poniedziałek, 22 lutego 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #174 [15.02.2016 -21.02.2016]

SPOILERY

Fear The Walking Dead S01E04 Not Fade Away
Kolejny serial, który postanowiłem nadrabiać. Nie będę ukrywał, głównym powodem jest obecność Alyci Debnam Carey dzięki czemu będę ją mógł oglądać nie tylko w The 100. Do serialu mnie specjalnie nie ciągnęło, franczyza Żywych trupów odrobinę mi się znudziła. Jednak nie było tak źle. Mimo braku zombie odcinek miał swój klimat. Amerykańskie osiedle pod ochroną Armii USA. Kiełkująca nieufność i paranoja, zadawanie niewygodnych pytań na temat obrońców i dwie postawy wobec obecnej sytuacji - nieufność i zaufanie do działań rządu. Brakowało mi tutaj wyrazistych charakterów postaci, ale gdzieś w okolicach 3/4 odcinka wciągnąłem się. Wcześniej nudziłem, często sprawdzałem ile do końca i nawet nie wiem kiedy zacząłem oglądać z zaciekawieniem. Chyba gdy Madison wybrała się za ogrodzenie, a muzyka coraz lepiej budowała napięcie, która eksplodowało na końcu wątkiem, który budowano od początku. Tajemniczym ginięciem ludzi, oddzielaniem zdrowych i silnych od słabych jednostek. Wojsko zabrało za sobą Nicka i żonę Salazara, nie tak jak pierwotnie się umawiano. I teraz zacznie się kolejny dramat i liczę, że wciągnie mnie od początku.

OCENA 4/6

Fear The Walking Dead S01E05 Cobalt
Dramatu ciąg dalszy. Sytuacja uległa zagęszczeniu, ludzie zostali postawieni w ekstremalnych okolicznościach, a widmo zmian jest coraz bardziej widoczne. Wojsko zaczyna panikować, morale upada, a żołnierze nie zgadzają się z dowództwem. Wielka armia Ameryki to strzęp dawnej niezachwianej potęgi, a objawia się to w niuansach. Sporo tutaj też subtelności, serial pozwala samemu zinterpretować niektóre sceny. Czy żołnierze zostawili swojego dowódcę na śmierć by bronić własnych rodzin w niemalże przegranej wojnie? Czy obozy dla zatrzymanych to aż taka wielka fantazja twórców? Czy wojsko zupełnie się poddało i ile świństw po drodze dokonali? Serial znowu mnie zaciekawił.

Podobały mi się też ekstremalne sytuację w jaki zabrnęli bohaterowie. Ile są w stanie zrobić? Gdzie leży granica? Travis wciąż trzyma się swoich przekonań i nie jest w stanie zabić szwendacza, dalej utożsamia ich z żywymi ludźmi. Maddy dla odmiany zrobi wszystko by odzyskać rodzinę. Nawet przyzwoli Salazarowi na torturowanie żołnierza by dowiedzieć co się dzieje z Nickem. Zasady moralne nie zawsze mają zastosowanie. Tylko jak to na nią wpłynie? Jak zareaguje na to Travis? Ich relację stają się coraz ciekawsze, zwłaszcza gdy Maddy przejmuję rolę liderki i robi to co trzeba.

U dzieci prawie nic się nie działo, ale ich sceny były ciekawe. Alicia i Chris robią to co nastolatkowie mają w zwyczaju. Buntują się. Idą na szaber, piją alkohol i próbują w jakiś sposób odreagować to co się dzieje udając kogoś kim nie są. Chciałbym by to było budowanie relacji na zasadzie brat - siostra, a nie zaczątek romansu, który nie jest tutaj potrzebny.

U Nicka nic się nie dzieje. Siedzi w celi i czeka na lepsze czasy. Ważniejsze kogo poznaje. Charyzmatycznego sprzedawce. Osobę, która szybko łapie jaki świat nadchodzi i kogoś kto potrafi się ustawić. Chciałbym by został na dłużej. Większa i bardziej różnorodna obsada może się serialowi przysłużyć.

OCENA 4.5/6

Fear The Walking Dead S01E06 The Good Man
Cała telewizyjna franczyza The Walking Dead mocno mnie zadziwia. Przez większość sezonu nic się nie dzieje, odcinki są nudne, a problemy bohaterów męczą. Trzeba się cieszyć z drobnych scen i budowania gruntu pod nadchodzące wydarzenia. Potem jednak przychodzą finały i odcinki łamiące status quo, a z nimi zachwyt. Tak było i teraz, a zupełnie się tego nie spodziewałem. W finale liczyłem na trochę akcji, jakiegoś trupa u znanych bohaterów i odrobinę męczącej dramy. Dostałem odcinek z odpowiednio wyważonymi akcentami, który sprawił, że czekam na dalszy ciąg. Akcji było dużo. Około 40 pierwszych minut to szukanie zaginionej rodzinki i chaos w bazie. Udało się to doskonale uchwycić. Powoli narastające zagrożenie przechodzące się w walkę o życie. Z niewielką ilością bezpośrednich starć z zombie, raczej pokazanie zagubionych ludzi i tego jak wojsko nie radzi sobie z zaistniałą sytuacją. Wciągnęło mnie.

Jednak najlepsze były dramaty zwykłych ludzi. Krótki scenki, które wpływały na bohaterów. Na przykład gdy Travis biję do nieprzytomności żołnierza. Uwolnił go, zaufał i przez niego Ofelia zostaje postrzelona. Zawsze spokojny i opanowany zatraca się podczas okładania już dawno bezbronnego człowieka. Cała ta złość, którą w sobie tłumił nagle wybuchła. Chociaż mnie jeszcze bardziej ruszyła scena gdy przeszukując bazę trafiają na szpital gdzie lekarka dobiła rannych. Przez trzy odcinki, które ją znaliśmy pomagała jak mogła, do końca walczyła o transport dla chorych. Gdy wiedziała, że sprawa jest przegrana postanowiła zrobić to co trzeba. Widzimy ją potem jak nie może z tym żyć, odmawia pomocy i sama zastanawia się nad samobójstwem.

Zadziwiło mnie, że wszyscy zostali uratowani. Przedostali się w bezpieczne miejsce, mogli odpocząć i zaplanować dalszy ciąg podróży. Ktoś jednak musiał zginąć. To ponury serial o zombie apokalipsie, takie są reguły. Padło na Lizę. Niespodziewana infekcja, pogodzenie się z losem i prośba o śmierć z ręki Maddy. Maddy, która prosiła o to samo. Tylko to Travis pociąga za spust, zabija byłą żonę co go załamuje. Pięknie to zostało nakręcone. Cisza i spokój, nagły wystrzał niszczący sielankę i eksplozja emocji. Czy Travis będzie tym samym człowiekiem? Czy Maddy będzie musiała w końcu złamać swoje zasady moralne w inny sposób niż bierne przyzwolenie? Jak daleko bohaterowie będą w stanie się posunąć by przetrwać? Pytania typowe dla gatunku, ale serial nawiązał nić z widzem przez co odpowiedź na nie ciekawi.

Cliffhanger był bardzo osobisty - śmierć jednego z bohatera. Ale też była zapowiedź dalszych losów - wyprawa na morze. To jest ciekawy pomysł. Jak długo bohaterowie wytrzymają ze sobą w zamkniętym ekosystemie? W The Walking Dead było więzienie i Aleksandra, ale zawsze można było je opuścić. Tutaj tego wyboru nie będzie. Szkoda tylko, że liczba bohaterów jest dość ograniczona. Przed scenariuszem wyzwanie. Przy okazji - podobała mi się na końcu kamera podróżująca w stronę pełnego oceanu.

Inne:
- serial bardzo dobrze wykorzystuje muzykę. Czy to na zasadzie kontrastu dając optymistyczną piosenkę do panoram postapokalipsy czy to potęgując smutek odpowiednimi kawałkami.
- bohaterowie wydają się zachowywać bardziej logicznie od tych z pierwowzoru. Na razie nie zdarza mi się walić ręką w czoło i krzyczeć do bohaterów żeby zrobili coś innego.

OCENA 5/6

Game of Thrones S05E03 High Sparrow
Jestem z siebie dumny jak dobrze idzie mi nadrabianie seriali. Vikings i Fear The Walking Dead poszły bardzo szybko, niemalże od pierwszego odcinka się wciągnąłem. Z Grą o Tron już nie pójdzie tak łatwo. Okropnie wynudziłem się na tym godzinnym epizodzie. Ładne widoczki, klika udanych scen, budowanie wątków na przyszłość. I nudy. Niemalże z każdej scen. Pewnie dlatego, że znam książkę, ale wcześniej nie miałem takiego problemy. Nie irytowała mnie Arya, rozmowy Podricka z Briane ciekawiły i śmieszyły, a Jona mimo wszystkich jego wad dobrze się oglądało. Tutaj zaciekawił mnie tylko Tyrion co jest tym dziwniejsze, że od dawna mnie nudził. Może to zasługa wizyty w burdelu? Podobały mi się też sceny z Sansą, gdy wkracza do Winterfell i czuję tą niepewność co robić. Ten wątek mnie najbardziej interesuje. A i jeszcze ścięcie Slynta. To było dobre.

OCENA 4/6

Gamae of Thrones S05E04 Sons of the Harpy
Jednak nie było tak źle jak się obawiałem. Wręcz przeciwnie i to nie jest wcale zasługa scen akcji w tym odcinku, których było całkiem sporo. Bardzo podobały mi się momenty z Cersei i sceny w Królewskiej Przystani. Gdy próbuje manipulować Wielkim Wróblem, myśli że na niego wpłynie, a tak na prawdę na własnej piersi stworzyła potwora. Zbrojne ramię religii na razie służy jej celom - pojmali Lorasa, ale też zwiększa niezadowolenie w społeczeństwie i zachwiało delikatną równowagą. Przy okazji pokazano też bezsilność króla, który nic nie może wskórać. Jest uwięziony między dwiema potężnymi kobietami, a potrzebne są stanowcze decyzję, których nie jest w stanie podjąć.

Jamie wrócił! Jak ja się za nim stęskniłem. Ma świetną chemię z Bronnem i mógłbym obejrzeć o nich cały odcinek. Była też scena walki. Jamie mimo swoich długich treningów praktycznie nie zrobił żadnych postępów. Jeden przeciwnik pokonany dzięki szczęściu. Ich misje nie będzie taka łatwa. Komplikują ją też Bękarcicę Oberyna pragnące zemsty za śmierć ojca. Na razie wyglądają trochę zbyt przerysowanie, chciałbym by je bardziej zróżnicowano i pogłębiono rys psychologiczny. Chęć zemsty to za mało.

Z innych duetów to Jorah i Tyrion wywoływali uśmiech. Kolejna niepasująca do siebie para powinna dawać zacne sceny przez kilka odcinków. Przecież to samograj dla scenarzystów. Rozgadany krasnal i mrukliwy najemnik.

Najnudniej u Jona. Dzieją się jednak istotne rzeczy. Jego lojalność jest dalej testowano. Zarówno przez Melisandrę jak i Sama. Z zupełnie innych powodów. Na szczęście tylko ona go uwodzi. Sam podstawia mu listy do podpisania. Jeden z nich to prośba do Boltona o ludzi na Mur. Prośba do lorda, który zabił jego brata. Jednak dużo ciekawiej było w Winterfell. Gdy Sansa rozmowa i Peterem o Lyannie. Trzeba często o niej przypominać jeśli ma się potwierdzić teoria o rodzicach Jona. Nawet Stannis mówił ostatnio, że to nie w stylu Neda by brać sobie karczemną dziewkę.

Rhaegar zapewne był wspomniany z tego samego powodu. Gdy Sansa ubliża mu od gwałciciela i porywacza Barristan opowiada o tym jak pięknie śpiewał i brzydził się zabijaniem. Dwa wyobrażenia tej samej osoby od dwóch zwalczających się rodów. Jednak sceny w Meereen były interesujące z innego powodu. Kolejne akcje rebeliantów, Synów Harpii. Tym razem na pełną skalę. Otwarty atak wobec żołnierzy Dany i świetna scena walki w wąskim korytarzy w wykonaniu Szarego Robaka i Berristana. Świetnie się to oglądało.

OCENA 5/6  

Teen Wolf S05E17 A Credible Threat
Lacrosse wrócił! Nie sądziłem, że stęsknię się za tym egzotycznym sportem. A jednak! Dobrze znowu było zobaczyć mecz, walkę o zwycięstwo i piętrzące się problemy bohaterów, co jest tylko dodatkiem do nadchodzących wydarzeń. Były już takie odcinki, ale znowu się to fajnie oglądało. Gdy Kira traci panowanie nad sobą i zdziela kijem przeciwnika. Gdy Liam zaczyna wierzyć w siebie i zdobywa kolejne bramki. Gdy trener (wrócił!) narzeka na grę swoich podopiecznych. Gdy Stiles dostaję w twarz sprawdzając buty na stadionie. Super się to ogląało, nawet gdyby nie cień zbliżającej się bestii. Do tego odcinek miał sporo żartów i drobnych interakcji między postaciami, które cieszyły. Wystarczyło tylko odstawić Doktorów, zebrać stado i zbudować zagrożenie, które będzie narastać przez cały odcinek.

OCENA 4.5/6

The 100 S03E05 Hakeldama
Z różnych powodów dzisiaj będzie krótko. Największy problem odcinka wynika z tego jak wprowadzono wątek zdrady Bellamy'ego. Wydaje się to zbyt pośpieszne i naciągane. Jeśli jednak się to zaakceptuje, ogląda się wyśmienicie. Wewnętrzne zmagania, akceptacja walki o przetrwanie i metod jakie narzucił Pike. Może się z nimi nie zgadzać, ale wierzy w ostateczny cel. Świetnie pokazano masakrę jakiej dokonali Skikriu. Pierw zbryzgani krwią żołnierze, a potem pole śmierci pełne trupów. Wstrząsające widoki. Można by pomyśleć, że wojna nadchodzi, ale Lexa postanawia dać Clarke szansę. Co jest dziwne. Trzysta trupów wymaga zemsty, a Grounders mają odpowiednie siły by sobie na to pozwolić. Zadziwia mnie też końcówka jak Lexa postanowiła przerwać spiralę nienawiści i odpuścić odwet. To się odbiję na jej popularności i spodziewam się kolejnych buntów. I jak na do zareaguje Pike? Przecież jej postanowienie ani trochę nie zbliża nas do pokoju. Na pewno ten konflikt nie zostanie łatwo załagodzony.

Jaha wrócił do Arkadii czyli coraz mocniej rozkręca się wątek A.L.I.E. On zachowuje się jak fanatyk i kaznodzieja opowiadając o City of Light. Paradoksalnie to A.L.I.E., sztucznie wytworzona komputerowa inteligencja, lepiej rozumie naturę ludzi i rozszyfrowuje Pike'a oraz wie, że kluczem do osiągnięcia założonego celu jest zdobycie zaufania Raven. Ciekawi mnie jak uda się na siebie nałożyć dwa wątki - religijnego i politycznego fanatyzmu.

Inne:
- znamienne, że o losach wojny decydują kobiety. Clarke, Lexa, Indra i Octavia. The 100 to jeden z najbardziej feministycznych seriali obecnie lecących w telewizji i nie jest to wcale wymuszone.
- popowa piosenka na końcu? Trochę mnie wybiła, nie pasuje do serialu, ale zmiana tonu po zażyciu pigułki przez Raven miło mnie zaskoczyła więc jednak na plus.
- Murphy! Znowu wpakował się w kłopoty pierw pragmatycznie rezygnując z pomaganiu Emori podczas poszukiwań brata. Liczę na jego spotkanie z Clarke, za długo obracał się w towarzystwie Jahy.
- tytuł nawiązujący do biblijnych motywów, ładnie.

OCENA 4.5/6

The Flash S01E14 Escape from Earth-2
Nudy. Wyprawa na Earth-2 okazała się wielkim rozczarowaniem. W pierwszym odcinku można było znaleźć kilka udanych scen i zabaw tym pomysłem. Tutaj już nie. Równie dobrze za Killer Frost i Iris można byłoby podstawić randomowego metaczłowieka i Joe i tą samą historię opowiedzieć na naszej Ziemi. Brakowało błyskotliwych dialogów dotyczących równoległych Ziem czy stawiania bohaterów w niecodziennych sytuacjach. Przez to całość oglądało się bez zainteresowanie. To, że Barry ucieknie z klatki były oczywiste. To, że będzie musiało dojść do konfrontacji z Zoomem też. Serial nie umiał zbudować napięcia, zaciekawić opowiadaną historią i wciągnąć. Jedynie tajemniczy więzień w masce mnie zaintrygował, ale przez głupie zachowanie bohaterów nie dowiedziałem się czemu wystukał imię Jaya.

Poboczny wątek na Earth-1 również zanudził. kolejne próbki Velocity, Geomancer zagrażający Central City i ... i w sumie nie wiem co jeszcze. Na pewno mnie nie obchodziło. Wessanie Jaya przez portal jakoś specjalnie mnie nie zdziwiło. I ruszyło, ale to akurat dotyczy całego odcinka.

OCENA 3/6

Vikings S03E07 Paris
Najazd na Paryż! Yeah? Nie bardzo. Trochę jestem rozczarowany, że to już. W zeszłym odcinku były pierwsze przygotowania, a na początku tego są już pod murami miasta gdzie szykują się do szturmu. Co też nie było jakoś ciekawie pokazane. Wszystko to wygląda imponująco, ale brakuje mi napięcia. Cieszy, że Ragnar rozgrywa przy tym swoją własną gierkę. Nie bierze udziału w planowaniu jakby nie zależało mu na wygranej. Pozwala planować Flokiemu jakby liczył na jego porażkę by ukarać go w ten sposób za zabicie Athlesteina. Pokazać, że bogowie wcale nie patrzą na niego przychylnym okiem. Co z tego, że zginie przy tym mnóstwo jego pobratymców. Królowie nie mają przyjaciół. Już nie.

Tak właśnie rzekł Ekbert. Sojusze to tylko chwilowy środek do zdobycia jeszcze większej władzy. Tak jest z Elią jak i Ragnarem. Oj, czekam na zemstę Ragnara na Ekbercie. W międzyczasie problemy w Murcji, konflikt z księżniczkę i chwilę by syn mógł się wykazać. Nic angażującego bo nie było o wikingach. Serial stworzył zbyt wiele wątków i powoli jego esencja się rozmywa.

A doszedł jeszcze jeden. Trójka nowych postaci w sercu Paryża. Król nieudacznik, silna księżniczka i Odon sprawujący pieczę nad obroną miasta. Na razie ciekawi tylko ona. Głównie dlatego, że według przepowiedni zostanie żoną Rollo. Jednak jest na co popatrzeć. Nowe plany, ulice Paryża, kościoły i zamki. Jest ładnie, więcej przepychu niż w Wessex. Widać, że budżet serialu znacząco podskoczył, a przecież jeszcze bitwa.

OCENA 4/6

Vikings S03E08 To the Gates!
Wielka bitwa na, którą czekałem od czasu zapowiedzi serialu. Gigantyczne oblężenie Paryża z kilkudziesięcioma statkami i setkami statystów. To było efektowne, nie tylko na standardy telewizji. Piękne panoramy i zbliżenia pokazujące szczegóły, walki w zwarciu, emocjonujące wdrapywanie się na mury i pełne napięcia zdobywania bramy. Całość okraszona doskonałą muzyką Trevora Morrisa. Budowała napięcie i podniosłość chwili. Wielkich nadziei i smutku po przegranej. Jednak bitwa byłaby pustym spektaklem gdyby nie jej uczestnicy. Bjorn i Rollo wykazujący się męstwem i szałem bitewnym. Lagherta i Kalf cierpliwie zdobywający bramę. Floki prowadzący natarcie i załamujący się na sam koniec gdy zdaje sobie sprawę, że bogowie się od niego odwrócili. I Ragnar. Bierny ruszający z jedną szarża by pomóc synowi i mocno obrywający. Jak wszyscy uczestnicy. To była piękna klęska. Tylko nie rozumiem tej ostatniej rozmowy z Atlesteinem gdzie Ragnar przyznaje się do zemsty na Flokim. Ta dosłowność była niepotrzebna skoro tak udanie było to wcześniej sugerowane. Ostatecznie czuję jednak delikatny niedosyt, że bohaterowie nie robili czegoś więcej, ale jako trybiki w wielkim starciu spełnili swoją rolę. Tutaj nie było miejsca na patos. To była rzeźnia, nie mogło być bohaterów, a jedynie akty męstwa.

Porunn odchodzi z Kategat. Lepsze to niż mieliby ją zabić, a pomysłu na postać zbytnio nie było w tym sezonie. Szkoda bo liczyłem, że pokażą kolejna silną postać kobiecą w serialu. Kiedyś była to bardzo feministyczna produkcja, teraz kobiety stanowią tylko margines. Prócz Lagherty są szalone, kochankami lub nie spełniają żadnej istotne roli. Jest też nowa francuska księżniczka, która wykazała się inicjatywą, ale jeszcze za wcześniej by coś więcej o niej napisać.  

Inne:
- nie jestem specjalistą od historii, rozumiem uproszczenie i przekłamania na potrzebny serialu, ale gotycka katedra na samym początku IX wieku to nawet dla mnie za dużo.

OCENA 5/6

Vikings S03E09 Breaking Point
Kontynuacja walk o Paryż. Ich intensywność opadła, ale odcinek chciał opowiedzieć o czymś innym. O ludziach tamtej epoki. Gdzie nie ma wyraźnych granic między dobrymi i złymi, a podjętych decyzji nie można oceniać współczesną miarą. To brutalny świat pełen grzeszników wysługujących się imieniem Boga, pogan popełniających okrutne czyny by zadowolić swoich bogów, oportunistów chcących wykorzystać sytuację i ludzi rzuconych między sprzeczne siły próbujących odnaleźć swoje człowieczeństwo i sens życia. Takim człowiekiem jest Ragnar. Rozdarty między dwie religię i ciekawość do świata. Tęskniący za przyjacielem i robiący wszystko by do niego dołączyć po śmierci. To jest prawdziwa potęga przyjaźni. To też bohater umierający i przeżywający symboliczne ponowne narodziny gdy na początku odcinka w kałuży krwi przyjmuje pozycję embrionalną i czeka na ponowne przyjście na świat wybierając między swoją, a obcą religią. Jestem bardzo ciekaw co serial chcę jeszcze z nim zrobić. Czy teraz usunie go w cień? Przyjęcie chrześcijaństwa zrazi do niego ludzi, a widzieliśmy co działo się w Kattegat gdzie Ashlaug bez mrugnięcia okiem skazała mnicha na śmierć.

Niby walki nie były na taką samą skalę jak ostatnio, ale równie mocno wciągały. Pierw cicha akcja w wykonaniu Lagherty i jej tarczowniczek, oglądało się to niczym sekwencję z jakieś skradanki lub filmu szpiegowskiego. Potem walki w ciasnym tunele i nabijany ćwiekami walce. Brutalne i emocjonujące. Oglądało się to z szeroko otwartymi oczami i rozkoszowało kolejnymi ujęciami jak np. sceny z Rollo wymachującym toporem. Brutalna siła do kolacji smakuje wyśmienicie. Jak na ironię nikt nie wygrał. Oblegający stracili tysiąc ludzi, a oblężonych dopadła zaraza. Bohaterowie nie zawsze rozstrzygają losy wojny.

Sceny w Wessex są dla mnie niepotrzebne ponieważ działają w oderwaniu od głównych bohaterów. Pokazują hipokryzję władcy, budują pewne paralele między Eckbertem, a Ragnarem, ale wciąż uważam to za stratę czasu z jednego bardzo prostego powodu - nudzi.

OCENA 5/6

Vikings S03E10 The Dead
Serial kolejny rok z rzędu próbuje mocno zaskoczyć w finale. Przeprowadzić twist, który zachwyci widza, oszuka go w miły sposób, dając satysfakcję z oglądania. Tylko czy udawanie, że główny bohater umiera może się udać? Nie może i nie udało. Śmierć Ragnara nie mogła mieć miejsca więc budowanie suspensu na tym wątku było chybionym pomysłem, a cała intryga stała się szybko przewidywalna. Może taka miała być? Tym gorzej ponieważ odcinek jako finał sezonu rozczarował. Był podstęp, było złupienie Paryża, było wielkie zwycięstwo naszego bohatera. Jednak budżet został widocznie uszczuplony przez co zabrakło efektowności i najlepiej działały kameralne sceny. Jak pożegnanie przy trumnie z Ragnarem czy porwanie księżniczki. Pozbawione efektowności, ale wciągające podczas oglądanie. I pogrzeb. Starcie dwóch kultur. Nordycka uroczystość przechodząca w nabożne chrześcijańskie śpiewy. Pod względem przedstawienia religii Vikings znowu nie zawiodło.

Cliffhanger skromny. Zapowiedź kolejnej łupieżczej wyprawy na Paryż oraz kolejna bratobójcza walka Ragnara z Rollo. Nie wiem czego oczekiwać po następnym sezonie. Oby nie jeszcze większej skali. W natłoku postaci zagubiła się gdzieś rodzinna saga, a to stanowiło sedno tego serialu. Chciałbym zobaczyć więcej relacji mentorskich Rangara z Bjornem, ponownego zbliżenia Laherty z byłym mężem i obyczajowych scen związanych z wychowywaniem dzieci.

OCENA 4/6

Vikings S04E01 A Good Treason
Nadrabianie seriali ma tą zaletę, że nie trzeba czekać na kolejny sezon tak więc bezboleśnie zacząłem czwartą serię Wikingów. Nie widzę większych różnic, powiedziałbym, że jest lepiej niż w finale. Odcinek zaczął się od mistycznego snu z wrotami Valhalli oraz Ashlaug mającą nadzieje na rządy po śmierci męża. Czyżby konflikt między nią, a Ragnerem miał nabrać na silę? Już wcześniej ich stosunki były napięte, a teraz po romansie z wędrowcem i chrapką na tron czas by coś tutaj zmienić. Poza tym w Kattegat działo się dużo. Bjorn podejmuję kolejną męską decyzję, dzieci biegają po osadzie co tylko urealnia świat, Ragnar rządzi ze swojego tronu przyglądając się co dzieje się w koło, a Floki zostaje aresztowany. Nie powiem żeby ciekawił mnie ten wątek, ale nie mam jakiś szczególnych obaw. Ogólnie bardzo podobało mi się, że większość odcinka miała miejsce w jednym miejscu, a bohaterowie wchodzili w zwyczajne interakcję. Taka obyczajówka, ale bardzo przyjemna.

Trochę wybijały sceny w Hedeby oraz Paryżu. Chodziło w nich o potwierdzenie władzy jaką mają postacie. Dokonuje się to w brutalny sposób. Lagherta i Kalf wybijają zwolenników Einara, a pani Lothbrok dokonuje osobistej zemsty. Również Rollo wyżyna ludzi. Swoich potencjalnych przeciwników i dawnych towarzyszy. Ostatecznie zmienił stronę i czeka na kolejną, tym bardziej poważniejszą, konfrontację z Ragnarem. Tylko niech się nie śpieszą. Niech pokażą więcej scen z żoną, niech Rangar pobędzie w Kattegat, niech konflikt narasta.

Bjorn zdobył mapę Europy. Czyżby wyprawa w basen Morza Śródziemnego? Starcia z arabami? Oj nie miałbym nic przeciwko. A może Chiny? Przecież nie bez powodu wprowadzoną egzotyczną niewolnicę? Serial i tak odbiega daleko od historii więc nie mam nic przeciwko jeszcze większemu skokowi w bok.

OCENA 5/6

poniedziałek, 15 lutego 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #173 [08.02.2016 - 014.02.2016]

SPOILERY

DC's Legends of Tomorrow S01E04 White Knights
Z odcinka na odcinek jest lepiej. Może fabularnie nie zachwyca, ot latanie od jednego miejsca i czasu do drugiego i nieudolne próby powstrzymania Vandala. Jednak to co dzieje się między postaciami to coś czego brakowało mi w Guardians of the Galaxy. Seriale to lepsze medium do opowiadania drużynowych historii i to widać. Powoli rozwijane są relacje między bohaterami, zaciskane więzi, testowane przyjaźnie i powracające żarty działają z większą mocą. Nie znudzi mi się chcący wszystko niszczyć Mick i kradnący portfele Leonard. Podobają mi się spięcia między dwoma połówkami Firestorma, które są budowane jeszcze od The Flash. Lubię sceny gdy Snart kłóci się z Rayem. Cieszy mnie oglądanie jak Rip nakłania Sarę i Kendrę by razem ćwiczyły. Lubię patrzeć na tych bohaterów, słuchać ich rozmów i zastanawiać się jak teraz zepsują misję. Bo to jest pewne. Niby perfekcyjny skok na początku kończy się ogromną wpadką w Pentagonie mogącą zagrozić kontinuum czasoprzestrzennemu.

Podoba mi się też luz z jakim serial podchodzi do siebie. Bez durnych dramatów jak Arrow i The Flash, a dużo humoru, ale też powagi która działa. Jak wybuch Steina robiący to by przemówić Jaxowi do rozumu. Podoba mi się ta konstrukcja. Tak jak prowadzenie fabuły. Odcinki nie są zamknięte całością i kończą cliffhangerami, a ja to lubię.

OCENA 4.5/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E55 Second Chance
Nie. Nie, nie nie. To był bardzo zły odcinek. Nie dość, że konstrukcja typowa dla serialu to jeszcze morał, który jest szkodliwy. Mamy chłopca, który nie dostał się do drużyny piłkarskiej Erniego. Dzięki interwencji Jasona i Zacka dostaje drugą szansę. Chłopaki biorą go na trening gdzie okazuje się fatalny. Pojawiają się kitowcy, nasz wannabee piłkarz zostaje ochraniany przez Triny po czym jego wątek się kończy. Wraca tylko na koniec by okazało się, że jednak dostał się do tej drużyny bo podobno trening i chęci to wszystko czego trzeba. Niczego się nie nauczył, nic się nie zmieniło, ale jakimś cudem okazuje się, że jednak nadaje się na piłkarza. Jeszcze jakby pokazano, że jest dobry w czymś innym, że nie zawsze chcieć to móc, wtedy ten wątek byłby ciekawy, a tak jest nietrzymającą się sensu historią. Chociaż akurat takich rzeczy nie powinno się pisać przy wrażeniach dotyczących kolejnych odcinków Power Rangers.

Kolejnym wątkiem pozbawionym sensu był zniszczony komunikator Tommy'ego. Myślałem, że to będzie fajne, że scenariusz coś z tego wyciągnie. To był jedynie durny pretekst by Tommy nie brał udziału w początkowej fazie walk i później uratował dzień. Bo znowu pojawił się potwór, który nie zostanie bez niego pokonany. Dobrze, że chociaż był śmieszny - pancernik zmieniający się w latającą piłkę.

Jakby tego było mało wrócono do obrzucania jedzeniem Mięśniaka i Czachy. To już jest nudne.

OCENA 2/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E56 On Fins and Needles
Dla odmiany dobry odcinek, który oglądało się z zaciekawieniem. Nie wymaga to wiele wysiłku, wystarczy niewielkie odstępstwo od normy i jestem zadowolony. Tym razem Rita rzuca czar na Jasona i Tommy'ego, który niszczy ich przyjaźń. Prosty zabieg wprowadzający nową dynamikę w serialu. Kłótnie o przywództwo, wyzwiska, niemalże rękoczyny na walce zorganizowanej przez Mięśniaka i Czachę. I może wszystko zostało przeprowadzone bardzo przewidywalnie gdzie zaklęcie zostaje złamane wobec większego zagrożenie, ale mi się podobało. Podkreślono znowu, że przyjaźń jest najważniejsza, przetrwa wszystko, nawet manipulację Rity.

Rozentuzjazmowany tłum na walce i oczekiwanie na starcie. Z chęcią i ja bym zobaczył jak Tommy i Jason się biją tym bardziej, że od Green With Evil minęło sporo czasu. Myślę jednak, że serial bardzo nie chciał pokazać tego rodzaju sceny żeby nie promować nieodpowiednich wzorców. Swoją drogą śmieszne, że Czerwony i Zielony powtarzają swoim studentom karate, że zawsze jest inne rozwiązanie niż walka, a sami nigdy nie pokonali Rity i kitowców w inny sposób.

Przeciwnikiem odcinka był Lądowy Rekin więc można się było odrobinkę pośmiać. Tylko ironicznych komentarzy bohaterów brakowało, a "Lets fry this fish" z ust Kim to za mało.

OCENA 4/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E57 Enter... The Lizzinator
Dwa odcinki temu Jason i Zack pomagali dzieciakowi, który nie dostał się do drużyny piłkarskiej. Tutaj mamy kuzynkę Kimberly ćwiczącą do drużyny cheerleaderek. Niby ten sam pomysł, ale odmiennie poprowadzony. Pokazano jak młoda ćwiczy, trenuje, wątpi w siebie by w końcu uwierzyć i dalej ćwiczyć. Osiąga coś własną pracą, ale też dzięki słowom wsparcia bliskich. Nawet sama ratuje się z rąk Baboo i Squatta używając swojego sprytu - wymyśla układ taneczny na cześć Rity co doprowadza do zawrotów głowy u jej pomagierów. Prawda, że fajne?

Podobał mi się nawet przeciwnik odcinka. Lizzinator, imię mówi samo za siebie. Nawet miał twardy niemiecki akcent, był pewny siebie i nie mógł przestać gadać. Tylko czemu walka była tak przeciągnięta? I już szału dostaje gdy przebiega tym samym schematem po - po użyciu powiększającej różdżki Rity wróg ma przewagę, wydaje się, że Rangersi przegrają po czym w decydującej chwili wzywają Power Sword lub Ultrazorda i po wszystkim.

Tak się zastanawiam czy Ernie nie jest agentem Rity. Dziwnym zbiegiem okoliczności psuje mu się samochód, prosi o pomoc Jasona po czym Czerwony wpada w pułapkę. Zbieg okoliczności czy nasz dobrotliwy Ernie jest kimś więcej? Zawsze w centrum akcji, zawsze kreci się przy Wojownikach i stara się być dla nich miły. Może zbiera na boku informację o nich? Trzeba się temu bliżej przyjrzeć.

OCENA 3/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E58 Football Season
Naprawdę? Trzeci odcinek dotyczący tego samego w krótkim przedziale czasowym? Spodziewałem się braku kreatywności, ale to już przesada. Tommy chcę dostać się do drużyny footballu. Wątpi w swoje umiejętności jednak dzięki pomocy Erniego i ciężkiej pracy udaje mu się wywalczyć miejsce w składzie. Napisałbym, że wyszło zjadliwie, ale gdybym nie oglądał poprzednich historyjek opartych na tym samym motywie. Teraz jestem zniesmaczony prostotą.

Jednak mimo wszystko do czasu walki z przeciwnikiem odcinka dobrze mi się to oglądało. Dzięki bohaterom, którzy dostali scenę wspólnego rzucania footballówką. Nic takiego, a cieszy. Albo za sceny z Mięśniakiem gdy próbując dostać się do drużyny ćwiczył balet. Surrealistyczny wątek nie z powodu jego różowej spódniczki, a dlatego, że mu się udało. Yeah, należy mu się! 

OCENA 3/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E59 Mighty Morphin' Mutants
Znowu pojawiły się złe klony Power Rangers. Między tymi występami było dwadzieścia odcinków przerwy więc wybaczam. Tym bardziej, że wyszedł zacny odcinek. Trening kitowców na Power Rangers śmieszył, pojedynki były ciekawe z powodu lustrzanego stylu walki przeciwnika, a starcie po powiększającej różdżce miało dużych Rangersów. Trafiło się kilka zabawnych uwag, a odcinek miał bardzo lekką atmosferę bez wymuszanych facepalmów.

Pomogła też obyczajowa historyjka o Tommym. Słabo, że wcześniej nie wprowadzono jego problemów z pamięcią, ale nie przeszkadzał to w śmianiu się z np. urządzenia, które wybudował Billy. Nawet morał był - nie wszystkie wady trzeba poprawiać, niektóre robią z nas ludzi, którymi jesteśmy.

Gdy pani Appleby dała zadanie domowe polegające na znalezieniu i poprawieniu jednej z wad Mięśniak z Czachą oczywiście stwierdzili, że takich nie mają. Jakie było moje zaskoczenie gdy na końcu odcinku przebrali się za angielskich dżentelmenów z nienagannym zachowaniem. Całość okazała się prankem, którym oczywiście sami oberwali, ale co się uśmiałem to moje.

OCENA 3/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E60 An Oyster Stew
Seriale telewizyjne rządzą się pewnymi prawami. Jednym z nich jest istotność finałowego odcinka. Sezon się kończy, produkcja ma przerwę, a widz musi mieć powód by czekać na więcej. To też moment na domknięcie i wprowadzenie nowych wątków, zatrzęsienie światem bohaterów. Dlatego każdy z ostatnich odcinków ogląda się z większymi oczekiwaniami niż przy normalnym epizodzie. Powód dla którego to piszę jest bardzo prosty - Power Rangers zupełnie zlekceważyło finałowy odcinek i dwumiesięczną przerwę przed startem kolejnego sezonu. An Oyster Stew mogło lecieć w dowolnym momencie. Jako drugi, dwunasty lub czterdziesty odcinek. Nic by to nie zmieniło. Była to kolejna prosta historyjka będąca pretekstem do pokazania starcia Wojowników z potworem Rity. Największe odstępstwo od normy to podwodna walka Megazaorda co i tak wiele nie zmieniło. Jestem rozczarowany.

Odcinek był poświęcony Zackowi i jego romansom z Angelą. On dalej do niej podbija, ona go ignoruje i litościwie daje się zaprosić na podwójną randkę z Tommym i Kim. Serial nigdy nie potwierdził, że są parą, ale to tak oczywiste, że nie trzeba. I dobrze bo serial ma problemy. Jak choćby prowadzenie Angeli. Ignoruje Zacka, odnosi się do niego z rezerwą, ale gdy dostaje kolczyki już za momencik już zaraz ma dojść do pocałunki między nimi. Sytuację ratuje końcówka jak Zack opowiada, że nie da się kupić miłości chwilę przed pocałunkiem, ale niesmak i tak pozostał.

Najfajniejszym momentem odcinka był ten gdy poturbowany Zack dostaje Dragon Shield, a potem Tommy własnym ciałem ochrania Czarnego Wojownika przed kolejnym atakiem. Za takie interakcję lubię ten serial.

Inne:
- prawie 2,5 roku od obejrzenia pilota udało się zakończyć pierwszy sezon. To było bolesne doświadczenie przeplatana dobrymi momentami i kapitalnym Power Ragners RPM. Życzę sobie by z S02 poszło odrobinkę szybciej. W końcu ma osiem odcinków mniej i dziewięć kilku odcinkowych historii. Gorzej na pewno nie będzie.
- Mięśniak i Czacha pomagają Zackowi zdobyć serce ukochanej! Tego się po nich nie spodziewałem, ale to mi się podoba. Tak jak ich metalowa kapela. Więcej tego.
- w przyszłym odcinku debiutuje Lord Zedd, jeden z najbardziej przerażających złoczyńców z dzieciństwa.

OCENA 2.5/6 

Teen Wolf S05E16 Lie Ability
Poprzedni odcinek opowiadał o włamaniu do Eichen House, a ten był o ucieczce. Troszkę za długiej, momentami nudnej, ale satysfakcjonującej gdzie umiejętnie wymieszano horror z humorem. O ile wątek Bestii, ba ogólną ciągłość fabularną, mam gdzieś tak interakcję między postaciami dalej ogląda mi się przyjemnie. Jak Liam chroniący Scotta, Stiles ratujący Lidię, Mason ratujący gang czy Malia pomagająca Kirze. To właśnie te sceny są siłą serialu bo opowiadają o bohaterach, których się lubi, z którymi się już tyle przeszło, że tylko ich obecność wystarczy by odcinek był dobry. Szkoda, że fabuła nie wciąga, jest przeszarżowana. Spójniejsza niż przy S04, ale dalej za dużo chaotycznych motywów. Liczę, że Jeff Davis wyciągnie wnioski i naprawi to w S06. Chciałbym by Teen Wolf znowu był angażujący na wszystkich frontach.

OCENA 4/6

The 100 S03E04 Watch the Thrones
Doceniam skomplikowane historie, niekomfortowe do oglądania zwroty i decyzję bohaterów, które kłócą się z moimi przekonaniami. Nie mam nic przeciwko podejmowaniu trudnych tematów, zabawie z widzem i prowadzeniu wątków, które źle się kończą dla postaci. Wiem, że dzięki temu serial chcę coś przekazać, opowiedzieć historię lub skomentować rzeczywistość. Dlatego powinna mi się podobać "wojna domowa" w Arkadii. Powinna, ale nie podoba. Znowu objawiły się najpoważniejsze wady serialu. Niektóre rzeczy dzieją się zbyt szybko, jeszcze zanim stare odpowiednio nie wybrzmią, jakby serial gdzieś pędził. Chciał opowiedzieć za dużo i nie skupiał się odpowiednio na tym co ma. To mnie boli, bardziej niż zachowanie niektórych bohaterów, które pozornie wydaje się nielogiczne.

W odcinku działo się dużo, co akurat jest tradycją dla tego serialu. Jednak znowu porzucono wątek Jahy by nie przeszkadzał. Dwa główne wątki były pozornie niepowiązane, ale silnie na siebie oddziaływające na gruncie polityki. Wydarzenia na Arce i w Polis wpływają na siebie w sposób nieświadomy dla bohaterów. I to jest fajne. Pokazuje zagubienie ludzi, to że nawet najlepszy plan może pójść w łeb jeśli nie uwzględni się czynnika ludzkiego, a powierzchowne przyglądanie się sytuacji bez wyciągania dalekowzrocznych wniosków będzie niosło katastrofalne błędy.

Pike i Stacja Rolniczą żywią nienawiść do Grounders. Jest to skomplikowana relacja. Z jednej strony uzasadniona, ale z drugiej traktują wszystkich Ziemian tak samo, stosują odpowiedzialność zbiorową co podkreśla ich ksenofobię. Pike chce się mścić, obarcza Grounders odpowiedzialnością za wszystkie problemy jakie spotkały Sky People, używa taniego populizmu i idzie na wojnę pierw wygrywając w wyborach. Jakie to życiowe! Wystarczy włączyć wiadomości i można spotkać takich Pikeów.

Niestety cały wątek Pike'a kuluje z jednego powodu. Zbyt łatwo osiągnął władzę. Ten wątek powinien powinien być bardziej skomplikowany. Trzeba czasu by zasadzone nasiona wyrosły. Pike znalazł magiczną formułę. Za łatwo. Tym bardziej, że nasi bohaterowie mu na to pozwolili. Wybory w czasie wojny? Władza powinna mieć specjalne uprawnienia. (Chociaż czy na pewno? Czy porzucenie ideałów byłoby porzuceniem tego kim się jest i wybraniem prostszego wyjścia?) Pojawia się nowy człowiek i nagle mieszkańcy zapominają co Kane i Abby dla nich zrobili? Przecież żyli całe trzy miesiące w pokoju właśnie dzięki współpracy z Grounders. Ten wątek jest bardzo podobny do tego gdzie Baltar przejmuje prezydenturę w Battlestar Galactica, ale tam trwało to dużo dłużej, więcej skupiono się na społeczeństwie. Przekonanie Bellamy'ego to za mało by i nas przekonać.

Właśnie Bellamy. Można psioczyć na to co robi. Narzekać, że to nie ma sensu. Czemu chcę atakować Grounders skoro tak dobrze im się układało. Jednak on jest w żałobie, przeżył traumę i chcę zemsty. Nie myśli logicznie, jest jak zwykle porywczy i wydaje mu się, że znalazł dobre rozwiązanie ponieważ wymaga ono akcji. Coś trzeba robić, a nie bezmyślnie siedzieć. Widać jak ta postać nie nadaje się na przywódcę. Jest podobny do Abby tak jak Clarke przypomina Kane'a w swoim myśleniu uwzględniającym większą perspektywę.

W Arce podobał mi się wątek Lincolna. Niby to samo co zawsze. Obcy wśród Ziemian. Społeczność która czują do niego nienawiść, a on im ufa. Nawet Octavia nie rozumie jego postępowania. Jest w tym wszystkim zagubiony, szuka swojego miejsca i po raz kolejny jest przez wszystkich opuszczony. Jednak mimo upadków, które ponosi nauczył się powstawać. Tylko co zrobi gdy nastanie wojna?

W przeciwieństwie do poprzedniego odcinka trochę czau dostał Jasper z Montym. Ta dwójka nie jest przyjaciółmi tak jak dawniej, za dużo ich poróżniło. Jasper wciąż ma traumę, piję i nie potrafi się pogodzić z przeszłością, którą ciągle rozpamiętuje. Uważa, że tylko on cierpi, ale tak na prawdę tylko on pokazuje to po sobie. Monty również to przeżywa. Ta przyjaźń dużo przeszła, serial sugeruje, że się skończyła, ale pewnie tylko pozorni. W wątku Jaspera ruszyła mnie jeszcze jedna rzecz. Jak wziął prochy Finna by oddać mu na swój sposób hołd, a ostatecznie przez swoje zachowanie je zbezcześcił z czego zdał sobie sprawę. Czyżby to był ten moment krytyczny po którym powoli będzie wracał stary Jasper?

To teraz Polis. Miejsce gdzie Lexa toczy swoją polityczną grę, rozprawia się z Ice Nation nie zdając sobie sprawy, że prawdziwe zagrożenie się dopiero rodzi. Podobają mi się intrygi w cesarskim pałacu. Gdzie niespodziewanie wszyscy ambasadorzy zdradzają Lexę, Nia z pozycji więźnia raptem przeradza się w kontrolującą sytuację. Można się nawet zastanawiać czy przyjęcie Sky People do koalicji nie było wyrachowanym gestem Lexy by mieć ten jeden pewny głos. Ostatecznie wszystko rozbija się tutaj o władzę i siłę. Jak ją zademonstrować i przekonać do siebie innych. Lexa wie, że straciła swoją pozycję. Musi pokazać, że wciąż ma władzę więc decyduje się na walkę. Jej pewność siebie i determinacja były świetnie pokazano.

Walka położyła się cieniem na cały odcinek. Czuć było to jak jest ważna. Mogła się skończyć w bardzo niespodziewany sposób tym bardziej, że zarówno Alycia Debnam-Carey jak i Zach McGowan grają główne role w innych serialach, a tutaj występuję tylko gościnnie. Ostatecznie żadne z nich nie zginęła. Lexa znowu wykorzystuje sytuację, zdobywa sojusznika i pozbywa się wroga. Zabija Nię, a Roana czyni królem Azgedy. I wydaje się, że już jest pokój, już można odtrąbić zwycięstwo, a przecież wiadomo, że zacznie się wojna z Sky People. Odzyskana władza i wsparcie koalicji znowu zacznie się chwiać i to nowy sojusznik okaże się najpoważniejszym wrogiem. Wygrana może okazać się pierwszym krokiem ku porażce.

Co do samej walki Lexy z Roanem. Chciałbym powiedzieć, że było bardzo dobrze. Ciekawa choreografia, dobrze rozplanowane napięcie, używanie różnych broni, Lexa pokazującą swoją zajebistość i koniec z niespodziewanym trupem. Tylko ta reżyseria pełna cieć i zbliżeń, które na szczęście były przeplatane szerokimi ujęciami. To byłoby bardzo dobre starcie gdyby lepiej to wyreżyserować. Walka była na szczęście długa i czuć było napięcie. Chciałbym częściej oglądać walczącą Lexę. I Roana. Albo ich team up!

Clarke w tym odcinku robiła wszystko by nie dopuścić do śmierci Lexy. Próbuje się dogadać z Roanem, nawet jest w stanie zamordować Nię tylko by Lexa mogła żyć. Robi to głównie z osobistych pobudek jak i dobra swoich ludzi. O ironię zakrawa jej wiara, że tylko dzięki Lexie można zapobiec wojnie. Ale wojny mają to do siebie, że wybuchają tak czy inaczej. Widać też jak bardzo Clarke zależy na Lexie, jak są sobie bliskie mimo tak skomplikowanych relacji. Ostatnia scena gdy Lexa przychodzi do Clarke podziękować jej za wsparcia była pełna seksualnego napięcia między tymi dwiema kobietami. Nawet serial zabawił się paralelą do 3x1 gdzie zmiana opatrunku skończyła się seksem Clarke z napotkaną handlarką. Tutaj po prostu Lexa wyszła, a serial dalej trzyma w niepewności. I dobrze.

Inne:
- odwiedziny na miejscu lądowanie Setki były miłym gestem dla fanów. I dość szokującym. W miejscu rzezi gdzie zginęło kilkudziesięciu Grounders zielona trawka. Jakby The 100 chciało powiedzieć, że złe wydarzenia przemijają, a czas leczy wszystkie rany.
- każdy z klanów ma swój symbol i chorągwie. Serial pozwala wsiąknąć w wykreowany świat i cieszyć się detalami.
- cztery odcinki budowania Ice Nation i Nia jako przeciwnika okazał się tyko zmyłką, pretekstem do pokazania skomplikowanego świata. Nie przeszkadza mi to chociaż z chęcią zobaczyłbym stolicę innego klanu.
- Nightbloods to nie żołnierze Lexy, a przyszli władcy, którzy są predestynowani do rządzenia ze względu na swoje pochodzenie i czarną krew. Fajne, tak jak oglądanie Lexy jako nauczycielki czy dodanie kolejnego poziomu do intrygi Ice Queen wprowadzając Ontari.
- Jason Rothenberg w wywiadzie dla Variety o ostatnich wydarzeniach mówi o inspiracjami z 9/11 i porównuje Mount Weather do World Trade Center. Coś w tym jest i dodaje kolejny poziom przy analizowaniu serialu.
- oglądalność spadła do ratingu 0.5 w kluczowym przedziale wiekowym. Czyli przeciętny poziom dla całego poprzedniego sezonu. Na razie się nie martwię. I zastanawiam. Jeśli kolejny S04 będzie miał znowu16 odcinków to ich suma będzie wynosić 61. Nikita miała 73 by dać jej syndykację czyli przedłużenie na kolejną serie to automatycznie zielone światło dla piątego sezonu. Czego sobie mocno życzę.

OCENA 4.5/6

The Flash S02E13 Welcome to Earth-2
Od czasów Fringe uwielbiam podróże na alternatywne Ziemię dlatego tak bardzo czekałem na ten odcinek. I czuję się rozczarowany. Scenariusz nie sprostał wymaganiom, a całość rozłożyła jedna rzecz. Barry żyjący życiem swojego sobowtóra by dowiedzieć się więcej o Zoomie. Najgorszy plan ever. Nawet nie plan, czysta improwizacja, popełnianie kolejnych błędów i żenujące sceny. Nawet nie próbował wejść w swoją rolę, dziwił się wszystkiemu i nie szukał wskazówek dotyczących Zooma. Zachłysnął się życiem jakie mógł prowadzić. I nawet nie tłumaczy tego niepowodzenie ze swojej Ziemi. Natomiast sceny gdy całuje się z Iris były niczym molestowanie. Ona nieświadoma, że całuje zupełnie obcą jej osobę, a Barry nie robi nic by tego uniknąć. Najgorsze, że ich relację miały zbyt dużo czasu. Wplątano w to też Joego i pokazano jego śmierć co jest winną Barry'ego. I to ma być superbohater? Błąd za błędem, a nawet nie jest nowy w tym biznesie.

Nie podobały mi się też wybijające wątki na Earth-1. Liczyłem, że po przejściu przez wyłom odcinek skupi się na odkrywaniu nowego świata. Zamiast tego pojawił się nowy metahuman, a Jay wyjawił prawdę jak utracił moce. Fajny wątek, ale nie na ten odcinek.

Retrofuturyzm Earh-2 podobał mi się. Nie był to może zbyt nowatorski pomysł, ale przyjemnie się oglądało samochodu i stroje z lat '30 wymieszane z nowoczesną techniką. Przyjemnie patrzyło się na Allena i Cisco cieszących się z podróży w nieznane i karconych przez Wellsa. I oczywiście smaczki jak Snart burmistrzem czy Deadshot partnerem Iris w policji. To mnie najbardziej zaskoczyło bo ta postać miała się przestać pokazywać w serialach The CW z powodu Suicide Squad. Był też smaczek dla fanów teorii o multwiersum łączącym wszystkie seriale i filmy gdy podróżując na Earth-2 były obrazy Flasha z serialu z lat '90 i przelatującej Supergirl. Szkoda, że nie było Cavila lub Wellinga w stroju Supermana.

W odcinku zaczęło się coś dziać gdy na ekranie pojawiali się Killer Frost i Deathstorm czy Catlin i Ronnie z obecnej Ziemi. Zabójczy duet na usługach Evil Cisco. Znowu, proste wykręcenie charakterów postaci, ale zadziałało. Może dlatego, że Catlin dostaje tak mało istotnych wątków i teraz aktorka mogła sobie trochę pograć? Pooglądałbym ich więcej, a najlepiej w cenie gdzie rabują restaurację jak w pamiętnej scenie z Pulp Fiction. Największym zaskoczeniem był zły Cisco mówiący o swojej mocy i chęci zdetronizowania Zooma. Nasz Ramos powinien niedługo zacząć trening widząc co może zrobić.

Cliffhanger musiał być. Barry porwany przez Zooma i trzymany w rurociągu. Znaczy się celi i obiecujący ratunek Jesse. Oby jak najdłużej tam został bo nie będzie wchodził w interakcję z Iris. 

Inne:
- Hal, Diana i Bruce na szybkim wybieraniu w domu Allenów. Jordan, Prince i Wayne?
- kim jest tajemniczy człowiek w masce w celi Zooma? Ronnie z naszej Ziemi? Diggle? Logiczne jakby to była znana postać.
- czemu źli w Arrow i Flash muszą zawsze chować się w wielkich magazynach? Przecież przy ich nastawieniu do życia powinni mieć luksusowe wille lub hotele.
- żółty filtr podkreślający na której Ziemi jesteśmy na dłuższą metę męczący.
- Zoom zabijający Evil Cisco w taki sam sposób w jaki Reverse zabił naszego. Nice play!

OCENA 4/6

Vikings S03E03 Warrior's Fate
Ten odcinek miał wszystko za co uwielbiam serial. Była wielka bitwa, mistyczne klimaty i chwilę dla postaci. Wszystko okraszone doskonałą muzyką Trevora Morrisa. Było tutaj też dużo zapowiedzi nadchodzących wydarzeń. Wspomnienie Paryża, zmiany u Porunn, nadchodzący konflikt religijny i zamieszanie w Kattagat.

Może bitwa z Murcją nie była najwspanialszym starciem w historii serialu, ale miała niezapomniany klimat. Pierw ostatnie chwilę Trostejna. Trawiony chorobą i bez ręki nie poddał się. Postanowił zginąć jak na wojownika przystało, wszystko by trafić do Valhalli. Potem była walka na masową skalę. Dużo cięć i chaosu, ale nie można było od niej oderwać oczu za sprawą muzyki. Powtarzająca się monosylaba to niesamowity pomysł. Sprawiało to niepokój, podbiało dynamikę i chwytało za gardło, nie dało się odwrócić wzroku od ekranu. Wszystko się ze sobą doskonale zgrywało.

Okaleczenie Porunn nie było dla mnie zaskoczeniem, bo spoilery, ale ciekawi mnie jak ten wątek zostanie dalej poprowadzony. Już wpłynął na relację Bjorna z ojcem. Przy tym mamy tu interesującą zależność. Kobieta odniosła ranę w bitwie, jej wina. Jednak jeśli okazuje się brzemienna to już nieodpowiedzialność męża. Co pokazuje priorytety wikingów. Niby walka najważniejsza, ale to dzieci są prawdziwym skarbem.

Sceny związane z religią jak zwykle pokazane w mistyczny sposób dzięki flarą i rozmytemu obrazowi, który podkreśla nierealność. Od samego początku serialu z fascynacją ogląda się tego rodzaju sceny i słucha opowieści o bogach. Teraz było to tym ciekawsze, że świadkami byli chrześcijanie co nimi mocno wstrząsnęło. Będzie wojna, a może też pogrom. W Kattegat religia też odgrywała rolę. Tajemniczy wędrowiec, utracona magia i martwe dzieci. Siggy jako jedyna łączy to ze sobą, Helga i Ashlaug są zachwycone wędrowcem i jego charyzmą. Jestem ciekaw jaki jest cel tego wątku. Pokazanie zabobonności prowadzącej do wyciągania fałszywych wniosków wobec charyzmatycznych ludzi?

Niestety najsłabiej wyglądają relację między postaciami. Konflikt Flokiego z Ragnarem o nieswoją walkę jest już nudny. Nie mam też ochoty patrzeć na kolejne romanse Lagherty i Atlestaina. A Kattagat bez ulubionych postaci nie ogląda się z taką przyjemnością jaką powinno.

OCENA 5/6

Vikings S03E04 Scarred
Po świetnym odcinku przyszedł bardzo przeciętny. Dużo rozmów o niczym, mało treści. Głównie pogłębiano dobrze znane relację i przedstawiano je w odrębny sposób. Powoli budowano również nowe wątki. Niestety nie ekscytowało mnie to. Czy relację Ragnara z księżniczką, Lagherty z królem i Atlesteina z inną księżniczką. Nie lubię romansów w tym serialu nawet jeśli to zakazana miłość lub przelotny seks. Nudzą mnie. Tutaj tego było pod dostatkiem. Jeszcze była przecież Ashlaug z wędrownym bardem, a nawet Kalf dostał dla siebie nałożnicę. Jakby serial chciał pobawić się w Grę o Tron i dorzucić trochę niepotrzebnego seksu, co zupełnie nie jest mu potrzebne.

Jednak było parę rzeczy, które mi się podobały. Szczególnie atmosfera gdy  Kwenthrith zdradza swojego brata pierw wyznając mu miłość i wierność na oczach wszystkich by zaraz go otruć. I moment gdy wznosi toast, wszyscy wylewają wino, a Ragnar i Ekbert rzucają jej kielichy pod nogi. Najlepszy moment odcinka. Dobrze wyszły też momenty gdy wspominano Porunn i jej rozmowę z Bjornem jak zobaczył jej okaleczoną twarz. Zapowiedziom lepszych wątków jest koalicja jaka zawiązała się przeciw Lothbrokom. Czyli nie tylko Paryż będzie głównym daniem sezonu, ale i wojna domowa.

Pożegnano Siggy z serialu w taki sposób jakby nie mino na nią zupełnie pomysłu. Miała ciekawy wątek gdzie stanowiła racjonalny kontrapunkt dla Ashlaug wierzącej w mistyczność barda. Skończyło się na przeczuciu, uratowaniu synów Ragnara i śmierci w jeziorze. Ładnie nakręconej, fakt, ale bezcelowej.

OCENA 3.5/6

Vikings S03E05 The Usurper
Zacznę może od Wessex, tutaj jest najmniej do mówienia. Zapowiadała się prosta historyjka gdzie Ekbert wysyła syna by zażegnał konflikt wieśniaków z nordyckimi osadnikami. Nadchodzi spodziewany twist i Aethelwulf wyżyna całą wioskę. Kompletny chaos na ekranie, skupienia się na dzieciach i końcowy kadr z modlitwą do płonącego krzyża. To się udało. Tak jak finta w fincie. Po powrocie Ekbert pokazuje, że jest prawdziwym królem. Pierw obwinia syna i wtrąca lordów do więzienia. Świetna tyrada w wykonaniu Linusa Roache, którą kończy wyjawieniem widzowi swojego planu w scenie na osobności z synem. Pozbył się dwóch problemów - wikingów na swojej ziemi i niewiernej szlachty. Dałem się nabrać co jest zasługą kłamczuszków odpowiedzialnych za scenariusz i reżyserie, ale zadziałało więc się nie obrażam.

W Wikingowie dzieje się. Mnóstwo kapitalnych scen zwłaszcza tych małych u postaci. Porunn nie chcę pokazywać swojej oszpeconej twarzy. Rollo kolejny raz przechodzi załamanie i wciąż uważa, że jest stworzony do większych celów. Walka Rollo vs. Bjorn. Brutalna w strugach padającego deszczu, pozbawiona epickości, a niczym karczemna bójka gdzie każdy cios się liczy. Napięte stosunki Ragnara z żoną. I byłą żoną. Lagherta dowiaduje się, że traci tron, ale Ragnar nie zamierza jej pomóc. Gra własną grę, szuka sojuszników do raidu na Paryż co oznajmił w swoim przemówieniu. Jak zwykle świetnym i godnym króla. Jest też Floki, dzika karta po której można się wszystkiego spodziewać. I Bjorn coraz śmielej zajmujący się polityką - namawia matkę by została co zwiększy jego wpływ na Ragnara i zwiększy szansę by zostać jego dziedzicem. Jest dobrze.

OCENA 4.5/6

Vikings S03E06 Born Again
To był ten moment o którym tyle słyszałem. Śmierć Athlesteina. I czuję lekki niedosyt. Zrobiono to zbyt szybko jakby aktor bardzo chciał opuścić obsadę i zająć się czymś innym. I niby od zawsze prowadzono jego konflikt odnośnie wyboru religii oraz nienawiść Flokiego tak tutaj wydarzenia dzieją się zbyt nagle. W jednej chwili mnich dostaje objawienia, zmienia swoje życia i wszyscy prócz Ragnara zaczynają go nienawidzić. Rozumiem Flokiego, ale przecież pozostali znają go od ilu? Ponad 10 lat i nagle zapragnęli jego śmierci. Jednak sam końcowy moment gdy Floki go zabija, a on z radością zostaje męczennikiem został pięknie pokazany i zilustrowany pogańską muzyką nadającą mistycyzm całej scenie. Trafił się również odpowiedni epilog gdy Ragnar na osobności żegna się z martwym przyjacielem i zabiera jego krzyż. Przed serialem stoi wyzwanie i okazja by wprowadzić nową postać, która będzie spełniała równie ważną rolę co on.

Religia nie tylko u wikingów odgrywa olbrzymią rolę. Również w Wessex wpływa na zachowania ludzi. Tym razem odbył się makabryczny sąd nad Judith. Pozwolono jej urodzić dziecko, a potem brutalnie wyciągnięto na plac by ukarać za cudzołóstwo. Poprzez odcięcia uszu i nosa. Plan wykonano połowicznie gdyż wykrzyczała imię tego z kim cudzołożyła - Athleseina. Na co Ekbert zareagował bardzo dziwnie. Postanowił wybaczyć Judith i ochrzcić chłopca. Ponieważ Bóg jest współodpowiedzialny za to dziecko. I nie wiem czy on rzeczywiście boi się boskich mocy, używa tego do wyrafinowanej gry politycznej czy po prostu ma sentyment do kapłana.

Wyprawa na Paryż coraz bliżej, a kłopotów coraz więcej. Do Ragnara dochodzą wieści o zmasakrowanej wiosce po czym zabija posłańca. Ja rozumiem, że wpłynęło by to na jego plany, ale jakoś musi się zająć tym problemem. Tak samo jak nowymi i niespodziewanymi sojusznikami, którzy mogą spowodować wiele kłopotów. Nad Ragnarem zbierają się czarne chmury, ale równie dobrze może mieć już plan jak je rozproszyć.

OCENA 4.5/6

wtorek, 9 lutego 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #172 [01.02.2016 - 07.02.2016]

SPOILERY

DC's Legends of Tomorrow S01E03 Blood Ties
Ignorując to jak serial traktuje medycynę, fizykę i historie oglądało się całkiem przyjemnie. Dużo akcji, sporo żartów, a dla równowagi poważniejsze scenki. I sam nie wiem, która historia bardziej mi się podobała. Colda czy Sary. U niej fajna scena akcji zakończyła się rozmową o jej niestabilności psychicznej. Szczególnie za pierwszym razem wyszło i na samym końcu gdy reżyser zabawił się z widzami poprzez nie pokazywani kluczowych wydarzeń. Środek jednak do wyrzucenia, za dużo gadania o zwierzętach i użalania się nad sobą.

Leonard miał drugi najważniejszy wątek odcinka. Chciał ukraść kryptonit tylko dlatego by jego ojciec nie poszedł do więzienia co by poprawiło jego dzieciństwo. Zawsze chłodny i wycofany, pokazał bardziej wrażliwą twarz. Zwłaszcza podczas rozmowy z swoją młodszą wersją. Bardzo, bardzo fajnie to wyszło. I wzmianka o siostrze sprawiła, że znowu chciałbym ją zobaczyć.

A fabuła odcinka? Polowanie na Vandala, odbijanie ciała Cartera i ratowanie Kendry. Nudne, bez celowe, ale nie dlatego oglądam serial. Zależy mi na interakcji między bohaterami, a to się sprawdza.

Rip wspomina o upadku Mrocznego Rycerza i śmierci Człowieka ze Stali. Fanserwis, ale nie sposób się nie uśmiechnąć. Tylko jak to wpasowuje się w kanon nie wiadomo. Może podczas wyprawy do 2046 roku za kilka odcinków coś się wyjaśni. Nie chciałbym by byłą to pusta wzmianka.

OCENA 4/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E52 Two Heads are Better Than One
To nie był dobry odcinek, ale nie wiedzieć czemu oglądało mi się go bardzo przyjemnie. Może duży udział Tommy'ego ma z tym coś wspólnego? Zawsze dobrze się go ogląda na ekranie, a zwłaszcza jak ćwiczy karate z Jasonem, przejmuję rolę lidera drużyny czy dostaje scenki związane z Kim. A może bardziej niż jestem w stanie przyznać spodobała mi się fabułka spinająca odcinek? Zielony z Czerwonym uczą kobiety z Angel Grove samoobrony, w co oczywiście został wpisany obowiązkowy komediowy wątek Mięśniaka i Czachy. Nie wiem, ale na pewno nie był to potwór tygodnia czyli dwugłowa papuga. Bo wiecie co dwie głowy to nie jedna, a teamwork najważniejszy. Co kolejny raz podkreśla serial, robi to do znudzenia, ale tutaj w przyjemny dla widza sposób.

Największe głupotki? Dwugłowa papuga okazała się na tyle poważnym przeciwnikiem, że trzeba było wezwać Ultrazorda. Dziwnie wypadło też samotne latanie Tommyego za owocem dla papugi skoro odcinek wałkował, że w grupie są silniejsi. Jednak wybaczam z powodu udanego gagu związanego z Kimberly.

Serial zmodyfikował sekwencje wzywania zordów. Jest odrobinę dłuższa, ale jest więcej elementów ruchomych. Transformacja w Ultrazorda jest również inna. Niby szczegóły, ale wpadają w oko jeśli ogląda się to kilkadziesiąt razy.

OCENA 3/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E53 Fowl Play
To był znowu znośny odcinek, gdyby nie walki, które zbytnio się dłużyły powiedziałbym nawet, że dobry. Cywilna historia opowiadała o Zacku pokazującym magiczne sztuczki dzieciom i flirtującym z Angelą, która jak widać szybko wybaczyła mu nieudany wypad do kina sprzed kilku odcinków. Prosta fabułka wystarczyła. Były żarty z Czachą i Mięśniakiem, Ernie jako mistrz drugiego planu, a potem absurdalny sposób z pokonaniem potwora. Tylko czemu, tak jak w poprzednim odcinku, był ptakopodobny?

Mighty Morphin nie mają fabuły, a interakcję między postaciami ograniczają się do minimum. Jednak mimo tych krótkich scenek czuć więź jaka się między nimi wytworzyła. Żałuje, że całość jest mocno pretekstowa bo mimo swojej infantylności można by tych bohaterów wykorzystać do znośnej historyjki. Tak niestety muszę cieszyć się z pojedynczych scenek na całe 20 minut.

OCENA 3/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E54 Trick or Treat
Odcinek z cyklu tych edukacyjnych. Rangersi pokazują co jest najważniejsze, że warto rezygnować z swoich marzeń dla większej sprawy. Nawet nie narzekają z tego powodu, robią to z poczucia obowiązku. Tommy nie bierze udziału w turnieju karate do którego długo się przygotowywał tylko ratuje przyjaciół natomiast Kimberly rezygnuje z walki o samochód w teleturnieju. To było fajne bo pokazuje jacy są Rangersi.

Jednak poza przesłaniem odcinka było kilka rzeczy do których mam mieszanie odczucia. Kim i Scull biorą udział w teleturnieju, ale zabrakło to udanych żartów. Było kilka okazji do uśmiechu szczególnie reakcje Kim na to z kim się zmierzy, ale takie rzeczy powinny być lepiej rozpisane. Tak jak walka z rymującym potworem. Aż się prosi o zabawne teksty lub pojedynek na rymy. Nic z tego. Dobrze, że chociaż obyło się bez walki zordów.

Na odcinku uśmiechnąłem się parę razy, ale najszerzej podczas slapstickowego momentu gdy Wojownicy zmagali się z magicznymi dyniami. Pierw nie mogli ich zdjąć z głowy, a potem walczyli z dyniogłowymi kitowcami.

OCENA 3/6

Teen Wolf S05E15 Amplification
Udał im się odcinek, to trzeba przyznać. Nawet początek był niczego sobie, prawie jak z filmu katastroficznego. Chaos na mieście, panikujący ludzie i grasująca bestia. Nareszcie było czuć jak wielkim jest zagrożeniem, a nie potworem z kreskówki. Jednak to nie ona jest najważniejsza, to tylko preteks by pobyć z bohaterami. Mnóstwa sympatycznych scen gdzie bohaterowie rozmawiają i żartują. Są stadem jakim dawno nie byli. Widać to szczególnie na samym końcu gdy usłyszeli zew Scotta, wezwanie alfy. Podobała mi się też konstrukcja odcinka. Trzęsienie ziemi na początku, planowanie i punkt kulminacyjny gdzie przez długi czas udało się utrzymywać napięcie. Ale też nie zapomniano o postaciach.

Stęskniłem się za samoświadomymi żartami w serialu. Zbyt długo starał się być poważny. Jedna rozmowa o bestii, która po zmianie ma na nogach tenisówki. Przecież po takim czymś odcinek musiał mi się spodobać.

OCENA 4.5/6

The 100 S03E03 Ye Who Enter Here
Gdy zagraniczni dziennikarze dostali przed premierą pierwsze cztery odcinki mówiło się, że to właśnie trzeci z nich jest tym najlepszym. Nie wiem jaki będzie następny, ale pewnie się z nimi zgodzę. Ten odcinek był niesamowity. Reżyseria, scenariusz, historia, bohaterowie. Wszystko było na swoim miejscu. Potwierdziły się też moje wrażenia jakoby pierwsza dwa to tylko rozbiegówka i długie wprowadzenie do sezonu. Teraz serial dostał kopa w tyłek i nie powinien się zatrzymać przez długi czas.

Sam nie wiem co mi się najbardziej podobało więc zacznę chronologicznie. Cały odcinek opiera się na relacjach Clarke/Lexa, a one są bardzo skomplikowane. Rozmowy między nimi były długie i emocjonalne. Pierw Clarke groziła jej śmiercią, ale tak na prawdę nie mogła tego zrobić gdy już trzymała nóż przy jej gardle. Natomiast intencję Lexy wydają się być czyste, ona na prawdę chcę się pojednać z Clarke i czuję wyrzuty sumienia. A ostatnia scena między tą dwójką to poezja. Pierw Clarke w imieniu swoich ludzi składa hołd lenny, a na osobności twarda Heda prosi na kolanach o przebaczenie. Piękne.

Wciągnęła mnie polityka. Dalej jest odrobinę głupiutka, ale widzę postęp, rozumiem ten świat i mechanizmy jakimi się rządzi. Lexa jednoczy 12 plemion co zapobiega wojnie, jest pierwszą osobą której udało się to zrobić. Teraz jedno z nich chcę doprowadzić do wojny i zakończyć w miarę pokojową egzystencję. I Lexa jest świadoma, że wojna stała się nieuchronna i przestaje się cackać. Niczym Leonidas wykopuje przez okno ambasadora Ice Nation. Brakowało tylko okrzyku This is Polis. Tak to jest gdy obraża się królową. Wojna nadchodzi, wojnę czuć i nie mogę się doczekać.

Tym bardziej, że wplątali się w to Sky People. I to w ciekawy sposób. Pierw były to machinacje Lexy. Wiedziała, że wojna jest nieunikniona i chciała zdobyć silnego, ale i symbolicznego sojusznika. Co ciekawe Clarke jest tego świadoma, nie przebacza Lexie, ale rozumie pragmatyczność sojuszu. Tak jak Kane w przeciwności do emocjonalnie działającej Abby. To wyróżnia dobrych przywódców. Rozumieją, że czasem trzeba coś poświęcić by zyskać, a przeszłość i indywidualizm nie mogą wpływać na losy narodów.

Paradoksalnie Sky People i tak wpakowaliby się w wojnę. Zniszczenie Mount Weather było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Ten wątek mógł się ciągnąć długo i być ciekawy. Twórcy jednak stwierdzili, że już mogło się nam znudzić i wykorzystali Górę jako casus beli. Zniszczenie jej przez Ice Nation było logicznym krokiem. Osłabienie morale przeciwnika poprzez pokaz siły oraz pozbycie się fortecy, która mogła działać na ich tyłach. Poza tym ten wątek jest też ciekawy z innego powodu. Raven i Sinclair chcieli zdobyć dostęp do arsenału co było tylko zmyłką, pokazaniem że niektóre działania są bezcelowe i kolejnym zaznaczeniem jak bardzo nieprzewidywalnym serialem potrafi być The 100.

O właśnie Sinclair i Raven. Fajne sceny między tą dwójką. Ona się przechwala opowiada historyjkę z przeszłości co jest fajne i podkreśla jej charakter. Potem nie udaje jej się dostać do rakiet, co ją trochę podłamuję. I następuje świetna emocjonalna rozmowa gdy Sinclair ją analizuje mówi o byciu ofiarą i by przestała się obwiniać.

Zniszczenie Góry niesie ze sobą mały zgrzyt. Dziewczyna Bellmego, której nie pamiętam imienia stała się przysłowiową dziewczyną w lodówce. Powodem do zemsty i motywem napędzającym Bellamego. Jednak jej śmierć była ważna bo mimo 30 trupów tylko ona była nazwana i zniszczenie Góry w jakiś sposób musiało wpływać na widza. Jestem teraz ciekaw jak tutaj pokażą traumę w opozycji do Jaspera i Finna. Swoją drogą podobały mi się paralele w tym odcinku. Pokazanie sali z cieszącym się ludźmi w jadali w Górze i Bellamy jak Jasper traci tam dziewczynę wraz z niewinnymi. Może jednak niektóre miejsca mają w sobie demony.

Zdarzało mi się narzekać na głupotki w serialu, na to jak lekko traktuje niektóre wątki. Tutaj Kane wyśmiał jedną z takich rzeczy. Przekazywanie przypinki kanclerza co nie ma nic wspólnego z polityką. Chociaż wybory w tak trudnych czasach to głupi pomysł. Niech lepiej poczekają aż Pike zginie bo czuje, że to on mógłby wygrać, a wiadomo że nic dobrego z tego by nie wypadło. Ludzie są skłonni do prostych rozwiązań i mogą pójść za człowiekiem, który je obieca. W wątku politycznym fajnie wypadło jak Bellamy, Pike i Octavia wpadli na ceremonie. Z jednej strony mamy poważną politykę jaką zajmuje się Lexa i twarde zakulisowe negocjację oraz podniosłą uroczystość. Z drugiej prymitywną akcję pod wpływem impulsu i brak zastanowienie się nad ich ewentualnymi konsekwencjami.

Jestem pod ogromnym wrażeniem reżyserii odcinka. Poza kilkoma scenami akcji był bardzo stonowany, ale każda nawet najdrobniejsza rozmowa miały w sobie mnóstwo napięcia. Umiejętnie budowano też suspens w finałowych scenach. Pokazanie przygotowań mordercy, który ostatecznie jest gdzie indziej jest zabiegiem starym jak świat. Ale tutaj to zadziałało, nie było nieudaną próbą szokowania, a doskonale wykorzystanym narzędziem do opowiadania historii. Podobało mi się. Tak jak głupia przechadzka po Polis. Jedna ulica, a ile pokazali przy mocno ograniczonym budżecie. To nie jest Gra o Tron, ale równie dobrze czuć ten świat, czuć postapokalipsę. Tętniące życiem miasto na gruzach starego świata wykorzystujące jego elementy. Normalne życie ludzi, którzy wcześniej byli traktowani jako kolektyw wojowników. A teraz mamy handlarzy i ludzi zajmujących się swoim życiem.

Jeszcze o reżyserii. Nie każdy reżyser umie wykorzystywać zbliżenia, trzeba mieć do tego odpowiednie wyczucie. Tutaj to było w trzech bardzo ważnych momentach. Samochód rozjeżdżający kwiatek. Banalna symbolika, ale działała. Pokazanie brutalności świata i zapowiedź końca niewinności, brutalnie zmiażdżone marzenia. Mnie ruszyło tym bardziej bo w Power Rangers RPM było tego zupełne przeciwieństwo - samochód zatrzymał się przed jedynym kwiatkiem na pustkowi, promyk nadziei w świecie bliskim zagłady. Inna scena - zbliżenie na nóż który Clarke wyrzuca z ręki może i nie było symboliczne, prosty zabieg, ale przy tym na ekranie mieścił się również but Clarke. Z bransoletką. Co mi tylko przypomniało jak bardzo The 100 przywiązuje uwagę do detali, ubrań i charakteryzacji. Jednak najfajniejszym ujęciem było odbicie w martwych oczach dziewczyny Bellamy'ego licznika zbliżającego się do zero.

I oddzielny akapit o scenie hołdu. Uroczyste stroję, Clarke umyta, przebrana z nową fryzurą czuć podniosłość atmosfery, powagę ugięcia kolan przed Lexą, a całość podkreślił śpiew w rdzennym języku Grunders. Ale to pięknie wyglądało, czuć było mistycyzm bijący od tej sceny. Swoją drogą chciałbym się dowiedzieć więcej o religii Grounders, a najlepiej jakby był to foreshadowing wątków przyszłego sezonu. 

Inne:
- zdaję sobie sprawę z chaosu i braku spójności, ale sorry, emocje zaraz po seansie. Ostatnio obracałem w główce poszczególne sceny podczas emisji Mr. Robot. Brakowało mi tego. 
- niby Clarke jest główną bohaterką, ale ostatnio nie dostaje najwięcej czasu ekranowego. I wcale mi to nie przeszkadza.Jest tu mnóstw innych bohaterów których chcę oglądać, poznawać ich historię, wzlotu, upadki i błędne decyzję.
- czyżby serial zaczął traktować upływ czasu w bardziej przemyślany sposób? Dawniej akcja pędziła, a cały serial zawierał się w ~60 dniach. Teraz Lexa mówi, że minął tydzień od przybycia Clarke do Polis. Dzięki temu historia jest bardziej spójna, lepiej czuć skalę wydarzeń, a działania bohaterów są bardziej wiarygodne.
- Kane mówi, że chciałby wynegocjować otwarcie szlaków handlowych. Z chęcią dowiedziałbym się więcej o ekonomii tego świata.
- Indra i Octavia znowu razem, yeah!
- brak Jahy, Lincolna i Jaspera. Rozumiem bo wątek ważny i trzeba było się skupić na konkretnej historii. Ale jedna malutka scena dla Murphyego powinna być.
- długaśne sceny Clarke i Lexy i te zbliżenia. Fandom będzie miał uciechę.
- Ice Nation nie idzie na wojnę to tylko manewry przy granicy, hehe.
- dzieci żołnierze? Kim cą Nightbloods? Jakie plany ma wobec nich Lexa? Jak zareaguję na to Clarke.
- jeszcze raz dzieci żołnierze? Jeśli to prawda ten serial robi się poważniejszy niż myślałem.
- ostatnio zastanawiałem się co by było gdyby The CW anulowała The 100, a Netflix przejąłby prawa. Jak wpłynęło by to na serial, jego konstrukcję czy brutalność. I doszedł do wniosku, że by nie wpłynęło. Jason Rothenberg robi co chcę, przekracza kolejne granice i szokuje przy czym robi to w sposób, który buduje spójność świata, a nie jest tanią zagrywką. Oby tak dalej.
- kolejne odwołanie do Boskiej komedii w sezonie, fajnie jakby był to powracający element sezonu. Może A.L.I.E. wcale nie stworzyła nieba, a piekło dla ludzi?

OCENA 5.5/6

The Expanse S01E09 Critical Mass
Rozumiem, że to pierwsza część dwugodzinnego finału, ale skoro odcinki zostały puszczone oddzielnie tak je trzeba oceniać. Niestety było przeciętnie. Trochę wyjaśniono i trochę przynudzano. Zbyt dużą część zmarnowano na retrospekcję z Julie Mao, przedstawiono jak dostała się na Anubis i wysadzenie Scopuli oraz jej podróż na Erosa. Tylko my to wszystko wiedzieliśmy, poza jednym rozjaśniającym szczegółem. Ojciec Julie macza we wszystkim palce. Wygląda to trochę jakby korpo chciało zarobić na wojnę, ale potem dochodzą biologiczne eksperymenty i rozmowa zabarwiona religijnym fanatyzmem. Cała intryga jest złożona, kupuję ją bo dużo postaci żyję w niej własnym życiem i realizuje swoje plany, ale niech szybko do czegoś to zaprowadzi.

Spotkanie Holdena i Millera rozczarowujące. Pasiasty policjant załamany po śmierci Juli, kobiety której nigdy nie poznał. Nie kupuje tego zauroczenia. Rozumiem obsesje w rozwiązaniu zagadki, ale nie uczucie. Przez to nie działał racjonalnie, nie rozmawiał z Holdenem, nie chciał poznać prawdy, a jedynie zemsty. Holden za to działał racjonalnie, chciał się czegoś dowiedzieć i wplątał się w jeszcze większą aferę. Odkrycie eksperymentów na ludziach i napromieniowanie. Ma chłopak przewalone. Tylko cliffhanger z tym, że zginą śmieszny bo wiadomo, że nic takiego nie będzie miało miejsca.

Na Ziemi Christjen konsekwentnie stawia pragmatyzm ponad emocjami. Idzie oddać hołd zmarłemu przyjacielowi i kradnie kości pamięci odkrywając plany napędu jednostek stealth.Podoba mi się jak aktorka przechodzi od żałoby po zimną sukę skupioną na ratowaniu planety przed wojną.

OCENA 3.5/6

The Expanse S01E10 Leviathan Wakes
Finał dał radę. To był jeden z tych odcinków, które zasysają od pierwszych minut i nie puszczają do samego końca. Był to odrobinę horrorowy odcinek. Przedzieranie się przez zarażoną stację i namacalny klimat zaszczucia gdzie niebezpieczeństwo czaiło się za każdym rogiem. Było brutalnie, ale to uzasadniona brutalność. Pokazano okrucieństwo korporacji oraz dano znać, że by przetrwać wszystkie chwyty dozwolone. Szczególnie fascynujące było oglądanie Holdena i Millera. Gdy jeden nie boi się zabijać, ba robi to bez wyrzutów sumienia, a drugiemu w momencie kryzysu załamuje się system wartości przez co stał się jeszcze bardziej ludzki. Dobrze wypadła też scena gdy Amos zabija Samiego i ten szok Naomi oraz to jak przyznał się do tego Millerowi. Będzie wrzało w przyszłym sezonie.

Cliffhanger był mocny. Nasi uciekli, ale eksperyment się udał. Eros został zainfekowany tajemniczą osobliwością. Wygląda mi to na miks myślącej chmury nanobotów z biologiczną infekcją. To jest dziwne. To jest fajne bo przejmuję Erosa. Czyżby to był ten tajemniczy Lewiatan? Jestem ciekaw co będzie dalej i wrócę do serialu. Lub sięgnę po książki, ale to akurat zależy od rodzimego wydawcy.

OCENA 5/6

The Flash S02E12 Fast Lane
Wreszcie dobry odcinek po przerwie. Wciąż im nie mogę wybaczyć głupiego wypisania Patty, przecież Flash w 5 minut by mógł do niej dobiec gdziekolwiek by nie była, tak przyjemnie mi się to oglądało. Barry odrzucony przez dziewczynę którą kochał, oddalił się odrobinkę od rodziny która go wychowała. Czuł się samotny więc poświęcił się pracy w S.T.A.R. Lab przez co miał mnóstwo scenek z Harrym i Cisco. Nieistotne rozmowy, istotne dialogi, zbliżenia, żarty, chwilę prawdy i kłamstwa. Dawno nie było tak inteligentnie poprowadzonych interakcji między postaciami. Między Harrym, a Barrym iskrzyło. Gdy Harry irytował poprzez szybką naukę Allena i chwilę gdy już za moment ma się przyznać do zdrady, to jego niezdecydowanie, wątpliwości i w końcu podjęcie decyzji. Pokazano też dojrzałość i zrozumienie Allena. Pierw go potępił, a potem zrozumiał. Dał długą przemowę o rodzinie i w końcu zapowiedział podróż na Earth-2 by odbić Jesse. Nie mogę się doczekać.

Metahuman tygodnia był pretekstowym przeciwnikiem. Nieistotny dla głównej fabuła, służący jedynie za wytrych dla wątków rodzinnego Westów, by pokazać pojednanie brata z siostrą. Znowu za dużo czasu na nieistotnych bohaterów i historię, które mnie nie interesują. Koniec końców okazało się, że jakiś wpływ miało to na główną fabułę, pogłębiło odrobinę zdradę Harrego i zwiększyło nienawiść Joe do niego. Więc wybaczam. Chociaż wolałbym więcej Catlin. Ta postać jest zbytnio zaniedbywana. Dwa sezonu i wciąż bez istotnego nie romansowego wątku, a najbardziej godny moment do zapamiętania to wtedy gdy się spiła na karaoke co doprowadziło do kilka fajnych żartów masę odcinków temu.

Inne:
- w następnym docinku wyprawa na Earth-2! Każdy szanujący się serial sci-fi ma podobny moment i jestem ciekaw jak to wypadnie w komiksowej historii. Niech alternatywna wizja świata będzie w połowie tak dobra jak w Fringe.
- Joe używa więźnia jako przynęty. Humanitaryzm? Normy moralne? Meh, ten serial to uparcie ignoruje. Trzymam kciuki, że kiedyś powstanie bottle episode o tym jak zajmują się więźniami.
- Zoom się pojawił i dalej jest przerażający. Niby kolejny speedster, postać podobna do Reversa, ale jako przeciwnik dalej się sprawdza.
- Iris ma małego plusika. Jasne, dalej głupio się zachowuje szantażując organizatora ulicznych wyścigów, ale przynajmniej pomyślała o zabezpieczeniu.
- jak zwykle podobają mi się efekty specjalne w serialu tak Człowiek Smoła wyglądał okropnie.
- radio lecące w tle i wiadomości o Oliverze Queenie startującym na burmistrza. Smaczek, a cieszy.

OCENA 4.5/6 

poniedziałek, 1 lutego 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #171 [25.01.2016 - 31.01.2016]

SPOILERY

Colony S01E01 Pilot
Stacja USA Network kontynuuję dobrą passę zapoczątkowaną przez Mr. Robot i przedstawia kolejny solidny pilot. Może nie porywający jak swoje poprzednie dzieło, ale mający mityczne "to coś" dzięki czemu chcę się zobaczyć więcej. Tym razem mamy świat po inwazji kosmitów, których nie widać i rodzinkę na przedmieściach. Życie toczy się dalej tylko stany przypominają totalitarny reżim rządzony przez kolaborantów, Los Angeles jest nie wiedzieć czemu podzielone na dzielnicę otoczone gigantycznymi murami, a po zmroku zapada godzina policyjna. Jest to tło dla rodzinnej tragedii. Zaginiony syn i ojciec próbujący go odnaleźć. Dość sztampowa historyjka, która jest pretekstem do przedstawienia świata. Pokazanie trudnej sytuacji skolonizowanej przez najeźdźców Ziemi (chichot historii), prześladowania kolejnych obywateli i strzępy mitologii świata. Tempo jest stonowane przez co pozwala wybrzmieć kolejnym sceną, które kreślone są grubą kreską. Ciekawie wypada zdesperowana żona poszukująca męża lub leków dla siostrzenicy. Świat się zmienił, reguły są inni, a cechy pozytywne i negatywne zostały uwydatnione. Podoba mi się, będę zdecydowanie oglądał dalej by zobaczyć czy całość będzie miała sens. Liczę na flashbacki z pierwszym kontaktem i motywację pierwszych ludzi współpracujących z najeźdźcami. Jestem ciekaw, a to dobrze wróży na przeszłość.

Bardzo bałem się historii, bardziej niż wizji świata. Mamy rodzinkę z dziećmi i dramat familijny. O dziwo, to działa. On jest dawnym agentem, który teraz się ukrywa, naraża jednak swoje życie by odnaleźć zaginionego syna. Zostaje złapany i zmuszony do współpracy i zniszczenia ruchu oporu. Dobry amerykański żołnierz postawiony przed niemożliwym. I tutaj myślałem, że serial nakreślił ton, a sezon skupi się na balansowaniu między dwiema stronami, gdzie wybór tych dobrych jest oczywisty. Błąd. Jest jeszcze żona, równoprawna bohaterka serialu. Miota się po świecie, widać, że umie sobie radzić, a na końcu okazuje się, że należy do ruchu oporu. Genderowy twist, gdzie to kobieta odgrywa tą ważniejsze rolę. Podoba mi się. Tym bardziej, że nie mówi o tym mężowi, a zakończenie nie miało szokować, a już wcześniej udzielano wskazówek dotyczących jej działalności. Czekam na podwójną grę małżonków, autentycznie jestem ciekaw jak to wyjdzie i liczę, że prawda przez długi czas pozostanie tajemnicą przy zachowaniu odpowiedniego napięcia. Jak bardzo ona może jego wykorzystywać? Jak długo on będzie w stanie stać po stronie tych złych? I jak wpłynie to na rodzinę? Mikro i makro skala serialu wydają się równie interesujące. Na plus aktorzy Josh Holloway i Sarah Wayne Callies grają to co znamy - trochę Sayera i lepszą Lori, ale to się sprawdza.

Oddzielny akapit dla zdania o dzieciakach - nie przeszkadzają, a scenarzyści nie skupiają się na nich. To zabiło wiele seriali i liczę, że nie będą dostawać więcej niż jednej sceny na odcinek.

OCENA 4.5/6

DC'S Legends of Tomorrow S01E02 Pilot, Part 2
Nie spodziewałem się takiego skoku jakościowego. Dalej serial ma wady, ale teraz dużo przyjemniej się go ogląda. Najbardziej mi przeszkadza brak planu Huntera, jego wycofanie i luźne podejście do podróży w czasie co akurat jet domenom tego uniwersum. Mam też nadzieje, że zapobieganie kolejnym paradoksom nie stanie się rutyną. Fabułka odcinka była taka sobie i bardzo było czuć, że to druga część pilota, która powinna zostać wyemitowana premierowej nocy.

Poprawiły się interakcję w drużynie. Teraz gdy zostali zebrani dużo ze sobą rozmawiają, kłócą się i zawierają kolejne przyjaźnie. Czuć też ich indywidualność, nie są bezpłciowym bohaterem zbiorowym, a grupą nie pasujących do siebie indywiduów. Liczę, że kolejne misje przyniosą inne konfigurację postaci. Tutaj bardzo fajnie wypadł Cold z Rayem, czy raczej Raymodnem jak się uparcie do niego zwracał. I niby nic odkrywczego, wygłaszane były banały, ale wyszło dobrze. Tak jak Sara flirtująca z młodym Stainem. Tutaj całkiem sporo się pośmiałem.

Podobały mi się sceny akcji. Niemal dziesięć głównych postaci na ekranie i mnóstwo mięsa armatniego, ale reżyser dał radę to poukładać tak by wszystkich pokazać. Ujęcia były długie, przechodzące od jednej postaci do drugiej lub szeroki plan z przesadzonymi wybuchami i małymi sylwetkami bohaterów zajmujących się swoją walką. Cięcia nie były zbyt częste i wszyscy mogli się popisać tym co umieją. Natomiast mój wewnętrzny dzieciak autentycznie cieszył się gdy Atom dostał długą sekwencję gdzie popisał się swoimi umiejętnościami. Jest dobrze pod tym względem.

Zaskoczyła mnie śmierć Cartera. Kanoniczny bohater DC odszedł z serialu już w drugim odcinku. Pokazano, że stawka jest wysoka, Vandal to potężny (jak i groteskowy) przeciwnik, ale też dano jeszcze większą motywację bohaterom. Odchudzono też obsadę co dobrze wróży na przyszłość. Sceny Hawków i brzemię jej przeszłości były jednymi z nudniejszych scen.

OCENA 4.5/6

Teen Wolf S05E14 The Sword and the Spirit
Mam mieszane odczucia. Trochę rozczarowania zwłaszcza do połowy, ale pozytywne wrażenia na końcu. Odcinek, jak sezon zresztą, ma problem z tempem i skupieniem na jednym wątku. Wszystko się zbytnio rozłazi i fajne sceny są poprzeplatane słabszymi. Czasem też nie rozumiem co się dzieje, ale niezbyt mi to przeszkadza. Póki serial skupia się na postaciach, które strasznie polubiłem, jestem w stanie bardzo dużo wybaczyć.

Wydarzyło się tutaj dużo fajnych rzeczy, ale skradł go duet Argentów. Nieufność, podejrzenia Gerarda o niecna zamiary i docinki między nimi. Ależ się ich ogląda! Nie mogę się doczekać jak wypadnie ich konfrontacja z Bestią. Podejrzewam, że jedno z nich musi zginąć. Stawka jest zbyt wysoko by wszyscy przetrwali ten sezon.

Jednak nie sądzę by zgon zaliczył ktoś ze stada Scotta. Motywem przewodnim jest rozbicie stada i ponowne zbieranie go by pokazać, że rodzina jest najważniejsza. Głupio byłoby zakończyć tragicznym akcentem. Scott ponownie zaufam swojemu Becie, Kira zaczęła kolejną walkę, ale już z przyjaciółmi u boku, a Malia wróciła do stada doznając kolejnej acz przewidywalnej zdrady. Teraz wszyscy mają wspólny cel - wydostać Lydię z wariatkowa. Heist movie w Teen Wolf? Poproszę.

Starcie z Desert Wolf było takie sobie. Ten wątek był fajny póki opierał się na niedopowiedzeniach i w jakiś sposób oddziaływam na psychikę Mali. Nudna bijatyka i stwierdzenie przez Malię, że trzeba ratować Deatona i odłożyć zemstę na bok wyszło bardzo sztucznie. Dużo lepiej oglądało się trening Lydii. Nic specjalnego, ale tutaj udała się historia opowiedziana przez Meredith i podkreślenie ciężaru jakie niesie ze sobą bycie banshee. Przy czym była też bardzo ciepła scena z Stilesem opowiadającym Lydii o tym co dzieje się w szkole.

Końcówka mnie rozczarowała. Cieszy powrót Deucaliona, ale nie rozumiem jego motywacji. Nagle chcę oczu Scotta? Przecież tak długo sobie bez nich radził. I czemu Scotta, alfy z problemami. Czemu nie Bestii? I czemu chce mu zrobić kuku? Z tego co pamiętam nie rozeszli się w sposób w jaki zapowiadałby zemstę.

Inne:
- erotyczne napięcie między Malią, a Theo tak bardzo nie działa, a serial już od początku sezonu sugeruje, że coś między nimi jednak może być. Nie, nie może.
- serial dogonił flashforward z premiery sezonu. Dobrze, bałem się, że nastąpi do przed samym końcem sezonu, a tu jeszcze trochę odcinków zostało.
- Uroburos w przemysłowych korytarzach i nikt nie wpadł, że jest on nie na miejscu. Głupie dzieciaki. I głupi Doktorzy, jak można w taki sposób ukrywać tajne pomieszczenie.

OCENA 4/6

The 100 S03E02 Wanheda: Part Two
Drugi odcinek trzyma poziom premiery sezonu więc jest bardzo dobrze, ale nie rewelacyjnie. To wciąż rozbudowywanie mitologii i kładzenie coraz solidniejszych fundamentów pod sezon. Czy raczej umacnianie obecnych, rozwijanie znanych od dawna wątków i miksowanie ich z nowymi. To też budowanie napięcia, zbliża się coś wielkiego. Czuć to przez cały czas, co rusz rzucane są uwagi, które sprawiają, że od razu chcę się poznać dalszą część historii. The 100 świetnie operuje oczekiwaniami widzów co tylko potwierdza niesamowita popularność serialu na Netflix. Przez chwilę zastanawiałem się czy w tej epickiej wizji nie zagubią się gdzieś bohaterowie, ale potem przypomniałem sobie z jakim serialem mam do czynienia.

Serial ładnie mnie oszukał cliffhangerem gdy myślałem, że Kane z Bellamym zostali napadnięci przez Ziemian. Okazało się, że zasadzka została zastawiona przez ocalałych członków stacji rolniczej Arki. I tutaj mały zgrzyt. Brakowało mi zaskoczenie jednych i drugich, chaotycznych pytań jak udało się przeżyć. Rolnicy nawet nic nie wspomnieli o samochodzie, a już to powinno ich uświadomić, że nie mają styczności z Ice Nation. Jednak wybaczam bo szykuje się z tego naprawdę dobry wątek. Ocaleni podchodzą z rezerwą do wszystkich Grounders, nie odróżniają od siebie plemion, a to będzie prowadziło do konfliktów zewnętrznych i wewnętrznych. Jest tu ciekawy problem socjologiczny, wątki ksenofobiczne i odpowiedzialności zbiorowej połączone z zaślepieniem spowodowanym traumatycznymi przeżyciami oraz nieznajomością wszystkich zależności politycznych. Ten wątek ma olbrzymi potencjał i wybaczam jak łopatologicznie został wprowadzony.

Wybaczam też ucieczkę Bellamy'ego. Nawet ją rozumiem. Nie chcę stracić Clarke, robi wszystko by ją uratować zwłaszcza, że jest tak blisko. Nawet udało się im spotkać na moment. Chciałbym bym by kolejne spotkanie było dużo później. Clarke potrzebuje samodzielnego wątku.

Jeszcze co do spotkania dwóch grup z Arki. Mimo zejścia Montyego z matką nie wypadło to ckliwie. To jest świat bez szczęśliwych zakończeń. Jak widać oboje robią drastyczne rzeczy by przeżyć i tracą bliskich. Opowieść z w jaskini o stracie ojca wyszła dobrze. Nie tylko jako osobisty wątek tej dwójki, ale pozwala lepiej zrozumieć motywację Rolników i ich nienawiść do Grounders. O ile okazała się prawdą.

Można narzekać, że pokazano badassową Clarke na początku sezonu, a potem ją uwięziono. Tylko to nie prawda. Ona wciąż jest badassem. Walczy, atakuje, robi wszystko by przeżyć i prawie się jej udaje uwolnić. Świetnie się oglądało starcie niepozornej blondynki z bydlakiem jakim jest Zach McGowan. Były tutaj sceny akcji, pełne napięcia wyczekiwanie oraz rozmowa między tą dwójką. Jakby się do siebie zbliżyli dzięki psychoanalizie, którą na sobie przeprowadzili. Podkreślono też różnicę kulturowe między nimi gdzie Grounders uznał odejście od swoich ludzi za tchórzostwo. Czuje, że ta dwójka będzie miała więcej wspólnych scen. Cieszy mnie, że McGowan nie gra jednowymiarowej postaci brutalnego najemnika. Jest wykorzystywany przez Lexę, która kolejny raz traktuje ludzi instrumentalnie, eksploatuje jak najdłużej może. Jak się okazało Roan jest więźniem tak jak Clarke co potencjalnie może ich zbliżyć do siebie. Wróg mojego wroga itd?

Właśnie Lexa! Fandom oszalał jak usłyszał o jej powrocie. Ja też ogromnie się cieszę. Nie tylko dlatego, że Alycia Debnam Carey jest świetna w tej roli, a jej postać otwiera okno na lepsze poznanie świata. Chciałem zobaczyć jej spotkanie z Clarke, którą tak brutalnie zdradziła mimo uczuć które wobec niej żywi. Zrobiła to co musiała, tak jak potem Clarke. Jednak to nie doprowadziło do zrozumienia. Ich spotkanie było brutalne. Lexa dalej gra wyniosłą królowe przy swoich ludziach, ale widać emocje jakie nią targają. Jednak nie tylko z tego powodu uratowała Clarke. Chodzi też o politykę. Lepiej mieć Wanhede niż jej nie mieć. Clarke delikatnie mówiąc nie jest zadowolona. Czuje konflikt i poczucie obowiązku. I w końcu pojednanie. Boję się też co serial szykuje dla tego wątku. Alycia ma regularną rolę w Fear The Walking Dead więc tutaj nie może się pojawiać zbyt często. Nie chciałbym by serial ją uśmiercił, ale to całkiem możliwe. Czy cały ten sezon będzie kreowaniem Clarke na liderkę, która połączy Grounders i Sky People i na końcu zajmie miejsce Lexy?

Inna rzecz, która mi się strasznie nie spodobała to zachowanie Arcadi w stosunku do Góry. Ograbiają ją z zapasów, ale o najważniejszym zapomnieli. Wzięli część dzieł sztuki, ale zostawili sprzęt i zapasy medyczne. Ta głupota zbytnio razi i nie można jej wytłumaczyć potrzebami storytellingu. W tym wątku podobało mi się kilka rzeczy - dylemat Abby dotyczący kim być - lekarzem czy politykiem, oraz stwierdzenie, że miejsca nie mają w sobie demonów tylko ludzie. Podoba mi się ten pragmatyzm. Tylko co oni chcą zrobić z Mount Weahter? Nie przeprowadzą się tam. Może zrobią z tego neutralne miejsce, szpital dla wszystkich? Naciągane, ale pasowałoby by zbudować kolejny konflikt z stacją rolniczą.

Opowieść Jahy już zbyt długo ciągnie się na uboczu. Wciąga, ale trochę zawodzi z powodu jej zmarginalizowania. Tym razem pokazano czym jest City of Light. I byłem blisko w swoim prognozowaniu. Jonathan Rothberg czerpie pełnymi garściami z Battlestar Galactica i Capricy. W uproszczeniu Six tworzy wirtualne niebo dla ludzkich awatarów. Bez bólu i śmierci, miejsce pokojowej egzystencji. Nie ma tutaj tego skomplikowania Capricy, nie czuć mistycyzmu z każdej sceny. Ale i tak jest dobrze. SI w roli boga, kreatora nieba, odpowiedzialnego za sąd ostateczny. Boga stworzonego przez człowieka. The 100 nie tylko wchodzi głębiej w elementy sci-fi, ale coraz mocniej zahacza o religię. Nie miałbym nic przeciwko większej dawce teologii, ale to byłoby za dużo na ten serial.

Zastanawia mnie też Emori, która chciała ukraść laptopa odpowiedzialnego za projekcję A.L.I.E. Już mniejsza, że bardzo głupio do tego podchodzi. Kto jest jej mocodawcą? Ktoś kto wie o tej technologii? Grounders odpadają. Ocaleni naukowcy? Naciągane. Inne SI? To byłoby ciekawe gdyby okazało się, że dwaj bogowie toczą na Ziemi bitwę o ludzkie duszę. Nie jako niszczycielski Skynet, ale w pokręcony sposób interpretujące prawa robotyki Asimova gdzie za nadrzędny cel stawiają sobie ocalenie tego co w ludziach najważniejsze czyli osobowości, a fizyczną powłokę odrzucają jako coś zbędnego.

Inne:
- i po rudych włosach Clarke. Szkoda, ale nich zostaną chociaż różowe pasemka. Fajnie wygląda.
- fajnie pokazano też walkę z Roanem. Dynamiczny montaż podtapiania gdy kamera często zmieniała położenie między zanurzoną, a nad wodą. Ciekawie też pokazano zbliżenie na bliznę Roana po której Clarke zidentyfikowała go jako Człowieka Lodu. Trzy szybkie cięcia w rytm wybijającej muzyki.
- Abby rozmawiająca z Jasperem o PTSD. Ten sam motyw co z Finnem, ale zupełnie inaczej poprowadzony. Jestem ciekaw jak to się dalej potoczy.
- wirtualne niebo to nie jedyne nawiązanie do Capricy. Nawet jest powtarzający się symbol nieskończoności. Co jeśli A.L.I.E. tworzy cylony, doskonalsze ciało dla kruchych ludzi?
- cenie seriale gdzie powracającym motywem jest sztuka więc z fascynacją oglądałem poszukiwania obrazu przez Montyego. Bolał mnie jego napad złości i odrobinę wzruszył spokój gdy patrzył na ulubiony obraz Mayi. Jak sam powiedział bardzo ironiczny bo drugi krąg piekła jest zamieszkany przez parę tragicznie zmarłych kochanków. 
- Ricky Whittle został wybrany jako odtwórca Cienia w Amerykańskich bogach. Czyżby trzeba było powoli żegnać się z Lincolnem?
- maszerująca armia Ice Nation wyglądała imponująco. Łapiemy, zbliża się wojna.
 - ostatnie ujęcie... wow! Zbliżenie na Lexe i potem odjeżdżająca kamera pokazująca Polis z jedną samotną wieża i wiecznym (tak o nim myślę) ogniem na szczycie.
- promo nowego odcinka. Podobno najlepszy z pierwszych czterech, które dostali recenzencji przed startem sezonu.
- oglądalność dalej imponuje. Był mały spadek, ale wciąż starczy na zamówienie czwartego sezonu.

OCENA 4.5/6

The Expanse S01E08 Salvage
Ilością napięcia w tym odcinku można obdarować pół sezonu dowolnego serialu. Mimo, że działo się niewiele, a akcja była bardzo spokojna ja siedziałem jak na szpilach, patrząc na ekran i chłonąc kolejne ujęcia zastanawiając się co dalej. Długie przedzieranie się korytarzami, oczekiwanie na coś niespodziewanego i stonowane dźwięki potęgujące klimat. Świetnie się to oglądało. Tak jak wybuchowe zakończenie gdy Holden z załogą decydują się wysadzić Anubisa. Co też została pięknie pokazano rozbłysk światła i eksplozja przedstawiona na ekranie komputera.

Wątek Millera słabszy. Pierw rozmowa na promie i przypomnienie o wysłaniu mormonów w kosmos więc musi to być istotne. Potem wtopa podczas wyciągania informacji i rozmowa z dawnym kumplem. Trochę mówi to o postaci, wiadomo skąd wzięło się to jego aroganckie zachowanie i kapelusik. Odrobinkę się to dłużyło, ale czuć było zbliżenie z grupką Holdena i spotkanie z Julie.

Właśnie spotkanie Holdena i Millera. Trochę za późno, dwa odcinki przed końcem, ale w jakiej atmosferze. Wstępem była odrobinę chaotyczna strzelanina poprzedzona długim oczekiwaniem na akcję. Wymiany spojrzeń, gromadzący się ludzie w holu, rozprężenie Alexa, napięty Amos i agent Ziemi będący niewiadomą. Wielka oczekiwanie na wybuch, przedłużane o kolejne sekundy kumulując oczekiwania, a nie nudząc. Ten serial wciąga bardziej podczas spokojnych scen, a to nie lada sztuka.

Przyczepię się do spotkania Holdena z Millerem. Ich szybkie zakumplowanie było naciągane. Miller zaczął działać zanim zobaczył komu pomaga, co było głupie z jego strony. Chociaż do najbystrzejszych to on nie należy. Gdyby pierw zobaczył Jima to bym zrozumiał, przecież wie kto to jest i po tym co przeżył ostatnio pomoc byłaby zupełnie naturalna. Trochę reżyseria tutaj spieprzyła.

Zaskoczeniem było odkrycie trupa Julie Mao. Śmierć w wyniku tajemniczego zakażenia. I teraz cała intryga stała się jeszcze bardziej tajemnicza. Kto zaraził Anubisa i co to za maź? Co takiego odkrył Frederick na nagraniu z bitwy? Kto dobry, kto zły, kto manipuluje? Oby tylko cała intryga nie okazała się zbyt szokująca bo jej spójność może łatwo się rozlecieć.

OCENA 5/6

The Flash S02E11 The Reverse-Flash Returns
Tak jak zapowiadała końcówka pierwszego odcinka odbyło się pierwsze spotkanie Flasha z Reversem. I znowu jestem rozczarowany. Wprawdzie lepiej niż ostatnio, odcinek miał jakieś tempo i opowiadał konkretną, acz trochę niespójną historię, to po takim powrocie oczekiwałem więcej. Marzyłem o twiście, wolcie w wolcie, nieoczekiwanej zmianie historii lub niecodziennym sojuszu. Dostałem prostą historyjkę o tym jak Barry pierwszy raz walczy z Thawnem w oryginalnej linii czasowej Revers Flasha, łapie go i ostatecznie odsyła do swojej linii czasowej by wszystko trafiło na swoje tory. Była walka, był wyścig, były emocje u Allena, było to co powinno być. Kolejne punkty były konsekwentnie odhaczane by przewidywalnie skończyć odcinek.

Ciesze się, że Patty dostała jeszcze jeden odcinek. Dalej nie rozumiem ich rozstanie, ale tutaj przynajmniej były jakieś emocję, nawet próbowano je w subtelny sposób pokazać. Nie wyszło, ale cukierek za chęci. Szkoda, że nikt z Star Labs nie dał Barry'emu w pysk za to, że tak łatwo rezygnuje ze szczęścia i realizuje samo spełniającą się przepowiednie Wellsa o tym, że nigdy nie będzie szczęśliwy. Nudzą mnie samotni bohaterzy. Chcę zdrowy związek gdzie będą się wspierać, coś jak Lois i Clark z Smallville. Wciąż też tli się iskierka na powrót Patty.

Wątek szukania sobowtóra Jeya był głupi. Catlin oczywiście trzyma to w tajemnicy, Barry nie może wyszukać jego twarzy w żadnej bazie danych bo tak, a na końcu okazuje się, że i tak nie pomorze naszemu Jayowi bo nie ma zmienionej struktury komórkowej. Przecież o to chodziło! To było strasznie głupie, tak jak kara dla inteligencji dla Catlin. Nie lubię takich wybiegów.

Najfajniej oglądało mi się Cisco i Wellsa oraz ich bromance. Ta końcówka gdy Ramon zanika, a Harry niemalże płaczę! Toż to było piękne, tak jak kolejne żartobliwe sceny między tą dwójką jak np. siorbanie Cisco na początku odcinka. Więcej ich.

O Westach pomilczę. Wspomnę, że było lepiej niż ostatnio, ale to są wątki, które zupełnie nie pasują do tego serialu.

OCENA 3.5/6

Vikings S03E02 The Wanderer
Po jedenastu miesięcznej przerwie czas powrócić do średniowiecznej Anglii i Skandynawii by nadrobić przygodę z Wikingami. Jak na tak długi odstęp między odcinkami całkiem nieźle pamiętałem co się działo, kto z kim, dlaczego i za co. To dobrze świadczy o serialu. Szybciutko przypomniało mi się za co go tak lubię. Za pokazywanie wikingów, zderzenie dwóch kultur (co robi anglik po udanych torturach? idzie z swoją ofiarą na obiad bo nie są wikingami), kreatywne pokazywanie różnic między nimi, ale tez drobne zaznaczenie podobieństw. Za wprowadzenie mistycznych wątków, które mimo swojej powtarzalności nie nudziły, za szybkie poruszanie piąkami po tablicy i popychanie wątków do przodu. I zdjęcia. Jakże uwielbiam surowo wyglądające drakkary czy mgłę na zimnych górskich stokach. Piękne.

Mimo mojego wsiąknięcia w odcinek nie działo się w nim zbyt wiele. To raczej konsekwentne budowanie wątków na sezon i trochę obyczajówki. Najfajniejsze były sceny w obozie oraz powolna agonia Torsteina. Co za ironia, wielki wojownik traci życie już poza walką w wyniku zakażenia i zbyt późnej amputacji. Udało się stworzyć nastrój smutku przeplatany odrobiną humoru. Na plus scenki rodzajowe z życia obozu i to co działo się w tle.

OCENA 4.5/6