niedziela, 17 czerwca 2012

Person of Interest S01 - Ghost in the machine


Jesteśmy obserwowani. Każdy nasz krok śledzą setki kamer, rząd zbiera dane o naszej aktywności w sieci, wyciągi z kart kredytowych, rozmowy telefoniczne i skrupulatnie rejestruje nasze położenie. Nawet najdrobniejszy szczegół nie umknie wszechpotężnej maszynie. Nieustannie nas szpieguje, a prywatność nie istnieje. Wszystko to w ramach walki z terroryzmem, by nie dopuścić do kolejnego zamachu i powtórki koszmaru z 11 września. Maszyna jednak widzi wszystko, najdrobniejsze sieci powiązań, potrafi przewidzieć  nie tylko akty terroru, ale również morderstwa i śmierci zwykłych obywateli. Rząd jednak uznał je za nieistotne i nie ingeruje w nie. Dlatego działają oni - mściciela Nowego Jorku.


Pomagają potencjalnym ofiarą i walczą o sprawiedliwość w mieście. Jest ich tylko dwoje - Harold Finch i John Reese. Ten pierwszy jest twórcą maszyny. Ma z nią kontakt i dostaje od niej numery ubezpieczeniowe ludzi w potrzebie. Wiele więcej nie wiemy. Jest on skryty, trzyma wszystko w tajemnicy. Jak go określa drugi główny bohater - ekscentryk, ale gdyby nie był tak bogaty to zwykły dziwak. Geniusz komputerowy, znajdzie wszystkich i wszystko jeśli istnieje w formie cyfrowej. Z czasem nawet pracuje w terenie, ale nie radzi sobie tak dobrze jak za biurkiem. Postać ta da się lubić i intryguje za razem. Użycza jej twarzy Michael Emerson czyli nie zapomniany Ben z Losta. I praktycznie mamy tutaj niemal identyczną postać - tajemniczy i pewny siebie. Nie zdradza do końca swoich zamiarów. Nawet styl gry aktorskiej nie został zmieniony, ale to dobrze bo pasuje to do odgrywanej postaci. Drugi z nich to były żołnierz i agent CIA. Zszokowany wydarzeniami z 2001 roku postanawia poświecić życie państwu i nie dopuścić do powtórki. Posiada niezachwiany kompas moralny - pomaga potrzebującym, ale też jest bezwzględny wobec tych którzy dopuszczają się zbrodni. Świetnie wyszkolony, doświadczony przez życie i o wyglądzie Jezusa z Pasji, a raczej Jima Caviezela. Oszczędny w mimice, rzucający od czasu do czasu żartami po których pojawia się uśmiech, ale nigdy nie wybucha śmiechem. Wiecznie opanowany i w garniturze. Jak każdy bohater posiada historię która go przedefiniowała raz czy dwa. Stoczył się, ale też potrafił podnieść. Teraz znalazł nowy sens w życiu i pomaga innym tak jak on tego chcę, nie jest ograniczony przez rząd i robi to co potrafi najlepiej.



W stałej obsadzie jest jeszcze dwójka aktorów, ale działają oni na uboczu, raczej w tle głównych wydarzeń. Na początku nie wiedzą co się dzieje, dopiero z czasem biorą aktywny udział w śledztwach prowadzonych przez główny duet. Sytuacja zmienia się ok. 10 odcinka, ale warto na to czekać bo od tego momentu ci bohaterowie odgrywają coraz większą rolę. Pierwszą z tych postaci jest Lionel Fusco (Kevin Chapman, również parę odcinków Lost) skorumpowany glina, który jest zmuszony przez Reesa zostać jego wtyczką w policji. Raczej mało rozgarnięty, typowy detektyw widziany w wielu produkcjach. Jak się potem okazuje nie jest on wcale taki zły, ma syna o którego dba i w gruncie rzeczy gdyby nie kilka złych wyborów które podjął mógłby być zasłużonym detektywem i chlubą Nowojorskiej policji. Oczywiście dzięki kolejnym sprawą wszystko to co dobre w nim się uwypukla i odgrywa on nie małą rolę w zniszczeniu pewnej mafii. Standard. Jest również pani detektyw Joss Carter. Wzorowy glina, również posiadająca potomka i nowa partnerka Fusco. Wie co jest dobre, a co złe, nie toleruje samozwańczych stróży prawa, uważa ich za zagrożenie i dlatego ściga tajemniczego człowieka w garniturze. Nie będzie wielkim spoilerem jeśli napiszę, że z czasem zacznie mu pomagać mimo że do końca nie zaufa mu. Ciekawie też wypada sprawa z jej parterem - obaj pracują do Reesa, ale nie mają o sobie pojęcia co prowadzi do ciekawego napięcia między nimi. Carter jest odgrywana przez Tarajie Hensone. Tak jak Emerson i Chapman nie są to piękni ludzie z okładek kolorowych magazynów. Grać za to potrafią i to jest przecież najważniejsze. Hensone niedawno została nominowana do Oscara za drugoplanowa rolę w Ciekawym przypadku Benjamina Buttona, Emerson zdobył dwie statuetki Emmy, a Caviezel został doceniony za rolę w Pasji i The Prisoner przez co ugruntował swoją pozycję na aktorskim gruncie.


Person of Interest jest proceduralem. Nowoczesnym, ale proceduralem co trzeba głośno napisać. W końcu stacja CBS robi produkcje tylko tego typu. Czy to dobrze czy źle nie wiem, to zależy od odbiorcy, ale czujcie się ostrzeżeni. To nie jest serial dla każdego. Co tydzień dostajemy nowy numer, którym nasi bohaterowie muszą się zająć (nie wiedzą tylko czy jest to sprawca czy ofiara), tak jak w CSI czy NCIS - nowy odcinek to nowa sprawa. Jednak mamy XXI wiek i to już widzom nie wystarcza. Praktycznie w każdym odcinku  pojawia się któryś z powracających wątków - polowanie Carter, tajemniczy Elias przejmujący władzę w półświatku NY, praca Fusco pod przykrywką, odkrywanie tajemnicy maszyny wraz z przeszłością Fincha lub Johna, śledztwo CIA czy śledztwo FBI. Jest tego trochę. Jakby tego było mało dostajemy również flashbacki (by pokazać rok przesuwamy się po linii czasu, a nie dostajemy zwykły napis dajmy na to 2007), odkrywające przeszłość bohaterów. Są też postacie powracające - Zoe Morgan czyli jeden z poprzednich numerów, partnerka Reesa w flashbacków z pracy w CIA, tajemnicza hakerka Root czy wszelkiej maści detektywni, policjanci, agenci lub też rodzina i przyjaciele. Jest tego dużo przez co mamy wrażenie ciągłości historii. Niestety nie jest tak różowa. Większość tych wątków w S01 została tylko zaczęta i praktycznie nie ruszyła z miejsca. Również z powodu ich tak dużego nagromadzenia jest pewien chaos. Raz wraca do Johna przeszłość z CIA, ba w następnym odcinku porzucić ten wątek, dostać zapychacz, a następnie dowiedzieć się czegoś o Finchu. Za bardzo to wszystko rozwleczone, brak wrażenie ciągłości. Liczę, że zostanie to poprawione w przeszłości. Nie zrozumcie mnie źle, jestem zwolennikiem tajemnicy w serialach, porzucenia wątków by widz mógł pokombinować co dalej z tego może wyjść, ale tutaj mamy za mało informacji do tego. Zdecydowanie lepiej by wyglądały kilkuodcinkowe historie, kończone cliffhangerem i potem skakanie między nimi. Ostatnio w Nikicie czy dawniej w 24 idealnie to działało. Brakuje mi też więcej głównych bohaterów, w szczególności postaci kobiecych. Cztery osoby w stałej obsadzie to za mało. Liczę, że kolejny sezon przyniesie zmianę co wprowadzi trochę dynamiki do już utartych interakcji.



Do odcinków nie można się wiele przyczepić. Scenarzyści próbują nas zaskakiwać, a ogromnym plusem jest to że nigdy nie wiadomo czy wylosowany numer jest ofiarą czy sprawcą. Przeważnie jednak jest tak, że im bardziej wygląda na ofiarę okazuje się, że to potem jego będzie trzeba gonić. Jednak kilka razy jesteśmy pozytywnie zaskoczeni. Praktycznie co odcinek John śledzi numerek, a Finch informuje go o tym co nowego odkrył i co się dzieje. Dla tego też najciekawsze epizody to te które łamią ten schemat np. uwiezienie w budynku opanowanym przez gang, ochrona dziecka, kradzież tożsamości czy praca pod przykrywką w grupie przestępczej. Co ciekawe trafił się nam nawet polski odcinek z mafią pruszkowską. Wszystko to zostało okraszone całkiem niezłymi występami gościnnymi. Pozwolę sobie na wyliczankę - Natalie Zea (Justifed), William Sadler (m.in. Roswell), Brett Cullen (Goodwin z Lost), Ruben Santiago-Hudson (Castle), David Costabile (Gale z Braeking Bad), Michael Cerveris(Septemper z Fringe), Tim Guinee (choćby Stargate), Enrico Colantoni (Veronica Mars) czy Enver Gjokaj (Dollhouse). I to tylko z pierwszych siedmiu odcinków! Mam olbrzymią frajdę oglądając znanych mi serialowych aktorów w innych dla nich rolach. Mógłbym tak jeszcze wymieniać, ale pozwolę sobie tylko na najważniejsze z mojej perspektywy nazwiska - Dale, Margolis, Regan, Zays i moja ukochana Amy Acker.


Aktorzy drugoplanowi to nie wszystko co przykuwa w odcinkach. Jest też akcja. Sporo jej, dynamiczne i brutalne walki, w stylu Jasona Bourne'a z masą dźwigni, nie spektakularne i efektowne, ale skuteczne w swojej prostocie. Mamy też dużo strzelania, głównie w kończyny bo przecież bohater ma swoje zasady, i wybuchów. Nie raz samochód wyleci spektakularnie w powietrze. Czasem to trochę przerysowane i komiksowe (ba nawet jest odniesienie do tego w samych serialu), ale dające masę radochy. Co ważne John nie posługuje się cały czas jednym pistoletem czy karabinem, a często zmienia arsenał w zależności od potrzeb. Strzelba, snajperka czy granatnik. Różnorodność jest przez co nie możemy narzekać na nudę.



Muszę też pochwalić styl serialu. Nie jest to kolejna lekka produkcja z kolorowym miastem i dowcipami rzucanymi co scenę. Nowy Jork nie zachwyca nas pięknymi widokami i poetyckim przedstawieniem jak to ma miejsce np. w White Collar lub Castle. Tutaj sprawia on wrażenie miasta okrutnego, majestatyczny chłód tak bym to ładnie nazwał. Mamy brudne uliczki i podejrzane speluny. Korupcja jest wszechobecne, a my mamy wrażenie, że to nie politycy i stróże prawa rządzą miastem tylko gangsterzy. Dla podkreślenie chłodu i obojętności i tym samym uwydatnienia nieustannego wzroku maszyny mamy widoki z wszelkiej maści kamer obserwujących obywateli. Wielki Brat czuwa w wielkimi niegościnnym mieście. Miasto jest kolejnym bohaterem serialu. Poznajemy kto nim rządzi, niebezpieczne dzielnice i i bohaterów którzy próbują w nim przetrwać. Skoro mówię o stylu to wspomnę o producentach którzy odcisnęli piętno na serialu - Abrams i Nolan. Dzięki JJ mamy wrażenie wielkiej konspiracji, wszechobecnej tajemny i tej odrobinki sci-fi. Jonathan funduje nam realizm Mrocznego Rycerza zarówno w formie jak i treści. Te dwie koncepcje idealnie do siebie pasują.


Autorem ścieżko dźwiękowej jest Ramin Djawadi, który nam na swoim koncie score do Prison Break czy ostatnio odwala rzemieślniczą robotę w Game of Thrones. Tutaj jednak nie mam mu nic do zarzucenia. Muzyka idealnie oddaje nastrój, dokładnie pasuje do tego co dzieje się na ekranie. Elektroniczne dźwięki pasuję do chłodnej stylistyki serialu i motywu maszyny. Do tego jeszcze można usłyszeć kilka znanych i dobrych kawałków jak I'am Afraid of Americans Davida Bowie czy kilka numerów Massive Attack.


Serial zakończył się cliffhangerem. Niespodziewanym, ale nie zmieniającym całego serialu. Zapewne po pilotowym odcinku S02 wszystko wróci do status quo z poprzedniego sezonu. Nie zmienia to jednak faktu, że chcę zobaczyć dalszy ciąg tej historii. Liczę jedynie na poprawę. Na razie serial jest dobry. Nie mogę się przyczepić do tego co jest, większość zarzutów tyczy się tego czego nie ma. Trochę nie rozumiem tych zachwtów jakoby był to najlepszy serial tego roku. Jest dobrze, ale bez rewelacji. Revenge o wiele bardziej mnie wciągnęło. Tutaj brakuje mi ciągłości historii i większej ilości informacji dzięki którym można by pogłówkować co się wydarzy za ileś tam epizodów.


OCENA - 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz