo kiedy uderzy.

Postacie robią się coraz bogatsze. Offred okazuje coraz więcej emocji mimo (a raczej dzięki) skromnej grze Elisabeth Moss. Waterford powoli dostaje osobowość i jest kreowany na inteligentnego mężczyznę. Serena wciąż toczy ze sobą wewnętrzną walkę. Postacie są równie fascynujące co wykreowany dla nich świat.

OCENA 5/6

The Handmaid's Tale S01E03 Late
Flashbacki odzierają świat serialu z tajemnicy i nie robi się on przez to mnie wiarygodny. Ba, jest bardziej przerażający i wiarygodny. Powolne wpełzywanie radykalizmu do życia codziennego do stopnia gdy już nie ma odwrotu. Wydaje się to nierzeczywiste, ale tak właśnie powstają reżimy tego typu. Nikt przecież nie myślał w latach '30, że Hitlerowskie Niemcy zmienią się w to co się zmieniły. Obecnie jest podobnie. Myślimy, że nic takiego nam nie grozi, ale seria fatalnych decyzji może doprowadzić do kryzysu. Zwłaszcza przy obecnej sytuacji geopolitycznej. Handmaid's Tale to bardzo aktualne ostrzeżenie.

Ten odcinek to przede wszystkim radzenie sobie Offred po stracie Olfeg, jedynej osoby z którą mogła w miarę normalnie porozmawiać. Niebezpieczne nawiązywanie znajomości z nową podręczną i konfrontacja z Okiem. Przerażająca scena przesłuchania, strach bijący od Offred i dramatyczny koniec. Ten serial ma moc. Szczególnie w kameralnych i cichych scenach gdzie aktorzy magnetyzują swoim popisem. Jak choćby Alexis Bledel w ostatniej scenie.

OCENA 5/6

wtorek, 16 maja 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #230 [08.05.2017 - 14.05.2017]

SPOILERY

American Gods S01E02 The Secret of Spoons
Przy całym moim uwielbieniu do Bryana Fuller wciąż potrafię irytować się na jego serialach. Momentami przerost formy nad treścią razi, sceny niemiłosiernie się wleką i nic się nie dzieje. Ładnie to się ogląda, ale nudzi. Potem jednak serial dostaje kopa i nagle się kończy z zdziwieniem "ale to już?!". I to podczas pojedynku na śmierć i życie w warcaby. Ile tam było emocji! I głównie tam. Ogólnie podróż Shadowa i Wotana (ha, w końcu wiem co to za bóg) trochę nużyła. Było jednak kilka znakomitych scen min. rozmowa z telewizorem i dalsze zagęszczanie konfliktu między Bogami.

Nie mam nic przeciwko jeśli każdy kolejny odcinek będzie zaczynał się od flashbacku z historii Ameryki. Po wikingach przyszedł czas na XVII wieczny statek z niewolnikami i fenomenalny aktorski popis Orlando Jonesa opowiadającego o rasizmie i jak czarni mają, mieli i będą mieć przejebane. Było coś magnetycznego w słuchaniu tej przemowy, gdy bóg mówi prawdę, podburza swoich wiernych i domaga się największej ofiary. Swoją drogą ciekawi mnie moc Anansiego i innych mu podobnych istot.

OCENA 4.5/6

Into the Badlands S02E07 Black Heart, White Mountain
Przeraźliwie nudny odcinek, chyba jeszcze nigdy nie męczyłem się w ten sposób na Into the Badlands. Niezrozumiałe jest dla mnie budowanie napięcia w oparciu o zagrożenie życia głównego bohatera. Takie rzeczy trudno zrobić i tutaj serial poległ. Tak jak podczas majaków Sunny'ego. Dostały ok. 1/2 czasu antenowego i niewiele wnosiły do historii. Pokazano to o czym od dawna mówiono - nie ucieknie od śmierci oraz jego obawy związane z rodziną. Błe.

Niezbyt efektownie, a momentami naiwnie wypadła wizyta Benjie i MK w klasztorze. Walka była nudna, mistrzyni została zrobiona jak dziecko i wszystko skończyło się dobrze. Nawet schrzaniono nawiązywanie relacji między tą dwójką. Z powodu przeszłości Benjie spodziewałem się większej dynamiki między nimi.

Rozczarowało mnie też to co działo się na Pustkowiach. Sojusz Barona i Wdowy pozbywa Jade władzy, a większość wydarzeń dzieje się poza kadrem. Momentami miało to swój urok tajemnicy. Fajnie też było widzieć Jade stawiającą się Wdowie i mówiąca Quinnowi prawdę, która go rani.  Teraz gdy zostaje wygnana jej wątek powinien się ładnie rozwinąć. Tylko ja wolałbym oglądać szturm na rezydencję i trochę więcej dramatu z tym związanego. 

Niewątpliwym plusem odcinka jest za to foreshadowing. Benjie mówi o swojej dawnej wychowance, której szukał wszędzie tylko nie na Badlands. Młoda nie mogła patrzeć na niewolnictwo i miała kompleks zbawicielki przez co niemalże oszalała. Stawiam garść miedziaków, że mowa o Wdowie. Już wcześniej wykazała się wiedzą o MK i wspominała, ze powinna właśnie taka być. Dobrze będzie ją też widzieć w nowej roli. Tylko żeby doszło do tego prędzej niż później.

OCENA 3/6

Into the Badlands S02E08 Sting of the Scorpion's Tail
Po zeszłotygodniowej wpadce Into the Badlands wraca do swojego poziomu. Co więcej, zaczyna łączyć kropki. Intensywny odcinek z dwoma przeplatającymi się wątkami. Pierw zakończyła się długa tułaczka Sunny'ego i powrócił do Badlands by zostać niewolnikiem i po chwili znowu siepaczem. Tym razem to on grał w podwójną grę. Wykorzystał baron Chau i ostatecznie połączył się z Wdową. W wybuchowym stylu. Piękna sekwencja walki i współpraca z Minevrą. Brakowało mi tylko spotkania Benjie z swoją dawną wychowanką. Pewnie zostawiono to na przyszły odcinek.

Gdzieś dalej Quinn coraz bardziej szaleje. Zapragnął ożenić się z Veil i uczynić Henry'ego swoim spadkobiercą. Ona nie mogąc już psychicznie wytrzymać postanawia go zabić i tym samym wydać wyrok na siebie. Głupie, ale co poradzić. Serial udanie budował napięcie i trzymał mnie w niepewności do ostatnich minut.

Im więcej odcinków mija tym bardziej jestem zadowolony z tego jak są prowadzeni poszczególni bohaterowie i zależności między nimi. Trudne sojusze, które można zrozumieć, zaszłości i powiązania. Wszystko się tutaj zgrabnie zazębia. Zwłaszcza relacja Sunny-Wdowa-Quinn.

Inne:
- serial często przekłada logikę nad obraz i zupełnie mi to nie przeszkadza. Cieszyłem się jak dziecko oglądając ostrzelanie autobusu z kusz i efekt końcowy w postaci jeża na czterech kółkach.
- posiadłość baronowej Chau z klasyką literatury na półkach i obrazem Leonidas pod Termopilami na środku salonu - co za wyczucie stylu!

OCENA 4.5/6  

Prison Break S05E06 Phaecia
Minęło 2/3 sezonu, a Michael z ekipą dalej uciekają z Jemenu, a ja dalej się nudzę tak jak tydzień temu. Za bardzo to rozwleczone przez co siada napięcie podczas gdy walka z ISIS jest wręcz karykaturalna. Nawet interakcję między bohaterami wypadają słabo. Wciąż jest kilka udanych scen dzięki którym udaje się zapomnieć o naiwności scenariusza. Jednak nie sprawiają, że odcinek robi się przez to autentycznie lepszy. Kulawy jest głównie scenariusz. Siermiężny, dziurawy i naiwny. Jakby pan z długopisem zapomniał o zabawie konwencją.

Zawodzi tez intryga. Michael komunikuje się z tajemniczym gościem, a jego zabójcy wykorzystują CIA, a w Departamencie Stanu mają wtyczkę. Tyle. Żadnych nowych informacji. Słabiutko. Jeszcze jakby inteligencja Michaela mogła całość wynagrodzić. Nic z tego, przyjmuję zbyt bierną rolę w mikro jak i makro skali i nie potrafi błysnąć swoją inteligencją.

Paradoksalnie mimo moje rozczarowania 40 minut zleciało bardzo szybko, a momentów w których autentycznie bym się nudził było niewiele.

OCENA 2.5/6 

Rick and Morty S01E01 Pilot
Jubileuszowy, 230 odcinek podsumowania tygodnia, więc Maszyna Losująca wybiera między pilotami które chcę obejrzeć. Na razie trafiała średnio - Pitch i American Odyssey bardzo szybko zniknęły z mojej ramówki. Przy odpalaniu Rick and Morty byłem pewien, że z marszu włączę kolejny odcinek. Jednym z twórców jest Dan Harmon, a ja nasłuchałem się bardzo dużo dobrego o produkcji. Może dlatego moje rozczarowanie było tak dużo.

Rick and Morty rzuca mnie do razu na głęboką wodę. Nie bawi się w wstępy, powolne kreowanie postaci i świat. Relację miedzy bohaterami zostały już ustanowione, a pilot jest kolejną przygodą. Początkowo nie byłem pewien czy jest to pierwszy odcinek. I muszę przyznać, że ten zabieg mi się podobał. W komediowo przygodowym serialu pasuję, a charaktery postaci zostały bardzo dobrze zarysowane mimo braku introdukcji i nadmiernej ekspozycji. Rick, narcystyczny dziadek wykorzystujący swojego wnuczka Mortiego podczas szalonych podróży przez między wymiarowy portal. Mam słabość do teorii multiwersum od czasów oglądania Stargate SG-1 i Firnge więc jestem kupiony tym motywem.

Nic mnie jednak nie przygotowało na wulgarność serialu. Alkoholizm Ricka jest pokazany w ordynarny sposób, jest śmieszkowanie z seksu z dziewczyną z klasy Morty'ego czy erotyczne sny dzieci. Momentami ogląda się to krępująco. Spodziewałem się trochę więcej wyrafinowanych żartów, które wbrew pozorom są. To jest bardzo dziwna mieszanka. Raz serial wali żartem o szmuglowaniu cudownych owoców w odbyciu lub pokazuje ciepiące dziecko przez krępująco długą chwilę by potem rzucać absurdalnymi żartami z konwencji przez które śmieje się w głos.

Nie oglądam seriali animowanych czego trochę żałuję. W związku z czym nie mogę fachowo ocenić kreski czy animacji, ale nigdy brak profesjonalnej wiedzy nie przeszkadza mi w zabieraniu głosu. Znowu jest tutaj dziwna mieszanka - z jednej strony prosta animacja, ubogie postacie i statyczne tła, z drugiej strony charakterystyczny styl z dbałością o detale, pełen graficznych ester eggów.

Jestem po seansie tak skonfundowany, że mam ochotę na jeszcze. Rozczarowanie minimalnie przewyższa satysfakcję z seansu, ale widzę tutaj potencjał. Pół internetu przecież nie może się mylić co do jakości serialu i z chęcią jej jeszcze poszukam.

OCENA 3.5/6

Rick and Morty S01E02 Lawnmower Dog
Pierwszy odcinek R&M mnie rozczarował przez co do drugiego podchodziłem jak pies do jeża. Zupełnie niepotrzebnie. Poziom żartów i nawiązań popkulturowych mnie zaskoczył. Śmiałem się niemalże przez cały czas, a wypatrywanie smaczków graficznych ukrytych w tle było równie zabawne co rozpisywane gagi. Dalej jest wulgarnie, ale udało się znaleźć odpowiednie proporcję i zbytnio z tym nie przesadzono. Oszałamia otoczka. Skakanie po snach jak w Incepcji i naśmiewanie się z filmu, który musi być mądry bo go nikt nie rozumie. Serduszko za ten pomysł. Jak i drugi wątek z psami przejmującymi świat niczym w Planecie małp. Kapitalna mieszanka. I to wszystko by załatwić Morty'emu piątkę z matematyki.

OCENA 5.5/6

Rick and Morty S01E03 Anatomy Park
Było naśmiewanie się z Incepcji teraz jest parodia Parku Jurajskiego z Kochanie zmniejszyłem dzieciaki. Rick wysyła Morty'ego do ciała zażulonego świętego Mikołaja gdzie znajduje się park rozgrywki dzięki czemu dostajemy intensywną przygodę po całym dziele z absurdalnym zakończeniem. Znowu bawiłem się wyśmienicie, a momenty gdy Morty zdobywa dziewczynę po wykazaniu się swoim heroizmem były równie zabawne co uciekanie przed najróżniejszymi wirusami.

Wątek rodzinny Smithów był również śmieszny mimo, że nie był związany z żadną technologią Ricka. Inteligentne wyśmianie idei Bożego Narodzenia, demaskowanie fałszywej życzliwości i kochanek matki Jerry'ego. Plus krytyka technologii wkradającej się do każdego aspektu naszego życia. Robi się z tego całkiem inteligentna satyra.

OCENA 5/6

Riverdale S01E11 Chapter Eleven: To Riverdale and Back Again
Zwykle ukrywanie tajemnic które później będą prowadzić do komplikacji mnie denerwuje. Tutaj na szczęście zostało to poprowadzone wzorowe. Motywację były wiarygodne, a szkoda istotna dla fabuły i relacji między bohaterami. Strasznie podobała mi się też sieć zależności jaka się wytworzyła. Jughead w kompletnej niewiedzy, Betty częściowej, a Archie i Veronica zdradzający przyjaciół dla ich dobra. Na to nałożyła się warstwa narracyjna dla poprzedniego pokolenia, gdzie tajemnice z liceum i kłótnie wpływają na życie dorosłych (i ich dzieci).

Sprawa morderstwa niemal została rozwiązana, tajemnica wyjaśni się w przyszłym odcinku dlatego teraz rzucane są fałszywe tropy. FP zostaje wrobiony, a serial rzuca podejrzenia na Cheryll. Kamera nie bez przyczyny ją pokazuje. Tylko czy ona nie gra własnej gry by znaleźć prawdziwego mordercę? Ja obstawiam innego rudzielca - matkę Archiego.

Inne:
- piosenka w wykonaniu Archiego i Ronnie - jest moc i chcę więcej! Wyszło naprawdę fajnie.
- kolejna krępująca kolacja w serialu, tym razem u Cooperów. Wbijanie szpil niezwykle intensywne. Nie tylko Alice zagrała tutaj profesjonalnie, ale również Betty wykorzystała słabość własnej matki.

OCENA 5/6

Riverdale S01E12 Chapter Twelve: Anatomy of a Murder
Pokłony. Długie i pełne szacunku zakończone burzą oklasków. Rozwiązywanie zagadek kryminalnych w serialach niesie ze sobą dużo niebezpieczeństw. Czy poszlaki zostały dobrze rozrzucone? Czy sprawca jest wystarczająca wiarygodny? Czy sprawa nie zacznie nudzić i stanie się obojętna? Co potem? Riverdale radzi sobie z tym znakomicie, a pytanie kto zabił nie jest tutaj najważniejsze jak w każdym dobrym kryminale. Liczy się droga, otoczka, a w serialach również reperkusję po wyjawieniu tajemniczego mordercy. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowany, a przecież jeszcze jeden odcinek do końca sezonu gdzie może spaść kolejna bomba.

Scenariusz odcinka był wyśmienity. Akcja pędząca na złamanie karku, dramaty, humor i kolejne odkrycie. Wszystko było też perfekcyjnie ze sobą splecione. Akcja powodująca reakcję. Sceny wynikały z siebie, każda służyła narracji, nie było zbytecznych momentów. Rzucano poszlaki, miotane bohaterami i kazano im zmieniać własne przekonania, a całość dotyczyła zarówno dzieci jak i dorosłych. Niesamowita plątanina powichrowanych dramatów i nietrafionych decyzji.

Niby w serialu na podstawie komiksów o Archiem najważniejsza powinna być trójka z tytułowym bohaterem, Betty i Veronicą, ale to Jughead kolejny raz zostaje MVP. Zdradzony przez ojca i przyjaciół, nie mający gdzie się znaleźć dzwoni do matki, która też się go wypiera. Co to była za scena gdy rozmawia z nią przez telefon i załamuje się bo ta nie chcę go widzieć. Przez cały odcinek był miotany sprzecznymi emocjami odnośnie ojca i gdy ostatecznie udało się udowodnić jego niewinność szczęśliwego zakończenia zabrakło. Tak się powinno prowadzić wiarygodnych bohaterów.

Inne:
- scena gdy główni bohaterowie oglądają nagrania śmierci Jasona, a kamera skupia się na ich twarzach, tak się buduje napięcie.
- początek odcinka to mieszanka komizmu i dramatu. Młodzi bohaterowie idą do rodziców po poradę, dostają ochrzan, a potem wystawiają Alice na ostrzał ze strony Hermione i Freda.
- Blossomowie zajmują się przemytem narkotyków, całość robi się coraz poważniejsza. Czy Hiram bawi się w to samo?
- chłodne opanowanie Cheryll przed konfrontacją z ojcem lub wściekłość na Jugheada. Madelaine Petsch to jedna z wielu świetnych decyzji castingowych.

OCENA 5.5/6

Riverdale S01E13 Chapter Thirteen: The Sweet Hereafter
Aprobuje takie finały i daje znaczek jakości Czesława. To był kolejny rozdział z życia bohaterów, radzenia sobie z ostatnimi rewelacjami i jego reperkusjami. Nie było to jednak zakończenie historii. Morderca Jasona został ujawniony i popełni samobójstwo. Wciąż jednak tajemnicze zostają jego motywację i kto jeszcze jest powiązany w handel narkotykami. Historia toczy się dalej i dzięki temu jak zbudowano podwaliny pod kolejną serię może być jeszcze bardziej interesująca.

Ten odcinek to w większości próba oczyszczenia imienia FP, kolejne śledztwo scooby-gang, ale też małomiasteczkowy dramat. Sezon w większości skupiał się na zadrach rodzinnych, z biegiem czasu okazało się, że mrok siedzi w każdym z dorosłych, mniejszy lub większy, ale jest tam. Finał jest jego eskalacją na całe miasteczko, która znajduje sobie kozła ofiarnego w postaci Węży, szuka łatwych rozwiązań i stygmatyzuje część swoich mieszkańców podczas gdy władcy marionetek dalej kryją się w mroku. Przemowa Betty o ciemności kryjącej się w Riverdale mogła wypaść banalnie, a wyszła przekonująco.

Dużo bardzo dobrych rzeczy działo się przez cały odcinek i bezpośrednio prowadziło to do wydarzeń z cliffhangerów, którymi teraz się zajmę. Pierw Archie. Na koniec sezonu konsumuje swój związek z Veronnicą i świetlana przyszłość przed nimi. Wraca do ojca i ten na jego oczach zostaje postrzelony u Popsa. Bał się o syna i sam może teraz stracić życie. Do września będzie siedział w pudełku Schrodingera. I ja liczę, że pozostanie żywy. Zabijanie postaci jest łatwe, ale trudniejsze jest np. pokazanie ich kalectwa i to byłaby dobra opowieść dla Riverdale. Opowieść o dojrzewaniu Archiego i tragedia kształtująca go jako mężczyznę gdzie dawna fascynacja sportem i muzyką jest czymś dziecinnym. To by się sprawdziło. Wielką tajemnicą jest też sprawca. Hiriam wydaje się najbardziej prawdopodobny.

Właśnie, Lodgowie. W jednym z wywiadów Roberto Aguirre-Sacasa powiedział, że chcę ich przedstawić jak Underwoodów z House of Cards. Wcześniej Hiriam był kreowany na antagonistę, ale w Hermione również czai się mrok. Może skutecznie go ukrywała przez ten czas, ale powrót męża znowu go przyciąga? W to wszystko jest wplątana Veronica, którą coraz bardziej przerażają rodzice.

Z głównej trójki pozornie najmniej ekscytujący jest wątek Betty. Mając dość tajemnic konfrontuje się z matką i dowiaduje o zaginionym bracie. Telenowelowa historia, ale mająca potencjał w Riverdale. Ciekawie można by go powiązać z powrotem Hiriama, może jego współpracownik? Mi się jednak najbardziej podobała jej przemowa demaskująca miasteczko, ale też własną rodzinę z obłudy jakiej tam pełno.

Największą drogę w ostatnich odcinkach serialu przechodzi Judhead. Outsider szukający własnego miejsca, któremu ciężko zaakceptować dobro które go otacza, godzący się z stratą rodzica. Jego świat się zawalił - nowa szkoła i rodzina zastępcza. Wpasował się, tylko na jak długo. Jest też Betty. Wyznali sobie miłość, już miało dojść do zbliżenia i nagle pukanie do drzwi. Węża przyjmują go do rodziny, a on przyjmuje i zakłada ich kamizelkę. Znalazł substytut rodziny i teraz będzie się go trzymał. To może go popchać w mroczną stronę, a Betty powinna stać się jego kotwicą do światła. Lub razem z nim podąży w tą samą stronę, w końcu ona też ma w sobie mrocznego pasażera.

Tak jak Jughead również Cheryll przeszła przez sezon długą drogę. Pozornie archetypowa mean girl z liceum ma więcej warstw niż ogr. Posłuszna córka despotycznych rodziców łatwo rozklejająca się emocjonalnie i dążąca co celu za wszelką cenę. Pierw straciła brata, teraz ojca, jego mordercę. To ją załamało i postanawia ze sobą skończyć. Dramatyczna scena jej ratunku wypadła fantastycznie pod względem reżyserskim, pełna napięcia i dramaturgii. Ważniejsze niż decyzja o samobójstwie było spalenie Thornhill jako symboliczne odcięcie się od przeszłości. Pierw oczyszczenie w wodzie i lodzie, a potem w ogniu i wykucie nowej Cheryll decydującej o swojej przyszłości. Szykuje się konflikt na linii matka-córka i nie mogę się go doczekać.

Gracze są znani, wątki rozstawiane i serial stał się dużo bardziej interesujący. Pozostaje tylko czekać na nowy sezon, który według plotek ma mieć 22 odcinki. A czekanie będzie męczące.

OCENA 5/6
OCENA SEZONU 5/6

The 100 S04E11 The Other Side
W zeszłym tygodniu pisałem o braku wyraźnego podziału między dobrymi, a złymi. Słowa tracą na znaczeniu gdy chodzi o przetrwanie ludzkiej rasy, a definicje wydaje się zbyteczne. Czy zachowanie Jahy i Clarke jest niemoralna? Czy można ją w 100% potępić oglądając to jak cierpi podejmując decyzję? Cztery lata tworzenia historii sprawiły, że scena gdy Clarke celowała do Bellamy'ego, który chcę uratować klany (i siostrę) miała w sobie gigantyczny bagaż emocjonalny. Może też było zobaczyć Clarke jako antagonistkę, którą trzeba pokonać.

Walczyć o przeżycie postanowiła Raven. Dwa odcinki temu na swoich warunkach postanowiła w swoich ostatnich chwilach pospacerować sobie po kosmosie. Tym razem jej podświadomość przyjmując postać Sinclaira namówiła ją do życia. Raven nigdy się nie poddaję i kolejny raz do udowodniła. Lindsey Morgan znowu była wspaniała w tej roli.

Wielkim zaskoczeniem okazał się wątek w Arkadii. Może nie z względu na wydarzenia, ale emocję jakie budził. Monthy desperacko i bezskutecznie próbuje ocalić swoich przyjaciół którzy postanowili zostać. Jasper jest niczym przywódca sekty namawiający na zbiorowe samobójstwo. Wątek ten troszkę męczył, był zbyt bardzo rozciągnięty w czasie, ale ostatecznie się opłaciło dla ostatnich scen. Jasper rzeczywiście się zabija. Umiera w ramionach swojego najlepszego przyjaciela, który nie może tego zaakceptować. Czerwony księżyc, zbliżenia na twarze, nieunikniona śmierć i wyznanie miłości. Wzruszyłem się. Tak jak gdy potem Harper krzyczy "kocham cię" do Monthy'ego. Miłość nie jedno ma imię.

Do końca dwa odcinki i z pewnością w The 100 jeszcze nie jeden dramat się szykuję. Trzeba w końcu skazać 75% populacji na śmierć i na pewno trafi się tam jakaś znana twarz. Na pewno ktoś z trójki Raven, Monty i Harper. Ci którzy ostatnio najmocniej walczyli o przetrwanie. Może Clarke by Czarna Krew mogła ją uratować? Przed tym na pewno będą zamieszki i walka o bunkier. Jaha tak łatwo nie zrezygnuje.

OCENA 5/6

The Flash S03E21 Cause and Effect
Zaskakująco dobry odcinek Flasha, jeden z przyjemniejszych w tym sezonie. Bardzo się obawiałem jak potraktują rozwiązanie zagadki tożsamości Savitara, a scenarzyści całkiem nieźle sobie z tym poradzili. Po pierwsze, udało się im jeszcze zaskoczyć. To nie jest Future Barry, a Widomo Czasu z przyszłości powstała podczas ostatecznej walki z Savitarem, porzucone przez przyjaciół i czujące złość do całego świata. Zgrabnie to wyjaśniono. Po drugie, cieszy brak ukrywania tajemnicy. Barry wraca i mówi drużynie o wszystkim by razem walczyć z swoją przyszłą wersją. Były emocję, tłumione wyrzuty sumienia i desperackie działania. Całkiem zaskakujące.

Odcinek nie kręcił się w okół walki z Savitarem jak można było przypuszczać. Genialny plan nie wypalił. Miano zablokować tworzenie nowych wspomnień by zyskać przewagę nad przeciwnikiem. Zamiast tego zrobiono forma c Barry'emu. To prowadzi do mnóstwa komicznych sytuacji. Dawno nie było tak luźnego odcinka w serialu. Pośmiałem się i stwierdziłem, że właśnie tego tam brakuje. Mrokh  za bardzo przytłacza, potrzebny jest Barry uśmiechający się, cieszący z swoich mocy i żartujący z innymi. Fajnie było to znowu zobaczyć i trzymam kciuki za powrót do korzeni w S04.

Poruszono też temat osobowości. Co definiuję człowieka i czy wymazanie przeszłości zmienia jego charakter. Łatwo można było popaść w banał, ale znowu, całkiem znośnie to wyszło. Odnosiło się to też do Catlin. Nie da się zupełnie kogoś zmienić, zawsze często ciebie zostaje. Zmiana oczek na normalne była bardzo sugestywna. I ja coraz bardziej się obawiam, że Catlin poświęci swoje życie by pokonać Savitara.

Serial dalej śpieszy się z romansem Tracy i H.R. I mi to przeszkadza. Nie widzę lub nie chcę widzieć chemii między tą dwójką. I czemu gdy trafiają na niesamowicie skomplikowaną zagadkę naukową nie sprowadzą Wellsa z Earth-2? Kto jak kto, ale on na pewno by służył pomocą. Chciałbym tez zobaczyć jego flirtowanie z Tracy, to byłoby na pewno ciekawe doświadczenie.

Cliffhangera kompletnie nie zrozumiałem. King Shark strzeże źródła energii o sile słońca? Ale jak? <SPOILER> i co w związku z tym mam Capitan Cold pojawiający się w trailerze?! </SPOILER>. Zapowiada się mocny odcinek, tym bardziej, że jednym z scenarzystów jest Geoff Johns i gość od Legends of Tomorrow.

OCENA 5/6

The Handmaid's Tale S01E01 Offred
Długo się zbierałem do pierwszego prawdziwego hitu platformy Hulu. Wiedziałem, że będzie to serial świetny i wycieńczający emocjonalnie. To przytłaczająca opowieść o świecie wymarzonym przez radykałów i fundamentalistów gdzie kobiety zostają zredukowane do roli podległej mężczyzną. Ubezwłasnowolnione gdzie część z nich służy jako bydło rozpłodowe. Jest to wizja przerysowane i sugestywna zarazem. Będąca też ostrzeżeniem przed tym w co możemy się zmienić jako społeczeństwo. Fascynujący i straszny obraz.

Historia jest prowadzona wielotorowo z punktu widzenia Offred. Flashbacki opowiadają o jej starym życiu i jak musiała się dostosować do nowej rzeczywistości. Dzięki Elisabeth Moss można bardzo szybko nawiązać więź z bohaterką i ją zrozumieć. Zwykła kobieta w ekstremalnej sytuacji robi wszystko by przetrwać. Udaje się jej mimo brutalnego środowiska w którym musi żyć. Tortury fizyczne i psychiczne to codzienność. Totalitarny system gdzie każdy może się okazać twoim wrogiem, nieodłączony strach przed nawet najbliższymi towarzyszami i społeczne wyobcowania. Mimo to Offred walczy. Akceptuje sytuacją, ale też nie zgadza się z nią. Wie co trzeba zrobić by żyć. Przez co oglądanie jej ma w sobie coś magnetycznego. Wstrząsająca scena seksu, czy raczej krzyżówka rozpłodu z uświęconym rytuałem ruszała równie mocno co publiczny lincz na domniemanym gwałcicielu.

Serial jest piękny. I przerażający zarazem. Krwisto czerwone kostiumy podręcznych podkreślają odrealnienie całej sytuacji i w niezwykły sposób komponują się z współczesnym Amerykańskim miastem i nieodłącznymi mężczyznami z karabinami. Kadrowanie jest często artystyczne, wykorzystuje oświetlenie lub figury geometryczne do podkreślenia chwili. Często zdarza się również widok z lotu ptaka. Nieodłączna jest też narracja z offu i gra aktorska delikatnymi grymasami twarzy.

OCENA 5.5/6   

 
True Detective S02E04 Down Will Come
W połowie odcinka naszła mnie myśl - to dobry serial, ale brakuje mu mocy, jakieś charakterystyczne sceny wywołującej prawdziwe emocję. Jak na zawołanie dostałem masakrę na ulicach Vinci. Efektowna strzelanina, niczym działania wojenne w amerykańskim miasteczku. Wszechogarniający chaos, długie wymiany ognia i postronne ofiary. To było niezwykle efektowne i trzymające na skraju fotela. Oczekiwałem kopa od serialu i go dostałem.

Trochę gorzej wypada samo śledztwo. To dalsza część opowieści o znanych już bohaterach. Pocztówki z ich życia składające się głównie na problemy rodzinne co momentami ciężko się ogląda. Momentami wygląda to jak nędzna telenowela. Problemy z zajściem w ciążę macho gangstera, oświadczyny homoseksualisty który usłyszał o nadchodzącym dziecku, wspomnienia zmarłej matki i czy próby nawiązania lepszych stosunków z synem. Szkoda bo o tych bohaterach można opowiadać ciekawie co pokazuje ostatnia scena gdy Ani i Valcoro są zszokowani ostatnimi wydarzeniami, a Woodrugh najspokojniej z ich wszystkich chowa broń. Problemy z orientacją seksualną są dla niego dezorientujące, ale gdy znalazł się na polu walki dobrze wiedział co ma robić.

OCENA 4/6

poniedziałek, 8 maja 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #229 [01.05.2017 - 07.05.2017]

SPOILERY

American Gods S01E01 The Bone Orchard
Nie czekałem na adaptację książki Naila Gaimana. Po przeczytaniu Nigdziebądź nie jest mi z autorem po drodze. Czekałem, wyczekiwałem z wywieszonym jęzorem od pierwszej zapowiedzi nowego serialu Bryana Fullera, Michaela Greena i Davida Slade'a. Trzech ludzi którzy mogli stworzyć wybuchową mieszankę zabrało się za seriali dla stacji kablowej dającą wolną rękę i nie bojącej się kontrowersji. To musiała się udać. I udało. O jak udało!

Pierwszy odcinek to pilot perfekcyjny. Nadający ton serialowi, wprowadzający w świat i unikatowy styl wizualny. Już czołówka zarysowuje główny motyw serialu. Opowieść o starciu Nowych i Starych Bogów. O tym jak współcześni idole zastępują starych wykorzystując te same symbole po niewielkiej rewitalizacji. Symboliczna menora zbudowana z mikrofonów jest działającym na wyobraźnie obrazem nastrajającym odpowiednio na seans.

Taka też jest otwierająca scena. Opowieść o wikingach przybyłych do Ameryki, poznających nowy ląd i zdanych na łaskę nieznanych Bogów. Gdzie dzielni wojownicy są zabawkami w ich rękach, nic nie warci póki nie złożą hojnej ofiary. To też opowieść o Bogach strzegących swoich domen i zapowiedź nadchodzących walk. Pierwsze parę minut i nie znając materiału źródłowego wiem już doskonale o czym będzie ten serial.

Cały odcinek jest pełen metafor i symboliki, zabawy w forshadowing nadchodzących wydarzeń. To budowanie relacji z widzem. Niczym kochanka nie chcąca zdradzać swoich wszystkich sekretów. Bawi się, pieści, nie zdradza wszystkiego, ale wystarczająco by wrócić po więcej. Sceny bez związku z głównymi wydarzeniami? Ależ oczywiście. Efektowna sekspozycja (TM by Game of Thrones)? Zawsze przykuwa oko. Niezrozumiałe senne wizje? Jakżeby nie, żeby zając czym reddit między odcinkami. Dekompresja scen i ciągnące się dialogi? Przecież nie można zbyt szybko opowiedzieć całej historii. Ten serial flirtuje z widzem i szybko tworzy więź którą będzie bezwstydnie wykorzystywał.

W tym wszystkim są charakterystyczni bohaterowie, pozorne stereotypy będące tajemniczymi personami. Shadow Moon jest byłym więźniem pracującym dawniej przy kasynach. Zwolniony za dobre zachowanie, wiecznie opanowany, tłumiący w sobie złość. Więcej? Trzeba czytać subtelnie rozrzucone wskazówki czekające na odnalezienie. Rick Whittle doskonale odnalazł się w tej roli, balansujący ascetyczny spokój i momenty złości. Co zabawne przez ten jeden odcinek wypowiada prawdopodobnie więcej słów niż przez prawie trzy sezony The 100.

Jest też Wednesday. Stary Bóg wypowiadający wojnę Nowym. Lub desperacko walczący o przeżycie kilku dni więcej starzec szykujących się na śmierć. Ian McShane szarżuję podczas swoich monologów przypominając jak cholernie charyzmatycznym jest aktorem. Dominuje na ekranie, ale nie przytłacza swoją osobowością, a raczej uwypukla charakter Cienia.

Gdybym nie miał żadnej wiedzy o serialu i ktoś by mi go puścił to pierw bym mu podziękował, a potem zakrzyknął Bryan Fuller i David Slade. Ich DNA nie jest widoczne, jest rozmazane po całym ekranie. Dekompozycja, skupienie się na detalach, symetryczne kadry, fetysz ubierających się w garnitury mężczyzn, niepokojąca muzyka, saturacja kolorów, oniryczne wizję, dziwne sceny seksu, fascynująca przemoc i brutalność, doskonale pasujący podkład muzyczny. Ba, jest nawet zmiana proporcji ekranu podczas flashbacków i snów. Wypisz wymaluj sprawdzone środki stylistyczne z Hannibala.

Rozpływam się nad serialem, ale dostrzegam niedostatki pilota. Spokojnie można by wyciąć lub skrócić kilka scen. Brakowało mi też poruszenia tematu religii czy nadania sensu całej opowieści. To była bardzo ładna godzina zmuszająca do powrotu i zarysowująca konflikt Bogów. Kuleje mi też trochę logika gdzie Shadow nie zadaje odpowiednich pytań i dużo rzeczy przyjmuję na wiarę co wybija z rytmu. Trochę się czepiam, ale tylko dlatego że mi zależy.

Inne:
- pierwsza scena flashback z przybycia wikingów do Ameryki w 813 roku. Końcówka odcinka, Shadow mówi o 813 przeczytanych książkach. Fuller i ekipa już droczą się z widzami.
- napis "Gdzieś w Ameryce" i logo Hollywood, kolejna zabawa, która można jeszcze odczytywać metaforycznie co do przemysłu filmowego lub brak respektu z strony Starych Bogów do nowych.

OCENA 5.5/6

Into the Badlands S02E04 Palm of the Iron Fox
Bardzo ładny odcinek pokazujący, że Into the Badlands to coś więcej niż choreografia walka i hektolitry krwi. Co zabawne udało się tego dokonać bez głównego bohatera który nie pojawił się na jedną maleńką nawet scenę. To dobrze świadczy o serialu. Pokazuje, że historia i świat są wystarczająca bogate by być rozwijane bez głównej postaci.

Było tutaj mnóstwo bardzo fajnych scen. Wdowa nauczyła się zasad dyplomacji i została oszukana. Waldo mimo swojego inwalidztwa pokazał, że wciąż się trzeba z nim liczyć. Val odebrała życie po tym jak zaprzyjaźniła się z Edgarem. Wstrząsająca scena. Również tak wypadło zabicie przez Quinna swojego syna i jego ostatnie słowa. Chyba nie muszę mówić o imponującym starciu podczas konklawe i tym ujęciu od góry pokazującym uporządkowany chaos walki?

OCENA 5/6

Into the Badlands S02E05 Monkey Leaps Through Mist
Im więcej czasu upływa tym bardziej jestem przekonany o zbędności Quinna. Jego sojusz z Wdową mógłby być ciekawy, ale w zeszłym sezonie, teraz jego zachowanie jest zbyt nieprzewidywalne. O wiele lepiej oglądałoby mi się serial bez niego i np. więcej czasu dla Jade i Lydi. Jak próbują sobie poradzić w własnej domenie podczas wojny z Wdową.

Sunny musiał podjąć trudną decyzję i przewidywalnie postępuję honorowo. Długo mu jednak zeszło, ale co jak co na pedofilię patrzeć przychylnie nie można co prowadzi to kolejnej widowiskowej sieki. Może nie takiej jak serial przyzwyczaił, ale przyjemnej w oglądaniu z fajną scenografią post apokaliptycznych londyńskich autobusów.

Odcinek miał swoje dobre i złe strony. Było w nim zbyt dużo dłużyzny, a cała opowieść wydaje się zbytnio przeciągana, jakby twórcy dopiero przyzwyczajali się do dwukrotnie dłuższego sezonu. Klimat jest, mogłoby być więcej fabularnego mięska.

OCENA 4/6

Into the Badlands S02E06 Leopard Stalks in Snow
Najbardziej pozytywna rzecz z odcinka to spotkanie Sunny'ego i MK. Bardzo niespodziewane, ale jak najbardziej zadowalając bo oznacza jeden wątek mniej do śledzenia. Szkoda tylko, że musieliśmy się pożegnać z Avą. Kobiet wojowniczek nigdy wiele. Jej śmierć była bezsensowna, wolałbym by dostała jakąś porządną historię. Chociaż może to i lepiej, nie będzie wątku romansowego. Będzie za to szkolenie MK przez Benjie. To kolejna duża niespodzianka. Towarzysz Sunny'ego okazał się dawnych mnichem. I tylko szkoda, że nie było zbyt wiele przesłanek jakby za bardzo chciano zaskoczyć.

Gdzie indziej Wdowie udaje się zawiązać sojusz z Quinnem. Nie wiem jak przyjmie to Tilda czy Odessa, ale na pewno zatrzęsie to światem jaki znamy. Tylko Vail musiała wrócić do swojego oprawcy. I tak Quinn ma w swoich rękach Lydie i Vail z Henrym.W świetle zeszłego sezonu łatwo można zrozumieć jej decyzję. Tylko czy zwycięstwo za wszelką cenę się sprawdzi?

Inne:
- ta scena gdy Lydia bez wahania próbuje wbić sztylet w Quinna, jakby chciano podkreślić różnicę z synem i podobieństwa z mężem. 
- kolejne przesłanki o Starym Świecie i powrót wątku Azry. Już lepiej jakby tego nie ruszano. Magazyn z 2024 roku jakoś nie współgra mi z serialową wizją postapo.

OCENA 4/6

Legend of the Seeker S01E11 Confession
Kolejny powrót do zamierzchłej przeszłości. Tym razem serial który oglądałem od początku prawie dekadę temu i porzuciłem po wielkim rozczarowaniu jakim się okazał. Dałem kolejną szansę dwa lata później (2011 rok), podobało mi się i obiecałem sobie powrót. Moje przekonanie wzmocnił facebookowy rewatch serialu i wiedza, że Legend of the Seeker zyskał sobie niemały fandom, co mnie trochę zaskoczyło. Dlatego wyrok obejrzenia kolejnego epizodu po takiej przerwie przyjąłem z odpowiednią mieszanką zainteresowania i obaw. To drugie okazało się zupełnie niepotrzebne.

Sam zaskoczyłem się jak dobrze się to oglądało. Obawiałem się plastikowego crapu z naiwną fabułką. Plastik jest, świat razi sztucznością, a gra aktorów sugeruje nagrodę w serialowym odpowiedniku Złotych Malin. Scenariusz to zupełnie inna bajka Odcinek oglądało się niczym sprawnie nakręconą zagadkę kryminalną z kilkoma warstwami (choć z przewidywalnym sprawcą, nie rozwiązaniem) zgodnie z zasadami gatunku opowiadającym o czymś więcej niż znalezieniu morderców. Poruszono moralność spoczywającą na Spowiedniczkach, jak nieopatrznie mogą zniszczyć komuś życie. Można by wejść jeszcze bardziej w szarą strefę i lepiej usprawiedliwić kolaborację z Rahlem i pobawić się odcieniami szarości. Nie mniej jestem zadowolony z głównego wątku.

Jednak to nie wszystko. Zedd dostał własny historyjkę. I to była dziwaczna opowieść. Z jednej strony humorystyczna tęsknota za domem, śmianie się z zdolności kucharskich matki i typowe kłótnie z bratem. Z drugiej strony mamy traumę z dzieciństwa, obwinianie brata z powodu manifestacji magicznych mocy oraz porzucenie domu na niemal ćwierć wieku. Zaskakująco ciężkie tematy.

Po  seansie nie mam tak wielkiej ochoty jak w przypadku Better Off Ted na kolejny odcinek. Jestem jednak pewien, że wrócę do tego świata i serial pozostaje w kolumnie "Nadrabiane".

OCENA 4.5/6

Prison Break S05E05 Contingency
Pierwszy odcinek powrotu na którym się nudziłem pomimo ciągłej akcji i ucieczki przed ISIS. Trochę za długo to trwa, tym bardziej, że nie dzieje się nic specjalnego przez co siada napięcie co prowadzi do oglądania z obojętnością. Serial ma też problem z wprowadzaniem nowych postaci. Relacje Michael/Lincoln bardzo dobrze działają, natomiast Syd, Ty i Whip są mi zupełnie obojętnie. Śmierć tego pierwszego nawet mnie nie ruszyła. Ciekawsze było oglądanie aroganckiego Michaela za wszelką cenę chcącego wykonać swój plan i Linca wątpiącego w jego sens.

Nie do końca działa też główna intryga. Organicznie powiązano ją z finałem czwartej serii, ale ciężko mi uwierzyć by Michael przez tyle lat był czyjąś marionetką, nawet mitycznego agenta CIA. I teraz jeszcze pytania - czy mąż Sary to rzeczywiście Posejdon? Obstawiałbym bardziej Heather, jej przyjaciółkę, to byłby twist! Chociaż ten wątek jest tak mało przekonywająco prowadzony, że każde rozwiązanie będzie naciągane.

OCENA 3/6

The 100 S04E09 DNR
Jakie to ludzkie, nawet zbliżająca się zagłada nie jest w stanie zaprowadzić pokoju, a wszelkie waśnie się eskalują. Nawet Roan który tyle czasu przebywał z Clarke woli walczyć niż zaakceptować pokój do jakiego może zaprowadzić Clarke po przejęciu Płomienia. Klany znają tylko jedną drogą i nią podążają, drogę krwi. Tylko czy to źle? Czy nie mogą mieć własnych przekonań i kultury? Bardzo ładne potępienie kolonializmu wyszło The 100.

Jednak głównym motywem odcinka nie były ciągłe spory między gatunkiem ludzkim. Poruszono problem eutanazji na życzenie. Ha, kto by się spodziewał po młodzieżówce od The CW. Każdy powinien mieć prawo wyboru kiedy chcę odejść. Powrót do życia pod ziemią? Lepsza śmierć i zabawa do ostatniej minuty. Przy okazji związek Monty'ego i Harper pokazał, że kochać to szanować wybór i wspierać do samego końca. Jest też Raven chcąca w ostatnim momencie polecieć w kosmos by ostatni raz pozbyć się bólu. To jej decyzja i Murphy ją niechętnie akceptuję.

Jest też Octavia. Siedemnastoletnia maszyna do zabijania. Nie ucieknie od przeznaczenia choćby nie wiadomo jak się starała, śmierć będzie za nią podążać. Zabawa w rolnika bardzo szybko się skończyła i teraz została ostatnią nadzieją ludzkości.

OCENA 4.5/6

The 100 S04E10 Die All, Die Merrily
Co za piękny odcinek. The 100 nigdy się nie cackało, gra zazwyczaj toczyła się o wysoką stawkę, a gdy trzeba to zabijano bohaterów. Tym razem zorganizowano igrzyska śmierci o władze nad bunkrem. Wśród uczestników cztery znane osoby. Octavia, Ilian, Roan i Luna. Kilkanaście osób wchodzi na arenę i tylko jedna ma przetrwać. Gdyby to był inny serial zacząłbym się zastanawiać jak uda się przeżyć komuś więcej niż Octavii. To jednak The 100, śmierć jest nieodłączną częścią serialu. Nie tylko szokuje, ale służy do budowanie i podkreślania historii.

Pierw zginął Ilian. Kolejna bliska osoba Octavii, która żegna się z tym światem. Ostatnio to on trzymał ją przy życiu, pozwolił jej poczuć coś więcej niż rządzę śmierci. To, w połączeniu z finałem odcinka mocno na nią wpłynie. Znowu może zacząć się oddalać od swoich ludzi i szukać swojego miejsca. I będzie się chciała zemścić na Echo. Do tej konfrontacji musi dojść.

Kolejną, tym razem dużo smutniejszą, śmiercią był zgon Roana. Do końca myślałem, że uda mu się przeżyć. To świetnie rozpisana postać udanie rozwijana przez dwa sezony i nadającą odpowiedniej dynamiki relacją Skaikru z Azgedą i Trikru. Jego odejście z jednej strony miało w sobie coś honorowego. Darząc szacunkiem Octavię i Clarke zawiązuje sojusz by pokonać Lunę. Wie, że przetrwanie ludzkości jest najważniejsze. Jednak nie bez honoru i dlatego przepędza pomagającą mu Lunę. Z drugiej strony zginął utopiony w fontannie oślepiony przez niespodziewany opad radioaktywnego deszczu. To nie jest śmierć godna króla.

Jest też Luna. Oszalała kobieta mogąca zostać Komandorem doświadczyła śmierci własnych ludzi i okropieństw jakich dopuszczają się Skaikru walcząc o przetrwanie. Zwątpiła w sens istnienia ludzkości i zobaczyła ukojenie w śmierci. Po co cierpieć skoro można łatwo odpuścić, a jedyne co ludzkość ma do zaoferowania to właśnie cierpienie (nie przypomina wam to kogoś?). Nawet w obliczu własnej zagłady walczymy między sobą. Również jej śmierć nie była godną wojowniczki. Poprzez swoją arogancję została zaskoczona i dźgnięta od tyłu.

Wraz z końcem Konklawe i triumfalnym wkroczeniem Octavii do sali tronowej zdałem sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec. Brakowało Bellamy'ego, można było zakwestionować wynik. Mimo to Octavia wygłosiła swoją zwycięską mowę mówiąc, że nie walczyła dla swoich ludzi tylko dla ludzkości. Po sojuszu z Roanem i obłąkańczej przemowie Luny zrozumiała, że współpraca i tolerancja jest kluczem do przetrwania. Nie wygrała dla swojego ludu tylko dla ludzkości i postanawia podzielić Kryptę dla wszystkich klanów. Piękne i szlachetne, nowa wersja Unity Day. Prawda, że piękne zakończenie odcinka odbudowujące wiarę w ludzkości? To przypominam co za serial oglądamy.

The 100 igra z widzem i jego oczekiwaniami. Gdy dzieje się coś dobrego za rogiem skrywa się tragedia. Często w wyniku pośpiesznego, głupiego lub aroganckiego zachowania. Gdy wizja Clarke o ludzkości połączonej w imię przetrwania niemalże się ziściła Skaikriu robią coś co prowadzi do kolejnego konfliktu - przejmują siłą bunkier. Tym razem to oni są złymi w tej historii (chociaż dobro i zło dawno straciło tutaj na znaczeniu). Nie wierzyli w Octavię, stwierdzili, że nie ma szans na przeżycie i tym razem to oni zatroszczą się o przetrwania. Ironicznie to Clarke podejmuję decyzję o przejęciu bunkra. To też pokazuje jak bardzo się zmieniła, że nauczyła się podejmować decyzję wpływające na życie. I teraz kolejny raz nauczy się konsekwencji.

Inne:
- może to są daleko idące wnioski, ale The 100 to bardzo aktualny serial i można go szeroko interpretować. Walka między plemionami podczas zbliżającej się apokalipsy jest analogią do współczesnego świata. Populiści tacy jak Pike skłócili nas, oferowali proste i kłamliwe rozwiązania, a teraz wszyscy ze sobą walczą co może doprowadzić do katastrofy.
- rozumiem brak Raven, ale jest mi z tego pomysłu bardzo przykro, niech leci już w kosmos.

OCENA 5.5/6

The Flash S03E20 I Know Who You Are
Wreszcie zdradzono tożsamość Savitara. Niestety nie jest to wielkie zaskoczenie. Już w przypadku Zooma i Reversa typowałem jakąś wersję Barry'ego, alternatywną Ziemię lub przyszłość. Tutaj było podobnie i z biegiem czasu coraz bardziej się utwierdzałem w tym przekonaniu. Mocnym kandydatem był też Wally, ale ten odcinek mnie tylko utwierdził w moim przekonaniu. Gdyby odkrycie tożsamości miało miejsce kilka tygodni temu pewnie lepiej by to działało, teraz tylko zakrzyknąłem "wreszcie". Przy okazji pochwalę jak ładnie to koresponduje z wątkiem Killer Frost - dwie dobre osoby zmieniają się w złoczyńców. Jeśli serial tego nie spieprzy, a spieprzy, to może pobawić się ideą jak łatwo taka transformacja się dokonuje i jakie tragedie z niej mogą wyniknąć.

Odcinek miał widowiskową akcję i trochę głukopwatych scen robiących galaretkę z mózgu. W sam raz na odstresowanie. Był jednak jeden niezaprzeczalny plus - Anne Dudek jako Tracy, naukowiec mogąca ocalić Iris. Przesympatyczna bohaterka mogąca idealnie wpasować się w obsadę serialu. I trochę się boję śmierci Catlin zamiast Iris w finale i Tracy w stałej obsadzie od przyszłego sezonu.

Przy okazji Joe dostał bardzo stereotypowy wątek. Zbliżył się do Cecile, ona wyznaje mu miłość, on ją odtrąca by ją chronić i dzieje się jej krzywda. Gdyby nie charyzmatyczny aktor bardzo ciężko by się to kolejny raz oglądało.

Inne:
- trzymam kciuki, że Barry szybko powie kim jest Savitar, a nie będzie to ukrywał przez cały następny odcinek.
- Wells działa mi już na nerwy, niech w przyszłym sezonie wróci stary. Albo mim Wells, na pewno lepiej by wypadł.

OCENA 4/6