niedziela, 27 lipca 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #95 [21.07.2014 - 27.07.2014]

San Diego Comic-Con. One convent to rule them all. Popkulturowe dożynki. Największe święto wielbicieli komiksów, a od paru lat również fanów pozostałych dziedzin rozrywki. Nareszcie jest. I nareszcie się kończy. Od czwartkowego wieczoru mój timeline na twitterze (na Feedly nie było kiedy zerknąć...) zalewają relacje z kolejnych paneli, opisy scen nadchodzących filmów zza zamkniętych drzwi, zapowiedzi nowych (Guardians of the Galaxy 2, Godzilla 2, prequel King Konga o nazwie Skull Island), wywiady, zdjęcia i przede wszystkim trailery seriali. Jest tego zatrzęsienie, nowe materiały będą się pojawiać jeszcze przez kilka tygodni po zakończeniu konwentu, a ja będę to wszystko jeszcze dłużej nadrabiał. Bo przecież trzeba obejrzeć całe panele ulubionych seriali, a nie tylko przeczytać z nich relację na kilku serwisach aby nie umknęło coś ważnego. A przecież jest jeszcze NerdHQ Zacha Leviego gdzie choćby wywiady z Nathanem Fillionem. Yvonne Strachovski i kolejny rok z minipanelem pod nazwą A Conversation with Badass Woman. W moim SPT#95 nawet nie próbuje pisać o wszystkim. Tylko o serialach, które oglądam lub mnie interesują. Wpis będzie chaotyczny, z niewielką ilością przemyśleń własnych, ale masą linków. Zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy śledzą ten event, więc przynajmniej kilku osobą powinienem ułatwić życie. 

Na początek o serialach DC i Arrow. Jeszcze przed startem SDCC pojawiło się zdjęcie Coltona Haynesa w kostiumie Arsenala. To był tylko przedsmak do 3 minutowego trailera, który pojawił się kilka dni później. Nowe sceny wymieszane z starymi, przedstawienie villiana 3 serii i kilka szokujących momentów. Nie darze serialu sympatią, zwiastun nie powalił jak ten sprzed roku, ale fani zadowoleni. Tak jak z informacji castingowych o nowych postaciach z kart komiksu i kolejnych informacji o przenikaniu się serialu z The Flash. Dlatego trochę szkoda, że zamiast długiej zapowiedzi z scenami z reszty sezonu pokazano krótki, acz klimatyczny teaser o przygodach najszybszego człowieka na ziemi. Widać jak bardzo klimatycznie różnią się te dwa seriale. Nowe, mocne i filmowe trailery dostały Constantine i Gotham. Zdecydowanie lepiej zapowiada się serial o komisarzu, ekhem detektywie Gordonie. Constantine ma fajny klimat, niezłe efekty, ale tutaj dużo można zepsuć. Szkoda, że nie pokazano nowej aktorki, która ma zastąpić Lucy Griffiths. 

Marvel w tym roku trochę zawiódł, zwłaszcza podczas filmowego panelu. W telewizji było odrobinę lepiej. Nowe sezonu dla animowanych produkcji (Ultimate Spider-Mana, Avengers Assemble i Hulk and the Agents of S.M.A.S.H.) pewnie ucieszą parę osób. Ja prędzej obejrzałbym Batman: The Animated Series lub Superman: The Animated Series. Zapowiedziano też animację z Guardians of the Galaxy, które jest obecnie oczkiem w głowie studia. Z mojej perspektywy o wiele ciekawsze są seriale live action. Prace na planie Agent Carter jeszcze się nie zaczęły więc musiały wystarczyć zapewnienia producentów, że nie zmarnują danej im szansy. Brak też informacji castingowych. Twórcy wciąż liczą na Dominica Coopera w roli Howarda Starka. Na pewno pojawi się Jarvis. Nie pojawi się Hydra. Przynajmniej w pierwszym sezonie. I to jest niespodzianka bo na razie mówiło się tylko o jednej, ośmioodcinkowej serii, a teraz można liczyć na jedną historię co roku. Bo sezon ma opowiadać długą historię i nie posiadać proceduralnych wątków. Co jest logiczne przy tej długości. Cieszy informacja o reżyserach - pilotem zajmie się twórca one-shota Louis D'Esposito. Za drugi i trzeci odcinek odpowiedzą bracia Russo (Winter Soldier), a w sprawie czwartego trwają rozmowy z Joe Johnstonem (pierwszy Captain America). Dla Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D. również zabrakło trailera co jest karygodne. Zamiast tego zabawny teaser a agentem Koeningem zapowiadający debiut komiksowej Mockingbird. Obrodziło natomiast w castingowe informacje - Lucy Lawless zagra doświadczoną agentkę S.H.I.E.L.D., Reed Diamond będzie głównym złym, a Nick Blood wcieli się w agenta MI6. Nie jest wielkim zaskoczeniem powrót Cobie Smulders, która nie jest już krępowana przez zobowiązania wobec How I Met Your Mother. Niestety zabrakło choćby strzępka informacji o Netflixowej gałęzi Marvel Cinematic Universe. 

W zeszłym roku jednym z najciekawszych trailerów konwentu okazałą się zapowiedź czwartej serii The Walking Dead. W tym roku tradycja jest kontynuowana bo trailer kolejnego sezonu jest niesamowity. Klimatyczny, napakowany akcją i mocnymi scenami. Przedstawia też panoramę wielkiego miasta i spoileruje m.in. że z Beth jest wszystko ok. Przynajmniej przez jakiś czas. Premiera 12 października. Kirkman w jednym z wywiadów (lub na panelu Image, lub Skybund, lub właśnie The Walking Dead) powiedział, że premiera spin-offa w przyszłym roku. I to tyle informacji o nowym produkcie z tej gigantycznej franczyzy. Robert Kirkman to zapracowany człowiek. Nie tylko pisze komiksy, produkuje seriale, okazyjnie pisze do nich scenariusz, udziela wywiadów i zarządza linią Skybund w Image. Jego nowy komiks Outcast (wyszedł na razie jeden numer) również trafi do telewizji. Opowie o demonach i opętaniach i będzie puszczany przez Cinemax. Jeśli pilot się spodoba i serial dostanie zamówienie na kolejne odcinki. Kirkman oczywiście będzie produkował. Kończąc temat seriali komiksowych linkuje do długiego trailera Person of Interest. Dla mnie jedna z najlepszych zapowiedzi na Comic-Con jednego z najlepszych procedurali w telewizji. Ktoś może zakrzyknąć, że to przecież nie jest komiksowy serial, a autorski projekt Nolana i Abramsa. Jednak mimo to jest to superbohaterski projekt o ludziach walczących ze złem. Tak jakby.

W San Diego nie mogło zabraknąć mojego nowego ulubionego serialu czyli Teen Wolf. Pierw najważniejsze - zapowiedziano piąty sezon. 20 odcinkowy! Czyli jak przy trzeciej serii powinien opowiedzieć dwie kompletne historię i mieć jedną długą przerwę po połowie sezonu. Cholernie mnie to cieszy mimo obaw związanych z Dylanem Sprayberry (Liam) w stałej obsadzie. Twórcy podzieli się trailerem nowych odcinków. OMG. OMG. OMG! Będzie się działo. Gdybym był kobietą byłbym fangirl.

Stało się już Comic-Conową tradycją, że podczas panelu Gry o Tron w Hali H (mogącej pomieścić 7 tysięcy żadnych ekscytacji fanów) emitowane jest wideo przedstawiające nowych aktorów. Pod tym względem nie ma się o co martwić, w końcu to HBO. Mnie cieszy szczególnie wygląd Wróbla i czekam na zamieszanie jakie wprowadzi w stolicy. Tak jak przypuszczałem okrojono liczbę Bękarcic czyli córeczek Oberyna. Zmieniono też aktorkę grającą Myrcelle. Nie dziwi, tym bardziej, że postać ostatnio pojawiła się w drugim sezonie i to na niezbyt długą chwilę. Jednak prawdziwie interesujące było wideo z wpadkami z planu. W jednym z wywiadów George R.R. Martin poinformował, że w tym roku nie napiszę scenariusza do żadnego odcinka bo chcę skupić się na Wind of Winter. No nareszcie.

Vikings znowu poraża klimatem. Dwie minuty z nowego sezonu cieszą i zapowiadają sporo napięcia między bohaterami i niesamowitych scen akcji. Trochę szkoda, że nie pokazali grabieży Paryża o czym Hrist mówił już w wywiadach po finale S02.  A co powiecie na wpadki z planu Hannibal? W linku przy okazji informacje z panelu m.in. zapowiedź nowych postaci (Lady Murasaki, Francis Dolarhyde!). Na panelu Orphan Black jak zwykle było sympatycznie. Fani pokazali jak bardzo kochają Tatiane, Tatiana jak kocha fanów, ale zabrakło jakiegoś wideo z nowymi scenami czy wpadkami z planu. Wcześniej zapowiedziano komiks rozwijający mitologię serialu od wydawnictwa IDW.

Pisałem głównie o seriach już znanych i emitowanych. To teraz krótka piłka o tych, które czekają na emisję. Nowy zwiastun Intruders od BBC America pokazuje, że nie będzie to zwykły serial sensacyjny, a z wyraźnymi elementami fantastycznymi. Pierwsza minuta z Halo: Nightfall sugeruje, że warto ostrzyć sobie oczęta na całość mimo znajomości uniwersum. Na Sequestered nawet bym nie spojrzał gdyby nie Summer Glau w obsadzie. Trochę jej szkoda. Liczyłem, ze jest bezrobotna i może liczyć na angaż w Marvelu, zamiast tego gra w serialu sądowym od stacji Crackle, którego zwiastun nie powala. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie 5 minut Galavant. Musical mnie nie zachęcam, ale wystarczyło to obejrzeć i już inaczej patrze na ten tytuł. Wprawdzie kilka minut to nie kilka odcinków, ale jeśli poziom humoru i absurdu będzie utrzymany to ja to będę oglądał. Jeśli na sali są jacyś fani Gwiezdnych Wojen to już teraz mogą obejrzeć dwa (tu i tam) zwiastuny Star Wars: Rebels. Zapowiada się dużo lepiej niż The Clone Wars. Ciesze przede wszystkim styl wizualny. Ogromnym zaskoczeniem była zapowiedź prac Sama Raimiego i Bruca Campbella nad serialowym Evil Dead. Bardziej niespodziewane okazały się plotki o 10 serii The X Files. Z serialowego limbo wróciło już tyle seriali, że nic mnie nie zaskoczy.

Jednak nie samym SDCC człowiek żyję. Stacja FX na TCA zapowiedziała drugą serię Fargo będącą prequelem. Premiera najwcześniej jesienią 2015. Będzie też piąty, ale krótszy, sezon Louie. Na panelu FX Kurt Sutter wypowiedział się o Sons of Anarchy i wspomniał o prequelu. Na szczęście podziela moją opinię i też wolałby miniserię z zamkniętą historią niż otwarty serial. Obawy budzą za to słowa o wciąż nie określonym zakończeniu SoA.

I zbiór nowinek castingowych. Elisabeth Rohm znana choćby z Angel dostała regularną rolę w Stalker. Do The Good Wife powróci Carrie Preston. Jessica Biel zagra gościnnie w New Girl. I mała bomba - nowy serial HBO od m.in. Abramsa i J. Nolana o tytule Westworld zrekrutował Anthonyego Hophinsa (tego Anthonyego!) i Evan Rachel Wood.

Ufff to wszystko na dzisiaj. I to po sporym odsiewie. Za tydzień ciąg dalszy.


Jeśli ktoś ma ochotę po oglądać wywiady z aktorami polecam kolejny rok z Ausiello i jego kanapą na tvline.com
Najlepsze opisy paneli można znaleźć na showtv.pl hatak.pl i hitfix.com


SPOILERY

Power Rangers S01E02 High Five
- brakowało mi jakiegoś krótkiego, 20 minutowego serialu do obiadu. Miałem wrócić do Dark Shadows, ale okazało się, że nie mam przy sobie odcinków więc wybrałem kolejny epizod Power Rangers, niecały rok po tym jak obejrzałem pilota. Co mnie nie zdziwiło, ale wprawiło w delikatne zakłopotanie to kolejność emisji odcinków. Produkcja i chronologia wydarzeń to jedna, ale już ramówki stacji to co innego. I tak musiałem włączyć trzeci odcinek zamiast drugiego, który powinno się oglądać po szóstym. Mam nadzieje, że dalej będzie trochę lepiej pod tym względem. Jednak gdybym nie znał tytułów odcinków przed oglądaniem to pewnie nie zauważyłbym różnicy.
- a co w odcinku? Billy konstruuje kultowe zegarko-komunikatoro-teleportery. Szybko. Ich design wciąż śmieszy, zupełnie nie wzbudzają podejrzeń. Co ciekawe na pierwszym planie odcinka jest Billy i Trini. Nie ci którzy podejmują walkę, ale da dwójka, która nie jest zbytnio w stanie. A mimo wszystko to oni ratują pozostałych. Przy okazji Żółta Wojowniczka mierzy się z własnymi lękami i je pokonuje by uratować przyjaciele.
- pierwsze 15 minut odcinka miało niezłe tempo, było dużo humoru choćby dzięki Mięśniakowi i Czasze, ae też fajnie zrealizowano sceny walki czy wycieczke do surrealistycznego wymiaru. A potem ostatnie 5 minut nudy i pusta nawalanka. Jasne, skaczący Megazord Jasona był śmieszny, ale brakowało mi tej campowości z poprzedniej części odcinka.
- to jeszcze tylko 14 odcinków do debiutu Tommyego. Nie mogę się doczekać.

OCENA 4/6

Power Rangers S01E03 Teamwork
- tak się właśnie zastanawiałem gdzie są bronie Power Rangers. Bardzo dobrze pamiętałem większość z dzieciństwa jak i gry na Pegasusa. Po poprzednich odcinkach miałem nadzieje, że stoi za nimi jakaś większa historią, Rangersi będą musieli je w jakiś sposób zdobyć i udowodnić swoje męstwo. Nic z tego. Zordon stwierdził, że PR nie mają szans więc im je dał. Słabo. Oby tylko je kreatywnie wykorzystywali teraz bo moja pamięć mi wmawia, że będą z nich robić tylko superbroń. Jednak to samo miałem z zordami - po to by składać megazorda. A w tym odcinku była niezwykła niespodzianka bo np. Triceratops spętał łańcuchami Minotaura, a zord Jasona jest mobilny jak baletnica.
- odcinek fabularnie niedomagał. Nie wymagam wiele, w końcu to Power Rangers. Uwielbiam camp, nie mam nic przeciwko przerysowanym potworą czy komediowym sceną z Mięśniakiem i Czachą czy tańczącym Alfą. Jednak nie znoszą gdy konstrukcja odcinka leży i kwiczy. Niby mówi o konieczności pracy zespołowej i ochronie środowiska, ale średnio widać to w zmaganiach z Ritą. Z poszukiwania ducha teamwork można by zrobić kilkuodcinkową historią, a tak strasznie to uproszczono. Liczyłem też, że monster of the day będzie jakoś związany z zatruwaniem planety, ale nic z tego. Brak powiązań między Minotaurem, a wysypiskiem śmieci.
- jednak mimo wszystko dalej miło się ogląda. Szokują mnie fajne sceny walki. Nieporadne, groteskowe, ale nastawione na mocną gimnastykę. 

OCENA 3.5/6

Teen Wolf 04E05 I.E.D. 
- no nareszcie, Scott pokazał, że jest alfą. Nie dał się zaciukać nastoletniej łowczyni wilkołaków i jeszcze ją bez problemu znokautował. Szkoda, że częściej się tak nie zachowuje i scenarzyści zapominają o jego mocach. Dalej mnie denerwuje jego stosunek do Liam. Zamiast pokazać mu jak wygląda prawdziwy alfa i wydawać rozkazy i zdominować betę obchodzi się z nim jak szczeniaczkiem. Żeby mu się tylko krzywda nie stała.
- mecz lacrossa był! To lubię. Dziwnie się ogląda Kirę biegającą po boisku. Zwłaszcza, że nikt nie wspominał, że to kobieta i jak to ma grać z mężczyznami. Niby fajnie, że nie było stereotypowych żartów na ten temat, ale oczekiwałem jakiegoś dobrego pomysłu by to wytłumaczyć.
- co ten papa Argent robi? Ciesze się z jego team-upów z Derekem bo nie brakuje dynamizmu w tym duecie, ale bardziej interesujący są jego goście. Czemu łowcy namawiają go do powtórzenia formułki rodzinnej? Czy nie podoba im się jego przyjaźń z nadnaturalnymi czy podejrzewają go o niesankcjonowane polowania? Raczej to pierwsze, bo dalej nie kupuje, że to on jest Benefactorem. Kto więc? Może podświadomość jakieś postaci?
- Lydia dalej próbuje zrozumieć swoje moce i wcale jej to nie wychodzi. Kiedyś by mi to przeszkadzało, ale teraz ciesze się z pokręconych spotkań z Meredith i jej scen z Malia (chociaż ona powinna mieć interakcje z Stilesem). W międzyczasie odkryła kolejne hasło i tajemnicę Parrisha. Nieźle są rzucane kolejne tropy do sezonowej historii.

OCENA 4.5/6 

The Strain S01E02 The Box
- drugi odcinek, a ja dalej mam problem z serialem. Najgorsze, że wykreowany świat nie potrafi mnie przekonać, jest naciągany i sztuczny. I nie chodzi tu wcale o nadnaturalne elementy, ale o zachowanie CDC i intrygę związaną z odwołaniem kwarantanny. Ludzie giną, tajemnica na tajemnicy, a szefowa zadowala się jakimiś półwyjaśnieniami.  Mam nadzieje, że w rzeczywistości mamy bardziej odpowiedzialnych ludzi na tych stołkach.
- brakuje mi też napięcia w serialu. Na razie jest przedstawianie postaci i świata, od czasu do czasu są fragmenty, które mają zaciekawić. Tylko za bardzo przypomina to książkę. Luźne wątki, które dopiero potem mają do czegoś doprowadzić i się spleść. W telewizji wątki muszą być inaczej prowadzone, odcinki powinny stanowić zamkniętą całość z rozpoczęciem, rozwinięciem i zakończeniem. Jeszcze jakby to była obyczajówka to bym zniósł takie prowadzenie narracji, ale nie w opowieści z dreszczykiem (gdzie ten horror?) i zarazem serialu, który ma angażować widownię.
- jednak mimo to było trochę niezłych momentów. Nic wgniatającego, ale umiejętnie rozwijano naszego głównego bohatera, wprowadzono nowych, a stare weszły w interakcję szybciej niż się spodziewałem. Słodko wyglądają też robaczki i wielka ssawka małej dziewczynki. Chciałoby się więcej takich scen.

OCENA 3.5/6

wtorek, 22 lipca 2014

3 filmowe grosze #13

300: Rise of An Empire
pierwszych 300 uważam za świetny film. Będzie już ponad pięć lat kiedy go ostatnio oglądałem, ale wciąż pamiętam niektóre mistrzowsko wyreżyserowane sceny, euforię podczas ich oglądania i potem długi zachwyt. Może jakbym dzisiaj obejrzał film odbiór byłby inny, ale wątpię bym stwierdził, że jest podobny do swojej kontynuacji. Jest pod każdym względem lepsze i lepiej gdyby na tym jednym filmie się skończyło. Obawiam się, że producenci mogą się jednak pokusić o jeszcze jedną część. Zakończenie było otwarte, a film swoje zarobił.
- jeszcze zanim przejdę do filmu - tytuł jest okropny. Nie chodzi tylko o pierwszy człon, który ma tylko nawiązywać do znanej marki i sprzedać całość. Czepiam się też jego drugiej części. Obejrzałem film i nie mam pojęcie o jakie imperium chodzi. Persowie mieli swoje już dawno, a przez film niczego nie zbudowali. Grecy za to jednoczą się by pokonać wroga. To nie żadne imperium tylko koalicja. Chyba, że chodzi o imperium jako metaforę nowych idei opartych o wolności, równości i braterstwie. Może jakby to był inny film mógłbym się pokusić o taką interpretację, ale nie podejrzewam twórców o takie intencje.
- czym jest Rise of An Empire? Ni to wydra ni kapibara. Trochę prequel, trochę sequel, jeszcze częściej wydarzenia są prowadzone równolegle z historią znaną z 300 tylko z innymi bohaterami w innych miejscach na tej samej wojnie z persami. Scenarzyści mieli kilka pomysłów, ale nie wiedzieli jak je ze sobą zszyć przez co wyszedł im brzydki potworek, na którego nie chcę się patrzeć. Nie czuć by historia miała jakąkolwiek spójność i brak wyraźnego ciągu przyczynowo skutkowego. Film opowiada kolejne epizody z wojny przeplatane, osobistą sytuacją bohaterów, która nie potrafi zainteresować i nawiązaniami do oryginalnych 300.
- marną historię bym bez problemu zniósł gdyby mięsko było smakowite. W sumie na to głównie liczyłem. Miała być wojna totalna, finezyjne starcia i zachwycające slow motion uczące anatomii umierających wrogów. Ale nie ma. To tak jakby wypuścić komedie bez żartów lub Gwiezdne Wojny bez mieczy świetlnych. Można, ale nie ma to najmniejszego sensu. Strona realizacyjna została pokpiona niesamowicie co jeszcze uwidacznia to, że Zack Snyder nie jest tylko zwykłym rzemieślnikiem. Potrafił wykreować wojnę, która budzi emocję, jest brutalna i zginąć może każdy. Czuć było też, że to wielka bitwa. Niby banalna rzecz, ale tutaj tego nie ma. Niby wojna, niby są pokazane palące się miasta czy starcia takie jak Maraton i Salamina, ale zamiast kilkudziesięciu żołnierzy jest skupienie się na garstce. Nie ma żadnych plenerów, ruchów wojska, zaskakujących akcji tylko wyrzynka garstki bohaterów, a potem ja się śmieje, że mówią o tysiącach na polu bitwy. Tylko fajnie wyszły niektóre starcia na morzu bo to było coś nowego i nawet wyszło pomysłowo. Tylko znowu - krótkie pokazanie dużej floty i jakaś akcja skupiająca się na kilku jednostkach. Z samą wojną ma to też niewiele wspólnego. Z historią nawet nie zamierzam tego porównywać. Wystarczy podstawowa wiedza by krzywić się z tego co tu pokazano, ale to przecież nie miał być film historyczny tylko finezyjna sieczka!
- kolejne składowa to choreografia walk. Łączy się z tym tez ruch oddziałów, którego jak wspomniałem nie ma poza kilkoma wyjątkami na wodzie i jedną absurdalną sceną na koniu w finale. Oglądałem ten film - by popatrzeć na świetnie wyreżyserowane i dramatyczne starcia i strasznie się na tym aspekcie zawiodłem. Temistokles to one man army idzie i zabije wszystko jak się rusza, zero w tym finezji czy tym bardziej dramatu. Slow mo jest za to za dużo i jakbym był złośliwy to napisałbym, że wydłuża film o jakieś 30%. Krew za każdym razem leje się w zwolnionym tempie, postacie zdejmują hełmy w zwolnionym tempie, deszcz pada w zwolnionym tempie, wymiana spojrzeń następuje w zwolnionym tempie. No bez przesady. Ten efekt ma podkreślać fragmenty sceny, a nie być wrzucany za każdym razem gdzie się tylko da. Reżyserowi brak wyczucia. Obejrzał jakiś poprzedni film Snydera, stwierdził, że efekt wygląda fajnie i wsadził go do każdej sceny co zupełnie nie pasuje. Przeciętny odcinek Spartacusa jest lepszy od tego filmu.
- obrazu rozpaczy dopełniają dialogi i myśl przewodnia filmu. Jest amerykański do bólu, brakowało mi tylko powiewającej flagi i eskadry F-16. Bohaterowie rzygają zwrotami  zawierającymi wolność i honor, aż nie dobrze się od tego robi. Do tego gdy królowa Gorgo opowiada o przeszłości używa do tego pretensjonalnej poetyckiej narracji. Jest też prosta analogia - Grecy to świat Zachodu, a Persowie grają rolę złego Bliskiego Wschodu, który chcę zniewolić świat. Trzeba się im przeciwstawić, poświęcić własne życie dla kraju, własnego syna i towarzyszy, walka ze złem jest najważniejsza. A teraz idźcie proszę się zaciągnąć i zmieniać świat na lepsze. Zgodnie z dawną tradycją kina Grecy są wysportowani i piękni, a Persowie mają odpychające twarze. Śmiesznie też wygląda pokazanie niewolników. Ateńczycy też ich mają, ale tylko migają w tle, ale już u Persów są eksponowani za każdym razem jak statki gdzieś płyną. Zabawnie wygląda stosunek ciał na ekranie - na jednego trupa Greckiego przypada z 20 wrogich przez to nie czuć dramatyzmu bitwy skoro nasi nie przegrywają tylko jest mówione jak to się im źle dzieje.
- niby przeciwwagą dla prostej konstrukcji dobrzy/źli miała być postać Artemizji granej przez Eve Green, ale jej historia jest dziwna. Niewolnica grecka, wychowana przez Persów gdzie zrobiła karierę wojskową, a teraz chcę się mścić na swoich oprawcach. Przerysowana, ale przyjemna dla oka i chyba z zupełnie niepotrzebnym backstory bo nie wiele z niego wynika poza jej kompleksem niższości i chęcią dominacji.
-film powstał na bazie jeszcze nie wydanego komiksu Kserkses można więc wnioskować, że odegra on dużą rolę w filmie. Wnioskujcie dalej. Jest na początku, pokazano jego mistyczny origin i potem przewija się w tle. A jego origin to kolejna z wielu dziwnych scen, które nie pasują do reszty. W skrócie to Artemizja zrobiła z niego boga, ale sensu w tym nie było żadnego. Niby miała plan, ale był on tak skomplikowany, że go nie zrozumiałem. Bo jeśli jej jedynym celem był najazd na Grecję to fatalnie to rozegrała.
- podobała mi się za to muzyka. Blisko Wschodnie klimaty idealnie pasowały do opowieści i jej dynamika komponowała się z akcją. Fajne też było animowane outro, najładniejsze efekty komputerowe wygenerowane przez cały film. Reszta była wystarczająca, ja lubię tą przerysowaną konwencję więc kupuje niebieski ekran. Szkoda tylko, że tak źle go wykorzystano.

OCENA 2/6

Gravity
- o Grawitacji dużo się nasłuchałem po premierze dlatego podchodziłem do niej pełen obaw, ale  też wiary. I się nie zawiodłem bo to film idealnie trafiający w moje gusta. Nie pusty blockbuster, ale film z przekazem i symbolizmem. Pewnie sporo osób będzie narzekało, że z zbyt nachalnym i pretensjonalnym, ale lepsze to niż ledwie widoczna subtelność. Jest to film nie tylko o babie w kosmosie, która próbuje przeżyć. To film o ponownych narodzinach, hartowaniu się siły w jednostce, woli przeżycia i tym co po nas zostanie. Nieustannie jest też przypominane o odwieczny krąg życia i śmierci. Ja to kupuje. 
- jednak jak mądry nie byłby to przekaz to najistotniejsze jest to co się dzieje na ekranie. Jest to prosta historia gdzie prawo Murphyego osiągnęło największą wartość. Wszystko się pieprzy, bohaterka walczy z kolejnymi przeciwieństwami i na nowo uczy się żyć. Od jednego niebezpieczeństwa w drugie z niewielkimi chwilami wytchnienia, które budzą emocję. Prostota, ale efektowność przekazu. 
- wszystko to ogląda się z zapartym tchem bo strona techniczna filmu jest fenomenalna. FENOMENALNA. ogromnie żałuje, że nie widziałem go na dużym ekranie z dobrym nagłośnieniem. Bajeczne zdjęcia pokazujące piękno i majestat kosmosu podkreślane przez długie ujęcia. O pierwszych kilkunastu minutach filmu mówiło się jeszcze przed premierą bo nie mają żadnych cięć, ale dalej jest równie ciekawie. Ordynarnych cięć jest niewiele, większość jest maskowana przez pracę kamery przez co wydaje się, że jest więcej ujęć tego typu. Do tego kamera swobodnie dryfuje i zatrzymuje się w dziwnych miejscach jak hełm bohaterki. Dużą wagę przyłożono też do poszczególnych ujęć gdzie obraz przejmuję rolę narracyjną.
- Grawitację obejrzę jeszcze raz. Znając przesłanie lektura będzie jeszcze ciekawsza. Do tego będę mógł jeszcze bardziej popodziwiać efekty bo naprawdę jest czym się zachwycać. 

OCENA 5.5/6


The Raid 
- dawno 90 minut nie minęło mi tak szybko. The Raid to zastrzyk adrenaliny zakrzywiający czasoprzestrzeń. Włączasz film, chłoniesz go, a za moment już jest koniec i leci lista aktorów. Jest tak dobrze. Nie sposób oderwać wzroku od ekranu by nie uronić choćby sekundy. Tego właśnie się spodziewałem słuchając głosów zachwytu, ale obawiałem się, że będę wybrzydzał. Nic z tego. Dołączam do chórku i będę piał peany o dziele Garetha Evansa.   
- ciężko mi się do czegoś przyczepić, jestem niemal bezkrytyczny dla historii, którą mi zaserwowano. Fabularnie jest prosto - oddział policjantów, jeden budynek i walka o przeżycie. Trafia się kilka zwrotów fabularnych, dorabiana jest głębia dla tej opowieści, ale to tylko pretekst dla pokazania baletu śmierci. Jednak udało się stworzyć wyrazistych bohaterów, nadać im osobowość i sprawdzić, że są odróżniali od siebie. Chciałoby się jednak więcej charakterystycznych postaci i wyraźnych osobowości po stronie "dobra". Również sprawa dialogów została sprowadzona do minimum. Bohaterowie niewiele ze sobą rozmawiają, a jak już to robią nie są to puste wymiany słów i powtarzanie znanych zwrotów mimo, że historia i zwroty akcji oparte są na dobrze znanych tropach.
- jednak tego filmu nie ogląda się dla fabuły czy postaci. Jego ogląda się dla niesamowicie pokazanej akcji. Przy odrobinie wyobraźni film można podzielić na dwa segmenty "strzelany" i "kopany". Pierwsza część to niesamowicie klimatyczna akcja policjantów. Pierw motywująca odprawa, potem taktyczne przeprowadzenie akcji i powolne przedzieranie się przez budynek. Cały czas czuć rosnące napięcie i oczekiwanie na ten jeden błąd. Do czego szybko dochodzi i następuje niesamowita wymiana ognia. Szybka, intensywna i brutalna. Niesamowicie żałuje, że nie oglądałem filmu na kinie domowym. Świszczące kule i dźwięk rozrywanego mięsa w 5.1 byłby smakowitym doświadczeniem. Zwłaszcza wybuchowy finał z śmiercionośną lodówką. Indiana mógł jej użyć jako mobilnego bunkra atomowego, ale wolę jej pomysłowe zastosowanie z The Raid. Niesamowicie mnie ucieszył realizm wymian ognia. Celność z obu stron jest na odpowiednim poziomie, amunicja szybko się kończy bez zbytecznego dramatyzmu i charakterystycznego "i am out", a trafienie wyglądają niesamowicie sugestywnie.
- jednak prawdziwa uczta zaczyna się gdy pięści idą w ruch. Można się odrobinkę przyczepić, że niemal cały oddział policji to specjaliści od sztuk walki, ale nie ma to sensu skoro sprawia tyle radości. Niezwykłe sceny pojedynków jeden 1 vs 1, 2 vs 1 czy starcia z tłumem. Efektowna choreografia walk, ale nie przesadzona, przy użyciu noży, pałek policyjnych, elementów umeblowania, ścian i własnych kończyn nie raz zaskakuje. Zwłaszcza momenty fatality. Brutalne zgony gdy mimowolnie z ust wydobywa się "o fuck" lub inna dowolna onomatopeja będącą mieszanką niedowierzania, odrobiny współczucia i zachwytu nad kreatywnością ludzi za to odpowiedzialnych. Walki są długie, ale się nie dłużą. Kamera często zmienia położenie, jednak nie czuje się nadmiaru cięć, które często psują efekt. Mi się najbardziej podobały starcia przy użyciu noża. Krótkie i precyzyjne cięcia oraz pchnięcia czego skutkiem są rosnące plamy krwi i jęki poturbowanych w tle.
- nie znam aktorów z filmu, nie próbowałem zapamiętać ich naziwsk, ale gdy będzie mowa o filmie mi przypomni się Gareth Evans. To on stał za scenariuszem, montażem i reżyserią. The Raid to jego dziecko, które powinno przynieść mu większy rozgłos. Na prawdę dziwie się, że jeszcze nikt w Hollywood nie zaproponował mu kręcenia jakieś wysokobudżetowej produkcji. Nadawałby się idealnie. Potrafi wykorzystać perspektywę by podkreślić obecną sytuację, idealnie prowadzi destrukcję otoczenia, umie wykreować sugestywny klimat oraz budować i podtrzymywać napięcie przez cały film (nawet w wydawałoby się spokojnych scenach!). Wie też jak korzystać z muzyki. Dynamiczna i rytmiczna podczas starć z mocnymi basami urywa się gdy padnie ostatni cios. Buduje to niesamowite wrażenie. Często eksperymentuje też z położeniem kamery np. przed lufą pistoletu lub niemalże na głowni siekiery podczas rąbania podłogi co sprawia niesamowity efekt i przypomina mi niektóre momenty z Breaking Bad gdzie też lubiono siębawić w ten sposób.
- film ma jeszcze jedną zaletę. Ogólnie pojęty klimat. Niezwykła brutalność to tylko wierzchołek. Całości dzieje się w jednym wielkim bloku i czuć klaustrofobię, ograniczoną powierzchnię akcji i zaszczucie bohaterów. Są w klatce z wściekłymi zwierzętami i próbują przeżyć na każdy możliwy sposób. Czuć też syf meliny, w której tą walkę prowadzą. Ludzie są zdegenerowani, odpychający i prosto pisząc brzydcy. W tle obskurne rysunki, zniszczone mury, zaniedbane mieszkania pełne lokatorów myślących tylko o kolejnej działce lub chcących zabić policjantów by uzyskać obiecaną nagrodę od głównego bossa. Antagonisty jest odrobinę przerysowany, ale pozytywnie. Evans nie poszedł z nim w absurd czy przesadną groteskowość, ale stworzył bezwzględnego paranoika pławiącego się w śmierci i zapewne kąpiącego w krwi noworodków i dziewic.
- jeśli ktoś spyta się mnie o jakiś film akcji to pierwsze co to polecę The Raid. Spytam się pierw czy nie jest nadwrażliwy na krew, jeśli stwierdzi, że nie, będzie musiał obejrzeć. Bo to jest pierwszorzędny film akcji (choreografia, reżyseria, ciągłe napięcie) z solidną otoczką (fabuła, postacie). Ja jak najszybciej muszę zabrać się za drugą część. Tym bardziej, że dwie najczęściej pojawiające się opinie to "lepszy od jedynki"
 i "słabszy od jedynki".

OCENA 5/6

niedziela, 20 lipca 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #94 [14.07.2014 - 20.07.2014]

Seriale są dziwne. Gdy kończy się sezon dopada mnie uczuci smutku i wiem, że będę tęsknił za nim kilka najbliższych miesięcy. Natomiast gdy już wraca nie mogę się za niego zabrać. Działa to też w drugą stronę. Słaba seria kończy się przeciętnym finałem, a po ośmiu miesiącach można nareszcie odpocząć od bohaterów, których się nienawidzi. Tylko, że mijają dwa kolejne, a ja już obejrzałbym kontynuacje. Tak jest z Masters of Sex i Arrow. Jeden z najlepszych seriali zeszłego sezonu wrócił, a ja jeszcze nie widziałem premiery drugiej serii, a wiem, że skończy się na zachwytach. Za to nie mogę się doczekać Arrow. Nie dla głównego bohatera czy historii. Dodatkowo zapowiedzi twórców o większej roli Lauriel nie nastrajają optymistycznie. Jednak chcę zobaczyć jak będzie działało wspólne telewizyjne uniwersum DC jak szumnie można nazwać The Flash i Arrow chwilowo zapominając o nadchodzącym Gotham i Constantine. Mark Pedowitz, prezydent The CW podczas TCA powiedział  "You will see characters shifting over, villains shifting over, more and more this season.". I to nie byle co. Seriale mają przenikać się w mikro jak i makro skali. Choćby w czwartym odcinku Felicity pojawi się w The Flash, a ósme odcinki obu produkcji będą stanowić jedną, dwugodzinną (minus reklamy) historię. A co jeśli w tym lub następnym sezonie powstanie kolejny spin-off? Wtedy będzie można mówić o pewnym sukcesie DC, które nieudanie próbuje tworzyć swoje filmowe uniwersum i konkurować z Marvelem od lat. Inną ciekawostką z produkcji The Flash jest angaż przeciętnego aktora i obiecującego scenarzysty Wentwortha Millera do roli Captain Cold. Fajnym smaczkiem byłoby jego szybkie schwytanie i danie mu historii w więzieniu.

Stacja The CW zaskoczyła mnie jeszcze dwukrotnie w tym tygodniu. Głównie pozytywnymi opiniami krytyków o Jane the Virgin. Serialu nie mam zamiaru oglądać, ale jeśli Tim Goodman z The Hollywood Reporter zachwyca się serialem od tej stacji to wiec, że coś się dzieje. Dla mnie o wiele ciekawsze jest info o 16 odcinkach drugiego sezonu The 100. Najlepszy serial stacji od lat, dostaje ograniczoną liczbę odcinków (ale o 3 więcej niż przy S01) i to jest dobra wiadomość. Znaczy to mniej miejsca na zapychacze oraz bardziej przemyślaną historię. Ja już się nie mogę doczekać bo ten serial to największe zaskoczenie sezonu jak i skok jakościowy po pilocie. Młodzieżowa krzyżówka The Walking Dead, Lost i Battlestar Galactica, która nie raz potrafi pozytywnie zaskoczyć. 

W zeszłym SPT linkowałem do 20 sekundowego teasera Homeland. Dzisiaj mam dla was minutowy trailer i plakat. Obawy i nadzieje wciąż te same. Muszę jednak przyznać, że sceny w mieście i umiejscowienie akcji w Pakistanie z miejsca zwiększają moje zainteresowanie. Tylko czemu Carrie znowu zmaga się sama ze sobą? Już od dawna mam dość jej choroby, a twórcy dalej postanawiają wałkować ten temat. Teaserek dostarcza dla odmiany stacja FX. Zapowiada on powrót finałowej serii Sons of Anarchy. Premiera już 9 września 105 minutowym odcinkiem. Liczę na dramatyczne i nieszczęśliwe zakończenie SAMCRO oraz szybką zapowiedź prequela z The First 9, o którym od dłuższego czasu opowiada Kurt Sutter. 

Co słychać u seriali wciąż w fazie produkcji? Również dużo dobrego, ale to tylko preludium tego co będzie się działo od najbliższej środy i wielce oczekiwanego San Diego Comic-Con. Już mam ciary na plecach i niecierpliwie przebieram nóżkami. Zwiastun obyczajowego The Affair można potraktować jako przystawkę. Dramat o związkach i obsesji z znakomitą obsadą (Dominic West, Ruth Wilson, Maura Tierney i Joshua Jackson) może być ciekawym urozmaiceniem ramówki Showtime i udanie zapełnić w październiku dziurę po Masters of Sex. Tak przy okazji, ciekawe czy Open od HBO doczeka się w końcu zamówienia. Przenosząc się do ciekawszego dla mnie gatunku zarzucam trailerem 12 Monkeys. Niby kolejny telewizyjny remake filmowego hitu. Niby stacja Syfy, która ostatnio tylko zawodzi oczekiwania. Ale wygląda to lepiej niż powinno. Do styczniowej premiery jeszcze dużo czasu, ale wydaje mi się, że serial nie zwiedzie. Sporo tu ludzi od Nikity (aktorzy, producenci i scenarzyści), a to nastraja optymistycznie. Do tego serial z gatunku sci-fi zawsze jest mile widziany. Mile widziana jest też Deborah Ann Woll (Jessica z True Blood), która po zakończeniu pracy nad wampirzym serialem dołączyła do rodziny Marvela wcielający się w Karen Page w Daredevilu od Netflix. Kolejny powód by oczekiwać tego serialu. Zdjęcia na planie już ruszyły więc może jakiś teaserek na Comic-Con? 

SPOILERY

 24 S09E12 Day 9: 10:00 PM-11:00 AM
- nie wiem co się ze mną dzieje. Uwielbiałem osiem sezonów 24, mocno oczekiwałem tego powrotu, a gdy już się zjawił ja na przemian czuje zadowolenie i irytację. Tym większą, że sporo osób wystawia dużo wyższe oceny kolejnym odcinkom niż ja. Chciałbym czuć tą nieskrępowaną radość z oglądania, a nie potrafię. Sezon był mi bardziej obojętny niż powinien przez to ostatni odcinek nie wstrząsnął mną zbytnio. Fajnie oglądało się strzelającego Jacka i pogoń za Changem, dużo było tu porządnej akcji z niezłą oprawą dźwiękową, ale mi czegoś zabrakło. Jakiegoś mocnego zakończenie i uczucia zagrożenia. Widmo wojny to za mało. Był to naiwny wątek, który o wiele lepiej wyglądałby rozpisany na minimum 10 odcinków. Trzy ostatnie odcinki to nudna zabawa w ganianego i zbliżający się finał, który rozczarował.
- śmierć Audrey powinna mnie ruszyć. Nic z tego. Za mało miała scen z Jackem, jej postać była już nudna i nie potrafiła obchodzić. Autentycznie się jej współczuło po tym co przeszła, ale zrobienie z niej współpracownika ojca odebrało mi całe to współczucie. Bardziej ruszyła mnie scena Hellera mówiącego o swojej chorobie lub jego omdlenie gdy dowiaduje się o śmierci córki. Poradził sobie z kryzysem, jego choroba nie wpłynęła na jego wybory, ale to ta osobista tragedia go zdewastowała, a najpotężniejszy człowiek na ziemi stał się niedołężnym dziadkiem. 
- ścięcie Changa było absurdalne, ale pokazało jakim badassem jest Jack. Scena godna zapamiętania. Już pal licho przypadkowe katany na rosyjskim statku. Nielogiczności było więcej w odcinku, ale umiejętnie były przykryte. Chociaż takie szczegóły jak Chloe pracująca na swoim starym laptopie, upośledzone pojedynki hakerskie czy telefon Kate do Jacka w środku akcji trochę irytowały.
- za dziesiąty sezon trzymam kciuki. Jego prawdopodobieństwo wynosi jakieś 50%. Z tego powodu nie rozumiem trochę scenarzystów fundujących taki  cliffhanger. Jack oddaje się w ręce Rosjan by uratować Chloe i koniec. Delikatna powtórka akcji z Chińczykami. Chciałbym zobaczyć co dalej, ale trochę się obawiam dalszego ciągu. Nie podobał mi się "epilog" czyli ostatnie minuty odcinka dziejące się 12h później. Już wolałbym by całość zamknęła się w czasie rzeczywistym z czym nie byłoby zbytniego problemu zamiast naciąganie dopełniać tytułowe 24 godziny.

OCENA 4/6

Alias S02E03 Cipher
- na niedobór atrakcji nie można narzekać. Pierw Syd sabotuje chińską misję kosmiczną, a potem jedzie na wyprawę do syberyjskich jaskiń. Szkoda tylko, że jakoś nie jest na takim samym poziomie co różnorodność. Niektóre sceny niesamowicie naiwne i sztucznie wyglądające. Jak choćby "walka z czasem" na Sri Lance. Już scenarzyści daliby sobie spokój z zagrożeniem życia bohaterki skoro wiadomo, że nic się jej nie stanie. Średnio kupuje też super satelitę, kompleks jaskiń w kształcie symbolu Rambaldiego i schowaną tam magiczną pozytywkę. Zbyt to dziwaczne. Jednak dalej przyjemnie ogląda się do obiadu.
- dużo lepiej wypadają sceny z starszymi aktorami, te bardziej statyczne, nastawione na relacje między nimi. Sloan przeżywa śmierć Emily i ktoś się nad nim znęca, a Irina gra na emocjach męża i córki. Świetna muzyka w jej celi, nastrojowa i z odrobiną smutku i żalu.
- Sark wrócił! Dobrze go widzieć, złe postacie zawsze dodają kolorytu serialowi. Liczę, że przyszły odcinek zmusi Syd i jego trudnej współpracy by wydostać się z jaskini.

OCENA 4/6

Alias S02E04 Dead Drop
- niestety cliffhanger poprzedniego odcinka został rozwiązany błyskawicznie i nie niósł ze sobą żadnych konsekwencji. Oczywiście serial nie poszedł dalej tropem Rambaldiego i wrócił do wątku Iriny. Niby prosta szpiegowska opowieść, ale z małymi twistami gdzie Sydney jest przez wszystkich wykorzystywana. Ojciec wprowadza ją w pułapkę by zdyskredytować byłą żonę co idzie mu świetnie, a Sark używa jej by znaleźć rejestr. I też mu się udało tylko miał mały wypadek na końcu. Przyjemne wątki, dużo akcji zwłaszcza w Moskiwie, ale dalej, nie ma nic szokującego.
- pozostałe historie przyjemnie ciągną się w tle i służą do budowania świata i postaci. Will na odwyku to zaledwie zapychacz, ale nachodzenie Sloana przez ducha żony jest ciekawa i ogromnie jetem zainteresowany kto się nad nim tak znęca.

OCENA 4/6 

Teen Wolf S04E04 The Benefactor 
- to było zaskakujące. Człowiek bez ust nie okazał się głównym przeciwnikiem sezonu, ba człowiek bez ust został wykreślony z równania i to w całkiem efektowny sposób. Wiać po kim Malia posiada nieokrzesaną dzikość. Peter był cudowny, chociaż trochę szkoda, że nie próbowali przesłuchać człowieka z toporkiem. Ogólnie motyw sezonu dobrze się zapowiada bo jest wielka tajemnica. Wygląda na to, że nieznany Dobroczyńca ustanawia nagrody pieniężne za nadnaturalnych. Chciałoby się rzecz, że sezon na polowania zostań otwarty. Kto nim jest? Pewnie jakaś znana postać. Pierwszy na myśl przychodzi papa Chris zwłaszcza, że hasło do strony to Allison. Tylko to byłoby zbyt proste. Kate? A może szykuje się jakiś inny powrót. Na pewno wiążę się w to jakiś sposób z zemstą.
- Lydia to najfajniejsza deus ex machina. Dzięki niej w zupełnie nadnaturalny sposób rozwijane są kolejne wątki i wcale to nie przeszkadza bo twórcy serwują świetne, schizowe sceny. Jak choćby tutaj głuchy pokój, panikę po rozlaniu wina czy w końcu wychodzące głowy z ściany. Cudownie to wygląda i tego typu rzeczy nigdy mi się nie znudzą w tym serialu.
- o ile wcześniej mogłem mieć jakieś wątpliwości co do Mali/Stiles to teraz już jestem 100% za nimi. Są razem cudowni. Może scena w piwnicy nie wyszła zbytnio dramatycznie, ale już próba wiązania i przyłapania przez szeryfa to jedna z fajniejszych scen odcinka.
- tak jak się obawiałem, najsłabiej wypada wątek Liama. Scott nie nadaje się na alfę, jest mnóstwo żenujących sytuacji i tylko czasem śmieszył. Dalej nie mogę patrzeć jak alfa dostaje od bety, który nie przeżył swojej pierwszej pełni. Przecież Scott powinien być kilkukrotnie silniejsze zwłaszcza, że ma swoją watahę.

OCENA 4.5/6

The Strain S01E01 Night Zero
- wielce oczekiwana premiera. Serial, na który czekałem odkąd go zapowiedzieli, dobrych parę lat. I im bliżej premiery tym mniej miałem na niego ochotę bo telewizję atakowały kolejne średniaki i obawiałem się, że z nowym tworem Guillermo del Toro będzie podobnie. Niestety miałem rację. Tragedii nie ma. Serial dobrze się prezentuje, został sprawnie wyreżyserowany, udało mu się w pewnym momencie zbudować całkiem niezłe napięcie. Ceni się też okropne "wampiry" i mistyczną aurę tajemnicy z niepokojącą tajemnicą z przeszłości. Tylko, że entuzjazm opadł jeszcze bardziej niż na chwilę przed premierę.
- ciężko było mi się wkręcić w opowieść. Pilot był zbyt długi, rozwleczony i zbyt często nużył. Dialogi był zbyt długie i niewiele wnosiły, często też operowały banałem. Trafiały się tez dziury logiczne w scenariuszu i zbyt dużo oklepanych schematów (choćby kłótnia o zwierzchnictwo; słyszę głosy, nic nie ma, nagły atak). Brakuje tu czegoś oryginalnego, czegoś co by zmuszało do pochłaniania historii. Na razie są to opowiastki o ludziach, spina je jedna klamra, ale niektóre wątki dzieją się w zbytniej separacji od innych. Mam też problem z postaciami. nie mogę zapamiętać imion, na chama są pisane by były fajne, a ja tylko kiwam z pobłażaniem głową i nie mogę się nimi przejmować.
- od serialu oczekuje więcej napięcia w przyszłości. Zwłaszcza lepszego rozłożenia akcentów w odcinkach, a nie na jak tutaj na ostatnie kilkanaście minut gdy coś się zaczęła dziać. Marzy mi się by The Strain przerodziło się w vampire apocalypse z ludźmi żyjącymi w podziemiach i walczącymi o przeżycie. Byłaby to idealna alegoria naszego świata. W końcu w serialu wampiry reprezentowane są przez potężne korporacje, który w normalnym świecie wysysają życie z ludzi. Oby serial czymś zaskakiwał, a nie był zachowawczą historią z dreszczykiem.

OCENA 3.5/6

True Blood S07E02 I Found You 
- poprzedni odcinek pozwalał żywić nadzieje, że ten sezon nie będzie taki tragiczny. Niestety jest, nawet gorzej niż się obawiałem. Pełno nudnych dialogów, długich i nic nie wnoszących scen oraz naiwność scenariusza. Serialowi wyraźnie brakuje flow, nie potrafi niczym przykuć do ekranu zwłaszcza jak porusza ludzkie sprawy. Z psychologii tłumu powinien dostać naganę z odwzorowania klimatu vampire apocalypse jeszcze gorszą ocenę. Ja rozumiem, że Bon Temps jest na jakimś zadupiu Luizjany, ale kompletne odcięcia od świata jest zupełnie nie przekonujące. Tak jak wymarłe miasteczka. Może i fajnie to wygląda, ale za nic nie mogę w to uwierzyć. Przecież wampiry nie mogą wchodzić do obcych domów i działać za dnia! W takim wypadku przeżycie nie powinno być nawet najmniejszych problemem.
- nie mam pojęcia o czym był ten epizod. Postacie dostały trochę czasu, ale zewsząd atakował chaos. Tym większym błędem było umiejscowienie akcji w ciągu dnia. Toż to samobójstwo w serialu gdzie najciekawsze postacie to wampiry. Wolałbym więcej chorego Eryka, Jessicy próbującej się kontrolować, Will i Violet próbujących się odnaleźć i klnącej Pam. Zamiast tego mam Sookie czytającą pamiętnik martwej dziewczyny, panikujący mieszkańcy, Lattie Mea uzależnioną od V i mnóstwo pustych scen.

OCENA 2/6

wtorek, 15 lipca 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #93 [07.07.2014 - 13.07.2014]

Autentyczna sytuacja. Gramy z znajomymi w piłkę. W pewnym momencie jeden z nich pyta się co ja teraz robię skoro są wakacje i wszystkie seriale się pokończyły. Czasem zazdroszczę tej błogiej nieświadomości i chciałbym by przez dwa czy trzy tygodnie nie wyszedł nowy odcinek żadnego serialu. Tylko po to by zaostrzyć apetyt na więcej. Obecnie jestem na bieżąco z sześcioma emitowanymi produkcjami. To zaledwie jeden odcinek dziennie. Nie jest źle (zwłaszcza, że się mocno ograniczam i nie zamierzam sprawdzać premier zapowiadających się na crapy - Dominion, The Last Ship, Extant, średniaki takie jak Falling Skies, Defiance czy Under the Dome już dawno rzuciłem), mimo to i tak mam już drobne zaległości. Wszystkiemu winny Teen Wolf i jego magnetyczna moc przyciągania. Z pozoru "głupi" serial, puste paranormal romance zmieszane z teen highschool drama, ale właśnie, to tylko pozory. Ciesze się, że mogę teraz z tygodnia na tydzień sięgać po nowy odcinek i siedem dni żyć w niepewności i pytaniem, "co dalej?". Dla mnie okres oczekiwania jest jednym z fundamentów serialu jako produktu popkultury. Dlatego tak bardzo jestem negatywnie nastawiony do wypuszczania na raz całych sezonów. Jest to zbyt złożony problem by pisać o nim teraz po łebkach, może w przyszłości powstanie o tym notka. 

Tydzień temu pisałem, że ruszyła machina produkcyjna i zaczynają wypływać kolejne wiadomości o powracających serialach. Choćby plotki o Colinie Farrellu i Taylorze Kitschu w drugim sezonie True Detective. Wcześniej Nic Pizzolatto mówił, że w główną postać wcieli się kobieta. Jednak zmieniła mu się koncepcja i zapewne feministyczne portale znowu będą go oskarżały o mizoginię Wolę dostać pełną i przemyślaną historię niż zagrywkę pod publiczkę. Chociaż marzy mi się by w trzeciej serii w duet prawdziwych detektywów wcieliła się Glenn Close i Tatiana Maslany. 

Zeszły tydzień obrodził w zwiastuny. Na chwilę wpadł pewien jeździec z mglistego Sleepy Hollow. Chciał tylko dać znać, że żyję i wszystko z nim w porządku. No może poza brakiem głowy. Pełny materiał zapewne dopiero w Sand Diego. Równie króciutki teaser wrzuciła stacja Showtime zapowiadając Homeland. Muszę przyznać, że trochę (no dobra bardzo, bardzo) obawiam się tego sezonu bo serial od kilkunastu odcinków męczy mnie. Nie potrafi opowiedzieć dobrej historii i rozmienia na drobne bohaterów karząc Clare Danes w kółko grać wariatkę. Robi to przekonująco (zapewne ćwiczy razem z swoim mężem, Hugh Dancy), ale ile można? Niepokojące są też informację o dramie z dzieckiem, jak z serialu ABC lub tasiemca z Ameryki Południowej. Jednak z drugiej strony mowa jest też o powrocie do korzeni i nowym początku, pracy w terenie orazi komentarzu politycznym do obecnej sytuacji w Afganistanie. Trzeci trailer przedstawia ponad minutę z powrotu Doktora. Dwa słowa - monster movie! Mimo wybrania niemal dwukrotnie starszego aktora nie zapowiada się by zabrakło szaleńczego tempa i biegania. Będzie też mrocznie, ale dzisiaj wszystko musi być mroczne.

Obecnie w Stanach odbywa się Television Critics Association Press Tour czyli kilkunastodniowa impreza podczas, której przedstawiciele stacji próbują oszukać dziennikarzy, że nadchodzi globalna rewolucja i każdy nowy serial będzie hitem na miarę Friends i The Sopranos. Pojawiają się też konkretne zapowiedzi, wywiady z aktorami i prezydentami stacji (brakuje Kevina Reilly'a...). I tak - Orphan Black doczekał się trzeciego sezonu (oficjalne potwierdzenie oczywistości), Knick dostał drugi mimo, że pierwszy odcinek dalej czeka na emisję (typowa praktyka płatnych kablówek), to samo spotkało Mataodra, którego obejrzy zaledwie garstka ludzi. Jednak o wiele ciekawsza była zapowiedź nowego serialu o sztukach walki od AMC (i jednego z producentów Smallville...) oraz serialu fantasy na podstawie książek Terryego Brooksa od MTV. I to zapowiedź Shannary jest najciekawszą informacją. Niegdyś muzyczna stacja coraz śmielej poczyna sobie na rynku produkcji fabularnych i ma na swoim koncie już kilka sukcesów. Choćby Teen Wolf czy ostatnio Faking It, a obecnie emitowane Finding Carter zbiera niezłe oceny. Czekam, tym bardziej, że to produkcja z gatunku, którego jest poważny niedostatek w telewizji. 

Skoro mowa o książkowych sagach fanasty to słówko o Grze o Tron. Michael Lombardo podczas panelu HBO powiedział, że brak książek nie będzie stanowił problemu podczas tworzenia serialu. Niby powiedział głośno to co wiadomo od dawna, ale zapewne uspokoi to parę osób. Ciekawe co będzie pierwsze - koniec serialu czy napisanie Winds of Winter przez Martina. Skoro mowa o wielkich serialach to w tym samym akapicie napiszę o spin-offie Breaking Bad. Better Call Saul zostało umiejscowione w 2002 roku, będzie miało asynchroniczną fabułę i jest szansa na powroty znanych twarzy. Można też zobaczyć dwa zdjęcia z serialu. Nie powiem, że jakoś specjalnie wyczekuje tego tytułu. Od samego początku jestem negatywnie nastawiony do pomysłu AMC, ale i tak sprawdzę i ufam w Vince Gilligana. Premiera w 2015 roku. W 2016 drugi, dłuższy sezon. 

W tym tygodniu ogłoszono nominację do nagród Emmy. Litania do wszystkich pominiętych byłaby zbyt długo. Znowu zlekceważono (łagodnie mówiąc) Tatiane Maslany więc nie ma sensu pisać o nagrodach, które nie odzwierciedlają obecnego stany przemysłu telewizyjnego. Jednak jeśli ktoś chcę sprawdzić co ogląda jury niech klika w link.



SPOILERY

24 S09E11 Day 9: 9:00 PM-10:00 PM 
- odcinek chyba był pisany łopatą. Dawno nie słuchałem takich drewnianych dialogów, pseudopompatycznych wyznać i kompletnie przerysowanych rozmów polityków. Ja mam uwierzyć, że tak wyglądała wymiana zdań między przywództwami dwóch mocarstw po zbrodniczym ataku na jedno z nich? Przecież to było żałosne, jak średniej klasy aktorzy czytający swoje role. Bez emocji i napięcia. Tak jak przez resztę odcinku, nie czuć było katastrofy i zbliżającej się. Przecież to powinien być główny motyw odcinka. Paniczna sytuacja, świat u progu katastrofy. Żałośnie wyglądały też "reportaże telewizyjne". Wystarczyło dać spanikowanych reporterów na krótką chwilę, a nie kilka razy pokazywać ludzi oglądających w telewizji płonący lotniskowiec i żółty pasek. Jednak najgorsza była rozmowa prezydenta z pułkownikiem o użyciu broni nuklearnej. Mamy dziesięć razy więcej więc Chińczycy powinni się nas bać. Z takim myśleniem anonimowy wojskowy nie powinien ukończyć szkoły oficerskiej, a co dopiero pracować w sztabie prezydenta.
- średnio mi się podobały sceny akcji. Początkowa to bezmyślne strzelanie w powietrze bo gdy scenariusz tego wymaga to celność Jacka spada z 90% na kilkanaście przy czym współczynnik dodge pozostaje na tym samym poziomie. I kolejny raz scenarzyści robią ze mnie idiotę gdy zmuszają bym uwierzył, że Jack w środku strzelaniny raptem uświadamia sobie, że skończyły mu się naboje, a potem zza zakręty wyskakują posiłki i nie pomyślą by wziąć jakiegoś zakładnika by go przesłuchać.
- scena z Boudreau równie mało ciekawa. Nudne przyznanie się do winy, że zrobił to dla dobra kraju, a potem pożal się Boże tajna operacja w willi Rosyjskiego polityka. Znowu - brak napięcia i wrażenie, że to nie powinno tak wyglądać. Jack bawi się w podchody, a potem robi wjazd na chatę. I pomyśleć, że kiedyś potrafił zaatakować prezydenta USA czy zrobić wjazd do chińskiej ambasady. Biedaczek się poważnie zestarzał.
- wątek Chloe to dalsze masakrowanie logiki i kpienie z widza. Wydaje mi się, że scenarzysta chciał napisać coś w stylu "a teraz wszyscy krzykną, że Chloe jest zajebista". Tylko, że w jej przypadku to niepotrzebne. Wolą ją gdy posługuje się sarkazmem po drugiej stronie komunikatora niż metalową rurką masakruje czterech zawodowców i ucieka z pędzącej ciężarówki i udaje się jej uciec. A potem zjawia się wojsko i radzi Changowi odjechać, a ten potulnie się słucha. Głupie? Bardzo. Jednak nie najgorsze. Najgorsze jest trzymanie na muszce Audrey na końcu odcinka. Bo tak. Miał wyjeżdżać z kraju, ale postanowił zabawić się jeszcze z córką prezydenta. Kogo to obchodzi, że brak w tym logiki.
- była jeszcze Kate. I to tyle. Postrzelała z Jackem, robiła za kierowce i tyle. Powoli z jej postaci robi się sztandarowy przykład jak zaniedbać postać i stwierdzić, że wystarczy jako tło.
- co było fajne w odcinku? Kilka pojedynczych i krótkich scen. Nawet nie pamiętam, których, ale wiem że momentami mi się podobało. Poza tym Heller i Eryk powiedzieli "damit".
- był to przedostatni odcinek, a ja jestem ogromnie rozczarowany. Nie czuć, że to finał sezonu. Co więcej, nie czuć, że sezon opowiada jakąś historię. Koniec końców okazało się, że to zbiór wątków, które do niczego nie prowadzą i brakuje im klamry bo za taką na pewno nie można uważać hakerskiego pudełeczka. Miał być osobisty sezon, powrót bohatera i jego krucjata, a ostatecznie wyszło byle co. Mimo wszystko chciałbym zobaczyć kolejny sezon jakikolwiek by nie był.

OCENA 2.5/6

Alias S02E02 Trust Me
- trochę się obawiałem matki Sydney, ale dobrze wpasowała się w serial. Przynajmniej na razie. Chłodna i zdystansowana siedzi w więzieniu i chcę gadać tylko z córką. Zupełnie jakbym oglądał The Blacklist tylko, że tutaj jest ciekawiej mimo, że nie ma wielkiej tajemnicy. Działania Iriny będą cały czas kwestionowane i emocjonalnie może to zdewastować jej rodzinę. Podoba mi się to. Oby tylko nie było zbyt długo ciągnięte. 
- sprawa odcinka niezbyt ciekawa. Nie potrafiła wciągnąć, a budowanie napięcia było bezpodstawne bo niemożliwym było nakrycie Syd przez Sloana. Niewielkim zaskoczeniem było częściowe niepowodzenie pierwszej misji, ale nie niosło to ze sobą zbyt dużych konsekwencji. Dobra robota, fajne zdjęcia i muzyka, ale tylko tyle. 

OCENA 4/6

Teen Wolf S03E13 Anchors
- Jeff Davis chyba czerpie przyjemność z przysparzania bólu swoim bohaterom. Obojętnie czy jest on fizyczny czy psychiczny, ważne by cierpieli. Śmierć mocno wpłynęła na główne trio i teraz są zawieszeni między życiem, a śmiercią. Nie wiedzą kiedy przeżywają halucynacje, mają problemy z kontrola i widzą martwych krewnych. Sceny Allison przerażające w kostnicy, incepcja Stilesa niesamowicie rozpisana, a cień w postaci wilkołaka rzucany przez Scotta  to mistrzostwo. Możliwe, że przez cały sezon bohaterowie będą musieli walczyć z swoimi demonami i nie mam nic przeciwko.
- w serialu pojawiły się nowe postacie. Nauczyciel i jego córka. I stawiam dolary przeciw orzechom, że w jakiś sposób są zamieszani w ponadnaturalne wydarzenia. Liczę, że Kira nawiążę bliższą relację z stadkiem Scotta bo już można stwierdzić, że jest całkiem fajna.
- morderstwo Mali średnio mnie interesuje, ale wiem, że się jeszcze rozwinie. Za to końcówka niezwykle intrygująca. Kto taki złapał Dereka i Petera? Argent? Raczej nie sądzę, może nowy łowca. Yukimura?

OCENA 5.5/6

Teen Wolf S03E14 More Bad Than Good
- dużo biegania w odcinku, radzenia sobie z własnymi problemami, kilka zabawnych scen i dramatów. Taki standard. Polubiłem Kire, która przyplątała się do Scotta. Może jednak nie ukrywa żadnej tajemnicy, ale nie koniecznie jest to samo z jej ojcem.
- Scott zaryczał jak prawdziwy alfa, Allison odzyskała pewność, a Stiles znowu umie czytać jednak nie sądzę by to był koniec ich problemów. Raczej początek kolejnej wielkiej przygody. Fajnie, że nowa nowa postać kobieca dołącza do stada, ale na razie ciężko coś powiedzieć o Mali.
- Derek i Peter zostali porwani przez jakiś latynosów, uratowała ich kobieta, która powinna być martwa, a w problemy wynikły z poszukiwania dobrze znanego celtyckiego symbolu. Kolejna tajemnica. Tylko czy ma to jakiś związek z bardzo dobrze znanym drzewkiem?

OCENA 4.5/6

Teen Wolf 03E15 Galvanize
- nie trzeba było długo czekać by okazało się, że z Kirą jest coś nie tak. Pochłania elektryczność? Czym więc jest? I jak to się łączy z przeszłością jej matki. I kim są ci zamaskowani ludzie atakujący Issaca. Teoretycznie ich maski przypominają te z kultury wschodniej jednak w tym serialu nie można być niczego pewnym.
- strasznie mi się podobało jak pokazano zamachowce, morderce dzieci, który atakuje nadnaturalnych i nikt mu nie wierzy. Jednak sama pogoń za nim dosyć spokojna. Dobrze, że w to wszystko była wplątana Lidia i jej zabójczy krzyk.
- wątek Dereka i Petera zbyt wolno się rozwija w tej połowie sezonu. Kończy się cliffhangerami i nic nie wyjaśnia. Może w następnym odcinku wyjdzie sekret z przeszłości Petera.

OCENA 4.5/6

Teen Wolf S03E16 Illuminated 
- no dobra kim są ci zamaskowani wojownicy działający jedynie w nocy i w jaki sposób są powiązani z Argentem. Przecież wyszli z drzewa, mają w oczach świetliki więc musieliby być jakoś powiązano z druidami. Do tego atakowali jedynie stadko Scotta jakby chcieli ja oznakować, lub chociaż zaznaczyć kto ma nadnaturalne zdolności. W jaki sposób Argent miałby być z nimi powiązany w przeszłości? I czy rzeczywiście trop z Yukimurą jest właściwy?
- w międzyczasie doszło do zbliżenia Scotta z Kirą i fajnie bo to słodka parka i trochę doskosznia od Allison, która całkiem nieźle radzi sobie z Issackem. Włamanie na komisariat wyszło fajnie, ciekawe co takiego zrobił tatuś Scotta, że wszyscy go nienawidzą.
- Stiles?! Serio?! No to się porobiło. Dawniej Lydia była tą szaloną, teraz pupilek publiczności kazał zamordować Kirę i nawet nie zdaje sobie sprawy jak i czemu. Kolejna wielka tajemnica czeka na rozwikłanie.

OCENA 4.5/6

Teen Wolf S03E17 Silverfinger
- trochę zbyt spokojny odcinek, można było to lepiej rozegrać, pokazać więcej scen w domu, wprowadzić klimacik zaszczucia i walkę z czasem. Zamiast tego był on zbyt rozlazły, za dużo wątków, ale i tak bawiłem się doskonale. Najśmieszniejsze było wyjaśnienie czym jest Kira. Wielka niepewność, snucie domysłów przez nią i Scotta, a potem przychodzi Derek i jakby nic oznajmia, że to Kitsune.
- Stiles jest tym złym w tym sezonie czyli przypomina się szósty sezon z Buffy z Dark Willow. Jednak myślę, że tutaj inaczej to pociągną tym bardziej, że Stiles jest nieświadomy tego co się z nim dzieje. Szkoda trochę, że Scott i Allison również nie mają mrocznej duszy bo wtedy stawka byłaby dużo wyższa. I ciekawe jak to się wszystko wiążę z matką Stiles. Nie wierzę w przypadki.

OCENA 4/6

Teen Wolf S03E18 Riddled
- nie ma nic gorszego niż skończyć odcinek w samym środku. Toż to znęcanie się nad widzem. Kirze nic się nie stanie, to pewne, ale chcę zobaczyć co dalej, czy spotka swoją matką i czy to wszystko było zaplanowane  przez Stiles. Wątek jego mrocznego cienia jest coraz ciekawszy, zatacza coraz szerszy krąg i łączy się z nowymi postaciami czyli standard, ale dalej ogląda się to z niekłamaną przyjemnością. Najbardziej ciekawi mnie jednak Allison i jej nieodebrane połączenia. Czyżby ją też nawiedzały jakieś mroczne siły, a jej więź z Stilesem jest większa?
- Lydia próbuje zgłębić swoje moce, ale nie potrafi. Trochę drażniące jest, że przez tyle odcinków dalej po omacku się porusza, ale przynajmniej nie można narzekać na nudę. A jej krzyk dalej cudownie rozrywa bębenki.

OCENA 4.5/6 

Teen Wolf S03E19 Letharia Vulpina
- Stiles zniknął, Stiles znalazł się szybciej niż można się było spodziewać. Trochę szkoda. Szkoda też, że odcinek dosyć przewidywalny i łatwo można było odkryć masterplan Stilesa. Jedna poznawania jego kolejnych elementów sprawiało niekłamaną przyjemność. Pułapka podczas biegu, prezencik w autobusie i w końcu bomba na komisariacie. Świetne sceny pełne wzrastającego napięcia i oczekiwania na nieuniknioną katastrofę.
- wątek Petera zrobił się zbyt telenowelowy. Amnezja i zaginiona córką to do Mody na sukces lub Klanu. Jasne, Teen Wolf lubi korzystać z klisz, ale zazwyczaj je miksuje w pomysłowy sposób. Tutaj było nudno. Może Malia będzie fajną i ciekawą postacią, ale na to trzeba jeszcze czekać kilka odcinków.
- chcę bromance Dereka i Argenta. Ta dwójka powinna dostawać więcej czasu ekranowego bo aż iskrzy między nimi.

OCENA 4/6

Teen Wolf S03E20 Echo House
- odcinki w zakładach psychiatrycznych to zawsze wyzwanie dla scenarzystów. Tyle razy było to pokazywane, że teraz nie miało prawa zaskoczyć. Jednak niektóre sceny były niezwykle klimatyczne jak choćby końcowa zabawa z wiertarką. Prosty pomysł, ale przy sprawnej realizacji zostaje zmieniony w coś fascynującego. Szkoda, że trochę bardziej nie pociągnięto problemów Stilesa i nie dano kilku niepokojących wizji więcej.
- Malia wróciła i zapowiada się, że zostanie na dłużej. Teraz tylko czekać na jej spotkanie z tatusiem i szkolenie u niego lub Scotta. Nie powinno też zabraknąć trójkąta miłosnego z Lydia/Stiles/Malia. Co jak co, ale tego typu wątki serial ma już opanowane. Uczyć się na błędach i opanował już ten aspekt.
- sceny z bandą Scotta trochę rozczarowujące. Kira fajnie wymachuje mieczem, planowanie akcji przez Lidię zabawne, ale starcie z Kinkidem rozczarowało. Głównie dlatego, że Scott jest fatalnym alfą. Niby zyskał te wszystkie moce, ale wiele się nie zmienił. I chyba nigdy nie doczekam się jego wspólnego działa z resztą stada.

OCENA 4.5/6

Teen Wolf S03E21 The Fox and the Wolf
- typowy motyw Teen Wolf czyli zemsta powraca. Nie jest ona nadrzędna, robi tylko za tło, relikt przeszłości oddziałujący na teraźniejszość, ale jest obecna. Jak miałbym obstawiać powiedziałbym, że pojawi się również w kolejnej serii. Szkoda tylko, że historia Noshiko w tym odcinku specjalnie nie wciągnęła, a na wątek sezonu całość jest trochę zbyt przypadkowo, ale to też specyfika sezonu.
- strasznie mi się podobało, że wojsko amerykańskie zostało postawione w negatywnym świetle, jako ci którzy znęcali się nad internowanymi. Nie często to się pojawia w serialach, a tym bardziej nie spodziewałem się tego w produkcji młodzieżowej od MTV.
- świetna scena z Allison i szeryfem w windzie. Ona zawsze pewna siebie przechodzi delikatne załamanie i zaczyna wątpić w siebie. Jak to w tym serialu, postacie niosą ze sobą bagaż doświadczeń i nie są płytkie jak mogłoby się wydawać.

OCENA 4.5/6

Teen Wolf S03E22 De-Void 
- kolejny raz serial umiejętnie wykorzystuje znany motyw. Tym razem jest to wchodzenie w głowę i podróże po czyjeś podświadomości. Zakątki umysłu Stilesa szalenie fascynujące zwłaszcza ostatni widok pojedynku w japońską grę na pniu celtyckiego drzewa w sterylnej hali. Pięknie to wyglądało. Jednak jak miałbym się do czegoś przyczepić to do zbyt krótkiego czasu tej wycieczki.
- ostatnia scena z wymiotowaniem bandażem mocna, a potem napięcie stopniowo rosło podczas materializowania się Nogetsune i odwijania bandaża. Reżysersko pierwsza klasa.
- muchy wciskające się pod ludzką skórę były obrzydliwe. Efekt ich działania ciekawy, a najlepsze co z tego wynikło to współpraca Kiry i Allion.
- poprzedni odcinek sugerował, że w tym Malia odegra większą rolę. Nic z tego, dalej trzeba czekać na jej spotkanie z tatusiem.

OCENA 5/6

Teen Wolf S03E23 Insatiable
- nie jest łatwo zabić postać z głównej obsady serialu po kilku latach jego istnienia. Nie wolno przesadzić, ale trzeba ją godnie pożegnać. Takie odcinki zawsze są ryzykiem. A to zbyt ckliwe czy zbyt heroiczne lub naiwne. O odejściu Crystal Reed z serialu wiedziałem zanim jeszcze zacząłem go oglądać dlatego tak bardzo przyglądałem się jej postaci w trakcie sezonu 3B. I jej śmierć nie zawiodła. Epizod nie był skupiony na niej, ale dostała należytą ilość scen. Jej zejście też nie było bohaterskim last stand. Normalna potyczka jakich wiele w serialu, walka z wrogiem i nagle zgon. Nawet nie wypowiedziała swoich ostatnich słów ani nie wykonała idealnej srebrnej strzały. Przez co jej historia jest niepełna i idealnie zamknięta, a zdjęcie opadającej dłoni z rękawicą do łuku było piękne. Mimo, że to koniec Allison chciałbym by w jakiś sposób wróciła jeszcze do serialu podczas występu gościnnego. Swoją drogą rodzinka Argentów ma cholernego pecha. Kate zabita przez Petera, mamuśka popełniła samobójstwo, a dziadek siedzi w domu starości. Chris pewnie długo nie pociągnie.
- sam odcinek bardzo dobry, pogoń za Stilesem i przerażona Lidia oraz pacjentka z wariatkowa z komicznymi scenami. Znowu się jednak przyczepie, że mało scen Dark Stiles/Lydia. Odcinki sa zdecydowanie za krótkie by opowiedzieć wszystko.
- kto poluje na bliźniaków? Jaki znajomy Argenta? czyżby jednak hiszpanka z początku opowieści?

OCENA 5/6

Teen Wolf S03E24 The Divine Move
- koniec sezonu i jestem ogromnie zadowolony z tego jak on wyglądał. Równie dobrze mogłyby to być dwa, ale zamiast tego dano nam 24 odcinki w ciągu roku. Tylko się cieszyć z decyzji MTV. Szkoda, że wszystko wraca do normalności od przyszłej serii. Sezon 3B był wspaniały i udało się wykreować najlepszego przeciwnika. I nie chodzi tylko o mroczną stronę Stilesa i przez to jego walkę o życie, ale raczej o zabandażowanego demona. Świetny design, ruchy i tembr głosu.  Nogitsune był potworny i ciężko będzie to przebić. Może jego pokonanie troszkę rozczarowało. Oczekiwałem jakiegoś twistu, a skończyło się na ugryzieniu wilkołaka. Mam tylko nadzieje, że Stiles zostanie już Stilesem.
- konstrukcja odcinka jak na finał sezonu przystało trzymała cały czas w napięciu. Zagrożone życie bohaterów, desperacka walka i pytanie kto umrze. Tradycyjnie kosiarz nie zbiera wielkich żniw tylko Aidan (lub Ethan), ale była to śmierć dobrze poprowadzona, a scena z oni świetne.
- no dobra cliffhangera się nie spodziewałem. Kate wróciła jako zmutowany wilkołak z zielonymi oczkami. Trochę szkoda, że sięgają po znaną postać, ale jestem ciekaw jej historii. I znowu zemsta się zapowiada. Standard. O wiele bardziej interesuje mnie jak Kira i Malia wpasują się w stałą obsadę serialu.
- a odcinek wygrał Danny swoim "Dude, its Beacon Hill" i oświadczeniem, że wie o Aidanie (lub Ethanie)

OCENA 5/6

Teen Wolf S04E01 The Dark Moon
- to była zaskakująca premiera sezonu. Spodziewałem się odcinka powolniejszego, nakreślającego nową sytuację po stracie bliskich i z nowymi w grupie. Trochę szkoły, zabawnych lekcji czy nawet lacrossa. Zamiast tego serial zaczyna się w Meksyku z Stilesem i Lidią na tajemniczej misji. Mnóstwo pytań i niedomówienie, ale przez to intrygujące. Fajnie było zobaczyć całą ekipę współpracującą razem w celu odzyskania Dereka i krótkie starcie z latynoskimi łowcami. Długo wprowadzali ten wątek, teasowano go od połowy zeszłego sezonu i brawa za to dla scenarzystów bo wybiegają myślami do przodu, a nie tyko na finale. Cenie to.
- wątek Kate dalej mnie nie rusza. Jednak przemienienie Dereka w jego młodszą wersję było zaskakujące. Jak tego dokonała i jaki jest w tym cel? I kiedy wróci do swojego dawnego ja bo wrócić musi? Intryga sezonu jest niewyraźna, jej fragmenty do siebie nie pasują i dlatego tak intryguje.
- szkoda, że zabrakło Petera. Aż się prosi by skonfrontował się w końcu z córką. Sama Malia nawet fajna. jest zabawnie, ona nieprzystosowana do życia w stadzie, a do tego Lydia czasem krzywą na nią patrząca.
- ciekawe jak wygląda timeline serialu. Ten między sezonowy przeskok w czasie nie mógł być duży skoro Scott dalej jest alfą kilka miesięcy, a u bohaterów niewiele się wydarzyło.Trochę szkoda bo trochę męczy mnie Scott wciąż zachowujący się jak przeciętny wilkołak.

OCENA 5/6

Teen Wolf S04E02 117
- jakiś nudny ten odcinek. Młody Derek specjalnie nie intrygował więc dobrze, że szybko się go pozbyto. I oby jak najpóźniej wrócił. Do tego starcie z berserkerami było słabe. Dużo slow-mo i bezmyślna mało finezyjna naparzanka. Przecież jakby chcieli to wataha Scotta przestałaby istnieć w paręnaście sekund.
- o finale odcinka nie wiem co myśleć. Wszystko było tylko przekrętem mającym na celu okraść Halów. Calaveras za tym stoją? Czy może jakaś nowa/stara postać? Chris? Sam motyw skarbca pod szkołą przesadzony na maksa i dlatego taki fajny. Ciekawe jakie skarby jeszcze tam mają.
- odcinek wygrał szeryf. Pierw przyglądający się Derekowi, a potem pytający o podróże w czasie i słuchający tłumaczenia Stilesa. To chyba te podróże w czasie byłby logiczniejszym wytłumaczeniem.

OCENA 4/6 

Teen Wolf 04E03 Muted
- niestety nadrobiłem serial. Niestety bo nie mogę włączyć następnego odcinka. Ciężko będzie się przestawić na normalny tryb, ale z drugiej strony będzie kolejny serial, na który będę oczekiwał z tygodnia na tydzień. Szkoda, że końcówka tego odcinka najmniej mi się podobała i jestem negatywnie nastawiony do tego wątku. Scott by ratować nowego chłopaka w drużynie gryzie go co wprowadzi mnóstwo komplikacji. I nie podoba mi się to. Obsada jest już duża więc niepotrzebnie ją powiększają zamiast skupić się na choćby Kirze czy Mali, o których wciąż niewiele wiadomo. Zapowiada się też mnóstwo krępujących sytuacji, odpowiedzialnego Scotta i wprowadzanie nowego w świat ponadnaturalny i borykanie się z jego problemami. Chyba, że serial zrobi miłą niespodziankę i go zabije co spowodowałoby traumę u Scotta. To byłoby zdumiewające zagranie.
- końcówka odcinka mimo wszystko nie rzutuje na odbiór całości. Miał on dwa dobrze oglądające się wątki. Miło, że powrócono do zajęć szkolnych, sceny w szkole zawsze są przeciwwagą dla zmagań z mrocznymi siłami. Wrócił też lacross. I oby jeszcze przez kilka odcinków wracały ten motywy zanim stawka nie skoczy do góry i życie bohaterów będzie wisiało na krawędzi.
- jednak najlepszy był morderca z tomahawkem. Design serialu jest świetny, już nie raz udowodnili, że potrafią wyjść poza utarte schematy lub z gracją bawić się ogranymi motywami. Morderca bez ust, porozumiewający się za pośrednictwem syntezatora był przerażający. Zaskoczeniem było też wendigo i spiżarnia w ich domu. Ciekawe też jak długo ten wątek będzie się ciągnął i jak Lydia jest z nim powiązana.
- na początku byłem odrobinę sceptyczny do parowania Stilesa z Malią. Przecież tak bardzo pasował do Lydii, swojej pierwszej miłości. Ale teraz zaczynam shipować jego nowy związek bo razem z kojotką są przezabawni. Chciałbym częściej widywać tą dwójkę zamiast Scotta i Kiry.

OCENA 4.5/6

sobota, 12 lipca 2014

Szybka seria #3

Miała być mega notka podsumowująca ostatnie pół roku plus kilka niedobitków z zeszłego. Skynet przejął kontrolę, a Blogger postanowił się zbuntować i usunął mi szkic wpisu z opiniami o kilkunastu książkach, serialach i kilku grach. Mimo, że człowiek uczy się całe życie, zna się na złośliwości rzeczy martwych i zdaje sobie sprawę z konieczności backupów to i tak twierdzi, że utrata danych nie dotyczy jego. Przy okazji postanowiłem zrezygnować z pisania o pojedynczych sezonach seriali, które nadrabiam. Zamiast tego będzie ewentualne podsumowanie całości i opinie o seriach, z którymi jestem na bieżąco. To wszystko by zbytnio nie powtarzać tego co piszę o pojedynczych odcinkach.

 SERIALE

Alias S01 
Alias to pierwszy serial z gatunku mystery od J.J. Abramsa i jego stałych współpracowników (Kurtzman, Orci, Pinkner) co widać. Nie wszystko jest jeszcze takie jak powinno, czuć pewną niekonsekwencję w prowadzeniu fabuły i brak pomysłu na niektóre postacie. Jednak DNA twórców jest widoczne od pierwszego odcinka gdy Sydney Bristow dowiaduje się, że nie pracuje dla rządu tylko do tajemniczej organizacji, którą CIA chcę rozpracować. Stopniowo są wprowadzane kolejne tajemnice, zagadkowe wątki zostają bez wyjaśnienie, a zaciekawienie osiąga podobny poziom do irytacji. Bo gdy pojawia się wątek Rambaldiego (renesansowy wizjoner wyprzedzający swoje czasy) i tajemniczej przepowiedni szybko zostaje wstrzymany by skupić się na zaginionym członku rodziny. Co zapewne na początku drugiego sezonu również na jakiś czas zostanie odstawione. Prócz elementów mystery i proceduralnych wątków (które są umiejętnie maskowane pod przykrywką głównej fabuły) prowadzony jest wątek rodziny. Zbliżanie się Sydney do jej ojca i odkrywanie jego przeszłości. To powolne budowanie zaufanie i zrozumienia jest równie ciekawe co szukanie tajemniczych artefaktów co jest zasługą niezwykłej chemii między Jennifer Garner i Victorem Garberem. Dużo miejsca poświęcono też szefowi Sydney - Sloanowi przez co lepiej można zrozumieć jego motywację. Szkoda tylko, że mocno zignorowano niektóre postacie. O Marshallu (Aliasowy Q) ciężko napisać więcej niż spec od gadżetów i comic relief, a przecież należy do głównej obsady. Mnie osobiście zawiodła ostatnia 1/3 serialu gdzie zrobiło się trochę zbyt telenowelowo i pojawiło się kilka nietrafionych wątków. Jednak serial wciąż posiadał ten magnetyzm, który nie pozwalał się od niego oderwać. Jest to po części zasługa jego specyficznej budowy. Każdy odcinek zawiera dwa wątki proceduralne, czy jak kto woli dwie misję naszej dzielnej agentki. Na początku jest dokończenie poprzedniego, w połowie chwila spokoju na obyczajowe wątki po czym druga połowa to kolejna misja, która zostaje w najciekawszym momencie przerwana. Oszukiwanie widza w taki sposób, że nie ma on tego za zła. Mimo, że serial ma na karku ponad 10 lat co w świecie telewizji to szmat czasu to i tak go polecam bo to kapitalna rozrywka. Jakby miał go przyrównać do jakieś z obecnie emitowanych serii byłoby to Person of Interest. 

OCENA 4/6

Breaking Bad S05B
Vince Gilligan tworząc osiem finałowych odcinków Breaking Bad ostatecznie potwierdził, że jego arcydzieło będzie ponadczasową historią stawianą na równi z największymi serialami, choćby z The Wire. Tylko w przeciwieństwie do serialu-eseju Davida Simona portretującego Baltimore jest to historia człowieka i jego mikroświata. Opowiada o narodzinach, dojściu do władzy, panowaniu i upadku Heisenberga oraz ewolucji zachodzącej w Walterze Whicie jak i jego bez i pośredni wpływie na bliskich. Finałowe osiem odcinków skupia się na ostatnim etapie jego życia gdy wszystko powoli się wali, a bohater z króla zmienia się w nędzarza. Wątki rozwijają się tempem charakterystycznym dla całego serialu. Nie śpiesznie acz konsekwentnie by w końcu eksplodować. Nie ma zbędnych elementów, wszystko jest mistrzowsko przemyślane od ujęć kamery i zdjęcia przez drobne detale w tle. Suspens jest umiejętnie budowany choćby pierwszą flashforwardową sceną. Wiemy, a raczej wydaje się nam, że wiemy, co będzie w finale, pytanie tylko jak do tego dojdzie. Napięcie kumuluje się z każdym odcinkiem i sięga zenitu w odcinku zatytułowanym Ozymadias, który jest pierwszym z finałowej trylogii upadku i prowadzi do satysfakcjonującego finału. Nie efektownego i zaskakującego tylko satysfakcjonującego gdzie wszystko jest na swoim miejscu i kończy tak jak powinno. Bohaterowie zostają godni pożegnani, a historia nauczyciela chemii wytwarzającego najlepsze narkotyki w historii telewizji zostaje zakończona. Ja na pewno nie czuje się zawiedziony, dostałem to czego chciałem, z napięciem obserwowałem rozwój wydarzeń i z zainteresowaniem przyglądałem się portretowi psychologicznemu Waltera. Rozumiałem go, potępiałem i przyklaskiwałem jego działaniom na przestrzeni jednego epizodu. Nie będzie to jednak postać za którą będę tęsknił bo oglądanie jej przygód było emocjonalnie wyczerpujące, ale i cholernie satysfakcjonujące. Wielu krytyków uznało, że wraz z końcem Breaking Bad ma miejsce zakończenie złotej ery telewizji. Jestem daleki od tego stwierdzenia, ale sam serial na pewno jest jednym z kluczowych dzieł popkultury XXI wieku. 

OCENA 6/6

Doctor Who S07
Matt Smith jest moim Doktorem. Darze ogromną sympatią wcielanie Tennanta i Ecclestona, ale to Jedenasty jest moim ulubieńcem. Pewnie duża zasługa tego, że sezony 1-4 obejrzałem ciurkiem przed premierą piątego, a potem z tygodnia na tydzień zasiadałem do przygód Pondów i śmiesznego człowieczka z dużym nochalem i w fezie. Dlatego siódmy sezon jest taki szczególny. Rozbity na dwa lata z trzema specialami i kilkoma mini odcinkami jest sezonem pełnym pożegnań, ale i debiutów. To w nim ostatni raz widzimy Pondów w odcinku z Dalekami na Manhattanie i finalną bitwę Doktora w miasteczku Christmas. Może i nie są to najlepsze odcinki serialu, w pewnym sensie nawet zawodzą, ale wciąż budzą mnóstwo emocji, a co bardziej rozemocjonowani będą potrzebować chusteczek. Ostatecznie jestem zadowolony z takiego końca dobrze znanych postaci. Będę za nimi tęsknił, nie dlatego, że nowi mogą nie sprostać roli, ale dlatego, że to już nie będzie Matt Smith, Karen Gillian i Arthur Darvill. Jednak ten sezon to też powitania dlatego, że w Doctor Who koniec jest zazwyczaj początkiem, a czas to "flat circle" jak skutecznie udało się nam wmówić detektywowi Cohlowi w True Detective. Pojawia się nowa towarzyszka budząca od razu sympatię, a i kilkusekundowy debiut zalicza Peter Capaldi jako Dwunasty. Historyczna koło i zwieńczenie (oraz otwarcie) kilku wątków serial zatacza podczas świętowania swojego 50 jubileuszu. Piękna rocznica, prawda? I Stephen Moffat wytacza w niej kierunek w jakim serialu podąży w przyszłych latach. Jednak fabularnie sezon jest spokojniejszy od swojego poprzednika. Jasne, dalej jest masa biegania, tajemnic, humoru i bełkoczącego Doktora, ale brakuje mu wielkiej historii. Są za to pojedyncze historię, które w całość spina wątek Clary Oswald. Trochę brakowało mi kosmicznej skali wydarzeń, ale pojedyncze historię są świetnie pomyślane i nie można narzekać na brak różnorodności. Westernowe miasteczko, statek kosmiczny z dinozaurami, łódź podwodna czy wnętrze TARDIS. Raz klimat luźniejszy, a raz poważniejszy. Jak zwykle zdarzały się i wpadki (przeciętny The Rings of Akhaten) jednak nie rzutują one na całość bo Doctor Who to dalej wspaniały serial przygodowy, który potrafi budzić emocję. Chyba, że ktoś nie trawi sci-fi, brytyjskiego humoru i popkulturowego efektu ADHD (więcej, szybciej, już, teraz). Wiele rzeczy można by zrobić lepiej, ale skoro nie czuć zawodu to po co narzekać? 

OCENA 5/6

Game of Thrones S03
Gra o Tron to serial, o którym nadzwyczaj ciężko się piszę w sezonowych podsumowaniach. Nie mają one zamkniętej całości, nie opowiadają konkretnej historii tylko dalej przedstawiają losy już dobrze znanych bohaterów lub wprowadzają nowe postacie co daje lepszy obraz szachownicy, która wciąż się rozstawia. Szkoda tylko, że przez cały sezon nie było ani jednej wyprawy na Żelazne Wyspy. Trzeci sezon to po prostu kontynuacja dobrze znanej historii dodająca kolejne cegiełki do nieśpiesznej opowieści, w której centrum są losy postaci. Jednak mimo wszystko można wyróżnić wątek przewodni sezonu. Jest to honor, próba jego utrzymania podczas wojny i w dramatycznych sytuacjach oraz konsekwencje jego porzucenia. I jak to zwykle w świecie Martina i duetu D&D można spodziewać się mnóstwa trupów lubianych i nielubianych postaci, ale to już znak markowy serialu. Serial umiejętnie modyfikuje wątki książkowe, ale miejscami przesadza i niepotrzebnie eksploatuje już dobrze ugruntowane postacie np. u Theona o kilka scen za dużo. Mimo epickiego rozmachu historii najlepiej wypadają sceny kameralne, a szermierka słowna jest równie emocjonalna co ta na miecze. Rozmowy Littelifngera z Varysem czy Oleny z Tywimem to prawdziwe perełki. Nie potrzebne są krwawe starcia by pokazać wojnę rodów, chociaż to też by się przydało, ale trzeba mieć na uwadze ograniczenia telewizji. Jako fanowi książki również serial musiał mi się podobać dlatego nie potrafię go obiektywnie oceniać. Znam historię, nie mam problemu z zapamiętywaniem dziesiątek postaci jednak dalej wyczekuje niektórych scen by zobaczyć jak aktorzy sprostają zadaniu. Bo jest to serial fenomenalnie zagrany z świetnie napisanymi postaciami. Szkoda tylko, że to dalej sezon ekspozycji, a nie efektownych wydarzeń, wciąż czuć, że niektórzy aktorzy grają w odrębnych serialach. I mam nadzieje, że kolejny sezon będzie już łączył niektóre wątki i dogoni książkę. Inne medium potrzebuje innego sposobu narracji. 

OCENA 5.5/6


White Collar S04
Dwa lata. Tyle zajęło mi obejrzenie całego, szesnastodocinkowego sezonu White Collar. To chyba nie świadczy dobrze o serialu. Niby na początku szło całkiem sprawnie, tak do dziesiątego odcinka byłem prawie na bieżąco z emisją, ale potem coś we mnie pękło. Miałem dość serialu, który od lat stoi w miejscu i boi się zaryzykować, a wszystkie zmiany okazywały się pozorne. W finale poprzedniego sezonu doszło do ucieczki Neala i zerwania jego relacji z Peterem. Tylko nim miną trzy odcinki wraca stary status quo, który jest nie do ruszenia. Wyprawa na tropikalną wyspę była odświeżająca, ale potem wrócono do znanego schematu – Neal coś kombinuje na boku, Peter mu nie ufa, a potem okazuje się, że wszyscy na tym dobrze wychodzą. I od nowa. Zabrakło też wątku wielkiej konspiracji i polowania na skarby czyli tego co tak mnie przyciągnęło podczas debiutu serialu. Zamiast tego pojawiła się osobista historia Neala, a z kapelusza wyciągnięto jego ojca, który był wcześniej kilkukrotnie wspominany. Na domiar złego przyprawiono to odrobiną polityki. I to było nudne i nużące, oglądane już w wielu innych serialach gdzie zrobiono to w lepszy sposób. Również sprawy nie zachwycały. Często odchodziły od typowych związanych z dziełami sztuki i fałszerstwem, brakowało też wyszukanych przekrętów, a sprawy zbyt często kończyły się improwizacją Neala, która nie miała prawa budzić napięcia. Dobrze, że przynajmniej występami gościnnymi znanych aktorów obrodziło. Dalej to były tylko pojedyncze, ewentualnie dwukrotne występy (nie licząc tatusia Caffreya), ale dobrze było zobaczyć Titusa Wellivera, Mie Maestro, Laure Vandervoort, Rebecce Mader czy ponownie Glorie Votsis jako Alex Hunter. Już mniej fajne było wyrzucenie Hilarie Burton z głównej obsady i zaledwie kilka występów jej Sary Ellis. Cztery odcinki to zdecydowanie za mało tym bardziej, że jej postać niesamowicie dobrze wpływała na dynamikę serialu. Ostatecznie przez cały sezon kilka razy się pośmiałem, spędziłem kilka udanych godzin, ale też kilka mnie wymęczyło brakiem polotu i pomysłu. W tym sezonie White Collar potwierdziło też jedną rzecz – jest to mało ambitny procedural, który zjada swój ogon. Czasem można się dobrze bawić, ale lepiej znaleźć coś innego. Całkiem możliwe, że piąty sezon byłby lepszy bo z tego co widzę w miarę regularnie pojawiają się dwie nowe postacie (Mark Sheppard!) ale nie mam zbytnio ochoty by sprawdzić to empirycznie. Odkładam dalszą przygodę z serialem na świętego nigdy.

OCENA 3.5/6 

KSIĄŻKI

"Dziedzictwo IV: Dziedzictwo" - Christopher Paolini  
Gdyby nie wygranie pierwszej książki z cyklu Dziedzictwo w okolicach premiery filmu Eragon pewnie nigdy bym nie sięgnął po ten tytuł. Jednak stało się, a nie lubię zostawiać niedokończonych spraw więc nadrabiam ostatnią część tetralogii. Nie miałem oczekiwań więc się nie zawiodłem. Książka jest przeciętna i tyle, kiedyś by mi się bardziej podobała, ale teraz mam większe wymagania od literatury fantastycznej. Najsłabiej wypada główny bohater, a to rzutuje na całość. Jest porywczy, nie zasługuje na swoją pozycję i razi infantylizmem (zresztą jak cała książka). Nie można go polubić, a tym bardziej kibicować w walce o ocalenie krainy. Autor niby próbował przedstawić jego ewolucję, ale jest to raczej kosmetyczny wątek. O wiele lepsze są rozdziały poświęcone Ronanowi, Nasuadzie i Murthagowi. Mają dużo ciekawszą historię, do wszystkiego musieli dojść sami lub doświadczyli prawdziwie tragicznych wydarzeń. Ich los podczas czytania nie był dla mnie obojętny i wyczekiwałem stron o nich. Dlatego tak bardzo irytowało mnie, że nagle znikają na kilkaset stron, a zamiast tego są przeraźliwie nudne i nic nie wnoszące opisy wszystkiego i niczego. Spokojnie można by odchudzić książkę o spory kawałek tekstu i nic by na tym nie straciła. Miałem też poważny problem z brakiem uczucia skali wydarzeń. Na cztery wielkie bitwy raptem jedna została opisana z większym rozmachem, ale i tak oczekiwałem więcej. David Webber czy Glen Cook potrafią wytworzyć wrażenie epickiej bitwy, a tu tego nie było. Raptem kilka potyczek w określonych miejscach. Niby sam Eragon i Arya zabijają setki żołnierzy, ale co z tego skoro jesteśmy o tym informowani na końcu po przedstawieniu kilku potyczek. Zero ruchów wojsk i przemyślanych taktyk. O uczuciach pojedynczego żołnierza czy drugiej strony można zapomnieć. Jednak największy problem mam z gigantyczną deus ex machiną. W jednej chwili zdesperowany bohater skazany na klęskę w drugiej heros mogący uratować krainę. Ostatnia potyczka również nie była w pełni satysfakcjonująca. Tak jak ok. 100 stronicowy epilog. Tak jak rozszerzony Powrót Króla tak i finał Dziedzictwa nie chciał się skończyć. Tylko o ile u Jacksona te dodatkowe zakończenia rzeczywiście domykały wątki tak tutaj było to niepotrzebne przedłużanie i rozważania o niczym. Jakby była ostateczna konkluzja lub coś na wzór epilogu z Harrego Pottera bym zrozumiał, ale tutaj furtka jest zbyt szeroko otwarta i opowieść się nie skończyła. Jak sam Paolini mówił w wywiadach - powrót do Alagaesi jest pewny. Jednak mimo wszystko szybko się to czytało. Język jest prosty, tempo na początku szybkie i wciąż ma się (niespełnioną) nadzieje, że będzie lepiej i stanie się coś zaskakującego. Piąty tom lub spin-off przeczytam, ale nie oczekuje po nim nic wielkiego. 

OCENA 3.5/6

"Cykl WWW III: Major" – Marcin Ciszewski
Do książki podchodziłem z pewną doza zainteresowania, ale i obaw. Poprzednie dwie części cyklu lubię i bardzo chciałem się dowiedzieć co działo się z majorem Wojtyńskim podczas okupacji, ale podświadomie sądziłem, że czeka mnie rozczarowanie bo to spin-off głównej serii bez bohaterów które polubiłem. Po lekturze mogę jednak stwierdzić, że Ciszewski nieźle wywiązał się z swojego obowiązku i znowu napisał lekką książkę, którą szybko się czyta, ma dużo scen akcji, ale też potrafi zaskoczyć gdy pozornie mdłe i nudne wątki przeradzają się w coś zaskakującego. Przygody żołnierzy Pierwszego Samodzielnego Batalionu Rozpoznawczego w Warszawie czyta się z niekłamaną przyjemnością przy czym najlepsze jest obserwowanie tego jak wpływają na historię, wyciągają wnioski z kart podręczników i ku chwalę ojczyzny desperacko walczą o wolną Polskę. Prócz tego są też zwykłe ludzkie dramaty, próba odnalezienie się pojedynczych żołnierzy w latach czterdziestych i problemy z tego wynikające. Może nie ma tutaj tak charakterystycznych postaci jak w poprzednich częściach, brakuje trochę Grobickiego i jego ekipy oficerów, ale obecni są wystarczającym substytutem. Mimo ogólnie pozytywnych wrażeń to na początku trochę książka mnie rozczarowała. Pierwsza połowa to raczej powolna ekspozycja, wprowadzanie kolejnych postaci i graczy, zarysowanie tła i prowadzenie wydawałoby się pobocznych wątków. Momentami potrafi znudzić i trochę zbyt długo się ciągnie. Jednak gdy wszyscy gracze zostaną przedstawieni (sowieci, Niemcy, Amerykanie, uczestnicy Powstania w getcie i Polacy) i zacznie się przysłowiowa akcja od książki nie można się oderwać. Może w porównaniu do Kampanii Wrześniowej czy Powstania Warszawskiego potyczki tutaj nie są tak spektakularne, ale zostały równie dynamicznie i emocjonalnie rozpisane, czuć dramatyzm sytuacji i widać włos na którym wisi życie bohaterów. A scena gdzie powstańcy z getta robią użytek z działka z Mi-24 robi wrażenie. Szkoda tylko, że Ciszewski postanowił skupić się na zaledwie 3 dniach życia w konspiracji i od czasu do czasu przedstawiać przeszłe wydarzenia jak choćby szkolenie rekrutów czy zamach na Hansa Franka. Osobiście trochę żałuje, że nie obejmuje ona dłuższego okresu czasu, dokładnego przedstawienia działalności Wojtyńskiego i resztek Batalionu. Wolałbym przeżywać z nimi adaptacje do nowych warunków niż ponownie słyszeć opowieść jak się przystosowali do nowych realiów. Większość wydarzeń i postaci jest dobrze znanych z www.1944.waw, dobrze wiadomo kto zginie, a kto przeżyję więc pod pewnymi względami książka nie ma prawa zaskoczyć. Na szczęście jest jeden wątek, który będzie rzutował na www.ru2012.pl. Wprowadzono na scenę radziecki wywiad, wplątano ich w aferę podróży w czasie i z pewnością wróci to w kolejnej książce, w końcu nie bez przyczyny nazywa się tak jak nazywa. Jeśli ktoś jeszcze nie miał styczności z Ciszewskim to polecam spróbować. Ja na pewno na jego cyklu WWW nie skończę i zabiorę się za „serię klimatyczną”.

OCENA 4/6

"Honor Harrington XIII: Zwiastun Burzy" - David Weber
Główny cykl o przygodach Honor Harrington i Królestwie Manticore miał swoje lepsze i gorsze chwile, ale jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo rozczarowany jak tym tomem. Przede wszystkim Zwiastun Burzy powinien być zaliczany do spin-offów, a nie głównego cyklu. Rola Honor jest zaledwie drugoplanowa i nie odgrywa ona wielkiego udziału w działaniach wojennych, a najważniejsze wydarzenia dzieją się z dala od niej i nie ciekawią. Brakowało mi też spektakularnych bitew, które budzą emocję, zamiast tego było kilka przeciętnych starć. Jednak mimo wszystko dalej szybko się to czyta, ale raczej z powodu zaufania do autora niż z powodu chęci poznawania fabuły, o której szybko się zapomina po lekturze. Brakowało też mniej lub bardziej zamkniętej historii. Lepiej przedstawiono Ligę Solarną, wprowadzone kilka bohaterów z nią powiązanych, ale daleko im do tych dobrze znanych. Od książki biła głównie przeciętność i irytacja. Brakowało mi też sporo informacji by mieć pełny obraz. Chyba najwyższy czas nadrobić poboczne serię i tomiki opowiadań. Gorzej nie powinno być bo Weber nie schodzi poniżej pewnego poziomu.

OCENA 3/6


"Worlds of Honor I: Więcej niż Honor" – David Weber, David Drake, S.M. Stirling
Przeczytanie niemal całego głównego cyklu Honor Harrington trochę mnie wymęczyło i musiałem zrobić sobie dłuższą przerwę. Impulsem do powrotu był marnej jakości komiks od Top Cow kładący fundamenty pod nowy kierunek rozwoju świata (połączone ze sobą komiksy, filmy, gry). Ja jednak preferuje pod tym względem pierwotne medium i zabrałem się za nadrabianie pobocznych książek. Na pierwszy ogień poszedł zbiór trzech opowiadań Więcej niż Honor. Już nazwa wskazuje, że dobrze znana kapitan nie będzie tutaj odgrywać głównej roli. Jakże wielkie było moje zdziwienie gdy nie została nawet wspomniana. Wystarczyłoby mi gdyby raz czy dwa pojawiło się jej imię jako mrugnięciem okiem do fanów. Niestety nic z tego. Mimo wszystko książka nie dzieje się na uboczu uniwersum, a korzysta z ledwie wspominanych postaci i wydarzeń. Bohaterką pierwszego pisanego przez Webera i zarazem najlepszego opowiadania jest praprababka Honor. Stephanie Harrington nie raz była wzmiankowana jako pierwsza przedstawicielka rasy ludzkiej, która nawiązała kontakt z treecatami podczas początkowej fazy kolonizacji Spinxa. I o tym właśnie jest Piękna przyjaźń. Przedstawienie sympatycznej bohaterki, kilka fragmentów z perspektywy treecata (specyficzne opisowe słownictwo) i zaskakująco emocjonalny finał. Więź z bohaterami jest szybko nawiązywana i ma się ochotę na więcej. Wiele nowej wiedzy o świecie opowieść nie wniosła, ale to akurat moja wina. Jeśli ktoś będzie czytał książki Webera zgodnie z chronologią wydania dowie się kilku nowych faktów o społeczeństwie pobratymców Nimitza. Co istotne po lekturze stwierdziłem, że jednak dam szansę trylogii young-adult z Stephanie. Trzecie opowiadanie jest o tym jak Esther McQueen ocaliła Komitet, Roberta Pierra i całą Ludową Republikę Haven podczas próby przewrotu stanu. Wydarzenie to zostało ledwie wspomniane w serii, ale niosło za sobą istotne implikację. Tutaj mamy jego dokładny opis i jedyne prawdziwie militarne fragmenty bo gros czasu jest poświęcony walką na ulicach miasta i orbicie planety. Akcja pędzi do przodu, jest dynamicznie, ale też przeciętnie. Stirling to nie Weber, nie ma w tym wiele emocji i błyskotliwości, a postacie są zaledwie zadawalająco przedstawione. Opowieść też nie ma prawa zaskoczyć bo wynik starć jest znany. Zaledwie poprawna historia. Jednak to dużo więcej niż serwuje druga historia tomiku autorstwa Davida Drake’a, którą opiszę na końcu. Zaczyna się dobrze bo od wyprawy badawczej na planety z artefaktami pozaziemskiej cywilizacji Alphan. Intrygujący pomysł rozwinięcia wątku obcych w cyklu był tylko pretekstem dla miałkiej historii o obowiązku. Kompletny chaos, karykaturalne postacie, naciąganie wątków i nieprawdopodobne zbiegi okoliczności. Opowieść nie wie czym chce być, a jej akcenty są źle rozłożone. Jej lektura nie daje grama satysfakcji. Nie dziwię się czemu została umieszczona między dwiema dobrymi historiami. Ostatnie 20% książki to kompendium śwaita. Uporządkowanie wiadomości o najważniejszych sojuszach, planetach, działaniu technologii służącej do podróży kosmicznej (krytyczne stężenie technobełkotu), krótkie streszczenie historii świata po diasporze i mało ciekawy dodatek o liczeniu czasu w Królestwie Manticore. Czyta się to trochę jak notatki od dobrej koleżanki z wykładu, na który się uczęszczało w poniedziałki o 8 rano. Kojarzy się fakty, ale teraz są bardziej zrozumiałe i w przejrzystej formie. Szkoda, że nie skupiono się tylko na jednym elemencie choćby historii po diasporze w jakieś przystępnej formie np. w postaci artykułów jakiegoś wymyślonego profesora lub. Lub wycinki z gazet przybliżające nastroje społeczne podczas wojny Manticore z Haven. Jak oceniam całość? Jako miły, ale niewiele wnoszący dodatek. Po jednym dobrym, średnim i ciężkostrawnym opowiadaniu plus dodatek, którego czytanie może męczyć, ale też rozjaśnić kilka rzeczy. Tak więc ocena jak dla dzieła, które nie może się zdecydować czy chcę być dobre czy złe.

OCENA 3.5/6 

KOMIKSY


Velvet vol. 1: Before the Living End - Ed Brubaker, Steve Epting
Velvet to taka typowa opowieść szpiegowska. Jest wielka konspiracja, agencji zmieniający strony, tajne organizacje i powolne odkrywanie prawdy. Seria posiada też szybkie samochody, piękne kobiety, działanie pod przykrywką i trochę strzelania i walki wręcz plus zabawa gadżetami. Jednak jest mały szkopuł. Następuje odwrócenie schematu i zamiast kobiety jako ozdobnika jest ona główną bohaterką. Jej postać została bardzo dobrze nakreślona, przedstawiona w kilku przedziałach czasowych od lat młodzieńczych podczas wojny, akcję w terenie po ostatni etap kariery czyli pracę za biurkiem, a potem powrót do starej roli na skutek spisku i wpakowania się w samo centrum wydarzeń. Widać, że bohaterka przeszła wiele, jej przeszłość na nią wpływa i powoduje częste refleksję co jest fajne bo zwiększa wrażenie, że ma się doczynienia z prawdziwą kobietą. Klimat i złożoność opowieści bardziej przypomina Tinker Tailor Soldier Spy niż proste opowiastki z Jamesem Bondem. Strasznie spodobały mi się też rysunki i wyczucie Eptinga. Umiejętnie używał czerni, często z nią przesadzając co miało podkreślić mroczny klimat komiksu. Do tego pomysłowe kadrowanie niektórych dynamicznych scen sprawiało, że przyjemność z lektury była jeszcze większa. Co ważne mimo, że głównym bohaterem jest kobieta i zdarzało się, że była pokazywana nago nie była seksualizowana. Widać, że najlepsza lata ma za sobą, a jej twarz jest poorana zmarszczkami. Mimo, że klimat był przedni, podobało mi się snucie historii Velvet to mam nadzieje, że Brubaker zamknie całą serię w 20 - 30 numerach i nie będzie jej zbytnio przedłużał. Wydaje mi się też, że z uwagi na ilość wątków lepszym rozwiązaniem jest czytanie wydań zbiorczych niż pojedynczych numerów co miesiąc bo szybko można się pogubić. Po drugi tom sięgnę na pewno bo lubię takie nieśpieszne historię skupiające się na skomplikowanych bohaterach.

OCENA 4.5/6