wtorek, 10 lutego 2015

Serialowe podsumowanie tygodnia #123 [02.02.2015 - 08.02.2015]

Kryzys nadchodzi znienacka. Nie proszony, frontowymi drzwiami, bierze we władanie człowieka. Raz trwa tydzień, innym razem dwa miesiące, nikt nie wie na ile psubrat się uczepi. Tym razem padło na mnie. Nie mam ochoty na seriale, nie czerpię z oglądania tej samej przyjemności co kiedyś. Nawet nie chcę mi się włączać kolejnych odcinków poza niektórymi wyjątkami. Również newsy przestały mnie interesować. Pierwszy zwiastun Daredevil podsumowałem prostym "może być fajne", a zapowiedź serialowej adaptacji Legend of the Zelda od Netflix zasłużyła na komentarz "niech robią". Prawie 30 minutowej zapowiedzi nowej serii Game of Thrones jeszcze nie obejrzałem nie mówiąc już o powrocie The Walking Dead i premierze Better Call Saul. Źle ze mną, ale nie tragicznie. To nie pierwsze i nie ostatnie zniechęcenie. Ochota na seriale wróci sama, nie ma co się przejmować chwilową zapaścią. Oglądać będę oglądał dalej i liczę, że szybko odzyskam radość, którą od tylu lat czerpie z tego nałogu. A może potrzeba mi odtrutki na zalew średniaków? Trzeba szybko znaleźć rozwiązanie tego palące problemu. Jakieś rady? 

SPOILERY

Arrow S03E12 Uprising 
Chciałbym by Arrow był dobrym serialem. The CW udało się stworzyć komiksowo-serialowe uniwersum, scenarzyści wpadają na udane pomysły, a czasem można popatrzeć na niezłe walki. Nawet niektóre postacie da się lubić. Dlatego tak mi przeszkadza, że jest to zły serial. Nie średni, nie guilty pleasure, nie odmóżdżacz. to zwyczajnie zły tytuł, którym zajmują się ludzie zbyt pewnie swoich niewielkich umiejętności. W tym odcinku było na przykład mnóstwo dialogów o niczym. Bohaterowie mówili o śmierci, rozstrzygali moralne dylematy, było coś o honorze, gniewie, wyrzutach sumienia. Wszystko to niezwykle płaskie, bez wyrazu i sensu. Nawet nie pasujące do wydarzeń z serialu. Wszyscy zarzucają Merlynowi, że jest zły, że zabija, a on opowiada Olliemu jakie morderstwo ma konsekwencję. Tylko czemu wszyscy zapominają, że Oliver też jest mordercą?! Nikt na ten temat się nie zająknął, a to ważny element serialowego Green Arrowa.

To o czym piszę wcale nie było najgorsze. Najgorsza jest serialowa rzeczywistość, wręcz rażąca po oczach. W pewnym monecie nawet szeroko otworzyłem oczy i udawałem, że nie wierzę w to co oglądam. Chodzi o Glades. Już sposób dzielnicy przez Bricka był wystarczająco głupi, ale tutaj jest gorzej. Mamy posterunek policji opuszczony przez funkcjonariuszy. Opuszczony w pośpiechu, zostawili całe wyposażenie, dokumenty i broń. Wszystko co może przydać się gangsterom. To nawet nie jest głupie, to jest... sam nie wiem jak mam to nazwać... Dalej mamy tytułowe powstanie. Zamieszki wybuchają tylko dlatego, że bohaterowie wpadają na genialny pomysł, że społeczność ma wystarczającą siłę by obalić tyrana. Przecież to tak nie działo, zamieszki powinny być od samego początku. Protesty, niepokoje społeczne, pokazanie zwykłych obywateli. Zamiast tego pokazano rozmowę w telewizji, która nie miała żadnego sensu. Jednak było jeszcze gorzej. Bo jak widać zawsze może, nawet gdy jesteś zakopany 4 metry w mulę, możesz osiągnąć niższy poziom. Scena powstanie i zachowanie gangsterów. Pytanie za 100 zł - co robi uzbrojony gang gdy atakują go ludzie uzbrojeni w pałki, a boss daje znak by ich wykończyć? A. Otwierają ogień z broni automatycznej i koszą wszystkich. B. Zaczynają się bić na gołe pięści? Logika podpowiada pierwsze. Serial oczywiście wybiera drugą opcję. I jak ja mam czerpać przyjemność z oglądania skoro zamiast budować wiarygodną historię scenariusz nie trzyma się kupy, a wiarygodność świata nie istnieje?

Jednak było kilka fajnych momentów. Tatsu przewija się w tle i są sygnały jej wizyty w Starling City. Co jest dobre bo przydałaby się w końcu bohatera nie uwikłane w romanse z głównym bohaterem. Jest też nadchodzące szkolenie Olliego od Merlyna. Tego nie mogę się doczekać. Felicity - oddala się od Olivera. Zupełnie do niego nie pasują i kibicuje by skończyli już tą romansową farsę. I na koniec brawa dla Lance'a za scenę z Harperem. Chciałbym by później okazało się, że on jednak wie kto jest Arrowem i tylko zgrywa niekompetentnego detektywa. Taka mała powtórka z komiksowego Injustice i Jima Gordona.

OCENA 2.5/6

Banshee S03E04 Real Life Is the Nightmare
Banshee umie przeciągać sceny i wątki na przestrzeni odcinka w taki sposób, że nie czuć znużenia. Zaczęło się od konfrontacji Lucasa i Siobhan (kapitalnie nakręcona!), ale na jej ostateczny wynik trzeba było czekać do samego końca. Symbolicznie poprzez kręcenie gwiazdką szeryfa zasygnalizowano małe trzęsienie ziemi i zmiany u postaci i na tym opierał się głównie ten odcinek. Mam tylko nadzieje, że najważniejsza rewelacja czyli Siobhan znająca prawdę o szeryfie, nie zostanie usunięta już w następnym odcinku bo cliffhanger wskazuje na mnóstwo akcji i nisko latających kul co proporcjonalnie zwiększa szansę na trupa.

Pierwszy raz podobały mi się sceny z Hopwellami. Nawet te z Gordonem. Najciekawiej było jednak u pań. Carrie dalej przeżywa kryzys, nie daje sobie rady z dzienną pracą i od czasu do czasu musi zaszaleć w klubie. Jej jazda na motocyklu i ucieczka przed policją pokazała ile frajdy daje jej adrenalina i niezbyt nadaje się do życia mężatki. Co powoduje u niej wyrzut sumienia. Zmienia się również Deva. Wzięła sobie nauki ojca do serca i idzie w ślady matki przeprowadzając swój pierwszy skok. Nieporadny, ale zaskakująco udany. Nie mam pojęcia gdzie ten wątek ją zaprowadzi jednak chcę to oglądać.

Nie da się zaprzeczyć istnienia niesamowitej chemii między Hiobem, a Sugerem gdzie z wszystkich dialogów aż iskrzy. Dlatego szkoda, że działają bardzo na uboczu głównych wydarzeń. Tak bardzo, że zapomniałem po co włamywali się do firmy.

Dwie sceny akcji to popis ekipy reżysersko montażowej. Ta na autostradzie nie pozwalała oderwać wzorku. Dwa pędzące na siebie samochodu i migawki na twarze osób znajdujących się w autach. Ich panika i pewność, gemma emocji. I wiszące w powietrzu pytanie co się wydarzy. A potem efektowna kraksa i dobicie rannych Ja wiem, że przemiana Rebekki w socjopatyczną morderczynię jest naciągana, ale jakże przyjemny duet stanowi z Burtonem. Starcie Lucasa z Proctorem było bardziej konwencjonalne, ale dalej w duchu Banshee. Brutalne, długie i pomysłowe bo przy użyciu najróżniejszych sprzętów (torebka z gwoździami prosto w ryj!) z bohaterami ledwo trzymającymi się na nogach, a potem ledwo ruszającymi się. Ozdobą były efekty dźwiękowe gdzie wyostrzono odgłosy wszystkich uderzeń. Szkoda, że musieli się w końcu przestać bić.

OCENA 5/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E25 Life's a Masquerade (1)
Pierwsza połowa odcinka zaskakująca dobrze rozpisana. Dużo elementów komediowych, które autentycznie śmieszyły w stylu znanym bardziej z sitcomów niż wcześniejszego campu. Przynajmniej przez większość czasu. Do tego odlschoolowe przebrania bohaterów (Billy jako Sherlock!) i własne sceny dla Czachy i Mięśniaka (dwa Elvisy!). Dobrze się bawiłem nawet gdy pojawił się potwór tygodnia bo zapowiedziano bardziej złożoną historię - nadejście Super Kitowca. I szkoda, że ten wątek został zaledwie  muśnięty i powinien zostać rozwinięty dopiero w drugim odcinku. Zamiast tego było standardowe starcie z potworem i pomoc Tommy'ego, który dalej robi za support. To dalej rozczarowuje. Żałuje, że nie rozpisano tego lepiej. Było tak odtwórczo, że nawet zdarzyło mi się przysnąć podczas finałowej walki co uważam za ewenement. Mimo wszystko jak na standardy MMPR odcinek oceniam pozytywnie.

"It's time for molecular transmutation" Billy Cranston

OCENA 3/6

Person of Interest S04E13 M.I.A. 
Ciąg dalszy poszukiwań Shaw i serial dalej nie zawodzi. John i Root stanowią duet, który nadzwyczaj dobrze do siebie pasuje. Udana współpraca przez cały odcinek, wzajemne zrozumie i cel napędzany wspólną motywacją. Tylko jak długo to potrwa i kiedy zacznie między nimi dochodzić do różnicy zdań? To nieuniknione i nastąpi prędzej niż później. Opowieść Root o kocie Schrodingera doskonale oddawała zaistniałą sytuację. Wielkie pytanie co stało się z Samanthą. Żywa czy martwa? Byłem pewien, że odcinek skończy się bez odpowiedzi na to pytanie, tylko by podręczyć widza. Dręczeni będą jednak tylko bohaterowie. My wiemy, że wpadła w ręce Greera, ale bohaterowie dalej żyją w nieświadomości. Najciekawiej wpłynie to na Root bo jej bogini pierwszy raz wystawia ją na próbę. Teraz czekać na kolejne wątpliwości i otwarty konflikt z bogiem.

Małe miasteczka przeważnie nigdy nie są normalne w serialach. Takie było Maple. Jednak to nie ludzie skrywali tu tajemnicę tylko Sztuczna Inteligencja prowadziła swój mały eksperyment na ludziach. Pierw ich uszczęśliwiła, pokazała możliwość idylli, a potem zburzyła tą iluzję. Samarytanin uczy się ludzi na swój sposób, metodą empiryczną. I zapewne nie robi tego bez powodu. Tylko czekać aż zacznie wprowadzać kontrolę na szerszą skalę. Przerażająca wizją, ale jakże pożądana w tym serialu.

W Nowym Jorku kolejny numer. Tym razem polowanie na Dextera. Zwyczajnego faceta, który na prawdę jest mordercą. Nic wciągającego i pewnie byłoby dużo nudniej gdyby nie powrót Silvy. Zawsze się ciesze gdy powracają stare numery w większej roli, urealnia to świat serialu. Mam tylko nadzieje, że nie zrobią z niej zastępstwa Sam lub Carter. Od czasu do czasu się może pojawiać, ale średnio widzą ją jako jedną w głównej obsadzie. Sprawa tygodnia przy okazji miała wpływ na Fusco, który również przeżywa odejście Sam. Fajnie, że każdy z bohaterów inaczej reaguje na jej stratę.

OCENA 4.5/6

The 100 S02E11 Coup de Grâce
Jeden odcinek, dwa główne wątki i końcówka, która błyskawicznie nadeszła. Tak dobrze się to oglądało. Sam nie wiem co mi się bardziej podobało - wycieczka Bellamy'ego po Mount Wheather czy kolejne spięcia u Skye People.

Wciąż jestem pod wrażeniem jaki ten serial jest brutalny i jak mu daleko do innych tytułów The CW. Jest też świetnie nakręcony. Scena z odkażanie, pełna chaosu z przesadzonymi zbliżeniami pozwoliła się wczuć w odcinek już od pierwszych minut. Potem była jeszcze brutalna walka w Górze. Bardzo brutalne, skalpel, krew, duszenie przeciwnika i zaglądanie mu w oczy. Jak to się oglądało! Z innych detali podobały mi się filtry obrazu (prosty zabieg, a działa) i dźwiękowe gdy np. rozmowa odbywała się za drzwi. Oglądałem i jak głupi uśmiechałem się z zadowolenia.

Jednak reżyseria to miły dodatek do opowiadanej historii. Bellamy dostał się tam gdzie chciał. Prawie, bo początkowo siedział w klatce. Mimo wszystko udało mu się nawiązań bliższe znajomości z Ziemianką i Mają. Co on by biedak zrobił bez kobiet wokół niego. Przedzieranie się przez Górę w poszukiwanie bliskich było wciągające bo czekało się aż coś się spieprzy. I wygląda na to, że jeszcze trzeba odrobinę poczekać. Zamiast tego bohaterowie byli torturowani psychicznie. Maya zdradza swoich ludzi i ma z tego powodu wyrzuty sumienia, widać, że nie jest to dla niej łatwe. Bo jaka ją czeka przyszłość jeśli jej ludzie przegrają? Bardziej jednak dostaje się Bellamy'emu. W tym świecie śmierć ma konsekwencja. Można się pozbyć ciała, ale odebranie życia na tym się nie kończy. Może i naiwne było spotkanie z dzieckiem swojej ofiary, ale jako element scenariuszowy mający uświadomić bohaterom, że nie walczą z rządnymi krwi złoczyńcami się sprawdził. I ogromnie jestem ciekaw jak sobie poradzą po wojnie gdy "dobrzy" wygrają.

W międzyczasie w Górze doszło do zamachu stanu w dość kameralny sposób. Syn przejął władzę bez rozlewu krwi. No, nie ich krwi. Podoba mi się hipokryzja starego Walleca. Nie ma nic przeciwko wykorzystywania krwi Grounders, ale już Sky People wzbudzają w nim wyrzuty sumienia co jest odrobinę absurdalne. Synalek nie ma tych skrupułów. Nowe pokolenie, nowe zasady. Jednak przy całej diaboliczności Górali można ich zrozumieć. Bo robią wszystko by chronić swoich ludzi. Nie są groteskowym przeciwnikiem, którego można pokonać. Ta wojna dobrze się nie skończy, ktokolwiek i jakkolwiek wygra.

A właśnie wojna. Podoba mi się jej sposób prowadzenia. Już to chwaliłem, ale nigdy za dużo ciepłych słów dla serialu, który daje mi tyle frajdy. Nie tylko nowi sojusznicy nie dogadują się co do sposobów prowadzenia walki, ale przywódcy Arki również. Ale dlatego, że jeszcze nie rozumieją tego świata. Przecież Abby jest na razie tylko gościem, plącze się jak dziecko w mgle z moralnością nieprzystającą regułą świata. Górale za to mają jasny cel, są zdeterminowani i gotowi do walki. Ciągła obserwacja, zwiad i akcję zaczepne. Prosty cel - wyeliminować wrogich przywódców.

W Camp Jaha działo się nie wiele. Clarke odgrywa liderkę, zdobyła już uznanie Grounders, ale jej matka wciąż widzi w niej dziecko. I bardzo się myli. Co powoduje kolejne spięcia. Konflikt tych dwóch kobiet jest cudownie prowadzony, nie da się kibicować tylko jednej z nich. Jednak wracając do Clarke - trochę rozczarowało mnie jej szybkie zwątpienie w powodzenie misji. Widać, że jej twardość w większości jest tylko na pokaz, wciąż zachowała w sobie pewną słabość. Której pewnie wkrótce się pozbędzie. Dobrze, że ma przyjaciół którzy są w stanie wskazać jej właściwą drogę gdy zbłądzi.

Na koniec słówko o Octavii. Nie dostała własnego wątku, był jedną z kilkunastu postaci w tle, ale i tak odcinek pokazał jej zmianę wynikającą z decyzji podjętej w poprzednim epizodzie. Zbliżyła się do Grounders, upodobnia się do nich i tylko czekać aż jej lojalność będzie testowana przez Kane'a lub Indrę.

OCENA 5/6

The Flash S01E12 Crazy For You
Scenarzyści The Flash chyba za dużo oglądają Arrow bo ten odcinek pod wieloma względami przypominał serial-matkę. Niestety. O ile jeszcze polowanie na teleporterkę było znośne (nie licząc kolejnie źle napisanej postaci kobiecej) bo były sceny akcji, kilka komediowych i sceny rodzinne momentów tak pozostałe elementy odcinka mocno niedomagały. Choćby Catlin. O tej postaci mało wiadomo, ale można wyróżnić kilka najważniejszych cech jak miłość do Ronniego czy naukowy umysł. Dlatego jej decyzja o zrezygnowaniu z narzeczonego jest nielogiczna. Zwłaszcza po tym gdy odkryła, że w połączył się z innym człowiekiem przez co zachowuje się inaczej. Zamiast spróbować znaleźć sposób by go rozdzielić ona pogodziła się z tym. Pijackie sceny pominę, były zwyczajnie żenujące.

Tydzień temu pisałem, że wolałbym zobaczyć więcej scen z Cisco i Hartleyem. Prośby zostały wysłuchane i się rozczarowałem. Ogłupianie postaci by historia poszła do przodu i mnóstwo ekspozycji. Tylko czekałem gdy to się skończy.

Czy tylko mnie strasznie razi więzienie dla metaludzi? Wydaje mi się strasznie nieludzkie. Małe cele, 2,5x2x5m, bez łóżek i kibelka. To to sadyzm. Chyba za dużo wymagam od seriali The CW skoro zwracam uwagę na takie detale.

Barry znalazł sobie love interes przez co zapalają mi się czerwone lampki ostrzegające przed scenami z Iris. Która będzie MUSIAŁA zdać sobie sprawę, że jednak czuje coś dla Barry'ego. Jak ja nie lubię miłosnych wątków w Arrow/The Flash...

OCENA 3.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz