poniedziałek, 2 października 2017

Serialowe podsumowanie tygodnia #250 [25.09.2017 - 01.10.2017]

SPOILERY

Jane the Virgin S01E01 Chapter One
Piękny, okrągły numer podsumowania tygodnia więc losowanie z pilotów odłożonych na świętego nigdy. I to jakże spektakularne, z serialem którego sam z siebie pewnie nigdy bym nie obejrzał. Niby miałem go w swojej orbicie zainteresowań z powodu recenzji i nagród, ale ja i telenowela? Na szczęście nie boję się eksperymentów i lubię różnorodność więc udało mi się sprawdzić pierwszy serial The CW nagrodzony Złotym Globem. I nie zawiodłem się, oj nie.

Jeśli miałbym najprościej scharakteryzować serial jest to skrzyżowanie latynoskiej telenoweli z moim ukochanym Pushing Daisies. Wszystkowiedzące narrator komentuje wydarzenia w zabawny sposób i z dystansem. Świat za to ma cechy realizmu magicznego gdzie bohaterowie z telenoweli mówią do bohaterki, a bilbordy się ruszają. Oczywiście wszystko to z twistami z telenoweli. Dawny ukochany zostaje ojcem dziecka Jane, a jej tatą jest gwiazda telenoweli, ukochany i matka skrywają tajemnicę, a we wszystko wmieszana jest policja. Klimat jest uroczy, przerysowany, sympatyczny, ale serial nie ucieka przy tym od poważniejszych tematów, aborcji i własnego szczęścia. Jestem bardzo ciekaw jak to dalej się rozwinie.

OCENA 5/6

Jane the Virgin S01E02 Chapter Two
Szaleństwa ciąg dalszy. Trochę obawiałem się spowszednienia tonu i zobojętnienia na humor. Nic z tego. Bawię się doskonale. Czy to dzięki Ginie Rodriguez, która jako Jane jest przesymaptyczna, czy dzięki szalonym twistą fabularnym. Śmierć Zazu w finale odcinka była mocno niespodziewana, tak jak wplątanie poważnego wątku narkotykowego. Idę o zakład, że to tatuś Rafaela jest tajemniczym baronem. Nie bez powodu zatrudnili by do tej roli Carlo Rotę. Jednak to nie był mój ulubiony twist. Chyba najbardziej rozśmieszyła mnie Louisa mająca romans z własną macochą. Albo babcia nakrywająca Xomarę z El Presidente w łóżku. Sam nie wiem, tyle tutaj dobrego.

Inne:
- klamra narracyjna zafundowana przez narratora całkiem zgrabna. Więcej takich nieszablonowych zabiegów poproszę. 

OCENA 5/6

Jane the Virgin S01E03 Chapter Three
Zupełnie nieoczekiwane jazdy Jane wychodzą prześmiesznie. Śpiewający kościelny chór o dziewictwie był cudowny. Sam odcinek może nie tak zdumiewający jak poprzednie, ale dalej się bawię. Namnożyło się wątków i tajemnic przez co przez na ani chwilę nie można oderwać uwagi. Przy czym nie ma się wrażenia chaosu. Serial umiejętnie bawi się konwencją, a to przecież dopiero trzeci odcinek. Z tego co słyszałem po trzech seriach jest równie dobrze.

OCENA 4.5/6

Jane the Virgin S01E04 Chapter Four
Jestem pod ogromnym zdumieniem jak serial korzystając z wątków telenowelowych umie wykreować rzeczywiste dramaty pozwalające przejąć się postaciami. Gra aktorów to jedno, czym zupełnym jest dbałość o detale i wyczucie granicy między przysadzistym kiczem, której nigdy nie udało się przekroczyć. Ten serial to perfekcyjna mieszanka fabuły i formy, która w innych proporcjach spektakularnie by się rozleciała.

W tym odcinku znowu zastosowano kompozycje klamrową, bawiono się z widzem który spodziewał się zupełnie czegoś innego, a wątki były misternie splecione ze sobą, jeśli nie fabularnie to motywami. Było tu dużo o zaufaniu i utrzymywaniu kłamstwa. Była Jane pisząca opowiadanie erotyczne wręczone nie temu mężczyźnie, byli Rafael i Petra współpracujący ze sobą i ostatecznie rozchodzący. Pojawiła się też nowa tajemnica związana z Petrą i wprowadzono zupełnie nowego gracza. I wszystko to wciąż jest spójną opowieścią. 

Inne:
- Rogelio mówiący o swoim stroju jak z fantasy podczas gdy ma na sobie zwykłego t-shirta z dżinsami, to tylko podkreśla jego oderwanie od rzeczywistości.

OCENA 5.5/6


Jane the Virign S01E05 Chapter Five
Mocno cenie sobie jak zgrabnie seriale spina fabuły swoich odcinków. Zrobił to już któryś raz i znowu wyszło świetnie. Zaczęło się od Jane która odchodzi z domu do Michaela, a skończyło na jej powrocie. Kolejny raz zostaje oszukany, tym razem przez ukochanego chłopaka. Postanawia jednak pojednać się z matką bo wie, że na niej zawsze będzie można polegać. Duży dramat, a w międzyczasie sporo komedii. Pierze oficjalne spotkanie z Rogelio i powolne budowanie więzi z ojcem. I tutaj też podziwiam scenariusz, jak zgrabnie buduję charakter ojca Jane. Z pozoru zadufany z siebie dupek okazuje się być też stremowanym tatą. Ten serial jest w dużej mierze o pozorach, zaufaniu i poznawaniu swoich bliskich. I przede wszystkim to wyśmienita komedia.

Inne:
- mała Jane wyobrażała sobie Jimmy'ego Smitsa jako swojego ojca. I jak tu jej nie kochać? I czemu do jasnej, Jimmy nie zaliczył nawet małego cameo w serialu?!

OCENA 5/6

Star Trek: Discovery S01E01 The Vulcan Hello
Muszę się do czegoś przyznać. Poza kilkusekundowymi urywkami w telewizji i filmikami na yt nigdy nie oglądałem serialowego Star Treka. Jest to trochę paradoksalne skoro jestem fanem sci-fi i zaliczyłem całość Stargate. Jakoś bałem się zmierzyć z legendą i nawet mnie przerażało >700 odcinków. Nowa inkarnacja jest jednak dobrym powodem by dać temu światu kolejną szansę. Tym bardziej, że za powrót Treka do telewizji częściowo odpowiedzialny jest uwielbiany przeze mnie Bryan Fuller.

I o ile po seansie jestem zadowolony tak mam sporo "ale" o których będzie później. Pierw zalety. Największą jest szczęśliwe lądowanie serialu. Zachwiane, ale szczęśliwe. Po tyle latach produkcji i zakulisowych perturbacji udało się uzyskać zadowalający efekt końcowy. W pewnym sensie podobny do Abramsowych filmów, a z drugiej strony tak inny, zupełnie inaczej rozkładający akcenty. Serial udanie posługuje się poważniejszymi tematami w które wlepia tak potrzebny humor. Mamy starcie dwóch kultur i bohaterów wierzących w to co robią.

Właśnie bohaterowie. Dwie główne panie kupiły mnie od pierwsze momentu. Mentorska relacja pani kapitan z pierwszą oficer, które ewidentnie się przyjaźnią mimo różnicy wieku. Złożone bohaterki z przeszłością. Jedna z trumą z dzieciństwa, druga dyplomatka i wosjkowa żyjąca według honorowego kodeksu Federacji. I na podstawi oglądania ich przez 35 minut tak ciężko jest mi przełknąć przejaw niesubordynacji. Michael ataku swoją kapitan i sama chcę zaatakować statek Kligonów. Nawet jeśli ma rację to bardzo ciężko będzie mi ją polubić. Przed serialem daleka droga.

Przeszkadza mi jeszcze brak innych bohaterów. Pilotowy odcinek prócz kapitan statku i naszej głównej bohaterki przedstawił jeszcze tylko jednego obcego z mostka - Saru, nadając mu pewną osobowość. Strachliwy, odrobinę fajtłapowaty i wyczuwający nadchodzącą śmierć. I comic relief. Tyle. O pozostałych statystach na mostku nic nie wiadomo. Nawet nie byli w stanie wypowiedzieć jednego zindywidualizowanego komentarza do wydarzeń.

Discovery ma być serialem nastawionym na fabułę, bez proceduralnych odcinków. Widać to od pierwszych minut, a finał z mocnym cliffhangerem tylko w tym utwierdza. Powoli rysujący się konflikt z Kligonami i... w sumie na razie tyle wiadomo o dalszej fabule. W odcinku dzieje się dużo, ale to głównie ekspozycja. Trochę o bohaterach, świecie i wrogach. Też mam wrażenie, że można było z tego więcej wycisnąć.

Na koniec jeszcze o strefie wizualnej. Jest pięknie. Niczym u Abramsa. Jaskrawe kolory, flary, wszystkie się pięknie mieni, a statki imponują. To nie jest The Expanse z swoim nastawieniem na realizm i naturalność. To Fuller w pełnej okazałości gdzie wizualia są równie ważne co fabuła. Czy to kolory czy misternie zrealizowane elementy scenografii. Dlatego trochę szkoda odwagi reżysera przez co całość jest bardzo zachowawcza pod względem przedstawienia.

Mimo małego rozczarowania cieszę się, że mogłem obejrzeć Star Trek Discovery. A będę się cieszył jeszcze bardziej gdy zadebiutuje Iason Issac. 

Inne:
- oczywiście, że kobiece bohaterki u Fullera mają męskie imiona.
- jaka ładna czołówka! Trochę takie renesansowe rysunki futurystycznych przedmiotów z świetną muzyką.
- koneserzy na Netflixie mogą załączyć sobie napisy w języku kligońskim. Fajny bajer dla fanów.
- bohaterki przemierzają pustynną planetę, w tle pojawia się obcy które wygląda jak zagrożenie. Co się dzieje? Absolutnie nic, służy tylko do podbicia klimatu. Kolejny plusik za wysiłek.  

OCENA 4.5/6

Star Trek: Discovery S01E02 Battle at the Binary Stars
W tytule odcinka jest bitwa więc zacznę od niej by mieć ją jak najszybciej za sobą. Z bardzo prostego powodu - jest beznadziejna. Mamy 2017 rok, a serial serwuje nam takiego potworka. Słaba reżyseria to jedna. Chaos i brak pomysłu na pokazanie konfliktu w kosmosie to drugie. Dzieje się tutaj dużo i bez sensu. Nie pomaga oglądanie jej z perspektywy jednego statku i jego pokładu. Jest słabo, brakuje napięcia i zaskoczenia. To samo podczas walki wręcz w wykonaniu Michelle Yeoh, Przecież ta aktorka to samograj, a reżyser znowu nie sprostał wyzwaniu. Obawiam się jak będzie wyglądać cała ta wojna jeśli serial rozkracza się w takim momencie.

Fabularnie zdarzyło się kilka głupotek. Mniejszych, ale i takich gdzie zgrzytam zębami. Jak na przykład poświęcenie sporej porcji dwóch odcinków na przedstawienie złego Klingona by efektownie zabić go w finale co staje się zarzewiem wojny. Nie wiem, wszystko jest mocno wydumane. Nie kupuje też dwuosobowej inwazji na obcy statek czy mistycznej komunikacji gwiezdnej. Strasznie dużo rzeczy mi przeszkadza.

Ale jest mam ocenić odcinek jako całość to tak minimalnie na plus. Rozumiem co scenariusz robi z Michael - złamali ją w pilocie i przez serial będą ją na nowo wykuwać. Podobały mi się też jej relację z kapitan. Ciekawym jestem też jak zostanie pokazano wojna idealistycznych ludzi. Wciąż też zachwycam się sferą wizualną. Jeszcze tylko jakby dali mi grupkę bohaterów i rozwinęli między nimi jakieś poważniejsze relację to byłbym przeszczęśliwy.

OCENA 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz