poniedziałek, 23 maja 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #186 [16.05.2016 - 22.05.2016]

SPOILERY

Alias S02E10 The Abduction
Współpraca Sidney z Sarkem wypadła przeciętnie. Oczekiwałem więcej napięcia, kłótni i ciętego języka. Poza drobnym wspomnieniem matki Sid nie dostałem tego co chciałem. Dużo lepiej wypadł Marshall w terenie. Tak! W końcu wylazł z bunkra na świeże powietrze. Dużo humoru, pocałunek z Sid i zapowiedź jego współpracy z CIA. Skończyło się na porwaniu przez nowego antagonistę. Nowy wątek może się przysłużyć serialowi.

Z innych rzeczy fajnie wypada zbliżanie się Willa do CIA, bez pośpiechu, naturalne rozwijanie wątków. Nieźle prezentuje się też Jack w relacjach z kobietami. Z żoną, której ciągle nie ufa, ale widać jakim uczuciem ją darzy. Oraz śledczą Sloana z Sojuszu, która dla odmiany twierdzi, że Jack coś ukrywa. Powoli zaciska się pętla na jego szyi i to mi się podoba.

Z okazji 10 lecia zakończenia Alias pojawiło się w sieci sporo artykułów na temat serialu. Między innymi o wątku Rambaldiego. Jak się okazuje był wymyślany ad hoc, tak by serial miał głębszą mitologię i praktycznie nikt nie wie o co w nim chodziło. W sumie spodziewałem się tego co nie zmniejsza mojego rozczarowania.

OCENA 4/6

Banshee S04E07 Truths Other Than the Ones You Tell Yourself
Przedostatni odcinek i wcale tego nie czuć. Za mało jest wątków, które miałyby zejść się w wspólną całość. Za mało sytuacji zmieniających bohaterów. Za mało budowania napięcia pod wielki finał. A za dużo niepotrzebnych rzeczy oddalających od tego co jest najlepsze w serialu.

Jednak nie będę narzekał. Już dość często to robiłem przy tym sezonie. Skupię się na pozytywach, a tych było całkiem sporo. Najlepiej wypadła scena z Lucasem i Brockem. Uwięzieni, czekający na śmierć wyznają sobie prawdę. I Lucas przyznał się do tego kim jest. Ale świetnie zagrana scena. Zwłaszcza moment gdy krzyczy, że mu się podobało co robił. Takie katharsis było mu potrzebne. Jeszcze tylko pojednanie z Aną i można kończyć.

Ten odcinek był o satanistach,  czymś czego nie powinno być w tym sezonie. Całkiem udanie budowano napięcie, rozmowy Bodiego z Veronicą były intrygujące, a filtr podczas rytuału nadawał odpowiedni klimat. I koniec gdy Veronica zabija swojego oprawcę był satysfakcjonujący. Szkoda, że użyto wcześniej irytującego środka stylistycznego gdy serial próbował wmówić, że Lucas jest już blisko Bodiego. Za stary jestem, potrafię takie rzeczy wyczuć. Rozczarowała też finałowa walka z kultem. Prosta bijatyka. Kolejne zagrożenie pokonane, tyle.

Podobało mi się co robił Hiob. Znowu mógł wykazać się swoją magią i pomóc Lucasowi. Jednak jeszcze lepsza była jego zemsta. Okrutna. Nie dość, że zgarnął trochę pieniędzy to jeszcze przestał być poszukiwany. Umie się ustawić. Tylko co w takim razie ma robić w finale?

Inne:
- psycholog polecił Anie by się zemściła. Dajesz kobieto! O tym właśnie powinien być sezon, a nie sekcie satanistów.
- scena walki z Burtonem, której nie pokazali! Obracająca się kamera o 360 stopni i efekt starcia z neonazistami. To było ładne. Bardzo w stylu Banshee.
- bracie Bunkrowie nudzą. Calvin zrealizował swoją fantazję zabijając szefa, a drugi dalej zamartwia się o żonę brata. Czy kogoś to obchodzi?

OCENA 4.5/6

Banshee S04E08 Requiem
To był satysfakcjonujący finał. Nie do końca tego oczekiwałem, spodziewałem się więcej akcji i połączenia ze sobą kilku wątków. Dostałem za to czasem zaskakujące, ale pasujące do ogólnego wydźwięku historii zakończenie. Trochę szkoda, że to już koniec, i to po przeciętnym sezonie. Jednak cztery serię to dobra liczba. Życzyć sobie więcej takich historii.

W odcinku podobał mi się przede wszystkim nastrój. Odrobinę melancholijny, trochę westernowy i na pewno sentymentalny. Nie ma jednej konkretnej sceny, którą bym wyróżnił, to tyczy się całości. Gdzie sprawiedliwi zdają sobie sprawę, że czasem trzeba pobrudzić sobie ręce. Że trzeba zaakceptować przeszłość, przekroczyć symboliczny próg i ruszyć w drogę w poszukiwaniu przyszłości. Nie można pozwalać sobie na grzęźnięcie w piaskach przeszłości, to zabija. Nie tylko siebie, ale również najbliższych. Nie ma czegoś takiego jak "szczęśliwe zakończenie", jest tylko nowa historia, a domknięcie jednej nie zawsze jest potrzebne.

Nie powiem żeby specjalnie zaskoczył mnie morderca Rebeki. Burton był fanatykiem, robił wszystko dla Proctora i uważał, że zabójstwo będzie najlepszym wyjściem. Jego walka z Lucasem nie była specjalnie ciekawa (serial w tym sezonie wyraźnie odpuścił sobie sceny akcji kosztem bohaterów), ale ten moment gdy Proctor skręca kark półprzytomnemu Burtonowi był mocny. Odpowiednio wzruszający, co dziwne, skoro mówimy o villianach opowieści.

Podobało mi się zakończenie wątku Carrie i Lucasa. Przyjacielskie pożegnanie, dwoje ludzi zdających sobie sprawę, że życie tak się pokomplikowało, że nie są w stanie być razem. Idą swoją drogą, a może kiedyś znowu na siebie trafią i zaufają.

Jestem też zadowolony z odejścia Proctora. Śmierć w stylu Tony'ego Montany. Z karabinem w ręku, przed własną rezydencją postanowił stawić czoło egzekutorom kartelu. I cięcie tuż przed strzelaninom. Koniec, sami sobie dopowiedzmy co się z nim stało.

Podobało mi się też jak całość została nakręcona. Piękne ujęcia szerokich planów, muzyka podbijająca nastrój i nieśpieszne acz pełne napięcia zbliżanie się do samego końca. Bardzo w stylu Banhee.

OCENA 5/6

DC's Legends of Tomorrow S01E16 Legendary
Finał sezonu okazał się lekko rozczarowujący. I to nie tylko z powodu śladowych ilości Snarta. Zwyczajnie był zbyt chaotyczny. Akcja gnała na złamanie karku, serial chciał za dużo wepchnąć w 40 minut przez co poszczególnie sceny nie miały odpowiedniego wydźwięku. Nie udało się zbudować odpowiedniego napięcia podczas finałowego starcia z Vandalem. Szkoda. Mimo to i tak bardzo dobrze się bawiłem bo to wciąż ten sam lekki i komiksowy serial.

Pokonanie Vandala było mocno w stylu Doctor Who. Wielki plan złego, który chcę wysadzić czas i zrebootować historię. Zabawnie niedorzeczne. Ucieszył mnie recykling znanych miejscówek z poprzednich odcinków co dało sezonowi większą spójność. Rozczarowało pokonanie Vandala. Trochę akcji i to wszystko. Jaki przeciwnik, taki jego koniec. To nie był najmocniejszy element serialu. W jego sercu były postacie.

I odcinek "Legendary" bardzo umiejętnie się nimi zajął. Sarah dowiedziała się o śmierci siostry i jej nieuniknionym charakterze. Rory mógł jeszcze raz spotkać się z Leonardem. Rip nie odzyskał rodziny i niemalże zginął śmiercią bohatera. Hawkowie odeszli by móc prowadzić normalne życie. Martin zaakceptował swoją rolę jako bohatera. Brakowało trochę interakcji między nimi (Palmer na akcji Heatwave!), ale mnie cieszy jak zostały prowadzone.

Nie mogło zabraknąć cliffhangera. Drużyna udaje się na kolejną misję z Ripem i nagle zjawia się drugi Waverider z niespodziewanym pilotem i zapowiedzią Justice League of America. Jestem zaintrygowany.

OCENA 4/6

Game of Thrones S06E04 Book of the Stranger
To był epizod godny tego serialu. Zaoferował znaczące przetasowania na szachownicy. Główne figury wykonały swoje ruchy, jeden pionek wypadł, a gra stała się odrobinę bardziej przejrzysta. Co nie znaczy, że przewidywalna. Były też mistrzowskie posunięcie za które uwielbiam Grę o Tron.

I właśnie od tego zacznę. Daenerys. Co za piekielna końcówka! Nie jest to moja faworytka, zazwyczaj jej decyzję mnie denerwują, ale tutaj ciężko było nie mieć do niej sympatii. Pozbawiona wszystkiego niemalże jako niewolnica ląduje przed sądem khalów. I co robi? Przy pomocy dwóch ludzi zdobywa pod swoje władanie 100 tysięcy ludzi. Świetnie oglądało się Emilię Clarke wysłuchującą z kamienną twarzą i chytrym uśmiechem obelg po dothracku, a potem gdy zaczęła podpalać swoich wrogów. I jej triumf na końcu gdy stoi naga przed kłaniającym się jej morzem ludzi. Znowu dokonała niemożliwego, zjednoczyła khalassary, a teraz wybiera się za Morze. Aż chcę mi się oglądać ten wątek.

Ciekawie w kontraście do niej wypadają sprawy w Meereen i działanie Tyriona. Gdy ona bezkompromisowo dąży do swoich celów, on stosuję politykę. Wie, że trzeba czasem iść na ugodę, trzeba patrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Udało mu się dojść do pokoju z Dobrymi Panami, ale przy tym zezwolił na 7 lat niewolnictwa, jako okres przejściowy. Wykazał się racjonalizmem w przeciwieństwie do idealistki Daenerys. Jestem bardzo ciekaw jak wypadnie ich kolejne spotkanie. Jak ona zareaguje na ten pokój i jak on na wieść o 100 tysiącach nowych poddanych.

Z mojego punktu widzenia ten odcinek miał jednak ciekawszy wątek - spotkanie Sansy z Jonem. Dwoje Starków znowu razem! Jakże mnie to wzruszyło. Obawiałem się dobrze znanego tricku - Jon wyjeżdża chwilę przed przybyciem siostry. Nic z tego, mamy rodzinny reunion. Świetne było ich milczące wpadnięcie sobie w ramiona, a potem odrobinę krępujące rozmowy przy kominku. Jednak najbardziej mi się podoba dynamika w ich relacjach. On jest zrezygnowany i chcę spokoju ponieważ zawsze walczył. Natomiast ona chcę zemsty, tego co prawnie się im należy. Chcę odbić Winterfell i uratować brata. To nie jest zahukane dziewczę sprzed roku czy dwóch. To kobieta, która ma wyraźnie postawiony cel. Coraz bardziej przypomina też matkę w swojej stanowczości.

Wizyta Sansy w Czarnym Zamku to też spotkanie Brianne z Mellisandrę. Brianne, która poprzysięgła zemścić się za śmierć Renly'ego teraz ma doskonałą okazję. Zdaje sobie jedna sprawę, że to już przeszłość, teraz szykuje się inne wojna, a sojusze się mocno pokomplikowały. Przy czym ciekawie ogląda się wypaloną Mellisandrę, pozbawioną nadziei co do przyszłości. Chyba powinna spotkać się z Daenerys.

Zbliżająca się wojna na Północy nie dzieje się w próżni. Littelfinger wykorzystuje moment sprawnie manewrując młodym Arrynem i sposobi Dolinę do wojny, by pomścić Sansę. Ha! Niezamierzenie została znowu przez niego wykorzystana. To pieśń przyszłości, ale chciałbym żeby po pokonaniu Boltonów ładnie mu się odpłaciła co jej zrobił.

Wojna na Północy i inwazja Daenerys to nie jedyne konflikty jakie czekają Westeros. W Królewskiej Przystani coś ruszyło. O ile przemowa Wróbla do Margery była trochę nudna i nadała mu niezbyt wyraziste backstory, tak już przygotowanie się do intronizacji Wróbla mogło się podobać. Zwłaszcza, że zaangażowana jest w to Cersei, Jamie (oj, czemu nie ma on tak ciekawej drogi odkupienia jak w książkach?) i Olena z Kavenem. Czuję, że będą ofiary.

A zgon był w tym odcinku, a jakże. Może śmierć Oshy nie jest ważna dla ogólnie pojętej fabuły Game of Thrones, tak jej scena z Ramseyem miała odrobinę napięcia. W głowie mi się kołatało "a może serial zaskoczy i ubiję Boltona, albo chociaż zrobi mu krzywdę". Niestety skończyło się w najbardziej prawdopodobny sposób. Szkoda, że nie pokazano chociaż na chwilę Riccona. Więcej Starków dawać!

Na koniec o Theonie. Ależ dobrze zagrana scena z siostrą. Może i trzeba go nienawidzić i obwiniać za sporą ilość zbrodni jakich dokonał, ale nie można mu współczuć. Rozbity przybywa do domu, chcąc odrobiny spokoju od razu dowiaduje się o śmierci ojca i jest obwiniany przez siostrę o tchórzostwo. I on o tym dobrze wie, zdaje sobie sprawę, że jest wrakiem człowieka. I by odpokutować postanawia wesprzeć siostrę w dążeniach do tronu z soli. I ja im jak najbardziej kibicuje.

Inne:
- serial nie kończąc flashbacków z Nedem z poprzedniego odcinka znęca się nade mną. Mogliby już wyjaśnić tajemnicę pochodzenia Jona.
- Gra o Tron zrobiła się niezwykle feministycznym serialem w tym roku. Daenerys zdobywa nową armię, Cersei odzyskuje kontrolę, Sansa dąży do odzyskanie Winterfell, Yary chcę władać Żelaznymi Wyspami.
- Davos przypomniał sobie by spytać Mellisandrę o Shireen i Stannisa. W czwartym odcinku. Prawdziwie wierny rycerz swojego króla.
- Brainne i Tormund - dawać mi więcej scen z nimi!

OCENA 5/6

Game of Thrones S06E05 The Door
Półmetek sezonu za nami i trzeba przyznać, że serial mimo swoich problemów w tym sezonie prezentuje równym, wysoki poziom co raz serwując niesamowite sceny. Tutaj było ich kilka. Zarówno drobne, ważne dla postaci jak i całego świata. Ale po kolei.

Odcinek już tradycyjnie zaczyna się na Północy. Tylko dla odmiany to nie Jon dostaje scenę, a Sansa. Wiadomość od Littlefingera z prośbą o spotkanie. Szybko odbył podróż z Doliny. Serial widocznie nie chcę zbytnio rozciągać wątków przez co robi częstsze, acz miejsce przeskoki w czasie. Jednak to tylko szczegół. Rozmowa Sansy z Peterem była niesamowicie zagrana przez Sophie Turner. Littelfinger oferuje jej pomoc, którą ona odrzuca. Nie chcę być już marionetką, postanawia sama decydować o swoim losie i pierwszy raz w jego obecności kontroluje sytuację. Rzuca mu w twarz, że mogłaby go zabić, demaskuje jego poczynania i karzę w brutalny sposób. Domaga się by jej opowiedział jak wyobraża sobie jej noc poślubną. To była brutalna scena.

To nie jedyna mocna scena z Sansą. Świetnie oglądało się ją na naradzie wojennej w towarzystwie Jona i Stannisa gdy kreślili plan odbicia Winterfell. Pokazało to jej rozeznanie w polityce. I odrobinę zarozumiałości gdy ukrywała przed bratem spotkanie z Littelfingerem. To było nierozważne i małostkowo. Za to miłym gestem było podarowanie Jonowi ubrania z rodowym herbem, jaky to miała być ostateczna akceptacja więzów krwi. Ciekawi mnie też co się stanie o zdobyciu Winterfell, kto zasiądzie jako Namiestnik Północy. Sansa ma na to widoczną ochotę. Jon niby jest bękartem, ale z tego co pamiętam Robb w ostatnim liście pozwolił mu się tytułować Starkem.

Aryia dalej na treningu. Sceny walki z jej udziałem są efektowne, ale niewiele wnoszą. Tak jak mitologia związana z Faceless Man - byli niewolnicy z błogosławieństwem swojego boga zakładający Braavos. W tej historii nie ma nic interesującego dlatego z coraz mniejszą przychylnością patrzę na wątek młodej Starkówny. Niech w końcu zrozumie kim jest i zaakceptuje swoje przeznaczenie i wróci do Westeros.

O wiele ciekawszy był moment gdy wykonując rozpoznanie przed morderstwem musiała oglądać teatrzyk opowiadający o wydarzeniach z Królewskiej Przystani z finałowych momentów S01. Śmierć Roberta i Neda widziana oczami zwykłych ludzi. Wulgarna opowiastka nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Co tylko pokazuje jak mało maluczcy interesują się sprawami wielkich lordów. Najciekawiej patrzyło się na reakcję Aryi - odrobinę oszołomiona, widać było, że wciąż przejmuje się swoją przeszłością. Jednak prawdziwym chichotem opowieści jest to, że wykonuje zlecenie Cersei. Jest narzędziem osoby, którą obiecała zabić. Oj, jeśli się tego dowie to na pewno zrezygnuje z obranej drogi.

Prawdziwą bombą w odcinku było pokazanie originu White Walkers. Jak się okazuje zostali stworzeni przez Dzieci Lasu za pomocą obsydianu i ludzkich jeńców. Mieli im pomóc w walce z najeźdźcami, Pierwszymi Ludźmi. Co za spektakularna klapa! Armia, która miała ich uratować okazała się jeszcze większym zagrożeniem. Zmusiła ich do sojuszu z ludźmi i teraz wracają po tysiącach lat. Co doprowadziło do sojuszu Dzikich z Czarną Strażą. Nie ma tutaj pozytywnych postaci i frakcji, każdy ma coś za uszami, a mityczne Dzieci Lasu okazały się odpowiedzialne za całe zamieszanie.

Potem następuje przeskok na Żelazna Wyspy i Królewski Wiec. Niezbyt spektakularne, ale sprawiający, że jeszcze bardziej polubiłem Yarę i ten mógł chociaż odrobinę odpokutować za swoje grzechy. Połączono też historię wyspiarzy z głównym wątkiem. Euron obiecał sojusz z Daenerys i zemstę za wszystkie porażki jakie na nich ostatnio spadły. Został wybrany królem (scena koronowania!), a Theon z siostrą uciekli na statkach. I teraz pytanie - co z nimi zrobią? Czyżby teraz oni mieli się udać do Danny? Jak na nich zareaguje? A może wesprą Północ? To byłby nieoczekiwany sojusznik, ale przydałby się do nadchodzącej wojny. Na pewno jestem ciekaw jak tern wątek się rozwinie. 

A propos panny Niespalonej itd. Dostała chyba najsłabszą scenę w odcinku. Pożegnała się z Jorahem i udała się w drogę powrotną. Nic ważnego. Teraz tylko niech Jorah dostanie odpowiednią śmierć.

Niezwykle ciekawe było spotkanie Tyriona z Czerwoną Kapłanką. Powodem była chęć utrwalenia władzy Daenerys. W końcu nic nie jednoczy (i dzieli) ludzi tak jak religia. Jednak to nie był główny i najciekawszy temat ich rozmowy. Poruszono tutaj przeszłość Varysa. Miał zastrzeżenia co do współpracy z Kapłanami Rholla, głównie przez to co spotkało go w przeszłości. Wciąż dawny uraz się nie zabliźnił. Odcięcie przyrodzenia i krzyki z ognia. Ta historia była już opowiadana Tyrionowi w drugim lub trzecim sezonie. Wciąż nie wiadomo co słyszał, ale słowa kapłanki i zakończenie odcinka sugerują, że mogły to być słowa, które doprowadziła go do miejsca w którym znajduje się teraz, lub zapowiedź przyszłym wydarzeń. Czuję się zaintrygowany.

Najwyższa Kapłanka mówi też o Azorze Ahai i wierzy, że jest nim Daenerys. Bohater mający zbawić świat przed nadchodzącą Nocą. Mellisandre wierzyła, że był to Stannis, a teraz Jon. Jak słyszeliśmy bogowie się nie mylą, ludzie owszem. A ja sobie myślę, że Azor wcale nie musi być jeden. Czemu nie ma być ich troje, jak jeźdźców smoków? Jon, Daeny i ktoś jeszcze. Może Bran? Obydwoje dokonali niemożliwego, są traktowani niczym boskie istoty i na co dzień mają styczność z magią. Prawdopodobnie w obojgu płynie krew Targerynów, a w Jonie na pewno Pierwszych Ludzi. Jak się patrzy jeźdźcy i obrońcy świata.

Czas na najważniejszą część odcinka dotyczącą Brana. I zacznę tutaj przewrotnie od samego końca i śmierci Hodora. Oj, cóż to była za śmierć! Niesamowicie emocjonalna, nakręcona w taki sposób by wyciskać łzy, a przy okazji opowiedziano też jego origin story, historię przeistoczenia się Willisa w Hodora. To wszystko przy wykorzystaniu podróży w czasie. Karkołomne zadanie okazało się majstersztykiem. Bran jako naturalna antena przekazująca w przeszłość słowa Meery do Hodora "Hold the door", które potem przerodziły się w jego imię, były niczym jego życiowy imperatyw przygotowujący go do tej jednej chwili. To moment gdy teraźniejszość nałożyła się na przeszłość tworząc w spójny sposób przyszłość. Dawno nie widziałem tak dobrze skonstruowanej podróży w czasie. Nie ma się jednak co dziwić, reżyserem był Jack Bander odpowiedzialny za genialne The Constant z Lost.

Ważnych rzeczy związanych z Branem w odcinku jest dużo więcej. Jak choćby jego aroganckie dziecinne zachowanie, które sprowadziło na nich Night's King i jego armię. Czyli to porabiał. Zamiast uderzyć na Mur po zdobyciu Hardhome szukał Brana, czekał na jego błąd by móc wedrzeć się do serca drzewa. Jak wiadomo wcześniej nie mgół tego zrobić ponieważ było magicznie chronione. Teraz ten czar został zerwany przez dotknięcie Brana przez Króla. I teraz kolejne pytanie - czy to znaczy, że za Mur również będą mogli przejść? On też jest chroniony magią i tylko ona mogła powstrzymywać ich najazd. Bran przez swoją ignorancję naraził cały znany świat.

Ciekawi mnie też co z Trójoką wroną. Został zabity przez Króla, zniknął ze snu Brana, ale czy to na pewno jego koniec? Jak Bran jest wargem, wargi podczas śmierci mogą przenieść swój umysł w ciało zwierzęcia. Wiemy też, że dzięki tym umiejętnością Bran podróżuje po Czardrzewach. Czy więc Deathraven mógł zakotwiczyć swoją świadomość i w jakiś sposób być jeszcze przewodnikiem Brana? Nie zdziwiłbym się.

 Inne:
- Brianne i Tormund dostali, jedną króciutką scenę, ale jakże cudowną! Widać, że Rudy ma na nią ochotę.
- męskie przyrodzenie w serialu. Gra o Tron zareagowała krytykę i wyrównuje parytety.
- kolejny wilkor do odstrzału, żegnaj Lato. Został tylko Duch i Nemyria. Szkoda, że śmierci wilkorów nie mają realnego wpływu na opowieść.
- scena ucieczki pod drzewem - ależ świetnie nakręcone, pełne napięcia i emocji.
- uśmiechający się Jon Snow, nowość!
- Brainne wysłana w poselstwie do Riverrum. Wolałbym ja w duecie z Tormundem....
- Mera zabijająca White Walkera, niczym Jon Snow w poprzednim sezonie. Benioff i Weiss chyba bawią się fanowską teorią jakoby byli rodzeństwem.

OCENA 5.5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S03E21 Absolution
Do pewnego stopnia ten odcinek oglądało się z zaciekawieniem. Szczególnie na początku. Dalej był głupkowato naiwny i traktował się zbyt serio, ale wciągnęła mnie akcja i kilka razy się zaskoczyłem. Byłem nawet pod wrażenie jak Brett Dalton poradził sobie grając Hive z usmażonym mózgiem. Lub jak potraktowano wątek z Daisy, bez zbędnego obwiniania. A potem nastał finałowy akt odcinka z żenującą sceną akcji, kolejną niekompetencją SHIELD i Daisy chcącą wrócić do Hive'a. Ostatnio gdy tylko zaczynam ufać serialowi ten szybko sprowadza mnie na ziemię.

OCENA 3.5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S03E22 Ascension
Wiecie jaka jest najlepsza rzecz związana z tymi finałem? Prawie czteromiesięczny spokój z Agentami. To nie był dobry odcinek. Był przeciętny, jak cały sezon. Bez duszy, głupiutki, do bólu patetyczny, przewidywalny i fabularnie niedorozwinięty. I z tym ostatnim mam największy problem. Dobre seriale z dużą obsadą umieją nią żonglować, dać każdemu bohaterowi chwilę, napisać ekscytujące wątki i sprawić, że będę się interesował każdą z postaci. Tutaj tego nie mam. Położona nacisk na Daisy i tylko na nią. Cały finał toczy się wokół niej. Walka z Hivem, poświęcenie Lincolna, cliffhanger. Wszystko dotyczy jej. I złego próbującego swojego szatańskiego planu, co słabo działa. Kilka zdań dla innych to za mało. May, Mack, Fitzsimmons, robili tylko za statystów w teatrzyku. Scenarzyści muszą mocno wziąć się do roboty żeby ten serial stał się odrobinę bardziej interesujący, a niestety nie zapowiada się na to.

Koronnym przykładem nieudolności serialu jest pożegnanie Lincolna z Daisy. Kopia sceny z Captain America; The First Avenger gdy Steve przed poświęceniem rozmawia z Peggy. Tam czuć było dramatyzm i tragedię bohaterów. Tutaj szeptałem by jak najszybciej się skończyło. Zostało to zbytnio przeciągnięte przez co rozmowa stawała się coraz bardziej męcząca i pierwiastek dramatyzmu kompletnie uleciał.

W odcinku w sumie podobały mi się szczegóły. Jak Fitz zabijający człowieka albo absurdalny axeshotgun. I widowiskowa walka Hive z Daisy. Przynajmniej można było popatrzeć na coś dobrze zrobionego.

Cliffhanger mnie kompletnie nie ruszył. Nowy tajemniczy dyrektor (obstawiam May), Culson w terenie polujący na Daisy i pracę nad LMD. Nie powiem żeby te wątki jakoś specjalnie mnie interesowały, a to dobrze nie wróży na przyszłość.

OCENA 3/6

Orphan Black S04E05 Human Raw Material
Mimo, że kolejne odcinki ogląda się bardzo dobrze to muszę się przyczepić. Minęła połowa sezonu i tak na prawdę niewiele się wyjaśniło. Trochę biegania za implantami, nacisk na neolucją i nowy klon. Jak na ten sezon niewiele. Jeszcze jest dużo czasu na poprawę, ale jakoś w to wątpię.

Sam odcinek miał ciekawą konstrukcję. Zwłaszcza w wątku Sarah. Wzięła sobie wolne, postanowiła jeden dzień stwierdzić z córką. Przyjemnie oglądało się jej rodzinne sceny. Tak jak kłótnie z Felixem, daje to serialowi dużo naturalności i ciepła. Poza tym duża ilość Felixa zawsze jest czymś dobrym.

Najwięcej działo się w instytucję Brightborn. Komediowego i dramatycznego. Zawsze jak zjawi się Donny jest okazja do śmiechu. Udawanie klienta z wysokich sfer, niekomfortowe rozmowy z Cosimą i scena masaży z Krystal. Kapitalne! A dla przeciwwagi tęskne spojrzenie na noworodka i odkrycie Cosimy wraz z spotkaniem z Duncan. Nielegalne eksperymenty na płodach i problemy z moralnością. Serial odważnie sobie poczyna pod tym względem.

OCENA 4.5/6

Person of Interest S05E02 SNAFU
Na powrót do normalności i zajmowania się kolejnymi numerami jeszcze przyjdzie czas. Tym razem bohaterowie radzili sobie z Maszyną. Delikatny przeskok w czasie i dalsze przywracanie systemu. I zabawa formą na początku. Niezwykle komediowy segment z Maszyną mylącą twarze swoich agentów gdzie bohaterowie mogli się popisać wcielając w rolę innych aktorów. Co się uśmiałem to moja. Tak samo jak podczas sprawdzanie kolejnych numerów gdy John i Fusco trafiali na martwych lub przedstawienie teatralne. Zabugowana Maszyny na początku sezonu to dobry pomysł na odrobinę świeżości.

Jednak prawdziwym mięskiem w odcinku było podejście do moralności. To byłą historia jak Finch wypowiedział bardzo ważne słowa - biel i czerń nie jest oczywista i czasem trzeba operować w odcieniach szarości by pokonać kogoś jeszcze gorszego. Na początku zabawnie było oglądać Maszynę traktującą swoich agentów jako zagrożenie, które trzeba wyeliminować. A potem było podliczanie tego co zrobili i trudno się nie zgodzić z jej maszynową logiką.

Akcji może było niewiele, ale tępo odcinka w jego segmentach z Maszyną to usprawiedliwiało. Trafiła się jednak długa strzelanina z kobietom mającą zabić Johna. I wyszło na prawdę dobrze. Dużo biegania, trochę żartów i ciekawy punkt zapalny - zabójczyni została wysłana przez Maszynę.

Ten odcinek był też odrobinę sentymentalny, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Powrotu do przeszłości gdy Maszyna pokazywała dobrze znane sceny to jedno. Była też tęsknota za kobietami, które zostały utracone. Finch tęskni za Grace i wydaję mu się, że ją widzi. Root natomiast wyszukuje danych o Shaw. Było też o samotności Johna, który na koniec odcinka wstąpił do policyjnej drużyny gry w kręgle. Każdy z bohaterów coś stracił i tylko Fusco wydaje się być szczęśliwy.

OCENA 5/6

Person of Interest S05E03 Truth Be Told
Odcinek zapowiadał się na powrót do klasycznych spraw. Numer, fałszywa tożsamość i śledztwo. Sprawdzona i satysfakcjonująca formuła z obowiązkowym twistem i chwilą wytchnienia od Samarytanina. Skończyło się na bardzo osobistym odcinku dla Johna, który musiał się skonfrontować ze swoją przeszłością. Było tutaj kilka świetnych scen. Mi się najbardziej spodobała ta gdy wybiela zdrajcę by brat poczuł się lepiej po czym jego przełożony z CIA przyzwala na taką wersję. Potem była jeszcze rozmowa między tą dwójką gdzie John usłyszał, że świat potrzebuje jeszcze takich ludzi jak ona. I zerwał z Iris. Trochę słabo bo bohaterowie potrzebna jest kotwica w życiu. Jednak można zrozumieć jego wybór.

U Fincha i Root spokojnie. Tajemnicza wiadomość od Maszyny i kilka zabawnych scen związanych z kurierską pracą Mrs. Groves. Był też program szpiegowski Samarytanina, ale nic z tego nie wynikło. Na razie powolne rozwijanie dotychczasowych wątków.

OCENA 4.5/6

Person of Interest S05E04 6,741
Co za niesamowity odcinek, który na długo zostanie w mojej pamięci. Zdecydowanie jeden z najlepszych jakie serial zaprezentował. Można powiedzieć, że duchowy spadkobierca If-Then-Else. Znowu fałszywy odcinek tym razem dziejący się w wirtualnej rzeczywistości. Tylko tym razem SI została zaprzęgnięte do tego by człowieka złamać, a nie uratować mu życie. Znowu były też sceny Root/Shaw. Co najważniejsze oglądało się go z niepewnością - czy to co dzieje się na prawdę to rzeczywistość. Serial to sugerował, ale utrzymywał też złudzenie realności. Foreshadowing w przebłyskach Shaw, pośpieszne prowadzenie historii, realizacja fantazji seksualnej, śmierci bohaterów. Powolutku, rzeczywistość stawała się coraz mniej realna, a oglądanie odcinka było coraz bardziej fascynujące. Jakby nie patrzeć to też manifest, swojego rodzaju ostrzeżenie przed VR i możliwością zagubienia się w innym świecie.

Ten odcinek to jednak przede wszystkim pokaz umiejętności aktorski Sarah Shahi. To jak zagrała torturowaną Shaw, jej rozbicie, załamanie, determinację i zdenerwowanie. Oglądanie jej na ekranie było hipnotyczne, nie można było oderwać wzorku. A ostatnia scena gdy na huśtawce, na osobności z Root popełnia samobójstwo by ratować przyjaciół - majstersztyk.

Ja wiem, że to co działo się na ekranie to tylko symulacja, ale wreszcie! Scena seksu Shaw i Root została świetnie nakręcona. Dwie kobiety, które darzą się uczuciem wreszcie to robią. I serial nie byłby sobie gdyby nie wykorzystał tej sceny do czegoś więcej niż spełnienia marzeń fanów. Pokazano, że te dwie kobiety mają silne kobiety, jak obie chciały zdominować partnerkę, gdy pocałunki zamieniały się w zapasy. Świetne.

OCENA 5.5/6

The 100 S03E15 Perverse Instantiation, Part One
To jest ten moment gdy zbiegły się wszystkie wątki. Można było narzekać na wojnę domową w Arkadii, problemy z prowadzeniem Bellamy'ego i Pike'a, śmierć Lexy, irytującego Jaspera, Jahę i Ontari. Można było psioczyć na szybkie prowadzenie wątków i chodzenie na skróty. Denerwował też problem z upływem czasu i geografią serialu. Jednak to wszystko odchodzi chwilowo w niepamięć. Pierwsza część finału sezonu była dla mnie rewelacyjna. Za sprawą skali wydarzeń, ale też dzięki małym scenom i interakcją między postaciami, które były budowane przez cały sezon i serial. A przecież jeszcze druga część, która powinna znowu przedefiniować serial.

Odcinek zaczyna się w momencie gdy bohaterowie zdają sobie sprawę z porażki jaką odnieśli i godzą się z przegraną. Tylko nie Clarke. Chcę coś robić, nie może się poddać, jak sama mówi jest nawet gotowa chodzić od wioski do wioski i szukać Nightblood. na szczęście nic takiego się nie dzieje. Przypadkowo (denerwujące pójście na łatwiznę) wpada na Roana i dość szybko namawia go do współpracy. Zawsze dobrze jest widzieć charyzmatycznego aktora. Wcześniej jednak chwila sam na sam z Lexą. Jej śmierć wciąż rzuca cień na Clarke. Nie podobała mi się tylko jedna rzecz w tej scenie - Clarke jest ratowana przez Roana, który potem ją łapie. Rozumiem rozkojarzenie, ale za łatwo to przyszło.

Obowiązkowa wizyta w Arkadii przed wyruszeniem w ostatnią misję miała bardzo ciepłą scenę. Ten moment gdy bohaterowie się żegnają, moment pokazujący czym jest prawdziwa rodzina, jak bardzo im na sobie zależy. Było też ostrożne planowanie i umiarkowany optymizm. I jeden z wielu szokujących momentów - widok A.L.I.E. rodzący pytanie - kto jest zaczipowany, czy ktoś kto został czy wyruszył na misję. Dobrze rzucony element podbudowujący napięcie. Każący kwestionować działanie bohaterów.

Na szczęście dość szybko został to rozwiązane. Padło na Jaspera, który dźgnął Monthy'ego by przeszkodzić w budowaniu Machiny na A.L.I.E. I można to łatwo zrozumieć. Jasper był świadkiem śmierci kolejnych bliskich osób, nie radził sobie z tym. Pierw szukał ucieczki w alkoholu, a teraz znalazł coś mocniejszego. Śmierć kobiety od Luny go załamała. Miał już dość i się poddał. Może i zdradził przyjaciół, ale można go zrozumieć. Nie tortury, które przeszedł, a to co go wcześniej spotkało. I nieustanną śmierć, która ich otacza.

Zaczipowanie Jaspera to też kolejny sposób na podbicie stawki i wprowadzenie napięcia w wątku równoległym do głównych wydarzeń. Czy uda mu się przeszkodzić bohaterom? Czy stanie mu się krzywda? Czy zrobi krzywdę Harper? Czy Monthy został poważnie ranny? To zadziałało. Trochę gorzej wypadł jako salony prześladowca czający się za zamkniętymi drzwiami. Było to lekko zbyt przerysowane, ale miało też swój specyficzny urok.

Wracając do głównych wydarzeń. Plan nie idzie po myśli bohaterów, suprise, suprsise. Roan prawdopodobnie ginie z ręki Kane'a (NIE!), a Clarke zostaje schwytana przez Jahę. I tutaj początkowo sprawy obierają spodziewany obrót Clarke jest torturowany by podać hasło do Ducha, nie przynosi to rezultatów więc A.L.I.E. postanawia skrzywdzić jej matkę. Spodziewany schemat, który wykorzystany trzeci raz. Na Abby i Kane'a podziałało idealnie. Natomiast Clarke nie dała się złamać. Była gotowa poświęcić własną matkę wiedząc, że na szali znajdują się losy świata. Znowu była zdolna do czegoś niewyobrażalnego dla większego dobra. Tym razem nie chodziło o ludobójstwo, a pozwolenia na śmierć kogoś bliskiego, co było jeszcze bardziej personalne. I niby męczyły ją wyrzuty sumienia to wciąż jest w stanie walczyć, nie złamała się jak Jasper tylko desperacko dąży do wykonania swojej misji. Prawdziwa heroina.

A skoro o herosach mowa. John Murphy! To jest mój bohater i nic tego nie zmieni. Nawet jego własne słowa "After this, doing the right thing can kiss my ass.". Udało mu się namówić Indrę i Pike'a do wspólnej walki (ta reakcję Olivii!), teraz uratować Bellamy'ego i resztę i można powiedzieć, że udał się na samobójczą misję do komnaty tronowej. Jasne robi to dla Emori, ale nie umniejsza to jego heroizmu.

Ten odcinek to też akcja. Gdy Clarke jest torturowany ochraniająca grupka próbuje ją odbić. I te sceny były bardzo dobrze wyreżyserowane. Walka, reakcja Bellamy'ego by nie zabijać innych, desperacka próba wciągania windy i kolejna walka. I takie drobne scenki jak Miller ze swoim chłopakiem mówiący o przyszłości z kamerą skierowaną na Olivię cierpiącą jeszcze po Lincolnie. Czy Bellamy strzelający komus prosto w głowę by uratować Murpy'ego. Albo spojrzenia nienawiści na Pike'a.

Odcinek nie mógł się skończyć optymistycznie i musiał zostawić jakiś wielki cliffhanger. Padło na poświęcenie Ontari i Jaha rozwalającego jej głowę. Kolejna ostatnia nadzieja w walce z A.L.I.E., jeszcze moment złudzeń gdy żyję i śmierć mózgu. Pogrzebanie wszystkich starań, wszystko na nic. Nie chciałbym żeby teraz cudownie zjawiła się Luna i uratowała dzień. Może transfuzja czarnej krwi dla Clarke i wsadzenie jej ducha? Poświęcenia dla dobra ogółu i happy end z Lexą? Na pewno nie będzie to oczywiste rozwiązanie z konsekwencjami dla bohaterów.

Odcinek oglądało się świetnie, ale zdaję sobie sprawę z jego wad. Czy może raczej niespełnionych oczekiwań. W zeszłym roku udało się stworzyć dwuznacznie moralny konflikt. W tym przeciwnik jest jedno wymiarowy. Moralność polega głównie na trudnych sojuszach, walka nie jest do końca kwestionowana. Brakuje mi tutaj więcej motywacji dla A.L.I.E., jej rozmów z kimś poza kultystami. Moralnego punktu widzenia maszyny mającej ocalić świat. Z początku wierzyłem w jej misję i szczere intencję, ale teraz jest złą AI pragnącą wygrać. Brakuje jej przeciwwagi.

Inne:
- litania nazwisk bohaterów i sposób w jaki zginęli w wykonaniu Jaspera. Cóż za świetny moment!
-odcinek bez taniej i szokującej śmierci, dobrze. Bo Roan MUSI żyć, a Indra i Kane nie mogli zginąć w ten sposób. A Abby się upiekło, szczęściara. 
- Indra ratującego przed eksplozją Kane! Ależ to był naturalny i świetny moment. Lubię takie sceny, które wynikają z konsekwentnego prowadzenia postaci.

OCENA 5/6

The 100 S03E16 Perverse Instantiation, Part Two
Bałem się tego finału. Pierw żyłem w strachu przed spoilerami, choćby najdrobniejsza informacja mogłaby mi zepsuć seans. Plan udało się wykonać w 100%, nie natknąłem się nawet na drobną sugestię co się stało. Gdy już odpaliłem odcinek byłem pełen wątpliwości czy uda się zakończyć z hukiem odrobinę problematyczny sezon.

Głupi ja, już dawno powinienem zaufać serialowi. To było bardzo satysfakcjonujące 40 minut, dające to co najlepsze w The 100. Postacie mogły zabłyszczeć, echa dawnych wydarzeń dały o sobie znać, intensywne sceny były przeplatane spokojniejszymi i emocjonalnie ważnymi dla bohaterów. Udało się nawet wcisnąć w to obowiązkowy dylemat moralny, który spowodował kwestionowanie wyborów Clarke. Za to pokochałem serial i z tych samych powodów z utęsknieniem czekam na jego powrót. Trzymam też kciuki żeby Jason Rothenberg wyciągał wnioski z krytyki.

Nie było wielką niespodzianką, że to Clarke uratowała dzień. Może i jej droga w tym sezonie była wyboista i pełna scenopisarskich problemów to w końcu ona jest główną heroiną serialu. Akceptuje ten wybór. Poza tym, kozacko wyglądało siedząc na tronie Grounders. To, że wczepiła sobie Flame też nie było wielkim zaskoczeniem, ale sposób w jaki to wykonała już tak. Przetłaczając sobie krew Ontari. Mount Weather style. Bardzo ładne odwołanie do poprzedniego sezonu, pokazujące jak cienka jest granica między bohaterami i złoczyńcami, jak daleko można się posunąć by wygrać.

Wszczepienie Ducha przez Clarke pozwoliło udać się jej do matrixa. Co za piękne widoki w City of Light i niezwykle intensywne sceny. Pierw widok miasta z dramatyczną muzyką podkreślającą zagrożenie. Dynamiczna kamera, chłód bijący od budynków, drzewa pozbawione roślinności, przytłaczająca architektura i zagubiona Clarke. Czuć było grozę tego miejsca. A potem szczęśliwi ludzie i Jasper jedzący lody dla kontrastu. Byłem zachwycony oglądając podróż Clarke. Zwłaszcza jak pojawiały się umiejętnie wplecione symbole nieskończoności, które miały ją pokierować do wyłącznika.

Wizyta w Mieście Światła to też powrót Lexy. Hurra! Ale chemia między aktorkami i wielka szkoda, że to prawdopodobnie jej ostatnia wizyta w serialu. Tęsknię za nią, ale ten krótki powrót był dzięki temu jeszcze lepszy. Wcześniej zginęła przypadkową śmiercią, teraz można byłą ją pokazać jako wojownika. Szkoda tylko, że tak mało dostała rozmów z Clarke.

Zastanawiałem się jaki będzie twist w finale. Musiał być. Od zawsze było wiadomo, że A.L.I.E. chroni ludzkość. Nie jest stereotypowym AI chcącym wybić populację. I niestety popełniono ten sam błąd co z Pike'em. Za późno nadano jej głębię, za długo trzymano ją w tajemnicy, powinno być więcej sugestii, że ona ma rację. Ale może wtedy finałowa konfrontacja nie miałaby takiej siły? Clarke dotarła do wyłącznika (wirtualna stacja kosmiczna!) gdzie dowiedziała się strasznej prawdy i stanęła przed kolejnym trudnym wyborem. Na całym świecie topią się rdzenie w elektrowniach atomowych i za pół roku 96% powierzchni Ziemi będzie niezdatna do zamieszkania. A.L.I.E. dokonuje transferu ludzkiej świadomości do Miasta by zachować w najlepszy według niej sposób ludzkość. Clarke musi zdecydować czy zamknąć Miasto i ocalić ludzi czy zginąć za pół roku. Jasne, wybór był oczywisty, ale kolejny raz trudny. Eliza Taylor świetnie zagrała niezdecydowanie i negocjację z A.L.I.E. Szukała innego wyjścia i się nie udało. Zrobiła co trzeba i prawdopodobnie skazała ludzkość na zagładę. Ale jak to powiedziała - "We figure something out. We always do". Zawsze jest jakieś wyjście, trzeba je tylko znaleźć.

Ten odcinek to nie tylko trudna decyzja Clarke, ale też świetne momenty u innych bohaterów. Murphy dosłownie pompujący serce Ontari był przysłowiową wisienką na torcie. Dla mnie najciekawsza była historia Octavii. Przysięgła zemstę i była nawet skłonna poświęcić walkę z A.L.I.E. by jej dokonać. Atakuje Pike'a i pozwala mu zginąć, ale w ostatniej chwili ratuje go Bellamy. Potem jest miejsce by Pike mógł odpokutować część grzechów w walce. Nawet ratuje życie Octavii. I co się dzieje? Ona i tak go zabija. Bezlitośnie, gdy jest miejsce na świętowanie wiktorii wbija mu miecz w brzuch. Blood must have blood. A ja głupi oczekiwałem szczęśliwego zakończenia.

Inne:
- rozmowa Clarke z matką po jej uratowaniu. Ale świetna chemia między aktorkami i te emocję!
- wspinająca się armia na szczyt wieży! Piękne widoki.
- poza Pike'em nikt ważny nie zginął. Nawet Harper nic się nie stało. Dobrze.
- poczwórne zabójstwa Lexy! Tak się wprowadza bohaterów na scenę!
- "The goal isn't everything, A.L.I.E.. How you reach the goal matters, too. I'm sorry that I didn't teach you that." Clarke by się nie zgodziła.
- "You don't ease pain. You overcome it and we will." i potem to zdziwienie na twarzy A.L.I.E.!
- "Human beings are the only species that act against their own self-interest. We torture each other. We fight, hurt each other, break each other's hearts. None of that exists here. A.L.I.E. is protecting us from ourselves."Dokładnie tak jak mówi.

OCENA 5.5/6

The Flash S02E22 Invincible
Tydzień temu chwaliłem, dzisiaj będę w większości narzekał. Ogólnie sezon przyzwyczaił mnie do słabszych odcinków, ale biorąc pod uwagę kontrast z poprzednim taki spadek formy boli tym bardziej. Już sam zarys fabularny mi się nie podoba - armia metaludzi atakująca miasto i heroizm w obywatelach. Przecież to dosłowna zrzynka z Uprasing z Arrow. Sprawę trochę ratuję Black Siren (nie sądziłem, że będę się tak cieszył z wizyty Katie Cassidy), tajemniczy plan Zooma, wizję Cisco i trauma Catlin. Niestety to tylko momenty.

Najbardziej męczy Barry. Pomyślałby, że wizyta w Speed Force będzie miała na niego pozytywny wpływ. Zamiast tego chodził nabuzowany endorfinami i wierzył w pomyślności misji. Bo moc mu tak powiedziała. Na szczęście reszta bohaterów patrzyła na niego z odrobinę politowania, ale to ona napędza serial i oglądanie go w takiej formie mnie wymęczyło. Scenarzyści mają problem z znalezieniem złotego środka. Albo zbyt mrocznie albo to.

Jednak najbardziej przeszkadzał Wally. Bez mocy wyszedł na miasto walczyć z metami. Oj, jak oglądanie jego działań męczyło. I ta płytka motywacja - chcę być bohaterom ponieważ zostałem uratowany przez Flasha. Fajnie, że postać ewoluuję, ale niech to nie będzie w tak drętwy sposób. Więcej wiarygodności by nie zaszkodziło. I niech przestaną go parować z Jesse. Między nimi nie ma WCALE chemii. A ona niech korzysta więcej ze swojego intelektu, a nie będzie ozdobą tła.

Ogromnie przeszkadza mi też końcówka. Śmierć Henryego jest zupełnie niepotrzebna i będzie prowadziła do jeszcze większego angstu u bohatera. I jak można było przywracać postać tylko po to by ją zabić? Przecież wiemy, że Zoom jest niebezpieczny, nie potrzebne są kolejne ofiary, a zniszczenie Earth-2 odpowiednio podbiło stawkę na finał. Nie kupuje też psychopatycznych motywacji Zooma, który chcę by Barry był taki jak on.

OCENA 3.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz