piątek, 9 sierpnia 2013

Dead Like Me S01


Whedon, Abrams, Fuller. Trzy nazwiska i trzech wielkich twórców telewizyjnych seriali. Każdy z nich ma swój charakterystyczny styl i rzesze wiernych fanów. I aż mi głupio się przyznać, ale jeszcze pół roku temu z dzieł Fullera oglądałem tylko genialne (nie bójmy używać się tego słowa) Pushing Daisies. Potem nastała premiera Hannibala i zapragnąłem więcej. Wybór był dość prosty bo zwykle oglądam/czytam chronologicznie. I tak właśnie zacząłem Dead Like Me czyli pierwszy stworzony przez Bryana Fullera serial telewizyjny. 

Nie oszukujmy się nie każdy polubi tą produkcję. Specyficzny styl z pewnością odstraszy wielu widzów. Nawet odstraszył co można wnioskować po niecałych 30 nakręconych odcinkach. Ja go pokochałem od razu. Pokręcone postacie, absurdalna fabuła i akcja. No bo jak brać na poważnie serial gdzie na samym początku główna bohaterka ginie zabita przez spadającą z kosmosu deskę klozetową ze stacji kosmicznej by stać się ponurym żniwiarzem przeprowadzającym duszę na drugą stronę? Jakby tego było mało George w nowym zawodzie towarzyszy grupka postaci posiadających swoje dziwactwa. Mocno przerysowani, ale przez to zabawni. Bo Dead Like Me jest właśnie czarną komedią. Mimo, że serial porusza tematykę śmierci to robi to z lekkim dystansem, pełnym humoru. Czasem przesadzonego i żenującego, ale głównie śmiesznego. Srogo zawiodą się też fani opowiadanych historii. Nie ma większej intrygi, wielkiego złego do pokonania, ani świata do uratowania. Co odcinek nowe dusze do zebrania oraz kolejne sceny z życia osobistego bohaterów. 

Jednak tak na prawdę jest to serial o radzeniu sobie ze stratą oraz próba odnalezienia samego siebie. Sporo czasu na ekranie wita rodzina George. Pokazane są kolejne stadia żałoby, jak śmierć córki i siostry wpłynęła na  Lassów, do jakich konfliktów to doprowadza i uwydatnia inne problemy. Jak bardzo odbija się to na psychice bliskich i pokazuje błędy jakie zostały popełnione. Czasem jest smutno, a czasem śmiesznie. Sama George po śmierci narodziła się na nowo, dostała drugą szanse, by przeżyć inaczej życie. Na nowo odkrywa świat, krytycznie go analizuje i stara sobie znaleźć w nim miejsce dla siebie. To też alegoria dorastania i wchodzenia w dorosłość. Fascynujące jest to w jaki sposób zostały przedstawione wydawałoby się błahe rzeczy.

Mimo, że to jest pierwsza produkcja Fullera już posiada charakterystyczne motywy, które będą wracać w jego przyszłych dziełach. Fascynacja śmiercią i jedzeniem. Główne elementy Hannibala i Pushing Daisies są obecne i tutaj. Nie wiem czy to jakaś trauma z dzieciństwa i chęć radzenia sobie z lękiem, ale nie interesuje mnie to póki są pomysły by to pokazać. Dużo uwagi poświęcono temu jak postacie umierają, co się z nimi dzieje po śmierci i jak odnajdują swoje własne niebo. Niby poważny temat, ale pokazany groteskowo, bohaterowie się z tym już oswoili i nie przeraża ich już tak bardzo jak na początku. Jedzenia jest dużo. Nie ma może pięknych zdjęć posiłków i nie odgrywa ono fabularnie wielkiej roli, ale cały czas przewija się w tle. Niemal w każdym odcinku jest scena przy śniadaniu w knajpie Der Waffle Haus gdzie w tle przygrywa bawarska muzyka, a bohaterowie dostają kolejne zlecenia.

Czy polecam Dead Like Me? I tak i nie. Z jednej strony to dobry serial, zgrabnie porusza ciężkie tematy, umiejętnie żongluje się formą i bawi absurdem. Z drugiej przez niemal całą serię wałkowane są te same tematy - trauma po stracie, odnajdywanie się w nowym życiu i polowanie na nowe duszę. Ja przez większość się dobrze bawiłem, ale niestety serial mnie trochę rozczarował. Spodziewałem się dużo więcej. No nic może sezon w drugiej serii będzie lepiej. Albo w Wonderfalls. 

OCENA 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz