wtorek, 29 marca 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #179 [21.03.2016 -27.03.2016]

SPOILERY

Marvel's Agents of S.H.I.EL.D. S03E13 Parting Shot
Odcinek gdzie dzieje się dużo niezrozumiałego i nieinteresującego. Serial próbował nakręcić thriller polityczny, dać intrygę bez wyjścia i podnieść stawkę by kolejne minuty były coraz bardziej emocjonujące. I kompletnie mu to nie wyszło. Za dużo manipulujących stron i interesów, a żadna z nich nie została wystarczająco dobrze przedstawiono przez co całość okazała się mało wiarygodna. Szczególnie końcówka gdy Bobbi i Hunter ratują życie premiera Rosji i zostają zmuszeni do opuszczenia S.H.I.E.L.D. Zupełnie nie rozumiem ciągu przyczyno skutkowego. Dla mnie jest to marne pisarstwo, które miało na celu pozbycie się dwóch bohaterów z serialu i otwarcie furtki dla spin-offu, którego nie chcę oglądać. W odcinku było kilka momentów, które mi się podobały jak np. nakręcona na jednym ujęciu walka z cieniem czy scena pożegnania Bobbi i Huntera, ale za dużo rzeczy mi zgrzytało bym cieszył się nawet drobnymi rzeczami.

OCENA 3/6

Marvel's Daredevil S02E03 New York's Finest
Trzeci odcinek przedstawił dobrze znane wydarzenie z materiałów promocyjnych - związany łańcuchami Daredevil na nowojorskim dachu przesłuchiwany przez Punishera. I cóż to była za rozmowa! Dwa różne poglądy na ten sam problem gdzie Matt widział osobę którą mógłby się stać. Było to proste wyłożenie filozofii Franka - niektórym ludziom należy się śmierć, nie wszyscy mogą się zmienić. Matt za to wiecznie stoi w obronie życie mimo, że niektórzy na to nie zasługują. Prosty, ale jakże wyraźny podział.

Ten odcinek to też szumnie zapowiedziana scena walki będąca sequelem do pamiętnej 5 minutowej sekwencji z 1x3. Serial nie zawiódł. Klatka schodowa, tabuny wrogów, brutalnie realistyczne ciosy, łańcuch przywiązany do jednej ręki i pistolet przyklejony do drugiej. Miazga! Ogląda się to niesamowicie... ale ja jednak bardziej lubię hallway fight z uwagi na jej prostotę. Jeden długi korytarz i niemalże statyczna kamera na mnie zadziałały o wiele mocniej. A najlepsze to jest starcie Noli i Burtona z Banshee.

Konstrukcja tego odcinka była prosta - uwięziony Matt siedzi na dachu, a na końcu ucieka z budynku. Przez prawie 50 minut. Lubię takie duszne sceny, a one w Daredevilu bardzo dobrze wychodzę w pierwszym sezonie było to samo gdy Matt przesiedział cały odcinek w mieszkaniu z Claire. Która swoją drogą zaliczyła powrót. Trochę wymuszony, ale dobrze jest znowu widzieć Rosario Dawson. Dzięki niej Foggy mógł dostać świetną scenę w szpitalu. Jego przemówienie uspakajające zamieszki było tak dobre jak scena walki.

OCENA 5/6

Marvel's Daredevil S02E04 Penny and Dime
Odcinek niczym dobry film akcji gdzie główną rolę gra Punisher. I niby historia pełna archetypów, motywy zemsty znane, ale jak to się ogląda! Ten klimat jest niesamowity, a Punisher wspaniały. Wtedy gdy zabija, gdy jest torturowany i gdy dostaje sceny z Mattem. Paradoksalnie najlepsza scena gdy wygłaszał swój monolog o sobie. Z prostą i brutalnie prawdziwą pointą. Każdy dzień może być twoim ostatnim, nie odkładaj niczego na jutro. Nie sądziłem, że Bernthal może tak dobrze grać.

Ten odcinek to też wścibska Karen co jest zgodne z jej rysem charakterologicznym. Za wszelką cenę dąży do prawdy i nie odpuści raz zaczętej sprawy jak nie bezpieczne by to było. Wtedy gdy Matt słucha monologu Franka ona poznaje jego historie szperając po jego domu. Jak dla mnie jest to budowanie przyszłego wątku - Nelson & Murdock za namową Karen będą bronić Franka.

Trochę rozczarowała mnie końcówka. Szczęśliwy Matt i Karen zbliżają się do siebie, jest zapowiedź nadchodzącej randki. I boom, pojawia się Elektra. Przypomnienie o związku tylko po to by go jeszcze bardziej pokomplikować.

Podobało mi się jak Punisher został załapany. Gdy Matt zostawia go policji mówi im, ze jego nie było. Ludzie nie mogą wiecznie polegać na superbohaterach, trzeba dać im wiarę, że sami, w tym policja, są się w stanie bronić.

OCENA 5/6

Marvel's Daredevil S02E05 Kinbaku
Trochę samodzielnej historii w flashbackach, ekspozycja Elektry i budowanie wątków na dalszą część sezonu. Troszkę wybił mnie ten brak spójności z poprzednimi czterema odcinkami, ale wciąż jest dobrze mimo chwilowego spadku napięcia i nudniejszych scen.

Elektra wypada ciekawie. Znudzona ekscentryczka eksperymentująca w życiu i z tajemniczym planem. Kupuję ją, czuję jej chemię z Mattem i rozumiem obydwie strony. Strasznie podobała mi się historia z flashbacków, która mocniej wpisuje się w wyróżniający wątek sezonu. Czy Matt powinien zabijać. Znowu nie daje rady, tym razem zabójcy ojca, czego wymaga od niego Elektra. Liczę, że flashbacków z tą dwójką będzie więcej i to tylko część historii. Jeśli nie będę rozczarowany.

W teraźniejszości Elektra zadziera z yakuzę i tyle wiadomo. Trzeba przyjąć, że to socjopatka i nie powiedziała na razie nic prawdziwego. Dobrze, że już teraz wie co Matt robi po nocach i bezwzględnie go wykorzystuje. To tylko przyśpieszy sprawy.

W międzyczasie Karen szpera, szuka kolejnych tropów na temat Franka i już niedługo będzie go chciała bronić. Sprawa sądowa robi się jeszcze ciekawszy z powodu Reyes i jej ambicji zostania burmistrzem i opracowania prawa wobec superzłoczyńców/bohaterów.

Ten odcinek to też randka Karen z Mattem, która jest kontrastem dla wydarzeń z flashbacków i toksycznego związku Matta z Elektrą. Tylko ich relacja również nie jest zdrowa. Romantyczna kolacja, pytanie co u ciebie i oboje milczą na temat najważniejszych rzeczy, które ich tego dnia spotkały.

OCENA 4.5/6

Marvel's Daredevil S02E06 Regrets Only
Wreszcie się doczekałem! Poprzednie odcinki serialu były co najmniej bardzo dobre, zachwycały historią, stylem opowieści i zdjęciami. Jednak dopiero teraz obraz wysunął się na pierwsze miejsce. Kadrowanie i sposób filmowania były najmocniejszą stroną zeszłego sezonu, dopełniały opowiadaną historię, podkreślały jej elementy. Poprzednie 5 odcinków miało to w śladowych ilościach. Aż do teraz. 2x6 pod tym względem okazało się znakomite, ciężko mi wybrać kadr ilustrujący epizod. Mnóstwo statycznych ujęć, zwłaszcza w sali szpitalnej Punishera, każde inne i równie zachwycające. Zwłaszcza ta geometria podczas widoku z góry lub rozprawy. Wypełnienie obiektami kadru, precyzyjne ustawienie postaci to mistrzostwo. Tak jak pokazywanie bohaterów. Matt, Karen i Foggy, ta trójka co rusz pokazywała się razem na ekranie, żeby tyko podkreślić ich jedność. I niemal zawsze między Karen i Foggym był jakiś separator, zawsze oddzieleni, tak jak w życiu. Jeśli nie Matt, to szafka, jeśli nie szafka to plama cienia lub adwokat broniący Punishera. Piękne. Do tego standardowe długie ujęcia budujące duszną atmosferę.

Fabularnie odcinek nie zaskoczył. Nelson i Murdock zaczęli bronić Punishera. Sprawa okazała się mocno skomplikowana i postawi to ich kancelarie w świetle reflektorów. Szykuje się dramat sądowy gdzie najważniejsze będą postacie. Foggy boi się tego, nie chcę być w centrum, ma też problemy z bronieniem Franka. Natomiast Castle domaga się prawdy. Nie chodzi mu o oczyszczenie z zarzutów, ale by rozwikłano intrygę w jaką się wplątał.

U Elektry i Matta trochę nudo. Pierw walka, potem deklaracja współpracy i infiltracja wieżowca Roxoon. Po sznureczku, bez zaskoczenie. Ona fascynuje swoją pewnością siebie i arogancję, ale też nudzi z powodu Matta, który jest zbyt bierny, przegrywa z nią kolejne konfrontację. Nie jest wystarczającym partnerem/przeciwnikiem. Lepiej jak pojawi się akcja. Gdy prowadzi ją przez budynek pełen ochrony. Wciągająca scena z odpowiednią atmosferą. Powoli, spokojnie, każde wykrycie może prowadzić do katastrofy. Podobała mi się zwłaszcza scena walki, której nie pokazali. Jedynie walczące sylwetki postaci za przymglonymi szybami i powoli zbliżająca się kamera,

Wielce poszukiwany przez Elektrę rejestr został zdobyty i szykuje się rozbudowanie jej wątku. Nie wiadomo co takiego transportowali do USA. Czyżby kolejne nawiedzone dziecko, które w S01 zabił Stick? Skoro to nie Yakuza to Hand. Czyli więcej mistycyzmu. Yeah, będzie się działo.

OCENA 5/6

Outlander S01E09 The Reckoning
Jest! Doczekałem się porzucenia narracji z perspektywy Claire. Miła odmiana gdy odcinek jest oglądany z perspektywy Jamiego. Wolałbym standardowe prowadzenie historii z większym naciskiem na drugoplanowe postacie, ale biorę co dają. Ogólnie odcinek był dobry. Ładne krajobrazy, ładna scena seksu, trochę akcji, większy nacisk na polityczne intrygi wątek dotyczący feminizmu i zmian kulturowych na przestrzeni dziejów. Szkoda, że tak dosłownie pokazany, zabrano odrobiny subtelności.

OCENA 4/6

The Flash S02E16 Trajectory
Pierwszy kobiecy speedster! I wyszło tak sobie. Nie było to zły odcinek, ale po ostatniej dawce Daredevila nie dziwne, że narzekam. Barry biega za wolno, marudzi przez co jest nudny i nieudolnie ściga Trajectory. Niezbyt wciągające śledztwo, przeciwnik niby dostał backstory, próbowano pogłębić postać niedocenianej pani naukowiec, ale jak zwykle wyszło to bardzo przeciętnie. Sprawę ratują wątki poboczne. Przebłyski Cisco wyjaśniają drużynie kto kryje się za maską Zooma, a Wells kłóci się z córką. O wiele przyjemniej oglądało się te scenki niż walkę z kolejnym metaczłowiekiem, która była bardzo typowa dla tego serialu. Rozczarował mnie jeszcze brak powiązania dla nadchodzącego crossoveru z Supergirl.

OCENA 4/6

Vikings S04E06 What Might Have Been
Nie wiem czy to wina serialu czy moja, ale źle się dzieje skoro nawet raid na Paryż nie wzbudził mojego zainteresowania. Czuję, że to powtórka z rozgrywki, coś co już widziałem. Nie chodzi tylko o atak na miasto, ale również konflikt braci. Serial zatacza koło w mało finezyjny sposób. Żeby to jeszcze podkreśli wrócił Harbard. Nie podoba mi się to. Tak samo nie wiem co myśleć o znudzonym życiem i uzależnionym od narkotyku Ragnarze. Trochę to komplikuje postać, daje jej kolejne warstwy, ale nie za to go polubiłem.

Na szczęście wciąż serial ma wątki, które chcę oglądać. Oczywiście Lagherta, która mimo ciąży wyrusza łupić Paryż. Jest też Bjorn, który robi się coraz ciekawszy od ojca. Dalej zachwyca pokazywanie kontrastów. Tym razem zestawiono zwykłą bezcelową brutalność nowych sojuszników Ragnara z brutalnością ukierunkowaną wynikające ze sposobu życia wikingów. Jest też nadchodzący wątek podróży po basenie Morza Śródziemnego i zapowiedź Rzymu.

OCENA 3.5/6

wtorek, 22 marca 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #178 [14.03.2016 -20.03.2016]

SPOILERY

DC's Legends of Tomorrow S01E07 Marooned
Time pirates! Kocham takie szalone pomysły, a ten serial ma ich pod dostatkiem. Oby w przyszłości więcej takich dziwactw jak walka w kosmosie z piratami i abordaż statku. Zacnie się ubawiłem. Dużo przyjemności dało mi też oglądanie postaci. Stein robiący za jednoosobowe komando, Palmer bawiący się w kapitana statu i zacieśnianie więzi Snarta z Sarą gdy razem "umierali" i rozmawiali o śmierć. Dobrze oglądało się też akcję. Sprawnie wyreżyserowaną, z jednym oszukanym długim ujęciem przeskakującym między postaciami. Nawet fabułka była miła dla oczu, a klaustrofobiczne wnętrza statków nie męczyło.

Tylko niestety trochę zgrzytało. Serial jest najlepszy wtedy gdy stawia na nieskrępowaną zabawę i bawi się swoimi superbohaterskimi korzeniami. Psuje się gdy wplątywane są poważniejsze wątki. Tutaj Rip cały odcinek płaczę za żoną co już robi się nudne. Denerwuje też trochę konflikt Snarta z Rorym, który skończył się głupim cliffhangerem. Jednak najbardziej boli motyw miłości. Jak to ona ważna, ważniejsza od bycia Władcą Czasu, tylko dzięki niej można właściwie przeżyć życie, a Time Masters to dupki bo jej nie szanują. Nudzą mnie odwieczne próby podejścia do tego tematu. A jeszcze bardziej nudzą romanse w drużynie. Jednak będzie Palmer/Kendra...

OCENA 4/6

DC's Legends of Tomorrow S01E08 Night of the Hawk
Lata '50, małe amerykańskie miasteczko i Vandal Savage zmieniający ludzi w potwory. Dobry pomysł na fabułę, ale coś nie zagrało. Czuję się rozczarowany i nie wiem do końca czemu. Wiem, że nie cieszyłem się z odcinka i to mnie boli. Na pewno nie chodzi o nie rozwiązany cliffhanger. Serial próbuje wmówić, że Snart zabił Rory'ego. Nie pokazał trupa więc wiadomo, że to tylko zmyłka. Zwiększa to brak zaufania w drużynie więc nie przeszkadza mi to. Nie przeszkadzało mi też nachalne poruszanie wątków związanych z rasą i seksualnością w połowie wieku. Serial zbytnio to narzucał by podkreślić jaka Ameryka jest dzisiaj fajna, ale było kilka udanych scen (odwołania do Powrotu do przyszłości!) więc akceptuje.

Problem mam z postaciami. Chyba pierwszy raz brakowało chemii. Interakcje były nudne, dialogi słabe, humor płytki. Fajnie wyglądał Snart jako agent FBI, ale Snart jest zawsze fajny. Sara miała własny wątek, Jaxon również, Kendra i Ray są nudni jako para. Dużo złych decyzji rozpisując odcinek, a potem już nie wiele można było z tego wycisnąć.

Problem mam też z Savagem, który jako złoczyńca z 4 tysiącami lat na karku nie zachwyca. Denerwuje mnie też, że na razie podróże w czasie to +/- 70 lat. O wiele bardziej podoba mi się Chronos. Zamaskowany terminator niszczący wszystko na swojej drodze. Nie posiada własnej historii, ale stanowi realne zagrożenie. Jego akcja z finału odcinka spowodowała rozdzielenie drużyny i trójka z nich została sama w latach '50. Lubię takie cliffhangery.

OCENA 3.5/6

Marvel's Agnets of S.H.I.E.L.D. S03E12 The Inside Man
Nie chciało mi się oglądać tego odcinka. Cała sympatia do serialu uleciała gdzieś podczas przerwy, a niechęć została jeszcze spotęgowana przez powrót. Chociaż nie, lepszym słowem będzie obojętność. Agenci są fabularnie w takim miejscu, że nie obchodzi mnie co stanie się z postaciami. Niech giną, nie przejmę się. Wyjdzie to na dobre, niech odchudzą drużynę, położą większy nacisk na bohaterów i wprowadzą intrygujące wątki. Chcę was lubić, chce czerpać przyjemność jak w S02. Chcę czekać na następny odcinek, a nie włączać kolejny z obowiązku. I nie chcę się czuć zażenowany oglądać kolejne sceny.

Niestety, ale tutaj zbyt często mi się to zdarzało. Całościowo oceniam to lepiej niż powrót. Jest jakaś historyjka, zdarzyło się parę fajnych scen i serial zaskoczył. Nawet w jakimś stopniu interesuje mnie co planuje Gou'uld Ward. Komiksowy przeciwnik jest lepszym zagrożeniem niż kolejne nudne walki z Hydrą i jeszcze nudniejsze spiski z twistem. Więc czekam na konfrontację Agentów z nowym zagrożeniem i niech szybciutko do niej dojdzie. Budowanie suspensu na wątku, który jest trochę groteskowy (jestem zły, zabijam ludzi i kąpię się w ich krwi), na razie nie działa, konieczna jest interakcja z głównymi postaciami. Jestem naiwny i dobrej myśli, ale wolę to niż narzekać, a muszę to zrobić.

Od czego by to zacząć. Głupia tajemnica, która nie powinna być tajemnicą to dobry punkt wyjścia. Syn Talbota został porwany przez co generał został zmuszony do współpracy z Hydrą. Co w takim razie robi? Nic. Wierzy w swojego człowieka i biernie czeka na rozwój wypadków. Niema powodów by nikomu o tym nie mówił, ale dla "dobra" historii tak się dzieje. Jasne twist podczas oglądania zaskakuje - Talbot współpracuje z Hydrą, a potem Kreel nie należy do Hydry. Tylko to nie powinno mieć miejsca. Cała intryga jest słabo umotywowano. Nie było powodu żeby Talbot nie ufał Culsonowi. Tym bardziej, że działał z polecenia prezydenta. Boli mnie jeszcze, że wątek zdrady, bo tak trzeba to interpretować szybko został zamieciony pod dywan. Nie minęło 5 minut i powrócono do poprzednich relacji trochę typu hate/love. Konsekwencję zdrady? Degradacja? Chociaż reprymenda? Nie. Ratowanie dziecka to wyższa konieczność i można zdradzić kraj i zaryzykować światowy pokój. Przecież w takich nadzwyczajnych okolicznościach wszystko zostanie wybaczone.

Nie wiem czy serial próbuje zabrać krytyczny głos na temat szeroko dyskutowanych problemów. Nie podejrzewam go jednak o takie ambicję i światową naradę na temat przyszłości inhumans uważam za szopkę i kpinę z tego jak powinny być przedstawiane stosunki dyplomatyczne. Dzieją się rzeczy ważne dla świata, szeroko komentowane przez prasę. Najważniejsze państwa próbują uformować plan poradzenia sobie z kryzysem inhumans. Zrozumiałem. Ale jak to wygląda! Kilka państewek na krzyż - USA, wiadomo, Rosja, Japonia, i chyba coś jeszcze. Dyskutuję 5 minut przy stole i decydują o przeprowadzeniu głosowania na temat obozów dla inhumans w Rosji. Kilku dyplomatów podejmuje decyzję dotyczące tysięcy ludzi poza oczyma opinii publicznej i społeczeństwa. Ciężko jest mi w to uwierzyć. Najbardziej bolał mnie brak przedstawicieli inhuman. Aroganccy ludzie, uważać wszystko odmienne za złe, sami decydują o przyszłości innych. Zamiast zagłębić się nad temat, przestudiować go dogłębnie, rozpatrzyć plusy, minusy, szanse i zagrożenie, zostaje wygłoszone kilka banalnych słów i decyzja o budowie placówki o ironicznej nazwie Sanktuarium. I nie wiem właśnie czy miało to być satyra na działania wobec np. Syrii i braku zorganizowania czy scenarzyści mają kilka pomysłów, które nieudolnie łączą w spójną fabułę. Czy może nie chcą zbytnio jej mieszać, bo grupa docelowa to młodzież i nie trzeba jej zbytnio komplikować światopoglądu.

Ponarzekałbym jeszcze na nudy osobisty wątek Huntera, marginalną rolę Fitzsimmons, trening Lincolna w warunkach bojowych i brak Macka. Jednak wolę napisać coś pozytywnego. Rozmowy Lincola z Daisy dotyczącej inhumans. Tylko konkretnie tej rozmowy, resztę z nimi uważam za przygotowanie do melodramatycznego finału sezonu gdzie pan elektryczny poświęci życia. Ale nie o tym. Lincoln i Daisy spierają się o naturę inhumans. Ona uważa, że trzeba zaakceptować to kim się jest, trzeba pozwolić ludziom zmieniać się w ich naturalną formę. Co swoją drogą mówienie o eksperymencie genetycznym jako czymś naturalnym jest głupie. On jednak twierdzi, że trzeba dać ludziom możliwość. Nie każdy może być nadczłowiekiem i w jakiś sposób trzeba kontrolować ich populację, a szczepionka nie jest wcale takim złym wyborem i powinna zostać opracowana. Najciekawsze, że żadne z nich nie ma racji. Opracowanie szczepionki to broń dla wojska i możliwość kontrolowania populacji, ale nie informowanie ludzi o tym to narażanie ich na śmierć i życie, którego nie chcą mieć. A najfajniejsze, że mimo ostrej wymiany zdań nie poróżniło to zbytnio Daisy i Lincolna. Jak normalni ludzie różnią się poglądami o których dyskutują i nie wpływa to na ich relację.

Dobra jeszcze jedna GŁUPOTA. Wysoce zabezpieczona konferencja pokojowa, zakaz wnoszenia broni, straże i zakaz wstępu dla kosmitów. Żeby dostać się do pokoi delegatów trzeba zdobyć ich odcisk dłoni. Standardy zabezpieczeń na najwyższym poziomie. Jasne. Gdy już akcja się rozkręciła Bobby wchodzi do pokoju przez okno. Szef ochrony powinien zostać za to zwolniony.

OCENA 3.5/6

Marvel's Daredevil S02E01 Bang
Jest moc. Po zaledwie pierwszym odcinku mogę to napisać, a nie często mi się to zdarza. Stęskniłem się za Daredevilem, za dojrzałą opowieścią z Marvela i ulicami Hell's Kitchen. Na powrót do serialu trzeba było czekać troszkę ponad 11 miesięcy, ale wsiąkłem od razu. Pierw nocna zdjęcia Nowego Jorku, a potem pogoń Matta za złoczyńcami. Szybko odnalazłem stary klimat pomimo zmiany showrunnera.

Odcinek jest wstępem, ale różni się od pilota. Akcja jest szybciej budowana i już od tego odcinka rozpoczęto konflikt między Punisherem i Daredevilem. S01 miał długie wprowadzenie Fiska, człowieka z cienia. S02 już tutaj pokazuje maskarę jaką urządza Puni. Jednak jego sylwetkę widać dopiero w finale. Pierw nogi, tył twarzy i shotgun. Prawie jak Terminator. Świetne wejście. Zaskoczyła mnie walka, która zwieńczyła odcinek. Zamiast długiego zagęszczania konfliktu już teraz doszło do konfrontacji. Świetnie wyreżyserowanej i długiej, gdzie to Punisher ma przewagę. I ta końcówka z "bang". Wow! Przy czym już teraz widać, że Punisher nie jest bezmyślną maszyną do zabijania i zajmuje się tylko przestępcami. Myślę, że wiedział o cavlarowej zbroi Matta i dlatego strzelił.

Podobało mi się, że Punisher wcale nie przyćmił naszych bohaterów. Dużo Foggiego, Karen i Matta. I to razem. W kancelarii i barze. Nakreślono ich problemy i podkreślono sylwetki. Jaka Karen jest zaradna, jak Foggy się o wszystkich troszczy i jak Matt nie przejmuje swoimi nocnymi eskapadami. Dostali też pojedyncze scenki co mnie bardzo cieszy. I wpakowali się w niezłą kabałę.

Serial jak zwykle nie traktuje swojego tytułowego bohatera lekko. Wygrał w ostatnim sezonie, wsadził Fiska do więzienia i przy okazji wykreował jeszcze większy chaos. Wojny gangów na ulicach i nowy mściciel w mieście. Czekać aż Matt zacznie się o to obwiniać.

Inne:
- pościg z początku odcinka kończy się w kościele. Oczywiście.
- jak zwykle piękne długie ujęcia z podróżującą kamerę, szczególnie oddalenie z miejsca zbrodni przez rozbite okno.
- kilkakrotnie podkreślono upały w NY co by jeszcze zagęścić klimat. Swoją drogą ciekawe ile czasu minęło od poprzedniego sezonu.

OCENA 5/6

Marvel's Daredevil S02E02 Dogs to a Gunfight
Konstrukcyjny cel odcinka taki sam jak poprzednio. Dawkowanie Punishera zakończone walką z Daredevilem. Jakby serial chciał szybko spełnić oczekiwania, dać starcie na które czekali fani by następnie zająć się snuciem bardziej skomplikowanej historii opartej na relacji postaci z odmiennym punktem widzenia na świat. Kupuje to. Zwłaszcza, że walki są jak zwykle wciągające (grad pocisków i długaśne starcie!) i głównie pokazują nieprzygotowanie Matta. Drugi raz oberwał, tym razem został porwany przez Puniego. Źle mu się dzieje, a Charlie Cox gra to wspaniale. Kulka w hełm miała go spowolnić, Frank nie chciał go zabić. I zadziałało. Kapitalnie wyszły jego problemy z słuchem jak krzyczał w w ciszy. I te rozmowy z Foggym lub Karen.

Punisher dalej jest tajemnicą. Zaczął mówić, ale to tyle z nowości o nim. Gęsta atmosfera gdy kupował policyjne radio i oczekiwanie na jakąś akcję, która została wywołaną ofertą pedofilskiego porno. Wziął kij, podszedł do sprzedawcy i... następny scena. Jest brutalnie, nie zawsze pokazują to na ekranie przez co jeszcze bardziej na mnie działa.

Foggy i Karen dostali dużo czasu. Chyba serial stara się ich eksponować póki Punisher jest zaledwie tłem, a Elektra nie zaliczyła debiutu. Foggy jak zwykle jest pewny siebie i serial pokazuje jaki świetny z niego adwokat. Karen za to nie jest tylko ładnym dodatkiem do obsady, a postacią, która myśli, analizuje świat i zastanawia się nad skutkami działań Daredevila. Potrzebna jest taka postać i chciałbym by jak najdłużej nie była świadoma kto kryje się pod maską.

OCENA 4.5/6

Outlander S01E03 The Way Out
Na parę tygodni przed debiutem S02 Outlander postanowiłem wrócić do serialu. Słyszałem dużo dobrych opinii, a to co widziałem wcześniej podobało mi się. Więc czemu nie dać jeszcze jednej szansy. Prawie dwuletnia przerwa zrobiła swoje. Pozapominałem kilka imion i powiązań. Na szczęście wszystko szybko do mnie wróciło i cieszyłem się serialem bardziej niż powinienem. Mimo 55 minut wciągnąłem się w opowiadaną historię i jestem ciekaw co dalej.

Podoba mi się zagubienie Claire w XVIII wieku. Jak powoli i skutecznie przystosowuje się do tej dziwnej sytuacji. Stara się zbytnio nie wyróżniać, akceptuje sytuację przy czym pozostaje sobą i gdy trzeba działa. Smutki topi w alkoholu, pracy uzdrowicielki oraz uwodząc Jamiego. I kurde, ale jest chemia między nimi! Proste gesty, zbliżenia, flirtowanie, bardzo dobrze to przedstawiono. Mają moje zainteresowanie.

Fabuła odcinka rozwijała się bardzo powoli. Opowieści o nawiedzonym kościele, śmierć dziecka i egzorcyzmy kolejnego. Wszystko na przestrzeni kilkudziesięciu minut. Prowadziło to do przewidywalnego konfliktu Claire z księdzem, który powinien nabierać mocy na przestrzeni następnych odcinków. Również końcówka zwiastuje przyśpieszenie akcji  - pokazano zdeterminowanie Claire w celu powrotu do domu. Należy jej przyklasnąć bo znaczy to bardziej dynamiczne odcinki.

Jednak za sprawą klimatu nie mam nic przeciwko takim spokojnym epizodom jak ten. Przyjemnie ogląda się zimne mury szkockiego zamczyska i prymitywizm ówczesnych ludzi. Słuchanie szkockiego czy niezwykłych śpiewów w przyciemnionych salach to również wartość dodatnia.

Czego chciałbym więcej? Więcej akcji z perspektywy innych bohaterów. Trzy odcinki to wystarczający by przedstawić Claire, teraz należy się skupić na kimś innym. Serial ma pod tym względem dużo do zaoferowania. Życzyłbym sobie też mniej voice coverów. Claire mówi o oczywistościach, a to nigdy nie jest dobre.

OCENA 4.5/6

Outlander S01E04 The Gathering
Ładny i klimatyczny odcinek. Standard dla Outlander. Słuchanie przemówień po szkocku i oglądanie mężczyzn w kitlach nie powinno mi się znudzić. Tym bardziej jeśli wystarczająco często będą grać w palanta, polować na dziki i składać hołd lenny. Jednak najwyższy czas by fabuła ruszyła do przodu. Claire planująca ucieczkę i niezbyt zrozumiałe zamieszanie z Jamiem to za mało. Mocno przewidywalny koniec, zero napięcia i długie nic nie wnoszące sceny. Serialowi brakuje siły napędowej, wciągającej intrygi zmuszającej do powrotu. Oglądanie jak radzi sobie Claire to nie to czego oczekiwałem po serialu. Na szczęście następny odcinek zapowiada się lepiej. Wyprawa z Dougalem powinna wprowadzić tak wyczekiwane urozmaicenie do serialu.

OCENA 4/6

Outlander S01E05 Rent
Chyba najbardziej wciągający odcinek. Niby prosta podróż przez ziemię MacKenziech polegająca na zbieraniu podatków. Pokazania życia ówczesnych ludzi to jedno. Zapyziałe wioski, głodujący ludzie, szalejący bandyci pod płaszczykiem patriotyzmu, ludzie pochłonięci własnymi problemami i życiem. Oglądałem to z prawdziwym zainteresowaniem. Nawet scenę podczas, której kobiety farbowały ubrania i śpiewały, moment gdzie Claire mogła poczuć jakąś wspólnotę.

Jednak najciekawszy był aspekt polityczny serialu. Ten wątek rozkwitał powoli, wręcz niezauważalnie. Początkowo szkoccy wojownicy o wolność byli postrzegani przez Claire jako rozbójnicy, gdzie Dougal chciał jak najwięcej pieniędzy zagarnąć dla siebie. Z czasem zaczęła inaczej interpretować wydarzenia i odkryła prawdę. Zbieranie funduszy na nieudane powstanie przeciw Anglikom. Dzięki temu odcinek nabrał mocno fatalistycznego wydźwięku. Inaczej zacząłem patrzeć na te postacie, zastanawiając się jak zginą i jak Claire zostanie powiązana z historycznymi wydarzeniami. Bardziej niż zwykle zainteresowała mnie historię.

Przez większość odcinka Claire była mocno wyalienowana od reszty. Obca wśród obcych. Samotna, nie rozumiejąca tego co się dzieje. Coraz trudniej jest jej akceptowań XVIII wiek, częściej protestuje, ale dlatego, że zależy jej na ludziach. Przez te kilka tygodni wyprawy (świetnie pokazano upływ czasu, zwyczajnie zaliczając przez odcinek kilka wiosek), zbliżyła się do szkotów, a Szkocji do niej. Oni stają w obronie jej honoru, a ona żartuje. Nie jest to może mistrzowskie scenopisarstwo, ale wyciśnięto bardzo dużo z ogranych tropów. A oglądanie karczemnej bójki jak zwykle przyjemne.

OCENA 4.5/6

Outlander S01E06 The Garrison Commander
Fascynujący odcinek, wyraźnie podzielony na sekcję. Dwie najważniejsze i stanowiące przeważającą część odcinka to rozmowy Claire z Anglikami. Pierwsza to zmiana sytuacji Cliare. Znalazła się w innym miejscu i gra kogoś innego. Angielkę chcącą wrócić do domu. To też moment gdy dochodzi do starcia dwóch kultur. Pozornie wyższej Anglików z barbarzyńskimi szkotami. Ci pierwsi reprezentują typową pogardę i wyższość cywilizacyjną, sami zachowują się w sposób nie przystający wykształconym ludziom. Jest też słowne starcie na gruncie moralno-politycznym o prawie do wolności Szkotów. Serial to piękna laurka dla tych ludzi. Przesłodzona, dobitnie pokazuje kto dobry, a kto zły, ale proste opowieści czasem są najlepsze.

Druga rozmowa, w tym samym pomieszczeniu, co by dorzucić klimat zaszczucia, to dialog Claire z kapitanem Randallem. Potok kłamstw i pokazanie zła w człowieku, tego jak czerpie przyjemność z brutalności i władzy, którą bezwzględnie się posługuje. Pełna napięcia i emocji rozmowa z wybuchowym końcem gdzie Dougal ratuje Claire.

Coraz bardziej podoba mi się sytuacja w jakiej znalazła się główna bohaterka. Gdy udaje się do Anglików oddycha z ulgą. Myśli, że znalazła się wśród swoich. Tylko nie ma już swoich. Jeszcze mocniej podkreślono jej alienację. Dwie strony wojny uważają, że szpieguje dla wroga. Jej jedyna nadzieja to powrót do przyszłości. Tylko czekać, aż kamyki zawiodą i pozbawią ją złudzeń.

Końcowe zbliżenie Jami'ego i Claire mocno na siłę. Myślałem, że ich romans będzie dłużej rozgrywany, tak by coraz bardziej zaczęli sobie ufać, gdzie uczucie będzie czymś naturalnym. Zamiast tego ślub okazał się jedynym wyjściem by uratować ją przed Anglikami.

OCENA 5/6

Outlander S01E07 The Wedding
Niemal cały odcinek to noc poślubna Claire i Jamiego. To mógł być samobójczy punkt wyjścia, ale serial wyszedł z tego pomysłu obronną ręką. Sceny między nowo poślubionym małżeństwem były gęste od napięcia seksualnego. Pierw strach Claire, długie rozmowy między bohaterami i poznawanie się. Potem konsumpcja związku. Ładnie nakręcona erotyka zakończona w dosadny sposób, tak by podkreślić brak doświadczenie Jamiego w łóżku. A potem dalej rozmowy, trochę coraz ładniej zrobionego seksu i rozmowy. Wszystko w wyważonych proporcjach by nie znudzić. Dobrze się to oglądało. Ładne nagie kobiece ciało zawsze się dobrze ogląda. Tylko mało tutaj treści.

Najbardziej istotne było zagubienie Claire. Jak pogodziła się z losem angielki wśród szkotów. Poddała się, zdradziła męża i wyszła za Jamiego. Jakby żyła w nowych czasach. Najfajniej wyszła ostatnia scena gdzie znajduje swoją obrączkę. Udało się jej znaleźć chwilę szczęścia podczas seksu z Jamiem, a na koniec dostała brutalne przypomnienie kim jest. Jakby znak, że przeszłość ją jeszcze nawiedzi. Przy okazji wżeniła się w niezłą rodzinkę. Mogłaby się teraz zająć polityką. I mam nadzieje, że wątek romansowy nie przyćmi reszty.

Wybitnie udały się scenki komediowe z Agnusem, księdzem i Nedem. Chwila odwrócenia uwagi od jednolitej komnaty małżeńskiej.

OCENA 4/6

Outlander S01E08 Both Sides Now
Im wyższy koń tym upadek bardziej boli. Spodobał mi się Outlander, czerpałem duża przyjemność z oglądania serialu, podziwiania szkockich krajobrazów, obrzędów i zwyczajów. Nawet zainteresowała mnie historia Claire. Wsiąkłem. Dlatego tak bardzo jestem zniesmaczony tym odcinkiem. Zapowiadał się dobrze. Dalsza część podróży, spotkanie z niemową, dawnym nieznajomym Jamiego oraz możliwość zdjęcia nagrody z jego głowy. Potem była scena akcji i trochę humoru gdy Claire uczyła się samoobrony. Sprawnie napisane, szybko zleciało.

A potem zaczęło się coś psuć. Pięć minut po tym jak Claire nauczyła się władać nożem musi go użyć na chcącym ją zgwałcić angielskim dezerterze. Parszywe scenopisarstwo. Strzelba powinna być wprowadzono na scenę z dużym wyprzedzeniem. Jako widz muszę być świadomy jej istnienie, przyzwyczaić się do niej, zapomnieć, a potem gdy zostanie użyty zdać sprawę, że to normalne, ona tam po to stała. Tutaj zamiast budować opowieść, rzucono we mnie brzydkim ochłapem. Serial poszedł na niewybaczalna skróty. Jestem tak bardzo zniesmaczony, że nie mam ochoty na więcej. Już lepiej jakby w flashbacku pokazano jej szkolenie przed wyruszeniem na wojnę. Podejrzewam, że nauczono ja jak się bronić. To byłoby bardziej wiarygodne.

Niestety to nie jedyne wykroczenie odcinka. Flashbacki z mężem Claire były zbyt długie. Rozumiem, że tęskni, ale nie chcę tego oglądać przez tyle czasu. Do tego jego wątek był bardzo przewidywalny. Z melodramatyczną końcówką od której pękają zęby. Dwoje kochanków w tym samym miejscu, ale w innym czasie. Krzyczą do siebie. Ich miłość jest tak wielka, że słowa podróżują przez czas. I nagle pojawiająsię Anglicy, porywają Claire i nie ma happy endu, którego nikt nie oczekiwał.

Mało? To jeszcze słówko o końcówkę. Claire jest wieziona do Randalla, ale obmyśla plan. Prawie udaje się jej uciec dzięki swojej inteligencji. Wykorzystuje wiedzę z przyszłości i prawidłowo rozszyfrowuje patrona Black Jacka. Potem wszystko się wali i znowu ma zostać zgwałcona. Świetna gra aktorska Caitrony Balfe, jak przeszła od pewnej siebie kobiety-szpiega po ofiarę męskiej napaści. Taki świat, tacy bohaterowie, nie przeszkadza mi, że znowu gwałt jest wykorzystywany jako narzędzie narracyjne. Przeszkadza mi, że kobieta jest ratowana przez mężczyznę, który nie miał prawa się tam pojawić. Jamie wskakujący przez okno na którymś piętrze i ratujący żonę. Wyglądało to jak scena z campowej komedii.

OCENA 3/6

Vikings S04E05 Promised
Odcinek ni miał wątku przewodniego. Kolejny zlepek scen przedstawiających życie wikingów budujący wątki, które będą stopniowo rozwijane. Można w nim wyróżnić dużą rolę kobiet, to one ruszały wątki do przodu i wpływały na zachowania mężczyzn. Chciałoby się żeby częściej dostawały swoje sceny, ale na to przyjdzie jeszcze czas.

Najwięcej zmieniło się u Lagherty. Przez dotychczasowe odcinki grała kochankę, może nawet coś czuła do Kalfa. Wszystko miało się ułożyć, w końcu nadchodziła wielka ceremonia zaślubin. Tylko ona mu obiecała, że go kiedyś zabije za zdradę. Czuła coś do niego, pożegnała pocałunkiem, ale nie zawahała się wbić mu sztyletu między żebra. To musiało się tak skończyć. Podobało mi się, że jej wątek był klamrą odcinka, a nawet tytuł odnosi się do jej obietnicy. Rozczarowało mnie niewiele scen dla Lagherty. To jednak wynika z innego problemu - zbyt dużej liczby postaci.

U Ragnara znowu spokojnie. Oddaje się nałogowi, zabawia się z Chinką i zwierza jej. Serial wytworzył przyciągające oko napięcie seksualne między tą dwójką. Nawet Ragnar się z nią zabawiał. Nie chciał zwykłej kochanki, chciał ją uwieść. I udało mu się. Pięknie nakręcona, odrobinę oniryczna przez zastosowania rozmyć, scena kąpieli i seksu w bali zakończona ścięciem włosów i pocałunkiem. Jednak mi się bardziej podobały rozmowy. Choćby ta na dachu, gdy Ragnar przyglądał się uczcie i zwierzył z porzuconej wioski. Jednak ważniejsza była opowieść o tym jak stary się czuje. Znudzony wojaczką pragnie spokoju. Wygląda to na kryzys wieku średniego. Potrzebne mu są nowe wyzwania. Paryż już był, czas na podróż do Chin.

W Kattegat wydarzyły się jeszcze dwie rzeczy. Za sprawą Torvi Bjorn szukający swojego miejsca w wiosce, dowiedział się do kogo należy pierścień zabitego berserkera. Teraz czas na zemstę. Oby wziął przykład z ojca i opracował intrygę. Wpadnięcie z toporem i chęć morderstwa mnie nie usatysfakcjonuje. Ten wątek musiał zostać szybko poruszony więc nie zaskoczył.

Zaskoczyła scena z Ivarem. Nauki Flokiego i zabawa z dziećmi pokazują wykluczenie kalekiego dziecka z społeczności. Nadopiekuńcza matka tylko wszystko utrudnia. Myślałem, że zabawa do której nie jest przystosowany z powodu swojej niepełnosprawności skończy się brutalną lekcję. Jakże się myliłem! Dzieciak złapał za swoją siekierkę i zabił inne dziecko. To było zaskakująco brutalne, popychające wątek jego i Ashlaug w niespodziewanym kierunku.

W Paryżu w miarę spokojnie. Rollo i Odon przygotowują się do najazdu - nic ciekawego. Ciekawsze są słowa księżniczki ostrzegającej męża. Rollo niedługo będzie musiał się nauczyć grać w grę spisków. Ona już umie kontrolując swojego ojca. Umie połowa dworu. Na szczęście kostki domina zaczęły się już przewracać. Cesarz dowiedział się o ambicjach Odona, ale nic z tym na razie nie robi. Na wszystko przyjdzie czas. I znowu na kobiecej postaci spoczywa ciężar tego wątku.

W Wesex dalej nudnawo. Nie ma wikingów, nie ma nawet zagrożenia wikingami więc niezbyt mnie to ciekawi. Jest za to Ekbert rozmawiający z Bogiem. Widziałem już wiele tego rodzaju scen, gdy w kościele władca wyzywa Wszechmocnemu. Największe wrażenie wciąż robi na mnie ta z The West Wing. Tutaj była poprawna. Pokazała, że mimo swojego machiawelizmu i chorych ambicji Ekbert dalej jest wierzącym chrześcijaninem. Pragnie światła, ale jeśli ciemność pomoże spełnić jego ambicję przystanie na to. Poproszę więcej jego konfliktu moralno - religijnego.

Coraz bardziej podoba mi się Judith. Jak nieśmiała księżniczka zmieniła się w pewną siebie kobietę umiejąc przeżyć i być sobą w męskim świecie. Najlepiej to widać podczas sceny kłótni z mężem. Ona zdradza, on zdradza, ich małżeństwo istnieje tylko teoretycznie. Przy czym Judith zdaje sobie sprawę tego kim się stała i wie, że jej seksualność to jedyna broń w tym świecie. Zaczyna używać jej z pełną świadomością.

OCENA 4.5/6

wtorek, 15 marca 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #177 [07.03.2016 -13.03.2016]

SPOILERY

Dead Like Me S02E11 Ashes to Ashes
Po długiej przerwie wypadałoby dokończyć kolejny serial. Ostatni odcinek oglądałem prawie dwa lata temu, gdy w telewizji leciał 9 sezon 24 i 7 True Blood. Szmat czasu w serialowym krajobrazie. Myślałem, że powrót do DLM będzie bezbolesny. Zonk. Nic z tego. Już po pierwszych 10 minutach Georgie znowu zaczęła mnie męczyć. Serial dalej jest o śmierci (shocker), podchodzi do niej od tylu stron, że jest już niesamowicie powtarzalny. Dalej trafią się błyskotliwe sceny, ale jest ich zbyt mało. Za dużo rzeczy mnie denerwuje, a bohaterowie są strasznie antypatyczni. Brakuje mi też wyraźnego przesłania, za bardzo się trzeba starać by odkryć nową myśl. Kolejny raz problem z akceptacją śmierci i różne sposoby radzenia sobie z nią. Było. To, że trzeba chwytać dzień, ale trzeba uważać by nikogo nie zranić. Było. Mniej ogranym motywem jest to, że nigdy nie można się przyzwyczaić do śmierci i jeśli dla kogoś jest ona końcem dla innych początkiem innego życia. Ale to też już było tylko opowiedziane w inny sposób. Również humoru było niewiele. Kolejne śmierci mało kreatywne, a rozmowy męczące. Lubiłem początkowe odcinki więc mnie to mocno uwiera.

OCENA 3/6

Dead Like Me S02E12 Forget Me Not
Połowę narzekania mógłbym przepisać z wrażeń po poprzednim odcinku, ale trochę mija się to z celem. Zamiast tego skupię się na pozytywach. Pierwszy raz poruszono wątek śmierci starszych ludzi. I zrobiono to z wyczuciem. Poruszające sceny z kobietą chorą na Alzheimera, której trzeba uświadomić, że umarła. Dawno też się tak nie uśmiałem gdy Daisy, George i Mason odgrywali scenki pokazujące śmierć, a serial wystylizował je na nieme kino. Podobało mi się, ze zabito Raya. Jakiś wątek dramatyczny w serialu się przyda, a śmierć bardzo tutaj pasuje. Przy okazji pokazano skąd się biorą chochliki - złe dusze niezasługujące na zbawienie.

OCENA 3.5/6

Dead Like Me S02E13 Last Call
Jako dramat ten odcinek sprawdził się przeciętnie. Kolejny raz wałkowano zagadnienie "co jeśli to twój ostatni dzień na Ziemi" bez nowych przemyśleń. Jednak jako komedia sprawdził się doskonale. Mason ukrywając ostatnie wypadki nieustannie gada głupoty i nie może sobie z tym poradzić. Kapitalnie to wyszło. Nawet pośmiałem się na scenach z George jak znokautowała Barneya za kradzież portfela Dolores. I ta westernowa muzyczka! Tak więc wrażenie po odcinku pozytywne mimo, że w środku było dużo nudnych scen.

OCENA 4/6

Dead Like Me S02E14 Always
Odcinek miał fajne sceny, ale to można powiedzieć o każdym. Mając taką galerię bohaterów to naturalne. Tylko, że powinno to wyglądać dużo lepiej. Rube już od dłuższego czasu jest bardziej na uboczu, Georgie więcej w Happy Times niż na żniwach, a Daisy i Mason kolejny raz przerabiają niechęć do siebie. To męczy. Dobrze, że jest Kiffany przebaczająca Masonowi i wyjaśniająca czym jest dom. Jest też Rube żegnający się z własną córką. I jest Geroge unicestwiająca chochlika. Są też przemyślenia o życiu i śmierci, których mam na prawdę dość. Boli mnie też, że prawdopodobnie wątek śmierci Raya nie będzie miał zbytniego wpływu na finał.

OCENA 3.5/6

Dead Like Me S02E15 Haunted
Nareszcie! Kolejny serial do odhaczenia z listy. Była to ciekawa przygoda, zwłaszcza na początku gdy temat śmierci był czymś nowym. Potem zrobiło się zbyt powtarzalnie i pretensjonalnie. Oglądałem długo, ale wracałem dla postaci, które polubiłem. Nie szkoda mi anulowania. Szkoda mi, że po 4 odcinkach z serialu odszedł Bryan Fuller. To mogła być zupełnie inna produkcja.Coś więcej niż zlepek skeczy z rozmyśleniami na temat śmierci.

Nie wiem czy odcinek był pisany jako finał, ale nie czuć tego. Jako zakończenie sezonu działa, serialu już nie bardzo. Postacie dostały bardzo dużo czasu, pokazano jak wiele przeszły, jak Geroge nauczyła się akceptować śmierć, zmiany u Rube'a po śmierci córki czy Daisy konfrontującą się z przeszłością, której się wypiera, a nie obnosi z nią. Ciekawie oglądało się też chodzenie po domach i irracjonalne zachowanie Masona. Nawet przesłanie pasowała - nie wiecie ile razy udało się wam uniknąć śmierci. Podobały mi się też ostatnia słowa, które pasują do zakończenie - nie ma nic złego w byciu martwą jak ja. Nie ma nic złego w zmienianiu naszego życia, trzeba to zaakceptować.

OCENA 4/6

Farscape S01E07 PK Tech Girl
Przez The 100 zapragnąłem wrócić w kosmos. Padło na rozpoczętego dawno temu Farscape. Myślałem, że z miejsca poleci kilka odcinków, a tu niespodzianka - nie mam ochoty na następny ponieważ ten mnie strasznie wymęczył. Miał klimat, podobało mi się zwiedzanie opuszczonego przed laty statku należącego do floty Rozjemców. Mroczne korytarze, wszechobecne ciemność, odpowiednio zdeformowane trupy i wpisanie w to historii Rygla, który był tam torturowany. Do tego zagrożenie złomiarzami odpowiednio zagęściło atmosferę, John jak zwykle był zabawny, a Aeryn cudowna. Tylko co z tego skoro mało tutaj było faktycznej treści, a całość została niemożebnie rozciągnięta. Flirt z napotkaną tytułową inżynierką nudził, a pracę nad statkiem pozbawione były wszelkiego napięcia. Dobrze, że przynajmniej kosmos bardzo ładnie wyglądała.

OCENA 3.5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S03E11 Bouncing Back
Gdyby zapytano mnie czy lubię ten serial odpowiedziałbym bez wahania, że tak. Dlatego mocno dziwę się sobie ponieważ nie chciało mi się wracać do Agentów. Gdy to już zrobiłem odcinek mnie niesamowicie wynudził. Główny człon historii za bardzo przypominał mi odcinki The Flash. Nadczłowiek z mocami i polowanie. Tylko humoru brakowało. Potem obowiązkowy twist i odkrycie wspólnego wroga prowadzące do bardzo nudnej finałowej sceny akcji. Jak po sznureczku, wprost z podręcznika przeciętnego scenopisarstwa. I gdy wydaje się, że zebrano drużynę, inhumans zostają odesłani do domu z zegarkami jak Power Rangers. W razie gdyby były kłopoty zostaną poinformowani. Oczywiście, że będą kłopoty, na tym polega ten serial i praca agentów. Więc nakręcanie motywu Secret Warriors i poruszanie go w kampaniach promocyjnych to zwykłe drażnienie widza.

Pozostałe wątki? Culson na trupie Mallica. Pierw rozmowa z prezydentem (wcale nie czuć, że to prezydent, brakuje bijącego autorytetu), potem przesłuchanie Struckera w śpiączce i w końcu rozmowa telefoniczna. Z której absolutnie nic nie wynika, ale Malick postanawia sprzedać swoje firmy. Nie  mam pojęcia czemu, scenarzyści pewnie też. Jeśli widzą to niestety nam nie powiedzieli. To jest tym dziwniejsze, że namierzano miejsce pobytu Malicka, a w ostatniej scenie wciąż jest tam gdzie był. I wciąż odwiedza opętanego Warda oglądającego telewizję. Wielki straszny zły oglądający złe rzeczy - obrazy z wojny, moskiewskie parady wojskowe i wirusy eboli. Jeszcze bardziej groteskowy niż jego makijaż.

Najprzyjemniejsze były sceny z Fitzsimmons. Mam do nich słabość, nic na to nie poradzę. I jeszcze początek odcinka w kosmosie. Agenci wreszcie lecą w kosmos! Wolę to niż sztuczny tie-in do Civil War.

OCENA 3.5/6

Orphan Black S03E03 Formalized, Complex, and Costly
Od dłuższego czasu nie mogę znaleźć serialu, który mnie wciągnie. Załączył mi się malkontent i ostatnio chwalę głównie The 100. Narzekałem na Grę o Tron, Fear The Walking Dead, Supernatural, a nawet na pilot Power Rangers Jungle Fury. Oglądam, ale brakuje mi radości z lektury. Całkiem możliwe, że Orphan Black przełamie złą passę. To jeden z seriali, które porzuciłem nie z jego winy i teraz na tym korzystam. Powrót okazał się bardzo przyjemny, szybko udało mi się odnaleźć. Nawet nie spodziewałem się, że tak bardzo stęskniłem się za klonami. Oglądanie Allison rozkręcającej swoje narkotykowe imperium to prawdziwa przyjemność. Tak jak Cosimy, jej żartów i kontemplacji nad człowieczeństwem podczas krojenia ludzkiego mózgu w wannie u Felixa w mieszkaniu. Nawet fabuła mnie wciągnęła. Śledztwo Sary, zamieszanie z męskimi klonami, polowanie na Marka i zawiązanie bliższych kontaktów z Artem. Wszystko zostało pięknie podane. Bardzo tęskniłem i jestem zadowolony z tego co widzę. Jest bardzo poprawnie, a to mi chwilowo wystarcza.

OCENA 4/6

Orphan Black S03E04 Newer Elements of Our Defense
Szybkie tempo akcji, wciągająca historia i niespodziewane zbiegi okoliczności. Nawet wciągnęła mnie historia, którą zacząłem już ignorować. Standardowo najwięcej czasu dostała Sarah. Jej historia została spięta klamrą gdzie na początku i na końcu odcinka była zwierzyną w potrzasku. Pierw uciekając przed Mrs. Johansson, a potem Sethem. W międzyczasie pomoc Markowi, pogoń za materiałami mogącymi pomóc Cosimie i wykopywanie martwego dziecka. Na pewno nie można narzekać na nudę. Dzieje się szybko i dużo. Były też chwilę spokoju jak wyciąganie kuli gdzie Mark i Sarah mieli pierwszą scenę, która pokazuje ich jako rodzeństwo.

Również Helena dostała podobny moment. Podobny, ale zupełnie inny. Po brawurowej ucieczce trafiła na Persona na którym przeprowadzane są eksperymenty i zabija go z litości. Brutalne wbijanie skalpela w mózg to kolejny dowód podkreślający naturalizm Orphan Black. Muszę też napisać o kluczu wygryzionym z żeberka, które Helena dostała na obiad. How cool is that?

Wydawało się, że narkotykowe imperium biznesowe Allison napotka problemy z rozwojem. W końcu okazało się, że wkroczyła na czyjeś terytorium i boss chcę z nią porozmawiać. Co się okazało? Jest to jej dawny chłopak i podczas rozmowy o interesach wzięło się im na wspominki dawnych, dobrych czasów. Zamiast brutalnego spotkania pełna luzu rozmowa. Podoba mi się takie absurdalne zagranie.

Najmniej działo się u Cosimy. Dalszy ciąg badań, depresja po rozstaniu z Delphine i kilka żartów z Felixem podczas drineczka w barze. Przyjemne sceny, ale nic konkretnego.

Inne:
- świetnie nakręcona scena z Heleną gdzie walczy z efektami leku uspokajającego. Chwiejąca się kamera ustawiająca pod różnymi kątami i plama światła rozmywająca widok.

OCENA 4.5/6

Orphan Black S03E05 Scarred by Many Past Frustrations
Prawie pół sezonu trzeba było czekać na spotkanie sióstr. Jednak jak już Helena i Sarah zaczęły dzielić sceny nie można się było oderwać. Pierw kłótnie, potem wyjaśnienie wszystkiego i przebaczanie, a następnie współpraca w celu ucieczki. Pełne emocji przygotowania, niespodziewane rozstanie i przekradanie się po bazie oglądało się niczym najlepszy film szpiegowski. I ta końcówka gdy Helena zastanawia się co powinna zrobić, zostać i jednak pomóc Sarah czy uciec. Idealny cliffhanger.

Gdzie indziej nie było już tak interesująco. Główna intryga rozwija się bardzo powoli i najważniejszym odkryciem była choroba, która rozwija się u kobiet z którymi Kastor uprawiał seks. Scenki z Gracie czy Cosimą było dobre, uwiarygodniające charaktery postaci, dające trochę wytchnienia od pełnych napięcia scen w więzieniu. Tylko tyle.

OCENA 4/6

Orphan Black S03E06 Certain Agony of the Battlefield
Co za piękny odcinek. Odrobinę pretensjonalny, ale piękny. Zresztą, jak zawsze gdy trzeba nakręcić czyjeś halucynację. Tym razem padło na Sarah. Po transfuzji krwi Setha odbyła spotkanie z Beth przy czym opowiedziano jeszcze raz historię samobójstwa tylko korzystając z innych dekoracji. Piękna gra światłem i cieniem oraz przenikanie podczas przechodzenia w kolejne kadry. Fabularnie odgrywało to ważną rolę. Podkreślało istotność Paula i dano doskonałą okazję by się z nim pożegnać wracając wspomnieniami do pierwszego sezonu.

Właśnie pożegnanie. Zupełnie zapomniałem, że serial go zabił, spoilery są wszędzie. Przypomniałem sobie o tym gdy razem z Sarą zaczął uciekać z bazy. Wybielono go na koniec i dano heroiczną scenę gdzie mógł odpokutować za grzechy. Żegnaj Paul. Nie będę tęsknił, ale twoja śmierć wywołała jakieś emocję, a oto w serialach chodzi.

Przy okazji dodano kolejne cegiełki do mitologii. Sarah jest odporna na chorobę roznoszoną przez Kastor. Bez zaskoczenia. Początkowo ciekawy wydał mi się pomysł z użyciem sterylizacji jako broni. Szalone i działające na wyobraźnie. A potem zacząłem się martwić. Czy kolejny wątek jest potrzebny w i tak gęstej sieci zależności? Tym bardziej, że sugerowano FBI i rządowy spisek. To może się potoczyć bardzo źle. Nie będę się jednak zamartwiał na zapas.

W końcu Felix dostał świetną scenę. Martwi się o Sarah, ale nic nie może zrobić. Zdecydował, że koniec z biernością i dzięki Scottowi spotkał się z Rachel. I co to była za konfrontacja! On zdesperowana, niemalże znęca się nad cierpiąca kobietą by dowiedzieć się gdzie jest jego siostra. Ona ledwo to znosi i nie ma dla niego odpowiedzi. Obydwoje wyglądają na złamanych po tej rozmowie.

Cosima śledzona przez zazdrosną Delphine. Meh. Ciekawiej ogląda się Allison rozkręcającą swój narkotykowy biznes. Ta historia nie ma nic wspólnego z główną fabułą, ale nie mam nic przeciwko żeby trwała jak najdłużej.

OCENA 4.5/6

Orphan Black S03E07 Community of Dreadful Fear and Hate
Mocno komediowy odcinek. Nie dość, że klony zamieniły się rolami (Cosima odgrywająca Allison!) to jeszcze wplątane było w to narkotykowe interesy i wybory do rady szkolnej. Komicznie się to wszystko nałożyło, a Tatiana jak zwykle wspaniale to odegrała. W odcinku było też o tym co najważniejsze - rodzinie. Przebaczaniu i o tym że sami możemy ją sobie wybrać. Ładnie wyszło pojednanie Heleny z Siobhan oraz przemówienie Allison gdy patrzyła w oczy matce. Szkoda, że tak było mało Sarah i delikatnie ruszono wątek Kastora i poświęcenia Paula. Zbyt wolno się dzieje, a serial przecież słynie z szybkiego tempa.

OCENA 4/6

Orphan Black S03E08 Ruthless in Purpose, and Insidious in Method
Tam gdzie dwie siły spiskują musi się znaleźć trzecia. W odcinku działa się dużo, był niesamowicie dynamiczny, rozłożył akcenty na wszystkie główne klony i zaskoczył w spektakularny sposób. Trochę przez moją nieuwagę, zacząłem lekceważyć Rachel, a to nie powinno mieć miejsca. Ładnie wszystkich wymanewrowała. Sarah i Dolphine nic nie zyskały, a Cosima z Scottem odeszła z DYAD. Jakby tego było mało Kastor zdobył książkę. Najbardziej podoba mi się wyprawa do Londynu. Kolejna zmiana otoczenia w sezonie. Oby jak najwięcej ładnych widoczków.

OCENA 4.5/6

Orphan Black S03E09 Insolvent Phantom of Tomorrow
Dobrze, że już dawno przestałem się przejmować fabułą Orphan Black i czerpie przyjemność z scen z klonami. Nie wiem o co chodzi, kto jakie ma cele, czemu  ktoś ma zginąć i kto z kim jest w sojuszu. Może gdyby się oglądało ciurkiem byłoby lepiej, tak jest wielki chaos. Irytują też melodramatyczne zagrania scenarzystów. Z jednej strony fajny zabieg z pochłoniętym płodem w czasie ciąży będącym pierwowzorem LEDA i Kastor. Z drugiej jest nim matka Mrs. S. Przecież to zwrot akcji z argentyńskiej telenoweli. Tak samo wygląda zazdrość Delphine o Cosime. Jednak serial dalej jest pięknie wyreżyserowany. Muzyka podbija napięcie podczas doniosłych scen. Tak jak równoległy montaż budowany na zasadzie kontrastu - spotkanie po latach oraz śpiewanie w kameralnym gronie i bicie do nieprzytomności człowieka. Najzwyczajniej dobrze się to ogląda.

Mam też sceny z Heleną i Donniem Absurdalna walka z narkotykowym podziemiem i zbliżanie się tej dwójki do siebie. Lubię te postacie więc się cieszę.

OCENA 4/6

Orphan Black S03E10 History Yet to Be Written
Jak na finał przystało odcinek uchwycił esencję serialu czyli więzy rodzinne. Obsadzenie matki Siobhan jako materiału genetycznego dla klonów pozwoliło wprowadzić wiele emocjonalnych scen. Jak pojednanie się matki z córką, wyjaśniono jak S trafiła na Sarah oraz moment gdy Cosima dziękował za to, że Kendall dała jej życie i prosi jeszcze o odrobinę pomocy. Było też spotkanie klonów przy radosnej atmosferze przy stole i zwycięstwo Allison. Jednak moim ulubionym momentem jest pożegnanie Setha przez Helenę. Pierw walka dwóch szalonych klonów, a potem intymne zbliżenie tej dwójki. Jak pożegnanie brata i siostry.

Cieszy mnie również powrót do początków serialu. Ponowne wprowadzenie neolucji do Orphan Black było mocne. Niby tradycyjny spisek w spisku, ale zadziałało. DYAD i Topside są nimi przesiąknięci. Mają pewnie jeszcze wtyki w wojsku i Kastor. I mają Rachel, która ponownie spotkała swoją matkę. Znowu telenowelowy twist, ale działa. Rodzina zawsze wraca w tym serialu i odgrywa jakąś większą rolę.

Śmierć Delphine mnie nie zaskoczyła bo przez własną głupotę (i The 100), sprawdzając dead lesbian trope wpadłem na spoiler.  Tajemnicą jest kto to zrobił. Musiał to być ktoś znajomy, ktoś kto ma powiązanie z Cosimą bo Delphine się o nią pyta. Najbardziej logicznym typem jest Shay więc ją odrzucam.

OCENA 4.5/6 

Teen Wolf S05E19 The Beast of Beacon Hills
Przedostatni odcinek i z dość prostego powodu odrobinę się poprawiło. W centrum są postacie, a nie nudne intrygi. Nie robią wiele, szukają Masona, rozmawiają między sobą i łączy ich wspólny cel jakim jest pokonanie Bestii. Niektórzy mają osobne wątki, ale wszystko sprowadza się do tego by być jak najlepszym stadem i rodziną. Może poza Malią, która walczy z osobistymi problemami. Jednak oglądanie Scotta, Stilesa z Lydią czy Kiry daje satysfakcję i bardzo podobały mi się te sceny. Tylko w międzyczasie dużo czasu dostał emo Theo nie chcący zostać porażką, Doktorzy mówią skąd się bierze czyste zło próbując wprowadzić do serialu niepotrzebną filozoficzną warstwę, a większość odcinka to bezcelowe bieganie pozbawione napięcia tak potrzebnego przed samym finałem. Trzeba zacisnąć zęby, przeboleć historie o Bestii i Doktorach i liczyć, że przyszły sezon będzie lepszy. Najlepiej bez głównego antagonisty.

OCENA 3.5/6

Teen Wolf S05E20 Apotheosis
Na prawdę, to miał być finał? Bardzo śmieszne. Jedno większe zaskoczenie, zero poważniejszych zwrotów akcji i prowadzenie wątków jak po sznurku. Starcie z Bestią było nudne, brakowało mu klimatu i doniosłości. Trochę się poganiali, on pozabijał parę osób i w końcu sam zginął oddając pierw Masona. I niby serial próbował zaskoczyć, wprowadzić jakiś zwrot akcji np. doniosłą rolę Lidii czy podbić stawkę, ale to się nie udawało. Zbyt generycznie to wyglądało. Wielki zły do pokonania i tyle. Osobiście irytowało mnie, że ostateczne starcie odbyło się w dobrze znanych korytarzach, a walka była prostacka. W sumie najbardziej podobał mi się twist z Ducalionem gdy okazało się, że od początku współpracował z Scottem. Może nie ma tutaj zbyt wiele sensu, ale wymazuje jego głupią motywację posiadania oczu Scotta.

Średnio przypadło mi do gustu starcie Malii z matką. Znowu brak napięcia i ważnych momentów. Zbyt przeciągnięte, niepotrzebne zwolnienia i sztuczność całego zajścia.  A tak fajnie zapowiadał się wątek Desert Wolf.

Narzekam i narzekam, ale dlatego bo lubię ten serial i chciałem by mi się spodobał. Wciąż trafiały się fajne momenty z postaciami (rozmowa szeryfa z Bestią, omdlenie Liama) i momentalnie było to całkiem dobrze wyreżyserowane. Oddano ładny hołd Allison oraz zamknięto sezon bez cliffhangera. Nie ma żadnego nowego zagrożenie, a wataha wróciło zadowolona do szkoły. Kolejny zły pokonany, można znowu wieść normalne życie. Do następnego.

Inne:
- jednym z Doktorów Strachu okazał się Marcel, brat Bestii. Wątek przewodni sezonu zrobił się przez to jeszcze głupszy.
- nie kupuje, że Scott miał cały czas jeden wielki plan. Ukrywanie go przed widzami to nędzne zagranie scenariuszowe.
- Kira odeszła by ćwiczyć swoje umiejętności. Ok, prędzej czy później wróci, tylko żeby przez ten czas Scottowi nie dopisali kolejnego wątku romantycznego. Ciekawi mnie jej dostęp do drugiej strony, jakim cudem wezwała siostrę Theo i czy potem będzie to kontrolować.
- scena z pożegnaniem na pustyni - jeden z najgorszych green screenów ever.
- jest teaser S06. Znowu dużo mroku. Nie podoba mi się. 

OCENA 3.5/6

The 100 S03E08 Terms and Conditions
Obawiałem się tego odcinka ponieważ w całości miał się toczyć w Arkadii. Jednak wierzyłem w serial, a on mi pięknie odpłacił i była to najlepsza godzina telewizji jaką widziałem w tym tygodniu. Boli mnie tylko jedna rzecz. Gdyby tyle samo miejsca dostało budowanie konfliktu co jego rozwiązywanie byłby to dużo lepszy serial. Powolne kładzenie fundamentów pod zdradę sprawiłoby, że zachowanie postaci byłoby jeszcze bardziej przekonujące, a ich nawrócenie jeszcze bardziej emocjonalne. Jednak mamy to co mamy. Też bardzo dobrą rzecz, ale z nieustającym poczuciem, że mogło być lepiej.

Kupuje Pike'a jako dyktatora. Przejęcie władzy było spartaczone, ale już dalsza część konfliktu jest wiarygodnie poprowadzona. Charyzmatyczny dowódca dający łatwe rozwiązania, skupiający się na populistycznych hasłach mający własną wizję świata do której nieskutecznie próbuje nagiąć rzeczywistość. Jednoznacznie negatywna postać czerpiąca z Hitlera. Rozumiem czemu ludzie oglądający serial go nie lubią i czemu ludzie w serialu za nim podążają. Lubie oglądać z nim sceny, gdy bezgranicznie ufając swoim zdolnością wyznacza kolejne ruchy i nie akceptuje klęski. To jest dobry antagonista i będę go bronił.

Niestety świat Arkadii, budżet i czas serialu nie jest z gumy przez co tak mało postaci dostaje więcej czasu. Z chęcią zobaczyłbym więcej zwolenników Pike'a, zapoznał się z nastrojami społecznymi, wysłuchał postronnych obywateli niezwiązanych z Kanem lub Stacją Rolniczą. Przez to konflikt byłby bardziej wiarygodny, a tak jest racja naszych bohaterów, których znamy bardzo długo i Pike'a z Bellamym, którego zdrada powinna być lepiej rozpisana. Jednak należy podziwiać serial za to jak ambitne cele sobie wyznaczył. Alegorycznie opowiada historię Stanów Zjednoczonych. Mamy przybycie Gwiezdnych Ludzi, którzy uważają, że mają większe prawo do Ziemi od tubylców, a ich przewaga jest zbudowana na technologii. Mamy też wojnę domową wplątaną w walkę o niepodległość. Trudne początki rodzącego się państwa/plemienia. Jason Rottenberg złapał za ogon kilka dorodnych srok i teraz się z nimi zabawia. Czasem go dziobią, ale daje sobie z nimi radę.

Co do odcinka. Skupiał się na partyzantce walczącej z złym dyktatorem. Grand plan był realizowany przez cały odcinek, a jego końcowy rezultat był tajemnicą. I to się dobrze oglądało z uwagi na bohaterów. To jest mała społeczność i ludzie są ze sobą mocno powiązani. Przyjaźnie były rozdzielone przez to w co wierzyli lub chcieli wierzyć. Przez cały odcinek zadawałem sobie pytania typu - kto zdradzi, kto jest kretem, czy to jest dezinformacja czy prawdziwa zmiana sytuacji. Pod tym względem The 100 sobie bardzo dobrze poradziło.

Może do końca nie kupuje planu Kane'a - porwać Pike'a i oddać go Grounders, a to dlatego, że mam teorię. On chciał zostać złapany. Wiedział, że porwanie przywódcy i zamach stanu mogą nie przejść więc postanowił zostać męczennikiem. Nie pierwszy raz zresztą, Kane ma na to zadatki ze względu na to co przeszedł na Arcę. Przecież uświadomić ludzi, że Pike'a zabija własnych i pozwolić im podjąć decyzję to najlepsze rozwiązanie tego kłopotu. Nie heroiczne czyny jednostki, a cała społeczność zjednoczona wobec jednego celu może pozbyć się dyktatora i stać się lepsza.

Najciekawsze, że pozbycie się Pike'a wcale nie zakończy problemów Arkadii. Teraz gdy nie ma Lexy Grounders mogą zaatakować Arkadię nawet gdy Pike'a zostanie odsunięty od władzy. Co też stanie się z matką Monty'ego i tymi zabijającymi w imię Pike'a? Jak długo Bellamy będzie musiał czekać na wybaczenie? I jaką do cholery rolę odegra jeszcze Clarke, która będąc na uboczu wydarzeń w Arkadii tak na prawdę ratuje ich cywilizację?

Trochę rozczarował mnie wątek A.L.I.E. Nie był zły, ale spodziewałem się czegoś innego. Więcej technomistycyzmu, używania religii jako opium dla mas i ukrytych celów AI. Zamiast tego był teen heist i włamywanie się do biura Pike'a po klucze. Jednak ujawniono kilka niezwykle ciekawych informacji. Czipy A.L.I.E. nie tylko pozwalają ją widzieć, ale też mózgi wiernych są używane jako komputery. Prawie jak Matrix. Zła AI wykorzystuje ludzi jako moc obliczeniową. Tylko tutaj potrzebna jest zgoda. Oddaj swoje ciało i duszę by uciec od problemów świata. Zero emocji, pozytywnych i negatywnych, tylko puste skorupy będące tak na prawdę fizyczną manifestacją A.L.I.E. Jak Komodorowie?

Inne:
- The 100 z 4 sezonem! Cieszcie się i radujcie. Nie wiadomo jak długim, ale ponownie liczę na 16 odcinków.
- a teraz zła wiadomość - przerwa do 31 marca. Niby tylko 3 tygodnie do następnego odcinka, a potem już do samego finału, ale będzie się dłużyć. 
- gdzie do cholery jest Abby?! Jej nieobecność w tym odcinku była bardzo nielogiczna i nie usprawiedliwiają jej kontrakty aktorki.
- jak mogę to chwalę reżyserię. Tutaj były piękne widoczki Arki wbitej w Ziemię (nigdy mi się to nie znudzi), zacne prowadzenie równoległego montażu, udana obracająca się kamera podczas rozmowy Pike'a z Kanem oraz takie przedstawienie Grounders z początku odcinka, że podkreślono, że wydawali się więksi i potężniejsi.
- Harpe i Miller odgrywają coraz większą rolę, yeah. Przy czym ona mogłaby dostać jeszcze jakieś backstory, on ma przynajmniej chłopaka, który na szczęście dostał więcej czasu niż zwykle.
- jaka ładna muzyczka na koniec odcinka! Dobrze, że The 100 coraz częściej eksperymentuje pod tym względem.  

OCENA 5/6

Vikings S04E04 Yol
Lubię tego typu odcinki. Powolne, skupiające się na postaciach, zagłębiające w religię i budujące wątki. Fabularnie nie muszą powalać. Wystarczy żeby pojedyncze sceny się sprawdzały. Tutaj było ich bardzo dużo. Wszystko z Ragnarem i jego chińską niewolnicą ponieważ stanowiła jedną wielką zagadkę. Ich narkotykowy trip również wyszedł bardzo barwnie. Świetnie wypadły też sceny z Bjornem, szczególnie starcie z berserkerem. Znowu surowe wykonanie i pozbawione efekciarstwa, ale wciągające. I ta scena egzekucji na końcu. Bardzo brutalna. Trochę dziwne, zazwyczaj serial posługiwał się niedomówieniami. Podobały mi się też sceny w Paryżu. Rollo i księżniczka jednak się dogadali, a jej bardzo spodobało się co wiking ma jej do zaoferowania. Trochę za szybko, ale lepsze to niż utrzymywanie statusu quo. Była też finalna scena z obrzędem religijnym. Nigdy mi się to nie znudzi w serialu.

Ten odcinek to też zapowiedź nadchodzących wydarzeń. Na razie obędzie się bez wypraw łupieżczych, trzeba utrwalić własną pozycję w Skandynawii. Bjorn powoli szykuje zemstę na Kalfie i Elrunderze, a w Kattegat pojawił się nowy i niebezpieczny przeciwnik. Lub sojusznik. Na pewno będzie się działo.

OCENA 4.5/6

poniedziałek, 7 marca 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #176 [01.03.2016 -07.03.2016]

SPOILERY

DC's Legends of Tomorrow S01E06 Star City 2046
Rozczarowałem się. Wizyta w przyszłości miała taki olbrzymi potencjał, a odcinek niestety przypomniał mi najgorsze chwilę z Arrow. Bezsensowna pogoń po mieście, nieciekawe dramaty i walki na których się ziewa. I ta fabuła! Syn Deathstroka niczym jego ojciec przybywa do miasta, przejmuję władzę i pozbawia Olliego ręki rządząc przez kolejne 15 lat. Tak, rząd USA nic nie ma przeciwko. Jestem w stanie wiele zaakceptować, ale nie to. Ten wątek podkreśla też jak głupi lub jak bardzo nie przejmuje się konsekwencjami swojej misji Rip Hunter. Ray i Sara mieli być zbędni dlatego ich zrekrutował co było jedną z przyczyn upadku Star City. To jednak nie tacy zbędni? W ogóle podróże w czasie to jeden wielki bałagan w tym uniwersum i chyba przestanę na nie zwracać uwagę. Rip cofa się do lat '70 i w kółko papla o tym, że nie można naruszyć strumienia czasu. Teraz będąc w 2046 opowiada, że to jedna z możliwych wersji przyszłości. Tylko czemu skoro to jest jego przeszłość, której nie powinien próbować naruszyć, a pokonanie Deathstroke'a  juniora nie jest delikatną zmianą. Już lepiej nich wyrzucą dylematy związane z podróżami w czasie i wprowadzą stały timeline z nieskończoną liczbą przyszłości gdzie nic nie można popsuć. Pasuje to do rozrywkowego charakteru serialu.

A zabawy trochę tutaj było. Zwłaszcza w wątkach nie dotyczących Green Arrow. Ubawiłem się oglądając Heat Wave'a zdobywającego gang i Snarta, któremu nie podoba się obecna rzeczywistość. Jak bardzo się nie zgadzali do przyszłości, a potem gdy Leonard wybuchnął, że chcę pokonać Vandala by zostać największym badassem w historii. Ten to ma fantazję. Podoba mi się jak postacie powoli wychodzą z swoich początkowych ról i są rozwijane ich osobowości.

W ogóle najfajniej wypadają relację między nimi. Zabawnie wypadły sceny z dwoma połówkami Firestorma i romansami młodego gdzie rywalizował z Rayem o względy Kendry. Dużo humoru potrzebnego w tym niepotrzebnie mrocznym odcinku. Udanie wychodzą też wszystkie powiązanie miedzy bohaterami. Jak np. Stain mówiący, że nie można zostawić Sary trzeba zrobić wszystko by jej pomóc nawet jeśli miałoby to naruszyć timeline. Ich wyższość moralna jest tym co odróżnia ich od Vandala. Co ładnie koresponduje z poprzednim odcinkiem gdzie Sara miała zabić Staina by nie zniszczyć przyszłości.

Był też zgorzkniały Ollie z kozią bródką i bez ręki. To wyszło nieźle póki nie zaczął walczyć jakby nic mu się nie stało.

OCENA 4/6

Power Rangers Jungle Fury S16E01 Welcome To The Jungle (1)
Doskonale pamiętam moje wrażenia po pilocie Power Rangers RPM. Już pierwsze minuty mnie zachwyciły, a potem było tylko lepiej. Post apokaliptyczny klimat z ostatnim miastem ludzkości, wyraziste sylwetki bohaterów do których od razu pała się sympatią, walki z finezyjną choreografią i wciągająca fabuła. Nie sądziłem, że Power Rangers może być tak dobre. Pełen wiary w możliwości serialu, świeżo po ciężkich bojach z Mighty Morphin zacząłem Jungle Fury. I się rozczarowałem.

Bardzo chciałem by mi się spodobało, żeby od pierwszych minut przeżywać przygodę wraz z bohaterami. I faktycznie, początek był całkiem dobry. Tajemniczy quasi tybetański klasztor, szybie zapoznanie z charakterami postaci i przyjemne dla oka walki. Wybrano trzech najlepszych kandydatów z których jeden okazał się dupkiem i nie dostał zaszczytu chronienia tajemniczej szkatułki przechowującej wielkie zło. Górę wzięła zawiść, wrócił, przypadkowo uwolnił demona, a mentor bohaterów ginie wysyłając swoich podopiecznych do nowego mistrza. I o ile podoba mi się klimat, pomysł z długoletnim szkoleniem i awatarami zwierząt, które pomagają w walce tak fabułka jest strasznie pretekstowa. Wielki zły to początkowo śmieszna zjawa, a historia o tym jak 10 tysięcy lat  temu chciał oddać Ziemię w władanie zwierząt wybijając przy tym ludzkość wcale mnie nie ruszyła. To już Rita wychodząc z kosmicznego pojemnika na odpadki miała lepszy debiut. Również bohaterowie specjalnie mnie nie zainteresowali, nawet młody adept, który wykazał się honorem i zastąpił niegodnego.

Trochę ciekawiej zrobiło się gdy bohaterowie szukając nowego mistrza trafili do pizzerii. Yeah, z klasztoru na odludziu do lokalu z pizzą. Tutaj poznajemy RJ, właściciela przybytku, który zostaje nowym mentorem bohaterów. I już go uwielbiam, wiem że jeśli reszta mi nie podpasuje to dla niego będę oglądał dalej. Pewny siebie i luzacki, bawi się z wojownikami nie przyznając kim jest i oferuje im pracę, a swój lokal traktuje bardzo poważnie. Nie ma zamiaru brać udziały w walkach na ulicy bo przecież musi się opiekować swoim przybytkiem. Rzuca też niesamowicie zabawnymi tekstami. Podoba mi się taki mentor, mniej poważny od swoich wychowanków. To będzie ciekawe doświadczenie.

Co interesujące główni bohaterowie nie są Power Rangers. Przynajmniej nie do końca. Kolega kolegi kolegi RJ mając odpowiednie dojścia załatwi mu dostęp do Power Grid poprzez... okulary! Tak morferami są okulary, a bohaterowie hackuje dostęp do mocy. Oczywiście w słusznej sprawie. Duchowo to jak najbardziej Power Rangers. Gdy słyszą wybuchy na ulicy od razu idą ratować ludzi nawet jeśli wątpią w swoje umiejętności. To jest ich powołanie, do tego przygotował ich wieloletni trening. Na razie zostali nakreśleni delikatną kreską ale serial ma jeszcze 31 odcinków by nadać im wyrazistych barw.

Nie podobają mi się źli. Może później jak dostaną więcej czasu, ale na razie jest słabo. Mistyczna siła prawdopodobnie opanowała byłego adepta, który zapoczątkował cały ten ambaras. W ich siedzibie jest jeszcze tylko jego kochanka bez wyrazu i armia kitowców. Którzy poruszają się skokami. O matko! Jak mi to przeszkadzała. Może dlatego od razu zraziłem się do nich? To było śmieszne przez pierwsze 10 sekund potem tylko irytowało. Jednak wracając do big bad Jungle Fury. Liczę, że z biegiem czasu jego plan nabierze złożoności i dostanie charyzmatycznych pomagierów. Czerpanie z mocy zwierząt może też być ciekawe jeśli połączy się to z technologią.

Ogólnie odcinek ciężko mi się oglądało. Poza RJ było mało naturalnego humoru, dużo ekspozycji i szarpane tempo. Gdy zacząłem się interesować dostawałem przeskok do ekipy złych lub długie starcia, który troszkę nudzą. Ładnie zrobiono, dużo się dzieje, ale brakuje mi szaleństw. To w końcu Power Rangers, chcę jazdę po bandzie na jednej nodze z zamkniętymi oczami, a na razie tylko RJ mi to funduje. Plus nieudane morfowanie w Rangera przed walką

Inne:
-  Anne Hutchinson w roli Lily, Żółtej Wojowniczki. Kojarzyłem, że gra w PR, ale nie spodziewałem się jej akurat tutaj. Miło oglądać znaną twarz.
- CGI stoi na przeciętnym poziomie, ale na razie jest wykorzystywane z umiarem. Oby tak zostało.
- nie podoba mi się piosenka z czołówki. Muzyka jeszcze, ale ten zbyt młodzieżowy wokal działa mi na nerwy.
- mistrz w świątyni dopiero na zakończenie szkolenia wydala jednego ze swoich uczniów. Nieudolnie prowadził szkółkę skoro nie dostrzegł w niej kogoś znęcającego się nad słabszymi. Chyba, że wierzył w jego zmianę, ale tego serial akurat nie pokazuje.
- jest to pierwsza część dwuodcinkowego pilota, ale jak w przypadku Power Rangers RPM mimo emisji jednej nocy odcinki zostały wyemitowane oddzielnie więc tak też oceniam. Tym bardziej, że również kończą się cliffhangerem podczas walki.

OCENA 3.5/6

Supernatural S08E02 What's Up, Tiger Mommy?
Raz na jakiś czas nachodzi mnie ochotę by wrócić do Supernatural, najstarszego serialu jaki oglądam. Szybko mija, ale lubię obejrzeć parę odcinków braci Winchesterów. Powrót okazał się wystarczająco dobry żeby nie kończyć tylko na tym odcinku. Jasne, to nie było nic specjalnego. Sam i Dean wraz z Kevinem próbują odzyskać tabliczkę z Słowem Bożym, wplątuje się w to matka Kevina i dochodzi do demonicznej licytacji, która zgodnie z oczekiwaniami nie przebiega zgodnie z planem. Był humor (licytacja między niebem, a piekłem!, młot Thora), fajnie skonstruowany wątek potwora tygodnia oraz Crowlem. Crowley to zawsze dobry argument. Nawet flashbacki Deana z czyśćca ciekawią ponieważ ukrywają jakąś tajemnicę.

OCENA 4/6

Supernatural S08E03 Heartache
Wątek główny został porzucony co wcale mi nie przeszkadza. Przecież nie po to oglądam Supernatural. Chodzi mi o znany humor, mitologię i twisty w śledztwach. Tego pierwszego było niewiele, raptem parę zabawnych uwag Deana. Zasięgnięcie do mitologii majów okazało się bardzo stereotypowe - wyrywanie serc dających siłę. Jednak już zwroty akcji były dobrze poprowadzone. Pierw zwykłe śledztwo w sprawie wyrywania serc, potem coraz więcej ofiar, tajemnicza staruszka i wplątanie w to historii miłosnej. Zaciekawiło mnie czyli było dobrze.

Supernatural kołem się toczy. Co chwila bracia się kłócą i na zmianę chcą rezygnować z łowów. Tym rzem Sam tęskni za życiem z Amelią. Twierdzi, że podobała mu się normalność, którą zaznał pierwszy raz w życiu. Już wiem co mnie będzie męczyło w najbliższych odcinków. Nie podoba mi się też ten mini retcon. Przecież przed początkiem serialu Sam mieszkał z Jessicą, mieli nawet brać ślub. Więc jednak wie jak wygląda normalne życie.

OCENA 4/6

Supernatural S08E04 Bitten
Drugi w historii serialu odcinek z gatunku found footage. Ostatni był w trzecim sezonie więc wybaczam i pochwalę za staranie. I głównie za to. Całość miała fajny pomysł - pokazać co się dzieje z zwykłymi ludźmi wplątanymi w nadnaturalne zjawiska gdy Sam i Dean prowadzą śledztwo. Tylko wyszło okropnie sztampowo. Pierwsze 25 minut jest niesamowicie nudne, pasek postępu praktycznie stoi w miejscu. Nie ma nic ciekawego w oglądaniu trójki studentów podczas normalnego życia i potem radzenia sobie z ugryzieniem wilkołaka. Irytuje też trójkąt miłosny, który eksploduje z całą siłą pod koniec. Serial próbuje przy tym być za mądry wplątując w mało subtelny sposób odniesienia do Władcy much i wątek poszukiwania swojej tożsamości. Dobrze, że chociaż końcówka dała radę i przeżyła tylko dziewczyna, która była najnormalniejsza z całej trójki, a nawet można jej było kibicować.

Po wyjściu Deana z czyśćca myślałem, że będzie powtórka historii z Samem po piekle. Bardziej bezwzględny i brutalny łowca chcący tylko zabijać potwory. A jak się okazuje wcale tak nie jest. To on twierdzi, że trzeba dać szansę Kate i nie chcę jej gonić mimo, że zmieniła się w wilkołaka. I teraz chciałbym żeby za paręnaście odcinków wróciła.

OCENA 2.5/6

Supernatural S08E05 Blood Brother
Serial testuje moją cierpliwość. Oglądam go dla spraw prowadzonych przez braci, a drugi odcinek z rzędu funduje mi odskocznie opowiadając ponownie historię miłosną. Było odrobinę lepiej z powodu Bennyego. Wampira cierpiącego na ból istnienia. Powrócił by dokonać zemsty, a spotkał dawną miłość, która została przemieniona. Ich pożegnanie było pełne smutku i pogodzenia się z losem. Niczym gotycki niespełniony romans. Sam wypełniacz był nudnawy. Słaba akcja, standardowe ścinanie główek i brak emocji.

W odcinku były dwa rodzaje flashbacków. Te z czyśćca pokazywały trudną relację między człowiekiem, aniołem i wampirem i przyjaźń, która się między nimi narodziła. Na razie Benny jest fajnie prowadzony bo ucieka od stereotypu zdrajcy, udawanego przyjaciela chcącego za wszelką cenę wrócić na Ziemię. Jednak czuję, że serial mnie szybko sprowadzi na ziemię. Migawki z przeszłości Sama były nudne. Jak to sobie znalazł życie i ile łączy go z Amelią. Przez to wychodzi na jeszcze większego dupka.

OCENA 3/6

Supernatural S08E06 Southern Comfort
Gareth wrócił, fajnie jest zobaczyć znaną postać. Szkoda, że w przeciętnym odcinku. Więcej humoru poproszę, a nie wieczny angst! Bracia się kłócą, obwiniają, a na dodatek mają pretensję do Garetha, który zajął rolę Bobbyego. A ja mam pretensje do scenarzystów za ten wątek. Ani śmieszny ani dramatyczny, wyszedł bardzo przeciętnie. Rozumiem, że zajął jego rolę i udziela rady innym łowcą, ale używanie tego samego słownictwa czy noszenie charakterystycznej czapeczki to za dużo. Ponadto nie potrzebne flashbacki z Samem, które nie mówią nic nowego. A sprawa? Polowanie na ducha z twistem.

OCENA 3/6

Supernatural S08E07 A Little Slice of Kevin
Castiel, Crowley, Kevin z mamusią i od razu lepiej się ogląda. Historyjka bardzo prosta - tajemnicze zaginięcia ludzi, którzy okazują się prorokami i próba odbicia Kevina. Nic specjalnego, ale w trakcie dużo fajnych scen. Jak Dean uświadamiający sobie jak wyglądała ucieczka z czyśćca czy porwani przez demony zastanawiający się czy są na statku kosmicznym. I rozmowy mamy Kevina z wiedźmą - cudo! Cieszy też końcówka z debiutem Amandy Tapping jako anielicy Neomi. Kolejny powód by zostać z serialem na jeszcze trochę.

OCENA 4/6

Supernatural S08E08 Hunteri Heroici
Cudowne! Dawno się tak nie uśmiałem na Supernatural, ba dawno się tak nie uśmiałem. Odcinek zaczął się od wyskakującego serca. Myślę sobie, że zwykłe morderstwo z wiedźmą i delikatnym twistem. Jak lubię się mylić. Zamiast tego dostałem hołd dla kreskówek Looney Tunes. Odwołań do klasycznych animacji było na pęczki i ciężko było się nie uśmiechnąć gdy zobaczyło się gościa rozkwaszonego przez kowadło lub jak pistolet Deana wystrzelił chorągiewkę z bang. Do tego żarty i aluzję. Chciałoby się więcej takich parodystycznych odcinków.

Jednak nie tylko humor zadziałał. Był też wątek z radzeniem sobie z własną tożsamością i konfrontacji z przeszłością rozgrywany na trzech poziomach. Cass uciekający od odpowiedzialności za to co zrobił w niebie. Sam nie radzący sobie po zostawieniu Ameli. I Fred Jones uciekający do wyimaginowanego świata. Dobra robota.

OCENA 5/6

Supernatural S08E09 Citizen Fang
Podoba mi się jak prowadzony jest Benny. Początkowo nie pokazywano co stało się w czyśćcu, potem kazano kwestionować jego intencję. Serial bardzo niejednoznacznie go prowadzi przez co można się zastanawiać jaki on jest - dobry czy zły. Tak było przez cały odcinek. Chociaż tutaj pokazywano to już w zbyt ordynarny sposób i jasnym było, że jest wrabiany. Na szczęście końcówka też stawia jego intencję pod znakiem zapytania. Nie wiadomo jak zginął Marty. Równie dobrze to Elisabeth mogło go zadźgać ratując dziadka.

Ogólnie cały odcinek oglądało się bardzo dobrze mimo, że opowiadał starą jak świat historię niezgody między braćmi. Po roku przerwy nie ufają sobie, ale Sam stara się robić wszystko by naprawić ich sytuację, nawet daje czas Deanowi by ten mógł pomóc swojemu wampirzemu kumplowi. A co robi potem Dean? Wykorzystuję Amelię by go usunąć z drogi. Nie lubię jej wątki, coraz bardziej mnie irytuje, ale może wreszcie doczeka się zakończenia.

OCENA 4/6

Supernatural S08E10 Torn and Frayed
Jakie te anioły są głupie. Alfie kilka tygodni po porwaniu nadaje wiadomość w anielskim radiu, że ma go Crowley. Przecież to powinna być pierwsza rzecz jaką zrobił. I nikt jeszcze nie pomyślał, że zniknął akurat podczas feralnej licytacji. No banda półgłówków. Jednak ignorując to nawet zaczyna mi się podobać do czego prowadzi anielski wątek. Crowley zna treść tabliczki i okazuje się, że nie tylko Castiel jest kontrolowany przez Neomi. Fajnie to wygląda. Ona niczym szefowa wielkiej korpo jest panią ciał i umysłów wszystkich swoich podwładnych.

Strasznie nie podoba mi się co zrobiono z Bennym i Amelią. Nagle okazuje się, że coś nie tak z Castielem i Sam z Deanem zrywają kontakty z nowymi BFF. Nie rozumiem tych wątków. Zwłaszcza Sama. Zajmował mnóstwo czasu i do niczego konkretnego nie doprowadził.

Odcinek jako całość przeciętny. W pewnym momencie zaczął nużyć, polowanie na demony standardowe, a żarty były... no cóż nie pamiętam żartów więc było przeciętnie. Poza Crowleyem, on zawsze jest wybitny.

OCENA 3/6

Supernatural S08E11 LARP and the Real Girl
Drugi komediowy odcinek w krótkim czasie udowadnia gdzie leży siła tego serialu w ostatnich sezonach. Nie dramatach braci czy horrorowych odcinkach opartych na folklorze i mitach miejskich, a humorze często parodystycznym składającym przy tym hołd materiałowi źródłowemu. Tym razem padło na LARP z gościnnym udziałem powracającej do roli Charlie Felici Day. Już samo to stanowi atut odcinka. Było też dziwaczne morderstwo (rozczłonkowanie przez niewidzialne konie w sypialni), Dean czerpiący radość z zabawy, cosplay za giermka i zdemaskowanie fałszywych odznak FBI. Nawet fabularnie trochę zaciekawiło z niespodziewanymi twistami i wprowadzeniem leśnych wróżek do mitologii serialu.

OCENA 4.5/6

Quantico S01E03 Cover
Z powodu zamówienia drugiego sezonu i angażu  Priayanki Chopra do filmowego Słonecznego patrolu postanowiłem dać jeszcze jedną szansę Quantico. I podtrzymuje swoje zdanie. To bardzo przyjemny głupi serial. Ogląda się go szybko, czasem narzeka na absurdy, a czasem wciąga to co dzieje się na ekranie. Szczególnie flashforward do zamachu. Samotna Alex próbuje rozwikłać sprawę i ucieka przed FBI. Rzucane są kolejne rewelacje, które każą kwestionować wszystko co się wiedziało. Jak tym razem. Spotkała Simona, które jej pomagał, kazał wątpić w szczere intencję, potem znowu pomaga i ostatecznie okazuje się, że pracuje dla FBI. I wciąż nie wiadomo czy FBI próbującego rozwikłać spisek czy wrabiają Alex. Motyw niepewności i zapowiedź tajemniczych wydarzeń jest bardzo fajnie prowadzony. Gorzej z scenami w akademii. Zbyt wiele tutaj liceum, a za mało szkoły dla agentów FBI. Zbyt popowo to wygląda. Tak czy inaczej jeszcze odcinek lub dwa obejrzę.

OCENA 3.5/6

The 100 S03E07 Thirteen
Bardzo długo zbierałem się do napisania tych kilku słów. Widziałem co się w nim wydarzy. Serialowe portale zwykle nie zawierają spoilerów, ale jeśli napisali w nagłówku "shocking death" to wiadomo było o kogo chodzi. Lexę. Ukochaną postać fandomu, najciekawszą bohaterkę serialu. I oglądanie tego odcinka bolało. Przeświadczenie, że to ostatnie spotkanie zwiększyło tylko emocję. Z powodu kontraktu Alyci Debnam-Carey los Lexy był spodziewany, szykowałem się na to, The 100 nie cacka się z postaciami. Jednak nic nie poradzę, że ta śmierć tak mną ruszyła. Niby standardowo poprowadzona historia. Clarke i Lexa w końcu uprawiają seks przed długą rozłąką by potem jedna z nich zginęła. Widziane setki razy, ale miało sens. Nie można mówić o prostym zabiegu fabularnym napędzającym bohatera. W głowie układałem sobie wiele możliwych scenariuszy zakończenia tego wątku i właśnie taki wydawał się najlepszy mimo, że śmierdzi Whedonem. Lexa musiała zginąć jej postać dla serialu była zbyt ważna by odeszła, a napięty grafik Alyci nie pozwalał jej grać w dwóch serialach na raz. Intymna chwila między z Clarke musiała mieć miejsce, fandom by nie wybaczył gdyby tego zabrakło. Tak więc rozumiem decyzję Rottenberga. Nawet ciesze się, że potrafi stworzyć serial, który wywołuje tyle emocji. To pożegnanie między dwiema kochającymi się kobietami, które nigdy nie będą mogły być razem!

Cholernie będę tęsknił za Lexą.

Co ciekawe jej zgon nie jest jedynie motywatorem dla Clarke, a pełni ważną rolę dla mitologii serialu. Flashbacki sprzed zagłady pokazały stworzenie interfejsu neuronowego dla sztucznej inteligencji. Jak się okazuje Tytus wyciąga go z kręgosłupa Lexy. I serial sprawił, że konkretnie zgłupiałem. Zgrabnie powiązał wątki i otworzył mnóstwo ciekawych dróg, którymi może podążyć. Czy w takim razie każdy kolejny Komandor był hybrydą człowieka i SI?  Beccka stworzyła kolejne SI by ludzkość mogła przetrwać, eliminując błędy A.L.I.E. i podarowała je ocalonym. Paradoksalnie dowódcy by lepiej kierować swoimi ludźmi odcięli się od ludzkich cech czyli komputerowa natura odpowiadała za ich działanie. Dzięki temu wyrosła potężna cywilizacja Grounders, 12 plemion pod wodzą jednego przywódcy. A teraz wróciło SI Prime, które chcę dokończyć holocaust. Ależ mi się ten wątek podoba. Tym bardziej, że wplątani są bohaterowie na których mi zależy i nie jest on nawet główną osią historii.

Jeszcze co do flashbacków. Jak się je doskonale oglądało. Piękny wizualnie powrót w kosmos. Pierw chwila zagłady. Wiemy, że A.L.I.E. jakoś wydostała się z swojej klatki Faradaya i odpaliła rakiety by zredukować populację. Logiczne. Co zrobić by ludność przetrwała - wybić większość. Przeludniona ziemia nie mogła sobie poradzić więc dokonano miękkiego resetu. Power Rangers RPM, Terminator i Battlestar Galactica miały nuklearną zagładę, której nadrzędnym celem było wybicie wszystkich ludzi, The 100 jest dużo bardziej skomplikowane. Przy czym piękny widok zagłady widziany z stacji kosmicznej. Podobała mi się desperacja Beccki jak chcę odpokutować za to zrobiła, jak powoli popada w szaleństwo i dokonuje desperackich akcji. Jak ludzkość obawia się SI i niszczy stację, na której się ona znajduje. I ta ostatnia widokówka z lądowania. Podobało mi się też jak była opowiadana mitologia serialu. W flashbackach, w kwaterach Titusa, a ostatecznej zrozumienie nastąpiła na samym końcu gdy spleciono wszystkie wątki.

OCENA 5.5/6

Vikings S04E02 Kill the Queen
Dziwnie mi się oglądało ten odcinek. Dużo skakania między bohaterami, ładne zdjęcia, mało wikingów i nuda. Typowy ekspozycyjny epizod nakreślający wątki, które będą z czasem rozwijany, ale posiadający również sporo zapychaczy. Jak sceny w Wessex gdzie Ekbert spełnia zachcianki Judyty by dobrać się jej pod sukienkę, a jego syn zdobywa księżniczkę zamknięto na szczycie wieży. W brutalny sposób z nieźle wyreżyserowaną walką jednak to wciąż nie to co chcę oglądać. Tak samo jak scen w Paryżu. Wprowadzono dodatkową intrygę na dworze, ale średnio mnie interesuje póki nie wplączę się w nią Rollo.

Najlepiej oczywiście w Skandynawii. Polowanie na Flokiego czy samotna wyprawa Bjorna były bardzo spokojne, ale z pięknymi zdjęciami. Szczególnie walka człowieka z naturą wyszła pięknie. Tylko znowu - praktycznie nic się tutaj nie dzieje. Cieszy, że wątek Flokiego powoli się kończy. Dostał karę i teraz czas by Ragnar mu wybaczył. Ciekawe czy to bogowie postanowili z niego zakpić czy Ragnar miał coś wspólnego z śmiercią córki. Nie zdziwiłbym się.

OCENA 4/6

Vikings S04E03 Mercy
Najbardziej podobały mi się sceny z Bjornem. Mocno ascetyczne, z przytłaczającą bielą opowiadające o zmaganiach człowieka z naturę i czerpaniu przyjemności z drobnych rzeczy jakimi jest znaleziona baryłka z alkoholem. Długo zapowiadane starcie z niedźwiedziem nie było spektakularne, ale miało pewien urok wynikający z surowości. Ładnie wyszła ostatnia scena gdy Bjorn wynurza się z kry niczym nowo narodzony i silniejszy człowiek. Trochę z wskrzeszeniami z Battlestar Galactica mi się skojarzyło, ale to przez The 100.

Równie ciekawie było w Kattegat gdzie dostaliśmy dramat rodzinny Flokiego. Kara została wymierzona, a Helga robi wszystko by uśmierzyć cierpienie męża. Pięknie kadrowane ujęcia z półnagim Flokim w jaskini z stonowanym oświetleniem tylko podkreślało desperacką sytuację. Tak jak zmiany fizyczne u Helgi. Końcówka dość spodziewana gdy Rangar postanawia go oswobodzić, ale ciekawie poprowadzona przywracając na moment Aethelstana.

Sceny w Wessex to romanse, umacnianie się roli Judith i kolejne pojawienie się mnicha. Jakby chciano podkreślić podobieństwo między Ragnarem i Eckbertem. Trochę w zbyt dosłowny sposób, ale podobał mi się mistycyzm tej sceny. Natomiast w Paryżu dalszy ciąg spisków i problemów małżeńskich Rollo. Najfajniej ogląda się starcie dwóch cywilizacji gdy nieokrzesany wiking próbuje odgrywać diuka i puszczają mu nerwy.

Mimo ważnych wydarzeń znowu czułem znudzenie podczas oglądania serialu i chyba wiem skąd się ono bierze. W natłoku postaci brakuje mi takiej której mógłbym kibicować, przejmować się jej losami i trzymać kciuki by zrealizowała cele, które sobie postawiła. Jest niby Lagherta, ale drugi odcinek z rzędu nic nie robi. Jest Bjorn, ale ten jest najciekawszy podczas konfrontacji z ojcem. Ragnar fascynuje, ale trochę mi się znudził. W Anglii i Francji nie ma nikogo. Chyba czas odchudzić obsadę i zacząć wprowadzać nowe twarze. Przydałoby się wesele w stylu Gry o Tron.

OCENA 4/6