niedziela, 31 maja 2015

Serialowe podsumowanie tygodnia #139 [25.05.2015 - 31.05.2015]

SPOILERY

Daredevil S01E13 Daredevil
Finał nie sprostał oczekiwaniom. Za wysoko postawiłem poprzeczkę po tak wspaniałym sezonie, tylu wyśmienitych odcinkach i znakomitych scenach. Ostatni epizod i tak uważam za wybitny na tle serialowej papki, ale chciałoby się więcej, lepiej, mocniej. Mam wrażenie, że gdzieś w 2/3 sezonu scenarzyści stracili koncept, całość się trochę zbyt rozlazła, a potem trzeba było naganiać i skleić zakończenie, które niezbyt mi pasowało do całości. Sezon był o powstawaniu imperium Kingpina i liczyłem, że skończy się gdy osiągnie ono szczyt, a druga serial będzie o jego upadku. Upadek jednak nastąpił już teraz, chwilę po wyeliminowaniu konkurencji. I niestety było to dość przypadkowe, wręcz szkolny błąd. Z jednej strony to akceptuje bo pokazuje, że jednostki się liczą, a wielcy i potężni nie są niepokonanym olbrzymem. Tylko kłóci się to z przeważnie depresyjną wymową serialu i jego wizją świata. Jednak to zwycięstwo nie jest końcem. Fisk ponownie zastanawia się nad swoim życiem i celem, a Matt został bohaterem jaki potrzebny jest w Hell's Kitchen. Nie wszyscy tego doczekali o czym jest nam przypominane, a uśmiech u Karen jest wymuszony by przypomnieć o przeszłości, której nie da się zmyć. Chciałbym by S02 było odważniejsze, nie koniecznie brutalniejsze wizualnie, ale by serial wyciągał wszystko co najgorsze z ludzi, skręcił w najciemniejszą uliczkę miasta i zaczął zaglądać do mieszkań.

Inne:
- pogrzeb Bena przy Many Rivers to Cross Jimmyego Cliffa wyszedł odpowiednio przejmująco. Tak jak rozmowa Karen z wdową, która podkreśla sylwetkę Bena i nie obwinia Karen za to co się stało, która wciąż czuje się winna. Tak bardzo było jej to potrzebne.
- dokumenty Marci z poprzedniego odcinka, przypadkowo podsłuchana rozmowa i wyciągnięty z kapelusza świadek koronny. Steven S. DeKnight pierwszy raz mnie tak rozczarował uproszczeniem. Liczyłem na skomplikowaną intrygę, którą trzeba rozsupłać, a skończyło się na dominującej roli przypadku.
- Leyland zginął z rąk Fiska w niezbyt efektowny sposób. Wybuch agresji jak zwykle fantastyczny, tak jak strach Owsleya, ale znowu, chciałoby się więcej od tej sceny, która jeszcze raz podkreśliła naturę Fiska, który czuję się wyraźnie lepszy od innych.
- scena z pogodzeniem się Matta i Foggiego - yeah. W końcu kancelaria zaczęła funkcjonować tak jak powinna. I teraz pytanie czy nie wejdą na celownik Fiska. Powinni. I poproszę o zatrudnienie Marci.
- sceny akcji nie wypadły zbyt spektakularnie. Zwłaszcza strzelaniny. Zabrakło powera i trochę finezji w realizacji. Albo jak chcę więcej niż zwykle. Dobrze, że finale starcie Daredevil/Fisk było długie, brutalne i pozwoliło pokazać siłę i charaktery obydwu bohaterów.
- Nessum Dorma podczas aresztowań - kolejne świetne użycie muzyki operowej w serialu. Więcej chciałoby się słuchać tego typu utworów w telewizji, ale tylko nieliczne seriale z tego korzystają, a paradoksalnie bardzo często pasuje do współczesnych historii. Jak choćby w Hannibalu czy The Good Wife.
- Fisk oświadczył się Vanessie. Jej, jak mi się podobał ten romantyzm u złoczyńcy. Jednak znowu - za szybko. Przydałoby się więcej odcinków eksplorujących ich relację.
- biblijna przypowieść o Samarytaninie w wykonaniu Fiska z nieoczekiwaną końcówką. Nie spodziewałem się stwierdzenie, że to on jest bandytą. W końcu zaakceptował to kim jest, teraz będzie mógł osiągnąć swój prawdziwy potencjał.
- nie tylko postacie ewoluowały przez sezon, ale również kostium Matta. Praktycznie co odcinek był rozwijany by w finale w mógł założyć kostium. Jakby chciano powiedzieć, że dopiero teraz stał się tytułowym Daredevilem i znalazł swoje powołanie. Kostium widziałem wcześniej na obrazu i miałem wątpliwości. W ruchu jednak robi dużo lepsze wrażenie. Przypomina ten Kapitana Ameryki, niczym współczesny kostium bojowy, w stonowanych barwach, ale zgodny z klasycznym kolorowaniem. I te różki. Nieźle.
- Avocados at law wrócili!
- ostatnia scena to Fisk w celi wpatrujący się w ścianę czyli ponowne szukanie celu w życiu na jego nowym etapie. To też największy cliffhanger sezonu. Czyli to on będzie dalej głównym przeciwnikiem mimo pobytu w pensjonacie. Bardzo dobrze.
- brak sceny po napisach zapowiadającej The Defenders? Ej, no! Netflix robisz to źle. Dajcie chociaż cameo kogoś z Daredevil w A.K.A. Jessica Jones.

OCENA 5/6

iZombie S01E10 Mr. Berserk
Brawo, co za inteligentnie skomponowany odcinek. Sprawa tygodnia, wątek Liv i Majora łączyły się w zgrabny sposób. Największe wrażenie zrobiły na mnie dwie załamane osoby, które traciły zmysły przez to, że były okłamywane. Student z sprawy "wrobiony" w zabójstwo dziewczyny i Major, który stracił pewność siebie, uwierzył, że to co widzi jest wynikiem choroby psychicznej. Motywy znajomych były inne, Liv wmawia sobie, że go chroni, ale ukrywając prawdę zsyła go do szpitalu. Dla jego własnego dobra, ha! Jeszcze się to na niej zemści.

Kolejny raz przewija się Max Reager, tym razem ma być odpowiedzialny za napady agresji. Czyżby to on był odpowiedzialny za zombieapokalipsę? Zombie, które pierwotnie powstały jako metafora amerykańskiego konsumpcjonizmu powstawałyby z globalnego produktu będącego wpadką wielkiej korporacji. Tak bardzo to pasuje. Podoba mi się dodawanie kolejnego złego do mitologii serialu. Już nie tylko Blaine, drobny gangster, ale również biznesmen działający na światowych rynkach. I zombie killer, zapewne chcący zemścić się na Liv. I kapitan policji. A w drużynie dobra coraz mniej bohaterów.

Rose jak zwykle wyśmienita. Tym razem jako dziennikarka - alkoholiczka przeżywająca żałobę po stracie ukochanego. Jej chęć zemsty, wybuchy smutku i pijackie ekscesy - fantastycznie się to ogląda.

Inne:
- Clive zachwycający się obiadkiem Liv - kanibalistyczne żarciki zawsze na propsie!
- na początku liczyłem, że to Blaine zabił dziennikarkę w zemście za jej poprzedni artykuł. Jeszcze trzeba chwilkę poczekać na ruszenie jego wątku.
- wciąż brak Peyton. Ja chce Peyton i Raviego na obiecanej randce.
- szczurek recytujący monolog z Hamleta! Znowu żarty z Szekspirem w tle, znowu gryzonie. Więcej!
- Major wpadł na ślad zombie w zakładzie psychiatrycznym. Teraz to na pewno będzie miał problem.

OCENA 4.5/6

iZombie S01E11 Astroburger
Najlepszy odcinek do tej pory. Świetne połączenie sprawy kryminalnej, rozwoju bohaterów i głównej fabuły serialu oraz wyważenie dramatu z elementami komediowymi. Motywem przewodnim było kłamstwo, bohaterowie okłamywali się na wzajem przez co poszczególne linię fabularne mimo wspólnych elementów rozwijały się samodzielnie i przenikają. Liv okłamuje Majora na temat zombie i Clive'a o sprawie, a Major działa na własną rękę. Jednak najlepiej wypadło pod tym względem spotkanie Liv z Blainem. Kłamstwa rzucane w oczy i prawdopodobnie doskonale sobie z tego zdawali sprawę. Cisza przed burzą można by rzec. Jednak największym oszukańcem był mózg Liv, który wywrócił do góry nogami cały odcinek. Jej spotkanie z Majorem i powtórne zbliżenie było złudzeniem, tak jak towarzyszący jej Jonny Frost. Nie było chwili prawdy i ostatecznego pojednania z Majorem, a raczej osiągnięto stan, który ich jeszcze bardziej dzieli. Znowu się zachwycam jak zupełnie niespodziewanie z odmóżdżacza do kotleta zrobiła się porządna drama. I tylko na Clive'a nie ma pomysłu.

Inne:
- zabójca tygodnia do przejrzenia od samego początku. Taki akcent mógł mieć tylko morderca. Motywacje jednak zaskakujące.
- w końcu - Ravi i Peyton! Chemia między nimi jest, scenki mają zabawne (komentarz o szortach i skarpetkach) i tylko więcej by się tego chciało.
- niezręczna sytuacja gdy proponowane jest oglądanie Vertigo w obecności Majora i jego żarty z tego powodu.
- gadający diabeł z czipsów! Mistrzostwo. Tak bardzo się śmiałem z tego powodu. Szczególnie jak Liv mówiła do automatu z jedzeniem.
- Major z ciepłych kluch stał się niezłym badassem. Szczególnie podczas tej akcji gdy skitrał się do bagażnika samochodu Blaine'a. I końcówka gdy mówi, że zabije wszystkie zombie. Poproszę, łowcę zombie! Pytanie tylko jak odważny będzie serial i jak bardzo intensywna będzie epidemia. Z zagadkami kryminalnymi raczej nie zerwą, chociaż kto wie.
- Ravi znalazł lekarstwo na zombievirus? Taaa, jasne. Już nie raz serial oszukiwał w w ten sposób, drugi raz nabrać się nie dam.
- na filmiku, który trafił do prasy jest Liv zajadająca świeży móżdżek. Mocne. Nawet jak nie na cliffhanger sezonu to by po torturować bohaterkę.

OCENA 5.5/6

Power Rangers S17E08 Ranger Yellow (1)
Kolejny odcinek z cyklu skupiającego się na poszczególnych wojownikach. Na warsztat poszła Summers i było po prostu świetnie przy czym zaskakująco. Bo kto by się spodziewał kim Summers była przed wstąpieniem do Rangersów? O rozkapryszonej arystokratce bym nie pomyślał. Księżniczka żyjąca w własnym świecie gdzie wszystko musi być idealne. W komiczny sposób pokazano jak bardzo nie przejmuje się innymi osobami gdy pomiatała swoim lokajem. Jednak udało się jej nadać również ludzkie cechy jak miłość do rodziców i przekładanie tego uczucia nad materialne prezenty choćby nie wiadomo jak kosztowne by były. Origin Żółtej dostał dwa odcinki co mnie bardzo cieszy, w tym pokazano kim była, w przyszłym będzie jak wyewoluowała w to kim jest. Dwadzieścia minut by nie wystarczyło. 

Główną część odcinka stanowiła akcja w teraźniejszości. Zaczęło się od wycieczki szkolnej i pytań do wojowników. Co za cudownie rozpisane dialogi, tyle tam wyśmienitego humoru, pojawiły się nawet powracające żarty ("to nie jest spandex!"). I potem niby kolejne starcia, ale znowu bardzo dobrze nakręcone, duża dynamika i nie ma miejsca na nudę. Odcinek niby ma klasyczną formułę, ale potrafi ją udanie urozmaicić. Potwór tygodnia okazał się wabikiem by Tanaya 7 mogła przeprowadzić napad na bank. Napadł był po to by Tanaya 7 mogła stoczyć długą walkę z Summers, w świetnej choreografii. Sorry chłopcy, dzisiaj byliście na dalszym planie. 

Inne:
-  mała dziewczynka o potworze tygodnia: "Look out its getting bigger!", Doktor K: "Dont worry its happen all the time". Albo Summer: "Can we skip all the bad guy blablabla"  Samoświadomość serialu taka urocza. 
- rodzice Summers zabawnie irytujący. Nawet pomylili Rangersów z służącymi. A reakcja Dilliona najlepsza gdy wkurzony połamał kij do bilarda.
- trzęsąca się kamera podczas starć taka denerwująca... 

OCENA 5/6

Supernatural S07E22 There Will Be Blood
Przedostatni odcinek, a ja się strasznie wynudziłem. Zbliża się wielka konfrontacja z Lewiatanami czego wcale nie czuć bo bracia zbierają itemy by wycraftować potężną broń. Kompletnie nie było pomysłu jak zakończyć sezon i posłużono się przykładowym quetem z przeciętnego rpga. I co z tego, że pojawia się Crowley i Alfa Wampir skoro mało co się dzieje, nie czuć wiszącego nad światem końca świata. Bracia też zbytnio się tym nie przejmują. Już chyba wolałbym dostać dobrą sprawę typu monster of the week. Tutaj był fajny motyw z domostwem wampirów i małą dziewczynką, ale twist można było od razu przejrzeć, a sam odcinek niezbyt skupiał się na przygodzie braci bo trzeba było co rusz przypominać o Dicku. 

Bobbi jako duch dalej szaleje. I nie wiem co o tym myśleć. Rozumiem potrzebę pisania dramatycznych historii, ale lepiej by wyszło jakby dali mu umrzeć w spokoju. Jemu się to należy. Zamiast tego powoli zmienia się w wściekłego poltergeista i prowadzi do durnych kłótni między braćmi. 

Inne:
- patrząc na efekty słodzika i naćpanych ludzi nie mogę brać Lewiatanów i ich planu zniewolenia ludzkości na serio. Ten przeciwnik to jeden wielki, nieudany kawał. 
- serio Dean? Żart o wampirach skierowany do ofiary wampirzego porwania? Niesmaczne. Tak jak pobieranie krwi nieświadomym ludziom. Niby miało wyjść zabawnie, a wyglądało to dość niepokojąco i bracia utracili całą moją sympatię podczas oglądania tego odcinka. 
- "See you next season". Dobra, ten onliner im wyszedł i trzymam za słowa Alfa Wampira. 

OCENA 3/6

1 komentarz: