wtorek, 19 maja 2015

Serialowe podsumowanie tygodnia #137 [11.05.2015 - 17.05.2015]



Brooklyn Nine-Nine S02E21 Det. Dave Majors 
Ziew. Na odcinku uśmiechnąłem się zaledwie kilka razy.Najszerzej na początku gdy Rosa przyszła w różowej bluzce, a wszyscy śmiali się z Boylsa. Szkoda, że ten gag nie został pociągnięty w dalszej części bo dwa główne wątki były słabiutkie. Jake i Amy rozwiązują sprawę z supergliniarzem, który jest wyjątkowo zwyczajny. Przy okazji uświadamiają sobie, że coś do siebie czują, ale nie mogą być razem. Kliniczny przypadek serialowych związków. Scenek z odchodzącym Terrym z policji nie można było brać zbytnio na serio przez co tutaj też było nudno. Nawet Gina z Boylsem nie pomogli. A morał wymuszony. Dobrze, że chociaż Holt rzucał żartami, których nikt nie mógł zrozumieć. 

OCENA 3/6


Daredevil S01E09 Speak of the Devil
Unikając spoilerów po premierze serialu jednym okiem złapałem jakoby Christos Gage napisał jeden z najsłabszych odcinków serialu przez co do Speak of the Devil podchodziłem bez żadnych oczekiwań. I wiecie co? To było świetne. Kompozycja odcinka jest spięta brutalną i widowiskową walką (akcja z ogniem!) z ninja gdzie Matt coraz bardziej obrywa, a ja się zastanawiam jak on jest w stanie dalej waczyć. Buduje to odpowiednio napięcie, sprawia że odcinek od razu chwyta i nie puszcza do samego końca. Tylko ta walka nie była tutaj najlepsza, a dialogi. Jakie tu są rozmowy! Inteligentne, pełne aluzji i zmuszające widza do wyciągania samodzielnych wniosków, które mogą się różnic z zależności komu kibicuje się bardziej Daredevilow czy Kingpinowi. Serial cały czas podkreśla podobieństwa i zależności jakie między nimi występują jakby chciał powiedzieć, że jeden bez drugiego nie może istnieć. Ich cele są zbieżne, a ścieżki inne. Kwestie interpretacji tych dwóch bohaterów podkreśla jeszcze Vanessa opisująca obraz Mattowi. Wszystko jest kwestią interpretacji, a dobro i zło są odgrodzone cieniutką linią, a czasem nawet się przenikają. Jestem zachwycony ile udało się wycisnąć z tych dialogów i kolejny raz ciesze się, że odpuściłem maraton przez co mogę delektować się poszczególnymi scenami, które na to zasługują. 

OCENA 5.5/6

iZombie S01E08 Dead Air
Mówiłem już, że iZombie to obecnie jeden z moich ulubionych rozrywkowych seriali? Pewnie tak, ale warto to powtórzyć bo poziom cały czas rośnie. Tygodniowa sprawa była tylko dodatkiem, wypełniaczem między kolejnymi scenami z bohaterami, ale też wpływała na wydarzenia. Lubię tak rozpisane scenariusze. Tym razem Liv zjadła mózg kobiety od związków i próbowała zanalizować swoje stosunki z Lowellem. I to było świetne. Jednak najlepsza końcówka. Chciałem żeby to był normalny związek dwóch zombie, ale wiedziałem że będą komplikację. Lowell stołuje się u Blaina, a to się Liv nie spodoba. Ładnie zostały tutaj połączone wszystkie wątki - obsesyjne poszukiwanie Candymana przez Majora, związek Liv oraz wątek morderstwa. Coś czuje, że w następnym epizodzie szykuje się małe trzęsienie ziemi.

Jednym z głównych powodów czemu oglądam ten serial to dialogi. Kosmicznie szybkie wymiany zdań z masą metafor, aluzji i odniesień do popkultury, gdzie wszystkich smaczków nie da się wyłapać za pierwszym razem. Tutaj szczególnie fajnie wypadło odniesienie do Sons of Anarchy i Game of Thrones. Lannisters send his regards w odniesienie do martwych szczurków, ha! I czy Liv może częściej gadać z zombieszczurem? Proszę.

Wątek Raviego zaskakujący. Jego próby umówienia się z Payton fajne i przyjemne, nic nie zwiastowało katastrofy i ugryzienia przez gryzonia. Jednak myślę, że to zmyłka i zabawa z widzami, scenarzyści już pokazali że to lubią. Obstawiam, że wirus ze zwierząt nie przenosi się na ludzi. Lub Ravi jest odporny. Lub odetnie sobie palec.

OCENA 5/6

iZombie S01E09 Patriot Brains
Pamiętam pierwsze odcinki tego serialu. Były zabawne, luźne i niezobowiązujące. Lekkie w odbiorze mimo tematyki śmierci. Zupełnie niepostrzeżenie serial zaczął się robić coraz mroczniejszy. Był handel mózgami, znęcanie się nad bohaterami, a teraz przyszła pora na true deth. Zupełnie się nie spodziewałem zgonu Lowella. Miał niesamowitą chemię z Liv i żałuję, że odszedł. Jednak bardzo fajnie zostało to pokazane. Pierw Liv uświadomienie go skąd się biorą jego obiadki by potem mogła się w nim dokonać przekonująca przemiana. Jej finał widać na końcu gdzie pokonuje słabość do której się przyznał i próbuje zabić Blaine'a co kończy się dla niego tragicznie Wygrał w kwestii moralnej, ale ostatecznie przegrał. Tutaj też bardzo podobało mi się rozważanie Liv gdzie porównywała ludzi do wirusów i ostatecznie doszła do wniosku, że nie może zabić drugiego zombie. Ta sama sytuacja  co z Lowellem - wygrała moralnie, ale straciła zombie, które kocha.

Uwielbiam oglądać jak Rose McIver wciela się w kolejne mózgi. Nie chodzi tylko o wizję i to co mówi, ale też zachowanie, drobne zmiany w grze aktorskiej. Teraz była zawodowym żołnierzem i scenę paintballa bardzo fajnie się oglądało (trofeum się nie liczy!), ale przez cały czas po posiłku widać było u niej pewną sztywność i musztrę co najbardziej rzuca się w oczy na przesłuchaniu gdzie przez chwilę stała na baczność co było niesamowicie komiczne.

Ravi jednak nie będzie zombie. Dobrze, pewna normalność jest potrzebna w serialu. Szkoda tylko, że nie dostał więcej czasu przecież takie wydarzenia prosiło się o większy dramatyzm. I gdzie Peyton? Z innych postaci drugoplanowych - scenarzyści dalej znęcają się nad Majorem. Już nie tylko fizycznie, ale zafundowali mu psychiczną traumę. Całość odrobinkę naciągana, ale czekam jak coraz bardziej będzie w siebie wątpił. Z drugiej strony wolałbym jakby Clive pomógł mu pozbyć się ciała lub razem odkryli istnienie zombie i ukrywali to przed innymi. Bo Clive jest na razie najsłabiej prowadzonym bohaterem i przydałby się jakiś wątek specjalnie dla niego.

OCENA 5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S02E21E22 S.O.S.
Na początku chciałbym przeprosić, że zjechałem tak poprzedni odcinek. Może nie do końca przeprosić, ale wytłumaczyć się. Wciąż uważam, że tydzień temu motywację matki Skye i cały twist z zabicie Gonzalesa został słabo przedstawiony.  Na szczęście ten epizod naprawia ten błąd. Można uwierzyć czemu Jiaying dopuściła się takiego radykalnego rozwiązania, a jej mroczna strona jest teraz bardziej wiarygodna. Szkoda, że nie dano wcześniej przesłanek o tym świadczących.

Sam odcinek był świetnie skonstruowany i godny miana finału. Pierw odbijanie Bobbi i krwawe tortury oraz napięcie związane z atakiem inhuman. Cały czas się coś działo, akcja była wyśmienicie prowadzona i dawno ten serial nie trzymał tak w napięciu. Doskonała robota! Widowiskowe były wszystkie walki co mnie bardzo cieszy. Widać jak bardzo serial poprawił się pod tym względem. Oczywiście wszystko jest przesadzone, ale tak pozytywnie. Tęskniłem za tym od czasu zakończenie Nikity. Jednak odcinek skradł Cal. Uwielbiam przeszarżowanego Kyle MacLachlana, jak bawi się aktorstwem i dosłownie szaleje na ekranie. 

Finałowe śmierci zaskakujące. Zwłaszcza ich ilość. Zejście Reiny może dziwić najmniej - posiadanie jasnowidza w serialu było ryzykowne, a jej zgon odegrał istotną rolę fabularną. Tak jak Agent 33. Jej śmierć z ręki Warda (wow, nieźle!) spowoduje u niego chęć zemsty. Jednak sam nie wiem czy chcę go oglądać jako jedną z głów Hydry. Odejście matki Skye naturalne, ale znowu dramatyczne - z ręki ukochanej osoby, jak Kara. Tylko czy na pewno już nie wróci? I tylko dziwne, że organizacje feministyczne nie przyczepiły się że serial zabija same kobiety, hehe. 

Oczywiście nie mogło zabraknąć cliffhangerów. Tran z kawałkami Terrigan Cristal. Czyli szykuje się wysyp inhuman i lekka sugestia czego będzie dotyczyła kolejna seria. Jednak największym WTF była akcja z Simmons. Artefakt ją pożarł. Że co?! Nawet nie podejmę się zgadywanie co się stało. Jednak nie dziwi mnie, że coś jej się stało. Ona lub Fitz. Bo pachniało tutaj typowo whedonowym zagraniem. Wyznanie miłości, zbliżenie się do siebie bohaterów i wielka tragedia. Serial bardzo dobrze sobie z tego zdawał sprawę i tak komponował sceny z Fitzem by martwić się właśnie o niego. I potem zaskoczył w ten sposób. No ładnie. 

OCENA 5/6

The Flash S01E22 Rogue Air
Dawno tak się nie bawiłem oglądając The Flash. I ja wiem, było dużo głupotek, Iris dalej irytowała, a poszczególne wątki zazwyczaj nie trzymały się kupy, ale całość została tak pokazana, że nie będę się ich czepiał. The Flash to serial rozrywkowy, tego mi dostarczył i chciałbym częściej tak cieszyć się podczas oglądania. Główna zasługa? Snart. Strasznie podoba mi się jak Wentworth Miller podszedł do tej postaci. Jest przesadzona, ale w taki pozytywny sposób. Za każdym razem gdy cedzi poszczególne słowa ze swoim stoickim spokojem ja się uśmiecham. Tak jak z drętwych żarcików o zimnie. Wyszły też sceny z jego siostrzyczką i Cisco. Aż chciałoby się częściej oglądać ten duet. Cieszy ponowne pojawienie się więźniów z rurociągu, zwłaszcza Weather Wizarda. Rogues powolutku się formują i mam nadzieje, że Legend of Tomorrow zbytnio nie wpłyną na częstotliwość pojawiania się Colda w The Flash.

Jednak wisienką odcinka był team-up z Arrowem i Firestormem w walce z Reversem. Nie oglądałem materiałów promocyjnych i nie spodziewałem się walki w tym odcinku, tym bardziej, że pierwsza połowa na czym innym się skupiała. Starcie wyszło niesamowicie efektownie, stacja nie poskąpiła funduszy i jestem bardzo zadowolony z tego co widziałem. Tylko małe "ale" - więcej dialogów między postaciami. Brakowało mi tego. Zaskoczył mnie też rezultat pojedynku - Reverse został pokonany. I teraz pytanie czy to nie jest przypadkiem plan Wellsa.

Podobały mi się też dylematy jakie wprowadzono do tego odcinka. Nareszcie ktoś zaczął się zastanawiać nad moralnością nielegalnych więzień dla metahuman. Trochę późno Joe, ale dobrze że cie sumienie ruszyło. Przy okazji zadano też pytanie typu jak daleko może posunąć się bohater by uratować innych. I znowu szkoda, że więcej miejsca temu nie poświęcono, a zamiast tego drama z Iris i Eddim i konflikt predestynacja vs. wolna wola.

OCENA 4.5/6

Supernatural S07E21 Reading is Fundamental
Zaskakująco udany odcinek skupiony na wątku głównym i walce z przeraźliwie nudnymi Lewiatanami. Tajemnicza tabliczka, którą zdobyli bracia okazała się Słowem Bożym, które sprowadziła proroka i przebudziło Castiela. Trochę deus ex machina na zakończenie sezonu, ale jeśli ma to zakończyć ten przeraźliwie nudny wątek Lewiatanów to nie mam nic przeciwko. Odcinek był całkiem fajny dzięki humorowi i umiejętnemu spleceniu wątków. Anioły, Castel, Meg, demony Crowleya, bracia, Kevin, policja, Lewiatany. Każdy z nich chcę czegoś innego i wszyscy na siebie wpływają. Sam Kevin wyszedł bardzo przyjemnie, ale szczerze mówiąc nie widzę go jako postaci powracającej. Dobrze go przedstawiono, można było go szybko polubić, ale nie zależy mi jak długo pożyję. Najlepsza scena odcinka? Sam mylący Megatrona z Metatronem. Naciągane (bo zajmując się religią judeochrześcijańską nie sposób nie znać Metatrona ), ale kapitalnie wyszło.

OCENA 4.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz