Nowy serial Alana Balla był przeze mnie mocno
wyczekiwany. Człowiek, który maczał palce przy tworzeniu Six Feet Under i True
Blood nie mógł przecież wypuścić czegoś słabego. Lekkie obawy były bo wampirza
produkcja od HBO znacząco obniżyła poziom w swoich ostatnich seriach, ale na
szczęście nie odbiło się to na jakości Banshee. To był dobry serial. Niestety
tylko dobry, daje rozrywkę, ale po jakimś czasie się o nim zapomina i nie czeka
na nowe odcinki tak jak przy topowych tytułach. Ale po kolei.
Głównego bohatera poznajemy w momencie gdy wychodzi
z więzienia. Jego imię jest nieistotne. Istotne jest to, że na skutek zbiegu
okoliczności, pomysłowości i głupocie przyjmuję tożsamość zmarłego w
strzelaninie Lucasa Hooda. Najgorsze (najlepsze) w tym wszystkim jest to, że
Hood miał objąć posadę szeryfa w tytułowym Banshee. I tak nasz skazaniec staję po
drugiej stronie barykady i rozwiązuję problemy miasteczka. Myli się jednak ten
kto sądzi, że od tego momentu zaczyna się serial proceduralny. Banshee jest
tytułem silnie nastawionym na opowiedzenie historii bohaterów, a nie
cotygodniowe sprawy. Istotną rolę odkrywa tutaj przeszłość „Lucasa”, jego dawna
ukochana i antagonista. Przez cały sezon jest prowadzona gra między tą trójką,
a swoje zwieńczenie ma w finale. Jednak jeśli miałbym być szczery mimo, że
główny wątek był solidny nie był wcale najmocniejszym punktem serialu.
Swoje robiło przede wszystkim miasteczko. Wiadomo,
zapyziała dziura w serialu zawsze ma swój urok i skrywa mnóstwo tajemnic,
sekretów i układzików. Nie inaczej było tutaj. Jest gangster trzęsący okolicą i
zarazem ją chroniący wraz z swoim przerażającym asystentem o stylu ubieranie z
lat ‘60, młody i ambitny burmistrz, skorumpowani policjanci, zgraja klasycznych
rednecków, właściciel baru (a jakże!) z kolorową przeszłością, mniejszość
indiańska i społeczność amiszów. Wybuchowa mieszanka, zwłaszcza jak wchodzą z
sobą w konflikt. Z czasem coraz bardziej się ich poznaje i utwierdza w
przekonaniu, że to miasto nie jest normalne.
I żeby nie było, to nie jest obyczajówka tylko
czystej krwi sensacja, która stanowi o tożsamości tego serialu. Tak jak inny
serial Cinemax, Stricke Back, jest on kierowany głównie dla mężczyzn, chociaż
kobiety tez będą miały na czym zawiesić oko. Akcja pędzi tutaj na złamanie
karku, co odcinek jest jakaś większa strzelanina czy bijatyka na gołe pięści. I
to jest w nim najlepsze! Czasem mało w tym logiki (a zdarza się że jest
absurdalnie, nawet do granic przyzwoitości), ale ona przestaje obchodzić gdy
akcja poważnie się rozkręci. Co najlepsze, starcia są długie i brutalne. Ultra
brutalne. Taki poziom mniej więcej Spartacusa tylko bez latających członków. Krew się leje aż miło, czuć siłę
ciosów, nie raz się stęka z wrażenie i autentycznie czuje się ten ból, a bohaterowie
chodzą potem cali poobijani. Jak napisałem o brutalności to muszę też słówko o
seksie. I tutaj znowu przywołam Spartacua czy True Blood. Bez cenzury,
erotycznie, a czasem wulgarnie. To kablówka, oni mogą więc z tego korzystają. Seks
i krew. Chyba te dwa rzeczowniki najlepiej oddają specyfikę tego serialu.
Zdarza się, że serial irytuje. Szczególnie na
początku sezonu. Cały czas ten sam schemat. Jakieś zagrożenie i nadpobudliwy
Lucas ładujący się w kłopoty tylko po to by pokazać walkę. Wszystko to na jedno
kopyto, odcinki są podobne do siebie konstrukcyjnie mimo że otoczka fabularna
jest zupełnie inna. Dobrze, że dalej jest dużo lepiej. Zdarzają się dłużyzny,
szczególnie w głównym wątku, który się ciągnie jak krówka ciągutka, a można by
go rozwiązać dużo szybciej. Jednak czas umilają intrygi w Banshee i relację
Hooda z Carrie. Zabawnie wypadają też niektóre sceny, szczególnie Lucas na
posterunku lub na służbie gdzie działa dość radykalnie bez znajomości
procedur.
Aktorsko jest zadowalająca w większości wypadków.
Najgorzej wypada główny bohater w którego wciela się Anton Starr. Ta sama
zbolała mina, mało przekonujące emocję i brak zaangażowania. Jednak i tak lepiej
wypada niż Stephen Amall w Arrow. Może dlatego, że nie ma tak dramatycznych
scen? W większości spisuje się dobrze jako arogancki policjant i były złodziej,
gorzej jak musi zagrać coś poważniejszego. Do innych aktorów nie mam uwag. Pochwalę
tylko ludzi odpowiedzialnych za castingki aktorek – Ivana Milcevic, Trieste
Dunn, Odette Yustman, Lili Simmons. Zdecydowanie jest na kogo popatrzeć.
Jeśli ktoś od serialu oczekuje prostej rozrywki to
gorąco polecam. Można wyłączyć myślenie na 50 minut i się świetnie bawić. Jeśli
jednak ktoś podczas oglądania szuka dziur i wytyka błędy logiczne to tu
znajdzie ich aż nadmiar. Jakbym miał do czegoś przyrównać Banshee to do
prostego w odbiorze komiksu, pełnego seksu i akcji z przerysowanymi postaciami.
Ja będę oglądał dalej mimo, że to nic odkrywczego. Dobrze się bawiłem, a to
przecież najważniejsze w serialu. Do tego finałowe cliffhangery dobrze rokują na
przyszłość. Część wątków ciekawie rozwinięta, nastąpiły konsekwencje
dawnych czynów, a pod względem fabularnym kolejny sezon powinien bardziej
skupiać się na napięciach i relacjach w miasteczku. Ja czekam, możliwe że
zmienię zdanie w styczniu gdy będzie miała miejsce premiera 2 sezonu Banshee.
Obecnie jestem zainteresowany dalszym ciągiem
OCENA 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz