piątek, 22 czerwca 2012

Alcatraz S01 Tajemnica bez tajemnicy


JJ Abrams to Midas telewizji. Przynajmniej kiedyś, czego się dotknął zamieniało się w złoto. Niestety te czasy minęły chyba bezpowrotnie. Po Felecity, Alias, Lost i Fringe nastały dwie wpadki - Undercovers i właśnie Alcataz. Szykuje się też następna w postaci Revolution. Czemu tak się dzieje? Zapewne z powodu coraz gorętszego romansu Abramsa z kinem oraz tego że obecnie wykłada on kasę na nowe seriale, reklamuje je swoim nazwiskiem i ma tylko symboliczny wpływ na ich rozwój. A szkoda. Bo kto jak kto, ale on potrafi stworzyć nastrój tajemnicy i przywiązanie do bohaterów. Tego wszystkiego zabrakło w Alcatraz mimo, że serial powstał z połączenia Lost, Fringe, Prison Break i Breakout Kings. Wyszła z tego ciężko strawna mieszanka, której nie jestem w stanie polecić nikomu.


Zarys fabularny prezentuje się interesująco - w '63 roku rząd zamyka Alcatraz, ale prawda jest inna, a cały świat jest okłamywany. Tak na prawdę najgroźniejsi więźniowie i personel zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Teraz czyli po niemal 50 latach zaczynają się pojawiać w San Francisco. Kto za tym wszystkim stoi? Jaki jest tego cel? Dzieło przypadku czy geniusza? Tajemnica jest, ale niestety jej urok działa tylko przez kilka pierwszych odcinków. Wraz z upływem czasu powinniśmy się dowiadywać coraz więcej by móc snuć teorię jednak tutaj tego zabrakło. tajemnicze drzwi przewijają się kilkakrotnie żebyśmy o nich nie zapomnieli, jeden z więźniów na którym prowadzone są eksperymenty cały czas jest pokazywany na izbie chorych bo o tym też trzeba pamiętać. W teraźniejszości wszystko jest owiane tajemnicę, nic nikt nie chcę mówić żeby nie zdradzić za dużo, a bohaterowie nie chcą pytać. Nowych puzzli nie ma. Więc co takiego się dzieje przez cały czas? Polowanie na kolejnych więźniów. Alcatraz to zwykły procedural okraszony dozą tajemnicy jednak w przeciwieństwie do opisywanego niedawno przeze mnie Person of Interest tutaj wątki się płynnie nie przeplatają i nie ma się wrażenia że fabułą zmierza w jakimś konkretnym kierunku, głównym motywem budującym zainteresowanie są tanie cliffhangery. Breakout Kings bazowało na podobnym pomyśle tylko bez wątków nadprzyrodzonych i trzeba przyznać, że tamto oglądało się lepiej bo serial nie pretendował żeby być czymś więcej.



Sam proceduralny charakter jeszcze bym był w stanie wybaczyć gdyby bohaterowie byli ciekawi. Niestety to nie jest drugie Fringe gdzie postacie można było już polubić od pierwszego odcinka. Rebecca Madsen przypomina trochę Olivie, pani detektyw przydzielona do specjalnej jednostki. Jednak tutaj podobieństwa się kończą, brakuje jej charyzmy agentki FBI, a Sarah Jones średnio się nadaje by przekonująca zagrać taką postać. Zdecydowanie lepiej prezentowałaby się w jakieś komedii lub lekkim dramacie. Jorge Garcia wciela się w doktora Sato. Jest to kolejny aktor z Zagubionych który ponownie współpracuje z Abramsem w tym roku. O ile Michael Emerson mógł grać tą samą postać bo pasowała ona do konwencji Person of Interest, tak Garcia jest nie na miejscu. I nie chodzi mi tutaj o to jak gra, bo gra na swoim poziomie, tak samo jak w Zagubionych. Po prostu pomysł na jego postać jest nietrafiony. Przypadkowy specjalista od Alcatraz pracujący w sklepie z komiksami poluje na najgroźniejszych przestępców świata? Ma też swojego sidekicka i od czasu do czasu rzuca jakieś nerdowskie uwagi. Jego przeciwieństwem jest twardy agent FBI Emerson Hauser (Sam Neill), który dowodzi jednostką i sam posiada pewną tajemnicę. Jest też Lucy równie tajemnicza co Emerson i chyba najciekawsza postać, której potencjał do końca nie został wykorzystany. Najgorsze w tych postaciach jest to, że nie ma między nimi chemii. Pracują ze sobą bo muszą, nie rozmawiają o sobie, a jak już coś powiedzą to dialogi są strasznie drętwe i przewidywalne. Gdyby jakiś bohater zginął byłoby mi to zupełnie obojętne. Wzruszyłbym tylko rękami i spytał "who cares?". Już chyba nawet w niechlubnym Undercovers postacie budziły większą sympatię.


Mimo wszystko serial posiada kilka drobnych zalet. Przede wszystkim flashbacki. To co dzieje się w połowie wieku w Alcatraz jest ciekawe. Więźniowie próbują przeżyć, udowodnić że nie są tylko popychadłami, kombinują jak tylko mogą. Naczelnik i jego zastępcą prowadzą niebezpieczną grę i wykorzystują swoich podopiecznych. Tutaj nie ma miejsca dla etyki i moralności. Od czasu do czasu pokażą eksperymenty lub rzucą trochę ziaren tajemnicy z których coś potem może wykiełkować. Nie obraziłbym się gdyby cały serial dział się w przeszłości. Niestety te skoki w czasie negatywnie wpływają na akcję, które jest strasznie rwana przez to. Brakuje tutaj tego wyczucia znanego z Lost. Na plus też trzeba zaliczyć zwyrodnialców z Skały. Snajper, saper, porywacz, złodziej. Może i brzmi to standardowo, ale niemal każdy z przypadków jest okraszony odpowiednią dawką brutalności czyli tak jak powinno być w końcu to najgorsi z najgorszych. Musę też pochwalić osobę odpowiedzialną za casting bo doskonale wybrała tych psycholi m.in. Theo Rossiego znanego z Sons of Anarchy. Niestety pogoń za nimi nie jest emocjonująca. Idziemy z punktu A do B, od jednego miejsca zbrodni do drugiego, sprawdzamy jego przeszłość by w końcu go złapać lub zabić. Niestety nie czuć też, że akcja dzieje się w San Franisco. Za mało charakterystycznych obiektów i pięknych widoczków. Wyjątkiem jest ostatni odcinek gdzie wykorzystano charakterystyczne ukształtowanie terenu miasta i dano nam efektowny pościg znany z wielu filmów akcji choćby z The Rock.



Najlepszym elementem serialu jest muzyka. Wiedziałem jednak że na to nie będę narzekał odkąd zobaczyłem nazwisko kompozytora. Michael Giacchino to uznana marka nie jednokrotnie współpracujący z Abramsem. To właśnie on odpowiada za udźwiękowianie w Lost, Fringe, Alias, Undercovers, Mission Imposible III, Star Trek czy Cloverfield. Mamy tu charakterystyczne niepokojące brzmienia z nutką tajemnicy. Może nie zapadają one w pamięci, ale doskonale budują nastrój.


Największą wadą tego serialu jest to, że był on reklamowany jako mystery drama. Zamiast tego dostaliśmy średnio wykonany procedural z nutką tajemnicy. Największym zarzutem jest jego przewidywalność i naiwność w niektórych kwestiach. Bohaterowie są sztuczni, brak im charyzmy i chemii między nimi do tego wypowiadają oni oczywiste kwestie takie jak "Nie uciekniesz mi!". Serial mógłby być dobry gdyby te trzynaście odcinków pierwszego sezonu upakowano w pięciu. Chyba nie tylko ja odniosłem takie wrażenie bo oglądalność systematycznie spadała z tygodnia na tydzień co zaowocowało anulowaniem produkcji. Z pewnością nikt nie będzie płakał po tym serialu bo i nie ma po czym. Cliffhanger jest, zakończenia brakuje czyli nie ma co zabierać się za ogląanie. Ja go odradzam z całego serca, już nawet głupiutkie The Event mi się lepiej oglądało bo przynajmniej mieli tam jakiś pomysł. Niech was nie zwiedzie nominacja Critics’ Choice Television dla Najbardziej ekscytującego nowego serialu. Na pewnie nie będziecie z podekscytowaniem przeżywać nowych odcinków. Już chyba lepiej powtórzyć sobie którąś ze starszym produkcji Abramsa, a nóż odkryjecie coś co przeoczyliście podczas pierwszego oglądania.


OCENA 3/10


+ niezłe flashbacki i klimat więzienia


+ ciekawi i brutalni zwyrodnialcy


+ muzyka


- zmarnowany potencjał


- tylko procedural


- bohaterowie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz