wtorek, 1 marca 2016

Serialowe podsumowanie tygodnia #175 [22.02.2016 -28.02.2016]

SPOILERY

Game of Thrones S05E05 Kill the Boy
Podobała mi się konstrukcja tego odcinka. Klamra z wydarzeniami zza Wąskim Morzem wypełniona scenami na Północy. Przez niewielką ilość bohaterów i wątków odcinek był spójniejszy niż zwykle przez co lepiej się go oglądało.

Na Murze Jon powziął decyzję o sojuszu z Dzikimi. Honorowy pragmatyk, który przez to może skończyć jak ojciec. Przeliczył się jednak myśląc, że połowa ludzi znienawidzi go za tą decyzję. Prócz Sama nikt go nie wspiera. Póki co. Zagrożenie jest odległe, Straż nie przejmuje się zbytnio White Walkers, a obecnie największym problemem był Stannis, który właśnie odjeżdża. Jedyna osoba, która mogla umocnić władzę Jona. No jestem ciekaw oblężenie Winterfell tym bardziej, że właśnie tam dzieją się najciekawsze rzeczy. Sansa dowiadująca się o Theonia i powoli ucząca zasad gry o tron. Doskonale to widać podczas rodzinnej kolacji gdzie wydawałoby się, że doskonale panujący nad sytuacją Ramsey słyszy dobrą nowinę o tym, że będzie miał braciszka, a Sansa korzysta z okazji i wbija mu szpilę.

U Danny jak to u Danny. Polityka, niezrozumienie sytuacji i w końcu podjęcie decyzji, która może umocnić jej władzę. Przedtem jednak świetna scena z smoczkami. Ależ one ładnie wyglądają! Szkoda, że wpisano w to jeszcze romans Szarego Robaka  Missendi. Czas nie jest z gumy, nie każda postać musi mieć osobny wątek. Wolałbym więcej Tyriona i Joraha. Krotka chwila zrozumienia, nawiązanie lepszych relacji i piękny widok Valyrii. Wciąga.

OCENA 4.5/6

Game of Thrones S05E06 Unbowed, Unbent, Unbroken
Zacznę od najważniejszego - to był ten kontrowersyjny odcinek Gry o Tron z gwałtem Ramseya na Sansie. I będę bronił twórców. Tak, cofa to postać. Tak, za dużo jest przemocy wobec kobiet w dzisiejszych mediach. Tak, Gra o Tron zbyt często się tym posługuje. Tak, to była mocna i brutalna scena. Tylko czy ktoś wyobraża sobie inny koniec tej nocy poślubnej? Wszystko działo się zgodnie z charakterem postaci i jest konsekwencją ich prowadzenia. Oczywiście serial mógł jej nie pokazywać, zostawić to w domyślę, ale znowu, definiujące zdarzenie dla postaci pozostawione poza kadrem byłoby jeszcze gorszym wyjściem. Nie wiem czy cofa to rozwój Sansy. Na pewno zmienia i jeszcze bardziej komplikuje postać. Tak samo jak zmienia Theona. Nie mam zamiaru przestać pisać o serialu za to, że postanowili w ten sposób pokierować swoich bohaterów.

Poza tym odcinek raczej spokojny acz z doniosłymi wydarzeniami. Szkolenie Aryi jeśli dokądś prowadzi właśnie posunęło się kroczek do przodu. Wciąż nie porzuca swojej przeszłości, ale jest już w stanie iść naprzód. Kłamie i pomaga umrzeć dziecku przez co dostaje się w podziemia świątyni. Nowa scenografia robi wrażenie. Wielkie słupy z setkami twarzy. I tajemnicze rozmowy o niczym. Chyba ten wątek nudzi bardziej niż książkowy.

Tyrion i Jorah znowu mieli chwilę dla siebie. Jak ostatnio recytowali razem poezję tak teraz Tyrion mówi o zmarłych. Swoim ojcu oraz ojcu Joraha. Niby nic, ale zbliża to bohaterów. Jest to ważne wobec ich obecnej sytuacji. Wylądowali u piratów i złapali się na wycieczkę do Meereen. Czyli nie ma tego złego. Gorzej jak Jorah wyląduje na arenie zamiast spotkać się z Deanerys. Przy okazji rozbawił mnie żart o przyrodzeniu karła. Niskich lotów, ale charyzma Petera Dinklage'a potrafi zdziałać cuda.

W stolicy zjawia się Olena. Wydaje się, że Królowa Cierni potrafi postawić na swoim, że uniewinnienie Lorasa to formalność. Zamiast tego również Margery ląduje w lochy. Strzeżcie się gniewu tej kobiety, rozniesie stolice by uratować swoje wnuczęta. A Cersei kopie sobie coraz głębszy grób. Jest pewna siebie i arogancka, nawet nie wie z jakim impetem do niego wpadnie. Littelfinger się domyśla, ale jej nie pomoże. Jest zbyt zajęty realizowaniem swojego planu by stać się namiestnikiem północy. Chociaż pewnie i tak kłamał.

Nie lubię takich cudownych zbiegów okoliczności jak w Dorne. Jamie i Bronn przybywają akurat wtedy gdy Bękarcicie chcą się zemścić za śmierć Oberyna. Dzięki temu doszło do krótkiej walki, ale nie mogłem się nią cieszyć. Teraz będzie lepiej gdy Jamie będzie chciał wyjść z tego w dyplomatyczny sposób.

Inne:
- wątku Gryfa wciąż nie ma. Tak jak Żaby. Bardzo dobrze.
- z chęcią zobaczyłbym co u Varysa. Zgubił się gdzieś w burdelu w Volantis kilka odcinków temu i ani słowa o nim.

OCENA 4.5/6

Game of Thrones S05E07 The Gift
Nudzi mnie ten sezon. Niby jak siądę do oglądania leci więcej niż jeden odcinek, ale ciężko mi o nim powiedzieć coś więcej niż "kilka fajnych scen i dużo wypełniaczy". Taki też było teraz. Lubię oglądać Sansę oraz Theona. Lubię Joraha. Czekam na sceny z Jamiem i Bronnem, ale ciężko mi powiedzieć coś więcej o tym odcinku, a trwał przecież godzinę. No tak, jest jeszcze Cersei, która wpadła w własną pułapkę oraz Littelfinger spiskujący z Olenną, która jak zawsze jest świetna, ale brakuje mi tutaj emocji. Nie czuję rosnącego napięcie i zbliżającego się punktu kulminacyjnego. Brakuje mi tutaj fabuły. Serio? Mamy połowę piątego sezonu, a serial wciąż buduje niektóre wątki? Przecież fabuła powinna gnać na złamanie karku i co rusz pojawiać się świetna scena. Zamiast tego ziewam i zastanawiam czy dokończyć odcinek czy zostawić go na jutro. Przecież tak nie powinno być.

OCENA 4/6

Game of Thrones S05E08 Hardhome
Zadziwia mnie ten sezon. Przez większość czasu nic się nie dzieje, czuje wielkie rozczarowanie, ale jak już zacznie to klękajcie narodu. Połowa tego odcinka to Jon Snow w tytułowej wiosce dzikich. Pierw negocjację, a potem bitwa. Epickie starcie z białymi wędrowcami. Z góry skazane na porażkę. Desperacka obrona, która nie mogła się powieść. Walk z przeciwnikiem, którego nie można pokonać. Efekty specjalne z filmowej półki to jedno. Tutaj była dramaturgia. Walka o życie, nakreślenie potęgi przeciwnika i poczucie nieuchronnego końca. Udało się też wykreować kilka postaci u Dzikich na których zależy przez co nie była to śmierć masy ludzi, a bohaterów z którymi można było sympatyzować. Wystarczyła jedna czy dwie scenki i już inaczej się to odbiera. Jednak największym osiągnięciem było nakreślenie niebezpieczeństwa jakie się zbliża do krainy człowieka. Oj, przydałyby się Jonowi smoki.

Ten odcinek miał też masę innych równie dobrych scen. Jak przetrzymywana w celi Cersei. Upadła królowa, która mimo upokorzenia nie straciła swojej dumy. Wciąż grozi śmiercią, dalej trzyma się swoich zasad i dalej uważa, że to ona rządzi. Piękny upadek, a przecież jeszcze musi dojść do wyznania win.

W końcu doszło do spotkania Deanerys z Tyrionem. I jak się ogląda te rozmowy! W końcu ktoś z głową na karku będzie jej doradzał, opowie o świecie jaki jest na prawdę. To też okazja do wspominania historii i podkreślania różnic między dwoma rodami. Najlepszy było jednak jak Tyrion pyta ją o sens wyprawy do Westeros. Po co jej władza nad królestwami skoro tutaj ma swoich poddanych? Czemu ludzie mają się przed nią ukorzyć? Przy okazji wygnano Joraha, który uparcie powraca. Chcę wkroczyć na arenę by zyskać względy u Dany, by móc umrzeć bez ciężaru zdrady.

Arya wyszła na miasto i sprzedaje małże. Przy okazji zabawia się w assassynkę. Nie mam pojęcia gdzie ten wątek prowadzi, ale przynajmniej widać, że w konkretnym kierunku. Ja jednak wolę starszą Starkównę. Niemal wiecznie opanowana Sansa wybuchnęła oskarżeniami w stronę Theona, a ten przyznał się, że jej bracia żyją. Jednak najważniejsze w tej scenie były emocję jakie biły od postaci i to jak została zagrana.

OCENA 5.5/6

Game of Thrones S05E09 The Dance of Dragons
Jeśli nadrzędną funkcją sztuki jest wywoływanie emocji to druga połowa tego odcinka doskonale się wywiązuje z tego założenia. Jednak o tym później. Pierw luźna myśl - pierwszy raz dziewiąty odcinek bez przełomowych dla serialu wydarzeń. Pewnie, to co się działo było ważne, ale po czterech latach emisji takie rzeczy powinny być normą. Ponarzekam też na początek. Dornijska przygoda Jamiego i Bronna mnie nudzi. Za mało ci dwaj przebywają razem, Doran nie ciekawi, a Bękarcice i Elaria nie mają ułamka charyzmy Oberyna. Powrót Jona do Czarnego Zamku to rzecz, która trzeba było odhaczyć. Tak samo jak przybycie Tranta do Braavos to zbyt długie budowanie wątku pod jego śmierć z ręki Aryi. Bo tak to się musi skończyć.

To teraz mięsko. Pierw sceny z Stannisem. Wysłał Ceulowego Rycerza na Mur po posiłki by ten nie męczył jego sumienia. Stannis powziął decyzję. Za wszelką cenę trzeba zdobyć Winterfell. W tym celu można nawet poświęcić własną córkę na ołtarzy boga Mellisandre. Serial pokazał ewolucję tego człowieka. Jak wiara w wyższość swojej racji powoli prowadzi do obłędu, gdzie człowiek jest zrobić wszystko by osiągnąć to co mu się prawnie należy. Dlatego poświęcenie córki jest wiarygodne. I rozdzierające. Gdy jest ich ostatnia rozmowa, ona pełna ufności mówi, że zrobi dla niego wszystko. A potem idzie otoczona przez żołnierzy na stos. Pokazano niezdecydowanie żołnierzy, twarde postanowienie Stannisa i krzyk córki gdy ta zaczyna się palić. To było mocno. Opłaciło się jej poświęcać tyle czasu w serialu przez co jej śmierć nabiera jeszcze większej mocy.

Równie doniosłe wydarzenie w Meereen. Otwarto arenę. Monumentalny budynek niczym starożytne Koloseum. Początkowo to nie walka była najciekawsza, a reakcją Daenerys. Jak walczy ze sobą, zmusza się by rozpocząć igrzyska. Jak dzielnie wytrzymuje oglądanie kolejnych trupów. Oraz przysłuchiwanie się Tyrionowi gdy wygłasza swoje mądrości. To się nigdy nie znudzi. Potem zupełnie spodziewanie na arenie pojawił się Jorah. I jeszcze większa wewnętrzna walka królowej. Pięknie pokazano ich miłość. Jej mimo zdrady wciąż zależy na jego życiu, przejmuje się jego losem, a on robi wszystko by jeszcze raz ją zobaczyć. A potem się zaczyna. Atak Synów Harpii, chaos, kolejna epicka scena w serialu - walka na arenie, desperacka ucieczka, wydaje się, że przegrana sytuacja i pojawienie się smoka. HBO musiało się nieźle wykosztować by wszystko tak skrupulatnie wymodelować. Znowu były pełne emocji momenty jak Drogon zostaje przebity włócznią, gdy walczy o życie swojej matki i gdy wreszcie daje się dosiąść i odlatują w siną dal. Piękne sceny, dla takich momentów chcę się oglądać ten serial.

OCENA 5/6

Game of Thrones S05E10 Mother's Mercy
Jak na finał Gry o Tron sporo się działo. Zazwyczaj były tutaj epilogi, danie chwili na pożegnanie każdego z bohaterów. Chwila wytchnienie po kluczowym dziewiątym odcinku. Tym razem to ostatni niósł najbardziej przełomowe wydarzenia. Tradycyjnie miał też słabsze momenty, ale było ich zaledwie kilka. Przez całą godzinę czuć było niesamowite napięcie i doniosłość chwili. Cieszy mnie, że serial dogonił książkę i teraz będzie mógł sobie żyć własnym życiem bez zbędnego porównywania. Tym bardziej, że tak bardzo odbija od oryginału, że jest to już bezwartościowe.

Zacznę od Stannisa bo skorzystano tutaj z ładnej paraleli. W finale poprzedniego sezonu mamy Stannisa zwycięzce, bohatera ratującego Mur przed armią dzikich. Rok mija i dostajemy Stannisa pokonanego. Szalony król po spaleniu swojej córki traci połowę armii, zrozpaczona żona popełnia samobójstwo, a on dalej prowadzi swoje wojska. Już chyba nawet nie myśli o zwycięstwie. Uparcie chcę skończyć to co zaczął. Widzi cel, ma plan i konsekwentnie go realizuje mimo, że nie ma to sensu.  Jeszcze niedawno wyśmiewał Eddarda za honor i upór, teraz zginął niemalże przez te same cechy. Zginął co jest ogromnym zaskoczeniem i potrzebnym domknięciem wątku, który nie będzie teraz przeszkadzał.

Skoro jestem na Północy to słówko o Sansie. Zaradna dziewczyna uciekła z pokoju, zostawiła świece i... serial zafundował niepotrzebny dramatyzm. Sansa idzie, Brienne patrzy, Sansa zapale świeczkę, Brienne nie patrzy. Szkoda jeszcze, że w starciu z Mirandą zostaje uratowana przez Theona. Potrzebna mu była ta chwila, ale jeszcze bardziej jej. Musi w końcu kreować swoją przyszłość i zapanować nad sytuacją. To był dobry moment by przełamać jej bierność np. gdyby to ona uratowała Theona i stała się odwrotnością księżniczek z wieży.

U drugiej Starkówny działo się. Skreśliła Tranta z listy w brutalnej scenie morderstwa. To było dobrze nakręcone. Pierw pokazano jaki z niego skurwiel, zbudowano napięcie i tajemnice, a potem zaszokowano. Co jak co, ale nie można powiedzieć o Aryi, że jest bierna. Dokonała swojej zemsty i została za to ukarana odebraniem wzroku co zostało poprzedzone kapitalną sceną z zdejmowaniem masek. Nie mam pojęcia do czego prowadzi ten wątek, co Martin sobie wymyślił do Aryi, ale wiem, że chcę to oglądać. I chyba najwyższy czas by wspomniano o Namyri.

W Essos spokojnie. Rozmowa między pozostałymi wiernymi Deanerys i podział obowiązków. Trochę humoru, trochę podniosłości i Tyrion zostaje namiestnikiem Meereen. Ten to się umie ustawić. Nawet Varys wpadł. Fajnie. Jednak najważniejsze co u Matki Smoków. Dzieciaczek zabrał ją na przejażdżkę i teraz nie chcę odstawić do domu. Ona co dziwne, nie przejmuje się zbytnio jego ranami. Może trochę matczynej troski? Idzie na przechadzkę i spotyka khalasar jeźdźców. Piękna scena, której znaczenie pozostaje zagadką. Biorą ją w niewole czy składają hołd?

Śmierć Marcelli to zaskoczenie. Cały wątek z wyprawą Jamiego do Dorne był nudny i niepotrzebny, ale przynajmniej jego koniec miał jakieś znaczenie. Chwilę po wyznaniu córce kto naprawdę jest jej ojcem ona ginie. Ładna i osobista scena. Jestem bardzo ciekaw jak to wpłynie na Jamiego i całą sytuację polityczną. Według mnie będzie chciał raczej załagodzić sytuację.

I teraz pierwszy z dwóch najważniejszych momentów. Marsz wstydu Cersei. Ostateczny upadek królowej. Nie zniosła upokorzenia i częściowo wyznała swoje grzechy co musiała odpokutować. Nie pozbawiło jej to wyniosłości. Kłamała pewna swego, nie przejęła się też marszem. Początkowe metry kroczyła z podniesioną głową nie wstydząc się swojego nagiego ciała. Wszystko to w milczeniu. Aż do pierwszego okrzyku z tłumu co rozpoczęło kolejne. Tłuszcza mogła zemścić się na panującej. Rzucali wyzwiska, jedzenie i kał, obnażali się przed nią i atakowali fizycznie. Wielka królowa została złamana. Lena Headey świetnie to zagrała. Szczególnie sam koniec gdy storturowana nie mogła wypowiedzieć słowa i widać było jak cierpi.

Jona Snow nie miał tyle szczęścia. Robił wszystko co mógł by ocalić krainę człowieka i został zdradzony przez swoich braci. Nie chcę pisać, że w książce wyszło to lepiej, ale... Zresztą nieważne. Kolejne ciosy sztyletem od braci, którzy twierdzili, że robią co najlepsze i ostatni od Olliego. Za Straż szeptali. Wszyscy wiemy jednak, że ta śmierć to ściema. Kapłanka w Czerwieni nie wracałaby bez powodu. Jednak i tak ten moment robił wrażenie i był doskonałym wyborem na 10 miesięczny cliffhanger.

OCENA 5/6

Legends of Tomorrow S01E05 Fail-Safe
To samo co zawsze. Czyli wciąż doskonale się bawię ignorując fabułę. W końcu, czy polowanie na nieśmiertelnego Vandala może być ekscytujące? Lub naprawianie popełnionych błędów by naprawić przyszłość? Pewnie może, ale nie jest to istotne. Istotne, że jest humor. Jak te postacie ze sobą rozmawiają, jak zaciskają więzi między sobą, jak przyjaźń powstaje lub jest umacniane. I te cudowne onliner. Niczym nie wymuszone, doskonale odegrane przez aktorów. Jak się nie śmiać gdy Cold mówi, że to nie jest jego pierwsza ucieczka z więzienia? Nawet tłumacz się popisał bo prison break zostało przetłumaczone jako skazany na śmierć. Te żarty są cudowne. Dlatego dramaty i tajemnice w drużynie są niepotrzebne. Lubie też cliffhangery w tym serialu przez co ma się poczucie ciągłości, większe niż zazwyczaj. Wizyta w 2046 z czarnym Green Arrowem w Star City? Niezły patent. To dopiero pięć odcinków, a ja już zaciskam kciuki za następny sezon.

OCENA 4.5/6

Teen Wolf S05E18 The Maid of Gévaudan
Na trzy odcinki przed finałem sezonu dostajemy skok w bok gdzie większość odcinka to flasbacki z XVIII wiecznego polowania na Bestię. Nie mówią nic nowego, czegoś czego nie można było się domyśleć lub przedstawić w jednym zdaniu. Jednak oglądało się to znośnie bo na moment wróciła Crystal Reed. Nie do roli Allison, ale pierwszej pogromczyni bestii i protoplastki łowców z rodziny Argentów. Dobrze ją było znowu zobaczyć, a niektóre sceny wypadły znośnie. Chociaż całość zbyt trącała MTV, a próba oddania realiów epoki wypadła śmiesznie. Tak jak sztuczne francuskie akcenty.

W teraźniejszości najważniejsza jest końcówka - wataha odkrywa, że to Mason jest bestią. Najbardziej przewidywana opcja okazała się prawdą. Nie ruszyło mnie to, a szkoda. Do tego trochę biegania po szkole, trochę horrorwych scenek podczas w domyśle dramatycznych ucieczki oraz Scott walczący z Bestią. I jeszcze Lydia słuchająca historyjkę i twierdzenie Argentów, że ona może być kolejną pogromczynią. Zobaczymy.

OCENA 4/6

The 100 S03E06 Bitter Harvest
The 100 ma w zwyczaju poruszać się w szarej strefie moralności i stawiać bohaterów w sytuacjach bez idealnego wyjścia. Wciąż dźwięczą mi w głowie słowa Abby "Maybe there are no good guys", które powinny być hasłem przewodnim serialu. Śmierć i morderstwo jest traktowane jako konieczność na drodze do lepszego życia. Decyzję podejmowane przez bohaterów nie są łatwe i ocena może się różnić z perspektywy czasu. Czy Pike na pewno jest złym przywódcą? Wydaje się, że tak. Jest ksenofobem, który doprowadził do wojny. Wierzy jednak, że robi wszystko by przetrwać. Zdaje sobie sprawę z kończących się zasobów pożywienia i planuje kolejne kroki. Wie, że sojusze zależą od porozumienia dwóch stron. Dobra wola tylko jednej to za mało. Dlatego nie chcę iść na układy i prowadzi wojnę. Wybiera strefę wpływu i realizuje swój plan. Czy można go winić, że chcę zapewnić przyszłość swoim ludziom? Zabija, owszem, ale większość jego akcji można usprawiedliwić "blood must have blood". Jeśli jego opowieść jest prawdziwa to Grounders, Ice Nation czy sojusznicy Lexy, zaczęli wojnę. Nie ma wyjścia z spirali, można się tylko w niej pogrążać. Kto wie, może gdyby nie zamordowanie dzieci zaraz po wylądowaniu Pike byłby innym człowiekiem?

Ciekawie wypadają w tym wszystkim konsekwencję działań Kane'a. Wraz ze swoją grupką oporu chcę chronić Arkadię i uważa Pike'a za zagrożenie. Ucieka od rozlewu krwi i chcę bronić Grounders dlatego wysyła Octavię z ostrzeżeniem. I tutaj dochodzi do bardzo spodziewanej rzeczy - tubylcy nie będą uciekać i walczyć, a dzięki informacji od Kane'a zabijają Monore. Tak więc Kane przypadkowo stał się zdrajcą, którego trzeba się pozbyć, a Miller może mieć z tego powodu wyrzuty sumienia. Zdaje sobie sprawę, że to co robi Pike jest złe, ale działanie Kane'a naraziły jego chłopaka na śmierć. Którą ma więc wybrać drogę? Kolejna skonfliktowana postać obok Bellamy'ego i Monty'ego. A właśnie Monty. Jego akurat można zrozumieć, że stoi po stronie Pike'a przecież i on pochodzi z Stacji Rolniczej, a jego matka pełni ważną rolę. Tylko ile będzie w stanie akceptować postępowanie z którym się nie zgadza? 

Ten odcinek poruszał problem relatywizmu moralnego i systemów wartości budując paralele między działaniami Clarke w Mount Weather i zniszczeniem armii Lexy przez Skikriu. Clarke zabiła setki niewinnych tylko po to by uratować kilku swoich. Czy w takim razie Lexa ma przestać bronić swoje wioski i nie domagać się sprawiedliwości? Czy skazanie Emersona na śmierć to policzek w stronę nowej polityki Lexy i lekceważenie jej nowej drogi? Może to nie była najtrudniejsza sytuacja w jakiej można było postawić bohaterów, ale lubię oglądać jak zmienia się system wartości bohaterów gdy osądzają swoich ludzi.

Strasznie podobał mi się początek odcinka. Te chwilę spokoju są bardzo potrzebne zwłaszcza w takim serialu jak The 100 gdzie akcja pędzi na złamanie karku. Clarke rysująca portret śpiącej Lexy. Niby nic, ale mocno podkreśla jak bardzo te dwie kobiety są sobie bliskie i wpływają na siebie. Pike może prowadzić wojnę, ale to dzięki Clarke wygrywa. Clexa jest o tyle fascynująca, że gdy mamy sceny w sali tronowej mamy zupełnie inne postacie.

Piszę i piszę o polityce, ale osobiście bardziej wolę wątki technologiczno-mistyczne. Jaha dalej bawi się w zbawiciela, Raven została jego apostołem, a trzódka wiernych rośnie. Czekać tylko aż jego sekta będzie miała większy wpływ na losy Arcadi. Przecież wprowadzanie ludzi do Miasta Światła to tylko część planu. Nadrzędnym celem jest znalezienie zaginionych linijek kodu A.L.I.E. Czyli jednak nasze SI nie ma zdolności do nadpisywania się. Lub brakuje mu jakiś informacji z bazy danych. Co chcę zrobić? Masowo wprowadzić ludzi do City of Light? Tylko czemu aż tak bardzo jej na tym zależy skoro chcę dokonać kolejnego nuklearnego holocausty. Czy wciąż obowiązuje ją dyrektywa chronienia ludzkości i robi to wszystko w bardzo pokrętny sposób? Pozbywa ich bólu, zaprasza do wirtualnego nieba i niszczy fizyczną formę tak by nie mogli więcej cierpieć.

Jak na razie jedynie Abby widzi zagrożenie w działaniach Jahy. Nie rozumie jak działa chip i chcę poznać medyczne podstawy tej technologi. Jaha wyjaśnia, że blokuje receptory bólu. Ok, mniejsza z tym, The 100 nie traktuje zbyt poważnie nauki więc nie ma się co nad tym zbytnio rozpisywać. Należy tylko postawić jedno pytania - czy jest to trwałe działanie czy komunię trzeba przyjmować regularnie i jak to się ma do wstępu do Miasta Światła. Czy ludzie zaczną się buntować i chcieć swój narkotyk z powrotem? W tym wątku podoba mi się też jak poruszono problem człowieczeństwa. Czy ludzie mogą się pozbyć bólu i zostać tym kim byli skoro to przeszłość definiuję nasze życie? Jaha zapomniał o własnym synu czy w takim razie ma wszystkie cechy, które miał będąc kanclerzem? Czy jest lepszym czy gorszym człowiekiem? Ludzie są zadowoleni z braku bólu, ale czy to dalej ludzie.Przecież śmiertelność, możliwość odczuwania emocji, ból czy szczęście odpowiadają za to kim jesteśmy. A.L.I.E. o tym zapomina. Nie konserwuje ludzkości w Mieście Światła, a tworzy wypchane zwierzątka, muzeum fizycznego zróżnicowania człowieka, a nie jego kopii zapasowej z całym potencjałem jaki to ze sobą niesie.

Wątek Jahy i Clarke w bardzo nieoczekiwany sposób się skrzyżował. Jaha mówi o zaginionej stacji, a w międzyczasie dowiadujemy się, że Polaris dało początek Polis. To tworzy ciekawe powiązania. Święty symbol dla Titusa i bóg, który objawił się niewiernemu bo tak chyba można nazwać Jahę. Serial bardzo odważnie sobie poczyna dodając do ksenofobicznych wojenek wątek religijny.


Inne:
- symbol nieskończoności ma znaczenie dla Grounders co nasuwa pytanie jak daleko sięgają macki A.L.I.E.? I właśnie zauważyłem 00 z czołówki łączą się w nieskończoność. Ładne zagranie.
- Lexa boi się śmierci, Titus ostrzega przed śmiercią Lexy, promo następnego odcinka dobrze nie wróży. To już szósty odcinek Alyci Debnam-Carey i obawiam się, że jednak ją zabiją.
- oglądalność rośnie! Rating 0.6 to wystarczające cyferki więc drogie The CW zamówcie już czwarty sezon. Tym bardziej, że Jason Rohenberg powiedzieć, że jego wymarzone zakończenie na pewno nie zwieńczy tego sezonu.
- delikatna chrypka u A.L.I.E. to coś co SI mogłoby stworzyć by sprawiać bardziej ludzkie wrażenie. I to działa, mimo jej wyniosłości i boskości ta cecha przybliża ja do innych ludzi.
- Monore, nie! Nie lubię tego serialu, bardzo nie lubię jak zabija swoje trzecioplanowe postacie z którymi zdążyłem się z żyć przez kilka lat. Nie muszą mieć story arcu, ale są, przewijają się przez ekran i dlatego ich śmierć tak boli.
- kręcąca się kamera podczas rozmowy Emrsona z Clarke i nagłe zgaśnięcie muzyki gdy się ona zatrzymuje. Ten serial potrafi być bardzo ładnie nakręcony.
- porwana Octavia wyląduje w Polis, a to oznacza jej sceny z Indrą. Bardzo dobrze.
- Abby i Kane, no wreszcie! Na razie pocałunek w policzek, ale kto wie dokąd to was zaprowadzi. Jeśli przeżyjecie.
- biedny Murphy znowu został pobity, jest torturowany i przetrzymywany wbrew swojej roli. Powinien już do tego przywyknąć.
- Unity Day z mroczną historią usunięto z pamięci. Propaganda wiecznie żywa.
- czy możemy dostać więcej ujęć z pokoju Titusa? Jestem ciekaw co za skarby w dekoracji się tam ukrywają.

OCENA 4.5/6  

The Flash S02E15 King Shark
"We need bigger Flash!" Jeden tekst Cisco i tyle radości. Jednak nie tylko dzięki temu był to najlepszy odcinek serialu w tym roku. Zwyczajnie działo się w nim dużo dobrego. Był humor, był rozwój postaci, występy gościnne i akcja. Gwiazdą był King Shark. Pamiętam gdy podczas jego debiutu ktoś z ekipy produkcyjnej powiedział, że jest za drogi na pełny odcinek, tak skomplikowanego CGI użyli. Na szczęście się mylili. Może było go mało, ale gdy już pokazywał się na ekranie robił wrażenie. Nie tylko szczegółami, ale też tym że przerażał i ani razu nie był groteskowy w swojej komiksowej stylistyce. Żeby więcej seriali podchodziło z taką miłością do materiału źródłowego. Nawet końcowe starcie z pułapką na rekina i bieganiem w kółko oglądało się bardzo dobrze.

Bardziej niż powinno ucieszyło mnie pojawienie się Diggla i Layli, nowej dyrektorki Argus. No no, przez chwilę nawet myślałem by sprawdzić co w Arrow słychać, ale na szczęście szybko porzuciłem tę szaloną myśl. Podobał mi się humor jaki wprowadzili dziwiąc się z mocy Flasha co jest olbrzymią odskocznią od Star City. Tak samo udanie wyszły mentorskie relację Diggla gdy mówi Barry'emu o akceptacji straty. W ogóle wątek jego i depresji Catlyn zostały dobrze poprowadzonę. Jednak serial jak chcę to umie w dramaty postaci.

Prawdziwą bombą było zdjęcie maski przez Zooma. Coś czego się wcale nie spodziewałem zaraz po zamknięciu wszystkich wyłomów. Jednak jeszcze większym zaskoczeniem była jego tożsamość - Jay. Tylko który? Z Earth-3 czy Earth-1? Czy ten Jay, którego widziała Catlin to Zoom? Czy zamieniał się miejscami z naszym Jayem by podglądać bohaterów? Dużo pytań, a odpowiedzi najwcześniej 22 marca.

OCENA 4.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz