środa, 3 kwietnia 2013

Fringe S05


Fringe to jeden z tych nielicznych seriali, którym towarzysze od początku ich premiery, ekscytuje się kolejnymi odcinkami i chłonę fabułę jak gąbkę. A raczej towarzyszyłem, ekscytowałem się i chłonąłem bo teraz po pięciu latach i stu odcinkach nastał koniec tej epickiej przygody. To że serial odniesie sukces można się było domyślić bo jednym z jego twórców jest Midas seriali czyli JJ Abrams. Jednak nikt nie śnił o tym, że serial tak często będzie zmieniał swoje oblicze, redefiniował się co kilkadziesiąt odcinków i zachwycał widza swoją złożonością i emocjonalną wędrówką. Ja to kupiłem z miejsca mimo mało efektownego startu. I zakochałem się. Miłość była wzajemna bo im bardziej zachwycałem się serialem tym ciekawsza była opowieść. Do dzisiaj pamiętam pierwszy pokaz mocy Olivii, pierwsze pojawienie się Williama Bella i szokujący widok temu towarzyszący, odcinek poświęcony genezie Petera, kolejne przejścia na drugą stronę, wzruszające White Tulip i Jacksonvelle oraz odcinki w alternatywnej przyszłości. Kapitalnych odcinków, zadziwiających momentów i przyjemnych występów gościnnych było mnóstwo. Sama fabuła skomplikowaniem przewyższa Lost. Wytłumaczenie komuś zawiłości kolejnych resetów, równoległych wszechświatów i powiązań między bohaterami to karkołomne zadanie. Bez kawałka papieru, ołówka i zapasu wolnego czasu się nie obędzie, a i tak prawdopodobieństwo sukcesu jest niewielkie.
„I don’t want to say goodbye, but I will say, ‘I love you, son.”

Około serialowa historia jest równie trzymająca w napięciu co ta przedstawiona na ekranie. Mnóstwo kasy włożono w pilot (jeden z najdroższych w historii telewizji), a następnie wyciek trzy miesiące przed premiera co zaowocowało niższą niż się spodziewano oglądalnością. To właśnie ona była największym wrogiem serialu. Przez pierwszy rok stabilna i zadawalająca by w końcu coraz bardziej spadać i dnia następnego po emisji niecierpliwie o godzinie 18 sprawdzać jej wyniki. Paradoksalnie coraz słabsze wyniki towarzyszyły coraz wyższemu poziomowi serialu. Tradycyjnie można powiedzieć, że „ci głupi amerykanie znowu nie zrozumieli”. Wydawało się, że czara goryczy przelała się w trzecim sezonie gdy serial został przełożony na piątek. Narzekania na FOX nie było końca. I tu znowu zaskoczenie bo serial powrócił z odcinkiem „The Firefly” (tak, to jest celowe nawiązanie) i lepszym wynikiem niż w środę. Reanimacja piątku, o której była mowa w fenomenalny zwiastunie (nie pierwszym i nie ostatnim zresztą) powiodła się i serial był emitowany przez kolejne półtora roku. Nie bez problemów i napięcia bo szansa anulowania była wysoce prawdopodobna, można by powiedzieć, że miecz Damoklesa wisiał nad serialem, ale na szczęście nie opadł w niespodziewanie. FOX odkupił swoje winy i mimo fatalnej oglądalności dał finałowy sezon składający się z trzynastu odcinków. Miał on odpowiedzieć na wszystkie pytania, stanowić godne zakończenie historii, miał być darem dla fanów i pożegnaniem twórców. A czym był naprawdę i czy wycieczka do świata znanego z „Letters of Transit” się udała spróbuje odpowiedzieć poniżej. Pewnie będzie równie osobiście i rozwlekle co w tym przydługim wstępie, ale tak się pisze o ukochanych serialach.
Finał czwartego sezonu kończy się wiele mówiącym cliffhangerem w którym Wrzesień oznajmia Walterowi „They are coming”. W świetle 4x19 sprawa jest oczywista – Obserwatorzy mają zamiar najechać nasz świat, być agresorami, którzy zagrabią nasze dobra, stworzą totalitarne społeczeństwo, a ludzi będą traktować jak króliki doświadczalne. Zero poszanowania życia i zasad humanitaryzmu. Tak też się dzieje. Szkoda tylko, że większość poza kamerą. Akcja piątego sezonu zaczyna się w momencie zakończenia „Listów…” czyli Walter, Peter i Etta szukają Olivii. Wraz z upływem czasu i odcinków wychodzi coraz więcej informacji o tym dysutopijnym świecie, ale niestety potencja nie został wykorzystany. Za mało pokazano reguł rządzących nowym społeczeństwem, a nasza wiedza o Obserwatorach niewiele wzrosła. W większości domysły zostały potwierdzone, a nie na to liczyłem. Pamiętam jak Simon opowiedział Etcie i Walterowi przejmującą historią inwazji, co się stało z jego rodziną i czego dopuszczali się Obserwatorzy. S05 nie da nam takich scen. Wiemy kto jest zły, że kontrolują społeczeństwo, posługują się symbolami i strachem, ale nie czuć tego. Osobiście marzyły mi się flashbacki z chwili inwazji, ale widocznie była to budżetowa poprzeczka nie do przeskoczenia. Finansów widocznie zabrakło też na partyzancką walkę i próbę przejmowania kontroli nad naszym światem. To że wszystko kręci się wokół Wschodniego Wybrzeża i USA była do przewidzenia. Ja żałuję, że w walkę o nasz świat zostało zaangażowane tak niewielu ludzi. Nie ma efektownej partyzantki i walk. Powiedziałbym nawet, że pojedyncze sprawy z poprzednich sezonów były często na większa skalę. Tutaj większość odcinków jest w kameralnym klimacie z garstką bohaterów.

“You are my favorite thing, Peter…. My very favorite thing.”

Bo to właśnie na bohaterach, a nie na walce z agresorem skupia się ta seria. Zabursztynowanie głównych bohaterów pozwoliło im utrzymać stary wygląd, cechy charakterystyczne, ale dodano też kilka wydarzeń, które odcisnęły na nich piętno. Chodzi głównie o Ette i to co się działo po jej zniknięciu. To właśnie Etta jest główną siłą napędową tego sezonu. Pełni rolę wprowadzającą w świat, objaśnia jego reguły, ale też dzięki niej dochodzi do istotnych relacji między postaciami. Oddalają się od siebie i ponownie zbliżają. Jest to dramat rodzinny w przyszłości. Temat rodzicielstwa poruszony jest też z innej strony. Pogłębia się więź miedzy Peterem i Walterem są pokazane między nimi różnice i podobieństwa. Większy nacisk niż wcześniej położono na Waltera. Jego przeszłość jest dramatyczna i tragiczna (śmierć syna, śmierć porwanego syna z innego świata w jeziorze, wywołanie wojny między światami i w końcu odnalezienie i pojednanie) i teraz przyszedł czas na rozliczenia. W dużym stopniu ta seria to opowieść o przeznaczeniu i odkupieniu, szukaniu sensu życia i strachu przed samym sobą. Stawiane są pytania dotyczą granicy nauki i mowa jest o konsekwencjach, które trzeba ponieść.

Wątki osobiste i główny fabularny żyją w pełnej symbiozie. Odcinki przedstawiają historią, posuwają ją na przód i widać, że koniec jest coraz bliższy, ale cały czas są eksploatowane relację między postaciami. Czasem cierpi jeden z tych wątków, ale zazwyczaj poziom epizodów nie schodzi poniżej pewnego (używając skali szkolnej rzekłbym dobrego) poziomu. Jest jeden wątek fabularny i kilka pomniejszych story arców. Ogląda się to przyjemnie, ale brakuje efektów wow czy jak to mówią amerykanie epic moment of awsomness. Miesiąc po obejrzeniu tego sezonu pamiętam zaledwie kilka epizodów, trochę więcej mocnych momentów, ale z perspektywy czasu nie umieściłbym żadnego epizody z tej trzynastki w TOP 10 serialu. Nawet odcinka z naćpanym Walterem i jego narkotycznymi wizjami czy finału.

"It's not about fate, Walter, yours or mine. It's about changing fate, and protecting our children"
Jemu poświęcę oddzielny akapit bo to w końcu finałowy odcinek, pożegnanie z serialem rozliczenie z widzami i bohaterami. Zwieńczenie pięcioletniej historii pozostawiło pewien niedosyt oraz zakwestionowało istnienie tego sezonu. Część ludzi napiszę, że serial powinien się skończyć po czwartej serii. Ja się z nimi nie zgadzam bo dzięki temu dostaliśmy kolejny rok z ulubionymi bohaterami, a finałowy epizod był emocjonalny. Smutny, wzruszający, dający odpowiedzi, ale też z happy endem i pozostawiający nadzieje, z pozytywnym wydźwiękiem. Godnie wieńczył pięcioletnią przygodę z serią. Był trochę kontrowersyjny, ale daleko mu do Lost w tym aspekcie i ostatecznie lepiej wypadł. Było skakanie między wymiarami, ale na motyw czyśćca na szczęście nikt nie wpadł. No prawie bo postacie przez cały sezon głównie mówiły o przeznaczeniu, cierpiały by w końcu doznać odkupienia w finale. Może powoli staje się to znakiem firmowym seriali Abramsa? Ostatecznie zamknięcie mi się podoba, ale w ostatnich latach bardziej mnie wzruszyło to co zaprezentowano w Chuck. Też słodko – gorzko, ale bardziej osobiście.

Główną tego przyczyną może być to jak do tego finału doszło. Napisałem, że pojedyncze odcinki były przeważnie dobre (no może nie licząc głownie męczącego „The Recordist”), ale motyw przewodni został pomyślany FATALNIE. Te duże litery nie są tutaj przypadkiem. Możliwe, że wynikało to z braków budżetowych, ale to akurat nie jest usprawiedliwienie. Mianowicie cały wielki plan pokonania Obserwatorów był na manualu. Bohaterowie mieli instrukcję i pożądli za nią. Jeden tydzień = jedna odkryta kaseta, a potem wyprawa po części. By było „ciekawiej” Walter planu nie pamięta mimo, że go opracował. Jest z tego powodu zdruzgotany i nie raz ma chwile zwątpienie. Wcale mi się to nie podobało. Nasi herosi, którzy nie raz i nie dwa uratowali światy, muszą podążać za pewnym utartym schematem? I nawet nie próbują wymyślić czegoś nowego? Najgorsze jednak jest to, że ten plan nie był wcale odkrywczy, a Walter, Peter i Olivia wcale nie byli potrzebni żeby go zrealizować. Dobrze zorganizowana bojówka byłaby to w stanie osiągnąć. Parę razy zdarzyło mi się zawieść z tego powodu, a kulminacja nastąpiła koło dziesiątego odcinka gdy wyjaśniło się co takiego planował osiągnąć Walter. Takie zabawy nigdy się dobrze nie kończąc, mógłbym wypisać kilka błędów logicznych tego planu i jego rezultatów, ale już nie zamierzam się pastwić. Przynajmniej w tym aspekcie.

" I don't deserve ya. I'm just so lucky. I'm so incredibly lucky to have you."

Koniecznie muszę napisać jeszcze trochę o bohaterach. Tym razem słowa krytyki. Olivia, która była główną bohaterką poprzednich sezonów została zepchnięta do roli popychadła. Jedź po coś, zajmij się czymś. Nie czuć było, że ratuje świat. Zachowanie bohaterów w większości irytowało. Nie byli tymi herosami z poprzednich sezonów, byli zniszczeni, posiadali pewną skazę, która była coraz bardziej pogłębiana. To trochę moje marudzenie, zdaje sobie też sprawę że dzięki temu było bardziej dramatycznie i osobiście, ale wolałbym oglądać te osoby w innym świetle. Nie poczytuje tego na minus, to tylko moje głupie wrażenia i osobisty odbiór. Czasem byłem z tego zadowolony, czasem narzekałem. Nie byłem za to zadowolony z tego jak potraktowano niektóre drugoplanowe postacie. Broyls i Nina (tutaj wyglądała jak skrzyżowanie Storm z Charlesem Xavierem) wystąpili zaledwie kilkukrotnie mimo, że wciąż byli w głównej obsadzie. Odegrali ważną rolę, ale niestety byli zaledwie tłem i ich potencjał nie został w pełni wykorzystany. Zapewne jest to kolejna konsekwencja ograniczenia budżetu. Część osób może tez uciszyć to że gościnnie pojawił się Sam Weiss i Marham. Ja bym się cieszył jakby o nich zapomniano. Zupełnie nie satysfakcjonujący koniec tych wspaniałych postaci. Szczególnie Marhama. To co zrobili z tą sympatyczną osobą woła o pomstę do nieba. Jedyny sens jego zachowanie to pokazanie jaki ten świat jest okropny i jak wpływa na ludzi, ale przecież dałoby się to pokazać w zupełnie inny sposób.

Bardziej jednak wkurzyło mnie zniszczenie mitologii świata, a raczej kompletne jej przerobienie. Rozczarowujące wyjaśnienia i dorabianie głębszej historii do znanych wydarzeń zupełnie do mnie nie trafiło. W świetle tego sezonu przeznaczenie Olivii, dziecko jej i Petera które miała odegrać istotną rolę o raz sakramentalne „boy must live” nabierają zupełnie innego znaczenie. Istotną rolę nawet zaczął odgrywać September i młody Obserwator z 1x15 „Inner Child”. Niestety i ten wątek był dość naiwny i mało przekonujący, chociaż trzeba przyznać że miejscami poruszający. Bardzo mi się za to podobały inne nawiązanie do poprzednich sezonów. Szczególnie wyciągnięcie z szuflady asystentki Waltera, która wraz z Niną odgrywała personifikacje jego osobowości. Tą dobrą i złą. Zabieg z tym związany i jazdy Waltera na kwasie (Monthy Payton!) to jedna z niewielu rzeczy godnych zapamiętania z tej serii. Jako, że to piąty sezon zdarzyło się sporo innych nawiązań. Szczególnie pod koniec serii gdy trzeba było się żegnać z widzami. W jednej efektownej scenie pokazano, że jednak warto było kojarzyć pojedyncze sprawy, które wydawały się zapychaczami. Choćby po to żeby cieszyć się z niewidzialnych motyli czy naboi wprawiających trupy w lewitację. Czemu lewitację? „Becouse its cool” jak powiedział Walter Bishop. Wyjątkowym smaczkiem będzie też schowek w laboratorium na Harvardzie i jedna z ostatnich scen gdzie wraca bardzo dobra znajoma.

"There will be a time for vengance and a time for grieving, but it is not not! Stop. Stop! They will pay for what they have done. I promise."

Jedną z rzeczy, która charakteryzowała Fringe było umiejętne żonglowanie formą. Wątki dramatyczne były okraszone specyficznym humorem, a odcinki luźne przeplatały się z tragicznymi. Niestety zabrakło teraz wyczucia i cały sezon był w bardzo ponurym nastroju. Zdarzał się humor, który go rozjaśniał, ale było go bardzo mało. Depresyjny klimat był podkreślany na każdym kroku w wizji świata (mundury, plakaty propagandowe, ogólnie setting dystopijnej rzeczywistości), w sposobie filmowania (odpowiedni filtr) czy zachowaniu bohaterów i sprawach, które często mają podłoże moralne. Co zrobić z jeńcem? Jak daleko można się posunąć w walce o przyszłość? Czy wszystkie chwyty są dozwolone? Czy tortury Obserwatorów, którzy chcą nas zniszczyć są ahumanitarne? Czy warto poświęcić własne człowieczeństwo jeśli to miałoby poprowadzić do zwycięstwa? Czy można określić człowieka jako nieistotną stratę? Przytłaczające, ale to tak naprawdę esencja science fiction. Pod płaszczykiem opowieści fantastycznej jest komentowana nasza rzeczywistość. Czasem w sposób banalny, ale przeważnie w dobitny i istotny. Te odcinki zawsze były esencją gatunku i tak jest i teraz. Mój ulubiony pochodzi z początku sezonu gdy fringe team łapie lojalistę czyli człowieka współpracującego z Obserwatorami w zamian za pewne korzyści. Dochodzi wtedy do starcia dwóch światów i pokoleń – Olivii i Etty. Gdy matka musi oglądać swoją córkę, która dopuszcza się tortur. Olivia nie ma prawa komentować jej zachowania bo nie zna tego świata, nie wyrosła w nim i nie stykała się z jego okrucieństwem.
O Obserwatorach czyli głównych wrogach tego sezonu można napisać wiele, szczególnie to, że nie są oni charyzmatycznym bohaterem, a ich plan nie dorasta do poziomu ich intelektu. Jednak trzeba im przyznać jedno są doskonałym odzwierciedleniem tego co może się stać z nami i do czego prowadzi zawierzenie technologii i zabawa w boga. Odgrywają oni rolę swoistego ostrzeżenie, ale też wytykają nam błędy przeszłości. Obserwatorzy są jak konkwistadorzy, którzy w porównaniu do rdzennej ludności mają moce porównywalne do boskich. Można się też doczytać interpretacji ekologicznej. Kiedyś nie widzieliśmy nic złego w tępieniu różnych gatunków zwierząt, czuliśmy się ważniejsi i mogliśmy (czy może dalej możemy?) przekształcać ziemię tak jak chcemy. Oni robią to samo – zatruwanie planety by była dla nich odpowiednia oraz tępienie szkodników czyli nas. Może i jeden konkretny Obserwator nie wprawia w przerażenie, ale wizja całej ich zbiorowości już tak.
 "Peter, look at me. I love you."

Ciężko jest mi, krótko podsumować ten sezon. Stylistycznie był inny od pozostałych, ale to akurat cecha tego serialu który praktycznie co roku się rebootuje. Można też narzekać na nieudane zabawy z czasem, które zamiast zmuszania do kombinowania kazały się zastanawiać nad ich sensem. Można też zakwestionować cały wielki plan Waltera. Tylko nie ma to najmniejszego sensu bo plusy przeważają tu nad minusami. Bohaterowie błyszczą, a stylistyka choć przytłaczająca urzeka. Łzy na finale nie uroniłem jednak zrobiło mi się smutno, że to już koniec tej długiej drogi, którą odbyłem z moimi ukochanymi bohaterowie. Jednak biały tulipan na zawsze pozostanie w moim sercu. Parafrazując słowa Waltera – nie chcę mówić do widzenia, więc powiem „kocham cię Fringe”.

OCENA 4/5

2 komentarze:

  1. Dokładnie wiem co czujesz, ja łezkę uroniłam, co nie zmienia faktu, że sam sezon mi się nie podobał. Był dziwny, za dziwny nawet jak na Fringe. Widziałam go jak na razie raz i jedyne co pamiętam to smutek i cierpienie, które momentami wydawało się dość karykaturalne biorąc pod uwagę słabe pokazanie zła okupacji. Było kilka mocnych scen [w tym wspomniany przez ciebie konflikt matka-córka w sprawie torturowanego lojalisty czy rozmowa Petera z Oliwią o ich oddaleniu] ale w przeważającej części fabuła nie trzymała się ładu i nie ciekawiła. Smutno mi, że odeszli, ale w tej chwili mam bardzo mieszane uczucia względem tego końca i chyba jestem troszkę rozczarowana, podobnie jak niegdyś finałowym sezonem Lost.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie, najgorsza w tym wszystkim była fabuła. Sezon nie intrygował tak jak poprzednie, nie zaskakiwał jak powinien i nie skończył się szokująco. Pod tym względem było nijako. Jednak i tak się cieszę, że powstał bo nawet średnia podróż jest warta kilku dodatkowych godzin z ulubionymi bohaterami.

    OdpowiedzUsuń