wtorek, 16 czerwca 2015

Serialowe podsumowanie tygodnia #141 [08.06.2015 - 14.06.2015]

SPOILERY
Dark Matter S01E01 Episode One
Niby z niemal wszystkimi serialami jestem w plecy, a stosik tych które chcę nadrobić przybrał już monstrualny rozmiar to nie przeszkadza mi to w sprawdzaniu nowych produkcji. Tym bardziej, że Dark Matter dzieje się w kosmosie czego w telewizji ostatnimi czasy zatrważająco mało. Nie czekałem zbytnio na ten tytuł, nie miałem wielkich oczekiwań, liczyłem na coś sympatycznego. Dobry serial by mi wystarczył. I się rozczarowałem. Szczególnie brakiem oryginalności i nudą. Jednak nie porzucę serialu, to tylko pilot. W serialach tego typu zależy mi na budowaniu świata, wielowątkowych i złożonych historiach oraz... kosmosie, statkach kosmicznych, stacjach kosmicznych, obcych itp. itd. To wszystko może tam jeszcze być i czekać na odkrycie.

Pomysł na serial nie jest zbyt oryginalny. Szóstka archetypicznych ludzi z amnezją budzi się na statku i próbuje zrozumieć kim są, dokąd zmierzają. Jest też tajemniczy android robiący za interfejs statku. I mogłoby to być znośne gdyby nie realizację. Brakuje suspensu, chemii między postaciami i interesujących osobowości i relacji. Jest typowa nieufność, delikatne parowanie, trochę tajemnicy i mistycyzmu. To zaledwie ochłapy rzucone by zarysować jakąś różnorodność. Brakuje mi bohatera z którym mógłbym sympatyzować lub mu kibicować. Skryty samuraj, specjalista od rozwałki, joker. Ziew... Oby z początku wyglądali na jednowymiarowych, a serial skrywał jakieś tajemnicę. Pomóc może przewidywalny twist gdy załoga dowiaduje się, że są bezwzględnymi najemnikami. Może to prowadzić do konfliktów, być pretekstem do zadawania pytań dotyczących człowieczeństwa i napędzać ich rozwój. Lub też być zmyłką, grą androida i jego zleceniodawców. Widzę tutaj pewien potencjał.

Realizacyjnie mam mieszane uczucia. Na statku jest ciemno, czuć pewien klaustrofobiczny klimat z czasem powinniśmy lepiej poznać lokację. Ale nic go nie wyróżnia. Na razie. Jak na główny statek jest on bardzo zachowawczy, standardowy rzekłbym. Ni to nazwa, ni sylwetka czy osiągi. A to mi się nie podoba. Dodatkowo efekty specjalne wyglądają bardzo sztucznie. Miejscami miałem wrażenie, że oglądam produkcję z końca lat '90.

Serial chciałby być drugim Firefly. Ma podobny pomysł na postacie tylko kompletnie nie umie go sprzedać. Raczej go nie pokocham, ale dam tej znajomości jeszcze szansę.

OCENA 3/6

Halt and Catch Fire S02E01 SETI
Ten serial nigdy nie był wielkim hitem. Niska oglądalność, niewielki buzz w mediach i widmo anulowania. Mimo to drugi sezon został zamówiono co mnie niezmiernie ucieszyło bo Halt and Catch Fire urzekło mnie od pierwszych materiałów promocyjnych z lecącym w tle Sweet Dreams (Are Made of This), grą Mackenzie Davis i Lee Pace oraz miłością od komputerów. Miał swoje problemy, związane głównie z opowiadaniem historii, ale wszystko wskazuje, że wnioski zostały wyciągnięty.

Pierwszy odcinek tego sezonu jest miękkim rebootem, jakby poprzednia seria służyła jedynie przedstawieniu bohaterów. Poprzednie wydarzenia mają swoje konsekwencje, ale są zaledwie echem, które ukształtowało postacie znajdujące się w innych miejscach. Na początku fascynujące jest ponowne spotkanie z znanymi twarzami. Szczególnie Donną i Cameron. Dwie silne kobiety stojące na czele innowacyjnej firmy informatycznej. Umownie na czele. Bo żadna z nich nie chcę być liderką. Cameron jest anarchistką, a Donna ma dość bycia matką w domu, nie chcę zajmować się zdziecinniałymi programistami. Świetnie ogląda się wspólne sceny tej dwójki, jak mimo różnicy charakterów się rozumieją, jak łączy je pasję oraz chęć zmian. Widać też ciekawą zmianę z Donną. W zeszłym sezonie cierpliwie znosiła męża pracoholika. Teraz ona lekko wstawiona wraca późno w nocy do domu, a Gordon na nią czeka.

Zmiany u Joe były również radykalne, ale na bardziej osobistym gruncie. Wykonał rachunek sumienia, przewartościował swoje życie i stał się innym człowiekiem. Wciąż nie potrafi do końca znieść przeszłości, ale cierpliwie znosi kolejne poniżenia i widać jak chcę być "tym dobrym" mimo tłumionej złości. Jednak nie potrafi odciąć się od dawnego ja. Niby oświadcza się nowej miłości, ale wciąż ma obsesję związaną z Cameron. Lub jej inteligencją i firmą. Wciąż drzemie w nim ta dwulicowość, która przyciągała ostatnio do ekranu. To bohater, którego się uwielbia i nienawidzi zarazem.

Najspokojniej u Gordona. Wciąż jest przeciętnym człowiekiem, któremu udało się wybić dzięki zbiegowi okoliczności. I niby jego historia nie jest ciekawa, ale stanowi solidny kontrapunkt dla Donny i Joe, a jego choroba powinna dodać trochę dramatyzmu w serialu.

Reżyseria zawsze stała tutaj na wysokim poziomie, emanowała ona miłością do dawnej technologii i lat '80. Tutaj jest jeszcze lepiej. Nie dość, że poprawiono dynamizm odcinka, umiejętnie bawiono się kolorowymi filtrami i kątami filmowania to jeszcze nakręcono długą scenę na jednym ujęciu co jest jakby wyznacznikiem jakości serialu ostatnimi czasy. Był to sam początku, pierwsza scena nakreślająca sytuacja. Donna przechadzająca się po Muttiny, próbująca ogarnąć chaos w firmie idealnie pokazuje jak wygląda ich innowacyjne przedsięwzięcie. Do tego jeszcze serial stawia na sentymentalizm do growego medium. Pierw pokazuje cieszących się ludzi, emocję na ich twarzach podczas grania, a potem rzut oka na telewizor z kilkoma pikselami na krzyż.

Inne:
- girl power! O ile pierwszy sezon był głównie o duecie Joe/Gordon tak ten będzie o Donnie i Cameron. Silne kobiety w latach '80 - chcę to oglądać.
- siedziba Mutiny wygląda fenomenalnie. Pełna sprzętu, walające się komputery, kable, plakaty filmowe na ścianach, paczki po śmieciowym jedzeniu, kineskopowe ekrany i stadko nerdów. I Cameron na słuchawce opowiadająca o grze. Chcę zobaczyć bottle episode podczas crunchu lub kryzysu.
- serial dalej ma fatalną oglądalność i znowu będę się bał o jego przyszłość.
- ostatnia scena cudo. Gdy Cameron przyjeżdża po Boswortha wychodzącego z więzienia i rzucają sobie w ramiona. Słowa tutaj nie były potrzebne, wystarczyły muzyka.

OCENA 5.5/6

Hannibal S03E01 Antipasto
Wrócił kolejny z moich ulubionych seriali. Niezwykły bo operując głównie formą, a nie dobrze przecież wszystkim znaną fabułą. I znowu siedziałem bite 40 minut jak zauroczony. Smakowałem w kolejnych ujęciach, płynnie przechodzących kadrach (diabeł o twarzy Hannibala), zdjęciach nic nie znaczących detali i pięknych krajobrazach renesansowych zabytków. Przechadzka ulicami Florencji, nocna jazda motocyklem po Paryżu, odwiedziny w wysmakowanym sklepie mięsnym czy pełnych przepychu przestronnych salach. Wszystko to okraszone oczywiście trudnymi do zidentyfikowania dźwiękami, podkreślającymi wszechobecne zagrożenie oraz oniryczny charakter serialu. Zabawiono się też odrobinę formą, gdzie flashbacki przybierały bardziej kinowe proporcje ekranu i czarno-białe barwy.

Za patrzeniem na Hannibala stęskniłem się najbardziej. Jednak równie zauroczony słuchałem kolejnych dialogów i próbowałem w jakiś sposób zrozumieć położenie postaci i wyczytać coś między wierszami. To serial wymagający skupienia, uważnego śledzenie dialogów i wyciąganie (często błędnych) wniosków. Tutaj skupiał się głównie na relacji Bedeli z Hannibalem. Pełnej niedomówień i tajemniczości. Po tym odcinku można wysunąć przerażający wniosek. Lecter traktuje ją przedmiotowo. Karmi ostrygami, ślimakami, wykwinty daniem po to by lepiej smakowała. Nie szuka towarzysza, chociaż ceni jej zdanie. On prowadzi długi projekt gastronomiczny. I ona zdaje sobie z tego sprawę, co jest najbardziej przerażające. Tonie (co za obrazowe scena!), nie może uciec z matni, próbuje, ale nie ma dość siły. Boi się, wie co ją czeka i nie jest w stanie podjąć decyzji. Wmawia sobie też, że jest tylko ofiarą, a Hannibal insynuuję jej współudział. Patrzenie na grę Gillian Anderson sprawia olbrzymią przyjemność. Jej strach, niezdecydowanie, drżenie rąk, kamienny wyraz twarzy. Poezja.

W odcinku królowała Bedelia i Lecter. Jakby serial chciał się z nami zabawić. Nie ma Willa, Alany i Jacka. Wierzcie, że nie żyją. Na nich przyjdzie jeszcze czas. Tutaj było o radzeniu sobie Hannibala po wydarzeniach z zeszłego sezonu. Podróżuje po Europie, prawie nie zabija, rozwija się kulturalnie, nawet dostał własną katedrę. Jego recytowanie Dantego było wprost fenomenalne. Patrze i zachwycam się Maddsem. Ba, zachwycam się 40 minut, ale co chwila innymi rzeczami. Może wiele nie pokazano jego historii (prędzej ja coś pominąłem), ale czuć było jaką stratę odczuwa za Willem. Jakby próbował zawrzeć nową znajomość, poeksperymentować, a potem zdał sobie sprawę, że to nie ma sensu i w inny sposób wykorzystał Dimmonda. Lub zwyczajnie żywił do niego niechęć. Z powodu jego prostactwa, użył go jako dźwigni mającej wpłynąć na Bedelię. Jednak najciekawsza była końcówka. Kolejne tableau, jakby mistrz potrzebował swojej sztuki. Nie może już cicho zabijać, jedzenie mu nie starcza, chcę mieć widownię, zależy mu na poklasku.

Inne:
- fascynujące były rozmowy Hannibala z Gideona. Tutaj już nic nie ukrywamy, pokazujemy kanibalistyczne uczty. I kurde, ta nóżka wyglądała pysznie. Ciekawe było spostrzeżenie Gideona - jak ty smakujesz Hannibalu, ktoś kiedyś cie zje. I tylko na to czekać. Może nie zjedzenia, a złapania, co przecież musi nastąpić.
- nagość i brutalność w NBC już przechodziła, ale dialogi po włosku i recytowanie Dantego w oryginale? Tego amerykanie już nie zniosą.
- kanibalistyczne żarciki o jedzeniu takie cudowne. Tak bardzo mi ich brakowało.

OCENA 5/6

iZombie S01E13 Blaine's World
Tak to już jest, że od rzeczy lubianych wymagam więcej. Nie zadowalam się zwyczajnym "dobrze" bo wiem, że to coś co darzę sympatią stać na więcej. Tak było z finałem pierwszego sezonu iZombie. Po kilku ostatnich bardzo dobrych odcinkach przydarzył się spadek formy akurat w ostatnim. Co jest bardzo dziwne gdyż za scenariusz odpowiadał sam Rob Thomas.

O tragedii mowy być nie może, to cały czas ten sam sympatyczny serial zaprawiony dramatem i doprawiony cliffhangerami. Tylko czemu w ostatnim odcinku nie skupiono się wyłącznie na postaciach, a dorzucono jeszcze sprawę kryminalną? Niby kontynuacja z poprzedniego odcinka, a niepotrzebnie kradła czas bohaterom. Tak jak sceny w siedzibie Max Rager. Za długie i za nudne. Niby jakoś trzeba było nakreślić wielkiego złego przyszłego sezonu, ale nie tym kosztem. Przecież inaczej można było nakreślić to powiązanie. Boli bo nie starczyło czasu na pokazanie reakcji Payton czy większej ilości Raviego, który był zaledwie tłem w tym odcinku. Innym niewykorzystanym potencjałem był mózg tygodnia niemający większego wpływu na zachowanie Liv.

Najciekawiej wypadała historia Majora. Przetrzymywany przez Blaine'a, na skraju wyczerpanie uwalnia się i robi rozróbę. Niezbyt finezyjnie nakręconą, ale czuć było jego zajebistość dzięki fajnym momentom (granat!). Tyle przeszedł i w końcu mógł trochę odreagować. Brak skrupułów w tym momencie jest zrozumiały. Jednak już wątek romansowy z Liv to przesadny melodramatyzm. Umieram, zostaje przemieniony, wyznanie miłości, odrzucenie, lekarstwo, które może zadziałać lub nie. Ech, za dużo tego

Potencjał na przyszły sezon? Olbrzymi. Major jako zombie lub ich łowca. Lub to i to. Max Rager eksperymentujący z nieumarlakami. Początek apokalipsy z powodu końca linii zaopatrzenia. Blaine jako śmiertelnik. Clive powoli odrywający prawdę o zombie. Będzie się działo, szczególnie jak całość zostanie rozpisana na 22 epizody.

Inne:
- Liv znowu miała scenkę z szczurkiem. Jaki to słodkie!
- denerwują mnie ta przypadkowość w serialu. Tyle dzieje się w okół Liv, umierają kolejne osoby, a nikt nie zadaje niewygodnych pytań. Ja rozumiem naginanie rzeczywistości w serialu, ale bez przesady.
- jak Liv znalazła Blaine'a tak szybko pozostaje dla mnie tajemnicą i tanią sztuczką scenarzystów.
- środek nocy, strzelanina, wybuchające granaty, rozbita szybka, a policja dopiero trafia następnego dnia na mieście zbrodni. Kolejne głupie naciąganie.
- ostatnia scena gdy Liv odmawia transfuzji krwi bratu świetnie nakręcona i przyniesie w kolejnej serii trochę rodzinnego dramatu. Liczę tylko na jakiś przeskok w czasie.
- ostatni raz w tym sezonie - Rose McIver jest wspaniała!

OCENA 4.5/6

Power Rangers RPM S17E10 Ranger Blue
CU-DO-WNE! Ten serial robi się coraz lepszy i lepszy. Nie chodzi tylko o historię czy bohaterów, ale zabawę formą, samoświadomość marki i wszechobecny fanserwis. Już pierwsza scena to prawdziwa perełka. Rangersi zadają pytania dotyczące m.in. wybuchów i słów wypowiadanych podczas sekwencji morfowania czy oczu zordów, a Doktor K używając technobełkotu cierpliwie wyjaśnia złożoność tych procesów. Kulminacja następuje w finale gdy Niebieski używa eksplozji z tła do powalenia mechakitowców co były epickie. I niby widziałem już te sceny na yt to teraz zachwycają tak samo.

Odcinek skupiał się na Flynnie i znowu udało się upchnąć niesamowicie dużo materiału. Jednak w przeciwieństwie do innych flashbacki te dotyczyły jego całego życia. I to było zrozumiałe. Od dziecka był bohaterem, stawiał w obronie słabszych, a gdy dorósł dalej robił to co dobre nie zważając na konsekwencje wynikające z układów lub ograniczonego patrzenia na świat. Odcinek pokazał, że każdy może zostać bohaterem, trzeba tylko chcieć. Wtedy świat będzie odrobinkę lepszy. Poza tym Flynn jest szkotem. Szkoci są super. Tak jak muszki i fezy.

Inne:
-Doktor K prosi o pytania, wszyscy Rangerzy łapki w górę, tylko Dylanowi jest to obojętne.
- kolejne długie, nie nudzące walki pełne soczystych dialogów między Rangersami i suchych onlinerów tych złych. I Ziggy unikający walki dzięki teleportom oraz jego fascynacja wybuchem zza pleców. Mistrz. 
- Flynn jego Mel Gibson z Braveheart! Jak tu nie kochać tego serialu?
- Flynn wprawiający w zdumienie Doktor K po tym gdy udało mu się usunąć usterkę z kombinezonu. Długo nie mogła się po tym pozbierać, a jej zaszokowanie takie piękne.

OCENA 5.5/6

Power Rangers RPM S17E11 Doctor K
Rangrsi byli więc przyszedł czas na flashbacki mentorki. Od dziecka była geniuszem, przyszli smutni panowie w garniturach i zabrali ją do tajnego kompleksu badawczego gdzie była wykorzystywana i okłamywany. Historia smutna, głównie dzięki temu jak to pokazano. Flashbacki z różnych okresów życia, te same stroje, ten sam pokój, ta sama sytuacja, to samo kłamstwo. I mały promyk nadziei w postaci przyjaciół, których zyskała. Odrobinę irytujące, ale sympatyczne rodzeństwo geniuszy. Jak się okazało motywacje Doktor K w walce z Venijxem mają dodatkowy podtekst - to ona jest odpowiedzialna za jego stworzenie. Ładnie się wszystko pokomplikowało.

W teraźniejszości nie było już tak ciekawie. Głownie przez długą walkę Rangersów z potworem tygodnia. Bardzo długą. Jednak i tutaj było kilka zwrotów akcji i fajnych momentów. Nic jednak nie przebije pojedynku Tanayi 7 z Doktor K i jej skrzypcami. Toż to wspaniałe, campowe doświadczenie i radosna rozrywka. Na plus zaliczam również siły ludzkości coraz bardziej ustępujące maszyną. Widać, że kolejne walki są coraz trudniejsze, a Venjix nie jest nudnym łotrem do ubicia, a realnym zagrożeniem.

Inne:
- jak dobrze słuchało się tych skrzypiec przez cały odcinek! Flynn ma kobzy za podkład muzyczny, a Doktor to.
- Ziggy i jego głupie pytanie, kto jest dobrym i złym i cięta riposta (z nutką tęsknoty za normalnością) Doktor K "What’s it like being stupid your whole life? Is it as wonderful as it seems?". Uwielbiam tą dwójkę!
- pomagierzy Venjixa, obrzydzeni swoimi odbiciami w lustrze i komentarze Tanayi 7. Uśmiałem się bardziej niż powinienem.
- świetny pomysł by nie pokazywać twarzy ludzi w garniturach, którzy "zatroszczyli się" o Doktor K.

OCENA 4.5/6

Supernatural S07E23 Survival of the Fittest
Mogłem się tego spodziewać. Przeciętny przeciwnik sezonu zaowocował rozczarowującym finałem. Przed kompletną katastrofą uratowało go kilka rzeczy z Crowleyem na czele. Mark Shepard jak zawsze mile widziany i kradnie wszystkie sceny. Tym razem wykiwał braci, Dicka i umocnił swoje wpływy na Ziemi. Czuję, że to on będzie potężnym graczem w przyszłym sezonie. Pozbycie się Lewiatanów rozczarowało. Niby bawiono się w niepewności, próbowano budować napięcie, ale brakowało zaskoczeń i całość skończyła się dość prosto. Tylko cliffhanger zaskoczył. Dean i Castiel trafili do Czyśćca. Jasne, nie zrobiło to takiego wrażenie jak wizyta Deana w Piekle między 2, a 3 sezonem, ale poczytuje to za plus. Nie podobało Darmi się za to jak zakończono wątek Bobbyego. Zdał sobie sprawę w co się zmienia i odpuścił. Niepotrzebne. Jeśli chciano to ciągnąć to taka postać jak on powinna dostać cały epizod na pożegnanie.

OCENA 3.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz