piątek, 23 sierpnia 2013

3 filmowe grosze #7

MOŻLIWE SPOILERY

Iron Man 3
- nie zawiodłem się. Komiksowi ortodoksji narzekają przede wszystkim na Mandaryna, a ja jestem pod ogromnym wrażeniem tego twistu fabularnego. Tyle zwodzenia, budowanie napięcia, cała marketingowa machina i w końcu w filmie niesamowita atmosfera mu towarzysząca, która wydawała się też sztuczna i typowa terrorystyczna (symbolika, szokowanie, tajemnica) i wielkie ujawnienie prawdy i pokazanie głównego złego. To mnie zaskoczyli. Drugi zwrot akcji, już nie tak wielki to ten dotyczący Mayi, też lekka zdziwka, ale nie tak wielka jak tamta
- a jak sam film? Dużo lepiej od drugiej części. Lepiej fabuła poprowadzona, bardziej spójna i ciekawsza. Trafiały się jednak od czasu do czasu głupoty czy nie pasujące do narracji elementy (kto wpadł na pomysł tego dzieciaka?!), ale były dobrze zamaskowane pod płaszczykiem lekkiej opowieści przyprawionej wyśmienitym humorem. Robert Downey Jr. sprawił, że nie ma co zbytnio narzekać na film bo to pierwszorzędne kino przygodowej akcji
- trochę jednak zmarnowano potencjał dojrzałej opowieści. Początkowo zapowiadało się na coś bardziej poważnego, potem poruszano problem człowieczeństwa Starka i jego uzależnienie od kostiumów, ale za słabo to zaakcentowane. Poza tym jego stany lękowe zbytnio nie pasowały mi do postaci. Bardziej bym obstawiał, że po bitwie o Nowy Jork jego ego jeszcze bardziej wzrośnie, a zamiast tego poszli w inną stronę
- na plus - było więcej Starka niż Iron Man. Akcja w jego wykonania nie męczyła i pokazano jakim jest bohaterem bez zbroi. Owszem, powinien zadzwonić po przyjaciół lub do władz, dać namiary na złych, a nie sam atakować ich placówkę, ale wtedy nie pokazano by tylu niezłych scen.
- źli wypadli dobrze. Aldrich Killian i jego extremis dali radę. Szkoda tylko, że zamiast sznytu sci-fi bardziej dało się tutaj odczuć fantastyczną otoczkę, która bardziej by pasowała do Thora niż Iron Mana. Nie zmienia to faktu, że walki były efektowne i dobrze pomyślane. Ostatnia sekwencja robiła wrażenie mimo, że pomagierzy Killiana zostali zepchnięci na drugi plan.
- trzecia część Iron Mana odkupiła grzechy drugiego aktu co akurat ciężko się zdarza w filmowych seriach. Czy lepsza od jedynki? Nie wiem, nie pamiętam, do tego trzeba by było zrobić maraton by stwierdzić. Ja na pewno miałem frajdę z oglądania

OCENA 4.5/6

Man of Tai Chi
- całkiem dobry film z drażniącymi elementami, które na szczęście nie zdeterminowały mojego odbioru. Najlepsza była oprawa dźwiękowa połączona z choreografią walk. Niektóre sceny na prawdę robiły wrażenie - raz dźwięki wyciszony, a raz idealnie współgrające z oświetleniem. Brawa za pomysł. Walki efektowne, momentami się uśmiechałem z pokazywanych akcji, ale niektóre zbyt długie i nudnawe. Brakowało trochę wyczucia w proporcjach
- a jak fabuła? Jak z adaptacji jakieś konsolowej bijatyki. Biznesmen organizujący nielegalne walki z spodziewanym twistem. Nic rewelacyjnego, ale dobrze wypełniało to czas między kolejnymi starciami. Dużo też było innych, pobocznych wątków, które zgrabnie zostały poprowadzone i w finale ładnie się zazębiały
- a jak sam bohater? Również dobrze wypadł. Ćwiczący Tai Chi niepokorny adept podążający własną drogą przeciągany na ciemną stronę mocy (ach ta naiwna symbolika bieli i czerni!). Sfrustrowany nudnym i monotonnym życiem przekracza granicę by potem walczyć o odkupienia. Nieźle. Szkoda, że główny zły był strasznie przerysowany. Keanu Reeves był niezwykle sztuczny, takie drewienko nie pasujące do całości. Widać, że cała jego uwaga była skupiona na reżyserii, a granie sobie odpuścił. Mam nadzieje, że nie jest to zły prognostyk przed 47 Ronin 
- i w sumie nie ma co zbytnio pisać o filmie. Dobrze zrealizowany, lekko irytujący naiwnością i grą aktorską, ale wart obejrzenia. Tylko tyle i aż tyle. 

OCENA 4/6



Star Trek Into Darkness
-  uwielbiam pierwszego Star Treka od Abramsa. Zdaje sobie sprawy z jego błędów i niedociągnięć, ale to i tak jest świetnie skrojona przygoda pełna emocji, humoru i akcji. Dlatego tak bardzo oczekiwałem Into Darkness i tak bardzo się go obawiałem. Niestety rozczarowałem się. Dalej jest to pierwszorzędny film przygodowy dający wiele radości, ale te rażące błędy i kulawa konstrukcja świata są jeszcze bardziej widoczne i w końcu zaczynają irytować
- jednak pierw o pozytywach. Po pierwsze kosmos i statki kosmiczne! Wiele mi do szczęścia nie trzeba wystarczy dać majestatyczne niszczyciele i dynamiczne walki i jestem w pełni zadowolony. Jeszcze lepiej jak na mostku znajduje się załoga na której mi zależy. Tutaj tak jest - Spock, Kirk, Uhura, Checkov, Sulu, Scotty, Bones - jak można ich nie lubić to ja nie wiem. Jednak jest jeden minus - wiadomo że nie zginą i z każdego bagna się wygrzebią więc śmierć wisząca nad nimi to broń nabita ślepakami. Im większy kaliber to z tym większych niebezpieczeństw wyjdą obronną ręką. Jednak o tym się zapomina gdy ogląda się ich w akcji, jak przerzucają się ciętymi uwagami, zadziwiają siebie i żartują co chwilę. Starzy dobrzy przyjaciele. Dlatego taka szkoda, że tak rzadko zdarza im się w pełni współpracować 
- niewątpliwą zaletą jest Benedict Cumberbatch (udało się bez błędu napisać!). Aktor o niezwykle charyzmatycznym głosie i aparycji. Ciarki przechodzą jak rozmawia z Kirkiem i uważa się za lepszego mimo niezbyt korzystnej sytuacji a la Hannibal Lecter z Milczenia Owiec. Inteligentniejszy, silniejszy, sprytniejszy i z planem, który konsekwentnie realizuje. Do tego nie od początku wiadomo kim jest i jego sylwetka się zmienia. Nawet zacząłem z nim sympatyzować bo jego walka była o słuszną sprawę. Szkoda tylko, że tak słabo umotywowano czemu Old Spock był taki przerażony i ostatecznie nie czuło się, że to na prawdę zły facet i największy wróg załogi. 
- reżyseria i efekty jak zwykle na najwyższym poziomie. Pięknie niszczą się okręty i czuć dynamikę scen. Co rusz ktoś biega i strzela do siebie. Jest fajnie. Efektu dopełniają wszechobecne racę, które lubię. Dobrze, że Abrams wprawia się na Star Treku przed realizacją nowych Gwiezdnych Wojen. Szkoda tylko, że wnętrza rażą swoją sterylnością, bohaterowie są za ładni, a statki początkowo bez żadnych zabrudzeń. Nie podoba mi się też recykling pomysłów z pierwszej części - za dużo chamskich nawiązań, które nadawały by się do późniejszych części. Dwójka musi zaskakiwać, na nawiązania jest jeszcze za wcześnie 
- teraz o tym co mi się najbardziej nie podobała - olewanie zasad fizyki i mikrokosmos w którym dzieje się akcja. Serio, ja rozumiem konwencję sci-fi, fazery i teleporty, ale rozmowa w czasie rzeczywistym przez komunikator z osobą znajdującą się na innej planecie to gruba przesada. Tak jak promienie teleportujące. Na inną planetę?! Co to w ogóle ma być? Za łatwe rozwiązanie problemów. Jednak to nic wobec największej wady filmu - wszystko kręci się w okół bohaterów. Nie czuć, że są oni częścią większej całości, futurystyczna Ziemia została delikatnie zarysowana, wspomniano coś o wojnie, ale wszystko to wydaje się nie realne, jest tylko pretekstem do akcji filmu, a potem zostaje porzucone. Kirk jak zwykle w centrum wydarzeń, dowództwo ziemskiej floty to jakiś żart, a to że umierają ludzie to szczegół jeśli to nie przyjaciele bohaterów. W ostatnich scenach giną dziesiątki tysięcy ludzi może nawet setki, ale nikt się tym zbytnio nie przejmuje, anonimowa załoga ginie na Enterprise i to też nikogo nie obchodzi. Zginęła by jedna z głównych postaci zaraz byłby płacz i zgrzytanie zębów. Przez to świat jest sztuczny, sterylny jak wnętrza statków. Szkoda bo właśnie to kocham w opowieściach sci-fi czyli możliwość wykreowania nowego świata. Tutaj nie dość, że jest słabo pokazany to strasznie nie spójny. 
- niezwykle irytujące były też twisty fabularne. Nie że raziły głupotą czy zostały wzięte z sufitu. Wręcz przeciwnie - dobre 45 minut przed nim można się było domyśleć co się stanie i to w najbardziej kluczowych momentach. Było kilka zaskoczeń, ale niezbyt szokujących, a te co miały tak wyglądać rozczarowały przewidywalnością
- tak się dziwnie złożyło, że tak jak w Iron Man 3 i tutaj poruszono problem terroryzmu i dążenia do wojny. I niestety dużo gorzej co jest zasługą ww. wad. Szkoda bo potencjał był. Szczególnie świetna była scena zamachu - niezwykle emocjonujące umotywowanie zamachowca okraszone wzruszającą muzykę. Dlatego tym bardziej żałuje, że zmarnowano tak wielki potencjał
-Star Trek Into Darkness to film ze zmarnowanym potencjałem na wielkość. To tylko letnia i wakacyjna przygoda, która momentami irytuję. Jednak wszyscy fani popcornowych filmów powinni obejrzeć. Szkoda, że nie było sceny po napisach spoilerującej kolejny film, ale już można się domyśleć co się będzie działo - wojna. No nic byle tylko powstał. A jeszcze lepiej serial osadzony w zrebootowanej rzeczywistości gdzie można by opowiedzieć dojrzalsze historię i lepiej zarysować świat. 

OCENA 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz