poniedziałek, 16 października 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #252 [09.10.2017 - 15.10.2017]

SPOILERY

Marvel's Agent Carter S01E04 The Blitzkrieg Button
Agenta Carter była pierwszym marvelowskim tytułem, który sobie odpuściłem. Nie z powodu jego jakości, a raczej przesytu. Za dużo superbohaterów, nawet jeśli w wykonaniu Peggy Carter potrafiącej zauroczyć widza. Zawsze jednak chciałem ten tytuł nadrobić. Gra tutaj dużo lubianych prze zemnie aktorów, a i nie lubię mieć zaległości w śledzonych franczyzach.

Odcinek jest dobry. Trochę akcji, humoru i feministyczny wydźwięk. Dobrze znana mieszanka, solidnie wymieszana i smakowita. Obiadek którym można się najeść i niestety następnego dnia zapomnieć co się jadło. Jest to poprawna historia i tyle. W pewnym momencie fajnie bawi się z widzem kreując nieistotnego fabularnie antagonistkę, który posłużył do interesującego plot twistu. Niestety w serialu razi mnie wykonanie. Sztuczność ogólnodostępnej telewizji i dziwny święcący filtr, który mnie strasznie raził.

Po seansie, mimo mojego ogólnego zadowolenia postanowiłem przerzucić Agent Carter do kolumny z serialami z których zrezygnowałem i nie zamierzam nadrabiać. Może kiedyś mi się odwidzi. W końcu mam zaległość w marvelowym uniwersum.

OCENA 4/6   

Riverdale S02E01 Chapter Fourteen: A Kiss Before Dying
Piszę parę dni po seansie odcinka więc będzie bez szczegółów. Jestem zachwycony powrotem. Za mało którym serialem tak mocno się stęskniłem i wszystkie moje oczekiwania zostały wynagrodzone. To dalej niesamowicie stylowa produkcja. Kolory, nasycenie kolorów, przerysowane dialogi i postacie. Czuć ducha komiksu. Całość ma niepokojący klimat budowany przez muzykę i podkreślany przez zdjęcia. A do tego jest zabawnie. Nawet w odcinku w którym liczyło się życie jednej z postaci można się było parę razy uśmiechnąć.

Sam powrót był bardzo dobrze skonstruowany. Jakby twórcy wiedząc, że mają tym razem cały sezon mogą skupić się na większej ilości detali. Umierający Fred był doskonałym czynnikiem budującym napięcie. Umrze czy nie? A jak nie to jak skończy? Majaki Freda doskonale współgrała z tym co działo się u Archiego i przyjaciół. Jak sobie z tym radził, jak bardzo był rozbity i nie mógł sobie z tym poradzić. Kłótnia z Veronicą czy rozmowa z matką gdy mówi, że stało się coś złego to jedne z lepszych scen odcinka. I ta końcówka gdy strzeże domu z kijem bejsbolowym. Dzieciak z traumą, który radzi sobie na swój własny sposób i w pewien sposób stara się odpokutować, że nie zareagował inaczej.

Mimo skupienia się na Archim w tym odcinku było też sporo miejsca dla innych bohaterów. Veronica dalej ewoluuję, a dodatkowo jej środowisko się zmieniło po powrocie ojca. Robi się coraz bardziej samodzielna i kwestionuje decyzję rodziców. Judhead też ma nowe otoczenie. Węże może i mu pomagają, ale nie tak jakby tego chciał. Już jest winny przysługę. Mówi, że to nie dla niego, ale wiadomo jak to się skończy. Dwa, kolidujące ze sobą światy. I tylko Betty martwi się o swojego chłopaka.

Delikatnie rozczarowała mnie intryga sezonu bardzo podobna to tej z pierwszej serii. Morderstwo i poszukiwanie sprawcy. Jest twist, Grandale została zamordowano i jakoś łączy się to z postrzeleniem Freda, ale podobieństw jest za dużo.

Inne:
- serial pobił swój rekord oglądalności osiągając wynik lepszy o 60% od swojej premiery i stając się jednym z najchętniej oglądanych seriali The CW. Magia Netflixa.
- showrunnerzy już pracują nad spin-offem z Sabriną. Jaram się jak Thornhill.

OCENA 5/6

Sherlock S04E02 The Lying Detective
Czas jaki minął między ostatnio obejrzanymi odcinkami jest doskonałym podsumowaniem mojego zainteresowania serialem. Nawet nie wiem co się stało. Znakomite odcinki, świetni bohaterowie i wreszcie przeciętny powrót po którym nie chciało mi się włączyć 1,5h epizodu. Zbierałem się ponad rok i z ulgą mogę wreszcie odhaczyć kolejną zaległość. Nie powiem, że z satysfakcją.

Odcinek to typowy Sherlock, który zdążył mnie zmęczyć swoją formułą. Bez zagadki kryminalnej pędzenie z punktu do punktu, eksperymentowanie w warstwie realizatorskiej i scenariuszowej, szokujące zwroty akcji i jeszcze bardziej szokujący cliffhanger. Trochę ziew. Pośmiałem się, a i owszem. Cumberbatch i Freeman mają tony charyzmy, a i scenariuszowo czasem wyjdzie jakaś mała kameralna scena. Jednak bizantyjskimi intrygami przestałem się już przejmować i oglądam to bez większej ekscytacji przewidując czasem nieprawdopodobne zwroty akcji. Tak dla zabicia czasu.

Strasznie dużo czasu poświęcono Tobym Jonsowi i jego kreacji filantropa mordercy. Momentami fascynował, równie często przerażał gwałtownie zmieniając swoje nastawienie. Mam jednak wrażenie, że dostał za wiele czasu. Zbytnio nie jestem też przekonany siostrą Homsów. Kolejny inteligenty przeciwnik, którego trzeba zatrzymać tym razem z ładunkiem emocjonalnym dla Sherlocka.

Inne:
- serial droczy się z widzami poświęcając długi dialog Irene Adler, oczywiście, że się nie pojawi.

OCENA 4/6

Sherlock S04E03 The Final Problem
Lubię skomplikowane zagadki, niespodziewane zwroty akcji i misterne intrygi gdzie gra pozorów przebija się na pierwsze miejsce. Czasem jednak trzeba powiedzieć dość, stwierdzić że warto się ograniczać, a najbardziej szalone pomysły nie będą w stanie uratować całości gdy logika pójdzie się kochać. Taki był właśnie finał Sherlocka. Przesadzony do granic możliwości. Nastawiony na to by kolejne sceny miały szokować, kolejne plot twisty wywracały całość, a finał miał być taki super mega zajebisty by można było tygodniami o nim gadać. A ja na to meh. Jeśli każda scena ma być szokująca całość jest pod tym względem przeciętna. Moffatowi i Gatissowi zabrakło umiaru co mnie bardzo zabolało. Euros mnie nie fascynowała, Sherlock i Maycroft nudzili, a Watson robił za statystkę. Sherlock zresztą też. Marionetka bez aktywnej roli przez większość odcinka. Czasami zdarzyło się zagrać odcinkowi na odpowiedniej nucie (finałowa gra na skrzypcach!), czasem zaśmiałem się na onelinerze, a czasem wciągnąłem w narrację. Była też scena z Molly Hooper gdzie pod przymusem wyznali sobie miłość z Sherlock. I wszystko ładnie gdyby dostała jakiś epilog. Ogólnie jestem rozczarowany, ale na kolejną serie i tak czekam.

OCENA 3/6

Star Trek: Discovery S01E04 The Butcher's Knife Cares Not for the Lamb's Cry
Ostatnio zauważyłem, że krytykowanie nowego Star Treka w internecie zawsze kończy się krytyką postującego. Że się nie zna ogólnie, że na serialach, nie jest prawdziwym trakkies, że za bardzo przywiązany do kanonu, lub nie rozumie specyfiki serialu. Zawsze znajdzie się ktoś kto będzie próbował naprostować niepokornego. Trudno, czekam na was bo ja znowu będę narzekał.

Na szczęście nie będzie to narzekanie takie jak ostatnio. Odcinek jako autonomiczna całość nawet mi się podobał. Goniący załogę czas i ratowanie górników oraz nakładające się na siebie badania naukowe, które kończą jako jeden wielki eksperyment. Czy może Odkrycie. Było tutaj umiejętnie prowadzone napięcie, kilka niezłych dialogów, granie na emocjach i bardzo ładne wizualia. Można było czerpać z tego odcinka sporo frajdy.

I na powyższym akapicie mógłbym skończyć, ale wtedy nie byłbym sobą. Koniecznie muszę się uzewnętrznić. Ten serial momentami jest strasznie głupi. Zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie oficerów Star Fleet. Ja rozumiem umowność konwencji i stawianie fabuły nad logikę, tylko niech to czemuś służy i nie będzie zbytnio naciągane. Tutaj powiedzieć, że przesadzono to mało. Dwa przykłady. Chęć pobrania próbek od niebezpiecznej bestii kończy się śmiercią. Bo nie chciało się sprawdzić skuteczności środka usypiającego. To było niedorzeczne. Równie głupio działa dowództwo pozostawiając dryfujące wraki statków. Przecież to podstawa zniszczyć pozostałości by nie trafiły w ręce wroga. Tutaj o tym zapomniano pozostawiając cenne materiały na pokładzie. W przeciętnym military sci-fi nie dochodzi do takich sytuacji, a od wysokobudżetowego serialu wymaga się przecież więcej.

Nie kupuje wątku Klingonów. Jest przeraźliwie nudny i dostaje za dużo czasu antenowego. Przez cztery odcinki nie wydarzyło się tutaj nic interesującego poza oglądaniem ładnych scenografii i trochę blizzardowych kostiumów z ich monumentalnością i nieporęcznością. Liźnięto trochę ich kultury, ale to w bardzo nieporadny sposób. Mowa jest też o jednoczeniu plemion i wielkiej wojnie, ale to gdzieś ginie w zlewie przydługich przemów.

Wciąż serial ogląda się z perspektywy trzech osób - Lorcy, Michael i Klingona. Niestety to trochę mało, chciałbym poznać członków załogi Discovery, a nie oglądać ich tylko na mostku. Przydałby się jakiś bottle episode gdzie bohaterowie muszą się lepiej poznać. 

Inne:
- platforma streamingowa więc odcinki mają ~50 minut. Twórcy nie mają umiaru i widać niepotrzebne dłużyzny. Czasem ograniczenia to coś dobrego.

OCENA 4/6

Teen Wolf S06E12 Raw Talent
Serial się skończył więc stwierdziłem, że można by nadrobić zaległe dziewięć odcinków. Początek był obiecujący. Pokazanie koczowniczego życia Theo, porzuconego przez wszystkich i mieszkającego w samochodzie. Zdarza mu się coś dziwnego i długo zastanawia się czy nie poprosić Scotta o pomoc. To był bardzo klimatyczny, całkiem nieźle zrealizowany wstęp. Po czym został zastrzelony, a cały odcinek okazał się wielkim zawodem.

Brakowało tutaj spójnej fabuły, rozwoju postaci czy relacji między nimi. Za to dużo niepotrzebnych scen wypełniających czas. Trochę mających przerazić, trochę podkręcić klimat zagrożenia. Całość jednak była mocno rozmyta przez co nie udało się jej przykuć mojej równowagi. Nie obchodzi mnie zbytnio zagrożenie sezonu, ani to co stanie się z większością bohaterów. Bardzo mi z tego powodu przykro.

Najgorsze jednak były niektóre idiotyzmu fabularne. Ot Lidia wchodząca sobie bez przeszkód na oddział zamknięty Eichen House. A pamiętam, że kiedyś poświęcono temu cały odcinek. Głupie było też znalezienie przez Argenta kuli na miejscu zbrodni, parę metrów od ciała. Policja w Beacom Hill działa koszmarnie.

OCENA 3/6 

The Flash S04E01 The Flash Reborn
Trzeci sezon Flasha był rozczarowaniem więc nie miałem zbyt wygórowanych oczekiwań po premierze. Dlatego mocno się zdziwiłem gdy początek okazała się bardzo solidny. Drużyna radzi sobie jakoś bez Barry'ego, a Iris ruszyła dalej z swoim życiem odnajdując nowe powołanie w zarządzanie superbohaterami. Ciekawa koncepcja by pokazać serial bez głównego bohatera bardzo szybko się rozlatuje. Nagle pojawia się przerośnięty samuraj, a Cisco sugeruje by jednak sprwoadzić Barry'ego bo sami sobie nie poradzą. Bez żadnej walki i wysiłku od razu się poddaje. Nie tak działają bohaterowie. Dalej mamy górki i dołki. Szalony Barry poza czasem wypadł bardzo ciekawie. Dla odmiany jego powrót to normalności był żenujący. Power of love i nie ma problemu. Wielkie rozczarowanie.Takie właśnie skróty scenariuszowe psują mi odbiór serialu. W zamian dostałem cukierka z efektowną walką.

Serial dalej ma problem z bohaterami drugoplanowymi. Taki Wally jako Flash zupełnie sobie nie poradził, nie ma w ogóle miejsca dla niego w serialu. Cisco bez własnego wątku, Iris z wątkiem napędzanym przez byłego chłopaka, Joe dalej robiący za tatusia. Tylko Catlin dostała coś nowego. Nowe życie, nową stylówkę, nowe otoczenie i historię. By na końcu zafundować recykling historii z Killer Frost.

Przeciwnik sezonu został ujawniony już w pierwszym odcinku i nie jest speedsterem. Mile widziana nowość. Pewnie to zepsują, ale na razie jest intrygująco mimo, że bez konkretów. Ktoś z przyszłości bawiący się Flashem. Widzę tutaj potencjał.

Inne:
- w Buffy odcinek z wskrzeszeniem głównej bohaterki rozwiązano dużo lepiej. To chyba będzie niedościgniony wzór dla tego typu produkcji.

OCENA 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz