wtorek, 22 lipca 2014

3 filmowe grosze #13

300: Rise of An Empire
pierwszych 300 uważam za świetny film. Będzie już ponad pięć lat kiedy go ostatnio oglądałem, ale wciąż pamiętam niektóre mistrzowsko wyreżyserowane sceny, euforię podczas ich oglądania i potem długi zachwyt. Może jakbym dzisiaj obejrzał film odbiór byłby inny, ale wątpię bym stwierdził, że jest podobny do swojej kontynuacji. Jest pod każdym względem lepsze i lepiej gdyby na tym jednym filmie się skończyło. Obawiam się, że producenci mogą się jednak pokusić o jeszcze jedną część. Zakończenie było otwarte, a film swoje zarobił.
- jeszcze zanim przejdę do filmu - tytuł jest okropny. Nie chodzi tylko o pierwszy człon, który ma tylko nawiązywać do znanej marki i sprzedać całość. Czepiam się też jego drugiej części. Obejrzałem film i nie mam pojęcie o jakie imperium chodzi. Persowie mieli swoje już dawno, a przez film niczego nie zbudowali. Grecy za to jednoczą się by pokonać wroga. To nie żadne imperium tylko koalicja. Chyba, że chodzi o imperium jako metaforę nowych idei opartych o wolności, równości i braterstwie. Może jakby to był inny film mógłbym się pokusić o taką interpretację, ale nie podejrzewam twórców o takie intencje.
- czym jest Rise of An Empire? Ni to wydra ni kapibara. Trochę prequel, trochę sequel, jeszcze częściej wydarzenia są prowadzone równolegle z historią znaną z 300 tylko z innymi bohaterami w innych miejscach na tej samej wojnie z persami. Scenarzyści mieli kilka pomysłów, ale nie wiedzieli jak je ze sobą zszyć przez co wyszedł im brzydki potworek, na którego nie chcę się patrzeć. Nie czuć by historia miała jakąkolwiek spójność i brak wyraźnego ciągu przyczynowo skutkowego. Film opowiada kolejne epizody z wojny przeplatane, osobistą sytuacją bohaterów, która nie potrafi zainteresować i nawiązaniami do oryginalnych 300.
- marną historię bym bez problemu zniósł gdyby mięsko było smakowite. W sumie na to głównie liczyłem. Miała być wojna totalna, finezyjne starcia i zachwycające slow motion uczące anatomii umierających wrogów. Ale nie ma. To tak jakby wypuścić komedie bez żartów lub Gwiezdne Wojny bez mieczy świetlnych. Można, ale nie ma to najmniejszego sensu. Strona realizacyjna została pokpiona niesamowicie co jeszcze uwidacznia to, że Zack Snyder nie jest tylko zwykłym rzemieślnikiem. Potrafił wykreować wojnę, która budzi emocję, jest brutalna i zginąć może każdy. Czuć było też, że to wielka bitwa. Niby banalna rzecz, ale tutaj tego nie ma. Niby wojna, niby są pokazane palące się miasta czy starcia takie jak Maraton i Salamina, ale zamiast kilkudziesięciu żołnierzy jest skupienie się na garstce. Nie ma żadnych plenerów, ruchów wojska, zaskakujących akcji tylko wyrzynka garstki bohaterów, a potem ja się śmieje, że mówią o tysiącach na polu bitwy. Tylko fajnie wyszły niektóre starcia na morzu bo to było coś nowego i nawet wyszło pomysłowo. Tylko znowu - krótkie pokazanie dużej floty i jakaś akcja skupiająca się na kilku jednostkach. Z samą wojną ma to też niewiele wspólnego. Z historią nawet nie zamierzam tego porównywać. Wystarczy podstawowa wiedza by krzywić się z tego co tu pokazano, ale to przecież nie miał być film historyczny tylko finezyjna sieczka!
- kolejne składowa to choreografia walk. Łączy się z tym tez ruch oddziałów, którego jak wspomniałem nie ma poza kilkoma wyjątkami na wodzie i jedną absurdalną sceną na koniu w finale. Oglądałem ten film - by popatrzeć na świetnie wyreżyserowane i dramatyczne starcia i strasznie się na tym aspekcie zawiodłem. Temistokles to one man army idzie i zabije wszystko jak się rusza, zero w tym finezji czy tym bardziej dramatu. Slow mo jest za to za dużo i jakbym był złośliwy to napisałbym, że wydłuża film o jakieś 30%. Krew za każdym razem leje się w zwolnionym tempie, postacie zdejmują hełmy w zwolnionym tempie, deszcz pada w zwolnionym tempie, wymiana spojrzeń następuje w zwolnionym tempie. No bez przesady. Ten efekt ma podkreślać fragmenty sceny, a nie być wrzucany za każdym razem gdzie się tylko da. Reżyserowi brak wyczucia. Obejrzał jakiś poprzedni film Snydera, stwierdził, że efekt wygląda fajnie i wsadził go do każdej sceny co zupełnie nie pasuje. Przeciętny odcinek Spartacusa jest lepszy od tego filmu.
- obrazu rozpaczy dopełniają dialogi i myśl przewodnia filmu. Jest amerykański do bólu, brakowało mi tylko powiewającej flagi i eskadry F-16. Bohaterowie rzygają zwrotami  zawierającymi wolność i honor, aż nie dobrze się od tego robi. Do tego gdy królowa Gorgo opowiada o przeszłości używa do tego pretensjonalnej poetyckiej narracji. Jest też prosta analogia - Grecy to świat Zachodu, a Persowie grają rolę złego Bliskiego Wschodu, który chcę zniewolić świat. Trzeba się im przeciwstawić, poświęcić własne życie dla kraju, własnego syna i towarzyszy, walka ze złem jest najważniejsza. A teraz idźcie proszę się zaciągnąć i zmieniać świat na lepsze. Zgodnie z dawną tradycją kina Grecy są wysportowani i piękni, a Persowie mają odpychające twarze. Śmiesznie też wygląda pokazanie niewolników. Ateńczycy też ich mają, ale tylko migają w tle, ale już u Persów są eksponowani za każdym razem jak statki gdzieś płyną. Zabawnie wygląda stosunek ciał na ekranie - na jednego trupa Greckiego przypada z 20 wrogich przez to nie czuć dramatyzmu bitwy skoro nasi nie przegrywają tylko jest mówione jak to się im źle dzieje.
- niby przeciwwagą dla prostej konstrukcji dobrzy/źli miała być postać Artemizji granej przez Eve Green, ale jej historia jest dziwna. Niewolnica grecka, wychowana przez Persów gdzie zrobiła karierę wojskową, a teraz chcę się mścić na swoich oprawcach. Przerysowana, ale przyjemna dla oka i chyba z zupełnie niepotrzebnym backstory bo nie wiele z niego wynika poza jej kompleksem niższości i chęcią dominacji.
-film powstał na bazie jeszcze nie wydanego komiksu Kserkses można więc wnioskować, że odegra on dużą rolę w filmie. Wnioskujcie dalej. Jest na początku, pokazano jego mistyczny origin i potem przewija się w tle. A jego origin to kolejna z wielu dziwnych scen, które nie pasują do reszty. W skrócie to Artemizja zrobiła z niego boga, ale sensu w tym nie było żadnego. Niby miała plan, ale był on tak skomplikowany, że go nie zrozumiałem. Bo jeśli jej jedynym celem był najazd na Grecję to fatalnie to rozegrała.
- podobała mi się za to muzyka. Blisko Wschodnie klimaty idealnie pasowały do opowieści i jej dynamika komponowała się z akcją. Fajne też było animowane outro, najładniejsze efekty komputerowe wygenerowane przez cały film. Reszta była wystarczająca, ja lubię tą przerysowaną konwencję więc kupuje niebieski ekran. Szkoda tylko, że tak źle go wykorzystano.

OCENA 2/6

Gravity
- o Grawitacji dużo się nasłuchałem po premierze dlatego podchodziłem do niej pełen obaw, ale  też wiary. I się nie zawiodłem bo to film idealnie trafiający w moje gusta. Nie pusty blockbuster, ale film z przekazem i symbolizmem. Pewnie sporo osób będzie narzekało, że z zbyt nachalnym i pretensjonalnym, ale lepsze to niż ledwie widoczna subtelność. Jest to film nie tylko o babie w kosmosie, która próbuje przeżyć. To film o ponownych narodzinach, hartowaniu się siły w jednostce, woli przeżycia i tym co po nas zostanie. Nieustannie jest też przypominane o odwieczny krąg życia i śmierci. Ja to kupuje. 
- jednak jak mądry nie byłby to przekaz to najistotniejsze jest to co się dzieje na ekranie. Jest to prosta historia gdzie prawo Murphyego osiągnęło największą wartość. Wszystko się pieprzy, bohaterka walczy z kolejnymi przeciwieństwami i na nowo uczy się żyć. Od jednego niebezpieczeństwa w drugie z niewielkimi chwilami wytchnienia, które budzą emocję. Prostota, ale efektowność przekazu. 
- wszystko to ogląda się z zapartym tchem bo strona techniczna filmu jest fenomenalna. FENOMENALNA. ogromnie żałuje, że nie widziałem go na dużym ekranie z dobrym nagłośnieniem. Bajeczne zdjęcia pokazujące piękno i majestat kosmosu podkreślane przez długie ujęcia. O pierwszych kilkunastu minutach filmu mówiło się jeszcze przed premierą bo nie mają żadnych cięć, ale dalej jest równie ciekawie. Ordynarnych cięć jest niewiele, większość jest maskowana przez pracę kamery przez co wydaje się, że jest więcej ujęć tego typu. Do tego kamera swobodnie dryfuje i zatrzymuje się w dziwnych miejscach jak hełm bohaterki. Dużą wagę przyłożono też do poszczególnych ujęć gdzie obraz przejmuję rolę narracyjną.
- Grawitację obejrzę jeszcze raz. Znając przesłanie lektura będzie jeszcze ciekawsza. Do tego będę mógł jeszcze bardziej popodziwiać efekty bo naprawdę jest czym się zachwycać. 

OCENA 5.5/6


The Raid 
- dawno 90 minut nie minęło mi tak szybko. The Raid to zastrzyk adrenaliny zakrzywiający czasoprzestrzeń. Włączasz film, chłoniesz go, a za moment już jest koniec i leci lista aktorów. Jest tak dobrze. Nie sposób oderwać wzroku od ekranu by nie uronić choćby sekundy. Tego właśnie się spodziewałem słuchając głosów zachwytu, ale obawiałem się, że będę wybrzydzał. Nic z tego. Dołączam do chórku i będę piał peany o dziele Garetha Evansa.   
- ciężko mi się do czegoś przyczepić, jestem niemal bezkrytyczny dla historii, którą mi zaserwowano. Fabularnie jest prosto - oddział policjantów, jeden budynek i walka o przeżycie. Trafia się kilka zwrotów fabularnych, dorabiana jest głębia dla tej opowieści, ale to tylko pretekst dla pokazania baletu śmierci. Jednak udało się stworzyć wyrazistych bohaterów, nadać im osobowość i sprawdzić, że są odróżniali od siebie. Chciałoby się jednak więcej charakterystycznych postaci i wyraźnych osobowości po stronie "dobra". Również sprawa dialogów została sprowadzona do minimum. Bohaterowie niewiele ze sobą rozmawiają, a jak już to robią nie są to puste wymiany słów i powtarzanie znanych zwrotów mimo, że historia i zwroty akcji oparte są na dobrze znanych tropach.
- jednak tego filmu nie ogląda się dla fabuły czy postaci. Jego ogląda się dla niesamowicie pokazanej akcji. Przy odrobinie wyobraźni film można podzielić na dwa segmenty "strzelany" i "kopany". Pierwsza część to niesamowicie klimatyczna akcja policjantów. Pierw motywująca odprawa, potem taktyczne przeprowadzenie akcji i powolne przedzieranie się przez budynek. Cały czas czuć rosnące napięcie i oczekiwanie na ten jeden błąd. Do czego szybko dochodzi i następuje niesamowita wymiana ognia. Szybka, intensywna i brutalna. Niesamowicie żałuje, że nie oglądałem filmu na kinie domowym. Świszczące kule i dźwięk rozrywanego mięsa w 5.1 byłby smakowitym doświadczeniem. Zwłaszcza wybuchowy finał z śmiercionośną lodówką. Indiana mógł jej użyć jako mobilnego bunkra atomowego, ale wolę jej pomysłowe zastosowanie z The Raid. Niesamowicie mnie ucieszył realizm wymian ognia. Celność z obu stron jest na odpowiednim poziomie, amunicja szybko się kończy bez zbytecznego dramatyzmu i charakterystycznego "i am out", a trafienie wyglądają niesamowicie sugestywnie.
- jednak prawdziwa uczta zaczyna się gdy pięści idą w ruch. Można się odrobinkę przyczepić, że niemal cały oddział policji to specjaliści od sztuk walki, ale nie ma to sensu skoro sprawia tyle radości. Niezwykłe sceny pojedynków jeden 1 vs 1, 2 vs 1 czy starcia z tłumem. Efektowna choreografia walk, ale nie przesadzona, przy użyciu noży, pałek policyjnych, elementów umeblowania, ścian i własnych kończyn nie raz zaskakuje. Zwłaszcza momenty fatality. Brutalne zgony gdy mimowolnie z ust wydobywa się "o fuck" lub inna dowolna onomatopeja będącą mieszanką niedowierzania, odrobiny współczucia i zachwytu nad kreatywnością ludzi za to odpowiedzialnych. Walki są długie, ale się nie dłużą. Kamera często zmienia położenie, jednak nie czuje się nadmiaru cięć, które często psują efekt. Mi się najbardziej podobały starcia przy użyciu noża. Krótkie i precyzyjne cięcia oraz pchnięcia czego skutkiem są rosnące plamy krwi i jęki poturbowanych w tle.
- nie znam aktorów z filmu, nie próbowałem zapamiętać ich naziwsk, ale gdy będzie mowa o filmie mi przypomni się Gareth Evans. To on stał za scenariuszem, montażem i reżyserią. The Raid to jego dziecko, które powinno przynieść mu większy rozgłos. Na prawdę dziwie się, że jeszcze nikt w Hollywood nie zaproponował mu kręcenia jakieś wysokobudżetowej produkcji. Nadawałby się idealnie. Potrafi wykorzystać perspektywę by podkreślić obecną sytuację, idealnie prowadzi destrukcję otoczenia, umie wykreować sugestywny klimat oraz budować i podtrzymywać napięcie przez cały film (nawet w wydawałoby się spokojnych scenach!). Wie też jak korzystać z muzyki. Dynamiczna i rytmiczna podczas starć z mocnymi basami urywa się gdy padnie ostatni cios. Buduje to niesamowite wrażenie. Często eksperymentuje też z położeniem kamery np. przed lufą pistoletu lub niemalże na głowni siekiery podczas rąbania podłogi co sprawia niesamowity efekt i przypomina mi niektóre momenty z Breaking Bad gdzie też lubiono siębawić w ten sposób.
- film ma jeszcze jedną zaletę. Ogólnie pojęty klimat. Niezwykła brutalność to tylko wierzchołek. Całości dzieje się w jednym wielkim bloku i czuć klaustrofobię, ograniczoną powierzchnię akcji i zaszczucie bohaterów. Są w klatce z wściekłymi zwierzętami i próbują przeżyć na każdy możliwy sposób. Czuć też syf meliny, w której tą walkę prowadzą. Ludzie są zdegenerowani, odpychający i prosto pisząc brzydcy. W tle obskurne rysunki, zniszczone mury, zaniedbane mieszkania pełne lokatorów myślących tylko o kolejnej działce lub chcących zabić policjantów by uzyskać obiecaną nagrodę od głównego bossa. Antagonisty jest odrobinę przerysowany, ale pozytywnie. Evans nie poszedł z nim w absurd czy przesadną groteskowość, ale stworzył bezwzględnego paranoika pławiącego się w śmierci i zapewne kąpiącego w krwi noworodków i dziewic.
- jeśli ktoś spyta się mnie o jakiś film akcji to pierwsze co to polecę The Raid. Spytam się pierw czy nie jest nadwrażliwy na krew, jeśli stwierdzi, że nie, będzie musiał obejrzeć. Bo to jest pierwszorzędny film akcji (choreografia, reżyseria, ciągłe napięcie) z solidną otoczką (fabuła, postacie). Ja jak najszybciej muszę zabrać się za drugą część. Tym bardziej, że dwie najczęściej pojawiające się opinie to "lepszy od jedynki"
 i "słabszy od jedynki".

OCENA 5/6

1 komentarz:

  1. Pierwsza część 300 zapada nie lada w pamięć. Niektóre sceny stały się wręcz kultowe. Niestety całą tą klimatyczną otoczkę zaprzepaścili robiąc drugą część. Szkoda, bo był duży potencjał.

    OdpowiedzUsuń