wtorek, 5 maja 2015

Serialowe podsumowanie tygodnia #135 [27.04.2015 - 03.05.2015]


Ascension S01E03 Part Three
Nie chcę poświęcaj temu serialowi więcej czasu niż muszę więc będzie krótki strumień myśli. Największy problem jaki mam z tą miniserią? To nie jest miniseria tylko pierwszy sezon serialu, który został anulowany. Reklamowanie tego jako three night event i wpisywanie się w modę zamkniętych seriali to nieudane zagranie marketingowe. Czemu? Bo historia do niczego nie prowadzi, kończy się cliffhangerami i brakuje jej choćby namiastki zamknięcia wątków. Ten serial to przykład braku szacunku dla widza i potwierdzenie kryzysu stacji Syfy. Co mi jeszcze przeszkadzało? Zmiana tonu serialu w tym odcinku, skupienie się na innych bohaterach i wątkach jakby nagle scenarzyści przypomnieli sobie, że nie mają wiele do powiedzenia o Gaucie, Norze i Jamesie. Zamiast tego wielki kryzys na statku i dalej zmuszanie aktorki odgrywającej Christę do robienie zdziwionych i przerażonych min. Wyjaśniło się na czym miał polegać eksperyment - tworzeniu x-menów. Jakie to głupie... Zresztą głupota to drugie imię tego serialu. Zatrzęsienie nielogiczności przyprawia o ból głowy i  chęć podcięcia sobie żył by lepiej się poczuć. Napięcia w serialu dalej nie stwierdzono. W sumie była tylko jedna scena, która mnie zdziwiła - zabójstwo Kruger. Ale to kontynuacja męczącego wątku z Stokesem na wolności, którego zachowanie nie przystoi do osoby, która opuściła statek. Za mało się dziwi by botem dziwić się jeszcze więcej. No tak sklep z pełnymi pułkami alkoholu jest bardziej szokujący niż świeże powietrze. I nikt mi nie wmówi, że scenarzyści chcieli w ten sposób pokazać analogię między społeczeństwem z lat '60, a współczesnością i podkreślić rozwój świata i jego konsumenckie dążenie do samozagłady... Im dłużej oglądałem Ascension tym bardziej wizja tego świata wydawała mi się nierzeczywista. Wystarczyły trzy pokolenia by wszystko zaczęło się kręcić w okół seksu, a ludzie stworzyli własne pogańskie obrzędy, a religii została całkowicie porzucona? Bullshit. Tak jak głupie zachowanie bohaterów - no trudno komputer nas nie wylosuje byśmy mogli mieć dzieci to zróbmy wielką dramę z tego powodu bo nie możemy być razem. Możecie być razem tylko nie możecie mieć dzieci wy imbecyle! Ponadto... Zresztą nieważne, mogę tak dłużej, ale to bez sensu. Big brother w kosmosie to kolejny nieudany eksperyment z gatunku sci-fi i dzięki telewizyjną bóstwom, że nie będzie kontynuacji.

OCENA 2/6

Brooklyn Nine-Nine S02E20 AC/DC
Za dużo Jacka w odcinku. Lubię go, ale w małych dawkach, a w szczególności z Holtem. Tutaj tego nie było. Chyba tylko jedna scena mnie rozbawiła - zabawa w MacGyvera . Reszta strasznie wymuszona. A morał? Mogłoby go nie być, zbyt dosłowny i na siłę pogłębiający postać, która pogłębienia nie potrzebuje.

Dużo lepsze były sceny Diaz/Holt, głównie te na osobności w gabinecie i gdy Rosa wpadła w panikę, że zaszła w ciążę. I Holt wyliczający gatunki orchidei, tak absurdalne, tak śmieszne. I w sumie tyle. Marcus bezpłciowy, kolacja mogła okazać się bombą, a wyszła nudnie. Brakowało jakiegoś mocnego akcentu. Amy i Gina zostały dopisane do tego wątku na siłę by dostać trochę czasu antenowego i również nie działały poza kilkoma scenkami. A obsesja Amy względem Holta po dwóch latach robi się już nudna.

OCENA 3.5/6

Daredevil S01E06 Condemned
Lubię takie duszne odcinki rozgrywające się na ograniczonej przestrzeni w niewielkim okresie czasu. Teraz dostaliśmy miasto w chaosie, Matta uciekającego przed policją i chcącego dowidzieć się czegoś o Fisku od Władimira, któremu musi uratować życie by to zrobić. Fenomenalnie ogląda się kolejne sceny między tą dwójką, zwłaszcza gdy na zewnątrz zaczęła zbierać się policji. Nieufność do samego końca, ale też coś w rodzaju zrozumienia. I ta końcówka w ciemnych kanałach Nowego Jorku. Jednak i tak najlepsza była pierwsza konfrontacja Daredevila z Fiskiem. Na razie tylko słowna, ale jakże się ją oglądało, jakie ciarki! Teraz czekać na spotkanie tych dwóch.

Gdy dostaje bottle episode oczekuje, że skupi się na jednym wątku. Tutaj jednak swoje sceny dostali również inni bohaterowie i to nie był zły pomysł. Matt przeżywający kolejne godziny w niewiedzy, a pozostali na zewnątrz z lepszym spojrzeniem na wydarzenia. Udany kontrast.

OCENA 5.5/6

Daredevil S01E07 Stick
W odcinku wydarzyło się niezwykle mało, a przy tym całość strasznie szybko zleciała co jest zasługą niesamowitej atmosfery i wciągających dialogów oraz echa przeszłości, które dopada Matta. Do NY przybył jego dawny nauczyciel i również jest samozwańczym mścicielem. Tylko trochę brutalniejszym. Ich relację są napięte co musiało doprowadzić na końcu do konfrontacji i pojedynku. Ich relację są bardzo ciekawie nakreślone. Stick dystansuje się od ludzi, jest skupiony na misji i treningu swojego żołnierza. Matt jest bardzo emocjonalny i w postaci mentora odnajduje zastępstwo dla ojca. Jednak nic nie jest proste - Stick odchodzi po tym jak podopieczny daje mu bransoletkę upamiętniającą ich pierwsze spotkanie. Mamy tutaj nakreślony konflikt wewnętrzny - odchodzi bo za bardzo przywiązał się do Matta. Zdał sobie sprawę ze swoich uczuć i postanowił odejść. I Matt ma mu to za złe. Bardzo fajnie to wyszło i chciałbym by dalej to pociągnięto. Przyda się taki przyziemny wątek dla Matta.

Wątek odcinka dziwny. Stick pojawił się w Nowym Jorku by zniszczyć tajemnicze Black Sky, którym okazało się dziecko. A potem pokazano jego zleceniodawcę i rozmawiano o tym czy Daredevil będzie gotowy gdy otworzą się drzwi. Pachnie mi to troszkę mistycznymi wątkami i gdyby nie wczesny stan prac nad Iron Fist powiedziałbym, że to już nawiązania do tego serialu.

Boję się, że Karen powoli wpisuje się w stereotyp serialowej dziewczyny DC. Głupiej i niewiedzącej co się w okół niej dzieje. Nie jest jeszcze źle, wciąż bardzo dobrze ogląda się Deborę w tej roli, ale scenariusz ma już trochę czerwonych flag. Po pierwszym odcinku myślałem, że ona zdaje sobie sprawę kto nosi maskę i jest jej tajemniczym wybawcą. Przecież dobrze mogła się przyjrzeć rysą twarzy Matta. Teraz musiano jej uświadomić, że Foggy coś do niej czuje bo ona jest zapatrzona w Matta. W Matta z którym ma scen jak na lekarstwo. Dobrze, że przynajmniej wątek spiskowy działa i konspiracja, która odkrywa Urlich jest równie ciekawie prowadzona co starcie Matta z Fiskem. Powoli i nieśpiesznie, ale wciągająco. A żarty, które od czasu do czasu się pojawiają są przez niego temperowane by podkreślić powagę tego co się dzieje. I dobrze, zabawne onlinery bez jego przycinek zaburzałyby klimat serialu.

OCENA 5/6

Game of Thrones S05E02 The House of Black and White
Dwie Starkówny w odcinku. Bardzo to cieszy bo obok Jamiego należą do trójcy moich ulubionych bohaterów. Młoda dotarła do Bravos i zonk, tytułowy dom Czerni i Bieli nie otworzył przed nią drzwi. Szkoda, że to zmieniło się na końcu odcinka. Wolałbym gdyby dłużej powłóczyła się po ulicach miasta. Tym bardziej, że swoją architekturą przypomina trochę renesansową Wenecję lub Florencję. Niespodzianką było pojawienie się Jaquena - książkowy spoiler. Jednak dużo lepiej oglądało mi się wątek siostrzyczki. Tym bardziej, że niespodziewanie splótł się z inną bohaterką. Sansa dalej przyjmuje nauki u Littlefingera, jedzie na północ (Winterfell?!) i nikomu nie ufa. Dobrze, będą z niej ludzie. Widziałbym ją jako Namiestniczkę Północy. Fajnie powiązane jej wątek z Brianne. Można narzekać na zadziwiająco małą ilość karczm w Westeros, ale to spotkanie było dobrze pomyślane. Brianne mimo honoru jaki niewątpliwie posiada i złożonej przysięgi Catalyn nie potrafi wypełnić swojej misji mimo, że była tak blisko. Spotkała Aryi i Sansę i obydwie odrzuciły jej pomoc. Co za ironia! Biedaczka nie ma teraz celu w życiu i jestem ciekaw gdzie ją wiatr rzuci. Uda się za Sansą do Winterfell? Proszę bardzo.

Cersei dalej irytuje i desperacko czepia się władzy, którą dzierży. Wprowadza to dodatkowy chaos i zapowiada jeszcze więcej kłopotów. Dobrze. Nie podobała mi się tylko jej rozmowa z Jamiem. Znaczy się sama w sobie była dobra, ale postawia Jamiego - nie. Dalej jest arogancki i zdolny zrobić wszytko dla siostry mimo, że ich relację są dużo bardziej oziębłe. Dużo lepiej przedstawiono go w książce. Jego podróż do Dorne z Bronnem jest gigantycznym odstępstwem od materiału źródłowego co napawa mnie odrobiną optymizmu, że jednak lepiej pokażą jego zmianę.

Samego Dorne było niewiele. Przedstawiono Dorana, dano trochę czasu Ellari oraz zaprezentowano Vargo Hotha oraz relację tam panujące. Konflikty i tajemnicę. Oby tylko nie zmniejszono roli Bękarcic skoro to Elaria kłóci się z Doranem. I niech Jamie jak najszybciej przybywa do siostrzyczki. I oby wycięto Żabę...

Dany z kolejnymi kłopotami - dobrze! Berristan opowiedział jej historyjkę o jej ojcu, ale zapomniał o innej lekcji. Daenerys w pogoni za wymarzoną prawdą i wolnością nie umie zaspokoić pragnień swojego ludu. Próbuje być Matką dla wszystkich, ale to niemożliwe. Nawet jej prawdziwe dzieci - Smoczki uciekają od niej. Tyrionie przybywaj na ratunek i ucz jej polityki. 

Na Murze rozpoczął się jeden z moich ulubionych wątków Tanga z Smokami - Jon zostaje Lordem Dowódcą Nocnej Straży. Czyli nadchodzą kłopoty i zmiany. Jon nic nie wie co go czeka, ale szykuje się ostrzejszy konflikt z królem i walki wewnętrzne. Szczególnie z Slyntem. Może i poszczególne sceny nie nosiły ze sobą jakiegoś większego ładunku emocjonalnego, nie było w nich nic godnego zapamiętania, a konflikt egzystencjalny Jona (zostać Snowem czy stać się Starkem) był słabo wykorzystany to całość oglądało mi się bardzo dobrze.

OCENA 4.5/6

iZombie S01E07 Maternity Liv
Sprawa odcinka nudna, jednak wszystko co działo się obok niej wspaniałe. Liv z instynktem macierzyńskim była słodka, szczególnie jak martwiła się o Raviego. Jeszcze lepszy był Lowell po spożyciu mózgu geja. Komicznie wyszły jego sceny z Liv, do tego świetny montaż! Jednak nic nie przebije rozmowy o piłce. Dialogi to zdecydowanie najmocniejsza rzecz w tym serialu.

Nieustannie rozwija się wątek mitologii zombie. Eksperymenty Raviego już zaczęły do czegoś prowadzić, a kapitan policji dostaje coraz więcej scen. Tylko jego motywacje są okryte tajemnicą. U Blaina jest wszystko proste - przejąć władzę nad miastem. Suzuki wygląda na kogoś z równie wielkimi ambicjami. Major natomiast wpakował się w kolejne kłopoty, oj coś mi się wdaje że może nie dożyć do końca sezonu.

OCENA 4.5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S02E19 The Dirty Half Dozen 
Pierw mały minus - pierwsza połowa odcinka to za dużo i za szybko. Znaczy się ogląda się bez zarzutu po czym przychodzi refleksja, że chciałoby się więcej scen przedstawiających lepiej relację bohaterów, dokładniejsze nakreślenie sytuacji i więcej dialogów. Bo ten serial jest głównie o bohaterach, których chcę się oglądać dlatego szkoda, że niektórzy dostają tak mało czasu. Zwłaszcza, że otoczka fabularna taka dobra.

Jednak druga połowa dużo lepsza. Zespół wrócił do oryginalnego składu! Obawiałem się tego, że na siłę, że nie wyjdzie, że postacie się zbytnio zmieniły. I tak, jest inaczej, ale dynamika jeszcze lepsza niż w pierwszej serii, teraz napędzana przez niechęć do Warda i jego chęć odkupienia, która wydaje się szczera. I Gemma coraz mocniej krocząca po mrocznej stronie mocy. I Skye używająca swoich nowych umiejętności. I Culson dalej mający tajemnicę. Dobrze było znowu widzieć ich współpracę. A scena akcji z Skye to jeden z najlepszych momentów akcji serialu. Niecała minuta na jednym ujęcia i wymyślna choreografia zmuszająca do coraz szerszego otwarcia szczęki.

Niby wiedziałem wcześniej o powiązaniu tego odcinka z Age of Ultron jednak nie sądziłem, że całość będzie tak mocno osadzona w MCU. Podejrzewałem kolejne wspominki Stuckera i bliźniaków, a tu taka niespodzianka. Cel Culsona - berło Lokiego czyli jeden z Infinity Stones, którym go zabito. Mało? Wizja Reiny teasuje pojawienie się Ultrona i zaostrza apetyt na film. Jednak prawdziwą bomba był Protokół Theta czyli zwołanie Avengers. I ja wiem, że to na film nie będzie miało najmniejszego wpływu, ale moja fanowska część duszy raduje się na takie szczegóły. Do końca jeszcze dwa odcinki w tym finał z reperkusjami Age of Ultron. Liczę, że serial przygarnął z planu filmu jakieś suweniry i zrobi z nich godny użytek.

OCENA 5/6

Mighty Morphin Power Rangers S01E38 A Bad Reflection on You
Odcinek korzysta z jednego z najbardziej rozpowszechnionych tropów w serialach sci-fi/fantasy czyli złych bliźniaków. I to działa, jak na standardy MMPR. Przyjemnie ogląda się złe wersję bohaterów, arogancki Jason czy Billy znęcający się nad nerdem (Pasta-la-Pizza!) to nawet zabawne sceny. I szkoda, że ich tak mało, przecież można by o wiele bardziej zaszaleć pod tym względem, a nie ograniczyć się do jednego gagu i kilku króciutkich scenek, a potem pokazywać naszych bohaterów w kozie płaczących, że nie mają jak ratować miasta. I brak koziej bródki u złych bliźniaków to niewybaczalne niedopatrzenie.

A odcinek i tak ukradł Mięśniak. Pierw pokazujący podpis na ławce, potem wyciągający jedzenie ze swojego magicznego pudełeczka i w końcu chwalący się swoim Detention Survival Kit.

OCENA 3/6

Orphan Black S03E02 Transitory Sacrifices of Crisis
Więcej męskich klonów, a ja jakoś nieprzekonany. Ari Millen gra na zadowalającym poziomie, ale wolałbym patrzeć na Tatiankę niż dziwaczną scenę seksu i problemy chłopców Kastora. Myślę, że dałoby się szybciej pokazać, że łączy ich ta sama więź co siostrzyczki, tylko trochę bardziej wykręcona. Jednak mój problemy z nimi jest inny - nie stworzyli jeszcze postaci, która by ciekawiła. Jedynie Mark, w którym najciekawsza jest normalność. Szalony Rudy i Seth z problemami nie wzbudzili we mnie żadnych większych uczuć. Jednak trzeba przyznać, że scena z grożeniem Sarze i Calowi była świetnie nakręcona. Szybka, dużo chaosu, częste cięcia i napięcie. Thrillerowe sceny bardzo dobrze wychodzą w serialu.

U Cosimy nic ciekawego. Zabawne scenki z Scottem i trochę arogancka postawa wobec nowego doktorka.Wyjawiane są kolejne elementy dotyczące projektów, ale strasznie wolno. Mamy trzeci sezon i tajemnice zaczynają już męczyć. U Helenki to samo - trochę nowego o projekcie i tyle. Plus scena z skorpionem. Czym on jest? Potwierdzeniem jej choroby psychicznej czy może ujawnia się w sytuacjach stresowych? Dalej nie wiem co o nim myśleć.

Jednak MVP odcinka zostaje Allison co jest paradoksalne wobec odrębności jej wątku. Chęć startu w wyborach samorządowych zmusza ją do zabawy w Heisenberga. Komiczne sceny kłótni z Donniem (wzmianki o garaży z dodatkiem!) i dobrze znana stanowczość. Świetnie się to ogląda. Dużo lepiej niż już troszkę nudzące konspirację.

OCENA 4.5/6

Person of Interest S04E21 Asylum
Podobała mi się konstrukcja tego odcinka. Trzy odrębne wątki połączone jedynie przez konwencję porwanych i przesłuchiwanych bohaterów. Nieufność, kłamstwa, niedopowiedzenia i plany w planach. I emocję, bardzo dużo emocji zwłaszcza związanych z dawno niewidzianą postacią. Poprzedni odcinek był równie znakomity, szkoda więc że serial dopiero teraz zdał sobie sprawę z zbliżającego się finału sezonu. Boli to tym bardziej bo pierwsza połowa serii była dużo spójniejsza.

Wracając do odcinka. Najbardziej obawiałem się kryminalnego wątku. Nad światem widmo dyktatury AI, a my musimy oglądać zmagania dwóch gangsterów. I serial znowu wyszedł obronną ręką udowadniając jak dobry jest w przedstawianiu międzyludzkich relacji. Zemsta Eliasa nie była kolejnym etapem umacniania władzy w mieście, a osobistą krucjatą za śmierć przyjaciela. Nie chciał zabijać Dominica, a jedynie jak najmocniej go uderzyć, dać mu bolesną lekcję nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz jaką zrobi. Zadziałało. Trochę dzięki scenarzystą bo gambit Eliasa był czytelny, ale całość została tak zagrana, rozpisana i nakręcono, że można przymknąć na to oko. Zaskakujący był powrót Harper. Coraz częściej się pojawia i wykonuje tajne misję dla Maszyny. Czyżby twórcy chcieli ją wpisać na stałe do serialu? Jakieś zastępstwo dla Shaw by się przydało.

Tylko czy tak naprawdę będzie potrzebne? Powrót Shaw przed finałem nie jest przypadkowy i zanosi się na cliffhanger z jej postacią mogący być zapowiedzią jej powrotu. To byłaby radosna wiadomość, chociaż rzadko sprawy tak ładnie się układają w Person of Interest... Wątek jej poszukiwania wypadł bardzo dobrze. Chłodna rezerwa Fincha i desperackie próby Root. Pierw gra w cykora z Maszyną oraz infiltracja przytułku dla obłąkanych, który okazał się bazą operacyjną Samarytanina. Idealne miejscówka! Świetne sceny z odwołaniami do poprzednich odcinków i przeszłości bohaterów. I żarty z hipsterów i bezdomnych. Jednak to nic w porównaniu z dramatem na końcu. Odliczanie do śmierci bohaterów i Maszyna poświęcająca się by ich ratować. Ostateczny etap rozwoju AI - cyfrowe współczucie. Teraz czas na zemstę Samarytanina i próbę ratowania Maszyny przez bohaterów. Teoria na finał - fuzja dwóch AI.

Na koniec wątek Kontroli. Świetnie rozegrane przesłuchanie z pytaniem o jego sensowność na samym początku. Jednak najważniejsze było wyjawienie tajemniczej Korekty. Co to jest? Przejęciem władzy przez Samarytanina i eliminacją zbytecznych jednostek? Chciałbym zobaczyć taką operację na globalną skalę co kolejny raz musiałoby zmienić serial.

OCENA 5/6

Power Rangers RPM S17E04 Go For The Green
Cztery odcinki, aż tyle przyszyło czekać na zmontowanie pełnej pięcioosobowej drużyny Power Rangers. I nie jest wielką niespodzianką, że ostatnim z nich został Ziggy. Przecież nie bez powodu nosił wcześniej zielone ubrania. Nie przeszkadzałoby mi gdyby przez całą serię był zaledwie sidekickem bo jego postać była samowystarczalna. Na Rangera nie pasuje, jest fajtłapowaty, nie przeszedł szkolenia, łatwo się ekscytuje i panikuje. Dlatego tak świetnie spisuje się w tej roli! Mimo, że nawet nie umie porządnie zamachnąć się swoim toporkiem. To teraz czekać na pierwszą wspólną akcję Wojowników i sprawdzić jak piątka spisuje się w boju i współpracuje.

Sam odcinek zaczął się z grubej tuby. Zgrywką z talent show i poszukiwaniem kandydata na Zielonego Wojownika. Mem, clown, "mistrzyni" hula-hop? Bo czemu nie. Tylko shadow puppets zabrakło! Konfrontacja Ziggiego z Tenaya 7 (jaki wspaniały pościg!) trochę to wynagrodziła, ale wolałbym teatrzyk cieni.

OCENA 4.5/6

Power Rangers RPM S17E05 Handshake
Odcinek zaczyna się od męskiej rywalizacji typu "kto ma większego" tzn. kto ma lepszy samochód między Scottem, a Dillonem. Ich relacje fajnie rozpisane, iskrzy między nimi, rzucają docinki aż miło, ale jak trzeba wyciągną pomocną dłoń. Ponadto widać, że Zielony i Czarny są jedynie członkami drużyny, a nie rodziną jak pierwsza trójka, która na razie robi wszystko wspólnie. Morfują się, prowadzą High Octane Megazorda i używają wymyślnych broni. Potrzeba czasu i odcinków poświęconych na zbliżenie bohaterów by wykuć prawdziwy zespół Power Rangers. I bardzo mi się to podoba.

Ziggy w kostiumie strasznie przypomina Billiego z Mighty Morphin. Nie radzi sobie, ucieka  przed mechakitowcami i wprowadza chaos. Przez co jest taki wspaniały. Przyda mu się trochę treningu. Dillon już swój dostał. Oberwał kilka razy, ale uwierzył w siebie i nauczył obsługiwać tarczę.

Część odcinka to slapstickowa komedia z rączką Tanayi 7 i zgrywką z Rodziny Adamsów. Komiczne było oglądanie Rangersów nie radzących sobie z dłonią. Szczególnie zabawa w whack-a-mole przy użyciu broni Wojowników na stole bilardowym. Najlepszy moment odcinka. Zaraz obok pomagierów Venjixa zarzucających mu niekompetencja i w ramach złośliwej zemsty ich eliminowanie

Pokazano Doktor K. Tajemniczy mentor Power Rangers okazał się być młodszy od swoich podopiecznych. Świetnie! Teraz dawać mi jej sceny z Ziggim. 

OCENA 4.5/6

Supernatural S07E18 Party on, Garth
Drodzy Amerykanie, nie róbcie odcinków w serialach fantastycznych gdzie bohaterowie muszą być pijani. Skoro nie wyszło to Whedonowi w Buffy to tym bardziej musiało zawieść w Supernatural. Raziła sztuczność aktorów, przerysowane zachowanie, ale głównie pomysł. Tylko jeśli jesteś nawalony możesz zobaczyć ducha przypominającego dziewczynkę z Kręgu tylko po spotkaniu z kosmetyczką. Żenujące dialogi, nietrafione pomysły i niewciągające polowanie. Tak fajnie się zaczęło - powrót Gartha, parodia Winchesterów i małomiasteczkowa legenda, a potem dostaliśmy pana Fizzlesa'a czyli gadającą skarpetę. Nie, nie, nie. Dużo bardziej wolałbym horrorowe podejście zamiast komediowego, podchodzącego momentami pod slapstick.

Cieszy powrót Bobbyego, jedna z niewielu pozytywnych rzeczy w tym odcinku (obok japońskiego tłumacza z restauracji), kilka słów, które wypowiadał sprawiło mi więcej radości niż poprzednie 40 minut.. Kłótnie braci męczące, a argumenty dotyczące jego ducha irracjonalne. I szkoda, że rzeczywiście braci chociaż raz nie może spotkać to co normalnych ludzi.

OCENA 2.5/6

The Flash S01E20 The Trap
To byłby świetny odcinek gdyby nie Iris i wszystkie żenujące wątki jej dotyczące. Pierw Joe jest przeciwny oświadczynom Eddiego. Idiotyczne i aroganckie z jego strony i coś co mnie wcale nie interesuje. Potem Eddie zwierza się Barremu, Barremu, który wyczytał w gazetce z przyszłości, że Iris zostaje jego żoną. I drama dalej się ciągnie. Głupie zachowanie postaci i zero subtelności. Iris za to zdaje sobie sprawę, że metaludzie zaczęli pojawiać się po wybuchu akcelatora i poznaje tożsamość Flasha po wyładowaniu elektrostatycznym, tym samym które otrzymało od Barryego gdy był w śpiączce. I to wszystko jest takie naiwne, że odechciewa się oglądać. Barry zostaje rozpoznany nie po rysach twarzy, a po takim szczególe. Ale najgłupsze jest to, że teraz gdy ona poznała jego tożsamość rozbudzi w niej to uczucia. Niektóre seriale nie powinny mieć wątków romantycznych...

Przez wyżej wymienione "szczegóły" odbiór odcinka gubi się w sporadycznych facepalmach. Bo polowanie na Reversa, jego wykiwanie ekipy, zdradzenie planów i konfrontacja były fajne. Tak jak świadomy sen Cisco. Tylko Joe jak zwykle zachował się poniżej krytyki strzelając do Wellsa...  Nie wiem jak skończy się ten sezon, ale chciałbym by ktoś z tej dwójki zginął i wolałbym gdyby to Joe nie wrócił do następnej serii.

OCENA 4/6

7 komentarzy:

  1. "Świetnie! Teraz dawać mi jej sceny z Ziggim. "

    Och, bracie. Nawet nie wiesz, ile wspaniałych scen z tą dwójką dostaniesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, ta dwójka jest przecież stworzona by dzielić wspólne sceny.

      Usuń
    2. W takim razie już następny odcinek da ci mnóstwo, po prostu MNÓSTWO radości.

      Usuń
  2. Z powyższych oglądam (namiętnie) Supernatural. Sceny z gadającą skarpetą nie jestem w stanie obejrzeć. Doprowadza mnie do rozpaczy. Niestety, sezon 7 nie należy do najciekawszych w serii. Choć kilka odcinków zdecydowanie się wyróżnia - np 2 'Hello cruel world', 17 'The born again identity' oraz 20 'the girl with dungeons the dragon tattoo'. Zasadniczo wszystkie 'mroczne' odcinki są lepsze od komediowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie z powodu fatalnego poziomu 7 serii porzuciłem ten serial na kilka lat. Nie mogłem zdzierżyć powtarzalności wątków i nudy. Wróciłem i się cieszę. 7x17 rzeczywiście niezłe (bo zakład psychiatryczny i Cas), tak jak ten z Eliotem Nessem. The Girl with... już za chwilę i wiele sobie obiecuje bo Felicia Day :) Liczę, że po Lewiatanach będzie już lepiej, a przynajmniej nie będę się irytował co odcinek. W końcu Supernatural to jeden z najdłużej oglądanych przezemnie seriali i darzę go sporym sentymentem.

      Usuń
    2. Ponieważ z SPN jestem na bieżąco (właśnie usiadłam obejrzeć S10E21), nie będę spojlerować :) Ale ogólnie potwierdzam - warto wrócić do serialu. Kolejne serie są jednak lepsze od sezonu 7. Nie ma oczywiście porównania do sezonów 4 i 5 (które IMO były ogólnie najlepsze), ale poziom się podwyższa.
      Uwielbiam odcinki z Felicią Day i ubolewam, że jest ich tak mało - jak dotąd chyba tylko 4 czy 5. Za to ogólnym faworytem jest Crowley, którego teksty są prawdziwymi perełkami.

      Usuń
    3. Felicia Day, Crowley, Castiel, Amanda Tapping - to właśnie dla drugiego planu wróciłem do serialu. Bracia już od dawna są nudni i gdyby nie zachwyty nad tymi gościnnymi występami to pewnie dałbym sobie spokój.
      Ja trochę tęsknie za tymi mrocznymi odcinkami po których bało się spać. Te 8 lat temu Scarecrow czy Blood Mary sprawiały, że na długo po seansie przechodził dreszczyk gdy w nocy przypomniało sobie odcinek :)

      Usuń