poniedziałek, 9 maja 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #184 [25.04.2016 - 08.05.2016]

SPOILERY

Alias S02E05 The Indicator
Wróciłem po długiej przerwie do Alias i zostałem cieplutko przywitany przez świetny odcinek. Może akcji było niewiele, a to co zaprezentowano nie przedstawiało się oszałamiająco, ale to jak poprowadzono Sidney, co zagrała Jennifer Garner i jak udźwiękowił to Michael Giacchino to małe mistrzostwo. Podczas swojej misji trafiła na dzieci przygotowywane do bycia szpiegami co odblokowało u niej zapomniane wspomnienia. Krótka sesja hipnozy (ładna wizja swojej młodszej wersji) i odkrycie prawdy - ojciec przygotowywał ją do tego samego. Od dziecka była kształtowana by zostać agentem CIA i jak widać udało się. To załamanie na twarzy Garner, strach i zdanie sobie sprawy, że ktoś manipuluje jej życiem, a ona jest tylko pionkiem. Wykorzystywana przez SD-6, CIA, matkę i teraz ojca. Kiedy wreszcie sama będzie mogła zdecydować o swoim życiu? 

Ten odcinek to też dalsze znęcanie się nad Sloanem. Ktoś uświadomił mu jak łatwo można było sfingować śmierć żony i bawi się z nim tym konceptem. Ciekawe kto taki. Udanie wyszła też jego rozmowa z Jackem gdy przyznał się do zabicia żony. Zaraz po tym gdy Jack usłyszał, że on mógł skazać własną na karę śmierci. 

OCENA 4.5/6 

Alias S02E06 Salvation
Nigdy się nie przestanę dziwić ile rzeczy udaje się upchnąć w 40 minutach Alias. Akcja, prywatne życie bohaterów, twisty fabularne, rozwijanie mitologii, chwilę spokoju, parę minut dla każdego. To wszystko tutaj jest. I pasuje do siebie mimo, że odcinki nie zawsze mają sztywne ramy. Tutaj niby głównym motywem była próba zdobycia wirusa i konflikt Sidney z ojcem. Wyciśnięto z tego bardzo dużo. Przyjemna w oglądaniu była scena akcji z Sidney i dwoma pistoletami, chociaż wciąż daleko jej do Root pod tym względem. Jednak ciekawsze były jej relację z ojcem. Gdy on się tłumaczy, ona przyjmuję to z zrozumieniem i potem stwierdza, że i tak mu nie wierzy. Była też matka, której wyrok miał zostać już za chwilę wykonany. Dodało to dużo dynamiki tej dwójce, a całość skończyła się przyjemnym cliffhangerem gdzie Sydney będzie musiała jeszcze umiejętniej lawirować między SD-6, a CIA.

Nie wiem jeszcze co myśleć o zbliżeniu Willa do CIA. Chyba wolałem go poza obiegiem, jako niezależnego przyjaciela Syd. Chociaż z drugiej strony wątek rosyjskiej rekrutacji na amerykańskiej ziemi ma w sobie ciekawy konspiracyjny potencjał, który może przerodzić się w coś dużego. Jak sprawa z artefaktami Rembaldiego, która niestety jest rozwiązywana zbyt wolno i boję się, że serial nie ma do końca na to pomysłu. Jednak nie będę uprzedzał faktów i martwił na zapas. 

Dobra, wątek Sloana dalej interesuje. Zaczyna widzieć swoją żonę i odkrywa pustą trumnę. Tylko serial nam sugeruje, że to Jack się nad nim znęca. Duży znak zapytania dotyczący tego wątku. Troszkę mniej interesująca jest choroba Vaughna. Rozumiem budowanie napięcia i dodanie zagrożenia, ale trochę już tego za dużo. 

OCENA 4.5/6  

Alias S02E07 The Counteragent
Zupełnie niepotrzebnie obawiałem się wątku z zarażeniem Vaughna. Został poprowadzony z rozwagą, bez zbytecznego dramatyzmu i doprowadził do interesujących sytuacji. Podczas misji Sydney zlekceważyła bezpośrednie polecenie co pokazało jak bardzo przypomina ojca. I doprowadziło to do jej współpracy z Sarkem. David Anders jest zawsze mile widziany. Wydanie Sloana, oczekiwanie na jego śmierć i w końcu współpraca z Sarkem. Intryga się zagęszcza, sieć powiązań jest coraz bardziej skomplikowana i znowu powraca Rambaldi.

Poboczne wątki były trochę bardziej okrojone niż zwykle. Najciekawszy ten związany z Willem gdy odkrywa, że jednak ZSRR rekrutowało dzieci na terenie USA i ktoś usilnie stara się to ukryć. Czuje tutaj grubszą intrygę z udziałem CIA.

OCENA 4/6

Alias S02E08 Passage (1)
Odcinek nie zagrał do końca. Fajnie, że Dixon znowu pojawił się podczas akcji, szkoda, że nie odegrał istotnej roli. Tak jak Sark. Oczekiwałem więcej scen z Sidney i trudnej współpracy, zamiast tego był jedynie powodem kolejnych misji. Pierwsza była nudna, standardowe zdobycie McGuffina. Druga, zakończona cliffhangerem o wiele lepsza z jednego, prostego powodu - brała w niej udział cała rodzinka Bristow. Świetna chemia między aktorami gdy działali pod przykrywką, wiecznie zły Jack i manipulująca wszystkimi Irina. Kapitalnie się to oglądało. 

Dobrze ogląda mi się też Willa. Obawiałem się wątku współpracy z CIA, a całkiem nieźle się sprawdza. Nawet mu kibicuję, a to dobrze wróży na przyszłość. Co najważniejsze, jest to ciekawe, tylko mogłoby się szybciej rozwijać. 

OCENA 4/6 

Alias S02E09 Passage (2)
Bezpośrednia kontynuacja poprzedniego odcinka wypadła dużo lepiej. Wątki poboczne wciąż ograniczone do minimum, ale jakże świetnie ogląda się relację w rodzince Bristow. Wieczne kłótnie między Jackem i Iriną, ale też moment zrozumienia, nostalgiczny powrót do przeszłości gdzie cała trójka poczuła się jak rodzina. Oczywiście to było tylko chwilowe. Odcinek trzymał w napięciu, bawił się z widzem podsuwając mu fałszywe tropy. Jak choćby "zdradzająca" Irina, która potem ratuje Jacka i Sid. Fajnie też było oglądać Sidney jaką tą najdojrzalszą, skupioną na misji, muszącą uciszać rodziców. 

Mitologia jak zwykle rozwija się w tępię spacerującego ślimaka. Całe zamieszanie z atomówkami było po to by otworzyć artefakt Rambaldiego. W którym znalazł się kwitnący, 400 letni kwiat. Więcej sci-fi i fantasy poproszę. 

OCENA 4.5/6

Banshee S04E05 A Little Late to Grow a Pair
Nie będę jeszcze raz narzekał na Banshee. Wystarczy kliknąć na taga pod wpisem i poczytać co pisałem o poprzednich odcinkach. Wciąż są te same wady, ale teraz oglądało się o wiele lepiej. Tempo było lepsze, ciekawiej rozpisano głównych bohaterów, a eksplozje brutalności zachwycają i odpychają w tym samym momencie. Niby prowincjonalne miasteczko jakich wiele w USA, a tak na prawdę piekło na ziemi. Sataniści, mafiozo burmistrzem, neonaziści, korupcja, mormoni. To wszystko składa się na fascynująco mieszankę, którą chcę się oglądać i za którą będę tęsknił. Tak jak za postaciami - świetna scena rozmowy Lucasa z Hioba, potrzebne pojednanie dla postaci. Zaskakująca wyprawa do klubu sado-maso zakończona prostą bójką. Nawet coś kliknęło w wątku nazistów, zwłaszcza gdy pokazano Kurta celującego z snajperki do Wattsa. I ta końcówka. Nad Banshee nadciąga kataklizm, który obejrzę z prawdziwą przyjemnością. 

OCENA 4.5/6

DC's Legends of Tomorrow S01E13 Leviathan
Drużyna zawitała do 2166 roku, szczytu władzy Vandala i nie było jakoś specjalnie strasznie i groźnie. Owszem, był quasi faszystowski reżim, rebelianci i uchodźcy ale spodziewałem się czegoś na większą skalę. Zamiast walki z Vandalem był to bardziej odcinek o jego córce. I nie mam nic przeciwko bo danoe dzięki temu dużo czasu Snartowi. Leonad szybko poznał ojca wykorzystującego dziecko i pomógł dziewczynie. I szybciutko między nimi zaiskrzyło. Może nie romantycznie, ale czuć chemie między nimi. No i Snart na ekranie to zawsze plus. Fajnie wypadło też starcie Atoma z tytułowym Lewiatanem. Powiększony Ray i śmiesznie walka niczym z Power Rangers. Dobrze się bawiłem to oglądając. Nawet nie przeszkadzała mi walka z przeznaczeniem i wiara w wolną wolę. Zgrabnie to wszystko poprowadzono.

Aż do samego końca. Na samym końcu się posypało. Już Vandal ma zostać pokonany, już rodzina Ripa ma zostać ocalona i wtedy pojawia się Carter jako żołnierz Savage'a. Wyprano mu mózg, tylko wielki zły może go ocalić więc Kendra nie może go zabić, bo miłość i przeznaczenia. Nie podoba mi się to. Ten miłosny wątek nie jest w ogóle interesujący, a teraz przysłonił całą główną historię. Jakby nie mogła poprosić Ripa by zawiózł ją w inny okres historyczny po inną wersję Cartera. 

OCENA 4/6  

Game of Thrones S06E01 The Red Woman
Muszę się do czegoś przyznać. Nie czekałem na powrót Gry o Tron, daleko było mi do powszechnej ekscytacji. Już z poprzednim sezonem miałem problem. Zwykłe znudzenie materiałem. Odcinek włączyłem dopiero w środę wieczorem i to z poczuciem pewnego obowiązku. Przy okazji natknąłem się na kilka spoilerów, co akurat było do przewidzenia. A i tak się zaskoczyłem. I wkręciłem. To był solidny powrót, który sprawił, że jednak czekam na więcej i prawdopodobnie już w poniedziałek będę po seansie następnego. Z prostego powodu, chcę wiedzieć co się stanie z Starkami. Ale po kolei.

Jon Snow magicznie nie ożył. Wciąż jest zimnym trupem i spoczywa w komnacie Czarnego Zamku. Czyli jednak go nie wskrzeszą? Tylko czemu w takim razie tak długo ciągną jego wątek. Bunt w zamku i przejęcie władzy przez Allistera to nie jest zbyt nośny temat i szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie historii na Murze bez jednego z głównych bohaterów. Tak więc trzeba dalej czekać. Nie rozumiem też jednego - jak tak łatwo udało się wymigać zdrajcą od zabójstwa Jona. Akceptowanie morderstwa swojego przywódcy w imię wyższego celu odbyło się zbyt szybko.

W Winterfelll znowu pokazano bezwzględność Ramseya, który po wyznaniu swojego przywiązania do Mirandy rozkazuje użyć jej ciała jako karmy dla psów. Piękny dowód miłości! Ważniejsza była jego rozmowa z ojcem. Może trochę bezcelowo bo przypomniała status quo - Sansa jest ważna i tylko dzięki niej będzie można utrzymać Północ. Rose postraszył też syna i przypomniał, że jego żonka spodziewa się dziecka. Kolejne zaostrzenie stosunków. Czyżby Boltonowie mieli stracić Winterfell z powodu kłótni rodzinnej?

Najciekawsze sceny w zimowej scenografii dotyczyły Sansy. Piękne widoczki, dramatyczna ucieczka, jeszcze więcej dramaturgii podczas walki i zjawienie się Braine z Podrickem. Dynamiczna i brutalna scena akcji była przy tym miłym dodatkiem. Lepiej jednak oglądało się Sansę, która odbierała przysięgę wierności od swoje strażniczki. Sophie Turner zagrała to świetnie. Pytanie co teraz? Czarny Zamek? Oby nie. Littelfigner i Dolina też odpadają. Fosa Calin zdobyta więc Reedzi też odpadają. Nie sądzę by serial wprowadził jakiś nowych sojuszników Starków. Więc Blackfish i reszta Tullych? Albo Greyjoy'owie. Serial wykastrował ich z jednego wątku więc mogę dostać inny.

Wyjątkowo nudno w Królewskiej Przystani. Lena Headey świetnie sportretowała smutek Cersei po stracie córki oraz strach przed przeznaczeniem. I tyle w tym wątku. Mało u Margery. Siedzi w lochu, słucha nawoływań septy do wyznania grzechów i spotyka się z Wróblem. Tutaj kolejne rozstawianie pionków i zarysowywanie konfliktu na linii bogowie - ziemscy władcy.

Największy szok to sceny w Dorne. W książce ten wątek wlekł się niemiłosiernie i nie doprowadził do niczego konkretnego. Tutaj było konkretne jebnięcie i aż wyszeptałem WTF. Krótko - Martyl i jego syn giną w zamachu stanu zorganizowanym przez Ellarie, a ochrona nie ma nic przeciwko. Może ta linia fabularna nie była najciekawsza, a bohaterowie nudzili, ale konsekwencję tego czynu są gigantyczne dla całej historii. Przede wszystkim Ellaria chcę zemsty na Lannisterach co oznacza kolejną wojnę. W Dorne rządzi uzurpator, a Królewska Przystań nie posiada silnego władcy. To sprowadza jeszcze większy chaos na Westeros i aż prosi się o Daenerys, która będzie mogła zaprowadzić porządek. Która swoją drogą jest naturalnym sojusznikiem Dorne. Pogmatwali, ale to dobrze.

Za Wąskim Morzem też chaos. Meeren bez Królowej jakoś sobie radzi, a Tyrion i Varys zwiedzają miasto. Zapowiedź kłopotów. W tym wątku najbardziej podoba mi się odstępstwo od książki. Tyrion nie jest wiecznie pijanym karłem, który nieustannie się nad sobą użala. Aż chcę się go oglądać!

Ciekawe było oglądanie Dany w niewoli. Miły powrót do znanych klimatów Dothraków. Scena gdy wypowiada swoje imię przed innym khalem robiła wrażenie. Świetnie zagrana determinacja i władza mimo tego że nic nie posiada. Jest siła tylko smoczka brakuje. Ale przyda się jej własny walk of shame z którego będzie mogła wrócić jeszcze silniejsza. Znając ją to pewnie zdobędzie przy okazji całą armię.

Scena z Aryią była krótka. Przypomniano tylko w jakim znajduje się stanie - ślepa żebraczka na ulicach Braavos, co jest jej kolejnym etapem nauki. Zostaje pobita w nierównej walce i zapowiedź, że będzie się to codziennie powtarzać. Chyba najwyższy czas żeby serial zrobił z nią coś konkretnego. Miała długą drogą, wiele przeszła, ale wiele się nie zmieniła. To wciąż Aryia Star z Winterfell. I niech lepiej o tym nie zapomina. Chciałbym by i jej historia wreszcie zaczęła się krzyżować z "większym planem".

I na koniec Mellisandre. Najgłośniejsze wydarzenie odcinka. Zdjęła swój klejnot po czym okazało się, że jest tak na prawdę staruszką korzystającą z magii. Czyli jednak posiada w sobie moc. Może jednak jest w stanie wskrzesić Jona? Tylko to jej zrezygnowanie niepokojące, jakby przestała wierzyć w swojego Pana.

Inne:
- Mellisandre wraca do Czarnego Zamku, a Davos nawet nie spyta się co tam słychać u Stannisa.
- Duch się pojawił, fajnie. Ciekawe kiedy i czy serial przypomni sobie o wilkorze Aryi.

OCENA 4.5/6

Game of Thrones S06E02 Home
On żyję! Jestem pełen podziwu jak HBO przeprowadziło powrót Jona Snowa. Pierw szokujący cliffhanger, potem bezustanne potwierdzanie śmieci, narastające plotki i spekulację, wyciekające materiały z planu, brak przedpremierowych recenzji i trolling w pierwszym odcinku po powrocie. I niby to było oczywiste, to wciąż ludzie mieli wątpliwości, a gdy się to stało można było odetchnąć z ulgą. Samo zmartwychwstanie nie byłoby tak dobre gdyby nie to jak je pokazano. Davos proszący znienawidzoną kobietę o pomoc to jedno. Pomoc Dzikich to drugie. Jednak najmocniejszy był sam rytuał. Klimatyczny, podniosły i długi. Przeciągnięty do granicy wytrzymałości... i zakończony pozornym fiaskiem. Kolejne ujęcia trupa Jona, kolejne oczekiwanie, nieprawdopodobne napięcie i jest, budzi się! Wow, to była świetna scena. Teraz czas na reperkusję. Nie tylko dla Straży, Królestwa, ale i głównego bohatera. Jestem ciekaw jak to odbierze. Zmiany są pewne, ale nie sądzę żeby był jeszcze bardziej emo niż jest.

Ten odcinek to nie tylko wskrzeszenie Jona. Działo się w nim dużo innych dobrych rzeczy, powiedziałbym nawet, że okazał się lepszy od premiery. Wrócił również inny Stark - Bran. Tutaj rozłąka trwała rok i od razu wylądowaliśmy w jego śnie, który okazał się kreatywnie poprowadzonym flashbackem. Młody Ned z siostrą i Hodor. Bran zauroczony wizją swojej rodziny, chwali się z tego odkrycia Merze. Co tylko pokazuje, że to wciąż dzieciak. Dla niego było to wizyta w domu, dla niej nic nie znacząca wizja, dla mnie zapowiedź odkrycia tożsamości Jona. Pytanie też kiedy zacznie w Branie zachodzić zmiana. Przestanie być dzieckiem, a zrozumie, że bierze udział w wojnie. Mera wie, czas na niego.

Sceny w Królewskiej Przystani na razie wypadają najsłabiej w tym sezonie. Cersei wyhodowała sobie zombie zwierzaczka broniącego jej honoru, Tommen zdaje sobie sprawę, że jest słabym królem, a Jamie konfrontuje z Wróblem. I niestety nic nie wynika z tej rozmowy poza fajnym przyznaniem się do grzechu Królobójcy.

Na szczęście Tyrion pozostaje Tyrionem i składa wizytę smokom. Świetna, klimatyczna scena gdy opowiada im historię jak bardzo chciał mieć małego smoczka, one go akceptuję, a on je uwalnia. A potem zdaje sobie sprawę z szaleństwa jakie popełnił. Tutaj też chciałoby się, żeby historia była szybciej opowiadana. Co jest niestety zbyt często wadę Gry. Za dużo wątków w pozornej stagnacji. U Aryi to samo - kolejny raz zostaje pobita, ale tym razem odcinek kończy się spotkaniem z Faceless Man. Ogląda się świetnie, ale szybciej!

Powrót Brana i Jona to nie jedyne bomby tego odcinka. Jeszcze większym zaskoczeniem była śmierć Boltona z ręki własnego syna. Kolejne przetasowanie na Północy. Zaplanowana zdrada z poparciem Karstarów. Pytanie co dalej. Jak zareaguje na współpracę z Ramseyem stolica, czy Ramsey będzie chciał zaatakować Czarny Zamek, czy inne rody go poprą.

Jeszcze większym zaskoczeniem był powrót na Pyke, śmierć Balona z ręki brata. Jednak serial nie porzucił wątku Ciszy, wyprawy do Asshai, królewskiego wieca. Teraz jeszcze szykuje się tam powrót Theona. Oj będzie się działo i to w miejscu którym nie za bardzo byłem zainteresowany.

OCENA 5/6

Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. S03E18 The Singularity
Ostatnio nie zdarza się to często więc zacznę od chwalenia. Pierw zostałem zaskoczony jednym długim ujęciem pokazującym zniszczenia w bazie po zabawach Daisy. I niby gadające głowy na korytarzu, trochę bez sensownych rozmów, jak w The West Wing, ale podobało mi się. Ucieszyła mnie duża rola Fitzsimmons i ich finałowa scena. Nareszcie! Zawsze ich lubiłem oglądać i ciesze się, że ktoś w końcu jest szczęśliwy w serialu. Zaskoczył mnie też humor. Wymyślanie ksywki dla dla inhuman, który sprawia, że wszystko czego się dotknie eksploduje było fajne, zwłaszcza dzięki odwołaniom do komiksów. Była też tarcza Culsona, którą wygrał odcinek. Jak widać całkiem tego sporo.

Szkoda, że przez większość czasu miałem w poważaniu to co się dzieje. Konflikt z przedwiecznym złem jest nudny, Ward jako wróg już dawno się przejadł, wyprawa do klubu ludzi ześwirowanych transhumanizmem wyszła słabo (patrzcie na Orphan Black i się uczcie), a przejmowanie kontroli nad inhumans i planowana nowa rewolucja wcale mnie nie obchodzą. Kolejne sceny, które w nowym sezonie nie będą miały znaczenia. Najbardziej jednak przeszkadzał mu Culson. Z surogata ojca zdolnego oddać życie za drużynę zmienił się w kogoś dającego podwładnym samobójcze kamizelki. Ciężko mi wykrzesać do niego sympatię w ostatnich odcinkach. Może lepiej niech ktoś inny zacznie zarządzać SHIELD i serial wprowadzi trochę luźniejszego klimatu. Brakuje mi poczucia wspólnoty, bohaterowie są od siebie za bardzo odsunięcie. Serial ma przebłyski, ale wciąż to tylko momenty w ciągu 40 minut.

OCENA 3.5/6

Orphan Black S04E02 Transgressive Border Crossing
Wróciła normalna forma prowadzenia historii, ale zaskoczenia wciąż są. Zwłaszcza duży udział Beth jakby serial chciał jeszcze mocniej podkreślić nawiązania do pierwszego sezonu. Tym razem widzimy jej życie oczami Sarah, która próbuje zrozumieć co się stało i szuka przy tym M.K. Wkręciłem się w historię neolucjonistów, modyfikacji ciała i wszczepionych w policzek robaków bardziej niż klonową konspirację, a to jest spore osiągniecie. Strasznie dobrze ten sezon się zapowiada.

Fajnie było znowu zobaczyć dobrze znane klony. Cosima jest w depresji po stracie Delphin. Allison zmaga się z problemami w radzie szkolnej i zazdrości Helenie. Helena za to jest w ciąży z bliźniaczkami i dostaje świetne sceny z Donnym. Dobrze was widzieć dziewczyny! Świetna robota Tatiana. Doszło jeszcze M.K. do której już pałam sympatiom. Aspołeczny klon żyjący w ukryciu. Nie mogę się doczekać kiedy zostanie kolejną sestrom.

OCENA 4.5/6

Orphan Black S04E03 The Stigmata of Progress
Ależ ten sezon jest dobry!Przede wszystkim jest spójny i w całości dotyczy neolucji, również fabuła jest bardziej zrozumiała. Ogólnie bardziej działa na wyobraźnie i podświadomość przez co Orphan Black ogląda się z większym zainteresowaniem niż ostatnio. Ten odcinek to głównie szalona pogoń Sarah i próba pozbycia się i dowiedzenia czym jest tajemniczy robak zaszyty w jej policzku. Nawet można zrozumieć jej impulsywną decyzję żeby poddać się zabiegowi u zupełnie nieznanej kobiety.

Ten odcinek to też komediowe sceny w domu Hendrixów. Czarna komedia podczas odkopywania trupa i tłumaczenie się z zabicia Leekiego Cosimie i rozmowy Heleny z policjantami. Tatiana była tutaj wspaniała, pierw grając Allison, a później postrzeloną Helenę przyjmującą policjantów. A przecież jest również Rachel. Sceny ze swoim młodszym klonem i rozmowy z matką - mistrzostwo. Chciałoby się dać jej wszystkie nagrody świata.

OCENA 5/6

Orphan Black S04E04 From Instinct to Rational Control
Żonglerka sporą ilością postaci nie wypadła tak efektownie jak ostatnio. Cieszy jednak wytłumaczenie jednej z największych zagadek serialu. Wiem już co stało się w Helsinkach, a odbiór tej historii wzmocniło zaangażowanie w nią M.K. Pierw jednak było sporo biegania w wykonaniu Sarah (standard) i podchody. Pojawił się nawet moralny wątek - czy można nawet w najgorszych ludziach szukać sojuszników. Wtedy motywację M.K. i końcowe sceny idealnie ze sobą zagrały. Mimo, że Ferdinand wzbudza sympatię (te sceny w kuchni na początku!) jest bezlitosnym mordercą Topside, a sojusz z nim to konieczne zło. I dlatego liczyłem na wielkie boom na końcu. Mimo, że pokomplikowałoby to sytuację Sarah.

W tym odcinku dalej błyszczeli Hendrixowie. Donny z Felixem udający parę gejów w klinice in vitro byli świetni. Tak jak sekstelefon do żony podczas masturbacji i włoski akcent Allison. Jednak najmocniejszą sceną było gdy Allison wydobywa informację od przyjaciółki o eksperymentalnych zabiegach i niby wtedy gra, ale tak na prawdę jest załamana z powodu swojej bezpłodności. Tatiana, to było świetne.

I jeszcze o jednej scenie trzeba napisać - pożegnanie Heleny ze swoimi zniszczonymi komórkami jajowymi w ogródku Hendrixów przy dźwiękach Ave Maria. Pięknie wyreżyserowana scena.

OCENA 4.5/6

Outlander S02E02 Not in Scotland Anymore
Zdecydowanie to nie jest Szkocja. I nie mam nic przeciwko, przynajmniej przez większość część odcinka. Zwiedzanie Paryża i rozmowy z kolejnym ludźmi były ciekawym doświadczeniem. Zwłaszcza końcowy bal w Luwrze. W większości to tylko pałacowe wnętrza, ale kurcze, ależ to wygląda! Przepych na ścinach, w strojach i perukach. Cóż za piękny serial! A od czasu mignęła jeszcze panorama Paryża. Ten odcinek to trochę taka ekspozycja - naświetlanie sytuacji Fraserów i zapoznawanie ich z ważnymi graczami. Bardzo szybko trafili do elit, a całkiem możliwe, że Jamie wkupił się w łaski króla. Nie mam nic przeciwko, niech się dzieje szybko i dużo. Zwłaszcza na froncie Jakobickim. Poznawanie kultury i zepsucia/liberalizmu Paryża jest fajne, ale chciałbym żeby serial miał wyraźniejszy główny wątek.

W całym odcinku trochę przeszkadzała mi karykaturalność napotkanych Francuzów. Co rusz jakiś ekscentryk. Na razie tylko hrabiego z poprzedniego odcinka można brać na poważnie. Mam nadzieje, że to zasłona dymna. Pierw pokazanie ich w krzywym zwierciadle, a potem nadanie im wyrazistszych cech.

Tak sobie liczę i wychodzi mi, że Claire wróci do swoich czasów na długo przed finałem sezonu. Wraz z końcem odcinka w Paryżu siedzi 3,5 miesiąca. Dodając do tego drogę od Anglii i całą akcję z poszukiwaniem Jamiego to lekko licząc powinna być w prawie 5 miesiącu ciąży, a przecież wracając do naszych czasów nie było tego po niej widać. Jeszcze maksymalnie 2 miesiące i czas na podróż w czasie.

OCENA 4.5/6

Person of Interest S05E01 B.S.O.D.
Prawie rok trzeba było czekać na finałowy sezon Person of Interest. Długo, zdecydowanie zbyt długo. Zwłaszcza po takim cliffhangerze - Maszyna w walizce i pozorna wygrana Samarytanina w wojnie. Mimo, że minęło tyle czasu bardzo dobrze pamiętałem co się działo i serial nie wziął mnie z zaskoczenia na początku. No może odrobinę, ponieważ pierwsza scena to flashforward. Root parafrazująca intro serialu zwracając się bezpośrednio do mnie i mówiąc, że jestem sam. Potem opowieść o wojnie, jej nie znanym rezultacie, pytaniu czym jest zwycięstwo. Wszystko to w diabelnie przygnębiającej atmosferze zniszczonej stacji metra. Zrobiło to niesamowity klimat i nakreśliło nastrój na cały sezon. I dało mi do myślenia. Czy to rzeczywiście mówi Root? Nie widzimy jej, słychać tylko jej głos gdzie zastanawia się nad wojną. Czy może jest to głos nowej wersji Maszyny? Pasowało by to, gdy akolitka bogini sama doznaje wyświęcenia.

Potem jest równie dobrze. Pokazanie bohaterów, jak uciekają przed agentami Samarytanina i ich desperacka walka o życie. Ten odcinek był niemalże w całości napakowany akcji i z całą pewnością nieustannie trzymał w napięciu. Oglądało się to jak dobry film sensacyjny. Efektowne strzelanie, dobrze zrealizowane walki i pogoń o życie. Serial kolejny raz udowodnił, że Amy Akcer najpiękniej wygląda z bronią w ręku.

Akcja jest jedną z składowych tego serialu, bohaterowie są równie istotni. Najwięcej czasu dostał Harold. Świetny występ Michaela Emersona podczas scen z Maszyną. Dziecko, które umiera, desperacja, poddanie i kwestionowanie własnych decyzji. Dla kontrastu w flashbackach narodziny Maszyny i moralnie trudna decyzja o codziennej eutanazji Maszyny. Była też scena gdzie Finch bał się wejść na prom, który kojarzył mu się ze śmiercią Ingrana.

Serial nie raz udowodnił, że doskonale orientuje się w świecie współczesnej technologii dlatego pomysł na wskrzeszeniu maszyny przy użyciu Playstation 3 był dla mnie miłym zaskoczeniem, które odebrałem z zrozumieniem, a nie szokiem. Skoro amerykańska armia mogła z nich zbudować superkomputer to czemu miałoby to być nie możliwe w serialu. Przy czym, czy to nie zajebiste, że Playstation ratuje świat?

Inne:
- to dopiero premiera, rozumiem, że musi minąć trochę czasu, ale... dawać mi Shaw!
- niebieski ekran śmierci tytułem odcinka, tak bardzo adekwatne. 
- dobór muzyki jak zwykle świetny w serialu No Wow w wykonaniu The Kills komponuje się z otwierającą sceną lepiej niż powinno.
- 13 odcinków w niecałe dwa miesiące to bardzo dobry pomysł skoro to i tak ostatni sezon. Będę tęsknił, ale 5 serii to dobra liczba.

OCENA 5.5/6

The 100 S03E13 Join or Die
Świetny, różnorodny odcinek. Krótki powrót do przeszłości, tragiczna sytuacja w obecnym Polis i spojrzenie w przyszłość. Najważniejsze były emocję jakie biły z każdej sceny. The 100 jest serialem w którego oglądanie angażuje się najmocniej, a Join or Die jeszcze bardziej mnie w tym umacnia. 

Flashbacki Pike'a powinny pojawić się dużo wcześniej. Temu bohaterowi brakowało głębi, którą teraz zyskał. Zawsze robił wszystko by przetrwać, a teraz wiemy czemu. On przygotowywał nastolatki do lądowania, on obwinia się częściowo za tragedię jaka ich spotkała. Gdy przekazywał im widzę oni byli na to obojętni. Fajnie oglądało się bohaterów bez siniaków i trosk, niepewną Octavię i jak zwykle aroganckiego Murphy'ego ("I will survive"). Jednak mistrzowskie było ukończenie kursu. Agresywny Pike uczy młodych, że wspólnie mogą pokonać silniejszego. Zmusza ich do tego bijąc Johna. Kapitalna scena.

Jednak jeszcze mocniejsze były sceny w Polis. Ta z Pike'em to nie tylko zemsta Indry, ale też błysk geniuszu Johna. On wie jak przetrwać i kolejny raz to udowadnia. Widzi, że tylko razem współpracując mogą zachować swoje życie i to wykorzystuje. Coś mi się wydaje, że to on odegra kluczową rolę w finale sezonu i przy pokonaniu A.L.I.E. Co zapewne będzie wynikać z jego arogancji i chęci zemsty.

To co na mnie zrobiło największe wrażenie to nastrój panujący w Polis. Religijny obłęd na ulicach po których spływa krew i tępienie heretyków nie chcących przyjąć jedynej prawdziwej SI. Znowu, serial przeskoczył kilka ważnych scen, nie pokazał początków rewolucji, ale wybaczam ponieważ oglądanie obecnej sytuacji miało jeszcze mocniejszy wydźwięk. Natomiast scena z krzyżowaniem Kane'a. Ależ to była za scena! Serialu rób tak częściej, nie trzeba zabijać bohaterów by wywołać silne emocję, wystarczy postawić ich w niemożliwej sytuacji. Przy czym podoba mi się konsekwencja A.L.I.E. Znowu postawiła na szali czyjeś życie i pozwoliła działać empatii pokonując człowieka jego emocjami. Co jest ironią - twoje emocję i instynkty doprowadzają ci do decyzji by z nich zrezygnować.

Niby najważniejszym questem odcinka było poszukiwanie Luny. Dużo rozmów między bohaterami, dalszy ciąg konfliktu wewnętrznego Bellamy'ego i jego kłótni z Octavią, zabawny Jasper i rozmowy o przeszłości Clarke z Bellamym. A potem trafiamy na platformę wiertniczą dobrze znaną z czołówki serialu. Co za piękny widok! I ta satysfakcja gdy The 100 realizuje wątek, który był zapowiadany od pierwszego sezonu. Oczywiście Luna nie zgadza się na przyjęcie czipu ponieważ wyrzekła się przemocy. Hipisi grounders na platformie wiertniczej - już mam słabość do tego wątku. I fajnie wpisuje się w nową politykę Lexy i zdolność do współczucia Clarke.

OCENA 5/6

The 100 S03E14 Red Sky at Morning
Wygraną od totalnej klęski dzieli bardzo cienka granica. Zwłaszcza gdy mierzy się z Sztuczną Inteligencją chcącą ocalić rodzaj ludzki. Ten odcinek po drobnych zmianach mógł być finałem sezonu. Miał bardzo dobre tempo, świetnie rozpisane wątki i nieustannie trzymał w napięciu, zwłaszcza wtedy gdy toczyły się losy A.L.I.E. Miał też humor i luźniejsze momenty, który tak bardzo są potrzebne w tym ponurym świecie. Były też zaskakujące zwroty akcji i trudne decyzję co akurat nie jest niczym nowym w The 100.

Najważniejszym wątkiem było poznawanie Luny. Odrzuciła przemoc by żyć w pokoju. Przemoc znalazła ją, podążając za Clarke. Standard. Podoba mi się, że ta mikrospołeczność wytworzyła własne obyczaje, sztukę i sposób kształcenia przyszłych pokoleń. Każda scena była napakowana informacjami. I trudnymi decyzjami. Clarke odrzucając przemoc musi się nią posłużyć by wsadzić Ducha Lunie. Jak Octavia mówi, nawet A.L.I.E. daje wybór. Czy w takim razie warto ocalić ludzkość? Wydawało się, że momentem zwrotnym był atak na platformę, tortury Luny i śmierć jej ludzi. Po tym wkroczy na wojenne ścieżkę. I znowu zaskoczenie - Luna nie zmienia decyzji, trwa przy swoich ideałach. Skoro odrzuciła walkę będzie się tego trzymać. I pozbywa się naszych dzielnych bohaterów. Ot tak, ten wątek się skończył. Przynajmniej tymczasowo. Przy okazji Jasper poznał dziewczynę, która bardzo szybko zginęła. Ten to ma szczęście.

Trochę głupio ogląda się sceny w Arkadii. Nie z powodu tego co się dzieje, ale zachowania A.L.I.E. Niby taka mądra, a nie pomyślała by zabezpieczyć fizyczną część swojego systemu. Powinna tam zostawić kilku swoich akolitów i próba jej zniszczenia nie byłaby możliwa. Jednak co się tam działo było ciekawe. Raven po zainfekowaniu czyta kod niczym bohaterowie Matrixa zielone literki. Widzi w nim Miasto Światła, a nie nieskończone linijki skryptów. I za wszelką cenę pragnie ją zniszczyć. Zna sposób, próbuje i przegrywa. Tak blisko i wszystko na nic. Niemalże bo bohaterowie uczą się na porażkach.

Dzisiaj święto więc specjalnie dla Harper oddzielny akapit. Ktoś się może czepiać, że posłużyła jako dziewczyna dla bohatera, żeby Monty mógł się z kimś przespać. To nie prawda. To był ten moment szczęścia w odcinku. Żyją w ciągły napięciu, widzą, że mogą zginąć więc czemu mieliby nie zaszaleć? Krótka chwila zapomnienia. I fajnie jakby w S04 ten związek był ciągnięty. Fajnie jakby się z tego narodził jakiś związek. Przyda się dwójka szczęśliwych ludzi.

Szczególnie trochę szczęścia przyda się Monhty'emu. Zabicie matki było strasznym przeżyciem, zwłaszcza po tym gdy dowiedział się, że można ją uratować. Dzisiaj zabił jej świadomość. I to na marne. A.L.I.E. w swoim podstępie pozwoliła mu jeszcze raz porozmawiać z swoją rodzicielką, żeby tylko zyskać na czasie i dokończyć transfer danych. Świetna scena z wyznaniem miłości i ostatnim pożegnaniem. Monthy zrobił co trzeba, pozwolił Raven skasować kod matki co praktycznie było jej drugim zabójstwem.

W Polis brylował John, jak to ma w zwyczaju. Z Indrą i Jahą (och, czemu ta trójka dostała tak mało scen!) postanowili na własną rękę zniszczyć A.L.I.E. Niecodzienny sojusz okazał się bardzo skuteczny. Zdobyli plecak (który również, był słabo pilnowany) i już prawie John go zniszczył. Tylko wtedy napromieniowałby całe miasto. Nie mógł poświęcić siebie i całej społeczności Polis tak jak Clarke mieszkańców Góry. Nie mógł też zniszczyć plecaka wiedząc, że zginą wtedy  wszyscy zarażenie. Więc nie chodziło tu o arogancję, a wyrzuty sumienia. Mój bohater!

OCENA 4.5/6

The Flash S02E19 Back to Normal
Co za ładny, ironiczny tytuł odcinka. Powrót do normalności, która dawno temu stała się czymś obcym. Barry bez mocy jest przygaszony, pozbawiony dawnej ikry, momentami wygląda jakby brakowało mu wiary w pokonanie Zooma. Jednak wciąż jest bohaterem. Walczy, choćby poprzez przykładanie się do pracy w laboratorium. Ryzykuje też swoje życie i walczy z kolejnym meta. Tak trzeba więc to robi. I niby to bardzo typowa historia z gatunku superhero - bohater musi udowodnić, że to nie moce czynią go kimś wybitnym, a hart ducha czy wyższość moralna. Barry wysłuchał też historii Wally'ego, jak to zmienił jego życia. To też ważny trop i znowu fajnie poprowadzony, zwłaszcza w takim momencie.

Ten odcinek to też powrót Jesse i duży nacisk na Wellsa. Zaryzykowałbym, że nawet większy niż na Barry'ego. I znowu typowa historyjka o pogodzeniu się rodziny, ale przeprowadzona w bardzo przyjemny sposób. Gdzie uwydatniono wady Wellsa, przypomniano co zrobił, ale też pokazano jego wyrzuty sumienia i chęć odkupienia grzechów. Powrót Jesse cieszy też z innego powodu - większa ilość kobiet to zawsze plus. Zawsze można dać jej moce i eksportować do Legends of Tomorrow. W końcu zbliża się kolejny wybuch akceleratora, a to na pewno nie pójdzie zgodnie z planem.

W serialu najgorzej wypadł Zoom. Przez cały sezon był świetnym, charyzmatyczno złowieszczym przeciwnikiem to teraz dopisano mu zaślepienie miłością względem Catlin. Ciężko się na to patrzy, a trauma z dzieciństwa słabo to usprawiedliwia.

Moja teoria jakoby to Ronnie siedział w żelaznej masce właśnie się posypała. Gdyby to był rzeczywiście on inaczej by zareagował na pojawienie się swojej żony.

OCENA 4/6

The Flash S02E20 Rupture
Miałem problem z tym odcinkiem. Trochę mnie wymęczył - miał słabsze momenty gdy pojawiał się Barry, a hologram Flasha szybko stał się nudny. Nie pomagał Zoom, który niby stanowi coraz większe zagrożenie, ale przez relację z Catilin staję się coraz bardziej groteskowy. Jednak było dużo innych, dobrych rzeczy, które sprawiły, że odcinek nie nudził. Cisco dostał osobisty wątek gdzie mógł się pojednać z bratem. Może i nie wykorzystano do końca potencjału Rupture to przynajmniej śmieszył designem przypominającym nieudany cosplay Star Lorda z kosą. Podobały mi się też krótki scenki z Jesse i Wallym w zamknięciu, chociaż jego chęć niesienia pomocy jest już denerwująca. Udanie wyszedł też humor. Cisco wzywający Petronusa to mistrzostwo. I aluzję do Fringe zawsze w cenie.

Najmocniejszy był jednak finał. Cały odcinek Barry zastanawiał się czy pozwolić odtworzyć eksperyment i zaryzykować, że uda się odzyskać moc. Końcówka spodziewana, ale udało się wytworzyć przy tym fajną atmosferę z mieszanką nadziei na pomyślność i z pytaniem o końcowy rezultat. I serial zaskoczył. Piorun walnął, Barry zniknął, a Zoom cieszy się ze śmierci przeciwnika. To był mocny cliffhanger. Jestem ciekaw jak to zostanie wytłumaczone. Najbardziej realne wyjaśnienie to zagubienie się Barry'ego w speedforce.

Zastanawia mnie czy ten odcinek właśnie nie zapoczątkował wątków stanowiących podwaliny pod trzeci sezon. Mini akcelerator wybuchł i (nie)spodziewanymi ofiarami stali się Wally i Jesse. Fajnie byłoby oglądać drużynę speedsterów w przyszłym roku z trochę luźniejszym podejściem do klimatu.

OCENA 4.5/6

Vikings S04E10 The Last Ship
Mid-season finale odkupił trochę grzechów tej 10 odcinkowej historii. Przede wszystkim odcinek robił wrażenie. Kolejna epicka bitwa, tym razem starcie wodne sił Rollo i Ragnara. Pełne dramatycznych momentów, bitewnego chaosu i emocji związanych z sytuacją znanych bohaterów. W centrum starcie dwóch braci, wydawałoby się ostateczny pojedynek. Jeden walczył w imię zemsty, drugi za coś więcej. I paradoksalnie to Rollo bronił swoich ludzi, żony i honoru. Ragnar chciał jedynie zabić brata za to co mu uczynił, ograbienie Paryża nie było jego celem. I to mi uświadomiło, że nie chciałem by ktoś tutaj ginął. I na szczęście tak się stało. Pokonany Ragnar i Rollo zbawca Paryża. Podoba mi się taki obrót sprawy.

Przeskok w czasie okazał się miłym zaskoczeniem. Ragnar odszedł, a jego synowie dorośli, są gotowi na własne podboje i walkę o chwałę. Bjorn pragnie zwiedzić Morze Śródziemne, a pozostała czwórka chcę zabić ojca za zdradę. Do czasu aż Ragnar wraca do Kattegat. Co za charyzmatyczne przemówienie Travisa Fimmela gdy konfrontuje się z synami! On jest królem, zrobił co musiał i nie będzie się tłumaczył, a jak komuś nie pasuje niech go zabiję. Ładnie wyznacza to kierunek na dalszą część sezonu. Zwłaszcza, że znowu szykuje się wizyta w Anglii. Mam też ochotę na flashbacki z podróży Ragnara.

OCENA 5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz