Niestety po najlepszym tomie pojawił
się najsłabszy. Albo to ja miałem wygórowane wymagania co do dalszej części
historii. W każdym bądź razie jestem zawiedziony tym co dostałem. Nie powiem
żebym się specjalnie męczył i miał kryzys podczas czytania, ale przez większość
czasu byłem zdegustowany bo nie dostałem tego czego oczekiwałem po lekturze.
Mianowicie było mało Honor Harrington.
Jeśli tytuł jakiegoś cyklu odnosi się do bohatera automatycznie koduje sobie w
głowie, że to on będzie siłą napędową. Niestety tak nie jest. Wszechświat
Honorverse się za bardzo rozrósł żeby skupiać się tylko na głównej protagonistce
i zapewne dlatego jest jej tak mało, a trzeba w końcu skupić się na wojnie. Jednak
to nie jest wytłumaczenie, żeby poświęcaj jej ok. 1/3, może nawet mniej,
książki. Momentami pod koniec poszczególnych rozdziałów miałem nadzieje, że
może w następnym pojawi się Honor i często się zawodziłem. Najbardziej jednak
boli to, że gdy się już pojawiła nie działo się nic zbytnio interesującego.
Szczególnie w środku książki za dużo poświęcono miejsca takim nie istotnym
sprawą jak nauka języka migowego treecatów. Szkoda bo początek co innego
zwiastował i wyjątkowo miło czytało się to jak Honor wraca do życia i zyskuje
jeszcze wyższą pozycję w społeczeństwie. Końcówka za to pozwoliła się wykazać bohaterce
determinacją i hartem ducha. I oczywiście znalazła się w odpowiednim miejscu w
odpowiednim momencie przez to całkiem efektowne zakończenie i istotny
cliffhanger pozostawiło po sobie sporo niesmaku.
Rzeczą która mnie bardzo uszczęśliwiła
to poświęcenie sporo miejsca Elżbiecie III. Dotychczas monarchini Królestwa
Manticore pojawiła się raptem parę razy. Teraz stała się bardzo ważną i wyraźną
postacią. Więcej było też White Havena co jest naturalną konsekwencją tego co
łączy go z Honor. Szkoda tylko, że wątek tych dwoje jest taki irytujący. Bardzo
irytujące były też rozdziały na Graysonie. Nie chodzi mi o to co związane z
Protektorem tylko z patronem Muellerem. Tak, wraca mąciwoda z bodajże piątego
tomu i miesza i tutaj. Szkoda tylko, że ta intryga jest łatwa do przewidzenia i
jej finalny punkt zbytnio nie satysfakcjonuje.
Nie mogło zabraknąć polityki, wojny i
zbrojenia. Po przejęciu inicjatywy przez Haven czas na kontratak Royal Manticoran
Navy. Jednak by do tego doszło trzeba pierw wyszkolić nowe jednostki i dokładnie
je opisać. Coraz bardziej ma dość kilkustronicowego tłumaczenia jak coś działa
i dlaczego ta taktyka jest najlepsza. Na szczęście same pojedynki było
odpowiednio ciekawe. Najciekawiej jednak znowu było w Republice. Desperacka
walka o przeżycie Esther McQueen i jej spiski oraz codzienne życie na pokładach
towarzyszy kapitanów. Zapowiada się, że w następnym tomie te rozdziały mogą być
jeszcze ciekawsze.
Powoli acz konsekwentnie cykl Honor
Harrington przestaje być tak bardzo militarny jak oczekiwałem na początku.
Coraz więcej miejsca jest poświęcane polityce oraz bohaterom, których jest już
całkiem pokaźna liczba i nic nie wskazuje na to żeby przestała rosnąć. Weber
trochę się przez to pogubił lub to czytelnik ma zupełnie inne oczekiwania. Ja
mam nadzieje, że w dziesiątym już tomie ponownie dostanę to czego oczekuje po tym cyklu.
OCENA 3+/5