niedziela, 26 stycznia 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #69 [20.01.2014 - 26.01.2014]

SPOILERY

Arrow S02E11 Blind Spot
- tradycyjnie dla tego serialu odcinek był momentami idiotyczny by zaraz pojawiła się jakaś zajebista scena. Jednak i tak jest lepiej niż rok temu. W tym odcinku nawet Lauriel zbytnio nie przeszkadzała chociaż dalej uważam, że jej wątek uzależnienia jest fatalny i będzie beznadziejnym Kanarkiem. Brak jej osobowości, a scenarzyści na siłę próbują nadać jej głębi co średnio wychodzi. To już o wiele bardziej była przekonująca historia opowiedziana przez Sarę jak to się w Oliverze podkochiwała.
- zdobywanie materiałów z archiwum i polowanie na Blooda słabe. Brawo dla Felicity za to, że skomentowała jego nazwisko. Trochę szkoda, że to jednak nie on nosił maskę i jeszcze jego wątek będzie ciągnięty. Wolałbym żeby Slade w końcu spotkał się z Ollim. To będzie coś! W tym odcinku pokazano jego kostium i jest świetny. Szykuje się kapitalne starcie. Ciekawe jednak czy jego wątek zostanie rozciągnięty do końca sezony, a dopiero następny skupi się na Lidze Zabójców czy może w dalszym etapie sezonu wątki te będą się przeplatały.
- Roy zaczyna odkrywać zalety jak i wady swoich nowych mocy. Bez sensu jest to, że nie mówi o tym Thei, a znając życie potem zrobi się z tego wielka drama. Jednak podobało mi się jego załamanie po tym jak wysłał faceta do szpitala. I w następnym odcinku zaczynie się jego trening. Długo trzeba było na to czekać. A stąd tylko krok od poznania tożsamości Arrowa.

OCENA 4/6

Banshee S02E02 The Thunder Man
- dużo lepiej niż ostatnio. Sporo akcji, dobrej muzyki i trochę estetycznie podanej erotyki. Podobała mi się też reżyseria i montaż odcinka. Dużo cięć i przeplatanie różnych scen, pokazanie podobieństw i różnic między Siobhan, a Carrie oraz kilka nieźle wplecionych flashbecków z poprzednich odcinków czy wydarzeń przed serialem. Dobra robota. Tak jak się spodziewałem pierwszy odcinek to tylko ekspozycja i zabawa zaczęła się teraz.
- podobało mi się jak fajnie zagrano na motywie damsel in distress. Pierw porwana Rebecca, którą trzeba odbić i przy okazji pierwsze prawdziwe spotkanie Lucasa z Nolą. Potem natomiast mamy terroryzowaną Siobhan i zrezygnowaną Carrie idącą do więzienia. I tutaj kobiety pokazują siłę. Pierwsze masakruje byłego męża, który się nad nią znęcał, a druga współwięźniarkę Efektowne sceny pokazujące, że kobiety mają sporo do powiedzenia w tym serialu. Tylko ten pocałunek Siobhan z Hoodem niepotrzebny...
- ciekawie wygląda wojenka między Proctorem, a Longshadowem gdzie obrabowanie ciężarówki z forsą przez Lucasa wyzwoliło reakcję łańcuchową nad którą będzie teraz trudno zapanować. Szykuje się kolejny odwet bo Indianin nie popuści tego co zrobił Kai. Swoją drogą obrzydliwa scena czyli tak jak twórcy tego odcinka planowali.

OCENA 4.5/6

Banshee S02E03 The Warrior Class
- kolejna mieszkanka Banshee zaliczona. Hood przespał się już chyba z każdą postacią kobiecą, która przewija się przez ten serial. Nie podoba mi się to zbytnio. Sceny erotyczne są fajne, ale potem słabe napięcia z tego wynikają. Już wolałbym żeby to były jakieś przejezdne nie mające związku z fabułą serialu. Niepotrzebne komplikację z tego wynikną. Ja chcę od Banshee czystej rozrywki, a nie dramatów i miłosnych rozterek. Ten odcinek wyjątkowo mi się dłużył. Sprawa morderstwa to taki zapychacz, ale wyrosło z niego fajne napięcie między społecznościami amiszów i indian. To już nie tylko Kai i Longshadow, a grupy ludzi. To może być fajne. Jeśli nie będzie w tym zbyt dużo Hooda i sam wątek będzie drugoplanowy. Kai może udźwignąć tą historię, udowodnia to tylko scena jak rozprawił się z najazdem na wioskę. Takie walki są fajne, a nie wieczne chaotyczne bijatyki Lucasa. W tym odcinku to samo - nic nie przemyślał przez co oberwał. Nudzi już to.
- gdzieś na uboczu Carrie siedzi w więzieniu. Może tym razem bez potyczki, ale widać że wyrobiła sobie respekt. Do tego jest załamana i porzucona przez wszystkich. Kobieta, która nie ma nic do stracenia. Ciekawe kiedy wyjdzie na wolność.
- pojawił się Jason Hood i małe rozczarowanie. Obyło się bez zagrożeń i dramatów, a wszystko ładnie zostało rozstrzygnięte. Tylko czy aby na pewno? Podejrzewam, że będą z tego jakieś konsekwencję. Może zbiry jak nie znajdą Jasona będą chciały się zemścić na ojczulku? I co takiego ukradł?
- mam nadzieje, że następny odcinek będzie lepszy bo w tym zainteresowały pojedyncze sceny, a całość wypadła ubogo. I chyba pierwszy raz nie przypadła mi do gustu dynamiczna sekwencja - ucieczka Rebeccy przez las. Kamera tak się trzęsła, że miałem już tego dość.

OCENA 3.5/6

Black Sails S01E01 I.
- podobało mi się. Ostatnio było dużo więcej zachwycających pilotów, a ten mi się zaledwie podobał. Co dobrze wróży produkcji. Zresztą ufam stacji. Pierwszy odcinek Spartacusa również nie powalał. Tutaj jednak jest lepiej. Świat zostaje odpowiednio zarysowany, postacie zostają przedstawione, a i powiązania między nimi są ciekawe co będzie sprzyjało knuciu spisków. Już mamy wojnę na horyzoncie, konflikty między piratami i jeden zażegnany wewnętrzny, ale dojdzie pewnie do następnego. Są ważni i pomniejsi piraci, dziwki i burdelmamy, kupcy i kapitanowie angielscy. Oj będzie się działo i czekam by zobaczyć jak rozwinie się ten świat. Do bohaterów na razie nie pałam zbytnią sympatią, ale chcę wiedzieć się się z nimi stanie. Jak Flint będzie się staczał w poszukiwaniu władzy, jak rozwinie się piracka assassynka i co stanie się z właścicielką burdelu po zniknięciu jej ojca. Będzie ciekawie, a przecież to dopiero pierwszy epizod.
- kiedyś główną przeszkodą w powstaniu serialu o piratach był budżet. Tutaj widać, że stacja Starz sypnęła groszem. Okręty jak prawdziwe pięknie się chwieją na wodzie, miasta kwitną życiem, a i walki mają rozmach. Dużo jest też scen w otwartych przestrzeniach z dużą ilością ludzi. I te kostiumy! Czekam aż ekipa produkcyjna się rozkręci i zaprezentuje coś spektakularnego.
- jak na razie najsłabiej wypada Silver czyli teoretycznie jeden z dwóch głównych bohaterów. Nie ma wiele do zaprezentowania, jego uśmieszki i pseudo awanturniczy charakter irytują. Nie podoba mi się, że poznajemy świat piratów wraz z nim bo i on jest świeżym rekrutem. Wolałbym zostać rzucony na głęboką wodę i sam odkrywać kolejne informację, a nie żeby mi o nich mówiono. Dobrze, że z drugiej strony jest Flint, który pragnie zostać pirackim królem i nie cofnie się przed niczym, nawet do okłamywanie swojej załogi gdy mówi o zaufaniu.

OCENA 4.5/6

Brooklyn Nine-Nine S01E13 The Bet
- niepodziewanie szybko doszło do rozstrzygnięcia zakładu Amy i Jake'a. Trochę szkoda, że nie wykorzystano lepiej tego motywu i nie wracał on częściej w poprzednich odcinkach. Teraz był całkiem fajny początek jak walczyli o sprawy i kilka absurdalnych rzeczy na samej randce (taniec z Titanica i sukienka Amy!), ale miałem nadzieje, że dużo lepiej to wyjdzie. Najbardziej mnie rozczarowało to naiwne objawienie, że Jake czuje coś więcej do Amy jak z taniej komedii romantycznej.
- Boyles mówiący prawdę był świetny, a to udawanie sygnału smsa genialne było w jego jak i Holta wykonaniu. I jeszcze cudowna Gina chroniąca Boyla i Rosę. Uwielbiam całą obsadę tego serialu i ich zdrowo zakręconych bohaterów nawet jak nie mają jakiś błyskotliwych tekstów czy zabawnych scen, po prostu dobrze jest ich z tygodnia na tydzień oglądać.

OCENA 4/6

Community S05E03 Basic Intergluteal Numismatics
- Community znowu się bawi w parodię, a me serce fana po raz wtóry się raduje. Wprawdzie był już odcinek kryminalny, ale skupiał się on na serialach proceduralnych, teraz przyszedł czas na mroczne kryminały. I to czuć! Stylistykę wygląda jak tworzona przez Finchera - przyciemniający filtr, wiecznie padający deszcz i niepokojące obraz z czołówką włącznie. I ten mroczny motyw głównego złoczyńcy czyli Ass Crack Bandita. Annie i Jeff to najlepsza para detektywów w telewizji! I co najważniejsze - odcinek kiedyś doczeka się kontynuacji bo sprawa nie została wyjaśniona. Kto jest tajemniczym ACB? Britta? Abed? Sekretarka Dziekana? Kapitalny końcowy montaż bawiący się z widzem. W samym odcinku było też mnóstwo odniesień do filmów i sparodiowanych scen jak choćby spojrzenie przez żaluzje, rozmowa przy automacie, wątpliwości po rozwiązanej sprawie czy ofiara stawiająca czoło swojemu prześladowcy. Geniusz Harmona znowu dał o sobie znać. Jednak osobiście bardziej mi się podobała spraw z rozwiązywaniem śmierci ziemniaka.
- Starburns powrócił! I znalazł się w stajni. Stajni! Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu gdy wyobrażałem sobie typową amerykańską uczelnie publiczną z stajniami. A potem zobaczyłem pojazd napędzany kotami i filmik promocyjny na Kickstartera. Kocham ten serial. Ciekawe czy Harmon wykorzysta to w akcji promocyjnej gdy będzie chciał tworzyć film.
- w odcinku nie mogło zabraknąć odniesień do innych seriali. Abed parodiujący Willa Grahama był cudowny, a potem jeszcze pokazano, że jest fanem Hannibala. Czekam na kolejne nawiązania.

OCENA 5/6

Community S05E04  Cooperative Polygraphy
- odcinek dziejący się w całości w pokoju nauki nie mógł być słaby. Może nie był tak wyśmienity jak ten z zgubiony długopisem, brakowało trochę psychozy bohaterów i absurdalnych scen, ale i tak zapewnia rozrywkę najwyższego sortu. Kłótnie bohaterów gdzie wychodzi z nich to co najgorsze tylko podkreślają jacy to dysfunkcyjni ludzie. Nie umniejsza jednak to ich uroku. Wiadomo, że są pełni wad i dla tego tak bardzo się ich kocha. Cudownie były rozpisane dialogi i przerzucanie się oskarżeniami i obwinianie. Mnóstwo świetnych dialogów pełnych humoru i inteligentnie napisanych, a żarty z Netflixem czy zamontowanymi nadajnikami zniszczyły system. Robi się tylko smutno na myśl o odejściu Troya. Dobrze to pomyślane i zostawia furtkę na jego powrót po szalonej podróży dookoła świata.
- dobrze wypadł Walton Goggins jako prawnik Pierca. Chociaż myślałem, że jego rola będzie trochę lepsza. Kapitalna jednak była końcówka przy drinku jak nie mógł przestać gadać!

OCENA 5/6

Community S05E05 Gheotermal Escapism
- genialne! Najlepszy odcinek Community od trzeciego sezonu. Był fantastyczny. Żeby tak każdy serial żegnał aktora z głównej obsady to nie czekalibyśmy na te odcinki z niepokojem. Jak na Harmona przystało nie był to zwykły i łzawy odcinek o rozstaniu. To był parodia, czy może hołd, filmów post apo w najlepszym wydaniu. Rozpadający się świat po upadku cywilizacji, niczym z Mad Maxa, pełen walki o przeżycie, zdegenerowanych bandytów i szalonych złoczyńców. Aktów heroizmu i tchórzostwa. Podniosły i niesamowicie zabawny. Typowe Community. I pomyśleć, że wszystko przez lawę na podłodze. Nie będę wymieniał wszystkich świetnych momentów, ale moje ulubione to Troy and Abed in a bubble, Vicky przed śmiercią krzycząca by opowiedzieć jej historię, ściana poległych czy epicki motyw z tym, że wyspa jest kulą. Genialne! A przecież jeszcze było zniszczone Greendayle i pojedynki na krzesłach.
- jednak ten odcinek był o pożegnaniu. Radzeniu sobie ze stratą przyjaciela i godzeniem się z rzeczywistością oraz dorastaniu i akceptacją zmian. Cudownie wyszła scena z poświęceniem się dla przyjaciela i klonowanie. Może i Britta przez cały odcinek rzucała swoimi psychologizmami, ale niektóre były strasznie trafne. Boję się jak będzie wyglądał Abeda bez Troya, ale jestem pełen wiary, że to może się udać.
- Chang mówiący o fantazjach erotycznych z Nathanem Fillionem genialny! Zwłaszcza, że będzie on gościem przyszłego odcinka.
- dzięki Community Come Sail Away będzie mi się teraz kojarzyło tylko z odejściem Troya.

OCENA 6/6

Intelligence S01E03 Mei Chen Returns
- ten odcinek ma chyba najmniej kreatywny tytuł jak to tylko możliwe co zresztą odzwierciedla poziom serialu. Zero zaskoczeń, głupio, płasko i bez wyrazu. Momentami żenująco. Bo jak inaczej pozna nazwać sceny gdy główny bohater zastanawia się czy to jego zmarła żona porozumiewa się z nim przez chip. Dawno czegoś tak idiotycznego nie widziałem. Przecież od razu było wiadome, że to Mei Chen próbuje go zhackować, nie trzeba być geniuszem by na to wpaść.
- fabuła odcinka też niczego sobie. Agenta CIA zdradziła swój kraj bo tak. Niby coś mówią o szpiegowaniu obywateli i wyrzutach sumienia, ale to nie wyjaśnia jej wizyty w chińskiej ambasadzie. Tym bardziej szkoda zmarnowania potencjału Annie Wershing. Sama ambasada w Intellgience to najgorzej strzeżony budynek w historii i ataku na nią nie da się porównać do szturmu Jacka w 24. To jest taka różnica jak między Barceloną, a drużyną z polskiej okręgówki.
- jest też CIA, które szpieguje inną agencję rządową bo tamta ma tak bardzo niebezpieczne i strzeżone materiały, które trzeba zbadać samemu. I oczywiście wyciekają przez tą akcje CIA. Głupie! I tu nawet Lance Reddick nie pomaga. Wątek konfliktu między agencjami jest niedorzeczny.
- z Mei Cen mam konkretny problem. Bo niby pracuje dla jakieś chińskich radykałów, ale nie chcę im dać danych o Cloackwork by chronić swój gatunek. Ma się za Ewę, a Gabriel jest Adamem. Idiotyzm! Nie wiem czy twórcy próbuje tu wpleść jakiś posthumanistyczny wątek gdzie zmodyfikowani przez maszyny ludzie przejmują władzę na planecie. Jednak to co się dzieje w tym serialu jest głupie i ciężko w to uwierzyć.
- jednak szczytem wszystkiego było zachowanie Lilian. Na początku zabrania iść Gabrielowi na misję bo to niebezpieczne bo Mei Chen może go hackować. Potem wysyła go na misję bo Mai Chen zdobyła jeszcze więcej informacji o całym projekcie i teraz stanowi prawdziwe zagrożenie. Więc gdzie tu logika?!
- skoro się znęcam nad serialem to jeszcze o czołówce - jest okropna! Dawno czegoś tak złego nie widziałem, nie ma w niej nic ciekawego. Streszcza w chamski sposób pomysł na serial i daje jakieś głupie sceny. Tyle! To już Arrow to robi lepiej, przynajmniej muzyka i narrator klimatycznie wypadają.
- przedstawienie naukowców w tym serialu jest żenujące. Chyba każdy z nich to wyobcowany nerd nieprzystosowany do pracy w zespole. Dziwne odzywki, które teoretycznie miały wprowadzać odrobinę humoru podczas misji sprawiają, że nie można brać tego serialu na poważnie.
- co wyszło? Dalej relację Gabriela z Riley. Kilka niezłych żartów, ale to wszystko. Zdecydowanie za mało jak na 40 minut serialu, który pretendował by stać się jedną z ciekawszych produkcji zimy.

OCENA 2.5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S01E12 Seeds
- całkiem znośny ten odcinek. Nie jest to kino wysokich lotów, ale da się oglądać bez zbędnego zgrzytania zębami, a i fabularnie posuwa kilka rzeczy do przodu. Ruszył wątek Sky, okazało się jakie jest jej prawdziwe pochodzenie i jeszcze Culson wyjawił jej całą prawdę. Fajnie, że się coś dzieje. Tylko ta końcówka nie potrzebna jak zdała sobie sprawę, że SHIELD jest takie kochane i całe życie się ją opiekowało.
- sprawa tygodnia niezła. Jasne, były głupie momenty jak imprezka w kotłowni, próba rekrutacji nowej agentki przez Warda czy wykład FitzSimmons. Jednak fajnie się oglądało sprzeczki dwóch wydziałów, operacyjnego i technologicznego, oraz początkowo intrygowało kto jest za wszystko odpowiedzialny. Zaskoczył mnie też udział dwóch osób. Obstawiałem jedną z tej dwójki i pozytywnie się rozczarowałem. Jednak wielka zawierucha i postawienie na przesadne efekciarstwo na końcu zupełnie niepotrzebne. Na plus, że rodzi się nowy przeciwnik z super mocami, a i Ian Quinn znowu daje o sobie znać. Tylko niepotrzebny ten Jasnowidz. Wolałbym żeby wątek Quinn był zupełnie odrębny

OCENA 3/6

Slepy Hollow S01E12E13 The Indispensable Man | Bad Blood
- ten podwójny odcinek był wszystkim czego oczekiwałem po finale, a nawet więcej. Udało im się mnie zaskoczyć, a cliffhanger sprawił, że oczekuje kontynuacji jak powietrza. Tak się właśnie powinno robić finały sezonów. Ogromnie się cieszę, że inni podzielają moje zdanie i nabijają oglądalności Sleepy Hollow dzięki czemu będzie można wrócić do serialu w okolicach września.
- jednak po kolei. Dało się czuć pewne uproszczenia, niektóre rozwiązania były naiwne i za łatwo bohaterom wychodziły poszukiwania od wieków skrywanych tajemnic, ale to już urok tego serialu. Osobiście wolę dostawać coś szybciej i w efektowny sposób niż znudzić się zagadką. Dlatego cieszy mnie, że rozwiązano kilka wątków, które się ciągnęły przez sezon. Ichabod połączył się z Katriną, wyjawiono tajemnice Zjadacza Grzechów, Abby skonfrontowała się ze swoją przeszłością, a i rozwinięto historię Jeremyego i pozostałych Jeźdźców. Dalej jest jednak masa zagadek. Widać też jak bardzo twórcy przykładali się do planowania tego sezonu. Jedno odcinkowe sprawy czy luźne wątki zbiegają się w finale i czuć, że tutaj ma konkluzję część historii. Jest to też nowe otwarcie i zapowiedź kolejnych wydarzeń. Co się stanie po 4 latach bycia świadkami? Jaki jest plan Molocha? Jak będzie wyglądała Wojna w Sleepy Hollow? Tego wciąż nie wiadomo, ale wygląda to ekscytująco
- ewidentnie widać, że początkowo miały to być odcinki emitowane z tygodniową przerwą. Pierwszy był rozwiązaniem zagadki z poprzedniego odcinka czyli zagadkowej daty pisanej ręką Waszyngtona. I tutaj pokłony dla tego kto wymyślił Zombie George Washyngton. Genialne! Idealnie wpisujące się w stylistykę serialu. Nawet przez chwilę myślałem, że znajdą go tam żywego w grobowcu. To by było coś! Świetnie jeszcze wyszła transformacja Andyego w nowe monstrum przy wykorzystaniu szarańczy (bo wiecie, apokalipsa) czy kolejne starcie z demonicznymi kitowcami. Uwielbiam design potworów w tym serialu. Chciałbym jednak żeby to nie był koniec Andyego i jeszcze wrócił. Najlepiej bardziej poturbowany niż zwykle bo jego rozkładające się ciało wygląda komicznie.
- drugi odcinek, finał właściwy, dotyczy znalezionej mapy i wyprawy do czyśćca po Katrine. I kolejne pokłony dla scenarzystów. Świetnie pokazane przechodzenie do innego świata za pomoc rozbijającej się rzeczywistości i wizję alternatywnej przyszłości bohaterów. Wyszło to upiornie. Jednak prawdziwym mięskiem był cierpiące dusze - wow! Niesamowity klimat. Starcie z Molochem i wizyta w domku dla lalek to wisienka na torcie.
- oczywiście nie mogło zabraknąć elementów humorystycznych. Ichibold bawiący się telefon i narzekający na nadmierny konsumpcjonizm był cudowny. Tak jak jego rozmowa z Siri i odniesienie do Yolandy. Chyba nie muszę mówić, że wszystkie potyczki słowne i żarciki z Abbie były na standardowym (wysokim) poziomie. Perełką jest jednak początek "drugiego" odcinka gdy Ichabod niespodziewanie widzi w przypadkowej kobiecie Katrine, goni ją by trafić do obozu wojskowego z czasów rewolucji. I zaczynają się wtedy w głowie pojawiać szalone myśli. Wizja? Jakaś szczelina do przeszłości? Sen? Niespodziewanym rozwiązaniem jest inscenizacja historyczna. Genialne posunięcie, które mnie zaszokowało!
- na pochwałę zasługuje też wątek Irvinga niemal zupełnie oderwany od przygód Świadków. To tylko podkreśla, że nie jest on postacią podległą głównym bohaterom, ale i on ma jakąś historię do opowiedzenia, a świat serialu się rozrasta. Mianowicie Macy jest podejrzana o morderstwo księdza i Moralesa, a FBI wszczyna śledztwo by wyjaśnić co właściwie stało się w domku z poprzedniego odcinka. Ostatecznie Irving przyznaje się do morderstw i zostaje aresztowany. Szokujące, ale to nic w porównaniu do pozostałych cliffhangerów.
- przez cały odcinek zastanawiałem się jaką bombę zrzucą twórcy. Jak wiadomo finały muszą zostawać w pamięci by zwiększyć oczekiwanie na nowe odcinki. Myślałem, że Jerzy Waszyngton gdzieś żyję i został przekabacony na ciemną stronę mocy. Podejrzewałem też Katrinę, jej intencje nie są do końca jasne i może tylko grać przed mężem i go wykorzystywać. Kiedyś też pisał, że Henry Parrish może być przodkiem Ichaboda. Ale nie byłem przygotowany na prawdę. On jest Jeremym! Tym samym Jeremym, który jest synek Ichaboda i Katriny, który został zabity przez "dobre" wiedźmy. I jest Jeźdźcem! Jest Wojną, który zyskał pełnie swoich mocy i złamał drugą pieczęć. I to wszystko jest logiczne! Nie ma się wrażenie, że zostało wymuszone by zaszokować, ale układa się to w sensowną całość. Jego działania zostały wyjaśnione i widać, że od początku to planowano. I muszę przyznać, że John Noble perfekcyjnie sprawuje się w roli tego złego. I nie mogę się doczekać by zobaczyć Wojnę w Sleepy Hollow. Prawdopodobnie szybko się to zakończy, ale cała kampania promocyjna S02 powinna się w okół tego kręcić bo wątek ten działa na wyobraźnie.
- a co u naszych bohaterów? Nic dobrego. Ichabod został wtrącony do trumny, w której Jeremy przeleżał setki lat, Katrina została oddana Jeźdźcowi Bez Głowy, Jenny uległa poważnemu wypadkowi i jest prawdopodobnie ciężko poturbowana, Abbie została zamknięta w domku dla lalek w Czyśćcu wraz ze swoją młodszą wersją, a Irving za kratkami. I jak tu wytrzymać w oczekiwaniu na nowe odcinki?

OCENA 5.5/6

The Good Wife S05E12 We, the Juries
- taki przeciętny ten odcinek, odzwyczaiłem się od zwykłych spraw w tym sezonie. Stawka nie była wysoka bo chodziło o rzekomych zakochanych przemytników. Śmieszne było jak ława przysięgłych musiała latać w tą i z powrotem oraz kłótnie obrońców, gdzie prokuratura tylko przyglądała się temu z zadowoleniem. Jednak wynik rozprawy był mi obojętny
- ciekawsze rzeczy działy się koło procesu. Cary pięknie zagrał na Kalindzie. Biedaczka dawno nie została tak wkręcona. Will też sobie nieźle pogrywa z Peterem, ale ma rację za to co zrobił Diane należy mu się kara. Tylko Merlyn szkoda bo biedaczka ma już dość tego problemu, a to dopiero początek zamieszania. I chyba Peterowi nie uda się tego zamieść pod dywan.

OCENA 4/6

The Musketeers S01E01 Friends and Enemies
- podobało mi się. Brakowało mi serialu z gatunku płaszcza i szpady i ciesze się, że padło na muszkieterów. Książkę czytałem z 10 lat temu, ale podobała mi się. Przynajmniej tak mi się wydaję. Teraz powoli sobie wszystko przypominam i na nowo odkrywam historię i poznaje postacie. Atos, Portos, Aramis i D'Artagnan wypadli przekonujące i już ich lubię. Ciekaw jestem jak dalej będą wyglądały relację między nimi. Jeśli intryga okaże się słaba to właśnie w postaciach będzie musiała leżeć siła tego serialu. Na razie nie było dużo interakcji między nimi, brakowało Atosa więc ciężko stwierdzić jak to się rozwinie.
- podoba mi się dużo akcji w serialu. Może trochę głupkowatej, ale przyjemnie się ją ogląda. Do tego widać dbałość o szczegóły, czuć przepych produkcji, jest sporo kostiumów i całkiem niezłe dekoracje. Bohaterowie nie są nieśmiertelni, zdarza im się przegrywać, a wyskoczenie przez okno okupują siniakami. Jest dobrze.
- intryga powoli się rozkręca. Mamy tajemnicze listy, jeszcze bardziej tajemniczą kobietę, kilka romansów, zdrady, sprawy wagi państwowej i nadchodzące romanse. Może być dobrze.

OCENA 4.5/6

True Detective S01E02 Seeing Things
- sprawa morderstwa Dory Lang wlecze się, ale mi to nie przeszkadza. To nie ono jest najważniejsze, to tylko pretekst by poznać Luizjanę, ludzi zamieszkujących ten obszar oraz by podziwiać niesamowite zdjęcia i ponure oraz niepokojące krajobrazy. Śledztwo to tylko tło dla rozwoju postaci. Jednak i tak wciąga. Wizyta u prostytutek czy zniszczony kościół reprezentują rozpadające się społeczeństwo, a morderca jest tylko produktem tego zdegenerowanego świata.
- pokazano kilka ciekawych faktów o bohaterach tego dramatu. W zeszłym odcinku Marty był przedstawiony jako głowa szczęśliwej rodziny, ale w tym wyszedł na jaw jego romans i kłótnie małżeńskie. Wmawia sobie, że robi to by chronić rodzinę, ale tak na prawdę ją niszczy. Może i widzieliśmy takie coś setki razy, ale tutaj zostało to niesamowicie zagrane. Do tego jeszcze wygląda, że żona podejrzewa męża, ale nie chcę tego mówić na głos.
- jednak to nic w porównaniu do rewelacji dotyczących Rustina. Wiadome było, że stracił dziecko, ale jego dalsza historia jest o wiele ciekawsza. Pracował jako tajniak, szprycował się narkotykami i wylądował w zakładzie psychiatrycznym. Od razu patrzy się na niego inaczej, przez pryzmat tych wydarzeń. Jestem ciekaw co takiego jeszcze skrywa. I co go doprowadziło do obecnego stanu. Wiadomo, że Maggie pozna go z nową kobietą i doprowadzi to do jakiś mocnych wydarzeń. Oby tylko jak najszybciej do tego doszło. Strasznie podobają mi się sceny z jego udziałem gdy ma halucynacje, świetnie nakręcone.

OCENA 5/6

wtorek, 21 stycznia 2014

3 filmowe grosze #10


 Pacific Rim 
- wielkie roboty! Gigantyczne potwory! Werdykt? 10/10! Tak, jaram się jak dziecko i dobrze mi z tym. Wychowałem się w latach '90, a Power Rangers było obowiązkową lekturą na podwórku, zaraz obok Dragon Balla i Pokemonów. Podczas oglądania serialu odgrywaliśmy scenki (Zack i Mastodont rulez!), a drzewo u sąsiada robiło za Megazorda. Jak w takim wypadku mógłbym się nie cieszyć na myśl o wysokobudżetowych pojedynkach robotów z obślizgłymi potworami od samego Guillermo del Toro? Film z miejsca stał się najbardziej wyczekiwaną produkcją, a scena z trailera z robotem ciągnącym za sobą tankowiec i ostatecznie używającym go jako maczugi jest już dla mnie kultowa. Co najważniejsze film ani trochę nie zawiódł, a podczas oglądania czułem się jak 15 lat temu przed telewizorem.
- mimo, że sam koncept jest prosty - widowiskowa nawalanka, to fabuła nie zawodzi. Powiedziałbym, że jest rozbudowana ponad miarę. Szczegółowa wizja świata po monster apocalypse, dokładnie przedstawiona wojna, naukowe wyjaśnienie pochodzenie potworów oraz specyficzna terminologia. Również świat nie wygląda tak jak nasz, zmienił się na gorsze, a klimat podbijają truchła Kaiju rozsiane po planecie. Ogromnie się ciesze z tak rozbudowanej mitologii bo przez to świat jest jeszcze ciekawszy, bardziej fascynuje, jest miejsce na opowiedzenie dodatkowych historii w uniwersum typu początek wojny bądź losy poszczególnych pilotów i ich Jaegerów. Dzięki masie dostarczonych informacji można też spekulować nad wyglądem sequela nad którym trwają już pracę. Mimo, że film stosunkowo dużo nie zarobił to i tak trzymam kciuki za powstanie kontynuacji.  
- teraz zamiast o bohaterach i aktorach parę słów o robotach i monstrach. Bo to właśnie oni są głównymi bohaterami tego filmu. Jaegery to kolosalne i dwuosobowe mechy zaprojektowane i zwizualizowane z ogromną dbałością o szczegóły. Podczas poruszania czuć ich ciężar i widać bezwładność, a korzystanie z kolejnych rodzajów broni sprawia nieskrywaną radochę. Zwłaszcza z miecza! Tak mają też miecz! Szkoda tylko, że skupiono się na dwóch ekipach, a reszta robotów odgrywa marginalną rolę. Potwory swoim wykonaniem wcale im nie ustępują. Mimo, że pojawia się ich kilkanaście i na pierwszy rzut oka są zbliżone do siebie to szczegóły je wyróżniają. Są ogromne i obrzydliwe, a do tego niektóre mają macki. Słodkie potworki. Nerdgazm się zaczyna gdy para złożona z Kaiju i Jaegera pojawia się na ekranie i splatają się w śmiercionośnym uścisku. Coś pięknego. Dlatego tak bardzo szkoda, że nie ma wiele pojedynków w metropoliach, ale to co jest prezentuje się cudownie. 
-teoretycznie na drugi plan powinni zejść aktorzy i ich bohaterowie, ale wcale tak nie jest. Spory nacisk położono na relację interpersonalne. I niby to standard - charyzmatyczny dowódca, typowy konflikt i brak zaufania, ostateczne poświęcenie czy chłopiec zdobywa dziewczynę, to pokazano to w sposób bardzo strawny. Czasem z lekkim dystansem i wyważeniem. Niby popadano momentami w zbyteczny patos, ale tak współgrał z innymi elementami, że można było uwierzyć w słynne przemówienie o anulowaniu apokalipsy znane z trailera i wygłoszone przez Idrisa Elbe.
- ostatni element, który dopełnia niemal perfekcyjny wizerunek filmu jest muzyka skomponowana przez Ramina Djawadiego. I bardzo dobrze, że to nie Zimmer czy Hornet z kolejną masówką bo Djawadi stworzył główny motyw, który wpada w ucho i tam zostaje, a każde jego pojawienie  podczas filmu wzbudza uśmiech. Muzyka zagrzewa do boju, idealnie komponuje się z wydarzeniami na ekranie i podkreśla ich skalę. Jest epicka na swój unikalny sposób. Cały soundtrack przesłuchałem już kilkanaście razy i dalej nie mam go dosyć.

OCENA 5.5/6

Shutter Island 
- trzecie podejście do filmu okazało się skuteczne. Poprzednie dwa pamiętam jak przez mgłę, próbowałem go oglądać późno w nocy i nigdy nie udało się przetrwać pierwszej godziny. I teraz żałuję, że za film zabrałem się tak późno. Bo wszyscy mówili, że zakończenie jest zaskakujące i redefiniuje film. I tak też było. Tylko wiedząc, że będzie twist dało się go przewidzieć. Dobrze jednak, że nie wszystko.
- sam film to z początku ciężki kryminał, który przeradza się w thriller i dramat psychologiczny, próbujący zgłębić naturę człowieka i jego świadomości. Wątków jest dużo, a sceny w większości opierają się na fenomenalnych dialogach i aktorstwie. DiCaprio znowu udowadnia, że wielkim aktorem jest i idealnie portretuje i przedstawia ewolucję zaszczutego człowieka na tropie wielkiego spisku. Reszta mu wiele nie ustępuje.
- fabuła Wyspy strachu polega na dekonstrukcji przyczyn szaleństwa oraz jego definicji, a nie rozwiązywaniu zagadki kryminalnej, która swoją droga również jest ciekawa. Flashbacki odgrywają ogromną rolę, podkreślają jak przeszłość interferuje na teraźniejszość i jak nasze mózgi interpretują rzeczywistość.
- na klimat wpływa również niepokojąca muzyka podkreślająca stan zagrożenia, padający deszcz i sztorm, brudna stylistyka więzienia oraz zdjęcia i scenografię, którym poświęcono sporo miejsca. I to klimat mnie najbardziej trzymał przy filmie bo dzięki niemu wszystko idealnie ze sobą współgra i nie czuć znużenia podczas oglądania mimo natłoku rozmów i kolejnych pytań bez odpowiedzi.

OCENA 5/6

The Wolverine 
- Wolverine to najfajniejszy mutant z filmowego uniwersum. Jest luzacki, ma super moce, szpony, przesiaduje w barze i wie jak sobie radzić z kłopotami. Więc zrobienie filmu gdzie gra główną rolę nie powinno być trudne. A jednak, drugi raz nie wyszło. Bo film, który zabiera najfajniejszą moc Rosomakowi (regeneracja), robi z niego nieporadnego i zakochanego bohatera ratującego kobietę w opresji i walczącego z tabunami ninja zamiast innymi mutantami nie może być ciekawy. Niestety scenarzyści znowu nie odrobili pracy domowej, a wystarczyło poczytać kilka komiksów lub wejść na fora internetowe fanów.
- o klasie filmu wiele mówi fakt, że najlepszą sceną była ta po napisach czyli zapowiedź nowego filmu. Wtedy poczułem jakieś emocję i zaciekawienie, a uśmiech fanboya zakwitł na mojej twarzy. Brakowało mi tego przez cały film. Sceny które miały wywoływać efekt "wow" były niedorzeczne i zaledwie kilka razy akcja mnie zaciekawiła (pociąg). Większość była przekombinowana, postawiono na ilość, a nie jakość, a ostatni boss był karykaturalny i głupi.
- najgorsze jest to, że na początku całkiem mi się podobało. Wyprawa do Japonii intrygowała i myślałem, że będzie ciekawie i ambitnie. Jednak wraz z rozwojem fabularnym robiło się coraz głupiej i pojawiło się więcej pytań czemu tak, a nie inaczej. I myśli, że coś tutaj nie pasuje. Scenariusz jest strasznie dziurawy i mało logiczny. Pomyślano o początku i końcu filmu, a potem go czymś wypełniono wsadzając kilka nudnych i niezapadających w pamięci postaci. 
 - ostatecznie filmowi nie wystawię jakieś drastycznie niskiej oceny bo Hugh Jackman dalej jest świetnym Wolverinem, a jak ktoś wymaga od filmu rozrywki to właśnie to dostanie. Jednak fani mutantów czy troszkę ambitniejszego kina pewnie będą zawiedzeni bo film ma strasznie mało do zaoferowania i błyskawicznie ulatuje z pamięci.

OCENA 3/6

niedziela, 19 stycznia 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #68 [13.01.2014 - 19.01.2014]


 SPOILERY



Arrow S02E10 Blast Radius
- bałem się wracać do Arrow po dłużej przerwie, ale ostatecznie ten epizod okazał się całkiem strawny. Miał dużo akcji i niezłą historię. Dalej były głupie elementy, ale przymykając na nie oko nieźle się to ogląda. Szkoda, że słabo wypadają sceny z Royem i Theą. Twórcy próbują tworzyć jakiś dramatyzm, ale im to nie wychodzi. Jest jeszcze Lauriel podkradająca pigułki ojcu i jej obsesja wobec Blooda. Ciężko mi się ją ogląda. Nie podoba mi się też to napięcie między Felicity i Oliverem. Zazdrosny? Serio? Przecież to głupie. Niech będą dobrymi przyjaciółmi i starczy, po co tu tworzyć romanse?
- minus dla odcinka za brak Summer Glau. Normalnie bym to wybaczył, ale skoro gościnny występ zalicza Sean Maher to jakieś nawiązanie do Firefly powinno być obowiązkowe.
- flashbacki jak zwykle dobrze zrealizowane, szkoda tylko, że ich tak mało. Podoba mi się pokazanie efektów Mirakuru i transformacji Slade'a. Czyli to napędza głównie chęć jego zemsty? I co będzie z Royem? Też się zmieni czy dostał jakąś nową wersję szczepionki?

OCENA 4/6

Banshee S02E01 Little Fish
- delikatne rozczarowanie. Liczyłem na pompujące adrenalinę sceny akcji i garść erotyki, a dostałem dość średnią i pofragmentowaną historię o reperkusjach finału pierwszej serii. Rozumiem, że trzeba zarysować wątki na przyszły sezon, ale wydaje mi się, że można to było zrobić lepiej. Nie czuć było upływu kilku tygodni podczas odcinka, a niektóre sceny zbyteczne lub przy długie.
- dobrze jednak, że coś się działo. Napad na ciężarówkę i potem wpadnięcie na Nole wyszły efektownie. Ciekawe czy ona podejrzewa Lucasa czy to był zupełnie przypadkowy seks. Widać, że duży nacisk zostanie położony na wątek indiańskiego kasyna. Trochę się tego boję, ale może być niezła wojenka między Kaiem, a Longshadowem
- najciekawiej wypadł Zelejko Ivanek. Widziałem go już kilkanaście razy w różnych serialach, ale dalej mnie zachwyca. Umierający na raka i uzależniony od papierosów agent FBI poświęca swoje ostatnie dni by wytropić Rabbita. I kibicuje mu w tym. Ciekawe czy rozpoznał szeryfa bo długo zatrzymał się na jego zdjęciu. Coś może wiedzieć. I czy brat Rabbita jest groźny? Niby ksiądz, ale w tym serialu nigdy nic nie wiadomo

OCENA 3.5/6

Brooklyn Nine-Nine S01E12Pontiac Bandit
- co za cudowny odcinek! Tęskniłem za tym serialem i cieszę się, że został nagrodzony Złotym Globem. Czy zasłużył nie wiem, ale ja się przy nim śmieję więc nie mam powodu do narzekań.
- Boyls wrócił do pracy i sterroryzował cały posterunek. Genialne jak się przed nim chowali i robił sobie krzywdę. I twitterowa relacja Giny. I te pieski Holta. I sudańskie jedzenie.
- równie ciekawa była sprawa Jakea i Rosy. Craig Robinson jako złodziej tożsamości, zadurzenie się w Rosie, nic porozumienie z Peraltą i zwrot akcji na końcu. Cudne. Najlepszy był jednak Jake w garniturze i jego pompki na końcu odcinka. Świetne pomysły

OCENA 5/6

Intelligence S01E02 Red X 
- Agents of SHIELD i The Tomorrow People mają mocną konkurencję w kategorii "najbardziej drewniane dialogi". Zęby zgrzytały i uszy jęczały o pomoc gdy się je słuchało. Wyglądały jak pisane na kolanie, pod presją czasu, korzystając z znanych klisz (odwołanie do moralności lub patriotyzmu bohatera), a zamiast ciętych ripost były puste słowa. Pod tym względem jest fatalnie. Dobrze, że pojawiło się trochę więcej chemii między bohaterami, ale wprowadzenie dwóch doktorków do serialu to stanowczo za dużo. Oddzielnie Riley i Gabriel wypadają bardzo słabo, a ich rozterki są strasznie męczące
- główny wątek niby się skończył. Żona się znalazła, żony nie ma. Szybko, ale to dobrze bo ten wątek był straszny. I na końcu jeszcze okazało się, że wcale nie jest taka zła. Mam tylko nadzieje, że nie upozorowała swojej śmierci bo po serii idiotyzmów jakie się pojawiły w tym odcinku wcale bym się nie zdziwił
- jedna rzecz mnie szczególnie uderzyła - szefowa chcąca się kłócić z Gabrielem opuszcza swoje biuro zamiast wyprosić współpracowników. Śmieszne to. 

OCENA 3/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S01E11 The Magical Place
- podczas miesięcznej przerwy zapomniałem jaki to słaby serial. Jego oglądanie boli. Czytałem, że ten odcinek to skok w górę i jeden z lepszych. Ja tej poprawy nie zauważyłem. Wręcz przeciwnie. Drętwe dialogi i przesadzona mimika niektórych postaci jeszcze bardziej mnie irytowały. Sky udająca May? May i jej "genialne" posunięcie? Hand i jej wrogie nastawienia? Fatalne! Strasznie to wymuszone, sztuczne i przewidywalne. Dlatego nie zdziwiło mnie, że Mike wciąż żyje. Zero konsekwencji.
- wątek Culsona nie został wyjaśniony. Nawet nic ciekawego się w nim nie pojawiło. Był martwy i SHIELD przywróciło go do życia po wielu dniach. Co się z nim działo i jak to zrobili wciąż nie wiadomo. Nawet już mnie to nie interesuje. Tak jak Jasnowidz i Stonoga. Nie czuć z ich strony zagrożenia i cała ta organizacja oraz główny przeciwnik wydają się strasznie karykaturalni.

OCENA 2/6

Person of Interest S03E13 4C
- lekki spadek formy spowodowany powrotem do formatu cotygodniowej sprawy. Niby były wahania Reesa i niechęć do misji, ale oczywiste było, że uratuje wszystkich. W międzyczasie fajnie wpleciono wątki żalu, żałoby, wyrzuty sumienia i oskarżenia wobec Fincha.
- jako bottle episode ten odcinek nie trzymał jakoś specjalnie w napięciu, nie czuć było zbytniego zagrożenie, a znikająca broń była słabym pomysłem, tak jak dochodzenie prawdy o Sfinksie. Jednak urocza stewardesa Holly sprawiła, że bardzo przyjemnie się to oglądało
- najlepsza scena to Shaw grożąca Hershowi. Jak ja ją uwielbiam! W końcu mogła się też zabawić po swojemu i trochę postraszyć Agencję. Oby Finch częściej spuszczał ją ze smyczy
- trochę szkoda, że zabrakło choćby sceny z Amy Acker, ale rozumiem, że trzeba dać jej czasem odpocząć. Może w przyszłym odcinku efektownie powróci

OCENA 4/6

Sherlock S03E03 His Last Vow
- co tu się działo to nie ogarniam. Doskonały odcinek pozostawiający w napięciu na najbliższe półtora roku. Pierw najważniejsza - Moriaty żyje?! Jak niby? Czy śmierć w tym serialu nic nie znaczy? O ile jeszcze w przypadku Sherlocka wyjaśnienia nie są potrzebne bo pokazano kilka możliwości uratowania życia i powiedziano, że jest więcej tak teraz chcę prawdziwego wytłumaczenia co się stało na tym dachu. Jest jeszcze możliwość, że to jakiś zręczny naśladowca bawiący się wizerunkiem Moriatego i to by było najlepsze wyjaśnienie
- u Mary również szokująco. W poprzednich odcinkach chciałem by miała jakąś wspólną sprawę z Sherlockem i się doczekałem. Nie spodziewałem się takiego szokującego obrotu wydarzeń. Mary jako agenta CIA. Strzelająca do Sherlocka i ratująca mu życie. Dalej kochająca Johna. O matko, ale się porobiło. Fajnie to też pogłębia postać pana Watsona. Uzależniony od adrenaliny ciągle przyciąga psychopatów, jego życiu brakuje stabilności i to mu się tak na prawdę podoba. Świetne sceny z tą dwójką. Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z nimi. Boję się tylko tego dziecka... i jej przeszłości, ale ona kiedyś musi wyjść na światło dzienne. Chciałbym żeby w jakiś sposób była powiązana z Irene Adler.
- trzecia postać odcinka to Magnussen. I szczerze mówiąc nie podobał mi się. Dobry pomysł z jego pałacem umysłu i inteligencją, ale jako psychopata był zbyt pszeszarżowany, za bardzo dziwny i za mało przerażający. Lizanie Lady Smallwood czy pstrykanie Johna konfundowało i chyba tylko miało podkreślić inność Augustusa. Za bardzo im się to udało. Zamordowanie go to też pójście na łatwiznę. Wielki Sherlock został oszukany i użył najprostszego rozwiązania. Może i miało to podkreślić jego bezradność i poświęcenie dla bliskich, ale ja chcę oglądać wielkiego Sherlocka i jego inteligencję, a nie takie banalne zakończenie spraw
- na uwagę zasługuje jeszcze padawan Sherlocka. Genialne! Cudowne sceny z człowiekiem z ulicy, szczególnie gdy John skręcił mu rękę oraz na kolacji u Holmesów. Nieźle wyszła też Janine i jej związek z Sherlockem. Maycrof to dalej klasa sama w sobie, a poprawianie kołatki czy palenie papierosów to mistrzostwo. Albo telefon po 4 minutach wygnania. Zresztą mnóstwo w tym odcinku było fajnych tekstów i błyskotliwych uwag
- na uwagę zasługuje też pałac umysłu Sherlocka podczas jego postrzelenia. Fenomenalnie nakręcone i napisane. Uwielbiam ten charakterystyczny styl serialu i sposób dedukowania przez Sherlocka i jego skrupulatne rozkładanie problemu na jak najmniejsze składowe

OCENA 5.5/6

Sleepy Hollow S01E11 The Vessel
- doskonały odcinek! Demony wyszły przerażająco. Dawno nie oglądałem tak dobrego opętania. To co się dzieje w Supernatural to piknik przy Sleepy Hollow. Jenny wyglądała strasznie i to jej nagłe podskoczenie na krześle. Jednak najbardziej creepy była Macy. Pierw lewitująca w pokoju, a potem skręcająca kark księdzu. Ludzie od charakteryzacji się postarali. Szkoda tylko, że śmiesznie wyglądało "ponowne" odkrywanie sposobu na demony i magicznych właściwości soli. Niestety logicznie ten odcinek trochę nie domagał bo demon równie dobrze mógł opętać Irvinga i podstępem zdobyć biblię. Jednak podczas oglądania zbytnio to nie przeszkadzało, czuć było o co idzie gra i wyścig z czasem wypadł na prawdę nieźle. Do tego pogłębiono trochę relację między siostrami Mills oraz kapitana z żonką. Podoba mi się jak szybko rozwija się ten serial.
- oczywiście nie mogło zabraknąć elementów campowych i humorystycznych. Francuskie lampy dostarczane podczas wojny o niepodległość wraz z dostawami broni? Serio? Tak bardzo idiotycznie zabawne, że musiało się podobać. Albo scena z zdobyciem lampy w magazynie jak bohaterowie nie mogli jej sięgnąć i przerzucali się ciętymi uwagi. Dość absurdalna scena, ale idealnie pasująca do tego serialu .
- tak jak humoru nie mogło też zabraknąć rozwijania mitologii serialu. Jaki sekret skrywa George Washington? Czy może jakimś cudem dalej żyję? Dawni znajomi Jenny jeszcze powrócą? Idealnie by pasowali jako wsparcie dla bohaterów. Jest też spraw zabicia siostry przez Jenny. Trochę zalatuje tu Winchesterami, ale chciałbym żeby dalej miało to jakieś konsekwencję.
 - przyszły poniedziałek to dwugodzinny finał i życzyłbym sobie głównie rozwiązania sprawy Katriny. Niech ona już trafi do naszych czasów. I niech pokażą znowu pozostałych Jeźdźców i podbiją stawkę na przyszły sezon. Więcej wymagań nie mam

OCENA 5/6
 
The Good Wife S05E11 Goliath and David 
- trochę się zawiodłem bo impreza z poprzedniego odcinka nie była kontynuowana, a takie eventy zawsze fajnie w serialu wychodzą. Jednak i tak było dobrze. Kolejny pojedynek Willa i Alicji (odwracanie uwagi!) i słuchanie jednej piosenki do znudzenia. Dobrze, że w tle pobrzmiewała klasyczna muzyka, która idealnie do tego serialu pasuje
- w tle wątek Kalindy trochę nudził, ale podobał mi się jego wydźwięk - nie ma prawdziwych przyjaciół. Został przy Willu mimo, że najbliżej jej z Alicją i Carym. Czyżby wkrótce miała wrócić do swoich?
- Eli zaczął wariować jak powiązał dziecko Merlyn z Peterem. Prawda jest jednak równie zła - dziennikarze mają dowody, że Peter sfałszował wybory. Czarne chmury nadciągają

OCENA 4.5/6


True Detective S01E01 The Long Bright Dark 
- HBO znowu zaprasza na wycieczkę do dusznej Luizjana, która ponownie poraża swoim klimatem. Długie ujęcia podmokłych obszarów, biednie wyglądające miasta i pola przeplatane klaustrofobicznymi wnętrzami. Cudownie się to ogląda tym bardziej, że dopełnieniem jest okultystyczne morderstwo co jeszcze bardziej zwiększa niepokój. Dostałem to czego oczekiwałem.
- oczywiście serial został kapitalnie zagrany. Matthew McConaughey i Woody Harrelson stworzyli przekonujący duet detektywów na których barkach spoczywa cały serial. Tworzą bardzo odmienne i charakterystyczne postacie. Poukładany glina i glina mający nierówno pod sufitem, ale doskonale to maskujący. McConaughey za swoją rolę dostanie jakąś nagrodę. Nie ma innej opcji. Mimo, że jest dopiero styczeń to on jest faworytem przyszłorocznych Złotych Globów. Jego postać jest zdrowo popaprana i z przeszłością, wzbudza zawiść współpracowników, nie daje sobie rady z życiem i wygłasza teorię na temat stanu psychicznego społeczeństwa. Niesamowicie napisane dialogi i to jak zostały zinterpretowane przez aktorów sprawiają, że chłonie się "zwykłe" rozmowy w samochodzie, a potem samemu się je przetwarza.
- zaangażowanie zwiększa zaburzona chronologia, która tutaj ma sens. Morderstwa z przeszłości i teraźniejszości widocznie będą się przeplatać, a sprowadzenie detektywów na przesłuchanie będzie pretekstem do poznania ich na przestrzeni 20 lat. Już ostrze sobie zęby by zobaczyć jakie wydarzenia, które są już zapowiadane w przesłuchaniach, doprowadziły bohaterów do stanu obecnego

OCENA 5/6

sobota, 18 stycznia 2014

Na Samotnej Górze mieszkał pewien smok [Hobbit: Pustkowie Smauga]


Z Hobbitem wiążę się sporo moich wspomnień. Jest to jedna z pierwszych książek, które wypożyczyłem z biblioteki przez co odcisnęła na mnie spore piętno. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że ma kontynuację pod tytułem Władca Pierścieni i jest zaledwie wstępem do prawdziwej opowieści. Pomimo tak istotnych braków w książkologii bawiła mnie niezmiernie i pozwoliła zafascynować się literaturą fantastyczną. Dlatego co jakiś czas do niej wracam. Umożliwia to wysłużony egzemplarz na półce, jedna z pierwszych książek w mojej kolekcji. Również przyszłość wiąże się z Hobbitem bo w planach jest zakup wydania od Amberu w tłumaczeniu Skibniewskiej, który będzie się godnie reprezentowało obok Silmarillionu i Dzieci Hurina. Nie znaczy to, że jestem fanatykiem, a mistrza Tolkiena uznaje za literackie bóstwo do którego porównuje każdy utwór, a jego słowa są święte, a ich swobodna interpretacja to bluźnierstwo. Daleko mi od tego więc nie zapalałem pochodni na wieść o trzyczęściowej ekranizacji niemalże trzystu stronicowej książeczki. Zaufałem Peterowi Jacksonowi, który dostarczył znakomitą trylogię jubilerską z pierścionkiem w tle. Przez co rok temu się zawiodłem. Niezwykła podróż okazała się nudną przygodą z mnóstwem nietrafionych pomysłów (śpiewające gobliny, jeż Sebastian, skalne giganty, wszechobecny efekt sztuczności). Obawy przed kontynuacją były spore, ale tym bardziej chciałem obejrzeć film. Tak bardzo, że poszedłem na niego do kina, a teraz muszę się podzielić wrażeniami z seansu. To nie będzie recenzja, jako fan nie jestem w stanie jej napisać. Za dużo rzeczy chcę opisać, skupić się na szczegółach filmu i skonfrontować je z odczuciami. Prawdopodobnie też sobie pogdybam o Back Again. Dlatego dalej będą spoilery. Ostrzegam szczególnie osoby, które czytały książkę, a nie widziały filmu. Trafiłem na opinię, że nie da się zaspoilerować 80 letniego utworu, ale to nie prawda. Film różni się na tyle od materiału źródłowego, że obcowanie z nim może być dla niektórych szokiem. Mimo, że moja ostatnia lektura Hobbita była aż pięć lat temu to i tak skonfrontuje oczekiwania z rzeczywistością. Mogę się w pewnych szczegółach mylić więc w tym wypadku proszę o waszą ingerencję.

Zacznie jednak od pewnych formalności. W kinie ostatni raz byłem dobrych parę lat temu na Indianie Jones i Królestwie Kryształowej Czaszki. Filmie, którego nie było jak twierdzi spora część fanów starego Indiego. Całkiem możliwe, że trauma spowodowana latającą lodówą wpłynęła na brak kolejnych odwiedzin na sali kinowej. Z tego powodu ominęła mnie cała ta wojenka 3D vs. 2D i nie mogłem dołączyć do żadnego z obozów by z czystym sumienie pohejtować konkurencyjny format. Dlatego też Pustkowie Smauga obejrzałem w wersji, która miała odmienić kina, a przynajmniej z jeszcze lepszym skutkiem napełnić portfele wielkich wytwórni. I podobało mi się. Tak bardzo, że przez pierwsze 30 minut głównie na tym się skupiałem. Wyskakujące bajery to tylko mało istotny dodatek. Największa zaleta to odczuwalna głębia obrazu. Czuć było przestrzeń w karczmie, las stawał się większy, a wystająca głowa smoka była fascynującym widokiem. Również takie smaczki jak postać stojąca bliżej mnie czy drzewo na pierwszym planie zasłaniające akcję umilało oglądanie i zwiększało immersję. Szkoda tylko, że obraz w tej technologi posiada jedną istotną wadę - jest ciemniejszy od swojego płaskiego odpowiednika przez co niektóre sceny wyglądały na nienaturalnie ciemne. Kłopot mogą też stanowić niewygodne okulary i zabrudzenia na soczewkach. Jednak jeśli będzie taka możliwość to na kolejny film również wybiorę się w 3D.

A jak się prezentuje Dezolacja Smauga? Jako film jest to pierwszorzędna rozrywka. Kameralna przygoda w Śródziemiu nie licząc ostatniego aktu filmu. Blockbuster średniego kalibru, nie przeładowany efektami, ale spełniający wszystkie wymogi letniego kina. Jednak jako adaptacja nie jest już tak dobrze. To raczej twórcza (i zarazem fanowska) interpretacja Hobbita przez epicki pryzmat Władcy Pierścieni. To już nie jest baśniowa opowieść kierowana do młodego czytelnika. To sprawnie zrealizowane kino dla całej rodziny, które potrafi porazić jak i zrazić swoim rozmachem. To też prosta historia cierpiące na syndrom środkowej części trylogii. Jako rozwinięcie trzyczęściowej opowieści sprawdza się świetnie bo rozbudowuje świat, odrobinę pogłębia bohaterów i pozwala im przeżyć kolejne przygody, a zarazem jest wstępem i przystawką przed głównym daniem. Jako samodzielny film się nie sprawdza. Brakuje tu początku i końca. To wycinek większej opowieści, którego nie można traktować jako samodzielnego tworu. Jednak paradoksalnie film jest lepiej skonstruowany niż poprzednia część. Poszczególne akcenty zostały lepiej rozłożone, nie posiada niepotrzebnych dłużyzn i czuć zwiększające się napięcie i zbliżający się kres wędrówki. Niecierpliwie myśli się też o upływającym czasie bo każda kolejna minuta oznacza koniec wędrówki i moment, w którym będzie trzeba opuścić fascynujący świat wykreowany przez mistrza Tolkiena. Świat, który jednak ma swoje wady. Nie na warstwie koncepcyjna tylko realizacyjnej. Design orków i niektórych lokacji jest pszeszarżowany, a CGI bije po oczach. Niektóre krajobrazy wydają się zbyt plastikowe, piękne oraz świecące i boję się jak zestarzeją się za kilka lat. Ciesze się jednak, że tam gdzie są makiety, scenografia i żywa materia, a nie bezduszny green screen wygląda to bardzo klimatycznie. Niestety trochę zawodzi muzyka bo ma się wrażenie, że słucha się tego samego. Jasne, najlepsze jest to co się zna, ale nowe aranżacja znanych od lat dźwięków i dodanie kilku nowych motywów to trochę za mało. Dlatego trochę żałuję, że za muzykę znowu odpowiada Howard Shore. Ogólnie film oglądało mi się wyśmienicie i większych wad podczas seansu nie dostrzegłem, dopiero później naszły mnie pewne niepokojące refleksję i zastrzeżenia związane z wiernością do materiału źródłowego dlatego od tego momentu większe spoilery dotyczące fabuły i odnoszące się do mojego odbioru książki.

Jeśli chodzi o omówienie poszczególnych scen to zaczną może od początku czyli retrospekcji. Kolejna wizyta w Bree i pierwsze spotkanie Gandalfa z Thorinem (poprzedzone zaskakującym cameo). Scena zupełnie niepotrzebna i nic nie wnosząca do fabuły. Przypomina tylko o co to całe zamieszanie. Jest góra, jest smok, są skarby, krasnoludy i pewien hobbit mieszkający w przytulnej norce, a nie zwykłej norze w ziemi. Tym bardziej jest niepotrzebna bo po jej zakończeniu jest bezpośrednia kontynuacja poprzedniego filmu czyli nasza wesoła gromadka w potrzasku. Muszę przyznać, że trochę wybiło mnie to z rytmu i czułem się odrobinę zagubiony. Musiała upłynąć chwila bym mógł ponownie poczuć magię Śródziemia. Potem odrobina akcji i trafiamy do Beorna. I średnio mi się podobało jego przedstawienie. Gandalf swoimi słowami buduje odpowiednie napięcie by potem spotkanie z gospodarzem okazało się rozczarowaniem. Jego postać można by usunąć z filmu i wiele by on nie stracił. Ot kompania trafiła by od razu na skraj Mrocznej Puszczy. Zamiast tego jest opowiedziana pretensjonalna historyjka jak to Beorn jest ostatnim przedstawicielem swojej rasy i nienawidzi orków. Przejmujące spojrzenie kamery na pozostałości po niewolniczych łańcuchach obowiązkowe. Niestety nie pokazano jego walki z orkami, nie pamiętam nawet żeby wspomniano jak to nocami wyrusza na nie polować. Gdy czytałem książkę jego postać budziła grozę, tutaj raczej była karykaturalne zarówno pod względem zachowania jak i wyglądu. Tym bardziej po swoim monologu gdzie podkreślił, że krasnali nie lubi, ale orków nienawidzi dlatego im pomoże. Litości. Tym bardziej boli mnie to, że nie podkreślono tego jak budzi grozę z uwagi na nieusunięcie wątku kucyków. Gandalf wspomina o odesłaniu koni, a kompania to robi. Ja ten nieznaczny wątek pamiętam bo to była wielka sprawa w książce. Jest to trochę konsekwencją braku odczuwania w filmie upływającego czasu. I to nie tyczy się tylko tego jednego momentu, ale też całości. Cała wyprawa tam i z powrotem trwała przecież okrągły rok, a podczas oglądania filmu ma się uczucie raptem kilku dni.

Opuszczę teraz krasnali (i hobbita) tak jak zrobił to Gandalf. W książce wrócił dopiero na sam koniec więc Jackson postanowił zajrzeć do Silmarillionu i dodatków Władcy by Ian McKellen mógł trochę dłużej uszczęśliwiać widzów. W jego scenach uderzyło mnie jedno - wyglądał dużo starzej niż w poprzedniej trylogii. Jednak dalej ma krzepę, biega sobie i walczy z orkami i rozwiązuje zagadkę Dol Guldur. Jest efektownie i na siłę wepchnięto łopatologiczne wytłumaczenie kto jest odpowiedzialny za zło Śródziemia. Dobrze, że świetnie zostało to nakręcono i czuć było napięcie podczas tych scen. Szkoda tylko, że Jackson nie zrezygnował z Radagasta. Zupełnie niepotrzebnie wprowadza odrobinę slapstickowego humoru. Dobrze, że obyło się bez królików rozgobel i jeża Sebastiana. 

W międzyczasie krasnale odbyły wędrówkę przez Mroczną Puszczę. I tutaj znowu mam problem z upływem czasu. Nie czuć go. Thorin mówi, że musi się śpieszyć, a nie widać by dni mijały. Kiepsko również zrealizowano zagubienie i dezorientację. Brakowało paniki, problemów z kończącymi się racjami żywności i nie czuć było klaustrofobii lokacji. Mirkwood jak inne miejscówki był pieczołowicie zaprojektowany. Nie czuć było rąk chaotycznej natury. Starcie z pająkami widowiskowe, a stwory obrzydliwe. To akurat normalka. Tylko trochę smutno się robi, że przecież duży pająk pojawia się w Władcy. Nie odmawiam Tolkienowi geniuszu, ale irytuje często korzystanie z tych samych pomysłów. Jak dobrze, że nie kończy się na WP, a jest jeszcze genialny Silmarillion.

Wędrówka przez Puszczę skończyła się zanim na dobre mogła się zacząć. Pojawiły się elfy i pojmały krasnale. I tutaj chciałem o tych elfach trochę napisać. Ja rozumiem decyzje jakie kierowały Jacksonem podczas realizacji jego twórczej wizji, ale popisać sobie trochę popiszę bo suma summarum nie mam pojęcia co myślę o trójce elfów. Nie jest to przegląd społeczeństwa, a kilku mocno zróżnicowanych jednostek od, których bije indywidualizmem. Thranduil to dobrze znany elf na łosiu z poprzedniej części. I co do niego mam najwięcej uwag. Nie do debiutującej Tauriel tylko do kreacji Lee Pace'a. Jego przesadzona mimika, dziwne zachowanie, dystans do świata mają podkreślić jego wyobcowanie. Czuć, że król leśnych elfów nie należy do tego świata, a tysiące lat życia odcisnęły na nim piętno. Nie pasuje do żadnego wzorca zachowania. Liczy się dla niego tylko własne królestwo to co po za nim jest mu obce i nic nie warte. Zdaje sobie sprawę ze śmiertelności otoczenia i stałości swojej domeny. Jego wizerunek jest strasznie odmienny od drewnianego Legolasa i Tauriel. Oni bawią się walką. Blondyn ponownie wykonuje swój popisowy numer z snowboardem tylko tym razem używa do tego orka. Tauriel jest równie zwinna i przyjemnie się ją ogląda w walce. Dlatego trochę średnio widzą mi się wątki romantyczne. Między rasowe i zakazana miłość wynikająca z pozycji na drabinie społecznej. Ciężko mi zdefiniować moje zastrzeżenia. Bo znowu ogląda się to dobrze i przyjemnie, ale coś tu nie gra. Może to moja podświadomość szuka problemów i z całej siły chcę niezgodność z pierwowzorem zaliczyć jako grzech śmiertelny filmu? 

Teraz dla odmiany napiszę o czymś co mi się bardzo podobało - rozdzielenie naszej wesołej gromadki i wczesne wprowadzanie Barda Łucznika. Jest to genialne posunięcie ze strony Jacksona. Bo gdyby akcja rozwijała się jak w literackim pierwowzorze to na Samotną Górę udałaby się cała 12 krasnali, a tak 1/3 zostaje w Mieście na Jeziorze. Już pal licho pseudo romantyczne spotkanie Kiliego z Tauriel, kalkę z Drużyny Pierścienia gdzie elfka ratowała Froda przy użyciu athelasu czy kilka starć z orkami. To podzielenie kompanii zaowocuje dopiero w finale niziołkowej trylogii zwiększając dramatyzm. Dezolacja Esgaroth nie będzie rzezią gromadki nonameów, ale podczas seansu będzie zależeć na bohaterach bo w tym tłumie będą znajome postacie. I obstawiam, że dojdzie do kilku dramatycznych wydarzeń i aktów pełnych heroizmu wraz z poświęceniem życia. Shiperzy elfio - krasnoludzkiego związku też powinni uronić łzę w przyszłym roku. Szkoda tylko, że kruk szepczący do ucha Bardowi nie będzie potrzebny, a do zabicia smoka posłuży coś więcej niż zwykły łuk. Szykuje się przesyt formy nad treścią, epickość nad kameralność, ale takie czasy... 

Co do samego Miasta - jest to fantastyczna Wenecja, której pokazano tylko wycinek i zilustrowano ją nowym motywem muzycznym przypominającym trochę szanty. Jednak wprowadzanie różnorodności kulturowej jest trochę przesadzone. Bilbo i strażnicy paradujący w orientalnych (tatarsko - mongolskich okiem laika) zbrojach to lekka przesada i wygląda to delikatnie mówiąc śmieszne. Czym się kierował Jackson i jego armia? Tym że Samotna Góra i Dale leżą na wschodzie więc klimaty orientalne będą jak najbardziej na miejscu? Czy smokiem, który przecież musi być związany z chińską mitologią (co w sumie jest odzwierciadlone w muzyce)? Dodatkowo zły władca został przedstawiony w odpychający sposób, a jego podwładny jest obślizgły i przebiegły. Straszna klisza i nawet Stephen Fry nie ratuje tego pomysłu. Nie muszę chyba wspominać o zbytnim przekolorowaniu i (ponownie) wrażeniu sztuczności. Fabularnie trochę też pozmieniano. Mocno powiązano krasnale z Bardem i dodano kilka wątków. Ciekawie wypada zwłaszcza ten Łucznika. Nie wiem co Jackson chciał tutaj zrobić, ale ja odbieram to jako aluzję do naszego smutnego świata i opór przeciw ciemiężącej obywateli władzy z szlachetnym rewolucjonistą na czele. 

Teraz słówko o smoku. Czy raczej SMOKU. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że Smaug kradnie ten film. Pojawia się w ostatnim akcie, ale to głównie o nim się będzie mówić po seansie. Przerośnięta jaszczurka wyglądała majestatycznie, wciąż słychać niski tembr głosu charakterystyczny dla Benedicta Cumberbatcha (mimo komputerowej obróbki) i intrygujące dialogi z Ujeżdżającym Beczki. Czuć było niesamowite napięcie między hobbitem, a smokiem gdzie siła tego drugiego była wprost namacalna. Swoje zrobił też wystrój skarbca, polowanie na Arcyklejot (którego design rozczarowuje) i jad sączący się ze słów smoka. Idealny kameralny finał opowieści pełen klimatu bez niepotrzebnej akcji i dający wyobrażenie o sile smoka, która ujawni się dopiero w przyszłym filmie. STOP! Nic z tego. Tzn. to co napisał to prawda, ale nie poprzestano na tym. Kameralne to słowo, o którym Hollywood już dawno zapomniało. Trzeba było dodać trochę zabawy w Benny Hilla ze smokiem i pokazać heroizm krasnali. Bo lepiej to wygląda jak nasi bohaterowie walczą ze złem, będą mogli mieć w przyszłości czyste sumienie. W końcu próbowali go powstrzymać. Przy okazji podczas tej finałowej walki osłabiono trochę grozę jaką siał Smaug. Zrobiono z niego nieporadnego gada, który nie może złapać kilku natrętnych szkodników. Zarówno on zachowywał się idiotycznie jak i plan krasnali był po prostu głupi. Jak to dobrze, że ostatnie parę sekund wynagrodziło tą durnotę ("I am fire! I am death!"). Szkoda, że nie dodano trochę dramatyzmu i nie zabito jednego z krasnali. Kolejne odchylenie od kanonu w tym wypadku zrobiłoby wiele dobrego. Pokazałoby to, że nikt nie jest bezpieczny w przyszłej części, a gra toczy się o ogromną stawkę. Przygotowałoby to też widzów nie znających książki na to kto zginie w przyszłej części. 

Reasumując moje narzekania - gdybym nie czytał książki nie miałbym większych zastrzeżeń. Całe to psioczenie i pisanie do samego siebie wynika z chęci skonfrontowania się z moimi odczuciami po lekturze i nie ma nic wspólnego z wadami filmu, który jest zupełnie innym medium niż książka. Obowiązują w nim inne reguły, a gatunek kina rozrywkowego ma przede wszystkim bawić co nadzwyczaj udanie The Hobbit: The Desolation of Smaug realizuje. Jest to film pod wieloma względami lepszy od części poprzedniej, ale też cierpiący na syndrom środkowej części trylogii. Ze swojej strony mam nadzieję, że tendencja zwyżkowa zostanie utrzymana i finałowa część będzie porównywalna jakościowo do Powrotu Króla lub Dwóch Wież. Tylko szkoda, że będzie to ostatnia wizyta w Śródziemiu chyba, że Peter Jackson wpadnie na szalony pomysł autorskiego dzieła w dobrze znanych realiach.

OCENA 5/6

niedziela, 12 stycznia 2014

Serialowe podsumowanie tygodnia #67 [06.01.2014 - 12.01.2014]

Przed przerwą udało mi się nadrobić Masters of Sex. Szkoda, że to już koniec i trzeba czekać do końca września na nowe odcinki. Zżyłem się z bohaterami i chcę więcej początków rewolucji seksualnej w Ameryce. Przez świąteczną przerwę próbowałem jeszcze nadrobić The Americans i Sons of Anarchy. Niestety nie udało się, a teraz z pewnością nie będzie na to czasu bo nadchodzą premiery i powroty. Mijający tydzień to tylko przedsmak tego co nadejdzie, aż się boję liczyć ile seriali będę próbował śledzić na bieżąco. Próbował bo jestem pewien, że czegoś nie dam rady i trafi do poczekalni jak wspomniani Amerykanie czy House of Cards (tak, wciąż widziałem tylko dwa odcinki).

Najbardziej jestem zadowolony z powrotu Community. Stara jakość wróciła, a absurdalny humor nie jest już niezamierzoną i nieśmieszną parodią poprzednich serii. Wrócił Dan Harmon wróciła i stara jakość. Oglądalność nie jest katastrofalna i wciąż są szanse na realizację szóstego sezonu. I filmu. Pierwszy nowy serial tego roku jaki dano mi zobaczyć to Intelligence i jest średnio. Tego akurat się spodziewałem. Serial jest momentami drętwy i strasznie asekuracyjny. Nie ryzykuje z pomysłami i wydaje się pisany na podstawie jakiegoś podręcznika. Żarty są tam gdzie powinny być, jest akcja, jest humor, jest zalążek wątku romantycznego między głównymi bohaterami, jest i nakreślenie większej intrygi. Jednak nie ma się czym ekscytować. Może w drugim sezonie. Jeśli nie zostanie zdjęty z anteny. 

Dzisiaj Złote Globy. Nie będę się bawił w analizy i prognozy tego typu rozdania nagród są nieprzewidywalne. Można z dużym prawdopodobieństwem napisać, że znane nazwiska, seriale o ugruntowanej pozycji i już wcześniej nominowane mają największe szanse. Tylko, że konkurencja w tym roku jest tak duża, że współczuje dziennikarzom z Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej, którzy muszą wybrać tylko jedną osobę zasługującą na nagrodę. Ja w tym roku najmocniej trzymam kciuki za Tatiane Maslany, Breaking Bad i The Good Wife. 

SPOILERY



Community S05E01 Repilot
- po 1,5 roku przerwy wrócił najlepszy serial komediowy i przypomniał mi jak bardzo można się śmiać w ciągu 20 minut. Brooklyn 9-9 jest zabawne, ale to na Community chichram się bez przerwy, cofam niektóre sceny i zaskakuje kolejnymi popkulturowymi żartami rzucanymi mimochodem. Jak to dobrze Dan, że wróciłeś. Stary poziom powrócił. Na szczęście nie wymazano poprzedniego sezonu mimo, że wszyscy chcemy o nim jak najszybciej zapomnieć. Irracjonalne zachowanie bohaterów zostało wytłumaczone całorocznym wyciekiem gazu. Proste i genialne w swojej prostocie.
- ciekawi mnie jak bohaterowie odnajdą się w nowych rolach. Kolejne studia tylko tym razem z ambicjami by poprawić swoje życie. Tytuł im nic nie dał jeśli chcą by było lepiej sami muszą o to zadbać, a Jeff dalej będzie musiał zwalczać w sobie zło. On jako nauczyciel na znienawidzonej uczelni? To będzie dobra. Marzy mi się by zobaczy szaleństwo w pokoju nauczycielskim
- najlepsza scena? Krytyka opuszczenia Scrubsa przez Zacha Braffa w wykonaniu Troya w świetle informacji o odejściu aktora vs. reklamówka Jeffa i jej parodia w wykonaniu Abeda. Tak bardzo cudowne
- powrót Chevy Chasea do roli Pierca zaskakujący. Nie sądziłem, że aktor wróci do współpracy z Harmonem. Jednak stało się i jego holograficzna wizyta wyszła nieźle

OCENA 4.5/6

Community S05E02 Introduction to Teaching
- poprzedni odcinek do prawdy był repilotem, ten jest za to wprowadzeniem do nowej serii. O ile tamten naprawiał to co zostało zepsute ten nakreśla ton na cały sezon. Lub kilka najbliższych odcinków. Jeff jako nauczyciel wkracza w zupełnie nowy świat. I tak jak się spodziewałem wyprawa do pokoju nauczycielskiego była szokująca. Pozytywnie. Fajnie się patrzy na to co się działo w poprzednich seriach od kuchni i poznaje mechanizmy rządzące logiką profesorów. Spotkanie z Hickeyem świetne. Banks prawie, że znowu gra Mike'a z Breaking Bad przez co jest taki zabawny w scenach gdy grozi Leonardowi. Czekam zwłaszcza na jego sceny z Annie
- pomimo tego, że Jeff znalazł się w zupełnie innym świecie to i tak gwiazdą odcinka zostaje Abed (+ Shirley i jest fascynacja Hellraiserem). Próba zgłębienia geniuszu Nicolasa Cage'a, porównanie go do Jezusa i szaleństwo - genialne. Takie Community kocham

OCENA 5/6 

Intelligence S01E01 Pilot
- jedna z najciekawiej zapowiadających się nowości CBS trafiła na ekrany telewizorów i no cóż jest średnio. Nie miałem wielkich oczekiwań bo to stacja ogólnodostępna więc się nie zawiodłem. By serial rozkwitł zazwyczaj potrzeba kilkunastu odcinków zwłaszcza przy tych produkcjach gdzie wątki proceduralne odgrywają najważniejszą rolę. Pierwszy sezon Intelligence powinien zamknąć się w 13 odcinkach i mam nadzieje, że przez ten czas uda mu się naprawić błędy jakie popełnił pilot
- przede wszystkim liczę na poprawę scenariusza. Niektóre wątki będą się jeszcze długi czas ciągnęły, ale odrobina inwencji i będzie to interesujące. Tylko ta inwencja musi być. Bohater z zaginioną żoną był już nie raz. Dobrze jednak, że jest jakiś większy wątek w tle. Wrogi człowieko komputer może być interesujący, ale tylko jeśli otoczka będzie zgrabnie poprowadzona i podlane sosem politycznym. Pilot niby to zapowiadał, ale może być różnie. Do poprawy też dialogi i bohaterowie drugoplanowi.
- główna para też mogłaby być lepsza. Do aktorów nic nie ma, spisują się dobrze. Josh Holloway i Meghan Ory to niby para idealna tylko nie czuć między nimi chemii, a ich historię nie porywają. Ona dostała się do Secret Service bo w dzieciństwie ochraniała matkę przed ojczymem - co za banał. On natomiast jest nieprzewidywalny i arogancki. Postacie wyciągnięte z jakiegoś szablonu. Mało też było między nimi chemii i ciętych dialogów, kilka wyszło ale większość przeciętna. Ciesze się, że brak między nimi erotycznego napięcia. Nie mają się zbytnio ku sobie i dobrze. Nie wątkowi romantycznemu na tak wczesnym etapie serialu.
- wizualnie jest solidnie, przypomina trochę Person of Interest i Chucka. Walki dobrze zrealizowane, dynamiczne i efektowne. Tylko, że to tylko otoczka, która nie wpłynie na to czy oglądać czy sobie odpuścić. Jeszcze parę odcinków sprawdzę, ale dalej nie mam jakiś wielkich nadziej co do tego serialu. Jednak jeśli sprawy tygodnia będą się przeplatały z głównym wątkiem, a bohaterowie i świat będą inteligentnie rozbudowywani to serial może trwale zapisać się w mojej ramówce. Jeśli tylko oglądalność dopisze

OCENA 3.5/6

Masters of Sex S01E11 Phallic Victories
- trochę spokojniejszy odcinek, ale to zwykła praktyka przed finałem. Zwolnić odrobinę by potem znokautować widza rewelacjami. Chyba najważniejszym elementem przyszłego epizodu będzie przemówienie Billa, które będzie rzutować na jego dalszą pracę. Powstrzymuje się przed spojrzeniem na wikipedię, a korci strasznie. Entuzjazm czy oburzenie słuchaczy? Na pewno nie obojętność. W tym odcinku było widać stres związany z zbliżającą się prezentacją, ale też efekt odejścia Virgini i to jak wiele dla niego znaczyła. Wciąż ją widział, udzielała mu rad i ganiła. A ona szczęśliwa z Ethanem, który znowu ma plany związane ze ślubem. I pewnie znowu nic z tego nie będzie. 
- najciekawiej oglądało się wspólną wyprawę Virgini i Lilian. Świetnie sceny między tymi dwiema kobietami. Tak bardzo różne, ale obie walczą by zaznaczyć swoją obecność w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Ogromnie szkoda choroby DePaul bo znaczy to, że Julianne Nicholson prędzej czy później opuści serial

OCENA 4.5/6

Masters of Sex S01E12 Manhigh
-  finał sezonu nie był najlepszym odcinek serialu, ale wcale takim nie musiał być. Poziom przez całą serię był utrzymany, a ostatni epizod jest zwieńczeniem tego co działo się dotychczas. I jeszcze ta nazwa odcinka, która jest kryptonimem historycznych lotów w atmosferę poprzedzających te najbardziej medialne i znane. I tutaj świetna analogia do badań Mastersa. One również zmienią ludzkość, a to co dotychczas miało miejsce to tylko oznaka prawdziwej rewolucji. Prezentacja wstrząsnęła widzami, Bill został wylany, ale odcisnął piętno na nauce. Oczywiście przy okazji musiał zachować się jak dupek pokazując film z orgazmem Virgini. To takie w jego style. Uznaje jej zasługi, daje jej nazwisko na okładce pracy, a i tak wywija jej takie świństwo i tłumaczy, że to w imię nauki.
- w życiu prywatnym bohaterów działo się sporo i wydarzenia te będą miały istotny wpływ na wygląd kolejnego sezonu. Bill wylany z pracy, Scull chcący poddać się terapii elektrowstrząsowej czy Ethan na drugim wybrzeżu. Jednak najważniejsza była sama końcówka - Libby rodząca dziecko i Bill wyznający miłość Virgini. No to się pokomplikują sprawy w kolejnej serii.
- na kolejny sezon wrócę. Nie byłem jeszcze pewien w połowie sezonu mimo, że doceniałem produkcję. Nie moje klimaty, ale mimo wszystko chcę zobaczyć co dalej. I jak. Bo to serial angażujący, a takie uwielbiam. Nawet będzie miał pierwszeństwo przed Homeland jeśli znowu będą razem emitowane.

OCENA 5/6

Mob City S01E05E06 Oxpecker | Stay Down
- sezon się skończył i nie będę płakał jeśli serial nie wróci. Przyjemnie się go oglądało, nie nudził (w większości) i miał swój klimat, ale jak odpaliłem ten odcinek po ok. 3 tygodniach od poprzedniego to zbytnio nie pamiętałem na czym skończyłem, a to jest karygodne jeśli chodzi o seriale. Historia ma wciągać i wywoływać emocję. Tutaj tego nie ma. Tu jest ładny serial, fachowo wyreżyserowany z jednymi z najfajniej zrealizowanych strzelanin w telewizji. I tyle. Może rzeczywiście te trzy długie odcinki to zaledwie wstęp do pierwszego i długiego sezonu i mają nadać ton całej opowieści oraz przedstawić bohaterów? Tylko, że jeśli to prawda to serial zawodzi po całości bo sam nie wiem czy chcę wrócić i zobaczyć co dalej będzie się działo w Lost Angeles. Niby teraz zacznie się zamieszanie, ale czy będzie potrafiło mnie przykuć? Jest jednak całkiem spore prawdopodobieństwo, że zostanę pozbawiony dylematu i serial najzwyczajniej w świecie zostanie anulowany. Oglądalność nie powala, a stacja TNT może się bać ryzyka jak przy Political Animals.
- ostatni odcinek był satysfakcjonujący. Poszerzono gangsterski światek, dodano ciekawe wątki na przyszły sezon, prawda wyszła na jaw, a Joe urządził sobie efektowną strzelaninę gdzie w roli tarczy wystąpił Siegel czego trochę żałuje bo to była jedna z ciekawszych postaci. Nie widzi mi się Mickey w roli głównej w przyszłości. Dobrze, że Sid został, a i wprowadzono starszą wersję Lanskyego. Gangsterska część serialu jest ciekawe, ale ta policyjna ma równie interesujące wątki jak walka Parkera z korupcją. Dlatego tak bardzo szkoda, że główny bohater i wątek miłosny wypadają tak słabo. Jednak niezaprzeczalną zaletą jest zjawiskowa Alexa Davalos - ciężko od niej oderwać oczy

OCENA 4/6

Person of Interes S03E12 Aletheia
- serial złapał wiatr w żagle parę odcinków temu i nie może zwolnić. Fantastyczne wejście w nowy rok w wykonaniu twórców. Może zacznę od Root. Uwielbiam Amy Acker i widać, że świetnie się czuje grając socjopatkę. Uroczy uśmiech i mordercze usposobienie idą w parze. Została złapana przez Nadzorcę i jak to ma w zwyczaju uratowała się. Jej wyznanie, że jest interfejsem Maszyny było przerażające, ale tylko potwierdzające moje przypuszczenia. Teraz zacznie działać na własną rękę tylko kto jest jej przeciwnikiem? Nadzorca i Hersh powinni dać jej spokój czyli zostaje chiński wywiad i zagrożenie ze strony nowego wcielenie Samarytanina i hipotetycznego starego. Ale ta fabuła jest dobra! Powoli zaczynam się gubić i podoba mi się to
- u Fincha i reszty może się wiele nie działo gdy zostali zamknięcie w banku, ale rozmowy o sztucznej inteligencji świetne. I Shaw będące młotkiem zawsze potrafi sprawić uśmiech. Ciekawe, że Collier i Czujni nie zdają sobie sprawy z istnienia Maszyny. Oni tylko podejrzewają, że rząd ich szpieguje, ale są dziećmi w mgle. Prawda zapewne niedługo wyjdzie na jaw
- John wrócił i okazuje się, że tylko by się pożegnać. Jasne, to tylko zagrywka. Twórcy zdają sobie sprawę i widzowie wiedzą, że Reese nie odejdzie z serialu. Jednak co się z nim stanie? Chciałbym żeby wpadł teraz na Root. To by był interesujący team up.
- flashbacki Fincha podobne do ostatnich, ale wciąż wzruszał to jak się troszczył o ojca. Ciekawi mnie czy jeden z agentów pod domem opieki to Hersh. Z postury bardzo podobny. To byłoby bardzo fajne nawiązanie

OCENA 5/6

Sherlock S03E02 The Sign of Three
- serial zrobił się przedstawieniem jednego aktora i wcale mi to nie przeszkadza. Doskonale się bawię, odbieram to jako komedię i chcę więcej. Trochę szkoda, że brakuje zakręconej zagadki kryminalnej, ale jeśli poziom zostanie utrzymany to nie mam nic przeciwko. Bentedict Cumberbatch był bezbłędny podczas przemówienia drużby i rozwiązywania zagadki kryminalnej - genialne. Chyba jedno z najlepszych serialowych wesel na jakich byłem. Błyskotliwie pomyślane i z sympatycznymi bohaterami. Mary lubię coraz bardziej i chciałbym ją zobaczyć podczas jakieś sprawy. Sam Sherlock strasznie uczuciowy i sympatyczny jak nigdy.
- co do nazwy odcinka i opowiadania, które było inspiracją  - zdarzyło mi się czytać Znak trojga Doyla i teraz wiem już jak Moffat przerabia opowiadania na scenariusz. Bierze kilka motywów i je mocno przekształca. Motywów, a nie główny pomysł. Szkielet tworzą scenarzyści serialu i dodają kilka smaczków z prozy. I podoba mi się to. Wyjawienie tytułowego trojga zaskakujące i ciekawie może wpłynąć na serial w przyszłości
- zaskoczyło mnie pojawienie się Lary Pulver jako Irane Adler. Tego się nie spodziewałem. Jednak chciałbym żeby odegrała jakąś większą rolę w serialu. Tak jak Maycroft.
- wieczór kawalerski był genialny! Dokładne obliczenia Sherlocka, szalona impreza i sprawa oraz kac gigant. Cudne! Całości dopełniał rozmyty filtr na kamerze podkreślający stan upojenia bohaterów.

OCENA 5/6