Szósty
tom przygód Honor Harrington specjalnie nie zaskakuje. To wciąż
świetna książka rozrywkowa z bogatym wszechświatem, ale niestety
zabrakło czegoś nowego i rewolucyjnego. To jeszcze nie jest powód
do zastanawiania się nad sensem kontynuowania cyklu, a jedynie małe
ostrzeżenie. Bo kto bawił się dobrze do tej pory, będzie czerpał
radość z lektury i tego tomu.
Honor
wśród wrogów dzieje się ok. rok po wydarzeniach z Honor na
wygnaniu. Tytułowa bohaterka dalej jest admirałem floty Greysona, a
jej domena przeżywa ekonomiczny i kulturalny rozkwit. Jednak wojna trwa dalej, a dzięki
manipulacji dawnych wrogów Admiralicja Królewskiej Marynarki
Manticore przywraca jednego ze swoich najlepszych dowódców do
służby. Nie jest to wymarzony przydział dla kogoś o jej
umiejętnościach. Nie dość, że zwalczanie piratów ma odbywać
się z dala od linii frontu i jest zajęciem niebezpiecznym to jeszcze
Harrington musi zaprowadzić porządek na swoim okręcie.
Na
przestrzeni blisko 400 stron nie zabraknie emocjonujących
pojedynków, zasadzek, opisów techniki i historii Honorverse. Czyli
tego w czym Weber jest najlepszy. Niestety cierpi przez to historia
jako całość bo mamy powtórkę z rozrywki. Honor znowu jest
potrzebna i znowu robi wszystko by pokonać zagrożenie, które
okazuje się poważniejsze niż można się było spodziewać.
Standard. Na szczęście nie jest to dosłowna kopia poprzednich
tomów, a raczej wymieszanie niektórych elementów. Najbliżej
książce do Placówki Basilisk ze względu na jej kameralny
charakter. Niby Honor dowodzi grupą wydzieloną w skład, której
wchodzą cztery statki, ale fabuła skupia się tylko na pokładzie
flagowego Wayfarer. Sporo miejsca poświęcono podoficerom,
pracownikom maszynowni czy zwykłym konfliktom wśród załogi. Wciąż
jest to wycinek okrętu, ale nowy i wcześniej nie opisywany tak
dokładnie.
Prócz
samego skupiania się na części przygodowej Weber tradycyjnie zajął
się innymi tematami. Tym razem bliżej przyjrzał się ludziom i
złu, które w nich siedzi. Zarówno w mniejszej jak i większej
skali. Pokazał też, że paradoksalnie wojna może być honorowa,
zależy to tylko od ludzi którzy biorą w niej udział, a nie od
strony po której walczą. Czasem można się zjednoczyć przeciw
okrucieństwu i sadyzmowi, które są największym wrogiem człowieka
inteligentnego. Nie jest to nic odkrywczego, ale trzeba docenić to
że autor starał się urozmaicić lekturę i nie przedstawia
wyraźnego podziału na dobrych i złych.Muszę też pochwalić tytuł, którego dwuznaczność idealnie pasuje do tego co się w niej dzieje.
Tradycyjnie
została też poszerzona nasza wiedza o znanym wszechświecie. Tym
razem Honor operowała na zachodniej granicy Królestwa Manticore
więc bliżej poznaliśmy Imperium Andamarskie (skrzyżowanie Japonii
z Prusami) oraz Konfederacje Silesiańską (z sektorami New Berlin,
Breslau i Posen). Jestem godny podziwu jak autor przerabia znane motywy z
historii i je uwiarygadnia na kartach cyklu. Dzięki temu jest on
właśnie tak wiarygodny i nie razi swoją sztucznością. Ma się
wrażenie, że coś takiego mogłoby się wydarzyć za te dwa tysiące
lat. Największą tajemnicą wciąż pozostaje Liga Solarna, na opis
której pewnie niedługo przyjdzie czas. Ja liczę, że wojna z
Ludową Republiką w przyszłości przybierze na rozmachu i zasięgu
bo szkoda się robi, że w takim wielkim wszechświecie akcja toczy
się tylko w kilku systemach.
Co
ważne nie czuć zagubienia podczas lektury. Oczywiście, zdarza się,
że za nic nie można sobie przypomnieć kim jest dany człowiek,
albo jakie są powiązania, ale na szczęście autor umiejętnie w
książkę wplata prievosly on , które służy przypomnieniu
najważniejszych faktów. Alice Thruman, Rafę Cordoness, bosman
Harkness, Humpton – jeśli się ich nie kojarzy od razu to dialogi
są tak prowadzone by przybliżyć najważniejsze wydarzenia z poprzednich tomów.
Takie coś się bardzo przydaje w wielowątkowych cyklach i jestem
jak najbardziej za to wdzięczny.
Niestety
są też minusy, które muszę wypunktować. Chyba najbardziej
irytowały dialogi. Zazwyczaj brakuje w nich dynamizmu. Niby
spełniają rolę – służą do przekazania faktów i nakreślenia
sytuacji, ale nie tak jak bym tego chciał ponieważ wymiana
informacji zazwyczaj dzieje się w myślach bohaterów, a dialogi są
tylko pretekstem by je uaktywnić. Przez co ciągną się one przez
kilka stron, a tak naprawdę mało zdań jest wymienianych.
Denerwujące jest też to, że zazwyczaj jedna ze stron przejmują w
nich rolę dominującą, a druga tylko potakuje lub wtrąca kilka mało znaczących zdań. Rozmowy pełne napięcia i chemii
między bohaterami to coś co należy do rzadkości. Powoli zaczyna
mnie też denerwować ślamazarność cyklu. Niby to jest szósty
tom, Honor już sporo zrobiła i zmieniła się, to i tak wciąż nie
widać gdzie to zmierza i czy jest jakiś większy plan. Bo na
dłuższą metę wojna z Ludową Republiką i walki kosmiczne prędzej
czy później okażą się nudne. Chyba czas na scenę wprowadzić
nowego aktora. Mogę przyczepić się też, że samej Honor nie było
tak wiele jakbym chciał, ale tego nie zrobię bo lubię czytać o
wydarzeniach z perspektywy innych osób.
W
podsumowaniu nie będę zachęcał czy zniechęcał do tej książki
bo przy takich gigantycznych cyklach jest to bez sensu. Jeśli komuś
podobały się pierwsze dwie czy trzy to i po następną sięgnie.
Natomiast jeśli ktoś nie przebrnął przez poprzednie tomy to i
tych przygód Honor Harrington nie przeżyję.
OCENA 4/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz