piątek, 5 lipca 2013

Arrow S01



Wielbiciele komiksowych historii żyją obecnie w pięknych czasach. Co roku na ekrany kin trafia po kilka ekranizacji z superbohaterami. Tylko w tym pojawią się lub już zadebiutowały m.in. Kick-Ass 2, Man of Steel, Wolverine, Iron Man 3, Thor 2, Red 2. A pisze z pamięci więc z pewnością przegapiłem kila głośnych filmów. Istne eldorado. Trochę gorzej ma się sytuacja z telewizją gdzie przez 10 lat niepodzielnie rządziło Smallville, a po jego zniknięciu trzeba było wypełnić czymś dziurę. Próbowano z Wonder Woman (serial przepadł po realizacji pilota), adaptacją Powers (która wciąż może powstać, taaa jasne) czy komiksopodobnym No Ordinary Family, które było marną namiastką komiksowego serialu. Następnie dano szansę Arrow, które obecnie świeci triumfy na antenie The CW i przyciąga fanów superhero. Czy słusznie? Powiem krótko - nie. Można obejrzeć, ale po co skoro tuż za rogiem czai się Marvel's Agent of S.H.I.E.L.D. od samego wielkiego Jossa Whedona, a lepszą alternatywą jest choćby Person of Interest. Może i nie na podstawie komiksu, ale bliski klimatem do nich.

Arrow z początku nie wydawał się złym serialem. Nawet dobrze się go oglądało. Była to zasługa realnego stylu zaczerpniętego z filmów o Mrocznym Rycerzu Christophera Nolana. Nie ma tutaj miejsca na kolorowych i radosnych superbohaterów. Tutaj jest wszystko pesymistyczne, bohater nie boi się zabijać oraz walczy z własnymi demonami przeszłości. Również walki miały dozę realizmu, bez zbytecznego efekciarstwa, a klimat był podkreślany przez ciemną kolorystykę. I fajnie tylko że nie pasowało to do innych elementów historii. Bo z jednej strony mamy urealnianie historii, a z drugiej bohaterowie to półgłówki którym w głowie tylko romanse. Przez cały sezon jest obecny wątek "kocham, ale nie mogę z tobą być, nie zasługuje na ciebie". Główny bohater cierpi z tego powodu, a widz razem z nim tylko że z innego powodu. Wątki miłosne zajmują tak na oko jakąś 1/4 czasu antenowego. Jeszcze pół biedy jakby się komuś kibicowało, ale przez większość czasu ma się ochotę przewinąć to. Jakbym chciał oglądać problemy miłosne to bym sobie włączył 90210. Istotnym problemem są również bohaterowie. Milioner - playboy przywdziewający strój Green Arrowa (Stephen Amell) nie jest wystarczająco charyzmatyczny by porwać tłumy, a jego wybranka (Katie Cassidy) nie robi nic poza irytowaniem. Trochę lepiej ma się sprawa z postaciami drugoplanowymi, ale to tylko postacie drugoplanowe. Żaden z aktorów specjalnie się nie wybija (może poza Johnem Barrowmanem i przesympatyczną Emily Bett Rickards), ale najgorszy jest brak chemii między nimi. Pod tym względem Arrow daleko do Smallville. Żarty są wymuszone, relację między postaciami mało przekonujące, a przyjaźnie i miłostki nie realistyczne. A to przecież powinien być najważniejszym punktem programu! To głównie dlatego oglądam seriale - by pobyć z moimi ulubionymi bohaterami i im kibicować. Tego właśnie zabrakło w Arrow, a to jest niedopuszczalne.

Dobrze, że przynajmniej historia trochę lepiej wyszła. Lepiej nie znaczy idealnie. Arrow to nowy tym serialu proceduralnego - co odcinek nowe przygody, ale w tle większa opowieść, który cały czas się rozwija. Szkoda tylko, że nie jest ona na tyle angażująca by odpalać dla niej kolejne odcinki. Robi się to raczej z przyzwyczajenie i nadziei na poprawę. Jest zemsta, tajna organizacja, symbole z ukrytymi wskazówkami i antagonista który jest przeciwieństwem głównego bohatera. Absolutnie nic odkrywczego i do tego poprowadzone w taki sposób, że momentami ma się tego dosyć. Dobrze jednak, że przez większość czasu nie jest tak tragicznie i uwagę odwracają kolejne powracające postacie i pomniejsze wątki oraz backstory poszczególnych bohaterów. Mogło być lepiej, ale też dużo gorzej. Solidnie za to wypada flashbackowa historia z czasów przed serialowych, mówiąca o narodzinach bohatera. Akcja dzieje się na wyspie o nazwie Puragtory (aluzja do Lost?) i wciąga bardziej niż główna historia i ma o wiele lepsze postacie poboczne. Jednak całkiem możliwe, że jest to zasługa niewielkiego czasu jaki się tym przebłyskom przeszłości poświęca.

Jeśli chodzi o nawiązania do komiksów i budowanie głębokiej mitologii świata fani powinni zostać usatysfakcjonowani. Niemalże co odcinek pojawia się kolejna przeniesiona z komiksowych kart postać w realistycznej interpretacji, a do tego są jeszcze smaczki jak wspominanie Gotham, nazwisk znanych komiksowych scenarzystów i rysowników czy wskazówki w jakim kierunku może się rozwinąć serial (agenci Argus, Speedy) w dalszych sezonach. Gdyby tylko aktorzy byli inni, scenarzyści lepiej wywiązywali się ze swojej pracy, a środek ciężko położony by został na opowieść, a nie fatalne relację interpersonalne byłby z tego całkiem niezły serial. Byłby. 

Pomysł na Arrow był. Nie udało się tylko zrealizować wszystkich pomysłów, a i ekipa scenarzystów nie była zbyt pomysłowa mimo, że swoje momenty miała i od czasu do czasu pojawiały się zaskakujące zwroty akcji. Serial pogrążyła próba połączenia Nolanowskiego stylu opowieści o superbohaterach z polityką stacji The CW (piękni ludzie i ich romanse). Marzy mi się serialowa adaptacja komiksu od stacji HBO. Może Invincible? To by było coś. Na marzeniach się jednak skończy i pozostaje Arrow. Potencjał w serialu wciąż drzemię tylko wymagałoby to dużych zmian, które mogą okazać się ryzykowne. Ja do serialu nie wrócę, przynajmniej nie podczas premiery S02. Jeśli jednak recenzję będą pozytywne, a dziennikarze i widzowie będą pisać o zmianach z chęcią wrócę do serialowego uniwersum DC. 

OCENA 3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz