wtorek, 3 marca 2015

Serialowe podsumowanie tygodnia #126 [23.02.2015 - 01.03.2015]

SPOILERY

Arrow S03E15 Nanda Parbat
Jakie to było okropne. Już dawno pogubiłem się w motywacjach bohaterów, nie rozumiem czemu się poświęcają, kryją tajemnicę, gniewają i kochają. Jest to tak mało wiarygodne i sztuczne, że nie ma sensu się skupiać na tych elementach. W sumie nie ma sensu na niczym się skupiać. Trzeba tylko zacisnąć zęby i próbować przetrwać kolejne 40 minut. Jestem słabym człowiekiem, powinienem rzucić serial w cholerę, a zamiast tego co tydzień się irytuje, pluje żółcią i gryzę. Bo mam nadzieje, że będzie lepiej. Jest wręcz przeciwnie. Sam nie wiem co było depresją absurdu w tym odcinku. Moment gdy Thea uwalnia Nysse? A może scena gdy mówi Lauriel prawdę o śmierci Sary? Gdy oglądałem ten scenę miałem wrażenie jakby to byli polscy aktorzy, tak biło sztucznością. Przez chwilę myślałem, że to musi być czyjś sen bo takie rzeczy nie mogę się dziać naprawdę. Nic z tego...

Cliffhanger przed poprzednią przerwą ekscytował. Był naiwny, ale zaskakujący. Teraz ponownie skorzystano z Rasha, ale ja zamiast mieć motywację do czekania na kontynuację załamuje się za każdym razem gdy przypomnę sobie co się stało. Ollie ma zająć miejsce Ghula? Czemu?! Przecież nie ma w tym atomu logiki. Chyba jedynym wytłumaczeniem jest gnijący mózg Rasha.

OCENA 2/6

Banshee S03E06 We Were All Someone Else Yesterday
Wciąż jestem obrażony na poprzedni odcinek, ale nie przeszkadza mi to czerpać przyjemności z tego epizodu. Głównymi motywami było opłakiwanie straty, radzenie sobie z tym, oraz obwinianie za śmierć bliskich. O ile przy Kaiu ten wątek był trochę zapychaczem mającym nadać więcej dynamiki między nim, a Rebekhą sceny z Hoodem były zaskakująco dobrze przemyślane. Banshee nie tylko umie pokazać w piękny sposób brutalne starcie, ale również melancholijne sceny, których klimat jest podkreślany czarno-białymi scenami oraz przejmującą muzyką. Alternatywna wersja wydarzeń z pilota pokazywała przeszłość jakiej pragnie Lucas. Gdzie podjął dobre decyzję i nikt nie zginął z powodu jego wizyty. Na swój sposób było to piękne pożegnanie Siobhan. Oglądać ją uśmiechniętą i żywą gdy Hood opuszcza Banshee co uszczupli trochę zarobki miejscowego grabarza.

Szkoda, że reszta odcinka trochę nudziła. Polowanie na Cheytona nie miało oczekiwanego napięcia, a starcie w namiocie, a potem pościg jak na standardy tego serialu były takie sobie. U Hooda wiele więcej się nie działo. W tle za to dalej trwają przygotowania do napadu, którego niesamowicie nie mogę się doczekać. Rozwijają się też kolejne wątki i relację między postaciami. Ciekawi mnie historia Bunkera. Obecnie jest wiernym pieskiem Hooda stojącym w jego obronie nawet przed agentami FBI. Tylko czekać aż dostanie samodzielne wątki. Tylko oby nie były tak nudne jak Devy. Gdy już myślałem, że jej sceny będą pokazywały drogie początkującego kryminalisty tak wrócono do motywu zbuntowanej nastolatki.

Drugą najważniejszą postacią po Hoodzie nie był wcale Kai, a jego siostrzenica. Rebekha coraz pewniej czuje się w władczej roli, potrafi przejąć inicjatywę i pokazać siłę, ale zbytnio porusza się w tym wszystkim po omacku i nie rozumie dokładnie zasad rządzących tym interesem. Trochę żałuję, że Kai nie przykłada się więcej do jej edukacji przyjmując rolę mentora. Tak Rebekha musi się uczyć wszystkiego sama. Czy raczej dostosowywać do sytuacji. Brakuje mi wyraźnej ścieżki dla tej postaci. Została ona raczej pozostawiona sama sobie, próbuje się w tym odnaleźć, ale do końca nie radzi sobie z tym. Chciałbym też więcej scen z Burtonem. Mimo, że od niego bije chłodem to ich relację iskrzą na ekranie by spowodować kolejną eksplozję.

OCENA 4.5/6

Banshee S03E07 You Can’t Hide From the Dead
Powiedzieć, że jestem pod wrażeniem tego odcinka to nic nie powiedzieć. Każdy zachwyt jaki bym wyartykułował byłoby mało. A przecież wiele się nie działo i praktycznie kupiły mnie tylko dwa motywy. Pierw była inerwencja. Brutalna scena akcji gdzie Carrie miała zaskakująco udany team up z Gordonem. Ciężko było się nie uśmiechnąć gdy mamuśka kopała tyłki na imprezie córeczki. Jednak prawdziwe pokłony idą w stronę sceny napadu. Dwudziestominutowy hesit został nakręcony przy użyciu kamer przemysłowych i zamontowanych na głowie kamerek co tworzyło nieziemski klimat. Prosty i genialny zarazem pomysł. Dynamiczne sceny akcji, zapierające dech w piersiach skradanie się i finałowa ucieczka. Długo będzie się to pamiętało. Szkoda, że w jednym miejscu trauma Lucasa dało o sobie znać. Opłakiwanie Siobhan już trochę męczy i liczę, że rozprawienie się z Cheyttonem będzie miała miejsce jeszcze przed finałem sezonu.

OCENA 5/6

Brooklyn Nine-Nine S02E15 Hostages
Zabawne. Zwłaszcza środek odcinka i kolejne szkolenie. Trochę gorsze od poprzedniego i daleko w tyle od paintballowych zabaw z Community, ale kilka razy się pośmiałem, a przecież o to chodzi. Wolałbym jakby było więcej spięć między bohaterami, a nie tylko Diaz/Amy, ale odwołanie Jake'a do Szklanej Pułapki mi to trochę wynagrodziło. Reszta scen troszkę odstawała od reszty. Holt i Gina chyba pierwszy raz byli tak mało zabawni, a Jake tęskniący za Sopihą średnio pasuje do tego serialu i jedynie działa na nerwy. Jednak jest postęp jakościowy i liczę, że B99 wraca do swojego starego, dobrego poziomu.

OCENA 4/6

Brooklyn Nine-Nine S02E16 The Wednesday Incident
Jeszcze lepiej niż ostatnio. Bohaterowie zostali udanie sparowani, wątki były pomysłowe, a wybuchy śmiechu były zaskakujące. Duża w tym zasługa Holta (tekst o zdjęciach i pamiętaniu o bliskich wygrał odcinek), ale reszta wiele mu nie ustępowała. Najbardziej Amy z Rosą bo tylko błąkały się na drugim planie, ale Gina i Jake to nadrabiały. Oraz rabuś banków i obsesja Boylsa. Było dobrze, ale liczę że poziom dalej będzie rosnąć.

OCENA 4.5/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E27 Wheel of Misfortune
Katastrofalny poziom odcinka, który miał jedną pozytywną scenę gdy Rangersi pocieszali Kim w zabawny sposób parodiując jej zachowanie co pokazało silne więzi między nimi. I tyle mnie bawiło. Cała reszta to masakrycznie nudne przeciąganie nic nie wnoszących scen, fatalny poziom humoru i fabułka pełna chaosu. Tylko by zapełnić czymś 20 minut i wyemitować całość. Bardzo rozczarowałem się z pierwszego pojawienia Ultrazorda. Bez wprowadzenie fabularnego i realnego zagrożenie. Niby był powiększony Goldar i Scorpina, ale nie czuło się stawki pojedynku. Za to latającego wrzeciona mogłoby nie być. Niby miało być wielkim zagrożeniem, a pojawiło się na zaledwie na kilka sekund. Jak zwykle rozczarowały mnie sceny z Tommym. Taki badass a dał się pojmać kitowcą. Tylko po to by w następnej scenie się uwolnić i przybyć reszcie Rangersów na ratunek. Chyba przedszkolak pisał scenariusz do tego odcinka. Jeśli jakikolwiek był. Równie dobrze mógł on powstać zupełnie spontanicznie. Podejrzewam jednak, że nawet wtedy efekt byłby lepszy.

OCENA 2/6

Person of Interest S04E14 Guilty 
Po silnym nacisku na wątek główny dostaliśmy proceduralny odcinek. Nie było źle, ale zazwyczaj w takich momentach czuję lekkie rozczarowanie, że jest za spokojnie i nie czuć stawki o jaką powinni walczyć bohaterowie. Mimo obojętnej sprawy sądowej i odkrywania przeszłości ławników było kilka rzeczy, które mi się bardziej niż podobały. Na pierwszym miejscu przejmujący muzyka Ramina Djawadiego od której biło stratą Shaw i doskonale podkreślała żałobę bohaterów. Podobał mi się też króciutki powrót do korzeni - tylko John i Finch. Tylko to już nie możliwe bo choćby Lionel został przez nich zainspirowany do czynienia dobra. Ratowanie ludzi i bycie bohaterem to wybór, który nie zależy od nich. Przy okazji dobrze działa "romansowy" wątek Johna. Niby wie, że nikogo nowego nie mogą wtajemniczać by ich nie narażać, ale jak każdy normalny człowiek potrzebuje osoby do której może się zbliżyć. Ucieszył mnie też powrót Zoe Morgan. Mimo, że brakowało jej powera znanego z poprzednich odcinków dobrze ją było zobaczyć. Tak jak Blair Brown w roli Emmy. Widząc tą aktorkę zacząłem znowu tęsknić za Fringe.

OCENA 4/6

Person of Interest S04E15 Q&A
Troszkę lepiej niż ostatnio, powrócił Samarytanin, ale dalej jednostrzałowa sprawa miała pierwszeństwo. Ciesze się, że było kilka zwrotów akcji, wojowniczka MMA i problemy związane z spersonalizowanym wyszukiwaniem, ale to wciąż wątki, które nie mają znaczenia dla większej historii. Dużo ciekawiej oglądało się powrót Claire. Od razu czuć było, że coś jest nie tak. Wszystko szło zbyt łatwo. Ja i Finch się nie myliliśmy, była to gra Samarytanina. Może trochę zbyt komplikowana bo Fincha dałoby się dużo łatwiej złapać wykorzystując posiadaną wiedzę, ale nie dostalibyśmy scen między nim, a Claire. Szczególnie tej w szkole gdzie ona nazywa Maszynę złą SI i pokazuje ile dobrego zrobił Samarytanin dla ludzi. Inne spojrzenie na wojnę. Jednak ziarna niepewności zostały zasiane i dziewczyna może się nawrócić. Powrót Root cieszy, ale mogłoby być jej troszkę więcej. Więcej Root to zawsze dobra rzecz.

Przez te dwa ostatnie odcinki mam wrażenie, że obsada serialu jest zbyt mała. Brakuje mi osobistych wątków, flashbacków i większego nacisku na postacie kosztem cotygodniowych spraw. Przydałaby się świeża krew w głównej obsadzie, której nadałaby trochę nowej dynamiki. Cztery osoby to troszkę mało, tym bardziej, że Lionel i Root mają dużo mniej scen od Johna i Harolda.

OCENA 4/6

Supernatural S07E10 Death’s Door
Niespodzianka! Po 3,5 letniej przerwie wróciłem do najdłużej oglądanego przeze mnie serialu. Wystarczyła jedna rozmowa przy piwie, napływ nostalgii i wolny sobotni wieczór. Bałem się ponownego spotkania z Winchesterami, byłem nawet pewny że nie sprostają moim wymaganiom. Na szczęście pozytywnie się zaskoczyłem. To tak jak po latach zobaczyć starych znajomych. Wystarczyło kilka minut i już można poczuć te stare więzi które nas łączyły. Ignoruje się zmiany i irytujące rzeczy, a skupia na pozytywach. Zapewne dopiero później zacznę się irytować serialem i marudzić, że powinni go zakończyć po piątym sezonie, ale na razie zapuszczam Carry On, lecę do kuchni po sól i ruszam wirtualną Impalą w drogę.

Prawie. Bo ten odcinek nie skupiał się na braciach i polowaniach, ale na Bobbym. O ile jeszcze jako tako pamiętałem irytujący wątek Lewiatanów tak zupełnie zapomniałem z jakim cliffhangerem porzuciłem Supernatural. Bobby został postrzelony w głowę i umierał. Aż dziwne, że zostawiłem go w takim stanie. Odcinek był drogą bohatera po własnej podświadomości i jego pożegnanie. I wyszło to bardzo dobrze. Zabawne sceny z braćmi, przypomnienie że przez pewien okres był ich zastępczym ojcem i swoiste ostatnie słowa. Matoły. Pasowało to do niego. Tak jak ostatnie polowanie na ducha i spotkanie z Rufusem. Było też radzenie sobie z własną przeszłością przed samą śmiercią. Tak się powinno żegnać bohaterów. Nawet zafundowano nam cliffhanger - zostanie duchem czy nie. Serial zostawił sobie furtkę na powrót Bobbyego co zupełnie nie dziwi.

Dziwi, że Sam i Dean nie próbowali sprzedać swojej duszy, podpisać paktu, przywołać żniwiarza czy w inny irracjonalny sposób ratować Bobbyego. Dość łatwo to zaakceptowali. Kilka wzburzeń Deana i rezygnacja Sama trochę nie przystoi do ich charakteru i coś mi się wydaje, że kolejny odcinek będzie nastawiony na żałobę i radzenie sobie ze stratą przybranego ojca.

OCENA 4.5/6 

The 100 S02E14 Bodyguard of Lies
Skłamałbym pisząc, że dostałem spokojniejszy odcinek przed finałem co często się zdarza. Może niektóre wątki zwolniły, ale inne dostały kopniaka na rozpęd. I nawet w mało znaczący scenach Clarke działo się. Może jej romantyczny wątek z Lexą jest dość kontrowersyjny, ale coś czuje że został wprowadzony tylko po to by finał był jeszcze bardziej dramatyczniejszy. A jeśli nie tym lepiej. Już zacząłem shipować Clex i chcę zobaczyć, w którą stronę pójdzie ta relacja. Równie ważny był też wątek Octavii. Nigdy nie była blisko z Clarke, a teraz widza o wiedzy o pocisku jeszcze je poróżniła. Jak na ironię Clakre w tajemnicy uratowała jej życie. Systematycznie budowane są kolejne nitki powiązań. 

Mojżesz Jaha dalej maszeruje w stronę City of Light. Serial znowu testuje jak daleko może pokazać brutalność przy okazji opowiadając rasistowskie dowcipy o Żniwiarzach. Podoba mi się! Przeprawa przez pole minowe może do bólu schematyczna, ale i tak udało się sporo wykrzesać z tego wątku. I końcówka! Farma elektrowni słonecznych zamiast upragnionego raju i łódka, która ma zaprowadzić podróżników do miasta. Czuję lekkie inspirację Avalonem. 

Jednak MVP odcinka był Bellamy. Mnóstwo akcji w Mount Weather i niespodziewany twist. Gdy już zacząłem się denerwować na uproszczenia, że za łatwo udało się wyłączyć mgłę to okazało się, że wszystko idzie zgodnie z planem Walleca. Lubię się tak zaskakiwać. 

Tak sobie myślę o 3 sezonie The 100 i powoli snuję teorię, w którą stronę może pójść. Wątek Górali nie powinien się skończyć, a starcie z nimi powinno doprowadzić do kolejnych spięć między Grounders, a Skye People. W ciemno strzelę, że City of Light nie będzie wcale rajem, ale kolejna seria nie powinna opierać się na wojnie, raczej na koegzystencji. Kolejny strzał to odnalezienie innej sekcji Arki czyli powtórka sytuacji z S02 Lost gdy odnalazła się załoga z tylnej części samolotu. I teraz kompletnie odlatuje z spekulacjami - ci inni mieszkańcy Arki będą bawić się w bogów i jak nasi walczą z Góralami oni będą niewolić Ziemian i tworzyć własne minipaństwo. Oglądałbym coś takiego. A ile się sprawi z tych dumań okaże się po cliffhangerze z finału. 

OCENA 4.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz