wtorek, 21 stycznia 2014

3 filmowe grosze #10


 Pacific Rim 
- wielkie roboty! Gigantyczne potwory! Werdykt? 10/10! Tak, jaram się jak dziecko i dobrze mi z tym. Wychowałem się w latach '90, a Power Rangers było obowiązkową lekturą na podwórku, zaraz obok Dragon Balla i Pokemonów. Podczas oglądania serialu odgrywaliśmy scenki (Zack i Mastodont rulez!), a drzewo u sąsiada robiło za Megazorda. Jak w takim wypadku mógłbym się nie cieszyć na myśl o wysokobudżetowych pojedynkach robotów z obślizgłymi potworami od samego Guillermo del Toro? Film z miejsca stał się najbardziej wyczekiwaną produkcją, a scena z trailera z robotem ciągnącym za sobą tankowiec i ostatecznie używającym go jako maczugi jest już dla mnie kultowa. Co najważniejsze film ani trochę nie zawiódł, a podczas oglądania czułem się jak 15 lat temu przed telewizorem.
- mimo, że sam koncept jest prosty - widowiskowa nawalanka, to fabuła nie zawodzi. Powiedziałbym, że jest rozbudowana ponad miarę. Szczegółowa wizja świata po monster apocalypse, dokładnie przedstawiona wojna, naukowe wyjaśnienie pochodzenie potworów oraz specyficzna terminologia. Również świat nie wygląda tak jak nasz, zmienił się na gorsze, a klimat podbijają truchła Kaiju rozsiane po planecie. Ogromnie się ciesze z tak rozbudowanej mitologii bo przez to świat jest jeszcze ciekawszy, bardziej fascynuje, jest miejsce na opowiedzenie dodatkowych historii w uniwersum typu początek wojny bądź losy poszczególnych pilotów i ich Jaegerów. Dzięki masie dostarczonych informacji można też spekulować nad wyglądem sequela nad którym trwają już pracę. Mimo, że film stosunkowo dużo nie zarobił to i tak trzymam kciuki za powstanie kontynuacji.  
- teraz zamiast o bohaterach i aktorach parę słów o robotach i monstrach. Bo to właśnie oni są głównymi bohaterami tego filmu. Jaegery to kolosalne i dwuosobowe mechy zaprojektowane i zwizualizowane z ogromną dbałością o szczegóły. Podczas poruszania czuć ich ciężar i widać bezwładność, a korzystanie z kolejnych rodzajów broni sprawia nieskrywaną radochę. Zwłaszcza z miecza! Tak mają też miecz! Szkoda tylko, że skupiono się na dwóch ekipach, a reszta robotów odgrywa marginalną rolę. Potwory swoim wykonaniem wcale im nie ustępują. Mimo, że pojawia się ich kilkanaście i na pierwszy rzut oka są zbliżone do siebie to szczegóły je wyróżniają. Są ogromne i obrzydliwe, a do tego niektóre mają macki. Słodkie potworki. Nerdgazm się zaczyna gdy para złożona z Kaiju i Jaegera pojawia się na ekranie i splatają się w śmiercionośnym uścisku. Coś pięknego. Dlatego tak bardzo szkoda, że nie ma wiele pojedynków w metropoliach, ale to co jest prezentuje się cudownie. 
-teoretycznie na drugi plan powinni zejść aktorzy i ich bohaterowie, ale wcale tak nie jest. Spory nacisk położono na relację interpersonalne. I niby to standard - charyzmatyczny dowódca, typowy konflikt i brak zaufania, ostateczne poświęcenie czy chłopiec zdobywa dziewczynę, to pokazano to w sposób bardzo strawny. Czasem z lekkim dystansem i wyważeniem. Niby popadano momentami w zbyteczny patos, ale tak współgrał z innymi elementami, że można było uwierzyć w słynne przemówienie o anulowaniu apokalipsy znane z trailera i wygłoszone przez Idrisa Elbe.
- ostatni element, który dopełnia niemal perfekcyjny wizerunek filmu jest muzyka skomponowana przez Ramina Djawadiego. I bardzo dobrze, że to nie Zimmer czy Hornet z kolejną masówką bo Djawadi stworzył główny motyw, który wpada w ucho i tam zostaje, a każde jego pojawienie  podczas filmu wzbudza uśmiech. Muzyka zagrzewa do boju, idealnie komponuje się z wydarzeniami na ekranie i podkreśla ich skalę. Jest epicka na swój unikalny sposób. Cały soundtrack przesłuchałem już kilkanaście razy i dalej nie mam go dosyć.

OCENA 5.5/6

Shutter Island 
- trzecie podejście do filmu okazało się skuteczne. Poprzednie dwa pamiętam jak przez mgłę, próbowałem go oglądać późno w nocy i nigdy nie udało się przetrwać pierwszej godziny. I teraz żałuję, że za film zabrałem się tak późno. Bo wszyscy mówili, że zakończenie jest zaskakujące i redefiniuje film. I tak też było. Tylko wiedząc, że będzie twist dało się go przewidzieć. Dobrze jednak, że nie wszystko.
- sam film to z początku ciężki kryminał, który przeradza się w thriller i dramat psychologiczny, próbujący zgłębić naturę człowieka i jego świadomości. Wątków jest dużo, a sceny w większości opierają się na fenomenalnych dialogach i aktorstwie. DiCaprio znowu udowadnia, że wielkim aktorem jest i idealnie portretuje i przedstawia ewolucję zaszczutego człowieka na tropie wielkiego spisku. Reszta mu wiele nie ustępuje.
- fabuła Wyspy strachu polega na dekonstrukcji przyczyn szaleństwa oraz jego definicji, a nie rozwiązywaniu zagadki kryminalnej, która swoją droga również jest ciekawa. Flashbacki odgrywają ogromną rolę, podkreślają jak przeszłość interferuje na teraźniejszość i jak nasze mózgi interpretują rzeczywistość.
- na klimat wpływa również niepokojąca muzyka podkreślająca stan zagrożenia, padający deszcz i sztorm, brudna stylistyka więzienia oraz zdjęcia i scenografię, którym poświęcono sporo miejsca. I to klimat mnie najbardziej trzymał przy filmie bo dzięki niemu wszystko idealnie ze sobą współgra i nie czuć znużenia podczas oglądania mimo natłoku rozmów i kolejnych pytań bez odpowiedzi.

OCENA 5/6

The Wolverine 
- Wolverine to najfajniejszy mutant z filmowego uniwersum. Jest luzacki, ma super moce, szpony, przesiaduje w barze i wie jak sobie radzić z kłopotami. Więc zrobienie filmu gdzie gra główną rolę nie powinno być trudne. A jednak, drugi raz nie wyszło. Bo film, który zabiera najfajniejszą moc Rosomakowi (regeneracja), robi z niego nieporadnego i zakochanego bohatera ratującego kobietę w opresji i walczącego z tabunami ninja zamiast innymi mutantami nie może być ciekawy. Niestety scenarzyści znowu nie odrobili pracy domowej, a wystarczyło poczytać kilka komiksów lub wejść na fora internetowe fanów.
- o klasie filmu wiele mówi fakt, że najlepszą sceną była ta po napisach czyli zapowiedź nowego filmu. Wtedy poczułem jakieś emocję i zaciekawienie, a uśmiech fanboya zakwitł na mojej twarzy. Brakowało mi tego przez cały film. Sceny które miały wywoływać efekt "wow" były niedorzeczne i zaledwie kilka razy akcja mnie zaciekawiła (pociąg). Większość była przekombinowana, postawiono na ilość, a nie jakość, a ostatni boss był karykaturalny i głupi.
- najgorsze jest to, że na początku całkiem mi się podobało. Wyprawa do Japonii intrygowała i myślałem, że będzie ciekawie i ambitnie. Jednak wraz z rozwojem fabularnym robiło się coraz głupiej i pojawiło się więcej pytań czemu tak, a nie inaczej. I myśli, że coś tutaj nie pasuje. Scenariusz jest strasznie dziurawy i mało logiczny. Pomyślano o początku i końcu filmu, a potem go czymś wypełniono wsadzając kilka nudnych i niezapadających w pamięci postaci. 
 - ostatecznie filmowi nie wystawię jakieś drastycznie niskiej oceny bo Hugh Jackman dalej jest świetnym Wolverinem, a jak ktoś wymaga od filmu rozrywki to właśnie to dostanie. Jednak fani mutantów czy troszkę ambitniejszego kina pewnie będą zawiedzeni bo film ma strasznie mało do zaoferowania i błyskawicznie ulatuje z pamięci.

OCENA 3/6

3 komentarze:

  1. Pacific Rim nie tak dawno oglądałam bardzo mi się podobała, a film z Leo jakiś czas temu i teraz naszła mnie ochota, żeby ponownie obejrzeć :)
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pacific zajebisty, wolverin dno podobno spałem i chrapałem. Jak myślisz był chory w wyspie tajemnic czy nie ?

      Usuń
  2. Pacific zajebisty, wolverin dno podobno spałem i chrapałem. Jak myślisz był chory w wyspie tajemnic czy nie ?

    OdpowiedzUsuń