piątek, 18 października 2013

3 filmowe grosze #8

SPOILERY


Now You See Me
- jestem łatwy. Mówiłem to już nie jeden raz i powtórzę znowu. Nie trudno mnie kupić. Wystarczy jeden dobry pomysł, aktor, postać reżysera czy scenarzysty lub chociaż realia i jestem już na pokładzie. Tak było z pierwszym zwiastunem Now You See Mee. Pokazali trochę magii i się zakochałem. Bardzo chciałem by tego nie spieprzyli i na szczęście wyszło na moje. Przez cały film miałem radochę, banan mi nie schodził z ust i jeszcze zakończenie mnie totalnie zaszokowało. Takie filmy to ja lubię. O wiele lepsze od nowego Star Treka i Iron Mana, które ostatnio widziałem.
- błędy i rażące elementy oczywiście są, ale zaledwie kilka i po seansie się o nich nie pamięta. Może poza brzydkimi piraniami w CGI, ale to pewnie tylko ja tak mam
- trailer trailerem, ale jeszcze film mnie musiał do siebie przekonać. Kiedy do tego doszło? Na pierwszych scenach przedstawiających ekipę magików. Ich pierwsze występy i spotkanie. Nie minęło pewnie 10 minut, a ja już wiedziałem, że pokocham ten film. Może i bohaterowie nie wyróżniają się niczym szczególnym i mają ubogie backstory (poza zdolnościami magicznymi), ale aktorzy, którzy się w ich wcielili nadali im wyrazu. Jesse Eisenberg, Woody Harrelson, Isla Fisher czy nawet Dave Franco. Już od pierwszych scen się ich lubi, a potem ta miłość wzrasta i sięga zenitu podczas ich przedstawień. 
- dlatego trochę szkoda, że film w przerażającej części jest z perspektywy FBI i śledztwa w sprawie obrabowania banku. Bo to w gruncie rzeczy heist movie. Wielki plan i szersza perspektywa z mistycznymi, elementami. Gdzieś trafiłem na opinie, że film nie ma fabuły i scenariusza. I kompletnie się z tym nie zgadzam. Może i nie porusza on żadnych większych problemów i jest nastawiony na rozrywkę, ale nie znaczy to, że jest pusty i o niczym. Mnie zaskoczył swoją złożonością i kilkupiętrową intrygą, która zmuszała do negowania tego co się widzi i snucia teorii, które potem się rozsypywały jak domek z kart.
- zachwycają również bohaterowie drugoplanowi, którzy z biegiem czasu zyskują coraz większą rolę. Mark Ruffalo jako zmęczony życiem agent FBI daje radę, ale tutaj bryluje Morgan Freeman z Michaelem Caine. Niby stare pryki, ale kradną każdą scenę w której biorą udział. Niezwykle uroczo wypadła też Melanie Laurent czyli żydówka z Bękartów Wojny. Jej francuski akcent skradł me serce. Szkoda tylko, że jej wątek był trochę naiwny, ale i tak narobiła trochę zdezorientowania u mnie
- nie byłbym sobą gdybym nie napisał o realizacji. Wszystkie sztuczki pokazano fascynująco, a przedstawienie magików to wielkie show. Sceny akcji solidnie nakręcone, acz pościgów mogłoby być trochę mniej bo momentami ta cała bieganina męczyła. Zastosowano też kilka niezłych sztuczek reżyserskich, które umilają oglądanie. Była też idealnie ilustrująca akcje muzyka. Samodzielnie nic wartego większej uwagi, ale komponuje się z obrazem w taki sposób, że razem stanowią o sile przekazu
-ogromnie mnie cieszy, że zapowiedziano sequel. Nie będzie już taki świeży, zapewne gorsze niż oryginał, ale i tak czekam bo iluzjonistów nigdy za dużo. Boję się tylko w jaką stronę pójdzie film, ale pokładam wiarę, że będzie równie dobry co pierwsza część 

OCENA 5/6

The Lone Ranger 
- jestem jak Quentin Tarantino bo jak on uważam The Lone Ranger za jeden z lepszych filmów tego roku. Lepszy od Iron Mana 3 i nowego Star Treka. Idealne kino rozrywkowe. Świetnie nakręcone, dające mnóstwo zabawy, a przy tym poruszające jakieś głębsze tematy w taki sposób, że raz się człowiek śmieje, a raz nachodzi go refleksja. Przy tym wszystko to wyważone w taki sposób, że stanowi wybuchową mieszankę dla całej rodziny. No może jeśli dzieci będą miały te kilkanaście lat. 
- film w preprodukcji miał sporo kłopotów szczególnie z budżetem i ostatecznie kosztował ponad 200 mln dolarów. I to widać. Piękne krajobrazy, przepych na każdym kroku i widowiskowa akcja. Właśnie akcja - to ona stanowi o sile tego filmu. Czysta, niczym nie skrępowana rozrywka zaprzeczająca prawą logiki i fizyki. I tutaj to nie przeszkadza to jak w IM3 czy ST:ID gdzie świat powinien być spójny i trzymać się pewnych reguł. Tutaj bohaterowie co chwilę unikają śmierci w mniej lub bardziej widowiskowy sposób. Mnie konwencja przekonała od początku dlatego jak dziecko bawiłem się na finale gdzie był niemal 15 minutowy  pościg pociągów przy dźwiękach uwertury Wilhelm Tell Rossiniego. Perfekcyjna robota reżyserska gdzie postacie i humor wynikający z ich zachowanie łączą się z wybuchami i gnającymi ku zagładzie pociągami
- postacie to taki typowy zestaw przygodowy. Od zera do bohatera, dziwaczny mentor/sidekick/comic-relief o posturze Johnego Deppa ustylizowanego na Indianina, miłość życia (Alice Morgan!), główny zły i tajemniczy zły. Tylko, że zostali oni podani w taki sposób, że jest to ciekawe bo historia z przeszłości sprawia, że film uderza w smutną nutę. Pokazuje, że nie wszystko jest takie radosne i zabawne, że piękne czasy dzikiego zachodu o których krążą teraz legendy były brutalne, śmierć jest nieodłącznym towarzyszem przygody, a ludzie chcą się tylko bogacić i na każdego przyjdzie czas. Chwali się to, że mimo tej rozrywkowej otoczki jest to film z przesłaniem
- jest też koń. Koń i króliki. Dawno tak głośno się nie śmiałem z powodu tak prostych i absurdalnych wstawek komediowych

OCENA 5/6

World War Z
-  bałem się o jakość tego filmu. Słyszało się dużo o problemach z produkcją i reshotach, ale na szczęście specjalnie to nie zaszkodziło World War Z. Ogólnie jest to film dobry, ładniy wizualnie, dobrze zmontowany i pokazany, ale brakuje mu czegoś więcej poza zalewem efektów specjalnych. Letni blockbuster i nic więcej 
- film dzieli się na trzy główne części - pierwsza to kameralna opowieść o rodzince podczas wybuchu epidemii, druga to globalne wojaże w poszukiwaniu szczepionki, a trzecia to już heroiczny popis bohatera. I to jest kolejność od najlepszej do najgorszej części filmu. Niby z biegiem czasu stawka rosła, a wydarzenie były coraz bardziej istotniejsze to mi się najbardziej podobał początek. Gdzie rodzina jest najważniejsza, trzeba jej zapewnić bezpieczeństwo, jest pełen chaos, nie wiadomo co się dzieje i liczy się tylko by przetrwać. Pokazano degeneracje ludzi podczas zamieszek, jak się zmieniają i do czego są zdolni, uwydatniają się pozytywne i negatywne cechy. Zombie są przerażający i czuć, że każda scena jest w jakimś stopniu istotna. Dalej jest bardziej efekciarsko i wszystko robi się bez celowe. Jasne, wizualnie wciąż daje radę, jest kilka mocnych scen i dobrze się to ogląda, ale ostatecznie kończy się na przyjemnym seansie 
- rażą mnie przede wszystkim dziury logiczne i niektóre głupie zagrania, które im dalej tym bardziej się mnożą. Za dużo elementów do których można się przyczepić i za często jest pytanie "ale czemu on to robi?" i "czy nie lepiej byłoby?". Do tego niektóre wątki znikają lub tracą na znaczeniu, za dużo przypadku i szczęścia. 
- najbardziej mnie jednak irytuje, że ten film nie wiedział czym ma być. Wielkim widowiskiem i czystą rozrywką czy poważną dekonstrukcją epidemii zombie. Trochę tu tego i tamtego przez co obydwie warstwy narracyjne cierpią i są zrobione po łepkach. Bo przecież mamy Brada Pitta, który sam odmienia losy epidemii i zaraz obok jak sobie radzą inni. Wolałbym chyba pooglądać o tych innych, bo tak film jest za mało wiarygodny mimo jego starań
- na szczęście element horrorowy nie zwodzi. Kilka prostych straszaków, ciemne korytarze, skradanie się, pompujące adrenalinę walki i wszystko ładnie nakręcone. Na pewno plusik. Tylko często kłóci się to z epickimi starciami na ulicach miast, które są ładne, ale po paru minutach nużą 
- aktorsko na tak - lubię Pitta więc nie mam się do czego przyczepić. Szkoda, że nie wykreowano innych charakterystycznych postaci i film niemal w całości opiera się na nim. 
- trochę ponarzekałem, ale i tak polecam bo to widowiskowe kino prezentujące zombie z ADHD, które cieszą oczy i miejscami pompują adrenalinę. Szkoda tylko, że trzeba wyłączyć myślenie

OCENA 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz