poniedziałek, 22 maja 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #231 [15.05.2017 - 21.05.2017]

SPOILERY

American Gods S01E03 Head Full of Snow
Nie potrafię polubić American Gods tak bardzo jakbym chciał. Zachwycam się stroną wizualną i grą aktorów, czasem śmieję, a innym razem myślę nad wypowiadanymi słowami. Brakuje mi tylko historii. Ten odcinek to bardzo ładna seria widokówek. Kilka mikropowieści nie wnoszących wiele do głównej historii. Może to i rozstawianie szachów, ale bardzo nudne. Serial w niemiły sposób igra z widzem próbując za dużo opowiedzieć przez co całość jest zbyt rozwodniona. Złapałem klimat w pierwszym odcinku, teraz chcę się wgryźć w mięsko. Nie muszę poznawać całego panteon upadłych bogów żyjących w Ameryce. Wolę więcej o Cieniu i Wotanie. Ich chemia jest niesamowita i powinno właśnie tego być więcej. Mam też problem z ważnością opowiadanej historii. Stawka gdzieś uciekła z horyzontu. Nawet cliffhanger z 1x2 został bardzo szybko rozwiązany. I mimo tych narzekać przez większość odcinka byłem oczarowany wizualną stronę. Pośmiałem się, wzruszyłem i wciągnąłem. Przydałby się ktoś kto równoważyłby artystyczne ambicję Fullera i Slade'a.

OCENA 4/6

Into the Badlands S02E09 Nightingale Sings No More
Coraz bardziej martwię się wizją twórców na przyszły sezon. Wszystko wskazuje, że Wdowa będzie główną antagonistką, a ja nie mam zbytnio ochoty oglądać kolejnych starć z baronami. Zraziła do siebie Sunny'ego, Benjie nie pała do niej sympatią, a Tilda wreszcie skonfrontowała się z matką. Minevra zazwyczaj była postacią szarą z nie do końca zdefiniowaną moralnością. Ten odcinek popchnął ją w stronę Quinna i zaczęto coraz bardziej sugerować, że jej działania są wynikiem chęci władzy. Co trochę jest sprzeczne z opowieścią Benje. Wciąż jednak liczę, że po usunięciu Quinna serial skupi się na wątku Azry i demonicznych mnichów.

Mogę narzekać na obecną pozycję Wdowy w serialu, ale jej walką z Tildą będę się zachwycał. Najlepsza tego sezonu? Całkiem możliwe. Efektowna, brutalna i troszkę wzruszająca. Jakby dwie kobiety nie chciały się znaleźć w tym miejscu, ale słowo się rzekło, a do konfrontacji dojść musiało.

Ogólnie odcinek był bardzo dobry. Ładnie skonstruowana paralela do naszego świata (terroryści atakujący obozy dla uchodźców), budowanie napięcie i sprawne korzystanie z precyzyjnie rozstawionych pionków. Nie mogę się doczekać finału.

OCENA 4.5/6

Prison Break S05E07 Wine-Dark Sea
Początek sezonu oglądało się z pewnym zainteresowaniem. Akcja pędziła, staży bohaterowie wywoływali uczucie nostalgii, trafiało się też kilka zabawnie absurdalnych motywów. Był też postęp fabularny. Czuło się, że historia dokądś zmierza. Im bliżej końca tym gorzej, zwłaszcza z historią.

Odcinek zaczął się w Jemenie, bohaterowie trafili na Kretę, by na końcu znaleźć się u wybrzeży Algierii podczas gdy Sarah przeleciała do Grecji i z powrotem.  Działo się dużo. I bardzo bezsensu. Brakowało tutaj napięcia i takiego detalu jak historia.  Olbrzymi chaos utrudniał odbiór całości. Jakby ktoś stwierdził, że im większy dystans przebędą bohaterowie tym odcinek będzie lepszy.

Zawodzi też narracja dla całego sezonu. Bohaterowie są wprowadzani na ślepo. Ty i Wip nie odgrywają w fabule żadnej istotnej roli i można by ich zastąpić randomami. Historia Jackoba i Sary to jeden wielki bullshit z niepotrzebnym ogłupianiem postaci. Jest też T-Bag. Czy raczej go nie ma. Pokazał się, fanom zrobiło się dobrze i zniknął. Za późno ujawniany jest plan Michaela, a główna intryga to kupa łajna z agentami CIA kręcącymi się bez sensu. Nie o takiego Prison Break nie podpisywałem petycji.

Czy coś się udało? Kilka rzeczy. Nostalgia znowu zadziałała i fajnie było znowu zobaczyć Sucre. Kilka scen z Wipem i Lincolnem również należało do udanych. I oczywiście spotkania Michaela z Sarą. Atak komandosów na statek początkowo zapowiadał widowiskową sekwencję akcji by wszystko skończyło się stekiem idiotyzmów z atakiem rakietowym na transportowiec. Bo wiecie, dużo poważniejsze byłby konsekwencje gdyby wpłynął na wody Algierii. 

Inne:
- zaraz, co?! Szmuglowanie ludzi z Jemenu do Grecji na łodzi? Amerykanie dziwnie pojmują geografię i problem migracji.
- Koreańczyk zostaje w jemeńskiej wiosce gdzie odnalazł prawdziwą wolność. Chyba najśmieszniejsza scena sezonu. Mniejsza z tym, że wszyscy zapomnieli o jego tajemniczym znaczeniu dla Micheala.
- sorry, powyższe nieaktualne. Dużo zabawniejsza była Sara nosząca na co dzień pierścionek wart 125 tysięcy dolarów. Co najmniej tyle!

OCENA 2.5/6

The 100 S04E12 The Chosen
W drugim sezonie The Expanse jest scena gdy część ludzi poświęca się by garstka mogła wejść na statek i przeżyć. Piękny przykład heroizmu i solidarności społecznej. Wybierają kto ma przetrwać i świadomie godzą się z swoją śmiercią. W The 100 jest podobny problem. Z ponad 400 osób 75% musi zginąć by setka mogła przeżyć. Akty heroizmu były na Arce, teraz nie ma na nie miejsca. Przynajmniej w makro skali. Ludzie byli pewni, że przeżyją i chcą walczyć o to. Racjonalne argumenty do nich nie trafiają, mają już dość oczekiwania na śmierć. Prowodyrem jest Jaha, przywódca potrafiący poświęcić ludzi gdy trzeba, ale też walczący by tego nie robić. On obmyśla plan i gdy ma go egzekwować dochodzi do rozmowy z Kanem. I kto by się spodziewał, racjonalne argumenty go przekonują. Zamiast walki i niepewnej przyszłości wybiera honorowe przetrwanie. Uśpić ludzi i na podstawie listy Clarke wybrać tych którzy mają przetrwać. Kto by się tego po nim spodziewał.

Historia w bunkrze była świetnie rozpisana. Niepewność do samego końca i ludzkie dramaty w centrum. Pomagała też całkiem pokaźna grupka statystów by lepiej wczuć się w desperackim klimat. Czuć było złość tych ludzi, zrezygnowanie i chęć życia. Abby była gotowa oddać jedno miejsce bo nie mogła żyć z decyzjami które popełniła. Starszy Miller zamiast wpisać siebie do puli loterii wpisał syna by zwiększyć jego szansę na przeżycie. Ojciec znany z odcinka w którym Clarke tworzyła listę znowu walczył by zostać z synem i znowu odniósł porażkę. Krótkie i wzruszające historyjki przeplatane z obwinianiem się o podjętą decyzję związaną z otwarciem bunkra.

Swój osobisty dramat przeżywa jeszcze Octavia. Przywódczyni ocalałych z przypadku. Wątpi w swoje prawo, ale dzięki wsparciu Indry robi co trzeba. Odcina się od Skaikru bo wie, że nie może nikogo faworyzować. Wygłasza też tyradę, że to nie są wcale jej ludzie. Zabili jej matkę, a przez całe życie musiała się ukrywać pod podłogą. Wypowiedziane na głos słowa ranią ją i nie są do końca prawdziwe przy czym obnażają obłudę i desperację Skaikru. Na końcu dla odmiany mówi  "My people, my responsibility" parafrazując swojego brata. Wie, że trzeba oczyścić bunkier z nieposłusznych i wie, że ona jest za to odpowiedzialna. Przeszła tak długa drogę i wciąż nie znalazła swojego miejsca.

Mniejsza porcja odcinka była poświęcona wyprawie Clarke i Bellamy'ego po Raven. Zbliżająca się fala śmierci i goniący deadline. Czy coś mogło pójść nie tak? Ależ oczywiście. Pierw tubylcy atakują i wybawienie z ręki Echo robiącej wszystko by przetrwać. Potem Clarke poświęcająca swój kombinezon dla Emori by przekonać się o niedziałającej Czarnej krwi. Na końcu pomoc od Monthy'ego i Harper. Wszystko by uratować Raven. Prawie, Murphy i Emori  mają plan zostać w bunkrze Becci, wiedzą że nie będzie dla nich miejsca w głównym schronie. Ostatecznie nikt nie ma szans wrócić do bunkra. Droga się przedłużyła i jest już za późno. Co w takim razie? Desperacka podróż w kosmos na pozostałości Arki. Yeah! Wiele rzeczy może pójść nie tak, ale plan jest. Polecieć w kosmos i przetrwać pięć następnych lat. To byłoby bardzo ładne zwieńczenie serialu który zatacza koło. 

Inne:
- "Deathwave can kiss my ass" - Raven <3
- Echo na zakrwawionym koniu ratująca Clarke i Bellamy'ego. Co jak co, ale kobiety w The 100 potrafią kopać tyłki.

OCENA 5/6

The Flash S03E22 Infantino Street
Co za odcinek. Niesamowite tempo akcji, dobrze rozpisane dialogi, humor i dramat. Nie podejrzewałem, że scenarzyści są jeszcze w stanie tak wciągnąć mnie w historię. Moim największym zaskoczeniem był finał. Gdy byłem pewien, że odcinek zbliża się do końca tak na prawdę zostało jeszcze 10 min. I to jakże ważnych.

Ale po kolei - Snart! Jak to dobrze było znowu zobaczyć Wentwortha Millera w tej roli. Dowcipny i pewny siebie z niesamowitą chemią z Barrym. I trochę szkoda, że nie było odcinka w stylu heist movie. Zamiast tego szybko akcja i naiwne włamanie się do Argus po źródło zasilania. Spotkanie z King Sharkem wyszło dobrze, dzięki nawiązaniom do Szczęk i Shark Week w wykonaniu Snarta. Ważniejsze było to co działo się u postaci. Barry był gotów zabić by uratować kobietę którą kocha, a Snart nie chciał by superbohater się splamił morderstwem. Ten zły okazał się dobry. Między nimi jest ciekawa dynamika - Snart widzi w Barrym zło, a Barry w Snarcie dobro. Ja ja bym chciał więcej takich spotkań.

Największym zaskoczeniem była końcówka. Szybka wizyta na Earth-2 i wydarzenia z flashforwardów. To w tym odcinku doszło do zabicia Iris. Planowanie nie przyniosło rezultatów i Savitar dopiął swojego. Wzruszająca scena z narracją Iris wyznającą miłość Barryemu i jej śmiercią. Pięknie to wyszło. A do końca sezonu jeszcze jeden odcinek więc pewnie szykuje się bomba.

Jeszcze słówko o wizycie Snarta. Mam wrażenie, że scenarzyści coś zepsuli. Po pierwsze - skąd Barry wiedział, że spotka go na Syberii w XIX wieku? Po drugie kiedy to miałoby być? Dzieje się to po tym jak stracił rękę do czego nawiązywał, a po tym wydarzeniu historia w Legends of Tomorrow była spójna. Nawet Snart nawiązuje do swoich ostatnich słów, że nie jest marionetką. Coś mi tutaj śmierdzi. Jeśli dzieje się to przed wydarzeniami z finału Legend to heroizm Snarta wynika z inspiracji Flashem co mi się wcale nie podoba. Jeśli po i  jest to foreshadowing wskrzeszenia Snarta to wykonanie jest fatalne.

Inne:
- HR mocno załamany po wyjawieniu miejsca pobytu Iris i znaczącą patrzy na ostrze Savitara. Coś kombinuję.
- Cheetah w Suicide Squad? Wow, fajne nawiązanie do Wonder Woman.

OCENA 5/6

The Following S01E04 Mad Love
Wrażenie po odcinku mógłbym streścić w krótkim stwierdzeniu - pańszczyzna odrobiona więc można zająć się interesującymi serialami. Mimo mojej niechęci wracania myślami do odcinka trochę to rozwinę. Powrót do The Following wypadł bardzo słabo. Pamiętałem, że była to głupia opowieść o seryjnym mordercy do której mnie nie ciągnęło. Całkiem słusznie. Dalej jest głupio. Bardzo.

Serial jest pełen absurdalnych sytuacji. Na czele jest trójkąt miłosny akolitów seryjnego mordercy. Kłócą się, nie wiedzą co zrobić z porwaną dziewczyną, każą zabić ją temu który w tych sprawach jest prawiczkiem, on ją wypuszcza, reszta ją goni, ostatecznie wszyscy lądują pod prysznicem i wyznają sobie miłość. Piękna historia. Tyle, że nie. Co chwila parskałem śmiechem jak nieudolnie jest to prowadzone. Jak brakuje napięcia i jak głupie są tutaj postacie.

Na początku powinienem napisać o głównym bohaterze, ale jego wątek jest tak nijaki, że o tym zapomniałem. Porywają mu siostrę. On oczywiście nie mówi o tym FBI i pojechałbym sam ją ratować gdyby nie bardzo dociekliwy agent. Standard. Porywacz chcę żeby zachować tajemnicę i przyjechać bez broni więc tak się to robi. Niemalże poziom 24: Legacy. Irytujący było czekanie na wybawienie Ryana gdy Mike obchodził budynek z drugiej strony przez jakieś pół godziny. Łzawe flashbacki z siostrą nie pomagały sytuacji.

Najgorsza jest jednak fascynacja śmiercią i morderstwami. Niektóre sceny były niesmaczne w oglądaniu. Długie znęcanie się nad ofiarami, kręcenie tak by widz miał sympatyzować z sprawcami i ta ekscytacja gdy śmierć jest na wyciągnięcie ręki. To było męczące. Spodziewałem się, że to ci dobrzy będą odgrywać aktywne rolę tymczasem serial chcę opowiedzieć o mordercach.

Wielkim zaniedbaniem było danie zaledwie dwóch małych scenek Jamesowi Purefeyowi. Taki aktor tak się marnuje. Gdy zaczyna mówić i prowadzi grę z Ryana serial zyskuje. Pojawia się napięcie, czuć powagę sytuacji i zaczynam się interesować całą intrygą chcąc zobaczyć kolejne rozdziały opowieści. Niestety takich momentów jest za mało.

OCENA 2.5/6

The Handmaid's Tale S01E02 Birth Day
Wizja przyszłości w Handmaid's Tale jest ogromnie niepokojące, zwłaszcza gdy świat jest urzeczywistniany poprzez wspomnienia z wydarzeń które doprowadziły do obecnej sytuacji. Ekspozycja jest uboga przez to jeszcze bardziej działa na wyobraźnie. Tak jak obrazy potęgujące fascynację tym światem. Jest też propaganda. Wytworzenie nowych obrzędów związanych z porodem i całą tą chorą otoczką macierzyństwa w upośledzonym społeczeństwie Gilead. Nie można odwrócić wzroku od zbiorowych scen porodu. Z tym współgrają flashbacki Offred z szpitala po urodzeniu córki i moment gdy przez chwilą ją utraciła.

W tym wszystkim jest też miejsce na odrobinę luźniejszych scen. Jak gra w scrabble i wybuch śmiechu Offred na końcu. Finał z rockową muzyką i zapowiedź lepszego życia co okazuje się iluzją. Obecność Oka nieustannie czuć i nie wiadomo kiedy uderzy.

Postacie robią się coraz bogatsze. Offred okazuje coraz więcej emocji mimo (a raczej dzięki) skromnej grze Elisabeth Moss. Waterford powoli dostaje osobowość i jest kreowany na inteligentnego mężczyznę. Serena wciąż toczy ze sobą wewnętrzną walkę. Postacie są równie fascynujące co wykreowany dla nich świat.

OCENA 5/6

The Handmaid's Tale S01E03 Late
Flashbacki odzierają świat serialu z tajemnicy i nie robi się on przez to mnie wiarygodny. Ba, jest bardziej przerażający i wiarygodny. Powolne wpełzywanie radykalizmu do życia codziennego do stopnia gdy już nie ma odwrotu. Wydaje się to nierzeczywiste, ale tak właśnie powstają reżimy tego typu. Nikt przecież nie myślał w latach '30, że Hitlerowskie Niemcy zmienią się w to co się zmieniły. Obecnie jest podobnie. Myślimy, że nic takiego nam nie grozi, ale seria fatalnych decyzji może doprowadzić do kryzysu. Zwłaszcza przy obecnej sytuacji geopolitycznej. Handmaid's Tale to bardzo aktualne ostrzeżenie.

Ten odcinek to przede wszystkim radzenie sobie Offred po stracie Olfeg, jedynej osoby z którą mogła w miarę normalnie porozmawiać. Niebezpieczne nawiązywanie znajomości z nową podręczną i konfrontacja z Okiem. Przerażająca scena przesłuchania, strach bijący od Offred i dramatyczny koniec. Ten serial ma moc. Szczególnie w kameralnych i cichych scenach gdzie aktorzy magnetyzują swoim popisem. Jak choćby Alexis Bledel w ostatniej scenie.

OCENA 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz