poniedziałek, 1 lutego 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #171 [25.01.2016 - 31.01.2016]

SPOILERY

Colony S01E01 Pilot
Stacja USA Network kontynuuję dobrą passę zapoczątkowaną przez Mr. Robot i przedstawia kolejny solidny pilot. Może nie porywający jak swoje poprzednie dzieło, ale mający mityczne "to coś" dzięki czemu chcę się zobaczyć więcej. Tym razem mamy świat po inwazji kosmitów, których nie widać i rodzinkę na przedmieściach. Życie toczy się dalej tylko stany przypominają totalitarny reżim rządzony przez kolaborantów, Los Angeles jest nie wiedzieć czemu podzielone na dzielnicę otoczone gigantycznymi murami, a po zmroku zapada godzina policyjna. Jest to tło dla rodzinnej tragedii. Zaginiony syn i ojciec próbujący go odnaleźć. Dość sztampowa historyjka, która jest pretekstem do przedstawienia świata. Pokazanie trudnej sytuacji skolonizowanej przez najeźdźców Ziemi (chichot historii), prześladowania kolejnych obywateli i strzępy mitologii świata. Tempo jest stonowane przez co pozwala wybrzmieć kolejnym sceną, które kreślone są grubą kreską. Ciekawie wypada zdesperowana żona poszukująca męża lub leków dla siostrzenicy. Świat się zmienił, reguły są inni, a cechy pozytywne i negatywne zostały uwydatnione. Podoba mi się, będę zdecydowanie oglądał dalej by zobaczyć czy całość będzie miała sens. Liczę na flashbacki z pierwszym kontaktem i motywację pierwszych ludzi współpracujących z najeźdźcami. Jestem ciekaw, a to dobrze wróży na przeszłość.

Bardzo bałem się historii, bardziej niż wizji świata. Mamy rodzinkę z dziećmi i dramat familijny. O dziwo, to działa. On jest dawnym agentem, który teraz się ukrywa, naraża jednak swoje życie by odnaleźć zaginionego syna. Zostaje złapany i zmuszony do współpracy i zniszczenia ruchu oporu. Dobry amerykański żołnierz postawiony przed niemożliwym. I tutaj myślałem, że serial nakreślił ton, a sezon skupi się na balansowaniu między dwiema stronami, gdzie wybór tych dobrych jest oczywisty. Błąd. Jest jeszcze żona, równoprawna bohaterka serialu. Miota się po świecie, widać, że umie sobie radzić, a na końcu okazuje się, że należy do ruchu oporu. Genderowy twist, gdzie to kobieta odgrywa tą ważniejsze rolę. Podoba mi się. Tym bardziej, że nie mówi o tym mężowi, a zakończenie nie miało szokować, a już wcześniej udzielano wskazówek dotyczących jej działalności. Czekam na podwójną grę małżonków, autentycznie jestem ciekaw jak to wyjdzie i liczę, że prawda przez długi czas pozostanie tajemnicą przy zachowaniu odpowiedniego napięcia. Jak bardzo ona może jego wykorzystywać? Jak długo on będzie w stanie stać po stronie tych złych? I jak wpłynie to na rodzinę? Mikro i makro skala serialu wydają się równie interesujące. Na plus aktorzy Josh Holloway i Sarah Wayne Callies grają to co znamy - trochę Sayera i lepszą Lori, ale to się sprawdza.

Oddzielny akapit dla zdania o dzieciakach - nie przeszkadzają, a scenarzyści nie skupiają się na nich. To zabiło wiele seriali i liczę, że nie będą dostawać więcej niż jednej sceny na odcinek.

OCENA 4.5/6

DC'S Legends of Tomorrow S01E02 Pilot, Part 2
Nie spodziewałem się takiego skoku jakościowego. Dalej serial ma wady, ale teraz dużo przyjemniej się go ogląda. Najbardziej mi przeszkadza brak planu Huntera, jego wycofanie i luźne podejście do podróży w czasie co akurat jet domenom tego uniwersum. Mam też nadzieje, że zapobieganie kolejnym paradoksom nie stanie się rutyną. Fabułka odcinka była taka sobie i bardzo było czuć, że to druga część pilota, która powinna zostać wyemitowana premierowej nocy.

Poprawiły się interakcję w drużynie. Teraz gdy zostali zebrani dużo ze sobą rozmawiają, kłócą się i zawierają kolejne przyjaźnie. Czuć też ich indywidualność, nie są bezpłciowym bohaterem zbiorowym, a grupą nie pasujących do siebie indywiduów. Liczę, że kolejne misje przyniosą inne konfigurację postaci. Tutaj bardzo fajnie wypadł Cold z Rayem, czy raczej Raymodnem jak się uparcie do niego zwracał. I niby nic odkrywczego, wygłaszane były banały, ale wyszło dobrze. Tak jak Sara flirtująca z młodym Stainem. Tutaj całkiem sporo się pośmiałem.

Podobały mi się sceny akcji. Niemal dziesięć głównych postaci na ekranie i mnóstwo mięsa armatniego, ale reżyser dał radę to poukładać tak by wszystkich pokazać. Ujęcia były długie, przechodzące od jednej postaci do drugiej lub szeroki plan z przesadzonymi wybuchami i małymi sylwetkami bohaterów zajmujących się swoją walką. Cięcia nie były zbyt częste i wszyscy mogli się popisać tym co umieją. Natomiast mój wewnętrzny dzieciak autentycznie cieszył się gdy Atom dostał długą sekwencję gdzie popisał się swoimi umiejętnościami. Jest dobrze pod tym względem.

Zaskoczyła mnie śmierć Cartera. Kanoniczny bohater DC odszedł z serialu już w drugim odcinku. Pokazano, że stawka jest wysoka, Vandal to potężny (jak i groteskowy) przeciwnik, ale też dano jeszcze większą motywację bohaterom. Odchudzono też obsadę co dobrze wróży na przyszłość. Sceny Hawków i brzemię jej przeszłości były jednymi z nudniejszych scen.

OCENA 4.5/6

Teen Wolf S05E14 The Sword and the Spirit
Mam mieszane odczucia. Trochę rozczarowania zwłaszcza do połowy, ale pozytywne wrażenia na końcu. Odcinek, jak sezon zresztą, ma problem z tempem i skupieniem na jednym wątku. Wszystko się zbytnio rozłazi i fajne sceny są poprzeplatane słabszymi. Czasem też nie rozumiem co się dzieje, ale niezbyt mi to przeszkadza. Póki serial skupia się na postaciach, które strasznie polubiłem, jestem w stanie bardzo dużo wybaczyć.

Wydarzyło się tutaj dużo fajnych rzeczy, ale skradł go duet Argentów. Nieufność, podejrzenia Gerarda o niecna zamiary i docinki między nimi. Ależ się ich ogląda! Nie mogę się doczekać jak wypadnie ich konfrontacja z Bestią. Podejrzewam, że jedno z nich musi zginąć. Stawka jest zbyt wysoko by wszyscy przetrwali ten sezon.

Jednak nie sądzę by zgon zaliczył ktoś ze stada Scotta. Motywem przewodnim jest rozbicie stada i ponowne zbieranie go by pokazać, że rodzina jest najważniejsza. Głupio byłoby zakończyć tragicznym akcentem. Scott ponownie zaufam swojemu Becie, Kira zaczęła kolejną walkę, ale już z przyjaciółmi u boku, a Malia wróciła do stada doznając kolejnej acz przewidywalnej zdrady. Teraz wszyscy mają wspólny cel - wydostać Lydię z wariatkowa. Heist movie w Teen Wolf? Poproszę.

Starcie z Desert Wolf było takie sobie. Ten wątek był fajny póki opierał się na niedopowiedzeniach i w jakiś sposób oddziaływam na psychikę Mali. Nudna bijatyka i stwierdzenie przez Malię, że trzeba ratować Deatona i odłożyć zemstę na bok wyszło bardzo sztucznie. Dużo lepiej oglądało się trening Lydii. Nic specjalnego, ale tutaj udała się historia opowiedziana przez Meredith i podkreślenie ciężaru jakie niesie ze sobą bycie banshee. Przy czym była też bardzo ciepła scena z Stilesem opowiadającym Lydii o tym co dzieje się w szkole.

Końcówka mnie rozczarowała. Cieszy powrót Deucaliona, ale nie rozumiem jego motywacji. Nagle chcę oczu Scotta? Przecież tak długo sobie bez nich radził. I czemu Scotta, alfy z problemami. Czemu nie Bestii? I czemu chce mu zrobić kuku? Z tego co pamiętam nie rozeszli się w sposób w jaki zapowiadałby zemstę.

Inne:
- erotyczne napięcie między Malią, a Theo tak bardzo nie działa, a serial już od początku sezonu sugeruje, że coś między nimi jednak może być. Nie, nie może.
- serial dogonił flashforward z premiery sezonu. Dobrze, bałem się, że nastąpi do przed samym końcem sezonu, a tu jeszcze trochę odcinków zostało.
- Uroburos w przemysłowych korytarzach i nikt nie wpadł, że jest on nie na miejscu. Głupie dzieciaki. I głupi Doktorzy, jak można w taki sposób ukrywać tajne pomieszczenie.

OCENA 4/6

The 100 S03E02 Wanheda: Part Two
Drugi odcinek trzyma poziom premiery sezonu więc jest bardzo dobrze, ale nie rewelacyjnie. To wciąż rozbudowywanie mitologii i kładzenie coraz solidniejszych fundamentów pod sezon. Czy raczej umacnianie obecnych, rozwijanie znanych od dawna wątków i miksowanie ich z nowymi. To też budowanie napięcia, zbliża się coś wielkiego. Czuć to przez cały czas, co rusz rzucane są uwagi, które sprawiają, że od razu chcę się poznać dalszą część historii. The 100 świetnie operuje oczekiwaniami widzów co tylko potwierdza niesamowita popularność serialu na Netflix. Przez chwilę zastanawiałem się czy w tej epickiej wizji nie zagubią się gdzieś bohaterowie, ale potem przypomniałem sobie z jakim serialem mam do czynienia.

Serial ładnie mnie oszukał cliffhangerem gdy myślałem, że Kane z Bellamym zostali napadnięci przez Ziemian. Okazało się, że zasadzka została zastawiona przez ocalałych członków stacji rolniczej Arki. I tutaj mały zgrzyt. Brakowało mi zaskoczenie jednych i drugich, chaotycznych pytań jak udało się przeżyć. Rolnicy nawet nic nie wspomnieli o samochodzie, a już to powinno ich uświadomić, że nie mają styczności z Ice Nation. Jednak wybaczam bo szykuje się z tego naprawdę dobry wątek. Ocaleni podchodzą z rezerwą do wszystkich Grounders, nie odróżniają od siebie plemion, a to będzie prowadziło do konfliktów zewnętrznych i wewnętrznych. Jest tu ciekawy problem socjologiczny, wątki ksenofobiczne i odpowiedzialności zbiorowej połączone z zaślepieniem spowodowanym traumatycznymi przeżyciami oraz nieznajomością wszystkich zależności politycznych. Ten wątek ma olbrzymi potencjał i wybaczam jak łopatologicznie został wprowadzony.

Wybaczam też ucieczkę Bellamy'ego. Nawet ją rozumiem. Nie chcę stracić Clarke, robi wszystko by ją uratować zwłaszcza, że jest tak blisko. Nawet udało się im spotkać na moment. Chciałbym bym by kolejne spotkanie było dużo później. Clarke potrzebuje samodzielnego wątku.

Jeszcze co do spotkania dwóch grup z Arki. Mimo zejścia Montyego z matką nie wypadło to ckliwie. To jest świat bez szczęśliwych zakończeń. Jak widać oboje robią drastyczne rzeczy by przeżyć i tracą bliskich. Opowieść z w jaskini o stracie ojca wyszła dobrze. Nie tylko jako osobisty wątek tej dwójki, ale pozwala lepiej zrozumieć motywację Rolników i ich nienawiść do Grounders. O ile okazała się prawdą.

Można narzekać, że pokazano badassową Clarke na początku sezonu, a potem ją uwięziono. Tylko to nie prawda. Ona wciąż jest badassem. Walczy, atakuje, robi wszystko by przeżyć i prawie się jej udaje uwolnić. Świetnie się oglądało starcie niepozornej blondynki z bydlakiem jakim jest Zach McGowan. Były tutaj sceny akcji, pełne napięcia wyczekiwanie oraz rozmowa między tą dwójką. Jakby się do siebie zbliżyli dzięki psychoanalizie, którą na sobie przeprowadzili. Podkreślono też różnicę kulturowe między nimi gdzie Grounders uznał odejście od swoich ludzi za tchórzostwo. Czuje, że ta dwójka będzie miała więcej wspólnych scen. Cieszy mnie, że McGowan nie gra jednowymiarowej postaci brutalnego najemnika. Jest wykorzystywany przez Lexę, która kolejny raz traktuje ludzi instrumentalnie, eksploatuje jak najdłużej może. Jak się okazało Roan jest więźniem tak jak Clarke co potencjalnie może ich zbliżyć do siebie. Wróg mojego wroga itd?

Właśnie Lexa! Fandom oszalał jak usłyszał o jej powrocie. Ja też ogromnie się cieszę. Nie tylko dlatego, że Alycia Debnam Carey jest świetna w tej roli, a jej postać otwiera okno na lepsze poznanie świata. Chciałem zobaczyć jej spotkanie z Clarke, którą tak brutalnie zdradziła mimo uczuć które wobec niej żywi. Zrobiła to co musiała, tak jak potem Clarke. Jednak to nie doprowadziło do zrozumienia. Ich spotkanie było brutalne. Lexa dalej gra wyniosłą królowe przy swoich ludziach, ale widać emocje jakie nią targają. Jednak nie tylko z tego powodu uratowała Clarke. Chodzi też o politykę. Lepiej mieć Wanhede niż jej nie mieć. Clarke delikatnie mówiąc nie jest zadowolona. Czuje konflikt i poczucie obowiązku. I w końcu pojednanie. Boję się też co serial szykuje dla tego wątku. Alycia ma regularną rolę w Fear The Walking Dead więc tutaj nie może się pojawiać zbyt często. Nie chciałbym by serial ją uśmiercił, ale to całkiem możliwe. Czy cały ten sezon będzie kreowaniem Clarke na liderkę, która połączy Grounders i Sky People i na końcu zajmie miejsce Lexy?

Inna rzecz, która mi się strasznie nie spodobała to zachowanie Arcadi w stosunku do Góry. Ograbiają ją z zapasów, ale o najważniejszym zapomnieli. Wzięli część dzieł sztuki, ale zostawili sprzęt i zapasy medyczne. Ta głupota zbytnio razi i nie można jej wytłumaczyć potrzebami storytellingu. W tym wątku podobało mi się kilka rzeczy - dylemat Abby dotyczący kim być - lekarzem czy politykiem, oraz stwierdzenie, że miejsca nie mają w sobie demonów tylko ludzie. Podoba mi się ten pragmatyzm. Tylko co oni chcą zrobić z Mount Weahter? Nie przeprowadzą się tam. Może zrobią z tego neutralne miejsce, szpital dla wszystkich? Naciągane, ale pasowałoby by zbudować kolejny konflikt z stacją rolniczą.

Opowieść Jahy już zbyt długo ciągnie się na uboczu. Wciąga, ale trochę zawodzi z powodu jej zmarginalizowania. Tym razem pokazano czym jest City of Light. I byłem blisko w swoim prognozowaniu. Jonathan Rothberg czerpie pełnymi garściami z Battlestar Galactica i Capricy. W uproszczeniu Six tworzy wirtualne niebo dla ludzkich awatarów. Bez bólu i śmierci, miejsce pokojowej egzystencji. Nie ma tutaj tego skomplikowania Capricy, nie czuć mistycyzmu z każdej sceny. Ale i tak jest dobrze. SI w roli boga, kreatora nieba, odpowiedzialnego za sąd ostateczny. Boga stworzonego przez człowieka. The 100 nie tylko wchodzi głębiej w elementy sci-fi, ale coraz mocniej zahacza o religię. Nie miałbym nic przeciwko większej dawce teologii, ale to byłoby za dużo na ten serial.

Zastanawia mnie też Emori, która chciała ukraść laptopa odpowiedzialnego za projekcję A.L.I.E. Już mniejsza, że bardzo głupio do tego podchodzi. Kto jest jej mocodawcą? Ktoś kto wie o tej technologii? Grounders odpadają. Ocaleni naukowcy? Naciągane. Inne SI? To byłoby ciekawe gdyby okazało się, że dwaj bogowie toczą na Ziemi bitwę o ludzkie duszę. Nie jako niszczycielski Skynet, ale w pokręcony sposób interpretujące prawa robotyki Asimova gdzie za nadrzędny cel stawiają sobie ocalenie tego co w ludziach najważniejsze czyli osobowości, a fizyczną powłokę odrzucają jako coś zbędnego.

Inne:
- i po rudych włosach Clarke. Szkoda, ale nich zostaną chociaż różowe pasemka. Fajnie wygląda.
- fajnie pokazano też walkę z Roanem. Dynamiczny montaż podtapiania gdy kamera często zmieniała położenie między zanurzoną, a nad wodą. Ciekawie też pokazano zbliżenie na bliznę Roana po której Clarke zidentyfikowała go jako Człowieka Lodu. Trzy szybkie cięcia w rytm wybijającej muzyki.
- Abby rozmawiająca z Jasperem o PTSD. Ten sam motyw co z Finnem, ale zupełnie inaczej poprowadzony. Jestem ciekaw jak to się dalej potoczy.
- wirtualne niebo to nie jedyne nawiązanie do Capricy. Nawet jest powtarzający się symbol nieskończoności. Co jeśli A.L.I.E. tworzy cylony, doskonalsze ciało dla kruchych ludzi?
- cenie seriale gdzie powracającym motywem jest sztuka więc z fascynacją oglądałem poszukiwania obrazu przez Montyego. Bolał mnie jego napad złości i odrobinę wzruszył spokój gdy patrzył na ulubiony obraz Mayi. Jak sam powiedział bardzo ironiczny bo drugi krąg piekła jest zamieszkany przez parę tragicznie zmarłych kochanków. 
- Ricky Whittle został wybrany jako odtwórca Cienia w Amerykańskich bogach. Czyżby trzeba było powoli żegnać się z Lincolnem?
- maszerująca armia Ice Nation wyglądała imponująco. Łapiemy, zbliża się wojna.
 - ostatnie ujęcie... wow! Zbliżenie na Lexe i potem odjeżdżająca kamera pokazująca Polis z jedną samotną wieża i wiecznym (tak o nim myślę) ogniem na szczycie.
- promo nowego odcinka. Podobno najlepszy z pierwszych czterech, które dostali recenzencji przed startem sezonu.
- oglądalność dalej imponuje. Był mały spadek, ale wciąż starczy na zamówienie czwartego sezonu.

OCENA 4.5/6

The Expanse S01E08 Salvage
Ilością napięcia w tym odcinku można obdarować pół sezonu dowolnego serialu. Mimo, że działo się niewiele, a akcja była bardzo spokojna ja siedziałem jak na szpilach, patrząc na ekran i chłonąc kolejne ujęcia zastanawiając się co dalej. Długie przedzieranie się korytarzami, oczekiwanie na coś niespodziewanego i stonowane dźwięki potęgujące klimat. Świetnie się to oglądało. Tak jak wybuchowe zakończenie gdy Holden z załogą decydują się wysadzić Anubisa. Co też została pięknie pokazano rozbłysk światła i eksplozja przedstawiona na ekranie komputera.

Wątek Millera słabszy. Pierw rozmowa na promie i przypomnienie o wysłaniu mormonów w kosmos więc musi to być istotne. Potem wtopa podczas wyciągania informacji i rozmowa z dawnym kumplem. Trochę mówi to o postaci, wiadomo skąd wzięło się to jego aroganckie zachowanie i kapelusik. Odrobinkę się to dłużyło, ale czuć było zbliżenie z grupką Holdena i spotkanie z Julie.

Właśnie spotkanie Holdena i Millera. Trochę za późno, dwa odcinki przed końcem, ale w jakiej atmosferze. Wstępem była odrobinę chaotyczna strzelanina poprzedzona długim oczekiwaniem na akcję. Wymiany spojrzeń, gromadzący się ludzie w holu, rozprężenie Alexa, napięty Amos i agent Ziemi będący niewiadomą. Wielka oczekiwanie na wybuch, przedłużane o kolejne sekundy kumulując oczekiwania, a nie nudząc. Ten serial wciąga bardziej podczas spokojnych scen, a to nie lada sztuka.

Przyczepię się do spotkania Holdena z Millerem. Ich szybkie zakumplowanie było naciągane. Miller zaczął działać zanim zobaczył komu pomaga, co było głupie z jego strony. Chociaż do najbystrzejszych to on nie należy. Gdyby pierw zobaczył Jima to bym zrozumiał, przecież wie kto to jest i po tym co przeżył ostatnio pomoc byłaby zupełnie naturalna. Trochę reżyseria tutaj spieprzyła.

Zaskoczeniem było odkrycie trupa Julie Mao. Śmierć w wyniku tajemniczego zakażenia. I teraz cała intryga stała się jeszcze bardziej tajemnicza. Kto zaraził Anubisa i co to za maź? Co takiego odkrył Frederick na nagraniu z bitwy? Kto dobry, kto zły, kto manipuluje? Oby tylko cała intryga nie okazała się zbyt szokująca bo jej spójność może łatwo się rozlecieć.

OCENA 5/6

The Flash S02E11 The Reverse-Flash Returns
Tak jak zapowiadała końcówka pierwszego odcinka odbyło się pierwsze spotkanie Flasha z Reversem. I znowu jestem rozczarowany. Wprawdzie lepiej niż ostatnio, odcinek miał jakieś tempo i opowiadał konkretną, acz trochę niespójną historię, to po takim powrocie oczekiwałem więcej. Marzyłem o twiście, wolcie w wolcie, nieoczekiwanej zmianie historii lub niecodziennym sojuszu. Dostałem prostą historyjkę o tym jak Barry pierwszy raz walczy z Thawnem w oryginalnej linii czasowej Revers Flasha, łapie go i ostatecznie odsyła do swojej linii czasowej by wszystko trafiło na swoje tory. Była walka, był wyścig, były emocje u Allena, było to co powinno być. Kolejne punkty były konsekwentnie odhaczane by przewidywalnie skończyć odcinek.

Ciesze się, że Patty dostała jeszcze jeden odcinek. Dalej nie rozumiem ich rozstanie, ale tutaj przynajmniej były jakieś emocję, nawet próbowano je w subtelny sposób pokazać. Nie wyszło, ale cukierek za chęci. Szkoda, że nikt z Star Labs nie dał Barry'emu w pysk za to, że tak łatwo rezygnuje ze szczęścia i realizuje samo spełniającą się przepowiednie Wellsa o tym, że nigdy nie będzie szczęśliwy. Nudzą mnie samotni bohaterzy. Chcę zdrowy związek gdzie będą się wspierać, coś jak Lois i Clark z Smallville. Wciąż też tli się iskierka na powrót Patty.

Wątek szukania sobowtóra Jeya był głupi. Catlin oczywiście trzyma to w tajemnicy, Barry nie może wyszukać jego twarzy w żadnej bazie danych bo tak, a na końcu okazuje się, że i tak nie pomorze naszemu Jayowi bo nie ma zmienionej struktury komórkowej. Przecież o to chodziło! To było strasznie głupie, tak jak kara dla inteligencji dla Catlin. Nie lubię takich wybiegów.

Najfajniej oglądało mi się Cisco i Wellsa oraz ich bromance. Ta końcówka gdy Ramon zanika, a Harry niemalże płaczę! Toż to było piękne, tak jak kolejne żartobliwe sceny między tą dwójką jak np. siorbanie Cisco na początku odcinka. Więcej ich.

O Westach pomilczę. Wspomnę, że było lepiej niż ostatnio, ale to są wątki, które zupełnie nie pasują do tego serialu.

OCENA 3.5/6

Vikings S03E02 The Wanderer
Po jedenastu miesięcznej przerwie czas powrócić do średniowiecznej Anglii i Skandynawii by nadrobić przygodę z Wikingami. Jak na tak długi odstęp między odcinkami całkiem nieźle pamiętałem co się działo, kto z kim, dlaczego i za co. To dobrze świadczy o serialu. Szybciutko przypomniało mi się za co go tak lubię. Za pokazywanie wikingów, zderzenie dwóch kultur (co robi anglik po udanych torturach? idzie z swoją ofiarą na obiad bo nie są wikingami), kreatywne pokazywanie różnic między nimi, ale tez drobne zaznaczenie podobieństw. Za wprowadzenie mistycznych wątków, które mimo swojej powtarzalności nie nudziły, za szybkie poruszanie piąkami po tablicy i popychanie wątków do przodu. I zdjęcia. Jakże uwielbiam surowo wyglądające drakkary czy mgłę na zimnych górskich stokach. Piękne.

Mimo mojego wsiąknięcia w odcinek nie działo się w nim zbyt wiele. To raczej konsekwentne budowanie wątków na sezon i trochę obyczajówki. Najfajniejsze były sceny w obozie oraz powolna agonia Torsteina. Co za ironia, wielki wojownik traci życie już poza walką w wyniku zakażenia i zbyt późnej amputacji. Udało się stworzyć nastrój smutku przeplatany odrobiną humoru. Na plus scenki rodzajowe z życia obozu i to co działo się w tle.

OCENA 4.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz