niedziela, 30 czerwca 2013

"Kroniki królobójcy I: Imię wiatru" - Patrick Rothfuss


Imię wiatru od kilku lat krzyczało do mnie z empikowej półki "przeczytaj mnie". Książka zachęcała swoją objętością oraz piękną okładką. Branżowe nagrody były kolejnym czynnikiem motywującym by zapoznać się z Kronikami królobójcy. W końcu się skusiłem i muszę powiedzieć, że to była bardzo dobra decyzja. Może nie jest to wiekopomne dzieło, ale solidna lektura, którą na długo się zapamiętuje, chcę się zapoznać z dalszą częścią przygód bohatera tytułowych kronik oraz z chęcią zobaczyłoby się filmową adaptację.

Rzeczą, która sprawia że pozycja ta tak bardzo angażuje jest sposób narracji. Sama fabuła nie jest porywająca, to w większości fantastyczna klisza na kliszy i ograny motyw, ale to jak została zaprezentowana zasługuje na pochwałę. Jednak początek tego nie zwiastuje. Poznajemy karczmarza skrywającego tajemnicę i przyglądamy się jego życiu. Wiemy, że to tylko powolne rozpoczęcie bo pojawiają się przesłanki, że historia nabierze rozpędu i szykuje się coś epickiego, ale pojawia się twist fabularny. Pojawia się Kronikarz, który następnie spisuje historię Kvothe przez co niemal cała książka to opowieść o czasach minionych, kronika życia głównego bohatera. Sposób narracji trochę przypomina Czarnoksiężnika z Archipelagu Ursuli K.Le Guin gdzie opowiedziane zostało życie Geda i od czasu do czasu pojawiały się wskazówki co do przyszłych wydarzeń. Tyle tylko, że tutaj wszystko jest niezwykle szczegółowe. Życie Kvothe jest przedstawione niemalże dzień po dniu z godną podziwu skrupulatnością bez większych przeskoków w czasie. I co najważniejsze prawie wcale się to nie dłuży. Życie z trupą, w wielkim mieście czy na Uniwersytecie Magów. Ograne motywy z powieści fantastycznej, ale jak pięknie to wszystko zostało napisane. Bogate opisy świata (o którym wciąż mało wiadomo co jest konsekwencją sposobu opowiadania historii), przemyślana ewolucja głównego bohatera i jeszcze większa intryga, która została zaledwie muśnięta. Patrick Rothfuss nie poprzestał jedynie na opowieści w opowieści, ale postanowił zaszaleć i mamy tutaj kompozycje szkatułkową. Wielkie brawa jak dobrze wyszły autorowi kolejne warstwy opowieści, które z początku wydają się miłym umilaczem zwiększającym zainteresowanie światem, a ostatecznie odgrywają bardzo istotną rolę.

Koniecznie muszę jeszcze napisać o trzech "m". Pierwsze z nich to magia. Jak niemal każda książka fantastyczna tak i ta posiada swój własny system magiczny, a nawet dwa. Ten opiera się na sympatii czyli przyciąganiu materii oraz imionach rzeczy (kolejne nawiązanie do Czarnoksiężnika z Archipelagu). Wiadomości o nich dawkowane są stopniowo i tak jak Kvothe również i czytelnik uczy się zasad nim rządzących. Z pewnością autor nie odsłonił jeszcze na jego temat wszystkich kart. Równie fascynujące w lekturze i istotne dla historii jest drugie "m" mianowicie muzyka. Jest jedną z pasji bohatera i widać to podczas lektury, czuć jaki ładunek emocjonalny ona niesie mimo, że została opisana na kartce papieru. Wielka szkoda, że do książki nie jest załączona płyta CD. Trzecie "m" nie będzie dla nikogo zaskoczeniem bo chodzi o miłość. Oczywiście, że musiała się pojawić. Uczucie rozkwita powoli by z przyjaźni przerodzić się w coś więcej i pokonać wszystkie przeciwności. No prawie... Niestety, ale ten motyw zawodzi, chociaż może to akurat subiektywne odczucie i nastoletniemu czytelnikowi to się spodoba. 

Niestety, ale to nie koniec zastrzeżeń jakie mam do książki. Większość to zwykłe czepialstwo, ale jako że pisze tutaj własną opinię to przeleję ją na ekran komputera. Przede wszystkim dłużyzny. Nie to, że ma się problem z rozpoczęciem lektury bo tak nie jest, ale momentami chcę się by akcja już teraz skoczyła do przodu i coś się wydarzyło. Paradoksalnie jak w końcówce pojawia się trochę więcej akcji to czuje się niedosyt, że tak właśnie wyglądają ostatnie rozdziały. Zdecydowanie lepiej można by było je napisać. Niestety nie czuć, że to koniec, brakowało mocnego cliffhangera, a zamiast tego pojawiło się zwykłe CDN. Przyczepie się też do bohaterów drugo i dalszo planowych. Skupienie się na Kvothe spowodowało ich zaniedbanie i poza trzema czy czterema postaciami nie ma tam nikogo godnego uwagi. 

Chwilę ponarzekałem, ale nie zmienia to faktu, że Imię wiatru mimo swojej objętości czyta się zadziwiająco szybko. Jest to lektura przyjemna i sprawiająca, że chcę się więcej, a to jest przecież wyznacznik dobrej opowieści. Do Kronik królobójcy na pewno jeszcze wrócę i liczę, że poziom zostanie co najmniej utrzymany. 

OCENA 4.5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz