czwartek, 21 marca 2013

“Honor Harrington XII: Misja Honor” – David Weber


Chaos. Tak jednym słowem można opisać ten tom. O ile poprzednie części były stosunkowo spójne i mimo, że wszystkie przedstawiają jedną większa historię to poszczególne książki stanowiły zgrabną całość z otwartymi wątkami opowiadającymi historie świata. Tutaj nie można tego powiedzieć, mimo że dzieje się dużo. Bardzo dużo. Co rusz skaczemy z jednej części galaktyki w drugą tylko jest to bardzo męczące. Na szczęście końcówka poprawia wydźwięk książki i rodzi nadzieje na lepszą przyszłość tylko, że teraz trzeba czekać na kolejne polskie tomy, a szkoda bo tom skończył się najlepszym cliffhangerem w serii.

Co nie zagrało? Przede wszystkim obowiązkowa znajomość spin-offów. Czułem się trochę oszukany bo zawsze uważałem, że takie dodatki są po to by uzupełnić wiedzę o świecie serii, a nie być równoprawną kontynuacją tylko z innymi bohaterami. O ile przed „Za wszelką cenę” przeczytanie Cienia Saganami i Królowej niewolników było opcjonalne tak teraz jest obligatoryjne. Czułem, że ominął mnie kawałek historii i nie mam pełnego zrozumienia w sytuacji. Niby odwoływano się do wcześniejszych wydarzeń na Torch i Gromadzie Talbot, ale to były tylko strzępki informacji, większości trzeba się było domyślać. Nie wiadomo też skąd nagła zmiana Królestwa Manticore na Gwiezdne Imperium Manitore. Za dużo ważnych rzeczy działo się poza głównym cyklem. 

Do zbędnych opisów już się przyzwyczaiłem, ale teraz Weber przeszedł samego siebie. Skupiał się na mało istotnych elementach z których potem mało co wynikało. Mogę mu przyznać, że przeszukanie wraku było klimatyczne tylko ja się pytam po co skoro nic z tego nie wniknęło. Jednak najgorsza była redundancja informacji. Oto przykład – istotne wydarzenie w Gromadzie Talbot, dyskusja o tym w Lidze Solarnej, kolejna dyskusja na Mesie, rozmyślanie Honor, wspomnienie w Republice Haven i oczywiście rozpatrywanie tego na Manticore. I w większości mówili o tym samym! Wielokroć miałem ochotę przerzucić kilka stron i zaczytać się w jakiś inny wątek by tylko działo się coś nowego. Jeszcze jakby o tym dyskutowali interesujący bohaterowie. Nic z tego. Wątek Mesy do mnie nie przemawia, a główny manipulator jest zbyt stereotypowy, a intryga grubymi nićmi szyta. Rasa panów? Bez przesady. 

Niestety w tym wszystkim strasznie mało było Honor i jej tytułowej misji, która polegała na zawarciu pokoju z Republiką, a te rozdziały należały właśnie do tych najciekawszych. Gra polityczna i dążenie do pokoju między dwoma stronami, które tego chcą, ale przez aroganckie jednostki i siły zewnętrzne nie mogą do tego doprowadzić. Muszą też się liczyć z głosem społeczeństwa, dla którego wrogość między dwoma państwami jest czymś naturalnym. Szkoda, że podczas tych negocjacji tak mało było pasjonujących rozmów między najciekawszymi bohaterami oraz w większości poruszali mało istotne tematy, a nie najważniejsze i przy tym najciekawsze problemy takie jak treść not dyplomatycznych.

Brakowało mi też rozwoju postaci. Znowu. Miałem nadzieje, że coś się zmieni po wydarzeniach z poprzedniego tomu, ale tamte wydarzenia nie wywarły takiego wielkiego wpływu na Honor. Chodzi mi o jej macierzyństwo. Niby jest matką, martwi się o dziecko, ale mało jest takiego prawdziwego, rodzicielskiego rozmyślania, strachu o własne bezpieczeństwo by przeżyć i opiekować się dziedzicem. Strasznie po macoszemu ten wątek został potraktowany.

Na całe szczęście ostatni akt książki jest efektowny. Też jest chaos, ale już w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Coś się dzieje, a wydarzenia nabierają szaleńczego tempa. Okładka spoileruje to co się stanie, ale prawdziwa przyjemność jest z czytania o orgii zniszczenia i o konsekwencjach tych tragicznych wydarzeń. Co najważniejsze po raz kolejny zmienił się układ sił i otwarto kolejne wątki. 

Problem tej książki polega na tym, że za bardzo jest osadzona w uniwersum Honorverse oraz że za dokładnie wszystko jest opisane. O ile poprzednie części rozgrywały się na przestrzeni kilku lat i takie były przerwy między kolejnymi tomami tak Misja Honor dzieje się w przeciągu ok. pół roku. Jakby tego było mało dziewięć książek (spino-off i główna seria) opowiada wydarzenia z pięciu lat. Za dużo i za dokładnie. Jednak jeśli ktoś już wcześniej pokochał ten wszechświat wciąż będzie się bawił dobrze. Szkoda tylko, że będzie miał więcej powodów do narzekania niż dawniej. 

OCENA 3+/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz